-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
Bardzo podoba mi się autobiograficzna proza Annie Ernaux. Znam jej "Lata" i "Bliskich", wcześniej przeczytałam też "Miejsce".
W "Ciałach" noblistka sięga znów w przeszłość. Wraca do obrazu młodej dziewczyny, która, jak pisze: "kiedyś była mną". Patrzy na siebie z perspektywy minionego czasu, zagląda do starych zapisków.
"Patrząc, muszę czasami bronić się przed liryzmem gniewu lub cierpienia" - zastanawia się nad tym, co czuła wówczas, gdy decydowała się na nielegalną aborcję. Był przełom lat 1963/1964, w 1975 roku aborcja we Francji stanie się legalna, a niedawno prawo do niej wpisano do konstytucji.
Ernaux w "Zdarzeniu" napisała: "Bo poza wszystkimi społecznymi i psychologicznymi przyczynami tego, co przeżyłam, jednej rzeczy jestem pewna bardziej niż czegokolwiek: to zdarzyło się po to, bym zdała z tego sprawę". To ważny i przejmujący tekst.
Najbardziej z trzech opowiadań spodobało mi się najdłuższe, "Pamięć dziewczyny". Jest w nim próba zobaczenia osiemnastoletniej Annie Duchesne lub Annie D. z roku 1958, gdy jedzie jako wychowawczyni na kolonie.
Wreszcie samodzielna, bez kontroli rodziców, chce się zachłysnąć wolnością, marzy o pierwszym seksie. Realizuje swe pragnienia, nawet za cenę narażenia się na śmieszność. Jest w tym tekście wspomnienie nauki w szkole prowadzonej przez zakonnice, w liceum, w seminarium nauczycielskim, pamięć ważnych lektur, m.in. "Drugiej płci" Simone de Beauvoir.
Noblistka podkreśla, że "zaczęła robić z siebie postać literacką, kogoś, kto przeżywa rzeczy tak, jakby miały kiedyś zostać opisane".
Odwiedza miejsca z przeszłości, czasem i osoby. Zastanawia się nad nierealnością, jakiej nabierają minione zdarzenia. Odnajduję w refleksjach autorki wiele dla siebie, dla swojego patrzenia na to, co było.
Najkrótszy tekst to opowieść o związku kobiety dojrzałej z młodszym o 30 lat mężczyzną, związku, który "narusza normy społeczne" w znacznie większym stopniu niż gdy jest odwrotnie.
Narratorka zaznacza, że "przeżywa tę historie na oczach społeczeństwa, co przyjmuje jako wyzwanie, by zmienić obowiązujące konwencje".
Po tej kolejnej książce uważam, że Nobel dla Annie Ernaux jest absolutnie zasłużony, czekam na tłumaczenia jej następnych powieści.
Bardzo podoba mi się autobiograficzna proza Annie Ernaux. Znam jej "Lata" i "Bliskich", wcześniej przeczytałam też "Miejsce".
W "Ciałach" noblistka sięga znów w przeszłość. Wraca do obrazu młodej dziewczyny, która, jak pisze: "kiedyś była mną". Patrzy na siebie z perspektywy minionego czasu, zagląda do starych zapisków.
"Patrząc, muszę czasami bronić się przed liryzmem...
2024-04-22
Szkice o powstaniu warszawskim Tomasza Łubieńskiego mają tytuł nawiązujący do znanej pieśni Kazimierza Delavigne'a "Warszawianka" z 1831 roku. Są trafne i w odniesieniu do tego zrywu, którego 80. rocznica przypada w tym roku.
Autor podkreśla w swoich esejach te właśnie "okrągłe" rocznice będące okazją do bardziej wzniosłych uroczystości i "zawsze doskonale służą dostojnikom państwa i rządu, politykom różnych partii, dekoratorom, recytatorom (...), specjalistom od efektów specjalnych".
Nie ma wtedy za bardzo chęci, no i przecież nie wypada, by krytycznie oceniać powstanie. Łubieński otwarcie i odważnie pisze o "rocznicy nadziei, rocznicy żałoby", stawia pytania o cenę. Przytacza opinie tych, którzy już wcześniej o tym mówili i pisali. Cytuje słowa generała Andersa nazywającego fakt wybuchu powstania zbrodnią i mającego nadzieję, że przyjdzie "czas na wyjaśnienie tej sprawy, ale generał Komorowski i szereg innych osób stanie na pewno przed sądem za tak straszliwe, lekkomyślne i niepotrzebne ofiary".
Oglądałam serial "Kolumbowie", książkę też znam, "Czas honoru", "Miasto 44" i oczywiście dla mnie najbardziej przejmujący "Kanał" Wajdy z 1956 roku. Jest w nim niezwykle symboliczna scena, gdy Stokrotka (Teresa Iżewska) dociera z rannym Korabem (Tadeusz Janczar) do zakratowanego wyjścia z kanału - koniec nadziei.
W tym miejscu bardzo trafne są dla mnie słowa eseisty proponującego obchodzenie dwóch rocznic - wybuchu powstania 1.08. i jego klęski, kapitulacji dnia 2.10. W tym dniu mogłaby zabrzmieć, pisze Łubieński, modlitwa: "od powietrza, głodu, ognia i wojny. I od powstań, które tak mocno nas doświadczyły, zachowaj nas Panie".
A jednak wciąż budujemy legendę powstania, zdecydowanie mniej jest refleksji i ocen, analizowania ceny, poddawania w wątpliwość sensu tego zrywu, decyzji dowództwa, zagłady kilkuset tysięcy ludności cywilnej i zniszczenia miasta.
Wolimy pokazywać ostatnich powstańców, którzy czasem mówią o tym zrywie jak o jakiejś młodzieńczej przygodzie. Opowiadają o patriotyzmie, poświęceniu, bohaterstwie, o wręcz konieczności jego wybuchu właśnie wtedy, gdy przecież "układ o podziale świata był już zawarty poza plecami dowódców powstania" i nie miało ono żadnego wpływu na losy wojny.
Upiększa się je, przyjmuje, że "wszystkie możliwe błędy popełniono w imię wolności, która rozgrzesza ze wszystkiego".
W tym roku kolejna "okrągła" rocznica, Tomasz Łubieński nie zabierze już niestety głosu, refleksje i krytyczne oceny pozostaną w tle.
Zacytuję raz jeszcze słowa autora, którego eseje bardzo polecam: "To już polska tradycja: postrzegać się jako naród najdzielniejszy zarazem i szczególnie krzywdzony, choć cieszący się też niebieskimi protekcjami".
Szkice o powstaniu warszawskim Tomasza Łubieńskiego mają tytuł nawiązujący do znanej pieśni Kazimierza Delavigne'a "Warszawianka" z 1831 roku. Są trafne i w odniesieniu do tego zrywu, którego 80. rocznica przypada w tym roku.
Autor podkreśla w swoich esejach te właśnie "okrągłe" rocznice będące okazją do bardziej wzniosłych uroczystości i "zawsze doskonale służą dostojnikom...
2024-04-16
O śmierci Tomasza Łubieńskiego (15.03.2024 r.) usłyszałam w radiu, zacytowano też wtedy fragmenty poświęconego mu tekstu autorstwa Wiesława Władyki. Przeczytałam potem całe to piękne wspomnienie i poczułam, że muszę, a raczej chcę, zapoznać się z esejami Łubieńskiego.
Wyznacznikiem jego postawy, co zaznacza Władyka, było pytanie "bić się czy nie bić". Taki właśnie tytuł ma jego książka zawierająca cztery teksty poświęcone polskim powstaniom, kościuszkowskiemu, listopadowemu i styczniowemu.
Wnikliwie i krytycznie, z wielką znajomością historii (studiował historię i polonistykę), przygląda się przywódcom powstańczym, postawom ludności cywilnej, mitom narosłym wokół naszych zrywów narodowych.
Karmiona wielką poezją wyrosłą przy okazji powstań dopiero po latach zaczęłam się zastanawiać nad ceną, którą musiało zapłacić polskie społeczeństwo za te "piękne" przegrane powstania. Jak pisze Łubieński, "powstanie (listopadowe) podniosło wierszopisów romantycznych do godności wieszczów", a w ich strofach nie ma właściwie tematu katastrofy, jest przewaga patosu, wzniosłości, patriotycznych postaw.
Autor obnaża słabość przywódców powstań, niemożność porozumienia się, wzajemne złośliwości, np. w relacjach Skrzyneckiego i Prądzyńskiego. Gdy trwają przełomowe bitwy i potyczki, ci generałowie rozgrywają między sobą "pojedynek psychologiczny".
Eseista sporo miejsca poświęca emigracji popowstaniowej i relacjom ze społecznością krajową. Ci, którzy opuścili kraj, uważali, że nadal trzeba intensywnie konspirować i walczyć na różne sposoby. Ci na miejscu coraz bardziej utwierdzali się "w przekonaniu, że tylko posłuszeństwem i pracą można uzyskać lepsze warunki".
Przypomina mi to trochę powojenne (po II wojnie światowej) pretensje naszych rodaków, którzy z zagranicy wyrażali swoje oburzenie na tych, którzy w jakiś sposób współpracowali z nowymi władzami i chcieli po prostu żyć, odbudowywać kraj i zapomnieć o wojennej traumie.
Wokół naszych powstań, jak już wspomniałam wcześniej, narosło wiele mitów. Pisze wprost Łubieński: "Mity podpierane wiarą i wyobraźnią wciąż próbowały się urzeczywistniać" i dodaje znamienne słowa: " W psychice polskiej rozplenił się kompleks wyższości właściwy słabym i przegranym". Oczywiście idzie za tym przekonanie o naszej "wyjątkowości i wyższości moralnej", wciąż zresztą aktualne.
W powstaniu styczniowym było wg Łubieńskiego jeszcze gorzej, nie wyciągnięto żadnych wniosków, znów podjęto nierówną walkę i popełniono wiele błędów. Znów bezsensownie spierano się w obrębie władzy skupionej wokół Rządu Tymczasowego.
Zaciekawił mnie też obraz swobodnego życia, jakie toczyło się w obozach, "obchodzono imieniny i urodziny", wieczorami tańczono i śpiewano. Podkreśla tu autor "poczucie wzniosłej wyższości powstańców wobec tych, co nie walczą". Udzielało się ono ludności cywilnej, np. w "Nocach i dniach" Barbara bardzo ceni to, że Bogumił brał udział w powstaniu styczniowym. Z kolei w "Nad Niemnem" wciąż eksponowany jest motyw mogiły czy wspólnej walki i śmierci powstańców z rodzin Korczyńskich i Bohatyrowiczów.
Nie odpowiada wprost Łubieński na pytanie zawarte w tytule, odwołuje się tu do "poglądu o naturalnej mądrości historii, gdzie zawsze wszystko ma swój sens, w swoim czasie i miejscu..." Po latach, analizując i oceniając, widzi się inaczej, nie czuje się tamtego klimatu, atmosfery niewoli, chęci wyrwania się z niej.
Wiesław Władyka, wspominając Łubieńskiego i jego eseistykę powstaniową, zaznacza, że "uruchamiał on empatię i wyobraźnię", chcąc dojrzeć szarego człowieka, "ziarno prochu w wielkiej lawie".
Kreślony przez autora "Bić się czy nie bić?" obraz powstań wypada jednak zdecydowanie na ich niekorzyść.
Myślę, że celebrując nieustająco nasze przegrane, dopatrując się w nich wyłącznie wspaniałych pokładów bohaterstwa i patriotyzmu, zapominamy o wielkiej cenie , która przyszło za nie zapłacić, o śmierci wielu tysięcy często młodych ludzi, o stratach materialnych, o "większej jeszcze niedoli i niewoli, w którą wpędzały nasz naród".
Tomasz Łubieński, jak pisze Władyka, "otwarcie i odważnie przeciwstawiał się legendom powstańczym, zwłaszcza legendzie powstania warszawskiego". O nim też zaczynam już czytać w zbiorze "Ani tryumf, ani zgon".
O śmierci Tomasza Łubieńskiego (15.03.2024 r.) usłyszałam w radiu, zacytowano też wtedy fragmenty poświęconego mu tekstu autorstwa Wiesława Władyki. Przeczytałam potem całe to piękne wspomnienie i poczułam, że muszę, a raczej chcę, zapoznać się z esejami Łubieńskiego.
Wyznacznikiem jego postawy, co zaznacza Władyka, było pytanie "bić się czy nie bić". Taki właśnie tytuł ma...
2024-04-11
2024-04-10
Szczepan Twardoch to jeden z moich ulubionych pisarzy. Z jego debiutem kojarzyłam "Wieczny Grunwald", jednak to "Sternberg".
Pisze Twardoch tak przekonująco, że w trakcie czytania szybko zaczęłam sprawdzać, o jaką to rewolucję w Wiedniu w końcu XVIII wieku może chodzić. A tu okazuje się, że nie było takowej, że to historia alternatywna, zlepek różnych rewolucji, z przewagą francuskiej.
Do tego na początek pojedynek, który okaże się bardzo ważny dla dwóch braci Sternbergów, Carla i Alexandra.
Męski świat walk, rządów, rozgrywek politycznych, bezwzględnych decyzji, małych i wielkich dramatów. W sumie to nie bardzo mnie pociąga taki rodzaj literatury, ale Twardocha czytam, nawet gdy objaśnia mi dokładnie konstrukcję i działanie nowej broni, sztucera Samuela Pauly'ego.
Ciekawe posłowie dopełnia obrazu powieści, którą Krzysztof Łęcki nazywa "atrakcyjnym ćwiczeniem z historycznej i socjologicznej wyobraźni". Dla mnie proza autora "Dracha" to nieustająco atrakcyjne spotkanie z doskonałym językiem, wyrazistymi, świetnie pokazanymi bohaterami i piękną opowieścią.
Szczepan Twardoch to jeden z moich ulubionych pisarzy. Z jego debiutem kojarzyłam "Wieczny Grunwald", jednak to "Sternberg".
Pisze Twardoch tak przekonująco, że w trakcie czytania szybko zaczęłam sprawdzać, o jaką to rewolucję w Wiedniu w końcu XVIII wieku może chodzić. A tu okazuje się, że nie było takowej, że to historia alternatywna, zlepek różnych rewolucji, z przewagą...
2024-03-25
2024-03-20
Gdy w 2003 roku Coetzee zdobył Nobla, dostałam w prezencie jego "Wiek żelaza". Przeczytałam, mgliście po latach pamiętam, postawiłam na półce i stoi. Jakoś nie zdarzyło mi się sięgnąć po kolejne jego książki.
Tym razem, jak pewnie wielu, zainteresował mnie tytuł. Kim będzie ten tytułowy Polak? Okazał się pianistą po siedemdziesiątce. Dla mecenaski sztuki, Hiszpanki Beatriz, ma trudne nazwisko i jest raczej zawiedziona jego interpretacją muzyki Chopina.
W sześciu rozdziałach i ponumerowanych częściach toczy się ta opowieść o relacji Witolda i młodszej od niego o 20 lat Beatriz. Znajdziemy tu nawiązania do Chopina i George Sand (istotna część akcji toczy się na Majorce), a także do Dantego i Beatrycze (będzie trochę poezji).
Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, ale poznajemy historię głównie z punktu widzenia Beatriz, to jej refleksje i przemyślenia dominują, to ona analizuje swój stosunek do zakochanego w niej mężczyzny, w niej "nie ma pędu do wielkich, beznadziejnych namiętności".
Krótka, opowiedziana oszczędnym i prostym językiem, z niedopowiedzeniami, trochę poetycka i melancholijna - podobała mi się ta książka.
Gdy w 2003 roku Coetzee zdobył Nobla, dostałam w prezencie jego "Wiek żelaza". Przeczytałam, mgliście po latach pamiętam, postawiłam na półce i stoi. Jakoś nie zdarzyło mi się sięgnąć po kolejne jego książki.
Tym razem, jak pewnie wielu, zainteresował mnie tytuł. Kim będzie ten tytułowy Polak? Okazał się pianistą po siedemdziesiątce. Dla mecenaski sztuki, Hiszpanki Beatriz,...
Czytam serię z Niną Warwiłow, narzekam i czytam; może jednak coś w niej znajduję... Myślę, że na plus liczę to, że komisarzem policji i dobrą śledczą rozwiązującą skomplikowane zagadki kryminalne jest tu kobieta, raczej rzadkość w powieściach kryminalnych. Nie jest uzależniona od alkoholu, chociaż jej życie osobiste komplikuje się z każdym tomem serii.
Jej sława rośnie i wzywają ją z Gorlic do Beskidu Sądeckiego, bo tamtejsza policja bez niej nie da sobie rady ze śledztwem w sprawie morderstwa na szlaku.
Sporo tu, jak zwykle u Pasierskiego, miejscowego kolorytu, opisów piękna krajobrazu, obyczajów. No i jest też, co niestety zauważam w jego kolejnych kryminałach, mała wiarygodność niektórych bohaterów czy też motywów ich działania.
Mocno zastanawiająca jest dla mnie postać Romy, niespełna trzynastoletniej dziewczynki, która praktycznie prowadzi schronisko PTTK (niby robi to jej ojciec). Na szczęście turystów nie jest za wielu, ale Roma robi dla nich śniadania, przygotowuje naleśniki i pierogi, piecze ciasta, robi sery, wygląda na to, że i sprząta. A poza tym chodzi do szkoły, no i czyta, i to jakich pisarzy!! W zestawie jej lektur są m.in. King, Chandler, Hammett, Zola, Balzac, zna Hłaskę i Londona. Niesamowite!!!!
Zaś Nina Warwiłow chodzi, jeździ, rozmawia, słucha, wyciąga wnioski i... w scenerii starej bacówki wyjawia rozwiązanie zagadki. Chwyt trochę podobny do działań Poirota, ale bardzo daleko Warwiłow do niego, a i Pasierskiemu do Christie.
Pisałam już na początku, dlaczego jednak wypożyczam i czytam, dodam jeszcze, że to nie są długie książki, no i nie epatują "mrożącymi krew w żyłach" opisami.
Czytam serię z Niną Warwiłow, narzekam i czytam; może jednak coś w niej znajduję... Myślę, że na plus liczę to, że komisarzem policji i dobrą śledczą rozwiązującą skomplikowane zagadki kryminalne jest tu kobieta, raczej rzadkość w powieściach kryminalnych. Nie jest uzależniona od alkoholu, chociaż jej życie osobiste komplikuje się z każdym tomem serii.
więcej Pokaż mimo toJej sława rośnie i...