-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyTrendy maja 2024: w TOP ponownie Mróz, ekranizacje i bestsellerowe „Chłopki”Ewa Cieślik5
-
ArtykułyKonkurs: Wygraj bilety na film „Do usług szanownej pani”LubimyCzytać11
-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać33
Biblioteczka
2014-02-28
Lily Foster jest uczennicą liceum, której właściwie cały świat kręci się wokół nauki, świadectwa z paskiem i otrzymywania jak najlepszych stopni. Całe swoje życie wiodła do tej pory, trzymając się rzeczy, które można pojąć rozumem, a nagle do jej życia wtargnęła magia. Pewnego dnia po powrocie do domu Lily poznała wróżkę Mgiełkę, która opowiedziała jej o tym, że tak naprawdę przeznaczeniem dziewczyny jest używać magii. Okazuje się, że Lily jest jedną z dwunastu walecznych walkirii, które mają strzec księżniczki świata czterech gwiazd. Lily otrzymuje również swój kryształ oraz zapewnienie, że niedługo ujawnią się jej specjalne moce.
Wraz z upływem czasu Lily poznaje kolejne walkirie i ich talenty. Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że tak szybko wciągnęła się do świata pełnego magii i wkrótce zaczyna nim żyć, jakby takie rzeczy przydarzały się dosłownie każdej osobie. Niestety nowe życie sprawia wiele kłopotów, o których nawet nie wiedziała. Okazuje się, że używanie magii wcale nie jest takie łatwe, a z każdym talentem wiąże się odpowiedzialność i pewna misja do wypełnienia. Z czasem Lily ma coraz więcej pytań dotyczących zasad panujących w świecie magii i coraz mniej z tego rozumie. A to dopiero początek, gdyż dziewczyna będzie musiała zmierzyć się ze swoją niepokojącą przeszłością i jeszcze bardziej przerażającą przyszłością.
Do wszystkich książek zawierających w sobie magiczny wątek, podchodzę z wielką rezerwą. Za każdym razem, gdy czytam takie powieści to wydaje mi się, że są one pod pewnymi względami dziecinne i właściwie chyba do tej pory żadna książka z takim wątkiem mi się nie spodobała na tyle, żeby uznać ją za moją ulubioną. Dobrze mi się je czyta, jednak nie znajduję w nich nic głębszego. Złoty kryształ niejednokrotnie bardzo przypominał mi anime, na których zresztą autorka się wzorowała. Zawsze anime kojarzyły mi się z magicznymi mocami bohaterów i zresztą tylko takie oglądałam, dlatego nic dziwnego, że od razu wyczułam powiązanie między nimi a recenzowaną książką. Jednak wcale nie wychodzi to powieści na minus, wręcz przeciwnie - nie mam nic do anime i dobrze mi się czyta o czymś w podobnych klimatach.
Główna rzecz, która rzuciła mi się w oko przy czytaniu Złotego kryształu to fakt, jak bardzo zmienia się styl autorki na przestrzeni stron. Widać, że nie jest to powieść napisana w kilka miesięcy, ale pisarka poświęciła nad nią kilka lat (o ile się nie mylę to dwa?). Jest naprawdę duża przepaść między początkiem książki a jej końcem. Przy czytaniu pierwszych stron nie byłam kompletnie zadowolona z tego, co tam otrzymałam. Autorka pisała bardzo ogólnikowo, krótkimi zdaniami i niektóre wydarzenia działy się właściwie bez żadnej przyczyny. Najdziwniejszym dla mnie był moment, w którym pojawiła się Mgiełka, a potem Gelida, gdyż niestety ani trochę nie wywnioskowałam z tego, co wykreowała autorka, że są jakieś okoliczności sprzyjające ich pojawieniu się. Czułam się tak, jakbym ominęła jakąś duży i znaczący akapit. Wraz z upływem stron styl autorki ulega diametralnej zmianie. Kinga Kozieł wprowadza coraz więcej postaci i zapętla w wręcz niemożliwy sposób wszystkie wątki, tak że kilkakrotnie sama zastanawiałam się, jak autorka z tego wybrnie, bo niezłe sidła na siebie zastawiła. Generalnie książka dzieli się na dwie wyraźne części: w pierwszej mamy lekkie i nieco nieudane wprowadzenie do całej historii o magii, a w drugiej dostrzegamy wartość przyjaźni, poświęcenia i miłości. Warto przebrnąć ten początek, by potem skończyć w tak ciekawy sposób powieść. W drugiej części dzieje się o wiele więcej, a dodatkowo wszystkie wątki stają się jeszcze bardziej pogmatwane i właściwie miałam niezły mętlik w głowie przy czytaniu Złotego kryształu. Dodatkowo ponad dwunastka bohaterów, liczne intrygi i wywrotne znaczenie przepowiedni - wszystko to sprawiło, że nie mogłam sobie niczego poukładać w głowie, jednak dzięki temu tylko chętniej czytałam.
W Złotym krysztale nie można narzekać na jakąkolwiek monotonię, gdyż dzieje się niesamowicie dużo rzeczy, a sama historia magicznego świata czterech gwiazd jest całkowicie poplątana, zagmatwana, pełna intryg i podwójnych znaczeń. Nie da się wyrazić tego słowami, gdyż jestem naprawdę pod wrażeniem wyobraźni autorki... i tego, że chciało się jej tak wszystko wymyślać i jeszcze bardziej mieszać w życiu bohaterów. Myślałam, że pisarka z tego nie wybrnie, ja miałabym z tym wielki problem, a jednak udało się jej to w naprawdę dobry sposób. Byłam pod naprawdę miłym wrażeniem, gdyż po niefortunnym starcie okazało się, że to nie tylko opowieść o posiadaniu magicznych zdolności, ale przede wszystkim o sile przyjaźni, wierze w siebie, walce dobra ze złem i prawdziwej, choć niespodziewanej, miłości. W kilku momentach zastanawiałam się nad pewnymi kwestiami związanymi ze światem bohaterki, gdyż wyczuwałam trochę niedopowiedzeń. Na przykład myślałam nad tym, jak miała na imię matka głównej bohaterki albo czy ludzie żyli w nieświadomości istnienia magii, gdyż w tej książce okazywało się, że właściwie prawie każdy z otoczenia Lily był w jakiś sposób związany z magią. Dlatego brakowało mi nieco przedstawienia takiej "normalności", a nie faktu, że magowie potrafili rzucać w siebie zaklęciami w najbardziej zatłoczonym miejscu w mieście. Brakowało mi również tych "ekscytujących poszukiwań księżniczki i dwunastu walkirii" (jak zapewnia opis na okładce książki), gdyż niestety dla mnie nie było to aż tak bardzo ekscytujące. Właściwie nasi bohaterowie praktycznie nie szukali innych walkirii, gdyż one same do nich przychodziły. Brakowało mi jakiegoś ruszenia się z domu Perkusa, w którym cały czas mieszkali, i wyruszenia na prawdziwe poszukiwania. Nie spodobało mi się również to, że co spotykali jakąś osobę to nagle okazywało się, że jest jedną z dwunastu walkirii. Jednak było też kilka aspektów, które mi się spodobały. Cała historia z zieloną księgą, mocami bohaterów oraz przeszłością świata czterech gwiazd była naprawdę świetnie wykreowana i naprawdę zasługiwała na dużą uwagę. Podziwiam autorkę za to, że miała tak bujną wyobraźnię.
Bohaterów mamy tu naprawdę wielu, bo jest ich... ponad dwunastka, z tego jeszcze niektóre poboczne postaci giną, więc jest ich gdzieś w sumie około piętnastu. Ja miałabym wielki problem z wykreowaniem dobrze chociaż dwóch postaci, a autorka miała tę trudność, że musiała poradzić sobie z opisaniem całej piętnastki w jak najlepszy sposób. Wydawało mi się to wręcz niemożliwe, ale jednak wyszło jej to naprawdę dobrze. Bohaterowie nie byli sztuczni ani też wyidealizowani, ale Kinga Kozieł pokazała nam typową grupę nastolatków z własnymi problemami i marzeniami, które dzięki magii miały okazję się spełnić. Na początku nie było tego widać, ale w końcu wielką rolę odegrały wątki miłosne, gdyż... praktycznie każdy znalazł sobie drugą połówkę, co, mimo tego, że jestem przeciwniczką takiego swatania postaci, bardzo mi się spodobało. Dodatkowo dużym plusem jest fakt, że Złoty kryształ to jednotomowa powieść. Przy takiej ilości tasiemców, które pojawiają się na książkowym rynku, przeczytanie jednotomówki to naprawdę miła odmiana. W ogólnym rozrachunku przyznaję, że książka jest ciekawa, jednak zawiera w sobie kilka minusów, które dla mnie miały duże znaczenie.
Złoty kryształ to dobry debiut i liczę na to, że następne powieści tej autorki okażą się jeszcze lepsze. Kilka rzeczy mi się w niej nie spodobało, natomiast kilka innych było świetnych, więc moje odczucia są raczej neutralne. Gdyby cała książka została napisana tak, jak te ostatnie 200 stron, to z pewnością byłaby to jedna z lepszych powieści, jakie można przeczytać. Niestety początek historii jest nieco zniechęcający i aż zdziwiłam się, że z tak błahego tematu zrobiła się taka poważna lektura traktująca o sile przyjaźni, miłości, dorastaniu i wierze w siebie. Nie będę Was w żaden specjalny sposób zachęcać ani zniechęcać, bo jeśli jesteście ciekawi, co nasza rodzima autorka mogła wymyślić w temacie związanym z magią to z pewnością musicie po nią sięgnąć. Ja do Złotego kryształu jestem neutralnie nastawiona, ale z pewnością będę czekać na inne książki tej autorki i z przyjemnością je przeczytam.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Lily Foster jest uczennicą liceum, której właściwie cały świat kręci się wokół nauki, świadectwa z paskiem i otrzymywania jak najlepszych stopni. Całe swoje życie wiodła do tej pory, trzymając się rzeczy, które można pojąć rozumem, a nagle do jej życia wtargnęła magia. Pewnego dnia po powrocie do domu Lily poznała wróżkę Mgiełkę, która opowiedziała jej o tym, że tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-06
Anna Smith jest siedemnastoletnią Polką, która dzięki swojemu projektowi placu zabaw dla dzieci dostała stypendium na uniwersytet w Oksfordzie. Dziewczyna długo się nie zastanawiała i z radością przyjęła tę wiadomość, chociaż trudno było jej pożegnać się z rodziną i przyjaciółmi. Anna jest bardzo ciekawa tego, jak ułoży się jej w nowej szkole i czy pozna ciekawe osoby. W związku z tym, że ojciec dziewczyny jest Anglikiem, Anna bardzo dobrze mówi po angielsku i to z praktycznie nienagannym brytyjskim akcentem. Na samym początku trudno jest się jej dostosować do szkoły, jednak w końcu zaprzyjaźnia się z kilkoma dziewczynami oraz chłopakami, tworząc własną "paczkę" przyjaciół. Jednym z kolegów jest nieziemsko przystojny Lorcan Maidley, którego dziewczyna uważa za swojego najlepszego przyjaciela. Z czasem jednak obydwie strony zaczynają czuć do siebie coraz więcej.
Anna i Lorcan. To mogłoby być typowe love story, gdyby na scenę nie wkroczył Siergiej Taredov. Dziewczyna poznaje go na balu dla najlepszych uczniów szkoły, a mężczyzna zaczyna jej bardzo imponować. Nie przeszkadza jej fakt, że Siergiej jest od niej o wiele starszy, bo ma 38 lat, gdyż Anna od samego początku się w nim zakochuje. Po pewnym czasie wkracza w świat, w którym na każdym kroku zostaje obdarowywana najdroższymi prezentami, różami, czekoladkami czy winem. A może miałaby ochotę wybrać się do Paryża? Nic prostszego. Wystarczy wejść do własnego jeta i za kilka godzin chodzić ulicami stolicy miłości. Jej rozciągnięta bluzka i stare dżinsy momentalnie zamieniają się w kreacje Diora, a niedawno nabyte prawo jazdy przestaje być ważne, gdy do dyspozycji ma limuzynę i własnego szofera. Jednak to nie bogatcwo Siergieja przyciąga Annę do niego - to czysta miłość. Niestety w końcu dziewczyna zalicza mocny upadek o ziemię, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że nie da się wieść życia niczym księżniczka z disnejowskiej bajki. Wkracza w świat, w którym ciągle musi walczyć o swoje życie oraz o miłość. Walka o dominację w biznesie biopaliw jest niemal równoznaczna z mafią, która pojawia się w życiu dwójki zakochanych. Czy to może zakończyć się happy end'em?
"Daleko i blisko. Pewnie czasami szedł tą samą ulicą, którą szłam ja. Albo słuchał tej samej muzyki, przeczytał tę samą książkę. Może uśmiechnął się w tym samym momencie... A może, kiedy dostał wiadomość, przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy to ode mnie... Może zobaczył jakiś budynek i stwierdził, że by mi się spodobał. Może tego samego dnia, na tym samym lub innym kontynencie, zjedliśmy to samo śniadanie... Daleko, tak przeraźliwie daleko od siebie, przez parę minut czy sekund, myśląc o sobie nawzajem. Tak blisko jednocześnie..."
Nigdy nie byłam pozytywnie nastawiona do książek rodzimych autorów. Zawsze wydawało mi się, że zagraniczni pisarze tworzą o wiele lepsze książki niż Polacy, jednak kilkukrotnie zostałam zaskoczona tym, co otrzymałam w polskich książkach. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że również nasi autorzy potrafią tak dobrze pisać, gdyż od zawsze czytałam książki wyłącznie zagranicznych pisarzy. W związku z tym miałam nieco wygórowane oczekiwania wobec polskich powieści, ale przyznam szczerze, że popełniłam wielki błąd, nie dając wcześniej szansy naszym autorom. Kolejną lekturą, która mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła był właśnie Plan Patrycji Gryciuk. Nigdy w życiu nie myślałam, że jakakolwiek polska powieść wywoła u mnie tyle sprzecznych emocji, a w ostatecznym rozrachunku tak bardzo mi się spodoba.
Już dawno nie czytałam tak długo jednej książki, naprawdę. Zawsze przeczytanie, objętościowo takiej samej, powieści zajmowało mi maksymalnie tydzień, a tym razem potrzebowałam na nią dwa tygodnie. Nie była to wina tego, że książka mi się nie podobała, co to, to nie, jednak na początku nie mogłam się wciągnąć w to, co akurat się działo. Była to również wina tego, że powieść nie jest podzielona na rozdziały, a jedynie na części, które są co jakieś... 200 stron bądź więcej. Niestety nie potrafię czytać książek, które nie są podzielone na wyraźne rozdziały, gdyż nigdy nie wiem, w którym momencie mam kończyć. Dlatego w tym wypadku zdarzało mi się odkładać książkę po kilku kartkach i wracać do niej dopiero na następny dzień. W końcu jednak się przemogłam i po 300 stronach wreszcie coś we mnie zaskoczyło... Resztę przeczytałam w dwa dni i nie mogłam poradzić sobie z tym, że to już koniec. Przez dwa tygodnie jednak można się niesamowicie zżyć z bohaterami i ja czułam się dosłownie tak, jakby ktoś wyrwał mnie z dotychczasowego życia. Raz nawet śniły mi się wydarzenia z tej książki! A to chyba świadczy o tym, że powieść jest naprawdę bardzo dobra. Dziwię się, że jest to debiut, bo autorka pisze, jakby przez całe życie nie robiła nic innego i jakby urodziła się od razu z piórem oraz kartką w dłoni. Chociaż fakt faktem, to piekielnie dobry debiut i jestem niesamowicie ciekawa kolejnych powieści tej autorki.
Na samym początku myślałam, że to będzie typowe love story i faktycznie przez kilkadziesiąt pierwszych stron byłam święcie przekonana, że się nie pomyliłam, bo naprawdę się zanosiło na romansidło. W końcu wkroczył Siergiej i dalej wydawało mi się, że to wszystko jest zbyt piękne. Byłam przekonana, że autorka namiesza sporo w życiu bohaterów i tym razem się nie pomyliłam. Niestety irytowało mnie, gdy cały czas słyszałam, że Anna mówiła: co za przystojniak!, poker face bądź cóż za powaga. To było do zniesienia raz lub dwa, ale nie na każdym kroku. Te zwroty głównej bohaterki i brak rozdziałów to chyba jedyne minusy, które znalazłam w tej powieści. Jednak ta książka nie jest pod żadnym pozorem romansidłem. Oczywiście miłość wiedzie tutaj prym, jednak ten wątek jest na tyle dobrze przedstawiony, że czytałam o nim z przyjemnością. Wraz z upływem stron zaczyna dziać się coraz więcej i w końcu nie mogłam nawet na chwilę oderwać się od tej powieści. To jedyna znana mi książka, która połączyła w sobie dwie moje ulubione rzeczy. Mianowicie: samą literaturę i biologię. Ta druga odgrywała tutaj naprawdę wielką rolę, gdyż Siergiej był biologiem i zajmował się biopaliwami, a ja wprost nie mogłam wyjść z podziwu nad tym, jak dobrze autorka przedstawiła wszystkie wiążące się z tym zagadnienia. Sama praca Siergieja mnie ogromnie intrygowała i byłam naprawdę pod wrażeniem tego, w jaki sposób zostało to wszystko przedstawione. Również świetnie pokazała rywalizację między firmami i fakt, że ludzie są zdolni nawet do zabijania, byle tylko osiągnąć swoje cele.
Bohaterowie są jak dla mnie naprawdę dobrze dopracowani. Anna na początku mnie irytowała, ale z czasem bardzo się z nią zżyłam (może ze względu na to, że mam tak samo na imię?) i byłam równie rozdarta w uczuciach, tak jak ona. Siergiej był naprawdę świetnym mężczyzną, jednak od samego początku nie był tym, z którym ja chciałabym żyć. Owszem, można było ulec zafascynowaniu tym, że dzięki niemu Anna mogła pozwolić sobie na wszystko, gdyż cały czas ją rozpieszczał, ale z czasem okazało się, że Siergiej jest bardzo zazdrosny i wręcz władczy wobec swojej ukochanej. Nie dziwiłam się, że dziewczyna postanowiła mieć również kochanka, którym okazał się Lorcan Maidley. Sama mocno kibicowałam związkowi Anny z Lorcanem do samego końca. Zresztą sama nie potrafię wyrazić tego, jak duże wrażenie zrobiły na mnie przedstawione wydarzenia i całokształt książki. Kiedy otrzymałam tę powieść, nie spodziewałam się, że aż tak bardzo mnie wciągnie i nawet wtargnie do moich snów. Mimo złego startu jestem zdecydowanie oczarowana tą historią i mam nadzieję, że reszta książek tej autorki będzie równie magiczna i dobra, co Plan.
Zakończenie powieści doszczętnie mnie zniszczyło. Niektóre wydarzenia przewidziałam, a reszty kompletnie się nie spodziewałam i byłam w dużym szoku, kiedy przeczytałam ostatnie kilkadziesiąt stron. To pierwsza polska powieść, która wywołała u mnie łzy. Mimo tego, iż wiedziałam, co się wydarzy, to i tak ogromnie przeżywałam wszystkie wydarzenia. Zresztą sama końcówka mnie ogromnie zaskoczyła i cały czas powtarzałam tylko no nie, no nie, to nie może być prawdą. Już dawno nie zżyłam się w taki sposób z książką i nie przeżywałam tak wszystkich wydarzeń. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że oczekiwałam raczej przeciętnej powieści, a okazało się, że pochłonęła mnie bez reszty, tak że zapomniałam o całym świecie i żyłam życiem głównych bohaterów. Bardzo długo wstrzymywałam się z napisaniem tej recenzji, bo czuję się, jakbym w tym momencie oddzielała całą tę historię i wszystkie towarzyszące mi uczucia przy jej czytaniu, poziomą kreską. Okazuje się, że nawet po dziesięciu dniach od przeczytania Planu idealnie pamiętam wszystkie wydarzenia oraz bohaterów. Będę się ciągle powtarzać, ale jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem tej powieści i nigdy nie chcę o niej zapomnieć.
Plan to świetny debiut literacki. Jeśli wszyscy polscy autorzy mieliby w ten sposób debiutować, to od dzisiaj czytam jedynie polskie powieści. Książka ogromnie mną poruszyła i dostarczyła mi chyba wszystkich możliwych emocji podczas tych prawie sześciuset stron. Nigdy nie przypuszczałam, że można tak bardzo zatracić się w poznawanej historii i niemal nią żyć, a jednak Plan mi to udowodnił. Polecam tę książkę szczególnie kobietom, mężczyźni niestety mogą się przy niej wynudzić, gdyż bardzo dużą rolę w niej odgrywa miłość i realcje głównych bohaterów. Nie przepadam za powieściami, które w dużym stopniu traktują o miłości, jednak ta jest jednym z niewielu wyjątków. Jestem naprawdę ogromnie zaskoczona tym, że Plan okazał się tak świetny i zdecydowanie go polecam.
Anna Smith jest siedemnastoletnią Polką, która dzięki swojemu projektowi placu zabaw dla dzieci dostała stypendium na uniwersytet w Oksfordzie. Dziewczyna długo się nie zastanawiała i z radością przyjęła tę wiadomość, chociaż trudno było jej pożegnać się z rodziną i przyjaciółmi. Anna jest bardzo ciekawa tego, jak ułoży się jej w nowej szkole i czy pozna ciekawe osoby. W...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-08-11
„Każda kolejna minuta przynosiła coraz więcej tajemnic”.
Poznajcie dwie grupy nastolatków, które uwielbiają ze sobą rywalizować. Z jednej strony dwójka braci polskiego pochodzenia, Jersey i Ice, Boogie z wielkim afro oraz piękna Maggie. Ta czwórka szkoli się w koszarach amerykańskiego wojska i codziennie musi stosować się do bardzo restrykcyjnych zasad. Z drugiej strony mamy Anglików: łamacza serc BB, wiecznie głodnego Pigułę, złośliwą Andy i rudego Reda. Te dwie grupy już od niepamiętnych czasów rywalizowały ze sobą, a oliwy do ognia dolewał fakt, że Maggie była do niedawna z BB, a gdy się rozstali coraz więcej zaczęło poróżniać całą ósemkę nastolatków. Wzajemną nienawiść dodatkowo podsyca żart, który Anglicy zrobili Amerykanom.
Przez zabawny incydent w domu Maggie, za który odpowiedzialni byli Jersey i Ice, czwórka znajomych musi pomóc ojcu dziewczyny dostarczyć pewną bardzo ważną rzecz. Jako, że chłopcy czują się winni, postanawiają pomóc Maggie. Cała czwórka wsiada do samochodu i kieruje się do wyznaczonego miejsca, jednak podczas drogi zaraz przed maskę wybiega im krowa. Nie mogą opanować kierownicy i w ten sposób dochodzi do wypadku, w którym jednak nikt specjalnie nie ucierpiał. Okazuje się, że za tę krowę również odpowiedzialna jest grupa Amerykanów, przez co dochodzi do wielkiej kłótni i gdy jest już bardzo niedaleko do tego, żeby się wzajemnie pozabijali, w lesie dochodzi do naprawdę dziwnego wydarzenia...
„Życie jest jak ten łuk. Wydaje się być mocny i niezniszczalny, a gdy przychodzi jego czas, pęka i znika. Nie pozostawia po sobie nic za wyjątkiem garstki popiołu”.
Muszę zacząć od tego, że nie czytam polskich autorów i naprawdę nie przepadam za naszą rodzimą literaturą. Do tej pory może spotkałam się z jedną czy dwiema polskimi książkami, które w miarę mi się podobały, jednak od zawsze kochałam czytać powieści zagranicznych autorów. Teraz sama nie jestem pewna dlaczego aż tak bardzo wzbraniałam się przed czytaniem polskich pozycji, z góry zakładając, że będą słabe i nudne. Na szczęście powieść Mateusza Kudrańskiego całkowicie zmieniła moje podejście do polskich książek, a do tego do debiutujących autorów!
Nie mogę zrecenzować tej książki bez wspomnienia o oprawie graficznej tego wydania. Co wylądowało w lesie Rendlesham? ma intrygującą i minimalistyczną okładkę, która od razu wpadła mi w oko. Książka została wydana w grubej oprawce i nie sposób jest ją zniszczyć. Już od samego zobaczenia tej pozycji zakochałam się w niej, a gdy jeszcze znalazłam w środku rysunki stworzone ręcznie przez autora - to wpadłam po same uszy. Widać, że autor naprawdę bardzo przykładał się zarówno do wydania swojej książki, jak i do jej treści, a całość przemyślał do samego końca i nie pozostawił żadnych niedopowiedzeń.
Rzadko spotykam się z książkami o UFO bądź innych istotach pozaziemskich, które postanowiły pojawić się na Ziemi. Pomysł na fabułę jest intrygujący i godny uwagi, a do tego niesamowicie świeży. Nie czytałam jeszcze książki, w której byłaby mowa bezpośrednio o UFO, co z pewnością działa na plus dla tej pozycji. Mimo tego, że nie wierzę w żadne istoty pozaziemskie to książka naprawdę bardzo mi się spodobała, a co najważniejsze: wydała mi się realna. Podczas jej czytania miałam wrażenie, iż rzeczywiście możemy zostać zaatakowani przez Obcych, a wczułam się w nią tak bardzo, że gdy wieczorami widziałam przelatujący samolot na niebie - byłam przekonana, że to UFO, które wreszcie nas do nas dotarło, a mi wypadałoby się schować do schronu. Zawiodłam się jedynie na tym, że Obcy byli przedstawieni w nieco stereotypowy sposób, za wyjątkiem swojej broni, którą wykorzystywali przeciwko ludziom.
Ta historia jest tak niesamowicie zakręcona, że w trakcie jej czytania byłam naprawdę skołowana. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Nawet największy detektyw nie mógłby przewidzieć dalszych wypadków w tej książce, gdyż autor wprowadzał tak dużo zwrotów akcji, że nie sposób było cokolwiek wymyślić. Na każdej stronie dowiadujemy się coraz to nowych informacji, które całkowicie do siebie nie pasują i zastanawiamy się w jaki sposób autor z tego wybrnie, a do tego sami staramy się rozwikłać zagadkę Obcych, jednak pod sam koniec okazuje się, że aż takiej wyobraźni nie potrafilibyśmy mieć. Mimo tego, że początkowo nic do siebie nie pasuje to zakończenie książki łączy ze sobą wszystkie fragmenty w idealną całość. Za tę niesamowitą wyobraźnię i talent do zaskakiwania czytelnika składam naprawdę wielkie pokłony autorowi.
Jeśli chodzi o bohaterów to ich ilość według mnie była idealna. Nie było ich zbyt wielu, ani też zbyt mało, po prostu w sam raz. Zarówno mała liczba bohaterów, jak i ich większa ilość denerwuje mnie w książkach, gdyż zazwyczaj autorzy nie potrafią znaleźć między tym złotego środka - przy kilku bohaterach szybko zaczynam się nudzić, a przy zbyt wielu nie mogę się połapać, kto jest kim. Tutaj nie miałam tego problemu i do samego początku wszyscy przypadli mi do gustu, nieważne, że na początku zachowywali się podle i cały czas się kłócili - ja i tak wiedziałam, że w końcu pójdą po rozum do głowy i dojdą do porozumienia. Postacie idealnie się dopełniały: jeśli komuś brakowało danej cechy to mogliśmy ją odnaleźć w innej osobie, przez co w książce odkrywaliśmy całą gamę charakterów. Nie obeszło się również bez wątku miłosnego (a właściwie wątków miłosnych). Zazwyczaj tzw. „trójkącik” strasznie mnie irytuje, jednak tutaj ani trochę nie byłam zdenerwowana. Wydawało mi się to wręcz naturalne, że takie rzeczy mogą się zdarzyć, więc po raz kolejny jestem pod wielkim wrażeniem wpływu tego autora na moje postrzeganie danych rzeczy. Wszystkie te rzeczy, które irytowały mnie w innych książkach, w Co wylądowało w lesie Rendlesham? zostały odwrócone o sto osiemdziesiąt stopni i widzę je w pozytywnym świetle.
Ta pozycja wciągnęła mnie od pierwszych stron i nie wypuściła do ostatnich. Część jej czytałam w samolocie, ale nawet nie odczułam upływu tych dwóch godzin i nie obchodziło mnie nic innego oprócz tej historii, chociaż ludzie wokół mnie musieli krzywo na mnie spoglądać, gdy raz po raz wybuchałam śmiechem, a za chwilę siedziałam cicho, wciągnięta w akcję i przeżywająca ją na własnej skórze. Książka jest według mnie dopracowana i mogę powiedzieć, że „dopięta na ostatni guzik”. Co prawda, było kilka rzeczy, które mi się nie spodobały, jednak były one na tyle niewielkie, że ilość pozytywnych aspektów je przyćmiła. Po przeczytaniu tej pozycji jestem dumna z tego, że napisał ją Polak i mamy tak zdolnych autorów.
Co wylądowało w lesie Rendlesham? to zdecydowanie idealna książka na wakacje, która wciągnie czytelnika i nie wypuści aż do ostatniej strony. Takiej powieści spodziewałabym się po naprawdę dobrym zagranicznym pisarzu, a okazuje się, że napisał ją nasz rodak. Jeśli więc, tak jak ja do niedawna, nie przepadacie za polską literaturą to gwarantuję, że książka Mateusza Kudrańskiego zmieni Wasz pogląd na ten temat. Z wielką chęcią przeczytałabym kolejną część przygód tej ósemki bohaterów, a dodatkowo jestem pewna, że z niecierpliwością będę czekać na następne powieści tego autora. Naprawdę wróżę mu świetlaną przyszłość i jestem przekonana, że przeczytam jeszcze wiele jego fantastycznych książek. Ze swojej strony gorąco polecam Co wylądowało w lesie Rendlesham? i zapewniam, że spędzicie z nią naprawdę miły czas.
„Takie jest życie, musimy robić głupie rzeczy, popełniać błędy, musimy cierpieć, spadać w dół i uderzać o dno. To jest część naszej egzystencji. Tacy się urodziliśmy, żebyśmy się mogli czegoś nauczyć. Gdyby nie porażki, nie mielibyśmy motywacji do walki i zdobywania zwycięstw”.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
„Każda kolejna minuta przynosiła coraz więcej tajemnic”.
Poznajcie dwie grupy nastolatków, które uwielbiają ze sobą rywalizować. Z jednej strony dwójka braci polskiego pochodzenia, Jersey i Ice, Boogie z wielkim afro oraz piękna Maggie. Ta czwórka szkoli się w koszarach amerykańskiego wojska i codziennie musi stosować się do bardzo restrykcyjnych zasad. Z drugiej strony...
Mare Barrow żyje w świecie podzielonym na Czerwonych i Srebrnych. Różnią się od siebie jedynie kolorem krwi, ale to właśnie Srebrni rządzą miastem, a Czerwoni muszą dla nich pracować. Mare utrzymuje rodzinę z tego, co ukradnie na ulicy. Chodzi do szkoły, jednak na razie nie ma żadnego zawodu i po jej ukończeniu będzie zmuszona pójść do wojska i walczyć w szeregach armii. Jednak pewnego dnia jej życie zmienia się po nieudanej próbie kradzieży pieniędzy od mężczyzny spotkanego na ulicy. Szybko okazuje się, że w Mare ukryty jest niesamowity talent, z którego dziewczyna nie zdaje sobie sprawy. Jak potoczą się jej dalsze losy? Czy Czerwona może ruszyć posadami świata zbudowanego przez Srebrnych?
Wątki, które odnajdziemy w Czerwonej królowej nie są niczym bardzo nowatorskim. Można powiedzieć, iż na początku fabuła wydaje się sztampowa, jednak po przeczytaniu kilkunastu pierwszych stron, czytelnik od razu odrzuca to stanowisko. Słowo "sztampowa" jest ostatnim jakiego można byłoby użyć, gdy mówimy o Czerwonej królowej. Ta książka jest w pewnym sensie kompilacją rzeczy, o których przeczytaliśmy w innych książkach. Znajdziemy tutaj podobieństwa do Igrzysk śmierci, Niezgodnej, Złej krwi, Szklanego tronu czy nawet Rywalek, jednak Czerwona królowa ma to do siebie, że jest w niej kilka najlepszych wątków wybranych z tych powieści. Jednak autorka nie poprzestaje na tym. Czerwona królowa przeciera kilka nowych szlaków i przedstawia rzeczy, o których jeszcze nie czytaliśmy w żadnej książce. Jestem w niej całkowicie i nieodwracalnie zakochana!
Przede wszystkim zaletą w tej powieści jest główna bohaterka, czyli Mare Barrow. Dziewczyna jest po prostu fantastyczna! Nie da sobie w kaszę dmuchać, dba o swoją rodzinę, a do tego od początku do samego końca książki pozostaje bardziej sarkastyczna niż Jace Wayland z Darów anioła. Uwielbiam bohaterki, które potrafią być niezależne i pozostają niesamowitymi indywidualnościami. Mare od samego początku ma swój jasno wyznaczony cel i do niego dąży, nawet po trupach. Nie jest jedną z tych naiwnych i głupich bohaterek, które boją się podjąć jakiejkolwiek decyzji, ale z drugiej strony nie jest też niesamowicie sztampową postacią, która pragnie zbawić świat. Mare jest po prostu Mare i wszyscy powinni na nią uważać. Już dawno nie czytałam książki z tak wyrazistą główną postacią, a do tego naprawdę dobrze wykreowanym światem. Czerwona królowa od razu trafia na moją listę ulubionych książek!
Nie da się odmówić tej powieści faktu, iż niesamowicie wciąga. Od pierwszej strony zanurza się w nią i wypuszcza czytelnika dopiero wraz z upływem ostatniej strony. Sama złapałam się na tym, że nie mogłam jej odłożyć na bok i gdy jej nie czytałam to cały czas powracałam do niej myślami. A po zakończeniu swojej przygody z Czerwoną królową czułam się, jakby ktoś odebrał mi przyjaciela. Już dawno nie czułam się pochłonięta przez książkę, a dodatkowo miałam wrażenie, jakbym sama była częścią świata wykreowanego przez Victorię Aveyard. Z zapartym tchem i wypiekami na policzkach śledziłam kolejne losy bohaterów. Od samego początku ją pokochałam i kompletnie się nie zawiodłam. Jedynym mankamentem jest chyba tylko zakończenie, które mimo wszystko wydało mi się zbyt proste i nieco dziwnie niedopracowane, ale mam wielką nadzieję, że autorka naprawi to w kolejnej części.
Jest to też powieść, która na każdej stronie szokuje czytelnika. Ja nie dałam się zwieść wielu bohaterom, którzy starali się być mili, a pod koniec wbijali nóż w plecy głównej bohaterce, jednak trzeba przyznać, że rozwój zdarzeń naprawdę mocno mną wstrząsnął. Nie myślałam, że autorka wymyśli wątek, który aż tak bardzo zburzy wizję, którą czytelnik układał sobie w głowie. I jedno jest pewne: jeśli Victoria Aveyard przez swoją bohaterkę, Mare Barrow, mówi, iż nikomu nie można ufać, to uwierzcie mi, że naprawdę tak jest. Ta książka jest pełna małych intryg, które urastają do wielkiej potęgi i następnie w skutek dziwnych zbiegów okoliczności niszczą cały dotychczasowy świat. Tak samo jak świat czytelnika. Ja po lekturze byłam wprost załamana, bo chciałam jak najszybciej wrócić do świata wykreowanego przez Victorię Aveyard, a okazuje się, że następny tom pojawi się dopiero w 2016. I to za granicą! Świat jest jednak naprawdę niesprawiedliwy, a ja wprost umieram z tęsknoty za kolejną częścią!
Tak wciągającej książki jeszcze nigdy nie było! Niech cały rynek wydawniczy uważa, bo nadchodzi Czerwona Królowa, która wtargnie z siłą i potęgą błyskawicy, detronizując wszystkie dotychczasowe bestsellery i porażając swoją mocą czytelników. Nie będziecie mogli się od niej uwolnić. To taka powieść, którą po prostu musicie przeczytać. Zmiażdży Was emocjonalnie, nie będziecie mogli jej wyrzucić z głowy i będziecie nienawidzić autorkę za to, że tak szybko skończyła swoją książkę, a jednocześnie zakochacie się w niej bez pamięci. Gorąco polecam!
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Mare Barrow żyje w świecie podzielonym na Czerwonych i Srebrnych. Różnią się od siebie jedynie kolorem krwi, ale to właśnie Srebrni rządzą miastem, a Czerwoni muszą dla nich pracować. Mare utrzymuje rodzinę z tego, co ukradnie na ulicy. Chodzi do szkoły, jednak na razie nie ma żadnego zawodu i po jej ukończeniu będzie zmuszona pójść do wojska i walczyć w szeregach armii....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to