-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2014-11-29
Mare Barrow żyje w świecie podzielonym na Czerwonych i Srebrnych. Różnią się od siebie jedynie kolorem krwi, ale to właśnie Srebrni rządzą miastem, a Czerwoni muszą dla nich pracować. Mare utrzymuje rodzinę z tego, co ukradnie na ulicy. Chodzi do szkoły, jednak na razie nie ma żadnego zawodu i po jej ukończeniu będzie zmuszona pójść do wojska i walczyć w szeregach armii. Jednak pewnego dnia jej życie zmienia się po nieudanej próbie kradzieży pieniędzy od mężczyzny spotkanego na ulicy. Szybko okazuje się, że w Mare ukryty jest niesamowity talent, z którego dziewczyna nie zdaje sobie sprawy. Jak potoczą się jej dalsze losy? Czy Czerwona może ruszyć posadami świata zbudowanego przez Srebrnych?
Wątki, które odnajdziemy w Czerwonej królowej nie są niczym bardzo nowatorskim. Można powiedzieć, iż na początku fabuła wydaje się sztampowa, jednak po przeczytaniu kilkunastu pierwszych stron, czytelnik od razu odrzuca to stanowisko. Słowo "sztampowa" jest ostatnim jakiego można byłoby użyć, gdy mówimy o Czerwonej królowej. Ta książka jest w pewnym sensie kompilacją rzeczy, o których przeczytaliśmy w innych książkach. Znajdziemy tutaj podobieństwa do Igrzysk śmierci, Niezgodnej, Złej krwi, Szklanego tronu czy nawet Rywalek, jednak Czerwona królowa ma to do siebie, że jest w niej kilka najlepszych wątków wybranych z tych powieści. Jednak autorka nie poprzestaje na tym. Czerwona królowa przeciera kilka nowych szlaków i przedstawia rzeczy, o których jeszcze nie czytaliśmy w żadnej książce. Jestem w niej całkowicie i nieodwracalnie zakochana!
Przede wszystkim zaletą w tej powieści jest główna bohaterka, czyli Mare Barrow. Dziewczyna jest po prostu fantastyczna! Nie da sobie w kaszę dmuchać, dba o swoją rodzinę, a do tego od początku do samego końca książki pozostaje bardziej sarkastyczna niż Jace Wayland z Darów anioła. Uwielbiam bohaterki, które potrafią być niezależne i pozostają niesamowitymi indywidualnościami. Mare od samego początku ma swój jasno wyznaczony cel i do niego dąży, nawet po trupach. Nie jest jedną z tych naiwnych i głupich bohaterek, które boją się podjąć jakiejkolwiek decyzji, ale z drugiej strony nie jest też niesamowicie sztampową postacią, która pragnie zbawić świat. Mare jest po prostu Mare i wszyscy powinni na nią uważać. Już dawno nie czytałam książki z tak wyrazistą główną postacią, a do tego naprawdę dobrze wykreowanym światem. Czerwona królowa od razu trafia na moją listę ulubionych książek!
Nie da się odmówić tej powieści faktu, iż niesamowicie wciąga. Od pierwszej strony zanurza się w nią i wypuszcza czytelnika dopiero wraz z upływem ostatniej strony. Sama złapałam się na tym, że nie mogłam jej odłożyć na bok i gdy jej nie czytałam to cały czas powracałam do niej myślami. A po zakończeniu swojej przygody z Czerwoną królową czułam się, jakby ktoś odebrał mi przyjaciela. Już dawno nie czułam się pochłonięta przez książkę, a dodatkowo miałam wrażenie, jakbym sama była częścią świata wykreowanego przez Victorię Aveyard. Z zapartym tchem i wypiekami na policzkach śledziłam kolejne losy bohaterów. Od samego początku ją pokochałam i kompletnie się nie zawiodłam. Jedynym mankamentem jest chyba tylko zakończenie, które mimo wszystko wydało mi się zbyt proste i nieco dziwnie niedopracowane, ale mam wielką nadzieję, że autorka naprawi to w kolejnej części.
Jest to też powieść, która na każdej stronie szokuje czytelnika. Ja nie dałam się zwieść wielu bohaterom, którzy starali się być mili, a pod koniec wbijali nóż w plecy głównej bohaterce, jednak trzeba przyznać, że rozwój zdarzeń naprawdę mocno mną wstrząsnął. Nie myślałam, że autorka wymyśli wątek, który aż tak bardzo zburzy wizję, którą czytelnik układał sobie w głowie. I jedno jest pewne: jeśli Victoria Aveyard przez swoją bohaterkę, Mare Barrow, mówi, iż nikomu nie można ufać, to uwierzcie mi, że naprawdę tak jest. Ta książka jest pełna małych intryg, które urastają do wielkiej potęgi i następnie w skutek dziwnych zbiegów okoliczności niszczą cały dotychczasowy świat. Tak samo jak świat czytelnika. Ja po lekturze byłam wprost załamana, bo chciałam jak najszybciej wrócić do świata wykreowanego przez Victorię Aveyard, a okazuje się, że następny tom pojawi się dopiero w 2016. I to za granicą! Świat jest jednak naprawdę niesprawiedliwy, a ja wprost umieram z tęsknoty za kolejną częścią!
Tak wciągającej książki jeszcze nigdy nie było! Niech cały rynek wydawniczy uważa, bo nadchodzi Czerwona Królowa, która wtargnie z siłą i potęgą błyskawicy, detronizując wszystkie dotychczasowe bestsellery i porażając swoją mocą czytelników. Nie będziecie mogli się od niej uwolnić. To taka powieść, którą po prostu musicie przeczytać. Zmiażdży Was emocjonalnie, nie będziecie mogli jej wyrzucić z głowy i będziecie nienawidzić autorkę za to, że tak szybko skończyła swoją książkę, a jednocześnie zakochacie się w niej bez pamięci. Gorąco polecam!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Mare Barrow żyje w świecie podzielonym na Czerwonych i Srebrnych. Różnią się od siebie jedynie kolorem krwi, ale to właśnie Srebrni rządzą miastem, a Czerwoni muszą dla nich pracować. Mare utrzymuje rodzinę z tego, co ukradnie na ulicy. Chodzi do szkoły, jednak na razie nie ma żadnego zawodu i po jej ukończeniu będzie zmuszona pójść do wojska i walczyć w szeregach armii....
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-25
Eleonora i Park. Dwójka szesnastolatków, która nie ma łatwo w życiu, jednak gdy natykają się na siebie, zdają sobie sprawę z tego, że razem można zrobić wszystko. Ona ma rude włosy, kilka kilogramów więcej i jest nowa w szkole. On wiecznie chodzi w czerni, nie dopuszcza do siebie nikogo i nie ma ochoty nawet na chwilę wyciągać słuchawek z uszu. A jednak któregoś dnia Eleonora siada koło Parka w autobusie do szkoły. Zaczyna czytać jego komiksy przez ramię, a Park jej na to pozwala. W końcu pożycza jej swojego walkmana i zaczynają docierać do siebie nawzajem poprzez muzykę.
Eleonora i Park to książka, która już od dawna mnie do siebie przyciągała. Liczyłam na bardzo uroczą historię o dwójce nastolatków i dokładnie to otrzymałam. Nie jestem zawiedziona tym, co autorka przedstawiła w tej powieści, ale z drugiej strony nie jestem też pod jej wielkim wrażeniem. Mimo wszystkich minusów ta książka na pewno zostanie mi w pamięci i chętnie będę powracać do jej najciekawszych momentów.
W głównych bohaterach podoba mi się to, że nie są wyidealizowani. Eleonora nie jest tradycyjną pięknością, a Park nie jest duszą towarzystwa. Przypadek sprawił, że usiedli koło siebie w autobusie i od tego czasu zaczęła się ich wspólna historia, a ich losy są ze sobą na zawsze związane. Eleonora wcale nie ma łatwego życia, gdyż mieszka z bardzo agresywnym ojczymem w ciężkich warunkach, a Park czuje się niedoceniany przez swojego ojca i cały czas czuje, że czymś go zawodzi. Oboje są w dosyć ciężkiej sytuacji życiowej i dzięki znajomości ze sobą oraz miłości do komiksów i muzyki mogą chociaż na chwilę oderwać się od szarej rzeczywistości.
Jedną z wielu rzeczy, która mi się tutaj spodobała jest to, że książka jest naprawdę niesamowicie urocza. Nie da się użyć innego słowa. Z każdą kolejną stroną serce czytelnika po prostu się rozpływa, a na ustach przez praktycznie całą książkę pojawia się ogromny uśmiech. Relacja głównych bohaterów z początku jest niesamowicie nieporadna i niezręczna, co sprawia, że jest to jeszcze bardziej słodkie. Z czasem uczą się siebie nawzajem i razem podejmują decyzje, które mogą zaważyć na ich życiu. Dzięki przebywaniu ze sobą wszystko staje się dla nich nieco łatwiejsze, a czytelnik zakochuje się w Eleonorze i Parku od pierwszego rozdziału. Ja sama byłam ogromnie zadowolona z tego, jak autorka wykreowała te postacie, mimo faktu, że nie są one zbyt głębokie.
W niektórych momentach książka jest dosyć naiwna. Bardzo często przewidywalna i niemal od samego początku wiemy, co będzie się działo przez całą powieść. Mimo tego nie mogę ocenić tej książki negatywnie, gdyż to jedna z niewielu lektur, które wywoływały uśmiech na ustach i motylki w brzuchu. Mimo wszystkich wad jestem naprawdę zakochana w tej historii, ale jednej rzeczy nie mogę przebaczyć. Mianowicie zakończenia. To jedyna rzecz w całej książce, która niesamowicie mnie zdenerwowała. Według mnie to, co przedstawiła w nim autorka było naprawdę bez sensu i sprawiło, że czytelnik sam nie rozumie, co się właściwie stało. Czułam, jakby Rainbow Rowell na siłę musiała zmienić stan rzeczy i wprowadzić naprawdę dziwne elementy do życia głównych bohaterów. Dlatego nawet nie chcę myśleć o takim zakończeniu tej książki i szczerze mówiąc, chciałabym zobaczyć kolejną część przygód Eleonory i Parka, choć wiem, że to niemożliwie.
Eleonora i Park to książka, która skradła moje serce. Skradła je po czym ociepliła losami bohaterów po to, by zostawić je całkowicie rozpuszczone. Nie jest to powieść bez wad, jednak nie da się nie zauważyć, że to jedna z takich książek, które potrafią niezwykle podnieść na duchu czytelnika i polepszyć mu humor. Eleonora i Park to niewymagająca lektura, którą można pochłonąć w jeden dzień i dobrze się przy niej bawić, więc naprawdę polecam.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Eleonora i Park. Dwójka szesnastolatków, która nie ma łatwo w życiu, jednak gdy natykają się na siebie, zdają sobie sprawę z tego, że razem można zrobić wszystko. Ona ma rude włosy, kilka kilogramów więcej i jest nowa w szkole. On wiecznie chodzi w czerni, nie dopuszcza do siebie nikogo i nie ma ochoty nawet na chwilę wyciągać słuchawek z uszu. A jednak któregoś dnia...
więcej mniej Pokaż mimo to
Anna i Tony od dawna starali się o upragnione dziecko. Gdy wreszcie Anna zaszła w ciążę i Jack przyszedł na świat, wręcz nie posiadali się ze szczęścia. Chłopiec był ich oczkiem w głowie, a Anna wreszcie mogła przeżywać wszystkie te chwile, o których dowiadywała się z czasopism bądź z książek dla przyszłych matek. Jednak w praktyce okazało się, iż opieka nad noworodkiem wcale nie jest taka prosta. Anna nie daje sobie rady sama. Ciągle jest zmęczona brakiem snu, a Tony zdaje się nie zauważać tego, co dzieje się z żoną. Dopiero po pewnym czasie, gdy widzi wahania nastroju Anny, zaczyna się o nią martwić, jednak wydaje mu się, że żona musi się po prostu przyzwyczaić. Pewnego dnia Anna i Jack znikają, a Tony jest przekonany, iż zdarzyło się coś okropnego.
Nie spodziewałam się, że Pęknięte odbicie okaże się tak wciągającą i przejmującą książką. Nawet nie wiedziałam, że historia zostanie tak ciekawie przedstawiona. Jestem pod naprawdę dużym wrażeniem tej powieści. Dawn Barker zaskoczyła mnie tematyką, którą przedstawiła w swojej powieści i po przeczytaniu Pękniętego odbicia zaczynam mieć ochotę na przeczytanie innych książek tejże autorki.
Czytelnik zostaje wrzucony na głęboką wodę już od pierwszego rozdziału. Już wtedy dowiadujemy się o zaginięciu Anny i Jacka, więc razem z Tonym poszukujemy odpowiedzi na nurtujące go pytania. Akcja pędzi właściwie już od pierwszej strony. Z czasem zaczyna zwalniać, jednak nie da się nie przyznać tego, iż wprost nie da się od niej uwolnić. Tę powieść można pochłonąć dosłownie przy jednym posiedzeniu, gdyż jeśli weźmie się ją raz do ręki, nie da się jej odłożyć. Tematyka przedstawiona w Pękniętym odbiciu okazała się naprawdę trudna i poruszająca. Nie sądziłam, że autorce uda się tak łatwo i prosto przedstawić sytuację wręcz tragiczną. Dowiadujemy się tutaj o skutkach jakie pojawiają się podczas depresji poporodowej. Anna w nią popada i zaczyna zachowywać się jak kompletnie inna osoba. Doskonale widać tutaj, że gdy jedna osoba jest chora, cierpi na tym cała rodzina. Wszyscy odczuwają na sobie skutki podjętych przez nią decyzji i każdy jest na swój sposób zraniony. Depresja poporodowa nie dotyka jedynie Anny, ale również jej najbliższych.
Postaci zostały wykreowane w bardzo barwny i charakterystyczny sposób. Ma się wrażenie, iż nie są to tylko papierowe postacie, których losy śledzimy na kartkach książki, ale prawdziwe osoby z własnymi demonami. Widzimy też rozgrywkę między tym, co możemy uważać za dobre, a co za złe. Wydaje się, że choroby i przestępstwa nie tyczą się naszej rodziny, jednak gdy dochodzi do którejś z tych rzeczy to w wielu wypadkach możemy zatracić poczucie moralności i sprawiedliwości. Nasi bohaterowie właśnie z tym się zmagają. Między poczuciem winy a karą za zrobione rzeczy. Nie jest łatwo osądzić bliską osobę i stwierdzić, że zrobiła coś okrutnego. Nie da się też nie zauważyć faktu, że mogła potrzebować pomocy. I tutaj pojawia się poczucie winy, które odzywa się w praktycznie każdym bohaterze. Mają świadomość, że gdyby pomogli Annie, to może cała historia potoczyłaby się w inny sposób.
Zakończenie z jednej strony okazało się być sprawiedliwe, jednak ja odczułam niedosyt. Chciałam, żeby wydarzenia potoczyły się nieco inaczej, jednak nie da się nie zauważyć tego, iż od książki nie da się oderwać. Ja czułam się w nią całkowicie wciągnięta, a w przerwach między jej czytaniem nie mogłam przestać myśleć o przedstawionej historii. W wielu wypadkach wydarzenia mną wstrząsnęły, a w innych wzruszyły. Widać, że autorka zna się na psychologii, gdyż przedstawiła w swojej powieści głęboką postać z problemami osobistymi, które zaważyły na kondycji psychicznej. Nie spodziewałam się, że ta historia okaże się tak dobra, a jednocześnie ciężka pod względem tematyki.
Pęknięte odbicie to książka, która mnie zszokowała. Poruszane w niej tematy są często przytłaczające, jednak od tej historii nie da się oderwać. Czytelnik zostaje porwany od pierwszej strony i jest zaskoczony zwrotami akcji. Głównym tematem jest tutaj kwestia poradzenia sobie z chorobą Anny. Depresja poporodowa często jest pomijana w książkach i rzadko autorzy sięgają po taką tematykę, jednak Dawn Barker świetnie pokazała, że jest to coś ważnego. Tę książkę naprawdę gorąco polecam, gdyż sama jestem nią wprost zachwycona.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Anna i Tony od dawna starali się o upragnione dziecko. Gdy wreszcie Anna zaszła w ciążę i Jack przyszedł na świat, wręcz nie posiadali się ze szczęścia. Chłopiec był ich oczkiem w głowie, a Anna wreszcie mogła przeżywać wszystkie te chwile, o których dowiadywała się z czasopism bądź z książek dla przyszłych matek. Jednak w praktyce okazało się, iż opieka nad noworodkiem...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-31
Ethan jako jedyny zbuntował się i wydostał się za ogrodzenie, a dodatkowo przeżył. Nikomu przed nim się to nie udało. Wreszcie poznał prawdę o tym mieście. Okazuje się, że ogrodzenie ma uchronić mieszkańców Wayward Pines przed tym, co czai się na zewnątrz. Teraz Burke zdobył posadę szeryfa w mieście. To on stoi na straży tajemnicy, którą skrywa Wayward Pines. Od niego zależy bezpieczeństwo wszystkich mieszkańców. Jednak czy będzie w stanie wytrzymać na tym stanowisku, gdy wie o wszystkim, co dzieje się w mieście?
Trylogia Wayward Pines podbiła moje serce od pierwszej strony Szumu. Wywołała na mojej skórze niesamowite ciarki i wydaje mi się, że została wręcz stworzona po to, by się jej bać. Niemal na każdej stronie zaskakiwało czytelnika coś nowego, co wprowadzało go w dziwny trans, w którym nie potrafił odróżnić rzeczywistości od fikcji, którą starają się wcisnąć do mózgu Ethana. Pierwsza część to prawdziwa petarda. Ogromna, pędząca z zawrotną prędkością i niespodziewanie uderzająca w czytelnika. Chyba nic dziwnego w tym, że nie mogłam doczekać się przeczytania kolejnego tomu, który zapowiadał się bardzo obiecująco. Czy Bunt spełnił moje oczekiwania? Oczywiście, że tak.
Akcja w tej części biegła nieco wolniej niż w Szumie. Wszystko rozkręcało się powoli, pozwalało czytelnikowi na oswojenie się z tym, co dzieje się w miasteczku, gdy Ethan jest szeryfem. Autor roztoczył przed nami wizję Wayward Pines pod władzą Burke'a i przedstawił sposób w jaki bohater przyzwyczajał się do nowej pracy, nowego miejsca zamieszkania. Najtrudniejsze dla niego było jednak przyswojenie prawdy. Wayward Pines jest ostatnią kolonią prawdziwej ludzkości. Czy już mówiłam jak bardzo uwielbiam pomysł na fabułę tej trylogii? Wszystko to, co autor wymyślił dla czytelnika jest niesamowite i zaskakujące. Spodziewamy się kompletnie innych rzeczy, a Blake Crouch podaje nam na tacy rozwiązanie, które przyprawia nas o szybsze bicie serca. Niesamowicie podoba mi się pomysł na ostatnią kolonię ludzi, świat zawładnięty przez aberracje i... och, ja po prostu kocham tę trylogię! Jest w niej dosłownie wszystko to, co uwielbiam w tego typu powieściach. Łączy w sobie elementy sci-fi, antyutopii, fantastyki, thrillera i kryminału - istna mieszanka wybuchowa, z której wychodzi idealny koktajl literacki! Chce się go wypić duszkiem.
Autor ciekawie kreuje proces integracji bohaterów ze światem, w jakim przyszło im żyć. Nie mają połączenia ze światem na zewnątrz i nawet nie wiedzą o tym, że ich bliscy już dawno nie istnieją. Na każdym kroku wmawiane jest im, jak dobrze jest w Wayward Pines i jak bardzo powinni się cieszyć z tego, że się tu znaleźli. W wielu przypadkach nie istnieje pojęcie zwane miłością. Ludzie dobierani są w pary tylko po to, żeby zapewnić żywotność gatunku, a młodym ludziom w szkołach wciska się do głów rzeczy, o których nie mają pojęcia ich rodzice. Kontrola całkowita. Jakikolwiek przejaw buntu jest po cichu i szybko tłumiony, a potem nie zostaje nawet nazwisko buntownika i wydaje się, że nigdy nie istniał. Wizja przerażająca i wywołująca gęsią skórkę. W wielu momentach taki system przypominał mi ten, o którym można przeczytać w Roku 1984 George'a Orwella, gdzie stawiają na grupę, a nie na jednostkę. Mimo tej strasznej wizji, którą wykreował dla nas Blake Crouch jestem naprawdę zachwycona obydwoma wydanymi częściami trylogii.
Ethan Burke w dalszym ciągu jest dla mnie genialnym narratorem powieści. Uwielbiam sposób stworzenia jego postaci, każdą drobną słabostkę, która pokazuje nam, że nikt nie jest idealny. Ethan jest bardzo realny i czytelnik ma wrażenie, że może być naszym sąsiadem zza ściany, co jest naprawdę ogromnym atutem głównych bohaterów. Trzeba przyznać, że ta część jest słabsza od poprzedniej. Szum został przemyślany pod każdym kątem, a autor dopracował wszystkie szczegóły. W Buncie natomiast zrobił się nam kryminał. Ethan poszukuje sprawców pewnego morderstwa, jednak w dalszym ciągu możemy obserwować go w pracy szeryfa i poznawać kolejne tajemnice Wayward Pines. Może oczekiwałam czegoś lepszego, jednak muszę przyznać, że mimo wszystko jestem usatysfakcjonowana tym, co otrzymałam w Buncie. Nie było to tak przerażające i wciskające w fotel jak Szum, jednak ta trylogia ma w sobie niesamowitą moc, która przyciąga czytelnika do każdej części. Coś fantastycznego!
Jednego tej powieści nie da się odmówić: Jak ona wciąga! Zaczynając czytać Bunt, zafundujcie sobie dużo wolnego czasu. Odsuńcie wszystkie zobowiązania na bok, wyciągnijcie się wygodnie w fotelu i zanurzcie się w lekturze, gdyż sprawi, że nie będziecie potrafili myśleć o niczym innym. Ta książka wciągnie Was od samego początku i wypuści z objęć dopiero wraz z upływem ostatniej strony. Naprawdę nie da się jej wypuścić z rąk, jakby została przyklejona do Was klejem, który pozwoli Wam ją odłożyć dopiero po dobrnięciu do ostatniej kartki. Już dawno żadna książka mnie tak nie pochłonęła. Mimo tego, iż była słabsza od Szumu i tak uwielbiam tę trylogię!
Bunt to książka, którą pochłoniecie jednym tchem, niewiele myśląc o świecie zewnętrznym. Znacie to uczucie ciszy przed burzą? Dokładnie to prześladuje przez całą książkę czytelnika. Wie, że za chwilę stanie w oku potężnego cyklonu, ale z niecierpliwością wyczekuje rozwiązania sytuacji. Autor otworzył sobie drogę na idealne zakończenie tej świetnej serii. Już teraz wiem, że ostatnia część zwali mnie z nóg i chwyci za serce. Końcówka powieści okazała się niesamowita i szokująca. Nie powinno się w ten sposób kończyć książki! Chcę więcej! Ta część może jest słabsza od Szumu, jednak nie zmienia to faktu, że trylogia jest genialna i więcej osób powinno się z nią zapoznać! Powinniście jak najszybciej zapoznać się z pierwszą częścią, pokochać ją, a następnie szybko zabrać się za Bunt. Nie znając tej trylogii, popełniacie ogromny błąd! Nie trwajcie w nim dalej, pędźcie do księgarni!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Ethan jako jedyny zbuntował się i wydostał się za ogrodzenie, a dodatkowo przeżył. Nikomu przed nim się to nie udało. Wreszcie poznał prawdę o tym mieście. Okazuje się, że ogrodzenie ma uchronić mieszkańców Wayward Pines przed tym, co czai się na zewnątrz. Teraz Burke zdobył posadę szeryfa w mieście. To on stoi na straży tajemnicy, którą skrywa Wayward Pines. Od niego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-28
"When she woke up, he would kill her again".
Chloe King jest zwyczajną nastolatką, która uwielbia spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi i ma dość swojej zrzędzącej matki. Cały czas szuka okazji, żeby wyrwać się z domu i przeżyć jakąś fascynującą przygodę. Jak każda nastolatka zakochuje się w chłopaku... no dobrze, dwóch. Właściwie to naprawdę wielu ją interesuje.
Była zwyczajną dziewczyną, dopóki w dzień swoich szesnastych urodzin nie wybrała się do Coit Tower. Tam spadła z krawędzi budynku i umarła. Ale czy na pewno? Żaden z nas nie przeżyłby takiego upadku, jednak Chloe po kilku chwilach nieprzytomności obudziła się i zaczęła chodzić jakby nic się nie stało. Jej przyjaciele zgodnie stwierdzili, że to musiał być cud, natomiast Chloe sama nie wie co ma o tym myśleć. Niedługo potem Chloe odkrywa, że tak naprawdę nie jest tylko zwykłym człowiekiem. Ujawniają się jej nadprzyrodzone moce, które pochodzą od starożytnej egipskiej bogini. Budzą się w niej kocie zdolności. Chloe ma dziewięć żyć, tylko czy tyle wystarczy? Ktoś bacznie ją obserwuje i tylko czeka na to, żeby ją zabić.
"Coffee leads to cigarettes leads to cocaine and crystal methamphetamine".
Jako, że jestem serialomaniaczką i uwielbiam niemal wszystkie, które się pojawią w telewizji nie mogłam przepuścić takiej okazji. Pewnego dnia zobaczyłam serial zatytułowany „Dziewięć żyć Chloe King” i już wiedziałam, że będę musiała go oglądnąć. Niestety przebrnęłam tylko przez jeden odcinek, który nieszczególnie mi się spodobał. W tamtym momencie nawet nie wiedziałam, że ten serial powstał na podstawie książki. Jednak, gdy zobaczyłam, że ta lektura ma niedługo zostać u nas wydana postanowiłam dać jej jeszcze jedną szansę. Nie pożałowałam.
Na początku muszę przyznać, że moja teoria o tym, iż książki są lepsze od seriali/filmów znowu się potwierdziła. Do serialu nie mogłam się przekonać, natomiast do książki od razu zapałałam głębszym uczuciem. Może teraz, po przeczytaniu tej historii, wrócę do oglądania serialu, jednak po moim poprzednim rozczarowaniu będę musiała nad tym długo pomyśleć.
Uwielbiam książki z motywami mitologicznymi. Zazwyczaj w tego typu historiach jest zawarte odniesienie do mitologii greckiej, rzymskiej bądź nordyckiej i nie spotkałam się jeszcze z książką, w której poruszany byłby wątek wykraczający poza te trzy. Nie miałam okazji poznać dokładnie mitologii egipskiej, jednak tutaj również się nie zawiodłam i zafascynowałam się tym jeszcze bardziej niż poprzednimi. Rzadko również zdarza się w książkach, żeby główna bohaterka odkryła w inną osobowość niż bycie – wampirem bądź wilkołakiem. Zastosowanie tutaj motywu kocich zdolności było naprawdę strzałem w dziesiątkę i jestem z niego naprawdę bardzo zadowolona.
Chloe na początku nie budziła mojej sympatii. Zachowywała się jak rozkapryszona nastolatka, która cały czas twierdzi, że świat stoi przeciwko niej. Nie lubię takich zarozumiałych bohaterek, jednak z czasem moja sympatia do Chloe wzrosła. Przestałam zwracać uwagę na to, że czasami zachowywała się nieracjonalnie i samolubnie. Muszę przyznać, że książkowa wersja Chloe o wiele bardziej podoba mi się od tej serialowej. A czym one się różnią? No właśnie. Serialowa Chloe jest słodziutka i miła dla każdego, natomiast prawdziwa, książkowa, Chloe King jest drapieżna, niemal z kocim pazurem i lekkim zacięciem. Ta wersja o wiele bardziej mi się podoba i zdążyłam się do niej przyzwyczaić mimo całej jej pewności siebie, lekkiego rozwydrzenia i nieodpowiedzialności.
"The first time she'd gotten a short haircut -- paid for with her own money, thank you very much -- her mother had demanded to know if she was a lesbian".
Muszę przyznać, że przez pierwsze kilkanaście stron nie mogłam przebrnąć. Naprawdę bardzo mi się one nużyły i w niektórych momentach miałam ochotę coś zrobić autorce za to, że tak rozwleka historię w czasie. Wtedy Chloe spadła z wieży i już czekałam na jakiś większy rozwój wypadków, a tu znowu autorka popadła w lekki marazm i zastój. Dopiero, gdy Chloe poznała Xaviera zaczęło się coś więcej dziać, a ja przestałam żałować, że po nią sięgnęłam. Cieszę się, że jednak nie odłożyłam książki na bok i przeczytałam ją do końca, bo naprawdę było warto. Po tym trudnym starcie wkręciłam się w książkę na dobre i prawie nic nie mogło mnie od niej odciągnać. Stąd już teraz uprzedzam wszystkich, żeby nie poddawali się tak łatwo na początku, bo dalej czekają na nas naprawdę interesujące rzeczy.
Mimo tego, że czytałam książkę w wersji angielskiej to nie było mi trudno zapoznać się z tą historią. Oczywiście na początku miałam pewien zastój i musiałam sprawdzać niektóre słowa, ale potem przestałam zwracać uwagę na to, że książka jest po angielsku i nie mogłam się od niej oderwać. Po ponad godzinnym jej czytaniu przyłapałam się na tym, że zaczęłam myśleć po angielsku. Jednak fakt, że czytałam ją w wersji e-booka nie wpłynął na mnie korzystnie. Teraz już wiem na pewno, że nie mogłabym zaopatrzyć w czytnik i w ten sposób poznawać nowe książki. Jednak czytanie na ekranie to nie jest to samo – muszę poczuć książkę, żeby ją dobrze odebrać.
Czy polecam Dziewięć żyć Chloe King? Oczywiście, że tak! Jeśli oglądaliście serial i się Wam spodobał to będziecie jeszcze bardziej zafascynowani książką, natomiast, jeśli tak jak ja, nie mogliście się przekonać do ekranizacji to naprawdę warto sięgnąć po lekturę – jest o wiele lepsza od serialu. Książka będzie również idealna dla wszystkich, którzy uwielbiają mitologię, a jeszcze nie mieli możliwości zapoznać się z mitologią egipską. Naprawdę nie pożałujecie. Mimo tego, że nasza Chloe ma tylko szesnaście lat to historia nie jest dziecinna ani błaha – spodoba się każdej grupie wiekowej. Według mnie powinniście szybko zaopatrzyć się w tę książkę, bo naprawdę jest godna swojej ceny.
"Flying daggers don't kill people, Chloe thought, leaping sidewise at the last minute to avoid one, grabbing the pedestrian rail. People kill people".
Recenzja pochodzi z mojego bloga: http://alone-with-books.blogspot.com/2013/03/92-przedpremierowo-dziewiec-zyc-chloe.html
"When she woke up, he would kill her again".
Chloe King jest zwyczajną nastolatką, która uwielbia spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi i ma dość swojej zrzędzącej matki. Cały czas szuka okazji, żeby wyrwać się z domu i przeżyć jakąś fascynującą przygodę. Jak każda nastolatka zakochuje się w chłopaku... no dobrze, dwóch. Właściwie to naprawdę wielu ją interesuje.
Była...
Dean Holder od dawna nosił w swoim sercu ogromny ból po utracie ważnej w jego życiu osoby. Ciągle jej szukał, starając się tym usprawiedliwić swoje poczucie winy, iż pozwolił jej odejść. Tymczasem jednak czasami potrzeba wrócić do przeszłości, żeby dobrze poznać i poradzić sobie z teraźniejszością. Książka opowiedziana z punktu widzenia Holdera nabiera nowego znaczenia w znanym Hopeless.
Jest to historia, która urzekła mnie od pierwszej strony. Fakt, że poznajemy ją poprzez Holdera sprawia, że wszystko to, o czym czytaliśmy w Hopeless nabiera nowego wymiaru. Dzięki temu, iż przeczytaliśmy Losing Hope wszystko wydaje się bardziej logiczne i pełne. Jeśli polubiliście Hopless, to Losing Hope musicie pokochać, bo bez tej części nie da się dokładnie zrozumieć wszystkigo, co działo się w poprzednim tomie. Ja jestem w tej historii podwójnie zakochana!
Dean Holder już w Hopeless bardzo mnie zaciekawił. Chciałam poznać wszystkie jego sekrety i dowiedzieć się, co takiego wydarzyło się w jego życiu, iż jest jaki jest. W Hopeless brakowało mi lepszego wyjaśnienia samobójstwa jego siostry i bardzo chciałam poznać przeszłość tego bohatera. Umożliwiło mi to Losing Hope, które pokazuje historię Sky i Holdera z punktu widzenia chłopaka. Ale oprócz tego możemy również przeczytać o rzeczach, które działy się w życiu Deana zanim poznał Sky. Widzimy, co przeżywał po śmierci siostry i odkrywamy tajemnice, których brakowało w poprzednim tomie. Właściwie to jestem bardziej zakochana w Losing Hope. Może to kwestia Holdera jako narratora, jednak wydaje mi się, że ta część jest nieco bardziej dopracowana i pokazuje historię tych dwojga z jeszcze innych punktów widzenia, przez co nabiera kompletnie innego wymiaru.
Właściwie nie czułam się, jakbym czytała Hopeless drugi raz. Patrzyłam na tę historię całkiem innymi oczami, a autorka przedstawiła fakty, które do tej pory nie były znane czytelnikowi. Bardzo chciałam się dowiedzieć więcej o relacji Deana i jego siostry, więc ta część była według mnie naprawdę bardzo dobra. Po jej przeczytaniu czuję, że wszystko jest kompletne. Wiem już jak wyglądał świat Holdera, a jak Sky i jak zmieniło się wszystko w momencie, gdy się poznali. Jestem naprawdę niesamowicie zauroczona tą powieścią, jeszcze bardziej niż poprzednią częścią, która również zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie.
Nie istnieje wystarczająca liczba przymiotników, którymi można byłoby określić fenomen Losing Hope. To powieść, o której chce się rozmawiać, dzielić się nią z całym światem i powtarzać w myślach wszystkie słowa bohaterów. Dzięki niej odnajdziemy nadzieję w każdym kolejnym jutrze, brnąc do przodu mimo przeciwności losu. Niech tytuł nie będzie dla Was mylący, gdyż jest to książka naprawdę inspirująca, która natchnie czytelnika nową energią do życia. Dla mnie jest jeszcze lepsza niż Hopeless i bardziej wzruszająca, więc naprawdę gorąco polecam!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Dean Holder od dawna nosił w swoim sercu ogromny ból po utracie ważnej w jego życiu osoby. Ciągle jej szukał, starając się tym usprawiedliwić swoje poczucie winy, iż pozwolił jej odejść. Tymczasem jednak czasami potrzeba wrócić do przeszłości, żeby dobrze poznać i poradzić sobie z teraźniejszością. Książka opowiedziana z punktu widzenia Holdera nabiera nowego znaczenia w...
więcej Pokaż mimo to