Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Bardzo sympatyczna, relaksująca opowieść. Za parę niepotrzebnych zmian punktu widzenia moja ocena jest niższa, niż mogłaby być - wolę, kiedy autor dokonuje wyboru narratora (lub narratorów) i się tego wyboru trzyma cały czas, a tu ni stąd ni zowąd co jakiś czas na małą chwilkę pojawiają się inne punkty widzenia, i to postaci zupełnie pobocznych - nie jest to zupełnie uzasadnione fabułą. Cóż, drażnią mnie takie niekonsekwencje bardzo i to się raczej nigdy nie zmieni, poniekąd z przyczyn zawodowych. Poza tym jednak perypetie głównej bohaterki są napisane wciągająco, osoby z jej otoczenia są wiarygodne psychologicznie, nawet gdy pojawiają się na chwilę (starsi sąsiedzi! <3), może byłoby jeszcze lepiej, gdyby wprowadzić w książkę więcej polityki... To też moje skrzywienie, uwielbiam politykę i ostrzyłam sobie ząbki na te wybory w Thornie, a tu ich tyle, co kot napłakał :( Ale w końcu tytuł zobowiązuje - było to przede wszystkim cmentarne love story, co autorka obiecała, to dostarczyła i to w bardzo atrakcyjnym opakowaniu. Chętnie poczytałabym więcej o nekromantce i przedsiębiorcy pogrzebowym!

Bardzo sympatyczna, relaksująca opowieść. Za parę niepotrzebnych zmian punktu widzenia moja ocena jest niższa, niż mogłaby być - wolę, kiedy autor dokonuje wyboru narratora (lub narratorów) i się tego wyboru trzyma cały czas, a tu ni stąd ni zowąd co jakiś czas na małą chwilkę pojawiają się inne punkty widzenia, i to postaci zupełnie pobocznych - nie jest to zupełnie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tzée. Tragedia afrykańska Appollo, Brüno
Ocena 7,3
Tzée. Tragedia... Appollo, Brüno

Na półkach:

Bardzo spóźnione uwagi o opowieści "T'zée. Tragedia afrykańska" o upadku dyktatury w fikcyjnym środkowoafrykańskim państwie, na co patrzymy oczami kilku osób związanych z reżimem.
Nie mogę tego ująć inaczej - jest to arcydzieło, pod każdym względem, i scenariuszowym, i graficznym. Już jego podtytuł - "Tragedia afrykańska" - daje nam do zrozumienia, że skojarzenia z tragediami Racine'a o władzy, konfliktach rodzinnych, obsesji miłosnej, zazdrości i śmierci są jak najbardziej na miejscu. Niepokój i pełne niepewności wyczekiwanie na to, co może się stać jutro, a może za godzinę, którymi podszyte są historie głównych bohaterów - syna i żony obalonego dyktatora - są znakomicie podkreślone rysunkami Brüno, raz to nabierającymi oddechu w rozległych panoramach, a raz robiącymi nagłe zbliżenia na ludzi, ich twarze, ich gniew, lęk, obojętność. Równoprawny udział w tworzeniu coraz duszniejszej atmosfery tej opowieści o końcu pewnego świata ma Laurence Croix, której złamane brązy, żółcie i zielenie, odcienie pomarańczowego i ponure granaty oddają i skwar kojarzący się nam z Afryką, i tę atmosferę narastającego osaczenia i beznadziei. Nie zapominajmy o kolorystach - zwłaszcza tam, gdzie rzeczywiście bez nich opowieść wyglądałaby zupełnie inaczej! Tu Laurence zdecydowanie powinna znaleźć się na okładce, razem z autorami scenariusza i rysunków.
Appollo, autor scenariusza, w posłowiu wylicza swoje inspiracje - historyczne, bieżące - czyli swoje własne doświadczenia (w końcu mieszkał wiele lat w Angoli i Kongu), a także dziennikarskie i pisarskie, a wśród nich również Kapuścińskiego.
Cóż, pozostaje mi sięgnąć na półkę po "Jeszcze dzień życia", żeby przedłużyć swój pobyt w tym świecie przemian i upadku, pewnego końca, bardzo niepewnego początku czegoś innego, widzianych oczami pojedynczych ludzi. A potem zapewne otworzę komiks po raz trzeci raz, choćby tylko po to, by ponapawać się zachwycającymi kadrami Brüno i Laurence Croix.

"T'zée. Tragedia afrykańska"
Autorzy: Appollo, Brüno, Laurence Croix
Tłumacz: Jakub Syty
Wydawnictwo Lost In Time

Bardzo spóźnione uwagi o opowieści "T'zée. Tragedia afrykańska" o upadku dyktatury w fikcyjnym środkowoafrykańskim państwie, na co patrzymy oczami kilku osób związanych z reżimem.
Nie mogę tego ująć inaczej - jest to arcydzieło, pod każdym względem, i scenariuszowym, i graficznym. Już jego podtytuł - "Tragedia afrykańska" - daje nam do zrozumienia, że skojarzenia z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wojny Lucasa Laurent Hopman, Renaud Roche
Ocena 8,2
Wojny Lucasa Laurent Hopman, Ren...

Na półkach:

Uwielbiam ten komiks. Nie wiem, jak coś tak świeżego mogło powstać pod czujnym okiem Wielkiego Brata Disneyowego, ale cóż - pewnie dlatego, że pokusili się o to dwaj Francuzi, fani uniwersum, w dodatku z malutkiego, istniejącego od niedawna wydawnictwa (wszystko sprawdziłam, tak, bo nie mogłam uwierzyć, że coś takiego jest możliwe w tym świecie zysku i strat). Idealistyczni, pełni pasji rebelianci w walce z wielkim imperium kapitalistycznych monopoli - nic, tylko kibicować.

Niejednemu czytelnikowi będzie pewnie brakować niektórych wątków w tej historii początków kariery Lucasa i powstawania pierwszego filmu sagi Star Wars. Mnie zdziwiło, jak mało miejsca poświęcono Ralphowi McQuarriemu, który przecież jest ojcem wizualnej warstwy tego świata. Po namyśle zrozumiałam, o co chodziło autorom: nie mogli opowiedzieć wszystkiego. Musieli coś wybrać, skupili się więc na historiach ludzi - aktorów, operatorów, Marcii Lucas, Alana Ladda, angielskiego zespołu filmowego, przywiązanego do zasad pracy wyznaczanych przez związki zawodowe... i samego Lucasa, marzyciela i introwertyka, który wybrał sobie zawód zmuszający go przebywania cały czas wśród ludzi, człowieka z wizją, którą uparcie realizował, na przekór wszystkim przeciwnościom. A tłem dla tych opowieści o ludziach i uroczych scenek rodzajowych jest atmosfera ówczesnego Hollywood - atmosfera walki o coś nowego młodych gniewnych, kreatywnych reżyserów wybijających się w świecie filmu, pomimo kłód rzucanych im pod nogi przez konserwatyzm wielkich wytwórni, ludzi takich jak Scorsese, Coppola, Spielberg czy Lucas. Skądinąd interakcje Lucasa i Spielberga należą do najcudniejszych, najzabawniejszych części tego komiksu. Jako fanka uniwersum, kiedy czytałam ten komiks, mogłam tylko chichotać, kiwać głową i ronić od czasu do czasu łezkę wzruszenia.

Prosta kreska Renauda Roche'a... Pomyśleć, że kiedyś gardziłam takimi prostymi rysunkami w komiksie! Tu jednak ta prostota jest złudna. W rzeczywistości grafiki są niezmiernie dopracowane, oddają cały wachlarz emocji lepiej, niż by to robiły skomplikowane, realistyczne kadry (w które Roche też potrafi - jak widać to w szkicach na końcu komiksu). Zauroczyły mnie też rozwiązania kolorystyczne - ten jeden akcent barwny, pojawiający się na niektórych stronach, podkreślający ważny element czy scenę, niekiedy powtarzający się w poszczególnych kadrach, żeby walnąć nas po oczach w ostatnim. Idealne splecenie słowa i obrazu - mam wielką nadzieję, że tych dwóch autorów w przyszłości podejmie jeszcze ze sobą współpracę.

Uwielbiam ten komiks. Nie wiem, jak coś tak świeżego mogło powstać pod czujnym okiem Wielkiego Brata Disneyowego, ale cóż - pewnie dlatego, że pokusili się o to dwaj Francuzi, fani uniwersum, w dodatku z malutkiego, istniejącego od niedawna wydawnictwa (wszystko sprawdziłam, tak, bo nie mogłam uwierzyć, że coś takiego jest możliwe w tym świecie zysku i strat)....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Warto było pójść na Targi Książki! Bo - przedpremierowo - tom ten już leżał na półkach wydawnictwa Skarpa. Ja, ponieważ mam wizję tunelową i byłam skupiona na rozmowie z przeuroczą panią Żmiejewską, zauważyłam "Błędne ognie" dopiero odchodząc ze stoiska. Jakaż radość! Dzień po targach - książka pochłonięta, bo tom czwarty trzyma poziom poprzednich. Jak zwykle więc mamy ciąg dalszy opowieści o ciekawych kobietach żyjących w trudnych czasach. Dzieje się dużo, kartki same się przewracają, bohaterki coraz doroślejsze, ale wciąż zdolne do głupstw - lub zaskakująco mądrych decyzji. Trochę szkoda, że tomy nie są dłuższe - autorka mogłaby wówczas barwniej rozwinąć osobowości swoich bohaterów (co potrafi, bo widać to w chwilach, gdy poświęca im ciut więcej czasu), tu niekiedy potraktowanych pobieżnie. Jednak wszystko to, co mnie urzekło poprzednio, czyli detale życia codziennego w czasie wojny i wielka historia wpływająca na losy zwykłych ludzi, którzy mimo to jakoś sobie radzą, jakoś prą do przodu - są i tu.
A do tego zaskoczenie: a więc można pisać sceny erotyczne po polsku tak, by nie brzmiały żenująco! (Wprawdzie to tylko początek takiej sceny, choć bardzo sugestywny, i mamy ostatecznie fade to black, ale twierdzę uparcie, że tak zawsze lepiej dla romansu).
Czekam z niecierpliwością na ostatni tom sagi - podobno będzie już na wiosnę.

Warto było pójść na Targi Książki! Bo - przedpremierowo - tom ten już leżał na półkach wydawnictwa Skarpa. Ja, ponieważ mam wizję tunelową i byłam skupiona na rozmowie z przeuroczą panią Żmiejewską, zauważyłam "Błędne ognie" dopiero odchodząc ze stoiska. Jakaż radość! Dzień po targach - książka pochłonięta, bo tom czwarty trzyma poziom poprzednich. Jak zwykle więc mamy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeciekawa, przepięknie napisana, z humorem, werwą, erudycją, a momentami z lekkim sarkazmem i goryczą. Wspaniała. Do powrotów.
Czytać wyłącznie w papierowej wersji - ilustracje, reprodukcje i zdjęcia (dobry druk!) są nierozłączną częścią książki, autor co chwilę się do nich odwołuje.
A pomyśleć, że znałam go tylko z artykułów o Ani z Zielonego Wzgórza, no, no...

Przeciekawa, przepięknie napisana, z humorem, werwą, erudycją, a momentami z lekkim sarkazmem i goryczą. Wspaniała. Do powrotów.
Czytać wyłącznie w papierowej wersji - ilustracje, reprodukcje i zdjęcia (dobry druk!) są nierozłączną częścią książki, autor co chwilę się do nich odwołuje.
A pomyśleć, że znałam go tylko z artykułów o Ani z Zielonego Wzgórza, no, no...

Pokaż mimo to


Na półkach:

Znowu to samo - czyta się świetnie, i to mimo tego, że wszystkie te obyczajowe i romansowe zwroty akcji zna się z setek innych książek. Ale nie w tych romansach i "Dynastiach" sprzed wieku tkwi dla mnie urok książek Idy Żmiejewskiej. tło historyczne, te wszystkie autentyczne drobiazgi i echa prawdziwych wydarzeń, detale życia codziennego sprzed 110 lat, którymi umiejętnie autorka otula swoje postacie i ich perypetie, sprawiają, że nie mogę się wprost oderwać od tych książek. Bardzo, bardzo sprytnie to autorka rozwiązuje - romanse, historie rozmaitych bohaterek, z których każda stanowi inny typ charakteru, parę tajemnic i intryg, i już, żadna miłośniczka powieści z serduszkiem czy historycznych opowieści rodzinnych nie ma szans. A przy okazji czytelniczy mózg sam wchłania te wszystkie nawiązania do działalności Legionów czy cywilnych organizacji pomocowych w czasie I wojny, Żeńskiego Oddziału Wywiadowczego Aleksandry Szczerbińskiej, odwrotu Rosjan z Warszawy, rządów Niemców i tak dalej, i tak dalej. Bomba.
[No dobrze, ja też lubię historie rodzinne Żmiejewskiej - nawet jeśli postacie reprezentują często stereotypowe typy literackie, są pisane barwnie, a autorka ma poczucie humoru i nie waha się go czasem użyć; zdaje mi się też, że redakcja w trzecim tomie znacznie się poprawiła].

Znowu to samo - czyta się świetnie, i to mimo tego, że wszystkie te obyczajowe i romansowe zwroty akcji zna się z setek innych książek. Ale nie w tych romansach i "Dynastiach" sprzed wieku tkwi dla mnie urok książek Idy Żmiejewskiej. tło historyczne, te wszystkie autentyczne drobiazgi i echa prawdziwych wydarzeń, detale życia codziennego sprzed 110 lat, którymi umiejętnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dawno nic mnie tak nie poruszyło, a już historia przedstawiona w formie komiksu - w ogóle nie pomnę. Oparta na doświadczeniach rodzinnych autora - kiedy się o tym wie, opowieść nabiera jeszcze ważniejszego wymiaru.
W pewnej miłej rodzinie rodzi się dziecko. Po pewnym czasie rodzice słyszą wyrok - dziecko jest niepełnosprawne. Czy w ogóle będzie miało jakiś kontakt ze światem? Jak żyć bez nadziei? To w gruncie rzeczy historia rodziców i siostry niepełnosprawnego chłopca - nie jego, bo to on paradoksalnie daje im chyba więcej niż oni jemu. Pełna humoru - tak, naprawdę! - i chwil, w których łzy same stają w oczach. Tak jak scenki rodzajowe, w których matka chłopca radzi sobie z przeszkodami w ich życiu albo razi sarkazmem głupotę postronnych. Scena w sklepie: czapki z głów.

Warstwa graficzna jest wspaniale powiązana z historią, udało się autorowi naprawdę stworzyć dzieło niesłychanie spójne, gdzie grafika aż tak bardzo współgra z dialogami i etapami opowieści. Wszystko jest tam na swoim miejscu, każdy element jest niezbędny. I tak, te symbolicznie fantastyczne elementy, o świecie, z którego pochodzi "mały astronauta" też są niezbędne - nadają poetycki czar opowieści, a jednocześnie są gorzkim przypomnieniem, że pewne sprawy są poza naszym zasięgiem, nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić i naprawić, nie wszędzie dotrzemy, nie wszystko zrozumiemy. Możemy się tylko starać na co dzień i próbować żyć dobrym życiem, dla siebie i bliskich.

Dawno nic mnie tak nie poruszyło, a już historia przedstawiona w formie komiksu - w ogóle nie pomnę. Oparta na doświadczeniach rodzinnych autora - kiedy się o tym wie, opowieść nabiera jeszcze ważniejszego wymiaru.
W pewnej miłej rodzinie rodzi się dziecko. Po pewnym czasie rodzice słyszą wyrok - dziecko jest niepełnosprawne. Czy w ogóle będzie miało jakiś kontakt ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Barwna, przeciekawa opowieść o rozmaitych istniejących i nieistniejących wsiach w Bieszczadach, skupiająca się na wieku XIX i XX z prostej przyczyny, jaką jest dostępność informacji w źródłach o tym obszarze, odległym, górskim, do którego - wydawałoby się - historia nie zagląda. A jednak, niestety, zajrzała. Mordy partyzantów OUN, zwanych banderowcami, na Polakach przeplatają się z mordami, pobiciami i brutalnymi wywózkami ludności ruskiej, najpierw do ZSRR, a później na Ziemie Odzyskane. Te drugie wykonywane były najpierw przez siły NKWD (nie miałam skądinąd pojęcia, że aż tak liczne odziały enkawudzistów szalały w Bieszczadach), a potem niestety przez polskie wojsko. Taki np. oddział ppłka Gerharda (tak, tego od kłamliwych "Łun w Bieszczadach") wypychał za San, na terytorium sowieckie, mieszkańców wielu wiosek - z brutalnej łapanki, nie pozwalając im zabierać nic z dobytku (wbrew wcześniejszym uzgodnieniom).
Niewspółmiernie do tej tragedii - zamordowanych ludzi różnych nacji i religii i niszczeniu kultury, bo inna - łzy stawały mi w oczach głównie wtedy, gdy czytałam o paleniu cerkwi, czy w czasie akcji Wisła, czy już po zlikwidowaniu resztek ounowców, kiedy było to już oczywiste działanie na rzecz unicestwienia śladów po kulturze Bojków i Łemków na tych terenach. Rozmyślne niszczenie cerkwi, głównie przez polskie wojsko, trwało do lat 70., a murowaną cerkiew w Krywem wysadzono specjalnie (żeby miejscowa ludność nie mogła jej zaadaptować na kościół) w 1980 r.
Historyczne informacje łączą się płynnie, na zasadzie skojarzeń, z bardziej współczesnymi wspomnieniami autora z obozów, podczas których od lat 70. on i inni zapaleńcy remontowali niknące w zaroślach resztki zdewastowanych cmentarzy, odkrywali podmurówki dworów i chat. Tu i ówdzie niespodziana anegdotka o ludziach, znanych bieszczadnikach i mniej znanych, a kochających tę krainę, jak meteor rozjaśnia tę smutną w gruncie rzeczy opowieść o nieistniejącym świecie. Można by uznać, że opisy historyczne i osobiste wspomnienia autora łączą się ze sobą nieco chaotycznie - mnie to jednak bardzo ujęło, bo ma to w sobie urok gawędy, w którą puszcza się czasem prelegent na wykładzie albo przewodnik beskidzki stojący przed wycieczką ze Szczecina...
[Ach i jeszcze coś - te pełne nostalgii wzmianki o ciężkich namiotach, nieporęcznych plecakach i rozpadających się butach przenoszą mnie w świat opowieści mojego ojca i jego rajdów studenckich w latach 70. ]

Barwna, przeciekawa opowieść o rozmaitych istniejących i nieistniejących wsiach w Bieszczadach, skupiająca się na wieku XIX i XX z prostej przyczyny, jaką jest dostępność informacji w źródłach o tym obszarze, odległym, górskim, do którego - wydawałoby się - historia nie zagląda. A jednak, niestety, zajrzała. Mordy partyzantów OUN, zwanych banderowcami, na Polakach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

8 gwiazdek - za dużo? Chyba nie, bo 8-10 gwiazdek daję książkom albo najukochańszym, albo nowym odkryciom, do których będę wracać i które staną się najukochańsze, albo tym, które czytają się wyśmienicie, podają mi trochę wiedzy w atrakcyjny sposób i mają w sobie to coś, co sprawia, że tytuł zapamiętuje się na dłużej. I właśnie do tej ostatniej kategorii należy książka Katarzyny Łozy, Polki, która od 2004 r. mieszka we Lwowie, bo zakochała się w Ukrainie (i nie tylko!). Czegoś takiego było mi trzeba: barwnie napisanej, zabawnej, osobistej opowieści o Ukrainie tego wieku, sprzed ostatniej wojny (Boże, jak to koszmarnie brzmi...) - atrakcyjnie podanego, zwięzłego przeglądu historii i atmosfery Ukrainy z ostatnich 20 lat, informacji o tym, jaka się zaczęła stawać po dwóch rewolucjach, o jej ciekawych, pięknych, zabawnych i kontrowersyjnych stronach.
I przykrych też, bo spory rozdział jest poświęcony korupcji, o której autorka pisze bardzo szczerze, z punktu widzenia osoby z zewnątrz, trochę "rozwalającej system", a jednocześnie z punktu widzenia kogoś, kto już tam mieszka i obserwuje to od środka. Z każdej strony bije jednak przywiązanie lwowianki z wyboru do jej wybranego kraju, a nieunikanie niemiłych tematów (które potrafi przedstawić z lekko cierpkim humorem) tylko wzmacnia autentyczność wszystkiego, co pisze o Ukrainie.
Z najzabawniejszych historii, które utkwiły mi w pamięci, to historia dwujęzyczności najmłodszego dziecka autorki. Nie przytoczę, bo trzeba ją przeczytać w całości, by ją docenić i prychnąć śmiechem, oczywiście ostrożnie, żeby nie prychnąć nim na przepięknie wydany tom (to jedna z tych książek, które trzeba mieć w papierze, i to nie tylko ze względu na zdjęcia - ach, te hafty krzyżykowe na każdej stronie!).
W humor i lekkość opowieści tu i ówdzie wbija się drobna aluzja, uwaga, zapowiadająca to, co się stało 24 lutego 2022 roku. Wraz z epilogiem, przypominającym już niemal otwarcie o nieuchronnie nadchodzącym zagrożeniu, czynią z książki swoistą relację z ciszy przed burzą, choć przecież cisza ta też była burzliwa (tylko my tutaj, na zachodzie, o tym zapomnieliśmy lub nie chcieliśmy wiedzieć).

8 gwiazdek - za dużo? Chyba nie, bo 8-10 gwiazdek daję książkom albo najukochańszym, albo nowym odkryciom, do których będę wracać i które staną się najukochańsze, albo tym, które czytają się wyśmienicie, podają mi trochę wiedzy w atrakcyjny sposób i mają w sobie to coś, co sprawia, że tytuł zapamiętuje się na dłużej. I właśnie do tej ostatniej kategorii należy książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdecydowanie najsprawniej napisana z książek Jakuba Ćwieka, z jakimi miałam do czynienia, i chyba też najlepsza. Dobrze się czyta, charakterystyka postaci sugestywna, niektóre momenty naprawdę zabawne; trochę jednak mi brak tego czegoś niesprecyzowanego, oryginalnego, co sprawia, że dana powieść zapada na dłużej w pamięć.

Zdecydowanie najsprawniej napisana z książek Jakuba Ćwieka, z jakimi miałam do czynienia, i chyba też najlepsza. Dobrze się czyta, charakterystyka postaci sugestywna, niektóre momenty naprawdę zabawne; trochę jednak mi brak tego czegoś niesprecyzowanego, oryginalnego, co sprawia, że dana powieść zapada na dłużej w pamięć.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Raczej 6, ale daję za ciepły klimat, sympatyczny obraz Ustki i urocze scenki rodzajowe oraz wciągający styl, wszystko w sam raz na pierwszy prawdziwie listopadowy, bo deszczowy dzień. Bardzo mi to było dziś potrzebne. Humor sam się poprawia, tyle ciepła w tej książce.

Raczej 6, ale daję za ciepły klimat, sympatyczny obraz Ustki i urocze scenki rodzajowe oraz wciągający styl, wszystko w sam raz na pierwszy prawdziwie listopadowy, bo deszczowy dzień. Bardzo mi to było dziś potrzebne. Humor sam się poprawia, tyle ciepła w tej książce.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Tom najlepszy z trylogii - i w nim nie zauważyłam też już żadnych niezręczności stylistyczno-redakcyjnych. Spójna intryga, proporcje romansu do wątku kryminalnego w sam raz, sceny erotyczne (mało i subtelne) naprawdę nie drażniące, co bardzo rzadkie w polskiej współczesnej literaturze masowej, charakterystyka postaci na poziomie - widać, że się zmieniły na przestrzeni lat, które upłynęły od pierwszego tomu, rozwinęły, dojrzały (nawet Woronin!). A smaczki obyczajowe i historyczne - coś wspaniałego! I sposób zwracania się postaci do siebie (języki - rosyjski, polski, francuski, rejestry służba-państwo, urzędnicy-dobre towarzystwo itd.), relacje Rosjanie-Polacy (z interesującymi dla mnie bardzo informacjami o mieszanych małżeństwach i zasadach urzędowych, które nimi sterowały), imperialne sposoby na zarządzanie urzędnikami z podbitych narodów, trudne sprawy związane z powstaniem styczniowym, i varsaviana, i zwłaszcza detale życia codziennego - rozpalanie ognia pod samowarem, rąbany na kawałki cukier (głowa cukru! Kto młodszy ode mnie w ogóle wie, co to?)... Bomba, gratuluję autorce researchu i umiejętności subtelnego, naturalnego, w żadnej mierze niełopatologicznego wplatania tych wszystkich szczególików w akcję. Na pewno będę sięgać po inne jej książki.

Tom najlepszy z trylogii - i w nim nie zauważyłam też już żadnych niezręczności stylistyczno-redakcyjnych. Spójna intryga, proporcje romansu do wątku kryminalnego w sam raz, sceny erotyczne (mało i subtelne) naprawdę nie drażniące, co bardzo rzadkie w polskiej współczesnej literaturze masowej, charakterystyka postaci na poziomie - widać, że się zmieniły na przestrzeni lat,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzyma poziom, a raczej sięga wyżej! Nie zauważyłam w tym tomie drażniących mnie niezręczności stylistycznych, co od razu poprawia mi czytelniczy nastrój.
Drugi tom to znów mieszanka kryminału i romantycznego melodramatu z masą smaczków historycznych. Czyta się go świetnie, kibicując bohaterom - choć wydawałoby się, że Woronin jest rozsądniejszy... Ale nie - dusza skończonego romantyka. W takich chwilach nie żałuję, że katowano mnie w szkole Werterem i Marylą, a na studiach "Adolphe'em" Benjamina Constanta i "Ostatnimi listami Jacopa de Ortis" (choć zawsze wolałam mściwego i skutecznego Dantèsa; ale może Woronin wyrobi się do trzeciego tomu? Hmmm ;) ).

Trzyma poziom, a raczej sięga wyżej! Nie zauważyłam w tym tomie drażniących mnie niezręczności stylistycznych, co od razu poprawia mi czytelniczy nastrój.
Drugi tom to znów mieszanka kryminału i romantycznego melodramatu z masą smaczków historycznych. Czyta się go świetnie, kibicując bohaterom - choć wydawałoby się, że Woronin jest rozsądniejszy... Ale nie - dusza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tę powieść łączącą wątek kryminalny z romansowym czyta się naprawdę dobrze, pomimo paru błędów redakcyjnych kłujących w oczy i ogólnej przezroczystości języka. Intryga wciąga, postacie nie irytują, niby stereotypowe, ale jednak jakąś tę osobowość mają, a smaczki historyczne - Warszawa lat 80. XIX wieku - dodają uroku całości. Lekkim minusem może być - dla osób nieprzepadających za staroświeckimi romansami w stylu "zobaczył ją i zakochał się" - właśnie historia relacji głównych bohaterów i proporcja wątek miłosny - wątek kryminalny. Kiedy się jednak uzna, że historia zauroczenia dwojga młodych ludzi jest po prostu pastiszem takich opowieści snutych przez pisarzy XIX-wiecznych, miłość od pierwszego wejrzenia przestaje drażnić, a zaczyna bawić - jak mrugnięcie okiem do czytelnika.
Tylko sześć gwiazdek, bo kolejne tomy windują jakość wyżej - dobrze to świadczy o rozwoju warsztatu pisarki.

Tę powieść łączącą wątek kryminalny z romansowym czyta się naprawdę dobrze, pomimo paru błędów redakcyjnych kłujących w oczy i ogólnej przezroczystości języka. Intryga wciąga, postacie nie irytują, niby stereotypowe, ale jednak jakąś tę osobowość mają, a smaczki historyczne - Warszawa lat 80. XIX wieku - dodają uroku całości. Lekkim minusem może być - dla osób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cóż - po tej książce rozumiem do pewnego stopnia popularność autora (a ta zagadka stanowiła mój główny powód przystąpienia do lektury kryminału historycznego Mroza). Akcja toczy się wartko, od zwrotu do zwrotu, od suspensu do suspensu, wciąga rzeczywiście - czyta się szybko i sprawnie. Powieść jest osadzona w realiach początku XX wieku i zawiera sporo smaczków z epoki, które ubarwiają lekturę. Ale właśnie, epoka... Osadzenie książki w realiach z przeszłości (czy w realiach konkretnej rzeczywistości, w tym współczesnej) wymaga czegoś więcej niż wrzucenie do niej paru informacji o tym świecie. Arystokraci mieszkający na dworze, służba, ta piśmienna, trochę piśmienna i niepiśmienna, policjanci, bandyci - wszystkie postacie Mroza posługują się identycznym, współczesnym, dość wyszukanym językiem. Pal licho współczesny styl - nie przeszkadza mi w książkach historycznych, wręcz przeciwnie, uważam uwspółcześnienie za walor - przybliżający dawny świat współczesnemu czytelnikowi. Ale jak mogło nie drażnić autora i redakcji to, że pan na dworze, jego synowie, podkuchenna, czyścibut i rzemieślnicy czy zbiry do wynajęcia mówią dokładnie tak samo, tak, jakby wszyscy skończyli co najmniej szkołę średnią i mieli słownictwo wykraczające poza średnią krajową w naszych czasach? Mój dyskomfort czytelniczy z tym związany narastał z każdą stroną i przerósł nawet irytację z powodu nieprzekonujących motywacji części bohaterów (na przykład Sophie... Naprawdę można tak zawalić interesującą w założeniu postać? Główny bohater od pewnego momentu jest również całkowicie niewiarygodny, ma motyw, owszem, ale biorąc pod uwagę jego pochodzenie społeczne i doświadczenie nie mógłby w żaden sposób wymyślić tak skomplikowanej intrygi. Litości!).
Żeby nie oceniać autora pochopnie, pewnie sięgnę jeszcze po jedną z jego współczesnych powieści. Jednak naprawdę jest mi przykro, że autorzy o dużo większym talencie i staranności (w budowie świata i fabuły, w konstrukcji psychologicznej postaci), jak choćby Katarzyna Kwiatkowska - żeby zestawić "W cieniu prawa" z kryminałami osadzonymi w tej samej epoce - nie są tak doceniani przez publiczność.

Cóż - po tej książce rozumiem do pewnego stopnia popularność autora (a ta zagadka stanowiła mój główny powód przystąpienia do lektury kryminału historycznego Mroza). Akcja toczy się wartko, od zwrotu do zwrotu, od suspensu do suspensu, wciąga rzeczywiście - czyta się szybko i sprawnie. Powieść jest osadzona w realiach początku XX wieku i zawiera sporo smaczków z epoki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetny obyczajowy kryminał, w doskonałym przekładzie Julii Różewicz, który przełamał moją wieloletnią obojętność wobec książek kryminalnych (po okresie, w którym może nie byłam ich wielką fanką, ale jednak czytałam ich sporo).
Czeski klimat i subtelny humor, ten taki, który bierze człeka z zaskoczenia - czytasz, czytasz, nagle prychasz śmiechem - wyborne! Postacie - wszystkie, nawet te, które pojawiają się na chwilę - mają charakter, trudno się nie przywiązać choć trochę do każdej. Śledztwo całkiem wciągające (a o to u mnie trudno), ale największymi atutami powieści są jednak właśnie postacie - z inspektorem Marianem Holiną na czele, smaczki obyczajowe i językowe, ten delikatny humor i kibicowanie potencjalnym mordercom, żeby się jednak wywinęli policji...

Świetny obyczajowy kryminał, w doskonałym przekładzie Julii Różewicz, który przełamał moją wieloletnią obojętność wobec książek kryminalnych (po okresie, w którym może nie byłam ich wielką fanką, ale jednak czytałam ich sporo).
Czeski klimat i subtelny humor, ten taki, który bierze człeka z zaskoczenia - czytasz, czytasz, nagle prychasz śmiechem - wyborne! Postacie -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Być może oceniam zbyt wysoko tę książkę - nie jestem specjalistką - ale stała się niezmiernie ważnym, nieocenionym kamieniem milowym w odkrywaniu, kim są bliskie mi osoby, w zrozumieniu ich postępowania i tego, jak nie pogłębiać ich dyskomfortu. I tego, że dobrze jest przeprowadzić diagnozę w przypadku podejrzeń o zaburzenia ze spektrum autyzmu, w tym u osób, u których większość ludzi nie dostrzegałaby takich problemów, traktując je jako ekscentryczne, nieśmiałe czy introwertyczne.

Być może oceniam zbyt wysoko tę książkę - nie jestem specjalistką - ale stała się niezmiernie ważnym, nieocenionym kamieniem milowym w odkrywaniu, kim są bliskie mi osoby, w zrozumieniu ich postępowania i tego, jak nie pogłębiać ich dyskomfortu. I tego, że dobrze jest przeprowadzić diagnozę w przypadku podejrzeń o zaburzenia ze spektrum autyzmu, w tym u osób, u których...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Aż dziewięć gwiazdek? Ano tak. Należy się, pomimo paru drobnych zastrzeżeń, które mam do tej biografii, bo jednak dawno nie sprawiło mi takiej przyjemności czytanie tak gęstej od informacji książki, z której dowiedziałam się tak wiele - nie tylko o jej głównym bohaterze, ale o całym jego pokoleniu, pokoleniu ludzi, którzy uwierzyli, że po faszyzmie, po upadku systemu Polski przedwojennej możliwość stworzenia czegoś nowego i lepszego ma tylko system komunistyczny; którzy w części rozpoznali kłamstwo tego systemu już w latach 60., a w części dużo później, w latach 70. lub - jak Kapuściński, dopiero dzięki Solidarności i stanowi wojennemu (gdzie ja czytałam o tym przeżyciu pokoleniowym pewnej grupy ludzi; zachodzę w głowę i nie potrafię sobie przypomnieć...).
Przeszłam przez książkę jak burza, nie mogłam się oderwać, tak zauroczył mnie ten portret Kapuścińskiego, dziennikarza, pisarza, podróżnika, człowieka pamiętającego z traumatycznego dzieciństwa drugą wojnę, a potem rzucającego się z entuzjazmem w budowę powojennej Polski razem z partią, namawiającego znajomych, żeby też się zapisali, bo tylko w partii coś dla Polski można zrobić; którego rozczarowują kroki w tył systemu (po odwilży, w latach 60. i 70.), ale nie na tyle, by stracił szybko tę wiarę, bo też rzadko widywał codzienność Polski, przebywając głównie za granicą. Człowieka, który ostatecznie rozstaje się z tą wiarą w system, bo rozpoznaje w Solidarności ludzi walczących o godność, których opisywał przecież tyle lat w książkach o rewolucjach, wojnach i partyzantach w Afryce i Ameryce, a w twórcach stanu wojennego opresorów, pragnących tylko zachować władzę. I człowieka, który - mimo tego, że Polska lat 90. to świat, w którym wszystko, co lewicowe, potępia się w czambuł - nie traci swojej lewicowości, pamięta o zwykłych ludziach, rozumie zagrożenia zachodniej globalizacji.

Bardzo się cieszę, że nie przeczytałam tej książki zaraz po jej wydaniu, kiedy wzbudziła tak potężne kontrowersje, a autorowi wytoczono parę procesów sądowych. Niezależnie od tego, co sądzę o wykorzystaniu przez niego zaufania żony Kapuścińskiego w krótkich rozdziałach poświęconych jego życiu prywatnemu, wydaje mi się, że Domosławski ujął to i tak dość subtelnie (za dziesięć, dwadzieścia lat to, co napisał o jego córce czy romansach nikogo by już zapewne nie poruszyło. Problematyczne jest oczywiście to, że i żona, i córka żyły w chwili publikacji biografii; że ta pierwsza udostępniła mu prywatne archiwum męża itd., a część wzmianek poświęconych ich życiu rodzinnemu była dla niej bardzo bolesna. Gdzie granica w dążeniu do ujawniania prawdy? Mamy prawo ją ujawniać, jeśli krzywdzimy w ten sposób osobę niewinną?).
Podobnie odczytuję śledztwo autora w sprawie konfabulacji Kapuścińskiego, potwierdzonych lub tylko zasugerowanych - jako próbę dotarcia do prawdy o tym skomplikowanym człowieku i jego wybitnym pisarstwie. Jak podkreśla Domosławski, jego książki to zdecydowanie bardziej literatura niż dziennikarstwo; upiększanie, konfabulacje, wykorzystywanie plotkarskich opowieści rozmówców służą podkreśleniu istoty danego wydarzenia, zjawiska, człowieka czy sceny. "Cesarz" jest tylko pretekstowo opowieścią o Hajle Selasje, w rzeczywiści to opowieść o władzy, "pałacu" i jego wypaczeniach - i to nie tylko o "pałacu" Gierka i PZPR w latach 70. (muszę wrócić do tej książki po latach pewnie 20 i przeczytać ją teraz z tej perspektywy). Uderzył mnie kontrast między zjadliwymi recenzjami tej książki z czasów tuż po jej publikacji, a samym brzmieniem komentarzy Domosławskiego - przecież on, tropiąc konfabulacje Kapuścińskiego, jednocześnie cały czas go tłumaczy, usprawiedliwia, interpretuje wątpliwości na jego korzyść!
Moją uwagę zwróciła też jedna sprawa, o której nie czytałam w żadnej z dawnych recenzji. Domosławski pisze o autokreacji Kapuścińskiego w jego książkach, o tym, jak tworzy innego Ryszarda, tego bohaterskiego, choć bojącego się śmierci reportera, brnącego w niebezpieczne miejsca dla dobra sprawy, kilka razy "o mało" nie rozstrzelanego - i sam robi mniej więcej to samo w tej biografii. Przemierza życie Kapuścińskiego, tropi prawdę, zmyślenia i sekrety, komentuje, spekuluje, interpretuje, usprawiedliwia, budując w ten sposób postać Domosławskiego, bliskiego znajomego (przyjaciela lat ostatnich?), życzliwego, ale oddanego prawdzie. Czy robi to świadomie? Tak? A może nie? W każdym razie wzbudziło to nieraz mój uśmiech.
Zupełnie inny od uśmiechu Kapuścińskiego, bo dla Kapuścińskiego było to nader skuteczne narzędzie: "uśmiechem rozbrajał świat, który mógł go skrzywdzić". Od impresji o jego uśmiechu zaczyna się ta biografia, nadając ton całości - w końcu pomimo zgromadzenia przez autora ogromnego zbioru faktów i opowieści całość jest jednak impresjonistycznym obrazem człowieka, którego nikt do końca nie poznał.

Ze wstępu:
<< "Uśmiechem rozbrajał świat, który mógł go skrzywdzić". Tych żołnierzy, co go przepuszczali przez strefy zakazane w Afryce, a mogli rozstrzelać. Partyjnych decydentów, którzy go wysyłali w świat. Potencjalnych zawistników, których w dziennikarskim zawodzie niemało.

- Niech pan zbada, czy >>.

Aż dziewięć gwiazdek? Ano tak. Należy się, pomimo paru drobnych zastrzeżeń, które mam do tej biografii, bo jednak dawno nie sprawiło mi takiej przyjemności czytanie tak gęstej od informacji książki, z której dowiedziałam się tak wiele - nie tylko o jej głównym bohaterze, ale o całym jego pokoleniu, pokoleniu ludzi, którzy uwierzyli, że po faszyzmie, po upadku systemu Polski...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta eseistyczna historia patriarchatu i żmudnego zdobywania praw przez kobiety połączona z rozważaniami o "facetach przyzwoitych" - sojusznikach kobiet w przeszłości i obecnie jest dla mnie jedną z ważniejszych książek, które przeczytałam w ostatnich latach. Uświadomiła mi coś, co niby wiedziało się wcześniej, ale jakoś nie do końca: to, jak szkodliwy patriarchat jest dla wszystkich, nie tylko dla dzieci, kobiet i osób niebinarnych, ale również dla mężczyzn. Mniejszość (złożona z mężczyzn w typie męskości dominacji) narzuca swoje prawa, wymagania, stereotypy wszystkim innym. Dobrze by było się od tego wyzwolić, zawiązując sojusze z wszystkimi, którym to nie odpowiada.
Jablonka jest sprawnym, błyskotliwym eseistą i książkę świetnie się czyta. Błyskotliwość czasem mu trochę szkodzi, bo niektóre sprawy upraszcza dla pięknego zdania, akapitu czy wniosku, ale wybaczam, bo - no właśnie, doskonale się czyta i poświęcone tej tematyce książki tego typu, nie stricte naukowe, a dla szerszej publiczności, są bardzo potrzebne.

A co tam, zacytuję też obszerne fragmenty uwag dra hab. Mirosława Gołuńskiego, który ujął lepiej wszystko, co mnie zainteresowało, zachwyciło lub zaniepokoiło w tej książce (żebyż tak znów pójść na jego wykłady...).

"[...] Autor, francuski akademik, historyk, proponuje czytelnikowi przede wszystkim to, na czym znaj się najlepiej, czyli podróż przez wieki, przedstawiając zasięg patriarchalnej opresji wobec kobiet oraz długo powolnie, a teraz w dużo większym tempie zachodzące zmiany prowadzące do uczynienia/uświadomienia kobiet i mężczyzn jako równorzędnych partnerów, wychodząc z podległościowej relacji służąca/niewolnica – Pan [...].
Najpierw o rzeczach w książce cennych, bo one zdecydowanie przysłaniają wady, o których nieco później. Autor zaproponował bardzo dobry podręcznik do dyskusji z niezorientowanymi w materii i „przeciwnikami” równouprawnienia. W książce jest bardzo wiele przykładów – widać solidną kwerendę, dzięki której książka może być czytana nie tylko w Europie. Bez wątpienia ich nagromadzenia jest użyteczne, bo nie tylko uświadamia zasięg zjawisk, o których pisze, ale również buduje narrację, która stara się (czy skutecznie, to już inna kwestia) znaleźć równowagę między uniwersalnością zjawisk a ich jednostkowym przedstawianiem i przezwyciężaniem problemów. Jasne, że „prawdziwych” mężczyzn to zapewne i tak nie przekona, ale oni zapewne po tę pozycję nawet nie sięgną.
Co jest istotne, książkę bardzo dobrze się czyta i wielka w tym zasługa tłumaczki, Marty Dudy-Gryc, która wykonała olbrzymią pracę nie tylko na poziomie składni, ale również języka, gdyż dla wielu pojęć związanych i z patriarchatem i z feminizmem w języku polskim albo nie ma odpowiedników, albo jest ono bardzo specjalistyczne i wolno przenika do języka codziennego. Ta książka ma szansę również na tym polu wykonać bardzo dobrą pracę.
Do mocnych stron książki zaliczam również próby opisowego definiowania historycznych pojęć: patriarchat, emancypacja, etc. Ponieważ mamy do czynienia z esejem, autor – słusznie – pozwala sobie na wyrażanie wątpliwości z jednej strony, gdy np. zastanawia się nad słusznością niektórych postulatów radykalnych feministek, z drugiej zaś proponuje wprowadzenie pojęcia „męskości dominacji”, które – jego zdaniem – lepiej oddaje istotę problemu niż „męskość hegemoniczna” zaproponowane w latach 90. przez R. Connell. Hm…
Właśnie, obok wielkich i ważnych zalet mam bowiem wobec tej książki pewne zastrzeżenia. Chyba najważniejszy jest klasowo-genderowy. Autor projektując faceta przyzwoitego – co w polszczyźnie brzmi świetnie, brawa dla tłumaczki po raz kolejny – chce go widzieć globalnie, a widzi bardzo lokalnie. I nie chodzi nawet o to, że aż nazbyt wiele przykładów, które przywołuje odnosi się do Francji lub dawnych francuskich kolonii [....], ale że jednocześnie – słusznie – dostrzega, że feminizm obecnie jest w dużej mierze udziałem zamożnych białych kobiet z klasy średniej (szkoda, że nie przywołał bel hooks), tak naprawdę swój projekt kieruje również ku mężczyznom z klasy średniej. To oni są w założeniu czytelnikami jego książki. I mam z tym problem. Ponieważ to, co opowiada, jest przede wszystkim o kobietach – i nie, nie czuję dyskomfortu, gdy ponad 20% kobiet w danym miejscu to kobiety [...] – a mężczyźni to poza dwoma ostatnimi rozdziałami jednak głównie prawdziwi beneficjenci patriarchatu, a więc właśnie mężczyźni z klasy średniej i wyższej.
Zabrakło mi bowiem tego, co świetnie robi wymieniona polemicznie przez Autora, Reawyn Connell, czyli pokazania, że znakomita większość heteroseksualnych cismężczyzn jest przez patriarchat marginalizowana (pokazania, nie nazwania). Owszem, są oni pośrednimi beneficjentami systemu (widzimy to choćby w podziałach ról społecznych w domu czy przyzwoleniu – np. w Polsce – na przemoc domową), ale jednocześnie nie uczestniczą w pełnym sprawowaniu władzy, są poniżani, eksploatowani, oszukiwani przez głównie mężczyzn stojących wyżej od nich w hierarchii społecznej. Nie znalazłem w książce projektów, jak realnie można by pomóc tym mężczyznom. A to nie jest tylko problem wielkiego świata kapitalizmu [...], lecz również pewnej stałej. Oni nie dostali w tej książce żadnej propozycji. A jak wskazuje przykład wyborców Trumpa czy ekstremiści opisywani przez Kimmela, to kwestia w tej chwili bardzo paląca. Dostępne również w Polsce dane wskazujące na rozjazd w poglądach młodych kobiet i mężczyzn wskazują, że i my przed takimi problemami w tej chwili stajemy.
Być może Autor założył, że przemiana mężczyzn z klasy średniej wpłynie również na inne grupy? Albo – co wydaje mi się równie prawdopodobne – przesłaniem tekstu jest przekonanie, że mamy do czynienia z procesem historycznym, którego nie da się zatrzymać? A to bardzo ryzykowna teza, bo jak odnotowuje w książce, z którą się równolegle zmagam i momentami bardzo na nią wkurzam – Michel Onfrey – rewolucja irańska pokazała, że ani historia się nie skończyła, ani procesy historyczne nie są nieodwracalne.
Mimo wyrażonych wątpliwości, a może właśnie ze względu na nie, uważam, że książkę warto przeczytać, bo wnosi – również świetnie dobranymi ilustracjami – własne ciepłe, nawet jeśli czasem nieco sztuczne, światło w naszą rzeczywistość. A problem z młodym pokoleniem, o którym napisałem nieco wyżej jest najlepszym dowodem, jak bardzo takie książki są potrzebne.
Utożsamiam się również z autorem w posłowiu, gdy mówi o tym, że dochodzenie do bycia przyzwoitym facetem we własnym domu jest niełatwym procesem, a towarzyszki życia wiedzą o tym najlepiej" (autor powyższego: dr hab. Mirosław Gołuński).

Ta eseistyczna historia patriarchatu i żmudnego zdobywania praw przez kobiety połączona z rozważaniami o "facetach przyzwoitych" - sojusznikach kobiet w przeszłości i obecnie jest dla mnie jedną z ważniejszych książek, które przeczytałam w ostatnich latach. Uświadomiła mi coś, co niby wiedziało się wcześniej, ale jakoś nie do końca: to, jak szkodliwy patriarchat jest dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cóż za miła niespodzianka! Przyznam, że nie wiedziałam nic o autorze, kiedy sięgałam po tę powieść. Teraz, po przejrzeniu recenzji innych jego książek, wiem, że gdybym przeczytała je wcześniej, mogłabym się spodziewać, że "Miles Morales" będzie czymś więcej niż akcyjniakiem o nastoletnim superbohaterze. I rzeczywiście jest to coś zdecydowanie więcej niż powieść przygodowa. To realistyczna, współczesna, pełna ciepła i humoru (ale też poważniejszych akcentów) opowieść o ludziach z "gorszej" dzielnicy, żyjących w społeczeństwie pełnym nierówności. Mamy tu nastolatków z problemami szkolnymi i pieniężnymi, ich fajnych przyjaciół, irytujących, ale kochających rodziców, niesprawiedliwych nauczycieli i nauczycieli wspaniałych; jest też oczywiście narastające napięcie i powoli odkrywana ponura tajemnica, są interesujący złoczyńcy - w końcu książka opowiada o Spider-Manie. To, co jednak najbardziej przypadło mi do serca, to właśnie wszystkie te obyczajowe smaczki - przyjaźń Milesa z Gankem, ich szkolne kłopoty - małe i duże, zaskakujące lekcje angielskiego, rozmowy Milesa z rodzicami czy scena w salonie fryzjerskim (o tak!).
Nie jestem pewna, czy książka może przypaść do gustu wszystkim dwunasto-trzynastolatkom: zbyt wiele rozmów i rozmaitych rozkmin, zbyt mało szybowania na pajęczynach między wieżowcami Nowego Jorku. Jednak starsi fani Milesa Moralesa i dorośli fani inteligentnych książek YA powinni być zachwyceni.

A, i z pewnością będę mieć oko na inne książki Reynoldsa. Pierwsza w kolejce: "Long Way Down", powieść pisana jak cykl wierszy - lub raperskich utworów.

Cóż za miła niespodzianka! Przyznam, że nie wiedziałam nic o autorze, kiedy sięgałam po tę powieść. Teraz, po przejrzeniu recenzji innych jego książek, wiem, że gdybym przeczytała je wcześniej, mogłabym się spodziewać, że "Miles Morales" będzie czymś więcej niż akcyjniakiem o nastoletnim superbohaterze. I rzeczywiście jest to coś zdecydowanie więcej niż powieść przygodowa....

więcej Pokaż mimo to