Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Wyjątkowo irytująca formuła, która ma naśladować sposób publikacji w internecie i odzwierciedlić zalecenia, które autor zawarł w treści. A treści tej jest niezwykle mało. Gdyby usunąć rozstrzelone formatowanie, zostałoby może 30 stron?
Ogromne rozczarowanie.

Wyjątkowo irytująca formuła, która ma naśladować sposób publikacji w internecie i odzwierciedlić zalecenia, które autor zawarł w treści. A treści tej jest niezwykle mało. Gdyby usunąć rozstrzelone formatowanie, zostałoby może 30 stron?
Ogromne rozczarowanie.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść jest wciągająca, nie wiem jednak, na ile wiarygodna w przedstawieniu rzeczywistości w Ameryce po wojnie secesyjnej. Zakładam, że autorka dobrze rozpoznała temat, skoro pozwolono jej kontynuować Przeminęło z wiatrem.
Co ciekawe, ani historia ani postaci nie zestarzały się tak fatalnie, jak to się przytrafia wielu historycznym powieściom obyczajowym. Jest oczywiście trochę irytujących współczesną kobietę elementów, ale nie na tyle, żeby nie dało się skończyć lektury. Mimo wszystko sporo tu patriarchalnych bzdur.
Główna bohaterka, Chess, jest panienką z Południa, a raczej starą panną, bo, kiedy powieść się zaczyna, ma już 30 lat. Jest jak na swoje czasy dość nowoczesna, co przejawia się choćby w jej trochę nieprzemyślanej decyzji o zamążpójściu. Chess od pierwszego wejrzenia zakochuje się w prostym chłopaku, który zjawia się na drodze do jej domu boso, ale z szerokim uśmiechem na ustach (aż chciałoby się powiedzieć, że "boso, ale w ostrogach" 😉). Chess wykorzystuje desperację Nate'a i zawiera z nim umowę biznesową: patent jej dziadka dla niego za małżeństwo i dzieci dla niej.
Zastanawiałam się nad łatwością, z jaką Chess przeszła do porządku dziennego nad niedostatkami Nate'a. Przepaść pomiędzy tymi ludźmi była kosmiczna, zarówno jeśli chodzi o pochodzenie, jak i wykształcenie, jednak autorka kompletnie zignorowała dzielące ich różnice.
Przez większość książki miałam ochotę zatłuc Nate'a. Całkowicie rozumiem, że autorka przedstawiła rzeczywiste podejście ludzi tamtych czasów do seksualności mężczyzn i sposobu, w jaki funkcjonowały małżeństwa, ale i tak mi się to nie podobało.
Końcówka historii była pospieszna, jakby autorka znudziła się własną historią i postaciami. Szkoda, bo ja się nie znudziłam i chętnie przeczytałabym więcej o tym, jak w końcu zmieniło się małżeństwo Nate'a i Chess.

Powieść jest wciągająca, nie wiem jednak, na ile wiarygodna w przedstawieniu rzeczywistości w Ameryce po wojnie secesyjnej. Zakładam, że autorka dobrze rozpoznała temat, skoro pozwolono jej kontynuować Przeminęło z wiatrem.
Co ciekawe, ani historia ani postaci nie zestarzały się tak fatalnie, jak to się przytrafia wielu historycznym powieściom obyczajowym. Jest oczywiście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo mi się podobało, było zabawne, oryginalne i ożywcze.

Tiffy i Leon, zmuszeni potrzebą finansową, dzielą mieszkanie i łóżko, choć nigdy się nie spotkali. Tiffy wie, jak wygląda Leon (ach, ten Facebook), ale Leon nie wie, jak wygląda Tiffy i szczerze mówiąc, niewiele go to obchodzi - ma dziewczynę. Współlokatorzy komunikują się poprzez notatki, które z upływem czasu stają się coraz bardziej osobiste i pozwalają im się poznać.

Autorka porusza w książce bardzo ważny temat gaslightingu - formy przemocy psychicznej w związku. Tiffy zmaga się z poważnymi problemami emocjonalnymi po rozstaniu z toksycznym chłopakiem, który, mimo że opuścił ją dla innej kobiety, nadal chce ją kontrolować. Z kolei Leon robi wszystko, żeby pomóc swemu bratu przebywającemu w więzieniu za przestępstwo, którego nie popełnił. Każde z nich poddane jest dużej presji i stara się poradzić sobie z życiem najlepiej, jak potrafi, choć z różnym skutkiem. Dopiero kiedy łączą siły, ich życie zdaje się obierać właściwy kierunek.

Ogromnie podobała mi się postać Tiffy - wysokiej (183 cm), rudowłosej dziewczyny, ubierającej się w szalone, barwne stroje, która za marną pensyjkę pomaga autorom DYI wydawać książki, które sama chciałaby czytać. Tiffy jest urocza i zabawna, dlatego fizycznie bolało mnie, kiedy były chłopak próbował po raz kolejny zniszczyć jej życie. Z kolei Leon to nie do końca mój typ bohatera, choć to dobry człowiek - pielęgniarz w hospicjum, nieco gburowaty, ale o romantycznej duszy. Mimo wszystko do finału nie był dla mnie wystarczająco wyrazisty. Nie wpłynęło to jednak na przyjemność z lektury - książka weszła mi bardzo szybko i całkowicie mnie zaangażowała.

W kategorii obyczajówka/współczesny romans ode mnie 8 gwiazdek.

Bardzo mi się podobało, było zabawne, oryginalne i ożywcze.

Tiffy i Leon, zmuszeni potrzebą finansową, dzielą mieszkanie i łóżko, choć nigdy się nie spotkali. Tiffy wie, jak wygląda Leon (ach, ten Facebook), ale Leon nie wie, jak wygląda Tiffy i szczerze mówiąc, niewiele go to obchodzi - ma dziewczynę. Współlokatorzy komunikują się poprzez notatki, które z upływem czasu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka typu 'moc kobiet', gdybym miała do czegoś porównać, to powiedziałabym, że to uboga wersja "Stalowych magnolii". Z naciskiem na 'uboga'.

Babcia i wnuczka zamieniają się na dwa miesiące życiami - babcia, Eileen, ląduje w londyńskim mieszkaniu Leeny, a Leena w wiejskim domku babci. Obie damy są do siebie bardzo podobne, wszędzie wtykają nosy i organizują innym życie, choć nie do końca radzą sobie z własnym. Oczywiście wszyscy pozostali bohaterowie uwielbiają obie bohaterki, jeśli nie od razu, to po jakimś czasie. Babcia romansuje w Londynie jak szalona i odkrywa uroki internetowego flirtu, a Leena zerka nieśmiało i wbrew sobie (w końcu w Londynie czeka jej chłopak) w stronę miejscowego nauczyciela. Obie kobiety muszą odnaleźć siebie po traumatycznych wydarzeniach, które je dotknęły. Co oczywiście się udaje.

Historia była w porządku, ale nie sądzę, żebym za tydzień cokolwiek z niej pamiętała.

Książka typu 'moc kobiet', gdybym miała do czegoś porównać, to powiedziałabym, że to uboga wersja "Stalowych magnolii". Z naciskiem na 'uboga'.

Babcia i wnuczka zamieniają się na dwa miesiące życiami - babcia, Eileen, ląduje w londyńskim mieszkaniu Leeny, a Leena w wiejskim domku babci. Obie damy są do siebie bardzo podobne, wszędzie wtykają nosy i organizują innym życie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zmęczyła mnie ta książka, znudziła, momentami irytowała. Oschły styl, który świetnie mi zagrał w "Na wyspie", tutaj pozostawił odczucie jakiejś niekompletności, odebrał mi możliwość zrozumienia bohaterów i wczucia się w nich. A było to trudne już na poziomie konstrukcji postaci, suchy styl pisania, skoncentrowany tylko na ich zachowaniu, dodatkowo to utrudnił.

Mamy tu do czynienia z romansem drugiej szansy, a narracja prowadzona jest dwutorowo - w 1991 i 2001 roku.

Główna bohaterka, Annika, jest w spektrum autyzmu i bardzo przypomina swoim zachowaniem bohatera serialu "Atypowy". Niezwykle trudno było mi nawiązać jakąkolwiek więź emocjonalną z tą postacią, nie rozumiałam jej i głównie mnie irytowała. Nie przekonałam się do niej i nie polubiłam jej do końca. Nie polubiłam też drugiego bohatera, Jonathana, szczura korporacyjnego, który zakochał się w Annice głównie z powodu jej wyglądu. W trakcie przebiegu fabuły autorka próbuje jakoś przekonać nas o tym, że przyciągały go również inne cechy Anniki, ale nie za bardzo jej to wyszło. Prawdopodobnie winę ponosi tu wspomniany wcześniej suchy styl narracji, pomijający niemal całkowicie opis emocji bohaterów, a przynajmniej tych związanych z relacją miłosną. Dostajemy informację, że się zakochują, ale jak? kiedy? dlaczego?

Książka, choć krótka, ciągnie się. Nabiera tempa pod sam koniec, kiedy w fabułę zostaje wpleciony zamach na WTC. Autorka tak się rozpędza, że już do samego końca gna jak wściekła i te ostatnie 30 stron, które miały być wyrazem przemiany bohaterki, stają się pospiesznie poprowadzonym galopem do finału.

Spore rozczarowanie, zwłaszcza że oczekiwałam czegoś naprawdę nieprzeciętnego.

Zmęczyła mnie ta książka, znudziła, momentami irytowała. Oschły styl, który świetnie mi zagrał w "Na wyspie", tutaj pozostawił odczucie jakiejś niekompletności, odebrał mi możliwość zrozumienia bohaterów i wczucia się w nich. A było to trudne już na poziomie konstrukcji postaci, suchy styl pisania, skoncentrowany tylko na ich zachowaniu, dodatkowo to utrudnił.

Mamy tu do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo dobrze mi się czytało, książka jest wciągająca i angażująca, a na końcu stanęły mi świeczki w oczach. 😊
Anna i T.J., trzydziestoletnia nauczycielka i jej szesnastoletni uczeń, lecą na wyspę, gdzie mają spędzić wakacje na nauce, jednak ich pilot umiera na serce, a hydroplan rozbija się, i tylko dzięki niewyobrażalnemu szczęściu oboje lądują na niezamieszkanej wysepce, jednej z ponad tysiąca w archipelagu Malediwów. Spędzają tam 3,5 roku, walcząc o życie i nawiązując relację. A potem wracają do cywilizacji i muszą zmierzyć się z życiem po traumie, w świecie, w którym wszyscy znają ich twarze i oceniają ich wybory.

"Na wyspie" zbudowana została z wyraźnym (choć nie formalnym) podziałem na dwie części: na tropikalnej wyspie i po powrocie do USA. Autorce udało się bardzo klarownie nakreślić paralelę między budowaniem przez bohaterów życia na wyspie i budowaniem własnej wyspy w życiu po powrocie. W obu częściach Anna i T.J. byli w jakiś sposób odizolowani od innych ludzi i najlepiej funkcjonowali w tandemie.

Historia zawiera dwa kontrowersyjne tropy: różnicę wieku i relację nauczyciel-uczeń, przy czym ta druga jest w istocie pozorna, ponieważ w rzeczywistości do żadnej nauki nigdy nie dochodzi - zanim Anna może zacząć udzielać T.J. korepetycji, lądują na wyspie i jedyne, czym odtąd się zajmują, to walka o przetrwanie. Różnica wieku jest jednak istotna i wpływa bardzo mocno na związek Anny i T.J., ale tylko w tzw. cywilizowanym świecie. Na wyspie, gdzie priorytetem było przetrwanie i gdzie w cenie były umiejętności praktyczne i emocjonalne wsparcie, trzynaście lat różnicy między postaciami nie stanowiło problemu.

Ogromnie podobali mi się bohaterowie. Oboje zostali nakreśleni realistycznie, z wadami i zaletami, mocnymi i słabymi stronami. Anna robiła wszystko, żeby być odpowiedzialną i wspierającą, ale często sama potrzebowała wsparcia, które otrzymywała od T.J., choć się tego nie spodziewała. T.J. nie jest typowym nastolatkiem: w wieku 16 lat jest już dotknięty doświadczeniem ciężkiej choroby, bez gwarancji wyleczenia albo chociaż trwałej remisji. Dodatkowo stałe zagrożenie życia na wyspie przedwcześnie czyni z chłopca mężczyznę. T.J. jest emocjonalnie dojrzały, bardzo pragmatyczny i opiekuńczy. Kiedy między tymi dwojgiem wydarza się miłość, chłopak ma dziewiętnaście lat i doskonale wie, czego chce. Po powrocie do cywilizacji jego determinacja to jedyne, co może ocalić ich związek.

Książka napisana jest w sposób bardzo nietypowy dla romansów - jej styl jest chłodny, wręcz oschły, nie zawiera prawie w ogóle informacji o emocjach bohaterów. Wszystkiego dowiadujemy się z ich działań, dialogów, wyborów, zewnętrznych przejawów uczuć, jak łzy itd. Czasami brakowało mi odrobiny wglądu w emocje, zwłaszcza Anny, ale przez większość czasu reporterski styl narracji bardzo historii służył. Podobał mi się również umiar w przedstawianiu erotyki - nie zdominowała ona relacji bohaterów.

Ode mnie dla autorki pełne 8 gwiazdek.

Bardzo dobrze mi się czytało, książka jest wciągająca i angażująca, a na końcu stanęły mi świeczki w oczach. 😊
Anna i T.J., trzydziestoletnia nauczycielka i jej szesnastoletni uczeń, lecą na wyspę, gdzie mają spędzić wakacje na nauce, jednak ich pilot umiera na serce, a hydroplan rozbija się, i tylko dzięki niewyobrażalnemu szczęściu oboje lądują na niezamieszkanej wysepce,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem zdumiona niską oceną, jaką ma ta książka. Grafomańskie erotyki miewają dużo wyższe oceny, a ta historia - inteligentna, pięknie napisana, budząca wielkie emocje - ma niecałe 7 gwiazdek. Smutne.

Historia jest oczywiście o miłości (i to jakiej!), ale głównie o tym trudnym momencie, kiedy przekraczamy próg dorosłości i sami jeszcze nie wiemy, kim tak naprawdę jesteśmy. Mówi też o poszukiwaniu tożsamości w najbardziej dosłownym sensie, gdyż główna bohaterka jest półkrwi Indianką, adoptowaną przez białą zamożną parę i choć rodzice wkładają mnóstwo wysiłku w to, aby nie czuła się inna, Natalie i tak ma problemy z określeniem, kim tak naprawdę jest.
Książka zawiera mnóstwo indiańskich przypowieści i mitów, które tworzą strukturę historii i punkt odniesienia dla kluczowych momentów fabularnych.

Finał powieści wycisnął ze mnie łzy, ale były to łzy dobre. I choć to pewnie dziwne, zakończenie skojarzyło mi się z ostatnim "pomyślę o tym jutro" Scarlett O'Hary - jest wypełnione zarówno niepewnością, jak i nadzieją.

W kategorii romans (nie tylko YA) ode mnie 9 gwiazdek.

Jestem zdumiona niską oceną, jaką ma ta książka. Grafomańskie erotyki miewają dużo wyższe oceny, a ta historia - inteligentna, pięknie napisana, budząca wielkie emocje - ma niecałe 7 gwiazdek. Smutne.

Historia jest oczywiście o miłości (i to jakiej!), ale głównie o tym trudnym momencie, kiedy przekraczamy próg dorosłości i sami jeszcze nie wiemy, kim tak naprawdę jesteśmy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Blurb tej książki jest bardzo mylący. Kiedy przeczytałam Miłość, która przełamała świat, zastanawiałam się, jak to się stało, że autorka świetnej powieści psychologiczno-obyczajowej zabrała się za pisanie wakacyjnego romansu. Tylko że to wcale nie jest wakacyjny romans, który czyta się na plaży i o nim zapomina.

Powieść rzeczywiście opowiada historię pisarki romansów i rzeczywiście jest w niej romans, a nawet seks. Tyle że relacje tutaj nie są sztampowe, postaci nie są jednowymiarowe, a obok miłości jest sporo bólu i łez.
January (tak, to jest imię bohaterki) przeżywa najgorszy okres swojego życia. Pochowała ojca, odkryła sekrety rodzinne, które zrujnowały jej wyobrażenie o rodzicach, rozstała się z wieloletnim partnerem i jest na skraju bankructwa. Ma kilka miesięcy na napisanie kolejnej książki i sprzedanie jej, inaczej skończy marnie. Nie stać jej na wynajem mieszkania, a do mamy nie może wrócić, więc finalnie kończy w "miłosnym gniazdku" swojego ojca - uroczym domku niedaleko plaży. Jej sąsiadem okazuje się Augustus "Gus" Everett, diabelnie seksowny znajomy ze studiów (również pisarz i to bardzo dobry), który bardzo January pociągał, ale był dla niej okropny. Teraz January wreszcie poznaje go lepiej i odkrywa, co tak naprawdę kryło się za dziwnym i głównie niemiłym zachowaniem Gusa w przeszłości.

January i Gus wydają się przeciwieństwami. Ona wierzy w miłość i wszędzie widzi szczęśliwe zakończenia (a przynajmniej tak było do niedawna), on wręcz przeciwnie, wydaje się totalnym cynikiem. Tylko że nie jest, oczywiście, że nie. Za jego postawą kryją się różne doświadczenia, które January stopniowo odkrywa. Czy tych dwoje tak bardzo różnych ludzi ma szansę na stworzenie razem czegoś więcej niż krótki seksualny związek?

Podobał mi się sposób, w jaki autorka poprowadziła fabułę; nie nudziłam się ani przez chwilę, a bohaterowie dali się lubić. Podobał mi kontrast w postrzeganiu przez nich świata, doceniam również, że poza romansem każde z nich miało życie - pracę, przyjaciół, problemy inne niż miłosne. Wiele razy czułam silne emocje - śmiałam się, ale też denerwowałam i smuciłam. Czy może być lepsza rekomendacja dla książki?

Ode mnie 8 gwiazdek w kategorii powieść obyczajowa/romans, z zastrzeżeniem, że jeśli szukasz prostej rozrywki i tunelowej fabuły, to nie ta książka - szukaj dalej.

Blurb tej książki jest bardzo mylący. Kiedy przeczytałam Miłość, która przełamała świat, zastanawiałam się, jak to się stało, że autorka świetnej powieści psychologiczno-obyczajowej zabrała się za pisanie wakacyjnego romansu. Tylko że to wcale nie jest wakacyjny romans, który czyta się na plaży i o nim zapomina.

Powieść rzeczywiście opowiada historię pisarki romansów i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

DNF 50%

Miałam przygotowaną długą listę zarzutów do tej książki, ale nawet nie chce mi się tego wszystkiego pisać. Nie rozumiem, jak autorce Współlokatorów, świetnej powieści obyczajowej, udało się wytworzyć taki śmieć jak W drogę! To aż śmieszne, jakby te książki pisały dwie różne osoby. Okropnie się zmęczyłam, powinnam była zrezygnować już po 30 stronach, jak miałam ochotę. Szkoda czasu na to wypełnione nudnymi postaciami i koszmarnymi dialogami okropieństwo.

DNF 50%

Miałam przygotowaną długą listę zarzutów do tej książki, ale nawet nie chce mi się tego wszystkiego pisać. Nie rozumiem, jak autorce Współlokatorów, świetnej powieści obyczajowej, udało się wytworzyć taki śmieć jak W drogę! To aż śmieszne, jakby te książki pisały dwie różne osoby. Okropnie się zmęczyłam, powinnam była zrezygnować już po 30 stronach, jak miałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mój bosze... Co to jest za fenomenalna książka!
Jestem całkowicie urzeczona, trochę zmiażdżona i emocjonalnie wyczerpana. Obawiam się, że następna historia przeczytana po tej nie zostanie przeze mnie sprawiedliwie oceniona, bo nie wytrzyma porównania.

Kocham historie o muzykach, a ta zaspokoiła moje potrzeby i oczekiwania z naddatkiem. Jest tu dosłownie wszystko: historia powstania zespołu, teksty piosenek, proces twórczy, koncerty i interakcje z fanami, paparazzi, łatwy seks, narkotyki i alkohol, zaburzenia psychiczne, depresja. Muzyka jest na każdej stronie tej powieści, a chłopcy z zespołu żyją nią i oddychają, dzięki czemu naprawdę uwierzyłam, że główny bohater, Mackey Sanders, jest geniuszem muzycznym, a nie tylko figurą muzyka wymyśloną przez autorkę, żeby sprzedać gejowski romans.

Powieść opowiada o miłości, tej pierwszej, a potem o miłości życia, o złamanym sercu, autodestrukcji, zdrowieniu, dojrzewaniu i odzyskiwaniu siebie. Mówi też o odwadze, by walczyć o swoje marzenia oraz o konsekwencjach, które ponosimy, gdy nam jej zabraknie. Opowiada o rodzinach z wyboru, o uczciwości, prawdzie i brutalności świata, który tej prawdy nie chce przyjąć. A wszystko to w historii chłopców z zadupia, którzy po prostu kochali muzykę. Muzyka była ich ucieczką i nadzieją, nawet kiedy ich życie wydawało się do niczego.

Omawianie w tym miejscu fabuły czy kreacji bohaterów mija się z celem, bo oba te aspekty są tak złożone, że to po prostu nie ma żadnego sensu. Powieść jest wielowarstwowa, a postaci cały czas się zmieniają i rozwijają, zyskują głębię. Niektórych z nich można nie lubić, ale każdego da się zrozumieć.

Beneath the Stain nie jest tym, czego się spodziewałam - jest czymś o wiele większym i lepszym, a ja jestem całkowicie zakochana w tej książce. ❤

Mój bosze... Co to jest za fenomenalna książka!
Jestem całkowicie urzeczona, trochę zmiażdżona i emocjonalnie wyczerpana. Obawiam się, że następna historia przeczytana po tej nie zostanie przeze mnie sprawiedliwie oceniona, bo nie wytrzyma porównania.

Kocham historie o muzykach, a ta zaspokoiła moje potrzeby i oczekiwania z naddatkiem. Jest tu dosłownie wszystko: historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznam się bez bicia, że do sięgnięcia po tę książkę skusił mnie rogaty chłopak z okładki. Cóż, jestem tylko człowiekiem. 😉 I nie żałuję.

Demons Do It Better to romans paranormalny, z zastrzeżeniem, że bardziej paranormalny niż romans. Ale o tym za chwilę.
Bohaterem i narratorem tej historii jest Sam, pracownik administracyjny po trzydziestce, który zaczyna odczuwać znużenie dotychczasową, mało rozwijającą pracą. Postanawia poszukać czegoś bardziej ekscytującego, może z nutą przygody, o ile ta przygoda pozwoli mu pozostać przed ekranem komputera. W ten sposób Sam dostaje się w tryby procesu rekrutacyjnego tajemniczej organizacji CSG. W recepcji wita Sama rogata recepcjonistka (to halucynacje, zdecydowanie), a po biurze biegają ogromne psy. Doświadczenie i osobowość Sama robią na rekruterze takie wrażenie, że z miejsca dostaje pracę w... służbach policyjno-wywiadowczych tzw. społeczności, czyli istot innych niż ludzie. Społeczność składa się z demonów, zmiennokształtnych, sukubów, inkubów, wampirów, czarodziejów itd. Sam nie jest przekonany, czy rzeczywiście chodziło mu akurat o tego typu przygodę. Kiedy zastanawia się nad tym w barze, podrywa go przystojny i nieco mroczny nieznajomy, który poza fenomenalnym seksem ofiarowuje Samowu również dobrą radę na temat pracy. Ostatecznie Sam przyjmuje ofertę pracy, a potem spotyka w niej swojego jednonocnego kochanka, który w świetle dnia i biurowym otoczeniu najwyraźniej nie chce mieć z nim nic wspólnego. Przynajmniej tyle dobrego, że w rzeczywistości nie muszą pracować razem.
Sam jest świetny w swojej pracy i zupełnie nie przeszkadza w tym fakt, że jest jedynym człowiekiem zatrudnianym przez CSG. Potrafi znakomicie zdyscyplinować swoich nadpobudliwych współpracowników, z których większość to piekielne ogary, nawiązuje przyjaźnie, profesjonalnie organizuje pracę swojego zespołu i daje się poznać wyłącznie od najlepszej strony. Nic dziwnego zatem, że po 5 latach (w kategoriach CSG to jak wczoraj, skoro średnia życia w społeczności to kilkaset lat) dostaje kolejną ofertę pracy - tym razem dla najlepszego zespołu śledczego, współpracującego bezpośrednio z lucyferem. W zespole tym pracuje oczywiście jednonocna przygoda Sama sprzed 5 lat - mroczny i ponury Gideon. Będzie się działo...

A przynajmniej powinno, ale się nie dzieje, w każdym razie nie w kwestii samego romansu. Bo pod każdym innym względem tak. Intryga jest bardzo interesująca, wątek kryminalno-sensacyjny świetnie przemyślany, nie wspominając już o kreacji społeczności - zasady jej funkcjonowania, rola magii, władza, służby specjalne, współżycie z ludźmi - to wszystko zostało opisane bardzo dobrze, obszernie i ciekawie. Już sam pomysł na kreację lucyfera (nie Lucyfera), który jest stanowiskiem, a nie osobą, czymś pomiędzy premierem a królem, zasługuje na piątkę z plusem. Dlatego nie mam nic do zarzucenia całej warstwie fabularnej książki - z wyjątkiem właśnie romansu. Jest go tu tyle, co kot napłakał. Ciężko dostrzec rozwój jakichkolwiek uczuć między bohaterami, co jest sporą wadą.
Inną słabą stroną tej historii jest niedostatek opisów - poza wzrostem bohaterów niewiele tak naprawdę wiemy o ich wyglądzie, nawet zmiennokształtnych (jak wyglądają według autorki piekielne ogary? chciałabym to wiedzieć), tak jak i o otoczeniu.
Nie są to jednak na tyle istotne mankamenty, żeby odebrać mi przyjemność lektury. Ponadto mam nadzieję, że kolejne książki rozwiną świat przedstawiony na tyle, żeby pouzupełniać pewne luki.
Polecam!

Przyznam się bez bicia, że do sięgnięcia po tę książkę skusił mnie rogaty chłopak z okładki. Cóż, jestem tylko człowiekiem. 😉 I nie żałuję.

Demons Do It Better to romans paranormalny, z zastrzeżeniem, że bardziej paranormalny niż romans. Ale o tym za chwilę.
Bohaterem i narratorem tej historii jest Sam, pracownik administracyjny po trzydziestce, który zaczyna odczuwać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo porządny, ale też nieco nierówny początek obiecującej serii. Czy obietnice zostały dotrzymane, sprawdzę w kolejnych częściach.😉

Historia opowiada o postapokaliptycznym świecie, w którym ludzie zupełnie niezamierzenie zgotowali sobie ewolucję własnego gatunku. Kiedy w czasie wojny wietnamskiej jedna ze stron uwolniła zabójczego wirusa, naukowcy opracowują szczepionkę opartą na DNA zwierząt. Dochodzi do mutacji zaszczepionych jednostek i nagle na świecie pojawia się nowy gatunek - Therianie - niby ludzie, ale jakby lepsi, zdolni do przechodzenia w formę zwierzęcą, szybsi, silniejsi, o wyostrzonych zmysłach. Co oczywiste, zaczynają być postrzegani przez zwykłych ludzi jako zagrożenie, dlatego pojawia się potrzeba ich rejestracji (hmm) i włączenia do społeczeństwa na równych prawach. Aby te prawa były respektowane, zostaje powołana elitarna, finansowana przez wojsko agencja zatrudniająca dokładnie taką samą liczbę agentów ludzkich i Therian. Agentami tej organizacji są główni bohaterowie powieści - Dex, człowiek, były policjant, przeniesiony do THIRDS po tym, jak zeznawał przeciwko swojemu partnerowi, i Sloane, Therianin, lider jednostki, do której trafia Dex.

Zalety:
❤ dobrze poprowadzona historia
❤ ciekawy świat przedstawiony
❤ interesujące postaci
❤ naprawdę niezłe poczucie humoru (głównie dzięki postaci Dexa)
❤ plastyczne opisy

Wady:
💥 czasami za dużo opisów i w niewłaściwych miejscach - najgorszy był chyba opis sypialni bohatera w środku sceny erotycznej; nie robi się takich rzeczy, kurczaczki! 🤦‍♀️
💥 fatalnie poprowadzona tajemnica, która w ogóle nie jest tajemnicza - domyśliłam się "jak" przy trzeciej ofierze, a "kto" niewiele później; kiepsko, tak nie powinno być
💥 czasami, zwłaszcza pod koniec, trochę się ciągnęło, mimo że teoretycznie akcja gnała; niby gnała, a uciekał mi wzrok - a to na fejsbooka, a to na Goodreads, poczytać recenzje, a to gdzieś tam - czasami mniej znaczy lepiej
💥 a czasami mniej to za mało, w tym przypadku za mało Therian - niby byli zmiennokształtni, a przemiana pojawiła się tylko raz i w dodatku odbyła się za przesłoną; czytam o zmiennokształtnych, to chciałabym, żeby się zmieniali, inaczej po co o tym pisać?
💥 kinkshaming - wyśmiewanie czyichś fantazji i preferencji, nawet wymyślonych przez autorkę, nie jest fajne, autorko, nie rób takich rzeczy

Mimo wszystko zalety przeważały nad wadami, no i pokochałam Dexa. ❤

Bardzo porządny, ale też nieco nierówny początek obiecującej serii. Czy obietnice zostały dotrzymane, sprawdzę w kolejnych częściach.😉

Historia opowiada o postapokaliptycznym świecie, w którym ludzie zupełnie niezamierzenie zgotowali sobie ewolucję własnego gatunku. Kiedy w czasie wojny wietnamskiej jedna ze stron uwolniła zabójczego wirusa, naukowcy opracowują szczepionkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zapowiadało się nieźle, ale finalnie było, cóż, nudno.

Miałam wrażenie, że postaci, choć miały mnóstwo cech zewnętrznych, tak naprawdę nie miały prawdziwych charakterów. Były chwiejne, skłonne do dramatyzowania, nierealistyczne.
West, lekarz, najpierw jest oceniającym, krytycznym dupkiem, a potem prawdziwym uosobieniem dojrzałości, taktu i wcieleniem cnót wszelakich. Z kolei Nico, tatuażysta, były pracownik seksualny, facet, któremu życie nieźle skopało tyłek, okazuje się istną królową dramatu. We wszystko zamieszane jest jedno czteromiesięczne dziecko i niepoliczalne ilości członków rodziny Westa - jego bracia, siostry, dziadkowie, kuzyni.
Fabuła skupia się na tym, co bohaterowie mają zrobić z dzieckiem, kiedy, przyparci nieodpartą potrzebą, natychmiast muszą podjąć aktywność seksualną. W tak zwanym międzyczasie zakochują się i tak dalej.
Zieeeew...
Wynudziłam się, ponadto wycięłabym dwie trzecie nic niewnoszących i raczej mało ekscytujących scen erotycznych. Macham bohaterom na pożegnanie bez żalu. Może następna część okaże się lepsza.

Zapowiadało się nieźle, ale finalnie było, cóż, nudno.

Miałam wrażenie, że postaci, choć miały mnóstwo cech zewnętrznych, tak naprawdę nie miały prawdziwych charakterów. Były chwiejne, skłonne do dramatyzowania, nierealistyczne.
West, lekarz, najpierw jest oceniającym, krytycznym dupkiem, a potem prawdziwym uosobieniem dojrzałości, taktu i wcieleniem cnót wszelakich. Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Choć mnie samej trudno w to uwierzyć, wzruszyłam się na koniec. Poleciała mi prawdziwa łza pod koniec książki z motywem BDSM. Serio. 🙃
Od razu powiem, że BDSM to nie moja filiżanka herbaty. Nie czytam książek tego typu dla opisów seksu, bo nie robią mi one zupełnie nic. Wybieram je od czasu do czasu ze względu na psychologię postaci, które takiej relacji pragną. Trafiają się autorki, które potrafią o tym pisać - odkrywać okoliczności, które sprawiają, że niektórzy chcą i umieją, a czasami wręcz muszą, łączyć przyjemność z bólem. Heidi Cullinan zdecydowanie do takich autorek należy.
Historia opowiedziana została z perspektywy Roe (Monroe) Davisa, chłopaka z farmy, który z powodu swojej orientacji seksualnej musi opuścić dom rodzinny i szukać szczęścia gdzie indziej. Zmienia prace, miejsca zamieszkania, nie przywiązuje się, a jego pierwszą reakcją, kiedy ktoś próbuje się do niego zbliżyć, jest ucieczka. Roe zna się na swojej robocie i dobrze ją wykonuje, ale nie nawiązuje trwałych relacji i nigdy nie miesza spraw zawodowych z prywatnymi - do czasu, aż odkrywa, że jego nowy szef, Travis Loving, jest gejem, a jego seksualne emploi idealnie odpowiada potrzebom Roe - Roe lubi ostry seks i być zdominowanym, a Travis chce dominować.
Długo trwa, zanim tych dwóch przyzna się przed sobą, że łączy ich coś więcej niż seks. Obaj są poturbowani przez bliskich, którzy zamiast miłości, zaoferowali im krytykę i odrzucenie, więc naturalne wydaje się, że szukają raczej dystansu niż bliskości. Mimo to nawiązują silną więź, zbudowaną na wspólnej pracy, szacunku i zaufaniu.
Travis, były profesor, jest dużo starszy od Roe i znacznie lepiej wykształcony oraz, co oczywiste, w dużo lepszej sytuacji finansowej. Jest bardzo świadomy ograniczeń tak własnych, jak i Roe, i przez całą książkę widać, że bardzo celowo "oswaja" swojego młodego kochanka. Dzięki jego cierpliwości i determinacji Roe się otwiera i pozwala sobie uwierzyć, że życie może mieć dla niego w zanadrzu coś dobrego, zwłaszcza że (wbrew temu, co sobie wmawia) bardzo potrzebuje rodziny i miłości. Dlatego tak dobrze wpasowuje się w "rodzinę z wyboru" złożoną z Travisa, niesamowitej Haley i jej rodziców, oraz pracowników rancza.
Jak już pisałam, na koniec uroniłam łezkę - zakończenie bardzo mi się podobało. Najwyraźniej z roku na rok robię się coraz bardziej sentymentalna. 😊

Choć mnie samej trudno w to uwierzyć, wzruszyłam się na koniec. Poleciała mi prawdziwa łza pod koniec książki z motywem BDSM. Serio. 🙃
Od razu powiem, że BDSM to nie moja filiżanka herbaty. Nie czytam książek tego typu dla opisów seksu, bo nie robią mi one zupełnie nic. Wybieram je od czasu do czasu ze względu na psychologię postaci, które takiej relacji pragną. Trafiają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Historia wciągnęła mnie w zasadzie od pierwszego zdania, co zdecydowanie jest zasługą POV Danny'ego. Daniel Marshal to kolorowy ptak - student kierunku teatralnego, z aspiracjami broadwayowskimi, jawny gej, który lubi ładne ciuszki, makijaż i lakier do włosów. Dobrze wie, czego chce od życia i dotąd wszystko szło dokładnie po jego myśli. Otrzymywał wsparcie od rodziców-artystów i najlepszego przyjaciela Bo, a los obdarował go niewątpliwym talentem aktorskim, dzięki czemu może liczyć, że jego gwiazdorskie sny się spełnią. Jedyne, czego dotąd Danny nie doświadczył i nawet nie sądzi, że potrzebuje, to miłość. Jego relacje są jednorazowe i nie pozostawiają po sobie żadnych wspomnień, ani dobrych ani złych. Kiedy więc Danny spotyka Lance'a, nie jest przygotowany na nagły i trudny do odparcia, ale też niemile widziany pociąg. Bo serio - hetero mięśniak? Czy może być coś bardziej banalnego?
Lance jest bratem Kate, dziewczyny Bo. Futbolista ze stypendium sportowym, ma tylko jedno marzenie - zostać zawodowcem. W zawodowym sporcie, zwłaszcza tak testosteronowym jak futbol, nie ma miejsca dla homoseksualistów, ani nawet biseksualistów. Dlatego kiedy Lance przypadkowo odkrywa, że może nie być aż tak hetero, jak mu się dotąd wydawało, podchodzi do tego jak pies do jeża - chciałbym, ale boję się. Dopiero poznanie Danny'ego skłania Lance'a do podjęcia bardziej zdecydowanych kroków, żeby dostać to, czego pragnie.
To, co początkowo miało być tylko eksperymentem, szybko ewoluuje i staje się dla obu chłopców czymś zdecydowanie większym i ważniejszym. Czy jednak będą w stanie spełnić swoje życiowe marzenia, rozwijać kariery, pozostając ze sobą w związku? Czy Lance będzie w stanie się ujawnić? Albo Danny żyć w ukryciu?

Książkę czyta się bardzo dobrze. Narracja wciąga, a czytelnik się nie nudzi. Danny'ego da się polubić, nawet mimo jego oczywistych wad, a HEA jest jak zwykle satysfakcjonujące.
Są jednak pewne ale...
***spoiler*** [
▶ Postać Danny'ego, choć urocza, okazała się ekstremalnie egoistyczna i nie wydaje mi się, żeby to było zamierzenie autorki. Danny myśli tylko o sobie, nie interesuje go nic związanego z Lance'em, o ile bezpośrednio nie dotyczy ich relacji. Szokujące jest, że Danny ani razu nie poszedł na mecz Lance'a, choćby z ciekawości. Jest tak skoncentrowany na fizycznej stronie ich relacji i na swoim własnym życiu, że nie interesuje się właściwie Lance'em poza ich wspólnym czasem.
▶ Skoro Danny niemal nie zna Lance'a, to jak rozwinął w sobie miłość, która przetrwała kilkuletnią rozłąkę? Zauroczenie oparte na fizyczności wygasa zwykle po kilku miesiącach, więc to trochę nierealne.
▶ Danny nie wie za wiele o Lansie i przez to my też nic o nim nie wiemy. Z kim gra w drużynie? Z kim mieszka? Czy ma jakichś przyjaciół? Co lubi, a czego nie? Co robi, kiedy w końcu przeprowadza się do NY? Hello! To są ważne pytania, na które nie ma nawet sugestii odpowiedzi.
▶ I wreszcie sposób, w jaki autor ułatwił sobie szczęśliwe zakończenie - to miłe, że Lance'owi przytrafia się kontuzja, prawda? W ten sposób Danny nie musi z niczego rezygnować, bo los załatwia sprawę za nich obu. 😉
(hide spoiler)]
Gdyby nie te słabsze elementy świata przedstawionego, możliwe, że dałabym tej pozycji nawet 8 gwiazdek, bo naprawdę bardzo dobrze mi się czytało. ❤ Na pewno przeczytam jeszcze inne książki S.J.D. Peterson.

Historia wciągnęła mnie w zasadzie od pierwszego zdania, co zdecydowanie jest zasługą POV Danny'ego. Daniel Marshal to kolorowy ptak - student kierunku teatralnego, z aspiracjami broadwayowskimi, jawny gej, który lubi ładne ciuszki, makijaż i lakier do włosów. Dobrze wie, czego chce od życia i dotąd wszystko szło dokładnie po jego myśli. Otrzymywał wsparcie od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo to było słodkie. Idealne, różowe, bajkowe i... nierealne.

Neurochirurg Cyrus z San Francisco pozostaje w długotrwałej relacji typu "spotkajmy się raz na kilka miesięcy i uprawiajmy seks do upadłego" z teksańskim kowbojem/ujeżdżaczem byków Weberem. Neurochirurg chce, żeby Teksańczyk został w SanFran, żeby mogli wreszcie stworzyć coś prawdziwego, ale ten - szaleniec - nie chce być na utrzymaniu swojego kochanka, a jak wiadomo w dużym mieście nie ma za wiele pracy dla kowboja, chyba że na scenie nocnego klubu. Cała fabuła kręci się wokół tego, żeby przekonać Webera do pozostania. To się oczywiście w końcu udaje, ale...
Jasne, kocham szczęśliwe zakończenia i chciałam, żeby Web znalazł sposób na pozostanie z Cy. Jednak nie w ten sposób, w jaki to zostało przeprowadzone - zakończenie w ogóle mi się nie podobało.

**spoiler**
Ponad czterdziestoletni kowboj jako żona ze Stepford?🤦‍♀️
**koniec spoilera**

Po drodze przytrafiło się też kilka innych sytuacji, które nie do końca mnie przekonały, np. niesprowokowane niczym rozmowy członków rodziny Cyrusa z Weberem, których przedmiotem był jego zbawienny wpływ na sztywnego doktorka. W ogóle Weber to taki zaklinacz serc - kochają go dzieci, zwierzęta i nauczyciele. Nigdy nie popełnia błędów, zawsze wie co powiedzieć i jak się zachować, chodzący ideał. Nie denerwuje się nawet zbyt mocno, kiedy słyszy, jak inni się z niego naśmiewają. Całkiem nieamerykański amerykański kowboj w najbardziej amerykańskiej książce, jaką ostatnio zdarzyło mi się czytać - z wszystkimi tego wadami, niestety.
Mimo to przeczytałam z niejaką przyjemnością, bo to było takie łatwe, takie bezbolesne. Dlatego, chociaż już na pewno do tego nie wrócę, zostawiam 6 gwiazdek.

Bardzo to było słodkie. Idealne, różowe, bajkowe i... nierealne.

Neurochirurg Cyrus z San Francisco pozostaje w długotrwałej relacji typu "spotkajmy się raz na kilka miesięcy i uprawiajmy seks do upadłego" z teksańskim kowbojem/ujeżdżaczem byków Weberem. Neurochirurg chce, żeby Teksańczyk został w SanFran, żeby mogli wreszcie stworzyć coś prawdziwego, ale ten - szaleniec -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rany, jak mnie ta książka zmęczyła...
Ile razy może umrzeć człowiek w ciągu miesiąca? Najwyraźniej osiem. Jakie okoliczności są do tego potrzebne? Wojna - powiecie - niebezpieczny zawód... A skąd! Wystarczy wyjechać na wieś. Serio, facet przeżył prawie 30 lat w metropolii i umarł tylko raz, a potem wyjechał na angielską wieś i od razu Midsomer. Przy czwartej śmierci nie mogłam powstrzymać parsknięcia, potem już tylko przewracałam oczami.
A tak dobrze się zapowiadało.
Patrzę na okładkę - anioł, a przynajmniej facet ze skrzydłami. Super. Pierwszy rozdział rewelacja, Aden umarł i trafił pod sąd, który zdecyduje, czy trafi do piekła czy do nieba. Decydenci nie mogą dojść do porozumienia, więc Aden musi wrócić na Ziemię i pokazać, kim tak naprawdę jest. Jeśli zrozumie, czym jest miłość, ma szansę na niebo, jeśli nie... wiadomo. Więc wraca.
A potem wszystko idzie do diabła (nomen omen).
Aden to facet z naprawdę fatalnym startem. Jak na dzieciństwo, które zafundowała mu rodzina, to i tak skończył całkiem nieźle. Widać, że autorka nie chciała zrobić z niego prawdziwego czarnego charakteru, ale przez to nie bardzo wiadomo, czemu drobny złodziejaszek, który lubił dużo seksu bez zaangażowania, miałby trafić do piekła. Ma na sumieniu tylko jeden poważny występek, ale trudno go nawet za niego winić. Mimo wszystko musi wykazać, że zasługuje na niebo i w ten sposób trafia na wieś z siedmioma "szansami" (są jak te kreski na nadgarstkach bohaterów Jumanji, pip i spadasz z nieba z kolejnym życiem). Diabeł i anioł traktują jego zadanie jak prywatną piaskownicę i bez przerwy mieszają się w jego sprawy, chociaż w nieoczywisty i mało interesujący, a czasami toporny sposób.
Brody, utalentowany weterynarz, uroczy i zręczny społecznie, ma swoją mroczną stronę. Uwikłany w toksyczny związek w mężczyzną, który zagraża mu fizycznie i emocjonalnie, nie umie się wyswobodzić i ruszyć dalej. Uzależnienie od upokarzającego, brutalnego seksu popycha go do destrukcyjnych zachowań. Czasami aż trudno uwierzyć, że Brody weterynarz i Brody imprezowicz to ta sama osoba, brak połączenia między nimi to chyba jedna z największych wad tej książki.
Obaj bohaterowie spotykają się, kiedy Brody potrąca Adena swoim samochodem (i oczywiście, pochylając się nad zwłokami, od razu dostrzega, jaka atrakcyjna jest ofiara, blech). Zwłoki ożywają i dają dyla, ale zauroczenie obu mężczyzn pozostanie i będzie się rozwijać, kiedy los (albo anioł) popchną Adena na farmę/ranczo, gdzie mieszka Brody.
Za cholerę nie rozumiałam bohaterów. Ich emocje, decyzje, rozwój relacji - nie byłam w stanie tego pojąć. Wszystko było za szybkie, za słabo uzasadnione, a do tego obaj bohaterowie kierowali się wyłącznie podpowiedziami swoich penisów. Wiecznie byli twardzi, a ich kutasy napierały na zamki. 🤦‍♀️
Miałam wrażenie, że autorka ma do opowiedzenia jedną i wciąż tę samą historię, bo Matt, prześladowca Brody'ego bardzo przypominał mi prześladowcę Jonty'ego z innej książki Barbary Elsborg, z tą różnicą, że w The Making of Jonty Bloom historia z prześladowcą miała sens i została o wiele lepiej napisana. Pocieszająca jest myśl, że autorka się rozwija, ponieważ tak świetnych książek jak historia Jonty'ego chciałabym czytać więcej. Jedno, co się w obu książkach nie zmieniło, to irytująca maniera wtrącania pierwszoosobowych myśli bohaterów ni z gruszki ni z pietruszki. To strasznie rozprasza.
Podsumowując: 4 gwiazdki, bo gdzieniegdzie widziałam elementy, które mi się podobały i dzięki nim doczytałam do końca.

Rany, jak mnie ta książka zmęczyła...
Ile razy może umrzeć człowiek w ciągu miesiąca? Najwyraźniej osiem. Jakie okoliczności są do tego potrzebne? Wojna - powiecie - niebezpieczny zawód... A skąd! Wystarczy wyjechać na wieś. Serio, facet przeżył prawie 30 lat w metropolii i umarł tylko raz, a potem wyjechał na angielską wieś i od razu Midsomer. Przy czwartej śmierci nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To było naprawdę, naprawdę urocze, zabawne i ciepłe. ❤
Kiedy do jadłodajni w Mad Creek wchodzi nerwowy i wyraźnie nie śmierdzący groszem młody mężczyzna, wszystkie instynkty szeryfa Lance'a Beauforta każą mu się nim zainteresować. Dlaczego obcy pachnie trawką? Po co mu ziemia do uprawy roślin i narzędzia? Czy sprowadzi do miasteczka kłopoty? Lance ma się czego obawiać, bo poza dbaniem o bezpieczeństwo mieszkańców, musi strzec również ich tajemnic. A tajemnice to nie byle jakie, bo prawie jak ze Zmierzchu - niezupełnie, ale blisko. 🙃
Tima Westona, choć jest dopiero po dwudziestce, życie już mocno poturbowało. Nie otrzymał wsparcia w rodzinie, a jedyny przyjaciel, z którym budował biznes, oszukał go i wykorzystał. Żeby wyrwać się z toksycznego układu, Tim musiał uciec aż do Mad Creek - ukrytego na uboczu małego miasteczka, do którego nie zagląda nikt, kto w nim nie mieszka. Tim ma nadzieję, że były wspólnik go tu nie znajdzie, więc będzie mógł odbudować swoje życie i zarobić na chleb - jeśli pozwoli mu na to dziwaczny i irytujący, ale także piekielnie gorący szeryf Beaufort.
Kocham u Eli Easton to, że jej postaci są prawdziwe, pełnokrwiste i nieidealne. Tim jest chudy i upośledzony społecznie, ale za to posiada talent do roślin i złote serce. Lance z kolei jest bardzo przystojny, ma też dobry charakter i jest lojalny, ale nie grzeszy poczuciem humoru (według słów jego matki ma kij w tyłku) i niespecjalnie lubi się komunikować. Kiedy tych dwóch się spotka, nic nie może być łatwe. Zwłaszcza, gdy we wszystko zaczyna mieszać się szalona matka Lance'a, bogini garnków i złych pomysłów.
Historia ta utkana została jak życie - obok fragmentów humorystycznych są w niej sceny wypełnione ciepłem i liryzmem, a także inne - pełne napięcia i dramatyzmu. Wszystkie postaci, jak zwykle u tej autorki, mają swoją historię i kontekst. Zdarzenia nie wyskakują na czytelnika znikąd, wszystko ma sens, nawet jeśli fabuła rozgrywa się w społeczności zmiennokształtnych. Bardzo to doceniam. ❤

To było naprawdę, naprawdę urocze, zabawne i ciepłe. ❤
Kiedy do jadłodajni w Mad Creek wchodzi nerwowy i wyraźnie nie śmierdzący groszem młody mężczyzna, wszystkie instynkty szeryfa Lance'a Beauforta każą mu się nim zainteresować. Dlaczego obcy pachnie trawką? Po co mu ziemia do uprawy roślin i narzędzia? Czy sprowadzi do miasteczka kłopoty? Lance ma się czego obawiać, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo chciałam polubić tę książkę. Uwielbiam opowieści o muzykach, dlatego naprawdę chciałam zakochać się w Perfect Imperfections, tak jak wiele osób przede mną. Niestety nie dałam rady. Za często powtarzałam sobie "weź to w nawias, weź to w nawias, to fikcja" - niestety nie da się pokochać historii, jeśli trzeba wziąć ją w nawias niemal w całości.
Na początku było bardzo źle. Pomysł na zawiązanie fabuły przeprowadzony został bez szacunku dla jakiegokolwiek prawdopodobieństwa; główny bohater, super hiper gwiazda rocka, dotąd całkowicie hetero, spotyka w barze na jakimś wygwizdowie barmana, z którym pije przez całą noc i w trakcie proponuje mu, żeby pojechał z nim w trasę jako jego fałszywy chłopak. Skąd to się w ogóle wzięło? Nie mógł mu zaproponować, żeby pojechał z nim jako kumpel? Niech mi jakiś hetero facet powie, że wpadłby na taki pomysł, że kręciłby całe medialne show z wychodzeniem z szafy (hetero!), żeby zabrać obcego faceta w trasę. Największa gwiazda muzyki na świecie. Na litość boską, to tak bardzo bez sensu, że trzeba mieć stalowe nerwy, żeby przebrnąć przez sam początek.
Potem jest różnie.
Jeremy jest gwiazdą, konkretnie rockmanem, jednak o jego muzyce nie ma ani słowa. Brak też informacji o zespole, ludziach, z którymi współpracuje, opisu chociaż jednego koncertu, mimo że fabuła rozgrywa się w czasie trasy koncertowej.
Jeremy jest sławny i bogaty, ma 31 lat i jest kompletnym bachorem. Wiecznie ma fochy, nie szanuje ludzi, ale boi się kontaktu z własną matką i podporządkowuje się silniejszym mężczyznom w swoim życiu. W zasadzie jest dość żałosny.
Reg z kolei to facet, który skończył studia, żeby zostać księgowym, a potem zrezygnował z kariery w tym zawodzie, bo nie jest rannym ptaszkiem. Nie wiem, ilu księgowych zna autorka, ale wymóg wczesnego wstawania nie jest koniecznie wpisany w ten zawód na żadnym kontynencie, to nie mleczarz. Tak więc Reg, człowiek-sowa, wrócił do mieściny, w której się wychował i został barmanem. Jego celem jest oszczędzać dwa lata, żeby potem wyruszyć na wędrówkę. Zapewne dlatego bez mrugnięcia okiem godzi się wyjechać z Jeremym w siedmiomiesięczną trasę, a potem kolejne 5 miesięcy włóczyć się z nim już całkowicie prywatnie. Po jednej nocy picia i rozmowy!
Jak Jeremy uzasadnia swoje pragnienie zaangażowania Rega? Otóż dotąd wszystkie jego dziewczyny jeździły z nim, bo chciały się wypromować, a kiedy to się nie udawało, były niezadowolone, a on musiał się nimi zajmować. Jeremy nie lubi się nikim zajmować, woli, żeby to nim się zajmowano. Reg jest pod tym względem o niebo lepszy od każdej dziewczyny - nie trzeba będzie się nim przejmować, Reg pojedzie w trasę, bo chce realizować własne cele, nie udaje, że robi to, bo lubi Jeremy'ego. LOL. Tak więc hetero Jeremy prosi domniemanego hetero Rega, żeby udawał jego chłopaka w celu zapewnienia sobie towarzystwa w trasie, ponieważ nie wpadł na to, że nie trzeba udawać geja i organizować sobie fejkowego chłopaka, wystarczy faceta zatrudnić. 🤦‍♀️
Więc wyjeżdżają w wielką trasę koncertową, podczas której mają wspólnie spędzać wolny czas, zwiedzając i robiąc szalone rzeczy - jak to ludzie w podróży. Być może to właśnie się dzieje, w końcu Reg dokładnie po to wyruszył w drogę z Jeremym, ale co mają z tego czytelnicy? Zero. Wyłącznie pokoje hotelowe, ewentualnie hole budynków lub taksówki. O pracy też niczego się nie dowiadujemy. Jeremy koncertuje, udziela wywiadów, ale nie ma na ten temat ani jednej sceny, co sprawia, że książka opowiada o muzyku tylko w teorii. W praktyce mamy wyłącznie historię trzydziestoletniego Piotrusia Pana, któremu do tej pory organizowano życie i mówiono, kiedy jeść, korzystać z toalety, z kim rozmawiać, a nawet się umawiać. Facet jest tak bardzo zablokowany emocjonalnie i seksualnie i ma na ten temat tak smutne teorie, że momentami aż się robi nieswojo. Kilka miesięcy życia w tym samym apartamencie z Regiem pozwala mu lepiej poznać siebie i zrozumieć, kim tak naprawdę jest.
Książka ma naprawdę niezłe momenty - przekomarzanie się Jeremy'ego i Rega, postać Billa - agenta gwiazd, który jest głosem rozsądku w tej opowieści. Niektóre sceny są bardzo zabawne, np. scena z pająkiem w pokoju hotelowym. Ale są też momenty niepokojące, jak np. sposób, w jaki Reg naciska na Jeremy'ego seksualnie - teoretycznie Jeremy może się wycofać, ale wiadomo, że tego nie zrobi, choć czuje się w danej sytuacji niekomfortowo. Ostatecznie fabuła pokazuje, że była to właściwa droga, ale ja nie jestem taka pewna, czy w realu by to zadziałało - za dużo tu manipulacji, za mało szczerości i świadomej zgody.
Ostatecznie książka nie była zła, chociaż okazała się zupełnie czym innym, niż się spodziewałam. Byłaby o wiele lepsza, gdyby autorka za punkt wyjścia obrała zwykłą przyjaźń Rega i Jeremy'ego zamiast dość bezsensownego pomysłu z fałszywym chłopakiem.
Tymczasem ja nadal będę szukać swojego świętego Graala w postaci fantastycznej historii o muzyku - tym razem bardziej realistycznej i oddającej specyfikę branży.

Bardzo chciałam polubić tę książkę. Uwielbiam opowieści o muzykach, dlatego naprawdę chciałam zakochać się w Perfect Imperfections, tak jak wiele osób przede mną. Niestety nie dałam rady. Za często powtarzałam sobie "weź to w nawias, weź to w nawias, to fikcja" - niestety nie da się pokochać historii, jeśli trzeba wziąć ją w nawias niemal w całości.
Na początku było bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Australia w połowie XIX w. i dwóch różniących się od siebie jak niebo i ziemia gorących bohaterów - to się nie mogło nie udać.❤
Nieokrzesany Irlandczyk i zafascynowany nim chłopiec z dobrego angielskiego domu zostają skazani za domniemaną sodomię i zesłani do australijskiej kolonii karnej. Zanim tam dotrą, spędzą 4 długie miesiące na morzu, nawiązując niepewną relację zbudowaną głównie na ukradkowym seksie i regularnym ratowaniu sobie nawzajem życia. Kiedy dopływają do miejsca przeznaczenia, szczęśliwie trafiają razem do pracy przy przepędzie bydła dla świeżo owdowiałej Angielki. Wspólna praca i zmagania z trudnym australijskim klimatem pozwalają im obu poznać się lepiej, ale też zrozumieć samych siebie.
Uwielbiam tę historię oraz jej głównego bohatera i narratora. Colin jest kochany, inaczej nie da się tego określić. Jest taki uczciwy, odważny i miły, że człowiek chciałby go przytulić do piersi, chronić i nigdy nie wypuścić. Dlatego tym bardziej frustrujące jest, kiedy Patrick nie traktuje go tak, jak na to zasługuje. Czasami miałam ochotę udusić głupiego Irlandczyka, ale też nie mogłam go nie rozumieć - życie nie było dla niego łatwe, a ludzie nie dali mu wielu powodów, by im ufać.
Książka porusza kilka interesujących i bardzo współczesnych tematów - oczywiście kwestię społecznego odbioru homoseksualizmu, ale też związku z dużą różnicą wieku (starsza kobieta, młodszy mężczyzna), kolonializmu, sytuacji rdzennej ludności Australii. Wątki te zostały bardzo zgrabnie wplecione do fabuły i nadały opowieści dodatkowej głębi i smaku.
Historia zawiera odpowiednią ilość napięcia pojawiającego się za sprawą decyzji i działań bohaterów, ma też niewielki, ale ważny i dobrze zaplanowany oraz napisany wątek sensacyjny. Dzięki temu od książki ciężko się oderwać.
Ważne miejsce zajmuje seks, oczywiście. Jednak został on opisany inaczej niż zwykle, mam wrażenie, że bardziej klinicznie, mniej "trzepotliwie" i emocjonalnie, niż to zazwyczaj ma miejsce w romansach MM. Dla mnie to akurat zaleta. 😉
Ode mnie zdecydowane 8 gwiazdek.

Australia w połowie XIX w. i dwóch różniących się od siebie jak niebo i ziemia gorących bohaterów - to się nie mogło nie udać.❤
Nieokrzesany Irlandczyk i zafascynowany nim chłopiec z dobrego angielskiego domu zostają skazani za domniemaną sodomię i zesłani do australijskiej kolonii karnej. Zanim tam dotrą, spędzą 4 długie miesiące na morzu, nawiązując niepewną relację...

więcej Pokaż mimo to