-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant12
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać413
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2023
2023
2022-05
2022-07
2022-10
2023-02
2023-01
2022-07
2023-08
2023-09-01
2022
2022
Chciałoby się rzec, że Jan Kuriata napisał historię pełną stłumionych emocji, wzruszającą i równocześnie bardzo trudną. Ale nie, on jej nie napisał, on tylko ją spisał – „Wołyniacy. Jedno życie” to prawdziwe dzieje kilku pokoleń, które zmierzyć musiały się z niekiedy traumatycznymi wydarzeniami. To opowieść o zwykłych ludziach, którzy postawieni w sytuacjach bez wyjścia, wyście to odnaleźć musieli. „Właścicielem” spisanych przez Kuriatę wspomnień był jego ojciec, który przez kolejne lata zwierzał się w synowi z przeszłości – swojej, rodzinnej, okolicznej.
Kolejne karty opowieści przynoszą ze sobą coraz silniejszy niepokój. Narasta on niepostrzeżenie, sprawiając, że ludzie do tej pory sobie bliscy, nagle nie tylko oddalają się od siebie, ale wręcz stają się dla siebie obcymi, by w końcu niepewność i napięcie między nimi urosło do rangi nienawiści. Czas, który w tej historii rany ledwo zabliźnia, sięgający od lat trzydziestych po osiemdziesiąte, pokazuje, że ludzie się nie zmieniają. Kuriata postarał się, aby opowieść była możliwie jak najbardziej obiektywna, niekiedy jednak emocje biorą górę. Granica pomiędzy prawdą a kłamstwem w historii Wołynia jest bardzo cienka, a lektura „Wołyniaków” pomaga dostrzec jej rzeczywisty przebieg.
„Wołyniacy” to opowieść ku przestrodze, pomagająca zrozumieć meandry międzyludzkich relacji w warunkach odgórnego zagrożenia. Wydaje mi się, że można nazwać tę książkę pozycją obowiązkową, szczególnie w kontekście wojny, jaka ciągle trwa u naszych drogich Sąsiadów ze Wschodu. Wojna trwa, ludzie cierpią. Historia zatoczyła koło.
Chciałoby się rzec, że Jan Kuriata napisał historię pełną stłumionych emocji, wzruszającą i równocześnie bardzo trudną. Ale nie, on jej nie napisał, on tylko ją spisał – „Wołyniacy. Jedno życie” to prawdziwe dzieje kilku pokoleń, które zmierzyć musiały się z niekiedy traumatycznymi wydarzeniami. To opowieść o zwykłych ludziach, którzy postawieni w sytuacjach bez wyjścia,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-19
Poczyniona kilka lat temu lektura „Moby Dicka” zmieniła moje zimowe zwyczaje. Od tej pory, kiedy tylko temperatura spada poniżej zera, czuję potrzebę udania się w odległe, polarne rejony lub na nieprzewidywalne, morskie i oceaniczne wody. Przyznaję: nie znam przyjemniejszego sposobu na grudniowe popołudnia i wieczory, niż książka o opierającym się siłom natury statku, porcja gorącego grogu i biały puch za oknem.
Podróże w nieprzyjazne rejony rozpoczęłam w tym sezonie od książki Juliana Sanctona „Obłęd na krańcu świata. Wyprawa statku Belgica w mrok antarktycznej nocy”. I choć moja przygoda z Belgicą trwała o wiele krócej niż jej perypetie w okolicach koła podbiegunowego, była ona pełna wzruszeń, podziwu i gniewu.
Belgijska wyprawa badawcza z lat 1887-1899 została przez Sanctona opisana szczegółowo, od etapu przygotowań, przez piekło lodowych pułapek i nocy polarnej, po dalsze losy członków załogi po powrocie z niebezpiecznej wyprawy. Rzetelnie przygotowana opowieść oparta została na bogatym materiale źródłowym, w tym na dziennikach komendanta Adriena de Gerlache’a, udostępnionych autorowi w oryginale przez potomków podróżnika, a także wspomnieniach Roalda Amundsena, Fredericka Cooka czy Henryka Arctowskiego.
Wraz z postępem lektury pogłębiają się emocje. Załoga uwięzionego w lodzie statku, osamotniona, dotknięta szkorbutem i tęskniąca za słońcem, z czasem coraz silniej popadała w obłęd. Doświadczenia tamtej podróży to jednak nie tylko cierpienie. To także heroiczne wysyłki, by uwolnić się z bezlitosnego paku, przekraczanie własnych granic i szukanie nowatorskich rozwiązań w sytuacjach beznadziejnych. To także szansa na zrozumienie zmian zachodzących w ludzkiej psychice, gdy człowiek znajduje się w ekstremalnej sytuacji bez szans na ucieczkę, tak ważna także i dzisiaj, na przykład w dobie przygotowań coraz śmielszych podróży kosmicznych.
Zdecydowanie polecam tym, którzy lubią wietrzyć umysł na bezkresnych, otwartych przestrzeniach.
Poczyniona kilka lat temu lektura „Moby Dicka” zmieniła moje zimowe zwyczaje. Od tej pory, kiedy tylko temperatura spada poniżej zera, czuję potrzebę udania się w odległe, polarne rejony lub na nieprzewidywalne, morskie i oceaniczne wody. Przyznaję: nie znam przyjemniejszego sposobu na grudniowe popołudnia i wieczory, niż książka o opierającym się siłom natury statku,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-07
2021-05-03
Niektóre debiuty zasługują na rozgłos. Gdy piszę tę opinię, książka Joanny Domańskiej w mediach niemal nie istnieje. W serwisie Lubimyczytac.pl ma jedną recenzję i pięć ocen. Na Instagramie zaledwie trzy razy pojawia się #budzeniedrzew. Zachęcam Was do zapoznania się z tym tytułem. To niewielka książeczka, ale ładunkiem emocjonalnym mogłaby oddzielić kilka pozycji. Jej lektura jest początkowo podejrzanie łatwa i przyjemna. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew się budzi. Także tych, które były świadkami naszych, osobistych historii. Czytasz Domańską, czujesz Domańską i jej bohaterkę, a potem analizujesz swoje własne życie. I dochodzisz do wniosku, że o niektórych wydarzeniach lepiej było nie pamiętać.
"Budzenie drzew" opowiada o trzydziestoletniej kobiecie, która po latach od wyprowadzki pojawia się na powrót w rodzinnej wsi. Jest w ciąży. Zdaje się, że przed nowym etapem życia chce zamknąć za sobą stary. Jednak gdy wywodzisz się z trudnego środowiska, to nawet pożegnanie z nim nie może być łatwe. Ojciec nieznany, matka zajęta własnym życiem, oddaje córkę pod opiekę babce. Oschła, prosta kobieta nie umie dać dorastajacej dziewczynie ciepła i wsparcia. Dziadek trzyma wszystkich krótko. Z czasem rolę się odwracają - dziadek podupada na zdrowiu, a babka staje się domowym katem. Młoda narratorka wychowuje się w brutalnym, pozbawiony uczuć świecie. Dopiero po latach zaczyna dostrzegać blaski i cienie tej uproszczonej egzystencji.
"Budzenie drzew" to lapidarna, oszczędna w słowach opowieść. Poetyka całej historii leży nie w języku, ale w obrazach. Domańska maluje je prostymi narzędziami, skupiając się nie na wyrafinowanych metaforach czy wyszukanych porównaniach, ale na brutalnej zero-jedynkowości. Bieda, przemoc w rodzinie, uprzedzenia, zabobony - dostajemy to wszystko w formie bezpośredniej, niczym nie przykryte, widziane przecież oczyma najpierw dziecka, potem młodej kobiety. Opuszczenie przez bohaterkę rodzinnej wsi stało się dla niej szansą na normalne życie. Ale zamknięte w drzewach demony nigdy nie śpią.
Niektóre debiuty zasługują na rozgłos. Gdy piszę tę opinię, książka Joanny Domańskiej w mediach niemal nie istnieje. W serwisie Lubimyczytac.pl ma jedną recenzję i pięć ocen. Na Instagramie zaledwie trzy razy pojawia się #budzeniedrzew. Zachęcam Was do zapoznania się z tym tytułem. To niewielka książeczka, ale ładunkiem emocjonalnym mogłaby oddzielić kilka pozycji. Jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019
2014
To co urzeka w "Imieniu róży", to przede wszystkim wielowymiarowość. Umberto Eco nie pisze banalnych opowieści i nie używa banalnego języka. Eco, który jest światowej klasy semiologiem, na każdym kroku ukrywa w tekście drugie znaczenia, wplata symboliczne wątki i postacie. Na szczęście wiele z ukrytych znaczeń zostaje przed czytelnikami ujawnionych, co czyni zazwyczaj Wilhelm tłumacząc pewne rzeczy Adsowi, lub też sam Adso w czasie prowadzenia narracji. Mnogość znaczeń sprawia, że każda strona staje się zagadką, którą odkrywa się z przyjemnością.
Jeśli chodzi o warstwę fabularną, to przyznać należy, że Eco włożył w jej stworzenie wiele pracy, czego nie da się nie zauważyć. To, co z pozoru wydaje się być banalne, w rzeczywistości tworzy niesamowity nastrój. Chodzi mi między innymi o samo miejsce akcji. Mamy do czynienia ze średniowiecznym klasztorem, który z umiejscowiony z dala od oczu ludzi, kryje w sobie wiele tajemnic. Miejsce jest nie tyle urokliwe, co zapadające w pamięć i niesłychanie realne, ale nie ma się co temu dziwić, bo jak autor sam przyznaje w "Zapiskach na marginesie...", tworząc opactwo, w szczególności zaś jego bibliotekę, odwiedzał podobne miejsca i starał się możliwie najdokładniej oddawać ich układ, rozmieszczenie pomieszczeń. Bohaterowie zdają się być żywi, istniejący realnie, narracja prowadzona przez Adso pozwala dać się porwać wrażeniu, że rzeczywiście mamy do czynienia ze średniowiecznym manuskryptem.
Niektórzy zastanawiają się nad tym, czy "Imię róży" winno być nazywane powieścią kryminalną? Burszta i Czubaj w swoim zestawieniu umieszczają tę książkę w kategorii "kryminały - nie kryminały". Ja się z tym nie zgadzam, dla mnie "Imię róży" to kryminał pełnokrwisty. Zagadka jest mocno zarysowana, poza tym ma ona kształt zagadki zamkniętego pokoju, chociaż rzecz jasna nieco poszerzonego, bo nie chodzi o pokój, ale o całe opactwo. Kiedy zaczynają ginąć kolejni zakonnicy, misja brata Wilhelma z Baskerville zmienia charakter. Na pierwszym miejscu jest bowiem zatrzymanie zbrodniarza i udaremnienie kolejnych zabójstw. Wilhelm, człowiek obdarzony niezwykle przejrzystym, chłonnymi i skłonnym do działań analitycznych, umysłem, wspomagany przez pojętnego, acz wciąż umysłowo na poziomie pacholęcia, kandydata na zakonnika, Adsa, staje do walki z przeciwnikiem, który budzi postrach w opactwie.
Opactwo to jednak nie tylko zdaje się być strwożone z powodu pojawiających się zbrodni, ale także zamieszane w nieczystą tajemnicę, która zapewne nie przystoi sługom Boga. Adso błądzi, poszukuje oparcia, nie wie, w co może wierzyć, co jest zaś iluzją. Wilhelm, znacznie od niego starszy i bogatszy w doświadczenie nie daje sobą tak manipulować i świadomie podejmuje walkę, nie tylko z zabójcą, ale z całym opactwem, które zdaje się owiewać zmowa milczenia.
Jak już mówiłam książka zachwyca szczegółami i realizmem. Trudno się dziwić. Dialogi, chociaż stylizowane na mowę średniowieczną, nie brzmią obco, ale zdają się być zapisem prawdziwych rozmów. Tutaj znowu kłania się kwestia przygotowania autora do ostatecznego spisywania poszczególnych scen, albowiem na przykład rozmowy zakonników na schodach wieży trwają dokładnie tyle, ile zajęłyby one, gdyby rzeczywiście miały miejsce. Eco samodzielnie przemierzał podobne schody i odczytywał równocześnie dialogi swoich bohaterów. Tego rodzaju przygotowanie, badanie terenowe nie zdarza się często, chociaż przyznać muszę, że kilku autorów kryminałów wyraźnie stara się dorównać Eco.
Polecam tę książkę każdemu, kto chce sięgać dalej. Bo to nie jest zwykła opowieść kryminalna osadzona w realiach minionych wieków. To wspaniała podróż poprzez zakamarki ludzkiej duszy, zarówno te skrywające najczystsze pragnienia, jak i grzeszne zapędy.
To co urzeka w "Imieniu róży", to przede wszystkim wielowymiarowość. Umberto Eco nie pisze banalnych opowieści i nie używa banalnego języka. Eco, który jest światowej klasy semiologiem, na każdym kroku ukrywa w tekście drugie znaczenia, wplata symboliczne wątki i postacie. Na szczęście wiele z ukrytych znaczeń zostaje przed czytelnikami ujawnionych, co czyni zazwyczaj...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Nocny prześladowca” to niewątpliwie jedna z najlepszych książek z gatunku true crime, jakie czytałam, a wierzcie mi, czytałam ich dziesiątki, jeśli nie setki. Fabularyzowane opisy zbrodni czy przebiegu śledztwa oparte zostały o słowa samego Ramiereza, ofiar które przeżyły jego napaści, świadków, tropiących go policjantów. Pierwsze trzy części, a więc „Ścigany i ścigający”, „Richie” oraz „Schwytanie”, pochłania się naraz. Część czwarta, „Proces”, nieco mnie znudziła, ponieważ znaczna jej część jest powtórzeniem tego, co zostało już przedstawione w poprzednich, ale tym razem głównie w formie zeznań świadków. Niemniej część ta jest niezbędna dla stworzenia pełnego obrazu życia i zbrodni Ramireza, dlatego jej obecność oceniam na plus.
Lektura „Nocnego prześladowcy” coś we mnie zmieniła. Nie od wczoraj wiem, że bozia ma różnych lokatorów i nieszczęście może spaść zupełnie niespodziewanie na absolutnie każdego. Nigdy jednak, po żadnej książce czy po żadnym programie dokumentalnym o zbrodniach seryjnych nie czułam takiego niepokoju, jak po książce Philipa Carlo. Umiał pokazać prawdziwą naturę zła, która do mnie przemawia, a dreszczyk emocji, jaki do tej pory czułam, zgłębiając historie seryjnych morderców, zamienił na większą uważność i dbałość o własne bezpieczeństwo, co objawia się chociażby w tym, że teraz już zawsze wchodząc do kamienicy dociągam za sobą bramę, nie dając nikomu obcemu szansy wślizgnięcia się za mną na klatkę. Błahostka, ale pojawiła się u mnie właśnie po przeczytaniu „Nocnego prześladowcy”.
Każda z popełnionych przez Ramireza zbrodni została w „Nocnym prześladowcy” odtworzona z pieczołowitą dokładnością. Tym, którzy nie chcą polegać wyłącznie na wyobraźni, polecam seans serialu Netflixa „Richard Ramirez: The Hunt for a Serial Killer”. Twórcy pokusili się o sporo niecenzurowanych fotografii z miejsc zbrodni, za co zresztą zaliczyli niezły lincz medialny. Tak czy siak, jak ktoś nie jest specjalnie wrażliwy, polecam, bo chociaż mocno rozciągnięty, to jednak godny zobaczenia jako uzupełnienie lektury.
„Nocny prześladowca” to niewątpliwie jedna z najlepszych książek z gatunku true crime, jakie czytałam, a wierzcie mi, czytałam ich dziesiątki, jeśli nie setki. Fabularyzowane opisy zbrodni czy przebiegu śledztwa oparte zostały o słowa samego Ramiereza, ofiar które przeżyły jego napaści, świadków, tropiących go policjantów. Pierwsze trzy części, a więc „Ścigany i ścigający”,...
więcej Pokaż mimo to