Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Co za bzdety... W dodatku - moralnie szkodliwa.

Co za bzdety... W dodatku - moralnie szkodliwa.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Porządne SF połączone z historią alternatywną - to, co tygryski lubią najbardziej. Już dawno się tak nie ubawiłam!
Żenujący poziom korekty i opracowania tekstu. Nie wiem, czy to kwestia tego, że czytałam ebooka, ale i tak nie powinno to mieć miejsca.

Porządne SF połączone z historią alternatywną - to, co tygryski lubią najbardziej. Już dawno się tak nie ubawiłam!
Żenujący poziom korekty i opracowania tekstu. Nie wiem, czy to kwestia tego, że czytałam ebooka, ale i tak nie powinno to mieć miejsca.

Pokaż mimo to

Okładka książki Motyw ukryty. Z archiwum profilera Katarzyna Bonda, Bogdan Lach
Ocena 7,0
Motyw ukryty. ... Katarzyna Bonda, Bo...

Na półkach: ,

Może być. Napisana jest sprawnie, choć pewna maniera typowa dla książek Bondy może przeszkadzać. Ja nie jestem jej fanką, więc może dlatego mnie uwiera?
Jeżeli chodzi o treść, to po zapowiedziach spodziewałam się czego innego. Mało tu jest niestety informacji o metodach pracy profilera.
Książkę nazwałabym raczej rozbudowaną kroniką policyjną. Zagadka dla czytającego jest śmiechu warta.

Może być. Napisana jest sprawnie, choć pewna maniera typowa dla książek Bondy może przeszkadzać. Ja nie jestem jej fanką, więc może dlatego mnie uwiera?
Jeżeli chodzi o treść, to po zapowiedziach spodziewałam się czego innego. Mało tu jest niestety informacji o metodach pracy profilera.
Książkę nazwałabym raczej rozbudowaną kroniką policyjną. Zagadka dla czytającego jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem człowiekiem, który nienawidzi biografii. Co zaskakujące, od tej książki nie mogłam się oderwać. Czytało się ją jak świetną powieść. Bardzo urzekła mnie dbałość o wierność źródłom przy jednoczesnym zachowaniu bardzo osobistego punktu widzenia - takie oscylowanie pomiędzy subiektywizmem a obiektywizmem w moim odczuciu zadziałało tylko na korzyść.

Jestem człowiekiem, który nienawidzi biografii. Co zaskakujące, od tej książki nie mogłam się oderwać. Czytało się ją jak świetną powieść. Bardzo urzekła mnie dbałość o wierność źródłom przy jednoczesnym zachowaniu bardzo osobistego punktu widzenia - takie oscylowanie pomiędzy subiektywizmem a obiektywizmem w moim odczuciu zadziałało tylko na korzyść.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ręce opadają...
I weź tu ucz, człowieku, o odmianach powieści na przykładzie tego "dzieła", które koło powieści tylko stało...

Ręce opadają...
I weź tu ucz, człowieku, o odmianach powieści na przykładzie tego "dzieła", które koło powieści tylko stało...

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powieść wartościowa, aczkolwiek wtórna. Dla dzieci, które dopiero wkraczają w świat fantastyki - 9/10, dla smakoszy konwencji - 4/10. Chociaż i tak myślę, że przygodę z nowym typem literatury powinno się zaczynać od reprezentacyjnej półki, nie zaś od rozklekotanego regału w przedpokoju.

Powieść wartościowa, aczkolwiek wtórna. Dla dzieci, które dopiero wkraczają w świat fantastyki - 9/10, dla smakoszy konwencji - 4/10. Chociaż i tak myślę, że przygodę z nowym typem literatury powinno się zaczynać od reprezentacyjnej półki, nie zaś od rozklekotanego regału w przedpokoju.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo ciekawy pomysł na fabułę, jednak realizacja pozostawia dużo do życzenia.

Bardzo ciekawy pomysł na fabułę, jednak realizacja pozostawia dużo do życzenia.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Głównie pierdolety, ciągnące się przez niemal 800 stron. Jeszcze byłoby to do zniesienia, gdyby cała historia nie była w stylu "zabili go i uciekł", z antypatycznym, infantylnym świętym-kryminalistą jako głównym bohaterem. Nudne to takie i rozwlekłe.
Na plus postać Prabu i całe tło kulturowe - aż chce się pojechać do Indii.

Głównie pierdolety, ciągnące się przez niemal 800 stron. Jeszcze byłoby to do zniesienia, gdyby cała historia nie była w stylu "zabili go i uciekł", z antypatycznym, infantylnym świętym-kryminalistą jako głównym bohaterem. Nudne to takie i rozwlekłe.
Na plus postać Prabu i całe tło kulturowe - aż chce się pojechać do Indii.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cudowna, ciepła książka. Od dawna żadna powieść nie wywołała we mnie takich emocji - od śmiechu po płacz.

Cudowna, ciepła książka. Od dawna żadna powieść nie wywołała we mnie takich emocji - od śmiechu po płacz.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Początek wciągający. Potem tylko gejowskie pitu-pitu. Nie chce mi się pisać więcej, bo ja sem żena lenywa.

Początek wciągający. Potem tylko gejowskie pitu-pitu. Nie chce mi się pisać więcej, bo ja sem żena lenywa.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Miała być bomba, a jest kapiszon. W dodatku niewypał.
W trylogii Larssona, poza mrocznym klimatem i ciekawymi, niejednoznacznymi głównymi bohaterami, najważniejsza była dla mnie mistrzowsko zbudowana intryga. U Lagercrantza nie dość, że Blomkvist z błyskotliwego dziennikarza śledczego zmienia się w pierdołowatego powiernika sekretów ludzi, o których nigdy wcześniej nawet nie słyszał, to jeszcze intrygę rozwiązałby Scooby Doo. Nawet bez pomocy Tajemniczej Spółki.
Panie Lagercrantz - nie lubię, gdy czytelnika traktuje się jak idiotę. Nie lubię, gdy śledczy dostaje rozwiązanie podane na tacy przez bohaterów wyciągniętych, perdoname, z dupy. Mam wrażenie, że zebrał Pan do kupy notatki pozostawione przez Larssona, dodał kilka niemrawych dialogów i voila! Mamy powieść. Nie tędy droga.
Polecam poczytać Eco.
Na zakończenie o zakończeniu:
"- W takim razie witam - powiedział i po raz pierwszy od dawna na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Niebo przecięła spadająca gwiazda". Och, serce mi pęka i trzęsie mi się łza na rzęsie. Że sam Pan przybił ostatni gwóźdź do własnej trumny.

Miała być bomba, a jest kapiszon. W dodatku niewypał.
W trylogii Larssona, poza mrocznym klimatem i ciekawymi, niejednoznacznymi głównymi bohaterami, najważniejsza była dla mnie mistrzowsko zbudowana intryga. U Lagercrantza nie dość, że Blomkvist z błyskotliwego dziennikarza śledczego zmienia się w pierdołowatego powiernika sekretów ludzi, o których nigdy wcześniej nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

My, Polacy, myślimy o Rosjanach jako o czarnych owcach wielkiej słowiańskiej rodziny - takie zawsze odnosiłam wrażenie. Naród ten, tak nam bliski i tak bardzo związany z nami historycznie, jest dla nas jednocześnie ogromną zagadką. I, jak to w rodzinie, między nami - Polakami a nimi - Rosjanami bywały momenty miłości, ale również i nienawiści. Lecz, jak to się mówi: rodziny się nie wybiera, matka jest tylko jedna itp. Stąd wniosek: Rosję i jej mieszkańców można kochać, można też nienawidzić. Jedno jest pewne - nie da się obok nich przejść obojętnie.
O tym właśnie jest książka Anny Wojtachy - o niepohamowanej ciekawości, która pcha autorkę coraz dalej w głąb syberyjskiej tajgi (czyli czystej "rosyjskości"). Reportaż Wojtachy jest fascynujący z dwóch powodów:
1. Właściwie odkąd pamiętam, w mediach, w kontekście Rosji, mówiło się tylko o wojnach przez nią prowadzonych, o agresji na inne państwa, o problemach, jakich państwo rosyjskie przysparza wielu narodom. Mało kto mówił natomiast o życiu zwykłych ludzi właśnie w tych konkretnych warunkach. Jeżeli już, mówiono o mieszkańcach okupowanych państw. Nikt nie skupiał się na Rosjanach - narodzie, który, jak się okazuje, nie do końca popiera decyzję swoich wodzów. U Wojtachy jest inaczej. Głównymi bohaterami są właśnie zwykli ludzie, którzy odkrywają przed autorką swoje historie.
A każda z nich jest na swój sposób wyjątkowa. Poznajemy zatem, żeby wymienić choćby kilku z nich: sapera Ogiego, prostytutkę Ninę, bezdomnego Igora czy rodzinę czeczeńskich uchodźców. Choć wiodą życie w różnych rejonach Rosji i mają często sprzeczne ze sobą ideały, to łączy ich jedno - przyszło im żyć w kraju, którego do końca nie rozumieją. Zwykle żyją w ubóstwie, nie są do końca szczęśliwi, często nie zgadzają się z metodami działań organów władzy. Darzą jednak swój kraj tak wielką i bezwarunkową miłością, że nie są w stanie go opuścić, choćby nawet obiecywano im gdzie indziej złote góry. To bohaterowie na wskroś przesiąknięci rosyjskością, zrośnięci z ziemią, z której wyrośli. Życie w innym miejscu jest dla niech niemożliwe - co widać dokładnie na przykładzie Swietłany, jednej z bohaterek.
To właśnie w bohaterach drzemie siła tego reportażu. Każda z prezentowanych przez autorkę historii jest o tyle niezwykła, że dzieje się codziennie. Gdy czytałam tę książkę, momentalnie w głowie pojawiało mi się pytanie "Ile jeszcze jest takich historii? Ilu ludzi żyje właśnie w ten sposób?". Wojtacha otwiera czytelnikowi oczy na poważne problemy społeczeństwa rosyjskiego, których władza tego kraju zdaje się nie dostrzegać.
2. Drugim mocnym punktem reportażu Anny Wojtachy jest postać narratorki, która tylko pozornie ustępuje pola prezentowanym bohaterom. Jest to tak silna postać, że przebija się niemal na każdej stronie. Wyciąga od bohaterów nawet najbardziej intymne zwierzenia. Jednocześnie jest tak otwartą i serdeczną osobą, że nikt tej spowiedzi nie traktuje jako konieczności - wprost przeciwnie: rozmówcy zdają się od razu obdarzać ją zaufaniem. Myślę, że to właśnie ze względu na postać narratora wszystkie przedstawione historie są tak ciekawe. Wojtacha stoi w cieniu, jednak, nie ukrywajmy - bez niej nie dowiedzielibyśmy się niczego o tych ludziach. To ona potrafiła sprawić, że ci dotknięci kolejami losu ludzie otworzyli się na inną osobę na tyle, by móc jej opowiedzieć o najbardziej bolących kwestiach.
Wojtacha w swoim reportażu pokazuje, że bycie Rosjaninem we współczesnym świecie nie jest łatwe. Stara się otworzyć czytelnikowi oczy na problemy, z jakimi boryka się rosyjskie społeczeństwo: widmo prowadzonych wojen, które szczególnie dręczy żołnierzy; cierpienie rozbitych rodzin; nieszczęście ludzi, którzy za wszelką cenę poszukują godnej pracy; zagubienie człowieka w tak wielkim, jakim jest Rosja, kraju. Autorka zdaje się mówić, że choć zwykła osoba jest nikim w ogromie rosyjskiego społeczeństwa, to jednak warto jej poświęcić chwilę.
Książka Anny Wojtachy to bez wątpienia najciekawsza pozycja, jaką w bieżącym roku dane mi było czytać. Dzięki niej spojrzałam na Rosję i jej mieszkańców nieco innym okiem niż dotychczas.
*
Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak. Jako redaktor z wykształcenia muszę pochwalić ogrom pracy, jaka została włożona w wydanie tej książki - dopatrzyłam się zaledwie 2 błędów :-) Na oklaski zasługuje także okładka - moim zdaniem jedna z lepszych, jakie widziałam w tym roku.

My, Polacy, myślimy o Rosjanach jako o czarnych owcach wielkiej słowiańskiej rodziny - takie zawsze odnosiłam wrażenie. Naród ten, tak nam bliski i tak bardzo związany z nami historycznie, jest dla nas jednocześnie ogromną zagadką. I, jak to w rodzinie, między nami - Polakami a nimi - Rosjanami bywały momenty miłości, ale również i nienawiści. Lecz, jak to się mówi: rodziny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Za opinię niech posłuży pierwotny tytuł mojej pracy magisterskiej - "Dlaczego Andrzej Pilipiuk postanowił zostać grafomanem?"

Za opinię niech posłuży pierwotny tytuł mojej pracy magisterskiej - "Dlaczego Andrzej Pilipiuk postanowił zostać grafomanem?"

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Haruki Murakami to jeden z najbardziej cenionych i najpopularniejszych japońskich pisarzy. Długo nie mogłam się zdecydować na zapoznanie się z jego twórczością, choć wprost pożerała mnie ciekawość – jaki czar kryją w sobie książki Murakamiego, skoro od lat przyciąga on do siebie miliony czytelników? Całe szczęście, że pod choinką znalazłam właśnie Na południe od granicy, na zachód od słońca – okazja do przekonania się o tym na własnej skórze sama się trafiła. Teraz już wiem. Chodzi nie tylko odkrywanie przez czytelników z Zachodu piękna egzotycznej kultury Japonii (która w gruncie rzeczy wcale taka odmienna od naszej nie jest), lecz bardziej o uniwersalne prawdy, które Murakami, jakby nieświadomie, przekazuje nam między wierszami.
Początkowo powieść nie wydaje się skomplikowana – ot, zwykła historia mężczyzny w średnim wieku, który rozlicza się z życiem. Jednak w książce zawarte jest coś więcej niż ten znany od zarania dziejów schemat. Historia życia Hajime i jego przyjaźni z Shimamoto jest tylko pretekstem do rozważań na temat relacji międzyludzkich, a co za tym idzie, sensu ludzkiego istnienia w ogóle. Murakami w znakomity sposób oddaje słowem to, co pozornie wydaje się nieprzekładalne na ludzką mowę. Pokazuje, w jak ogromnym stopniu przypadkowe znajomości i młodzieńcze przyjaźnie wpływają na nas i na nasze dalsze, dorosłe już życie. Przedstawia specyficzne relacje pomiędzy ludźmi, które nie do końca są dla nas jasne, choć, nie wiedzieć czemu, w pełni je akceptujemy.
Lektura Na południe od granicy, na zachód od słońca to w gruncie rzeczy podróż w głąb siebie – czytając o Hajime, który za wszelką cenę poszukiwał utraconego szczęścia, oddajemy się refleksji na temat tego, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Na koniec mimowolnie pojawia się też pytanie: dla kogo bylibyśmy skłonni to poświęcić?

Haruki Murakami to jeden z najbardziej cenionych i najpopularniejszych japońskich pisarzy. Długo nie mogłam się zdecydować na zapoznanie się z jego twórczością, choć wprost pożerała mnie ciekawość – jaki czar kryją w sobie książki Murakamiego, skoro od lat przyciąga on do siebie miliony czytelników? Całe szczęście, że pod choinką znalazłam właśnie Na południe od granicy, na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnio „wzięło” mnie na literaturę obyczajową. Szczerze przyznam, że raczej rzadko na mojej półce goszczą książki inne, niż fantastyczne (powinnam raczej napisać – inne, niż Pratchetta, bo to głównie nim się ostatnio zaczytuję ;p). Ta pozycja była jednak strzałem w dziesiątkę. John Irving w charakterystyczny dla siebie, nieco prześmiewczy sposób zapoznaje nas z dziejami rodziny Berrych. Sprawia, że świat, widziany ich oczami, jest dla nas zupełnie niepodobny do tego, który znamy z własnego życia.
Hotel New Hampshire ma specyficzny urok – czytając, możemy nie zgadzać się z decyzjami bohaterów, możemy dziwić się ich życiowym wyborom, ich nawykom, przyzwyczajeniom. Pytam się jednak: kto z nas nie ma przyzwyczajeń, z których cichaczem śmieją się inni? Czy wszyscy zawsze postępowaliśmy słusznie? Wydaje mi się, że tu leży sens tej powieści. Możemy polemizować z bohaterami, jednak w gruncie rzeczy darzymy ich sympatią. A dlaczego? Bo świat Hotelu New Hampshire jest po prostu prawdziwy, choćby nie wiem jak absurdalny momentami się wydawał.
Historia rodziny Berrych nie jest jednak nudna (taka etykietka przylgnęła bowiem do większości sag rodzinnych). Główną zaletę w tym względzie trzeba przypisać charakterystycznemu stylowi opowiadania, jakim posługuje się Irving. Nie zanudza, nie mnoży faktów i wydarzeń, które ukazują życie codzienne. Każdą sytuację stara się przedstawić w sposób, który rozśmieszy czytelnika (głównie bazuje tu na czarnym humorze), bądź też nim wstrząśnie. Każda z postaci jest skrajnie różna od innych, wszystkie cechuje natomiast skłonność do wpadania w tarapaty. Ważne jednak, że w dużej mierze potrafili oni wyjść z nich obronną ręką.
Powieść jest ciepła i pełna życiowej mądrości, jednak podanej w nieogłupiający czytelnika sposób. Jeżeli ktoś będzie chciał znaleźć w niej coś, na czym będzie mógł się oprzeć w dalszym życiu, na pewno się nie zawiedzie. Wszystkim innym polecam tę książkę jako ciekawą i momentami naprawdę zabawną opowieść o tym, jak żyje się marzycielom we współczesnym (powiedzmy ;p) świecie.

Ostatnio „wzięło” mnie na literaturę obyczajową. Szczerze przyznam, że raczej rzadko na mojej półce goszczą książki inne, niż fantastyczne (powinnam raczej napisać – inne, niż Pratchetta, bo to głównie nim się ostatnio zaczytuję ;p). Ta pozycja była jednak strzałem w dziesiątkę. John Irving w charakterystyczny dla siebie, nieco prześmiewczy sposób zapoznaje nas z dziejami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszyscy wymieniają specjalistyczny język jako największą jej wadę. Ja się z tym jednak nie zgodzę - największą wadą tej książki jest to, że jest ona po prostu NUDNA. Po Sapkowskim spodziewałam się duuużo więcej.

Wszyscy wymieniają specjalistyczny język jako największą jej wadę. Ja się z tym jednak nie zgodzę - największą wadą tej książki jest to, że jest ona po prostu NUDNA. Po Sapkowskim spodziewałam się duuużo więcej.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

moja ulubiona tego autora

moja ulubiona tego autora

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ładnych parę lat temu głośno zrobiło się o niejakim Christopherze Paolinim. Stało się tak za sprawą napisanej przez wyżej wymienionego książki, będącej pierwszym tomem Trylogii Dziedzictwo. Zaledwie osiemnastoletni wówczas autor miał ponoć koncepcję i dokładny plan na napisanie trzytomowego cyklu . Jak okazało się jednak 9. listopada 2011 roku – Dziedzictwo trylogią nie jest i nigdy nie będzie, gdyż Paolini TAK się rozpisał, że z trzech tomów ostatecznie zrobiły się cztery, w tym jeden podwójny. Pytanie nasuwa się jedno: po co to komu?
Będąc już niemal u kresu historii o Eragonie i jego smoczycy, którą Paolini snuje już przez aż cztery tomy i którą zamierza nas zadręczać przez kolejny, odnoszę wrażenie, że autor jednak nie do końca miał pomysł na swoje dzieło. Wygląda to tak, jakby nastolatek za wszelką cenę chciał udowodnić, że potrafi napisać coś, co będą czytały miliony ludzi na całym świecie. Ponownie, nasuwa mi się pytanie: po co? Po co kolejna opowieść o sierocie, która ma ratować świat niemal w pojedynkę? Po co kolejna historia o przymierzu elfów, krasnoludów i rasy ludzkiej? Po co znów pisać o królu-tyranie, uciskającym rzesze ludności która, a jakże, nie zgadza się na taki stan rzeczy i usilnie stara się przeprowadzić zryw niepodległościowy?
Pytania te zadałam sobie po raz pierwszy po przeczytaniu Eragona. Przez długie lata żywiłam nadzieję, że znajdę odpowiedź na nie w kolejnych tomach, jednak na próżno. Wydaje się, że cała koncepcja autora (o ile w ogóle takowa była), runęła już na samym początku tworzenia serii. Nie dość, że opowieść rozrosła się niemiłosiernie, to po czwartym tomie zakończenie wydaje się być równie odległe, jak na początku pierwszego. A to tylko jedna z wielu wad Dziedzictwa.
Zacznę więc może od kreacji postaci głównego bohatera. Paolini posłużył się w dziele swojego życia wyświechtanym schematem – biedny chłopiec poprzez działania „tych złych” traci rodzinę i pragnie zemsty. Przepraszam, nie chciałabym być nieścisła w swoim osądzie. Autor wprowadził jednak pewną innowację, to trzeba mu przyznać – na kartach trylogii dowiadujemy się, że jego ojcem był tak naprawdę jego idol i mentor, który jednak został zabity, zanim Eragon dowiedział się o swoim pochodzeniu. Jakże to wszystko zaskakujące i ujmujące. Oczywiście, w odpowiednim czasie dowiaduje się, że jego rola w dziejach krainy ma być znacznie większa i zostaje wplątany w różnego rodzaju zawirowania. Znajome, nieprawdaż? W Dziedzictwie ten biedny, zabłąkany nastolatek, pałający beznadziejną miłością do elfki Aryi, nagle zmienia się w pewnego siebie i zuchwałego obrońcę wojsk sprzymierzonych ludów Alagaësii. Do tej pory nie mogę pojąć, z jakiego powodu. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której lud, w obliczu wojny i zagłady, wybiera na przywódcę niedoświadczonego młodzika, którego jedynymi zaletami jest posiadanie śmiercionośnej broni w postaci smoczycy Saphiry i magicznego miecza. Być może Paolini chce w ten sposób podkreślić zasługi Eragona, o których dowiemy się dopiero po przeczytaniu ostatniego tomu?
Z drugiej strony, główny bohater cały czas jest niepewny swoich umiejętności. I jak to pogodzić? Raz czytamy, że wie, że da sobie radę z dowodzeniem wojskami Vardenów, a kiedy indziej znowu, że nie wie, w jaki sposób mógłby wygrać z królem Galbatorixem. Odnoszę wrażenie, że lepiej by było dla autora, gdyby wybrał jedną konkretną linię – albo Eragon jako dzielny wojownik, albo jako zabłąkana sierotka, stojąca w drugim rzędzie. Co więcej, choćby nawet ktoś bardzo tego chciał, obwieszczenie tytułowego bohatera postacią szlachetną nie może mieć miejsca. Eragonem nie kierują bowiem żadne szczytne cele – chce się tylko zemścić na kimś, kto pozbawił go rodziny. Obalenie Smoczych Jeźdźców i ucisk Galbatorixa bezpośrednio go nie dotyczył, dopóki nie został zamordowany jego wuj. To właśnie chęć zemsty spowodowała, że Eragon dołączył się do Vardenów. W Dziedzictwie również cały czas wyczuwalna jest nienawiść głównego bohatera do przeciwników. Ponadto, Eragon nie do końca potrafi panować nad własnymi emocjami. Nie dostrzega swoich wad, chce wszystko mieć natychmiast. Podczas nauki walki i obrony brak mu najważniejszej cechy potrzebnej do tego, aby przyswoić sobie tę wiedzę – pokory. Targa nim złość, gdy nie jest w stanie pokonać Aryi. Nie ma szacunku do lat doświadczenia, jakimi przewyższa go elfka. Pozornie traktuje z należytą czcią smoka Glaedra, jednak podczas rozmów cała maska znika – widać wyraźnie, że Eragon nie potrafi uszanować mądrości istot starszych od niego.
Reszta postaci jest równie płaska, co główny bohater. Oprócz Murtagha, o którym będę pisać dalej, brak jest bohaterów skomplikowanych, niejednoznacznych. Wszystko w Dziedzictwie jest czarno-białe. Czytelnik doskonale wie, kto przyłączy się do Vardenów, a kto stanie przeciwko nim. Z tym związana jest także niesamowita przewidywalność fabuły. Ponadto, u Paoliniego wszystko wydaje się możliwe, nawet zdobycie twierdzy przez grupkę ludzi pod wodzą Rorana, kuzyna Eragona, niemającego niemal żadnego doświadczenia wojskowego.
Mniej więcej na co drugiej stronie powieści czytamy, jak okropnym tyranem jest Galbatorix. Paolini jednak nie wykorzystał potencjału, jaki niosła za sobą ta postać. Król jest papierowy – w całym tomie Dziedzictwa nie pojawia się osobiście ani razu, jest tylko wspominany w wypowiedziach bohaterów lub narratora. Przez to czytelnik nie może się przekonać o jego okrucieństwie. Owszem, takie sytuacje miały już wcześniej miejsce, i to w klasyce literatury fantasy. Przytoczę choćby pierwszy tom Władcy Pierścieni, gdzie o Sauronie się tylko wspomina. Tolkien potrafił jednak nadbudować nad postacią władcy odpowiednią otoczkę grozy, którą czytelnik z łatwością wyczuwał. Tej umiejętności niewątpliwie brakuje autorowi Dziedzictwa, przez co postać Galbatorixa wydaje się groteskowa i śmieszna. Brak w powieści opisu skutków działań sił wrogim Vardenom, jeśli nie liczyć nocnego ataku na obóz sprzymierzeńców Eragona. Nawet to jednak zostało przedstawione w sposób pobieżny, relacja ograniczyła się do krótkiej wzmianki o skali zniszczeń i zabitych żołnierzach. Paolini aspiruje do bycia szanowanym twórcą literatury fantasy, jednak brakuje mu co do tego jednej konkretnej cechy – pisząc historię w tonie „magii i miecza” nie można upraszczać opisów batalistycznych. Ma być groźnie, strasznie, tajemniczo i krwawo, amen.
W opozycji do tych wszystkich, powiedzmy szczerze, średnio udanych postaci, stoi jedna, moim zdaniem rozpisana idealnie. Chodzi tu mianowicie o Murtagha. Niestety, w Dziedzictwie pojawia się bardzo rzadko. Gdy jednak już jest obecny, nie przechodzi bez śladu – pozostawia za sobą zniszczone budynki i zgliszcza. Murtagh, będący przyrodnim bratem Eragona, w przeszłości podjął decyzję, która, patrząc z perspektywy czytelnika, jest bardzo zastanawiająca. Dlaczego poparł on Galbatorixa? Dlaczego zdecydował się stawić czoła bratu? To właśnie tajemniczość i niemożność odpowiedzi na te pytania sprawia, że postać Murtagha jest niejednoznaczna i zarazem niezwykle interesująca. Osobiście, od pierwszego tomu nie mogę się doczekać wytłumaczenia pobudek nim kierujących.
Trochę lepiej, niż w poprzednich tomach, jest w Dziedzictwie rozplanowana akcja. Wszystkie wydarzenia są ułożone w logicznym ciągu przyczynowo-skutkowym, czego brak był wyraźną wadą poprzednich części. Więcej jest również scen walki. Chociaż, jak już pisałam wcześniej, nie są one na najlepszym poziomie, to i tak ich obecność można zaliczyć na plus. Niektóre fragmenty akcji, które serwuje nam Paolini, są wręcz zaskakująco dobrze przemyślane i napisane. Jednym z nich jest m.in. epizod w świątyni Helgrindu. Ten moment, maleńka cząstka zaledwie powieści, trzymała mnie w takim napięciu, jakiego już od dawna nie odczuwałam przy czytaniu książki. Ba, jestem wręcz zdumiona tym, jak to możliwe, że w tak grzecznej powieści, jaką jest zarówno Dziedzictwo, jak i inne części serii, znalazło się miejsce na opis obrzydliwych praktyk kapłanów Helgrindu. Nareszcie doczekałam się tej odrobiny krwi, której tak mi brakowało wcześniej. Przykro mi to stwierdzić, ale jednak pomimo tego jednego momentu, książka Paoliniego jest wręcz nudna. Być może bierze się to z owej grzeczności, z dychotomicznego podziału całego świata, który przez to staje się przewidywalny, a co za tym idzie – niezwykle irytujący.
In plus można zaliczyć zauważalną w Dziedzictwie poprawę języka i stylu, jakim posługuje się autor. Co prawda, znalazłoby się kilka nietrafionych porównań czy metafor, zarzucić też można zbyt duże wykorzystywanie kultu smoków do wszelkich zabiegów nazywających magiczne przedmioty czy procesy. Uważam, że ten ostatni fakt można Paoliniemu wybaczyć z racji właściwości świata przedstawionego, jakie posiada jego utwór. Nie można zapominać, że to właśnie uwielbienie dla smoków rządzi Alagaësią. Niestety, nadal kulawe są próby tworzenia przez autora odrębnych języków – czy to pradawnej mowy, czy też języka krasnoludzkiego. Miałam nadzieję, że podczas pisania wszystkich tomów serii Paolini wpadnie jednak na pomysł, jak usystematyzować owe języki. Próżne to były marzenia. W Dziedzictwie nadal pod tym względem wszystko pozostało takie samo – nic tu nie trzyma się kupy, brak żadnych zasad stosowania słów i układania ich w zdania. Toporne są nazwy nadawane miejscom i postaciom. Nijak nie idzie tego wymówić, boleśnie odczuwam brak melodyjnego brzmienia imion elfów, które tak pięknie wybrzmiewało w mojej głowie podczas lektury dzieł Tolkiena. Miernie wypadają również próby zmiany perspektywy narracji. Ponownie, widać w powieści potencjał autora, jego oryginalne pomysły, lecz ich wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Wszystko wydaje się nieprzemyślane i niedokończone.
Podsumowując, po Dziedzictwo sięgnęłam z racji tego, że nic innego nie miałam pod ręką i właśnie do roli „zapychacza czasu” książka ta sprawdza się najlepiej. Zawiodą się ci, którzy szukają w niej wartkiej akcji, zawiłej fabuły i wielkich, epickich bitew. W mojej opinii, aspiracje Paoliniego do pisania klasycznego fantasy nie mają podstaw. Albo się zdaje sprawę ze swoich przeciętnych umiejętności i pisze książki takie, jak Pilipiuk (czyli z przymrużeniem oka), albo wychodzą twory takie, jak Dziedzictwo właśnie – nudne, rozwlekłe i nieekscytujące. Sytuacji nie ratuje nawet postać sympatycznej smoczycy Saphiry i przeurocze imię kotołaka zielarki. Nie sposób pisać o Dziedzictwie nie uwzględniając poprzednich tomów cyklu, dlatego też należy mieć nadzieję, że styl Paoliniego będzie się dalej rozwijał. Szczerze jednak wątpię w to, by jakakolwiek jego książka powtórzyła sukces Eragona, który w dużej mierze był spowodowany medialnym szumem wokół niego. Z drugiej strony, historia Smoczego Jeźdźca jeszcze się nie skończyła, a mając w pamięci ostatnie pomysły autora, nie można wykluczyć ewentualności powstania kolejnych tomów ;) Wszak z okładki mruga do nas zielony smok, który do tej pory nie pojawił się na kartach powieści. Kto wie, kiedy szanowny Christopher Paolini raczy go przedstawić czytelnikom?

Emilia Zaręba

Ładnych parę lat temu głośno zrobiło się o niejakim Christopherze Paolinim. Stało się tak za sprawą napisanej przez wyżej wymienionego książki, będącej pierwszym tomem Trylogii Dziedzictwo. Zaledwie osiemnastoletni wówczas autor miał ponoć koncepcję i dokładny plan na napisanie trzytomowego cyklu . Jak okazało się jednak 9. listopada 2011 roku – Dziedzictwo trylogią nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dno i 10 metrów mułu. Najgorzej wydane pieniądze w moim życiu.

Dno i 10 metrów mułu. Najgorzej wydane pieniądze w moim życiu.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

mój absolutny nr 1!

mój absolutny nr 1!

Pokaż mimo to