-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-08-31
Nie mogę być obiektywna, oceniając tę książkę, bo Hen to jeden z moich najukochańszych pisarzy, mistrz, który - dzięki książce w zielonej oprawie, znalezionej na półce podczas Bożego Narodzenia spędzonego z moim ojcem i psem Tropikiem w Zielonym Domku w Ustrzykach Górnych - odkrył przede mną innego mistrza, niejakiego Montaigne'a (ach, ta matura na szóstkę z "Esejów"). Obaj zostali ze mną już na zawsze, choć przyznam, że w ciągu ostatnich paru lat Hena zaniedbałam - poza "Boyem" nie czytałam jego ostatnich książek i nadrabiam teraz z zachwytem.
Co mam napisać? Że uwielbiam jego gawędziarstwo, niezwykłą umiejętność przechodzenia od jednej myśli do drugiej, do wydarzeń oddalonych od siebie o pół wieku albo i więcej, od refleksji o moczarowcach i literatach z lat 60. do trzeźwych uwag o współczesnych polskich fuhrerach, Moczarach i podziałach z początku tego wieku? (Tak, chyba każdy wie, o kim mowa). Że jego polszczyzna wypełnia mnie niemal fizyczną rozkoszą, bo taka jest piękna i prosta zarazem, płynie tak swobodnie i tak sugestywnie, a w co trzecim zdaniu daje znać o sobie Henowskie poczucie humoru, subtelne, podszyte ironią, pełne wdzięku - no jak u Montaigne'a, jak u Boya, proszę państwa. Trudno się dziwić, że tak sobie tych dwóch panów upodobał. Uśmiech mam stale na twarzy, gdy czytam ten "Dziennik", czasem rozchichotany, radosny, czasem refleksyjny, a czasem gorzki - bo pisarz, który przeżył drugą wojnę światową w odróżnieniu od większości swojej rodziny, który przeżył tyle historii, tułaczkę po ZSRR, odrzucenie przez oficerów Andersa, wojenną wędrówkę z Ludowym Wojskiem Polskim, w tym krwawą niepotrzebnie bitwę nad Nysą Łużycką, ohydne rozgrywki moczarowskich antysemitów partyjnych, cały ten pseudokomunistyczny grajdoł z jego popuszczaniem i ciągnięciem smyczy dla intelektualistów i reszty mieszkańców PRL-u, przenikliwie potrafi ocenić współczesne paskudne intrygi polityczne i sztucznie tworzone podziały wśród ludzi.
Niewielu pisarzy ma taki dar, łączenia lekkości pióra, a zarazem treściwego ciężaru języka.
Zostawię tu na koniec jeden z tych niezliczonych fragmentów, które mnie uderzyły - niby z myśli na myśl skaczemy, a jednak wszystko wiąże się w jedną spójną całość. Cały "Dziennik" Hena w pigułce:
[...] O forsowaniu Nysy, krytykując "Kwiecień", pułkownik Załuski napisał trochę propagandowych absurdów, z którymi, niestety, w druku nie można było wtedy polemizować. Że braliśmy udział w tej "potrzebie”, aby krwią przelaną wytyczyć granice na Odrze i Nysie. I że żołnierz polski chciał przez swój udział przyspieszyć koniec wojny. Co za bzdury! Pan pułkownik chyba sam dobrze wiedział, że o granicach nie decydowała jakaś przelana w ostatniej chwili krew – granice wytyczali trzej panowie pochyleni nad mapą… udział zaś polskich żołnierzy nie przyspieszył końca wojny ani o jeden dzień, może ją nawet, na naszym odcinku przynajmniej, przedłużył, bo wciąż stawiały nam opór oddziały SS (podobno ukraińskie) i front rozsypał się dopiero w noc z 9 na 10 maja, kiedy kapitulacja już od dwóch dni była podpisana.
Można zrozumieć, że tej władzy potrzebne było forsowanie Nysy jako demonstracja polityczna. Demonstracja – ale nie trupy! I o tym właśnie, o tych niepotrzebnych trupach, jest "Kwiecień".
Jakaś stara notatka o Boyu, a pod spodem o Isaiahu Berlinie. Myślenie Berlina, także to, co on w ludziach wychwytuje, chyba mi odpowiada – bo skąd to uczucie satysfakcji podczas czytania? Jego sceptycyzm jest trzeźwy – to znaczy nie fundamentalny. „Relatywny” – tak to zanotowałem i chyba wiem, o co mi chodziło. O elastyczność podejścia w zależności od rozpatrywanego przedmiotu. Nie twierdził, że sceptycyzm jest receptą na wszystkie przesądy. (Zawsze uważałem, że racjonalista nazbyt rygorystyczny staje się tym samym irracjonalistą, bo nie bierze pod uwagę ciemnych sił, które miotają człowiekiem.)
Inaczej Bertrand Russell – zanotowałem na tej kartce – ten łudził się, że jeśli ludzi się przekona, by działali zgodnie ze swoim interesem (a cóż niby prostszego?), świat stanie się lepszy. Bo w interesie ludzi jest pokój, porozumienie, kompromis. Ale my wiemy, że równie często, albo i częściej, dyktują postępowanie emocje niż założony przez Russella interes własny. Nawet władcy tego świata podejmują nieraz decyzje nie dlatego, że wydają im się korzystne, ale dlatego, że sprawiają im przyjemność.
Russell byłby się zirytował, gdyby ktoś mu powiedział, że i on hołduje utopii, tworzy nową utopię – sceptycyzmu. A Boy? Był bliższy temu, co głosił Berlin. Nie przejmował się tym, że świat nigdy nie będzie doskonały. („Świat jest nienaprawialny” – tak orzekł tłumaczony przez niego Montaigne, świadek wojny domowej we Francji.) Tyle jest małych, a całkiem pilnych spraw do załatwienia, tyle dolegliwości, tyle udręczeń – pracujmy nad tym, by je w miarę możliwości usuwać. By goić rany, nie tworząc nowych.
Obaj, Boy i Russell, uważali, że jakiś postęp moralny ludzkości można zaobserwować – chociaż nie dzięki postępowi technicznemu – tacy prostoduszni nie byli – ale dzięki wytrwałej walce o prawa człowieka, dzięki hasłom rewolucji francuskiej, hasłom młodej amerykańskiej niepodległości. Obaj postrzegali postęp w stosunku tłumu do publicznych egzekucji: przestały być rozrywką. Zdarzało się dawniej w Lizbonie, relacjonuje Russell, że heretyk wyrzekał się swoich przekonań. Czyniono mu wtedy tę łaskę, że nie palono go żywcem, najpierw go duszono. „Doprowadzało to widzów do takiej furii, że władzom bardzo trudno było zapobiec porwaniu delikwenta przez tłum i spaleniu żywcem”.
Nie mogę być obiektywna, oceniając tę książkę, bo Hen to jeden z moich najukochańszych pisarzy, mistrz, który - dzięki książce w zielonej oprawie, znalezionej na półce podczas Bożego Narodzenia spędzonego z moim ojcem i psem Tropikiem w Zielonym Domku w Ustrzykach Górnych - odkrył przede mną innego mistrza, niejakiego Montaigne'a (ach, ta matura na szóstkę z...
więcej mniej Pokaż mimo to1994
1989
Fantasy w stylu baśni, wciągająca historia, poetycki, sugestywny język, niepokojący klimat. Jedna z najukochańszych moich książek wieku nastoletniego, czytana wielokrotnie, bo za każdym razem odkrywałam w niej coś nowego. Trzeba by wrócić, może z Dalekiem?
Fantasy w stylu baśni, wciągająca historia, poetycki, sugestywny język, niepokojący klimat. Jedna z najukochańszych moich książek wieku nastoletniego, czytana wielokrotnie, bo za każdym razem odkrywałam w niej coś nowego. Trzeba by wrócić, może z Dalekiem?
Pokaż mimo to2014
Zachwycający warsztat - nie posiadam się ze zdumienia, że są autorzy umiejący z takim mistrzostwem posługiwać się językiem polskim w tekście w gruncie rzeczy reportażowym, malujący z takim rozmachem i tak sugestywnie obrazy rzeczywistości całkowicie nam obcej (czy na pewno?). Wreszcie też zaczęłam rozumieć coś z zagmatwanej, tragicznej historii Afganistanu, kraju reprezentującego wszystkie nieduże państwa uwikłane wbrew sobie w geopolitykę, w której nawet główni gracze nie są w stanie przewidzieć skutków swoich posunięć - a bywają one tragiczne również dla nich.
Wstrząsająca była dla mnie szczególnie m.in. historia wykładowcy uniwersyteckiego z Kabulu, który przed talibami wykształcił swoje cztery córki, aby za absurdalnych rządów talibów zamknąć te dorosłe kobiety w domu i biegać za wszelkimi możliwościami zarobku, nawet jeśli oznaczało to pracę dla talibów. Strach, w jakim ten człowiek nieustannie żyje, jest przez Jagielskiego tak oddany, że niemal mi się udzielił. Wkrótce po tej historii następuje skrótowy opis stopniowego zniewolenia kobiet pod rządami talibów - z powalającym w swojej logicznej prostocie wytłumaczeniem, dlaczego talibowie mogli i chcieli do tego doprowadzić.
Książka dla każdego, kto chce zrozumieć choć trochę z Afganistanu i narodzin współczesnego islamskiego terroryzmu (dzięki radosnej pomocy USA), z istoty wojen domowych, a także ideologicznych totalitaryzmów i instynktu samozachowawczego rodzaju ludzkiego, który pozwala człowiekowi przystosować się do nawet najstraszliwszych warunków za cenę utraty własnego ja.
Zachwycający warsztat - nie posiadam się ze zdumienia, że są autorzy umiejący z takim mistrzostwem posługiwać się językiem polskim w tekście w gruncie rzeczy reportażowym, malujący z takim rozmachem i tak sugestywnie obrazy rzeczywistości całkowicie nam obcej (czy na pewno?). Wreszcie też zaczęłam rozumieć coś z zagmatwanej, tragicznej historii Afganistanu, kraju...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-16
Każdy myślący człowiek powinien przeczytać ten świetny zbiór rozmów/esejów o współczesnej Szwecji. W wizerunku tego kraju, który się z wyłania z książki, odbija się jak w zwierciadle sytuacja całej Europy i innych demokratycznych państw ogólnie rozumianej kultury Zachodu.
W skrócie: jak z poczucia winy za dawne grzechy swojego kraju można przesadzić z polityką otwartych drzwi i jak może się ona przerodzić w rasistowski (tak, nie bójmy się tego słowa) sposób traktowania przybyszy - bez wymagania od nich czegokolwiek, nawet nauki języka, bo przecież trzeba im tylko współczuć i pomagać - a to z kolei prowadzi do upychania ich w gettach i rezygnacji z pewnych cennych osiągnięć demokracji zachodnich, takich jak prawa kobiet (oczywiście tylko u imigrantów, bo przecież należy szanować obce kultury). Żeby było jasne: tę fałszywie rozumianą i fatalną w praktyce pobłażliwość wytykają Szwedom inni Szwedzi, z pochodzenia przybysze obojga płci z krajów takich jak Afganistan czy Turcja. Świetna jest zwłaszcza rozmowa z policjantem pochodzenia afgańskiego i obrzezaną w dzieciństwie Sarą Mohammed, która uciekła z Kurdystanu, a teraz walczy w Szwecji o prawa kobiet.
Przy czym książka nie jest poświęcona tylko kwestiom uchodźców i imigracji - znajdziemy w niej ciekawy obraz Szwedów w ogóle, Kościoła szwedzkiego, stosunku Szwedów do śmierci...
Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam tego typu reportażową książkę z aż tak zapartym tchem (zapewne był to Jagielski).
Każdy myślący człowiek powinien przeczytać ten świetny zbiór rozmów/esejów o współczesnej Szwecji. W wizerunku tego kraju, który się z wyłania z książki, odbija się jak w zwierciadle sytuacja całej Europy i innych demokratycznych państw ogólnie rozumianej kultury Zachodu.
W skrócie: jak z poczucia winy za dawne grzechy swojego kraju można przesadzić z polityką otwartych...
2020-01-25
2020-03-09
Nie mam jednak czasu na przetłumaczenie mojej recenzji na polski - może innym razem, bo to arcydzieło zasługuje na reklamę we wszystkich możliwych językach.
I really didn't realize the best Austen novel was still before me. "Autumnal", some call it, and with good reason. Autumn is ever-present there:
"Her pleasure in the walk must arise from the exercise and the day, from the view of the last smiles of the year upon the tawny leaves, and withered hedges, and from repeating to herself some few of the thousand poetical descriptions extant of autumn, that season of peculiar and inexhaustible influence on the mind of taste and tenderness, that season which had drawn from every poet, worthy of being read, some attempt at description, or some lines of feeling.
[...] Anne could not immediately fall into a quotation again. The sweet scenes of autumn were for a while put by, unless some tender sonnet, fraught with the apt analogy of the declining year, with declining happiness, and the images of youth and hope, and spring, all gone together, blessed her memory."
- in the background and in thoughts of the heroine, its symbolism obvious, but subtle.
Most of what happens in the novel, takes place in the minds and emotions of the characters, without any earth-shattering events or clear villains; maybe that's why "Persuasion" is not so popular as "Pride and Prejudice". But I was blown away by the protagonist’s ironic self-awareness; Anne is the oldest and possibly for this reason the most introspective and discerning of Austen’s characters ("Captain Benwick listened attentively, and seemed grateful for the interest implied; and though with a shake of the head, and sighs which declared his little faith in the efficacy of any books on grief like his, noted down the names of those she recommended, and promised to procure and read them.
When the evening was over, Anne could not but be amused at the idea of her coming to Lyme to preach patience and resignation to a young man whom she had never seen before; nor could she help fearing, on more serious reflection, that, like many other great moralists and preachers, she had been eloquent on a point in which her own conduct would ill bear examination.").
***
“Persuasion” is also a perceptive analysis of relationships in the society slowly, oh so slowly, but inexorably eroding social boundaries. And I was amazed by the insight in the condition of women in those times. Without proposing anything revolutionary, the author submits through her characters an apt and a bit bitter recapitulation of why women were (and are still, in the 21st century!) seen in a very particular way:
“[Captain Harville:] Well, Miss Elliot," (lowering his voice,) "as I was saying we shall never agree, I suppose, upon this point. No man and woman, would, probably. But let me observe that all histories are against you--all stories, prose and verse. If I had such a memory as Benwick, I could bring you fifty quotations in a moment on my side the argument, and I do not think I ever opened a book in my life which had not something to say upon woman's inconstancy. Songs and proverbs, all talk of woman's fickleness. But perhaps you will say, these were all written by men."
"Perhaps I shall. Yes, yes, if you please, no reference to examples in books. Men have had every advantage of us in telling their own story. Education has been theirs in so much higher a degree; the pen has been in their hands. I will not allow books to prove anything."
"But how shall we prove anything?"
"We never shall. We never can expect to prove any thing upon such a point. It is a difference of opinion which does not admit of proof. We each begin, probably, with a little bias towards our own sex; and upon that bias build every circumstance in favour of it which has occurred within our own circle; many of which circumstances (perhaps those very cases which strike us the most) may be precisely such as cannot be brought forward without betraying a confidence, or in some respect saying what should not be said."
The last part of this quote reflects so well contemporary social media discussions and flames as it did rumors and verbal brawls in the 19th century press and good society.
How one can think Austen’s novels are romances, I will never know.
Nie mam jednak czasu na przetłumaczenie mojej recenzji na polski - może innym razem, bo to arcydzieło zasługuje na reklamę we wszystkich możliwych językach.
I really didn't realize the best Austen novel was still before me. "Autumnal", some call it, and with good reason. Autumn is ever-present there:
"Her pleasure in the walk must arise from the exercise and the day, from...
2014
Ta książka niestety nie została do tej pory wydana po polsku, przez co nieanglojęzyczny czytelnik nie może zapoznać się z tym arcydziełem i zobaczyć, jak powinno pisać się fantasy of manners czy po prostu nowoczesne powieści nawiązujące do światów płaszcza i szpady.
Powieść Ellen Kushner ma wszystko, co "Cienioryt" Piskorskiego, który recenzowałam niedawno i czytałam nieco wcześniej, obiecuje - ale czego nie dostarcza (poza interesującą budową świata). Świat w "Swordspoint" jest malowany subtelnymi, choć pełnymi życia, bogatymi barwami, podobnie jak postacie, które nie mają wiele wspólnego z tradycyjnymi "pozytywnymi bohaterami". Nie są "dobrzy" (i nie są też interesującymi przestępcami czy czarującymi wyznawcami amoralności, którzy uwodzą nas w niektórych książkach czy filmach): są niedoskonali i bardzo prawdziwi w swojej obcej dla nas moralności - są po prostu dziećmi swojego świata. Stanowią zresztą zapewne główną przyczynę, dla której książki nie opublikowano do tej pory w Polsce. Mamy więc znakomitego szermierza, Richarda St. Viera, wynajmującego swój talent możnym tego świata (w którym za obrazę można kogoś wyzwać na pojedynek na śmierć i życie, ale oczywiście arystokracja albo trzyma na dworze sprawnych szermierzy, którzy mogą ich w takim dziele zastąpić, albo wynajmuje w tym celu najzręczniejszych wolnych strzelców) - i sarkastycznego, neurotycznego studenta (czy aby na pewno?) Aleca, napędzanego, podobnie jak Richard, miłością do ryzyka i fascynacją zagrożeniem. Mieszkają razem. Niech każdy sam sobie dopowie, czemu - zwłaszcza teraz - trudno byłoby odnieść sukces tą książką w Polsce, mimo tego, że przedstawienie relacji Richarda i Aleca jest wzorem subtelności.
Skądinąd wszystko jest w "Swordspoint" cudownie subtelne, jak dziewiętnastowieczna akwarela albo pejzaże Corota (te z krwistym akcentem wśród różnych odcieni srebrzystości). Sugestywne, nienużące opisy, dialogi oparte na inteligentnej grze między rozmówcami, pełnej sarkazmu i ironicznego poczucia humoru zawsze czemuś służą w fabule (rozwijającej się powoli, ale przyspieszającej z czasem tempa - dosłownie zabójczo). Zresztą każde zdanie w tej książce ma swoje miejsce, nie ma w niej zbędnego słowa. Jestem oczarowana - kto zna angielski i ceni dobre pisarstwo, niech rusza po tę książkę. A potem nie oprze się kolejnym, osadzonym w tym świecie i równie dobrym.
Ta książka niestety nie została do tej pory wydana po polsku, przez co nieanglojęzyczny czytelnik nie może zapoznać się z tym arcydziełem i zobaczyć, jak powinno pisać się fantasy of manners czy po prostu nowoczesne powieści nawiązujące do światów płaszcza i szpady.
Powieść Ellen Kushner ma wszystko, co "Cienioryt" Piskorskiego, który recenzowałam niedawno i czytałam nieco...
2019-07-23
Opinia w sierpniu, bo to arcydzieło sztuki opowiadania i języka nie zasługuje na parę machniętych na szybko słów.
Opinia w sierpniu, bo to arcydzieło sztuki opowiadania i języka nie zasługuje na parę machniętych na szybko słów.
Pokaż mimo to2017-07-25
Prawdopodobnie najpiękniejsza rzecz, jaka wpadła mi w ręce z polskiej fantastyki wydawanej przez ostatnie ćwierć wieku. Doskonałe i pod względem języka, i pod względem tych kolejnych historii, składających się na obraz powolnego upadku cywilizacji. Wspaniałe.
Prawdopodobnie najpiękniejsza rzecz, jaka wpadła mi w ręce z polskiej fantastyki wydawanej przez ostatnie ćwierć wieku. Doskonałe i pod względem języka, i pod względem tych kolejnych historii, składających się na obraz powolnego upadku cywilizacji. Wspaniałe.
Pokaż mimo to2018-02-10
2021-02-07
W podróży po klasykach komiksu można odkryć, że niektóre z nich naprawdę zasługują na ten tytuł. Scenariusz Alana Moore'a jest znakomity, a dwuznaczne zakończenie zabija ćwieka w głowie. Nowe kolory Bollanda są fenomenalne. W niedalekiej jeszcze przeszłości, kiedy (raczej) nie czytałam komiksów (poza powrotami do Papcia Chmiela) przekartkowałam kiedyś poprzednią, oryginalną wersję tego komiksu, ale kolory z lat 80. - jakby tu rzec - nie zachęciły mnie zdecydowanie do wciągnięcia się w historię. Czy żałuję? Chyba nie, to nie był czas na komiksową formę opowieści w moim życiu. Musiałam do tego dojrzeć. I czytając "Zabójczy żart" teraz, po paru latach coraz większego zainteresowania światem komiksów, mogę powiedzieć z przekonaniem, że ta nowa wersja, narysowana i pokolorowana przez Bollanda według jego pierwotnej wizji, w której grafika wchodzi w idealną interakcję z opowieścią, każdą jej sceną, jest skończonym, precyzyjnie przemyślanym dziełem. I wywierającym duże wrażenie nawet na osobie takiej jak ja, wciąż nie uważającej, by można ją było nazwać fanką komiksów.
Krótki komiks napisany i narysowany przez Bollanda, który kończy ten tom jest również całkiem, całkiem, nie obraziłabym się, gdyby był dłuższy.
Przekład Tomasza Sidorkiewicza zdecydowanie zasługuje na pochwałę. Kiedyś porównam go sobie z oryginałem, bo ta typica już tak ma, ale nie sądzę, żebym strzeliła wówczas jakiegoś focha zawodowego (przypadłość tłumaczy), bo polską wersję czyta się naprawdę dobrze, płynnie, tak jak trzeba - bez żadnych zacięć à la "och, znowu kalka z angielskiego/francuskiego/włoskiego".
W podróży po klasykach komiksu można odkryć, że niektóre z nich naprawdę zasługują na ten tytuł. Scenariusz Alana Moore'a jest znakomity, a dwuznaczne zakończenie zabija ćwieka w głowie. Nowe kolory Bollanda są fenomenalne. W niedalekiej jeszcze przeszłości, kiedy (raczej) nie czytałam komiksów (poza powrotami do Papcia Chmiela) przekartkowałam kiedyś poprzednią,...
więcej mniej Pokaż mimo to
To chyba mój ulubiony tom pięcioksiągu. W gruncie rzeczy nic się w nim nie dzieje konkretnego: idzie, idzie kompania wiedźmina do Nilfgardu na pomoc Ciri (choć gdyby ktoś śledził ich trasę, to - jak stwierdził Regis - nikt by się nie domyślił celu tej zaiste tajnej wędrówki), raz zwiększając swą liczebność, raz zmniejszając. Coraz to więcej znakomicie scharakteryzowanych postaci, które pojawiają się albo na stałe, albo na chwilę, ale każda z nich pełna życia (czy też nieżycia); wokół toczy się wojna, ale nasi bohaterowie nie mają pojęcia, w krzakach siedząc lub przez mateczniki się przedzierając, kto z kim walczy i w którą stronę zmierza. Tu i ówdzie dąb rośnie sobie, obwieszony żołędziami i ludźmi, "elfimi kurwami" czy "pachołkami Nilfgaardu". Ciri walczy o przeżycie nie wiadomo gdzie, zabijając w sobie ludzkie odruchy; czarodziejki zakładają lożę masońską ponad podziałami i robią sobie makeovery; ludzie Emhyra knują, ile wlezie; krasnoludy o niewyparzonych językach ratują niechętne im ludzkie kobiety, rżną w karty i rozprawiają o etyce:
"Moją ogromną przywarą - wyjaśnił [Zoltan] - jest niepohamowana dobroć. Ja po prostu muszę czynić dobro. Jestem jednak rozsądnym krasnoludem i wiem, że wszystkim wyświadczyć dobra nie zdołam, Gdybym próbował być dobry dla wszystkich, dla całego świata i wszystkich zamieszkujących go istot, byłaby to kropelka pitnej wody w słonym morzu, innymi słowy: stracony wysiłek. Postanowiłem zatem czynić dobro konkretne, takie, które nie idzie na marne. Jestem dobry dla siebie i dla mego bezpośredniego otoczenia."
Mój ulubiony książkowy wampir należy do klubu AA, Cahir, Geralt i Jaskier popierają otwartym tekstem prawa kobiet do decydowania o swoim ciele (OK, Geralt nic nie mówi, ale na pewno pomrukuje potakująco "hmmm"); nb. mam serdecznie dość pobieżnych zachodnich czytelników Sapkowskiego, którzy odsądzają go od czci i wiary za "jednowymiarowe ukazywanie niezależnych kobiet jako bezwzględnych suk i nimfomanek". Może by tak sięgnąć jednak po całość sagi, proszę państwa? A przy okazji, przypomniało mi się podczas tej kolejnej lektury, że tom ten powstał małe parę lat po odebraniu kobietom w Polsce pełnego prawa do decydowania o swoim ciele i życiu.
Przepadam za przekornym mrugnięciem oka do czytelników, jakim jest rozgrywająca się sto lat później końcowa scena z opowieścią bajarza Pogwizda. Dzieci domagają się od niego kontynuowania gawędy, o Ciri, nie - o Yennefer, nie - o kompanii Geralta, a może jednak o Ciri i Yennefer, teraz, zaraz, nie za kolejną wizytą bajarza! I najlepiej, żeby się dobrze skończyło! Ten zaś daje im tylko przedsmak tego, o czym będzie później opowiadał - jako alter ego pisarza, który wydawał tom w rocznych mniej więcej odstępach (ech, pamiętam to czekanie na kolejną część sagi i radosne biegi do księgarni po premierze!).
Ktoś, kto spodziewa się po kolejnym tomie sagi gęstej akcji, znajdzie ją tutaj, owszem - sęk w tym, że i tak może być nią rozczarowany, ponieważ donikąd ona nie prowadzi. Wszyscy bohaterowie błądzą jak pijane dziecko we mgle, w labiryncie lasów, chaosie wydarzeń i niepewnych informacji (czarodziejki również, bo i im ślepy traf potrafi splątać szyki, pomimo przewagi wielowieczności, intryg realizowanych przez dziesięciolecia i dostępu do tajnej wiedzy). A ja to właśnie uwielbiam - tak wyglądać może wojna oglądana przez postronnych, tak wyglądać mogą realistyczne wyprawy ratunkowe - nikt nic nie wie, przeżywamy lub giniemy przez czysty przypadek, bohaterami stajemy się w wyniku zbiegu niefortunnych okoliczności. Czołem, mości rycerzu Geralcie z Rivii. Czołem!
To chyba mój ulubiony tom pięcioksiągu. W gruncie rzeczy nic się w nim nie dzieje konkretnego: idzie, idzie kompania wiedźmina do Nilfgardu na pomoc Ciri (choć gdyby ktoś śledził ich trasę, to - jak stwierdził Regis - nikt by się nie domyślił celu tej zaiste tajnej wędrówki), raz zwiększając swą liczebność, raz zmniejszając. Coraz to więcej znakomicie scharakteryzowanych...
więcej Pokaż mimo to