rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Historia życia wiejskiej akuszerki Franciszki, inspirowana prawdziwymi zapiskami prababki autorki. Bardzo dobra książka, którą szczerze polecam, choć uprzedzam, że porodów jest naprawdę sporo i to opisanych bez owijania w bawełnę;-)

Historia życia wiejskiej akuszerki Franciszki, inspirowana prawdziwymi zapiskami prababki autorki. Bardzo dobra książka, którą szczerze polecam, choć uprzedzam, że porodów jest naprawdę sporo i to opisanych bez owijania w bawełnę;-)

Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach: , ,

Jednym słowem: wspaniała! Wpisała się w moje książki wszechczasów. Polecam bardzo:-)

Jednym słowem: wspaniała! Wpisała się w moje książki wszechczasów. Polecam bardzo:-)

Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach: , ,


Na półkach: , ,

Duże rozczarowanie. Historia całkowicie orzerysowana i nieprawdopodobna. Jeszcze do momentu zniknięcia Bernadette nawet dobrze mi się czytało i byłam zaciekawiona ale potem nastąpiła tendencja spadkowa a rozwiązanie całej historii, jak dla mnie, rozczarowujące. Ja po prostu w tę historię nie uwierzyłam.

Duże rozczarowanie. Historia całkowicie orzerysowana i nieprawdopodobna. Jeszcze do momentu zniknięcia Bernadette nawet dobrze mi się czytało i byłam zaciekawiona ale potem nastąpiła tendencja spadkowa a rozwiązanie całej historii, jak dla mnie, rozczarowujące. Ja po prostu w tę historię nie uwierzyłam.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Piszę tę notatkę już jakiś czas po lekturze a konkretnie ponad 2m-ce i cały czas mam tę książkę w pamięci, co oznacza, że pozostawiła ona po sobie długotrwałe wrażenie, pomimo, że dosyć ciężko mi się tę pozycję czytało, nie tylko ze względu na ładunek emocjonalny niektórych reportaży ( bo jest to ich zbiór) ale również przez język i styl, w ktory ciężko było mi się zatopić. Dlatego też czytałam "na raty". Natomiast myślę, że to właśnie czas weryfikuje lektury i dzisiaj wiem, że jest to książka, która pozostała we mnie i do dzisiaj pamiętam jej bohaterów. Szczególnie tych z tytułowego reportażu, "Przyszło nam tu żyć", w którym czytamy o gwałtach na kobietach dokonywanych przez członków miejscowej mafii i bezsilności mieszkańców. Ten reportaż mną wstrząsnął. Ale równie mocno zapisał się w mej pamięci obraz meliny narkomańskiej, tragedia rodziców opłakujących swoje dzieci zamordowane w szkole w Biesłanie czy ludzie pozbawieni możliwości dojazdu do pracy, ponieważ nowy, szybki pociąg nie zatrzymywał się w ich miejscowościach. Warto te reportaże przeczytać.

Piszę tę notatkę już jakiś czas po lekturze a konkretnie ponad 2m-ce i cały czas mam tę książkę w pamięci, co oznacza, że pozostawiła ona po sobie długotrwałe wrażenie, pomimo, że dosyć ciężko mi się tę pozycję czytało, nie tylko ze względu na ładunek emocjonalny niektórych reportaży ( bo jest to ich zbiór) ale również przez język i styl, w ktory ciężko było mi się zatopić....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Interesująca i ciekawa, to o tej książce mogę powiedzieć. Bardzo wiele dowiedziałam się z niej o Światowej Wystawie Kolumbijskiej, która miała miejsce w Chicago w 1893 roku i to od podstaw, od samego projektu do powstania Białego Miasta. A obok tego wielkiego wydarzenia pewien człowiek, przedstawiający się H. H. Holmes realizuje swój projekt. Nieco skromniejszy, bo buduje hotel, natomiast jego prawdziwe przeznaczenie kryje się w tajemniczych pomieszczeniach i piwnicach tej budowli a gdy wyjdzie ono na jaw wstrząśnie nie tylko mieszkańcami Chicago.
Ciekawa, tylko zbyt "sucho" napisana, nie ma tu emocji. Poszczególne etapy budowy Białego Miasta momentami mogą nużyć. Ale i tak sięgnę po inne książki autora, bo z tej czegoś nowego i interesującego się dowiedziałam. A true crime bardzo lubię

Interesująca i ciekawa, to o tej książce mogę powiedzieć. Bardzo wiele dowiedziałam się z niej o Światowej Wystawie Kolumbijskiej, która miała miejsce w Chicago w 1893 roku i to od podstaw, od samego projektu do powstania Białego Miasta. A obok tego wielkiego wydarzenia pewien człowiek, przedstawiający się H. H. Holmes realizuje swój projekt. Nieco skromniejszy, bo buduje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wspaniała książka ukazująca politykę jako brudną grę o władzę i pieniądze, gdzie moralność i wzniosłe idee to domena głupców. W tym świecie nie ma na nie miejsca. Szary tłum to tylko marionetki nie rozumiejące tego, co się wokół nich dzieje a dzięki temu łatwo poddające się manipulacji. No i religia jako opium dla mas. Świetna i aktualna dzisiaj, jutro i pojutrze...

Wspaniała książka ukazująca politykę jako brudną grę o władzę i pieniądze, gdzie moralność i wzniosłe idee to domena głupców. W tym świecie nie ma na nie miejsca. Szary tłum to tylko marionetki nie rozumiejące tego, co się wokół nich dzieje a dzięki temu łatwo poddające się manipulacji. No i religia jako opium dla mas. Świetna i aktualna dzisiaj, jutro i pojutrze...

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Piękna, magiczna, metaforyczna powieść, która mnie zachwyciła i zostanie w moim sercu już na zawsze.

Piękna, magiczna, metaforyczna powieść, która mnie zachwyciła i zostanie w moim sercu już na zawsze.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,


Na półkach: ,

Isserley - młoda kobieta, niezbyt urodziwa, nosząca okulary z niespotykanie grubymi szkłami. Cierpi na chroniczny ból pleców i jakąś dziwną chorobę skóry, bo miejscami jej naskórek jest zrogowaciały. No i jest właścicielką biustu pokaźnych rozmiarów. Przemierza drogi Szkocji w poszukiwaniu autostopowiczów. Jednak nie bierze pierwszych-lepszych, tylko starannie ich selekcjonuje: wybiera mężczyzn i to tych umięśnionych i dobrze zbudowantch. Pytanie, które nurtowało mnie od samego początku tej historii, to kim właściwie jest tajemnicza Isserley? I po co zabiera mięśniaków z drogi? Jaki jest tego cel? Odpowiedź przychodzi dość wolno, gdyż autor tejże opowieści uchyla rąbka tajemnicy, jednak bardzo powściągliwie. Trochę się domyślałam, jaki proceder tam ( w tej książce) się wyprawia, to jednak kiedy prawda objawiła się czarno na białym, kiedy już wiedziałam kim jest Isserley i o co chodzi z tymi autostopowiczami, to przeszła przeze mnie fala negatywnych odczuć. Na początku było niedowierzanie i przerażenie (nie, to niemożliwe!), potem pojawił się bulwers i oburzenie, że jak tak można i że ja się na to nie zgadzam, a Isserley pod przykrywką niewinnej kobietki wydała mi się złem wcielonym. Na końcu jednak pojawił się rumieniec wstydu. Tak, prawda może okazać się solą w oku. Bo po pierwszych odczuciach, o których pisałam wyżej, przychodzi refleksja, nasuwają się pytania. A najważniejszym z nich było: a co, gdyby odwrócić role? Czy nadal byłby ten sprzeciw i poczucie moralnego upadku? I czy role nie są właśnie odwrócone?

"Pod skórą wszyscy jesteśmy tacy sami". Dobrze byłoby o tym pamiętać. Zapiszmy to, powieśmy na ścianie, traktujmy jak hasło przewodnie, przyjmijmy jako oczywistość a świat będzie lepszym miejscem.
Niektórzy zapominają albo nie chcą tego przyjąć do wiadomości a to z kolei pozwala im uznać swoją wydumaną wyższość nad innymi i kurczowo się tego trzymać. Dokładnie tak jak Isserley. Więc kiedy na jej drodze staje idealista Amlis, który wygłasza hasła sprzeczne z jej dotychczasowym światopoglądem, reaguje złością, spotęgowaną jeszcze faktem, że czuje ona do niego miętę przez rumianek (i vice versa mam wrażenie). Ten wątek niewypowiedzianego, skrywanego uczucia (bo ciężko to nazwać wątkiem miłosnym) nie do końca mi tutaj pasuje. Ale z drugiej strony, gdyby Amlis był Isserley całkowicie obojętny, czy wysłuchałaby tego, co ma on do powiedzenia? Czy w jakikolwiek sposób wpłynęłoby to na nią? Więc chyba ta "mięta" była potrzebna, zważywszy na to, że ta książka to również opowieść o wewnętrznej przemianie głównej bohaterki, o zmianie głęboko zakorzenionych przekonań, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, a jak wiadomo, te najtrudniej wyplenić. I będę chyba jedną z nielicznych, usatysfakcjonowaną zakończeniem, bo, po przemyśleniach, uważam, że jest trafne i w punkt. Jednoznacznie pokazuje, że ziarnko niepewności w głównej bohaterce zostało zasiane, ba, nawet zapuściło korzenie. Ale czy "nowa" Isserley może zaistnieć wśród swojej społeczności bez narażania się na ostracyzm? Amlis to syn bogatego i wpływowego przedsiębiorcy, im można więcej. A Isserley nie ma ani "pleców", ani pieniędzy i nie ma co liczyć na wsparcie społeczne.

Myślę, że warto przeczytać tę książkę ale proszę nie nastawiać się na tzw. akcję, bo po prostu jej tu nie ma. Króluje powtarzalność scen. Połowa książki to Isserley w samochodzie "łowiąca" autostopowiczów i ich rozmowy oraz myśli. Autor każdemu z pasażerów naszej bohaterki w pewnym momencie oddaje głos i pozwala im się wypowiedzieć. Dzięki temu poznajemy ich bliżej i mamy okazję czegoś się o nich dowiedzieć. A to bardzo istotne.
Zabierając się za czytanie tej książki nie wiedziałam o czym ona jest. Ktoś mi powiedział: nie psuj jej sobie, daj się zaskoczyć. Na początku myślałam, że to kryminał ale nie, okazała się zupełnie inna. Jeśli mam jej przykleić jakąś łatkę to będzie to s-f. Podobała mi się. Dobrze jest dać się czasami zaskoczyć:-).

https://klasycznyklubksiazki.blogspot.co.uk/

Isserley - młoda kobieta, niezbyt urodziwa, nosząca okulary z niespotykanie grubymi szkłami. Cierpi na chroniczny ból pleców i jakąś dziwną chorobę skóry, bo miejscami jej naskórek jest zrogowaciały. No i jest właścicielką biustu pokaźnych rozmiarów. Przemierza drogi Szkocji w poszukiwaniu autostopowiczów. Jednak nie bierze pierwszych-lepszych, tylko starannie ich...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To już moja czwarta wizyta w Lipowie i, jak do tej pory, chyba najlepsza (chociaż ciągle nad tym myślę;-)). W każdym razie lubię tam wracać, coś mnie ciągnie w te okolice. 
Pewnie dlatego, że od razu przed oczami stają mi coroczne, sielskie wakacje u babci, które docenia się dopiero będąc w odpowiednim wieku. Zresztą, sama autorka twierdzi, że pierwowzorem Lipowa była jej "ukochana wieś z dzieciństwa", więc coś w tym musi być :-).  Oczywiście, ta książkowa wioska różni się od tej mojej, przywoływanej w pamięci "wsi spokojnej, wsi wesołej", chociażby co rusz nowym trupem i kolejnymi zagadkami kryminalnymi, nie pozwalającymi spać spokojnie lipowskim policjantom. Nie inaczej jest i w tym tomie.
Morderstwo starszej pani, kwiaciarki, jest początkiem serii tajemniczych zabójstw. Sprawę dodatkowo gmatwa trudny do zidentyfikowania tatuaż, wykonany na ciele ofiary po jej śmierci przez sprawcę, oraz niedokończona partia szachów...

"Czasami w książkach mowa jest o przyjemności z polowania. Zastanawiam się, czy ja coś takiego odczuwam. Chyba nie. Do takiego wniosku dochodzę. Zresztą to wcale nie jest polowanie. To jest gra. Skomplikowana, ale logiczna. Mająca swoje zasady od bardzo dawna. Ruch, potem kolejny. Ty, przeciwnik, ty, przeciwnik. Aż do monentu, kiedy wszystko się skończy."

Moje odczucia co do pierwszych trzech tomów o tej małej, wiejskiej społeczności, którą z dużą częstotliwością nawiedzają różnej maści zbrodniarze, są embiwalentne. Bo oto z jednej strony wtopiłam się w tę społeczność. Polubiłam bohaterów (a przynajmniej ich znaczną część), więc też kibicowałam im w ich różnych perypetiach życiowych. Bo na co warto zwrócić uwagę i co ja uważam za duży plus, to bogate tło obyczajowe. To oznacza, że ta seria to nie tylko kolejne sprawy kryminalne ale również wątki z życia mieszkańców Lipowa, które są kontynuowane w kolejnych tomach. No i ten małomiasteczkowy klimat, z pozoru cichy i spokojny, bardzo lubię.
Natomiast czymś, co mi przeszkadzało, to styl autorki a konkretniej jej zamiłowanie do stosowania pełnego imienia i nazwiska bohatera wraz z jego tytułem lub zawodem prawie za każdym razem, kiedy dana postać była przywoływana, czyli np. młodszy aspirant Daniel Podgórski. Może to nie jest jakaś wielka wada, jednak strasznie mnie to irytowało i zakłócało odbiór całości. Do teraz, bo przyznaję, że "Z jednym wyjątkiem" czytało mi się o wiele lepiej, niż poprzednie części. Odniosłam wrażenie, że tytulaturę ograniczono, a może to opowieść bardziej mnie wciągnęła i przestałam zwracać na to uwagę? Dużą rolę w tej zagadce kryminalnej odgrywają szachy a w retrospekcje, które przeplatają się z bieżącymi wydarzeniami, pisarka sprytnie wplotła trochę faktów dotyczących właśnie tej gry. Dowiadujemy się z nich o rozgrywce szachowej, która odbyła się w 1851 roku w Londynie między Adolfem Anderssenem a Lionelem Kieseritzkym. Pojedynek obu panów przeszedł do historii i mówi się o nim dzisiaj "nieśmiertelna partia szachowa" i to właśnie ona odbija się echem w naszej kryminalnej zagadce, którą muszą rozwiązać policjanci z Lipowa w czwartej części tej serii. Te szachy tutaj to taki pozytywny akcent dla mnie, może dlatego, że sama trochę pogrywam (powiedzieć, że gram w szachy nie mogę, bo byłaby to przechwałka i duże nadużycie ;-).

"Anderssen pokręcił głową. Tej partii tak nie rozegra. Zamierzał porzucić wszelkie konwenanse i wygrać tę rozgrywkę w wielkim stylu. Dla Agnes i dla siebie. Zapewni oglądającym taką grę, że zapamiętają ją na lata. Przesunął gońca na pole c4. Dłoń drżała mu nieznacznie."

Pisząc o serii Katarzyny Puzyńskiej nie mogę nie wspomnieć o Klementynie Kopp. Zdecydowanie najbardziej wyrazista postać, ekscentryczna i trochę dziwaczna. Długo nie mogłam się do niej przekonać, drażnił mnie jej sposób bycia i wypowiedzi (to jej "Stop! Czekaj!" i nieśmiertelne "co?" sztuczne i niezmiernie denerwujące). I pomimo,że nadal nie pałam do niej szaleńczą miłością, to jednak coś się zmieniło. Gdy tak o tym myślę, dochodzę do wniosku, że to przez kota! Tak, Klementyna pod koniec książki adoptowała kotka, no to jak nie dać jej szansy...:-). Poza tym w tej części jest trochę więcej "Klementyny w Klementynie" (jak cukru w cukrze w pewnej kultowej już komedii;-)). To już nie tylko policjantka ale kobieta. Samotna. Może trochę szorstka w obyciu, jednak w głębi duszy tęskniąca za ciepłem i bliskością drugiego człowieka. Tak, cieniutka nić porozumienia między mną a Klementyną została zawarta🙄. Jednak, żeby nie było tak słodko, nadal, w wielu przypadkach miałabym ochotę przywołać ją do porządku, bo jej zachowanie bywa aroganckie. A już wchodzenie w prywatno-intymne relacje z osobą z kręgu podejrzanych, w wykonaniu podobno najlepszej i doświadczonej (podkreślmy) policjantki, jest niedopuszczalne!

Ogólnie książka wywarła na mnie dobre wrażenie. Do czego mam zastrzeżenia, to do sposobu prowadzenia śledztwa - mam wrażenie, że trochę nieudolnie, zbyt często śledczy "zapominają" przesłuchać jakiegoś świadka. Poza tym, można by z całości wycisnąć tylko esencję i odrobinę ją skrócić, myślę, że wyszłoby na dobre.
Z kolei wątek miłości między wspomnianym wyżej Adolfem Anderssenem a Agnes Hoffman to szalenie romantyczna historia. Żałowałam, że tak mało jej tutaj ale zdaję sobie sprawę, że na potrzeby tej opowieści wystarczyło. Chciałam tylko zaznaczyć, że chętnie przeczytałabym opowieść o uczuciu tych dwojga więc, pani Kasiu, wyzwanie dla pani😎

"Z jednym wyjątkiem" zdaje się być przełomowym tomem w tej serii dla mnie: coraz bardziej lubię Lipowo i jego mieszkańców, coraz mniej przeszkadzają mi jakieś drobne mankamenty, Klementyna awansowała o szczebelek wyżej... I to jedyna część, po której mam ochotę natychmiast sięgnąć po następną, tak bardzo jestem ciekawa tych rozpoczętych, a niedokończonych, wątków. Więc, oby tak dalej:-). Ja do Lipowa na pewno jeszcze będę wpadać☺.

klasycznyklubksiazki.co.uk
https://klasycznyklubksiazki.blogspot.co.uk/?m=1

To już moja czwarta wizyta w Lipowie i, jak do tej pory, chyba najlepsza (chociaż ciągle nad tym myślę;-)). W każdym razie lubię tam wracać, coś mnie ciągnie w te okolice. 
Pewnie dlatego, że od razu przed oczami stają mi coroczne, sielskie wakacje u babci, które docenia się dopiero będąc w odpowiednim wieku. Zresztą, sama autorka twierdzi, że pierwowzorem Lipowa była jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zauważyłam, że po drodze mi z książkami wybranymi na tzw. czuja. Przeglądam sobie tytuły i czasami któryś "zaskoczy", bez wcześniejszych rekomendacji. A potem często okazuje się, że wybór był trafiony. Więc słuchaj, panie, intuicji, a szczególnie tej kobiecej, bo całkiem nieźle się spisuje (czasami). No tak, ale przecież to Mario Puzo, "Ojciec chrzestny"
itd... owszem, jednak nie zmienia to faktu, że dla mnie autor ten był nieznany, bo jakoś nie miałam przyjemności wcześniej, a teraz wiem, że muszę nadrabiać. Szczególnie, że wsiąkłam w "Dziesiątą Aleję". Życie na emigracji nie jest mi obce i, pomimo, że nie jestem temperamentną Włoszką, z łatwością mogłam się utożsamić z bohaterami, którzy wyjechali ze swojego kraju w poszukiwaniu lepszego życia.

"Ameryko, Ameryko, ileż to nadziei jest z tobą wiązanych? Jakimi świętokradczymi marzeniami zapładniasz umysły? Wszystko ma swoją cenę, jednak niejednemu marzy się, że szczęście przyjdzie do niego samo, nie żądając niczego w zamian."
A to nie tak. Nagle okazuje się, że amerykański sen to tylko sen, że samo nic nie przychodzi a wszystko wymaga zakasania rękawów a i to nie gwarantuje oczekiwanych rezultatów. Jak wszędzie zresztą. W każdym zakątku naszego pięknego globu szarość dnia codziennego ma takie same odcienie. Zmienia się tylko krajobraz i język komunikacji międzyludzkiej. Chwilami, podczas czytania, w mojej głowie pojawiały się obrazy z filmu "Inaczej niż w raju" (reż. Jim Jarmusch) właśnie w kontekście wszechobecnego marazmu i poczucia beznadziei, a być może przegranego życia?

Lucia Santa, "ta niepiśmienna, niewykształcona kobieta ze wsi była, jak wiele jej podobnych, panią życia i śmierci dla swoich najbliższych." Ona tak naprawdę nigdy nie przystosowała się do tej wielkiej Ameryki, którą, zdaje się, traktuje jako zło konieczne, a które i tak zawiodło oczekiwania. Bo nic nie jest tak jak miało być. Bo bieda, ubóstwo i ciężkie życie. A i ludzie nie tacy jak to kiedyś, we Włoszech, "obyczajność" nie ta. "Ach Włochy, Włochy; jak ten świat się zmienił i to na gorsze. Co je opętało, że wyjechały z takiego kraju? Kraju, gdzie ojcowie mają posłuch, a matki są traktowane przez dzieci z szacunkiem. (...). Mannaggia America! - Przeklęta Ameryka!" Tak, siedząc przed kamienicami na Dziesiątej Alei, rozprawia starsze pokolenie Włoszek, które tęskni za tradycją i obyczajowością swojej ojczyzny. I na tym gruncie następuje zderzenie dwóch pokoleń, ponieważ ich dzieci nieco inaczej postrzegają świat, co niejednokrotnie prowadzi do konfliktów. Octavia, córka Santy Lucii, mówi np: "nigdy nie wyjdę za makaroniarza", czyli buntuje się, chciałaby uciec od stylu życia, jaki zna z własnego podwórka. A myślę, że i sama Lucia Santa pewnie gdzieś tam, w głębi duszy skrywa żal i tęsknotę za innym życiem, którego nigdy nie zaznała, jednak nie rozczula sie nad sobą. Nie jest sentymentalna, nie rozpamiętuje, nie duma nad tym, co by było gdyby, bo wie, że to nie pomoże w wykarmieniu jej dzieci. A rodzina to największa wartość. To dla niej Lucia Santa tak naprawdę żyje, bo "nie ma zobowiązań świętszych niż wynikające z więzów krwi". Jest panującą matką - Włoszką, która, gdy trzeba pogłaszcze po głowie (acz niechętnie) ale i wymierzy siarczysty policzek (to częściej). Ot, włoski temperament w pełnej krasie.

Nie nazwałabym tej książki sagą rodzinną. To raczej opowieść o zdarzeniach, a może bardziej wycinkach z życia pewnej rodziny z Italii, żyjącej na emigracji w Stanach Zjednoczonych. Zresztą, nieistotne do jakiej szufladki z kategorią ją włożymy. To po prostu świetna książka i z dużym zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów, którzy musieli odnaleźć się i ułożyć sobie życie na obczyźnie, jednocześnie nie zatracając swojej tożsamości. Co prawda dzieci Lucii Santy urodziły się w USA i dla nich ten świat nie jest już tak bardzo obcy jak dla ich matki, to jednak są to Włosi z krwi i kości. I to czuć na kartach tej powieści. Mario Puzo genialnie ich tutaj scharakteryzował, począwszy od apetycznych, włoskich aromatów ("Jak dobrze było wejść do tej ciepłej kuchni pachnącej czosnkiem, oliwą z oliwek i bulgoczącym w rondlu sosem pomidorowym"), a na porywczym temperamencie skończywszy ("Bo nic nie mrozi krwi w żyłach tak, jak wybuch gniewu młodej, jędzowatej Włoszki").
No a czymże byłaby opowieść o Włochach bez włoskiej mafii? Ano niczym, więc i tutaj pojawia się związek piekarzy, za członkowstwo w którym trzeba słono płacić. Przymusowe członkostwo, dodajmy ;-)

Zauważyłam, że po drodze mi z książkami wybranymi na tzw. czuja. Przeglądam sobie tytuły i czasami któryś "zaskoczy", bez wcześniejszych rekomendacji. A potem często okazuje się, że wybór był trafiony. Więc słuchaj, panie, intuicji, a szczególnie tej kobiecej, bo całkiem nieźle się spisuje (czasami). No tak, ale przecież to Mario Puzo, "Ojciec chrzestny"
itd... owszem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Obce dziecko" to moje pierwsze spotkanie z brytyjską pisarką Rachel Abbott. I pomimo, że jest to czwarty tom serii z policjantem Tomem Douglas'em, to ten tyruł jest pierwszym tej autorki, który ukazał się w Polsce. 
Wysokie noty tego thrillera psychologicznego oraz miano bestsellera przyciągnęły moją uwagę. I, szczerze mówiąc, cały czas się zastanawiam, o co tyle szumu? Bo mnie ta powieść nie porwała a jej przewidywalność bardzo irytowała.


Wszystko zaczyna się pewnej nocy, kiedy to Caroline wraz ze swoją sześcioletną córeczką Natashą wracając do domu wpada w poślizg i dachuje. Caroline ginie na miejscu, natomiast Natasha znika w tajemniczych okolicznościach. Zrozpaczony mąż i ojciec, David, stara się odszukać swoją córkę, jednak bez rezultatu. Następnie akcja skacze o 6 lat do przodu i dowiadujemy się, że David założył nową rodzinę. Ożenił się z Emmą i oboje wychowują swojego synka Ollie'go. Są szczęśliwi, jednak David nigdy do końca nie pogodził się ze stratą swojej pierwszej żony i córki.
Pewnego dnia Emma dostrzega w oknie kuchni odbicie wpatrujących się w nią oczu. Oczu należących do intruza, który nieproszony wtargnął do ich domu i zburzył z trudem odzyskany spokój i w miarę poukładane życie. Kim on jest i jakie ma zamiary?

Początek tej powieści daje nadzieję na naprawdę dobry kryminał i jest bardzo wciągający. Cała intryga wydaje się być interesująca więc z niecierpliwością czekałam na rozwój wydarzeń. Niestety zawiodłam się. Im dalej tym historia (przynajmniej dla mnie) była bardziej przewidywalna. W tej sytujacji tekst z okładki: "Finał, którego nie przewidzi nikt" wywołuje u mnie tylko uśmiech :-). To zakończenie naprawdę nie jest mega zaskakujące i wbijające w fotel. Nie wiem, może po prostu zbyt dużo kryminałów przeczytałam w swoim życiu.

Jednak o ile przewidywalność jestem w stanie wybaczyć to nie wybaczę płaskich, jednowymiarowych bohaterów. A tacy niestety tutaj są. Autorka siliła się na pogłębienie swoich postaci, jednak, w mojej ocenie, nie wyszło. Poza tym nie kupuję sytuacji, w której 12-letnie dziecko terroryzuje dorosłą osobę tylko za pomocą"hipnotyzującego spojrzenia zimnych oczu"... :-)

A jak czytam o oczach "w odcieniu wzburzonego sztormem oceanu" albo o takiej sytuacji, w której bohaterka znajduje się w podziemnym skarbcu, gdzie jest ciemno jak w d... no ale ona jednak dostrzega błękit jego oczu - kij z tym, że on ma kominiarkę na głowie ;)...to mnie to osłabia, i skutecznie zniechęca do książki i wpływa też na jej ocenę. Pomijam fakt, że nikt, komu porwano dziecko, nie miałby głowy do tego, żeby zwracać uwagę na oczy jakiegoś kolesia (wiem co mówię, jestem matką).
Działania policji przemilczę. Mam wrażenie, że ich praca ogranicza się do czekania.

Nie mogę, niestety, zaliczyć tego pierwszego spotkania z Rachel Abbott do udanych: raczej do rozczarowujących. Niemniej jednak, spoglądając na opinie o tej książce, chociażby na portalu Lubimy Czytać, jestem w mniejszości. A to oznacza, że ten kryminał się ludziom pooba a więc ja zdecydowanie polecam wyrobić sobie swoje własne zdanie i sięgnąć po tę książkę. Może akurat Tobie się spodoba i będziesz się dobrze bawić? Czego oczywiście Ci życzę :)

A czy ja dam jeszcze szansę Rache Abbott? Pewnie, że tak. Może nie w najbliższym czasie ale na pewno przeczytam jeszcze jej książki. Bo nie można nikogo skreślać po jednym nieudanym spotkaniu :)

www.klasycznyklubksiazki.co.uk

"Obce dziecko" to moje pierwsze spotkanie z brytyjską pisarką Rachel Abbott. I pomimo, że jest to czwarty tom serii z policjantem Tomem Douglas'em, to ten tyruł jest pierwszym tej autorki, który ukazał się w Polsce. 
Wysokie noty tego thrillera psychologicznego oraz miano bestsellera przyciągnęły moją uwagę. I, szczerze mówiąc, cały czas się zastanawiam, o co tyle szumu? Bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Dwie niedźwiedzice" to powieść, o której wcześniej nie słyszałam nic. Nawet nie wiedziałam, że Meir Shalev to izraelski pisarz. Teraz jestem już mądrzejsza i wiem również, że inna powieść tego autora, "Rosyjski romans", uznana została za jedną z najwybitniejszych powieści izraelskich. A książka, o której dzisiaj piszę jest dowodem na to, że warto sięgać po obcobrzmiące nazwiska, czasami wybrać tytuł na tak zwanego czuja, bo można złowić perełkę. Dokładnie tak było ze mną w tym przypadku, chociaż nie od samego początku.


"Dwie niedźwiecice" to 3-pokoleniowa historia izraelskiej rodziny Taworich. Jej trzonem i najważniejszą osobą w rodzie jest dziadek Ze'ew, założyciel moszawy czyli naszego odpowiednika wsi. Dzieje rodzinne opowiada jego wnuczka Ruta, która w moszawie pracuje jako nauczycielka Biblii hebrajskiej i to z jej perspektywy poznajemy wszystkie wydarzenia. Ruta snuje gorzką historię o życiu i śmierci, o winie i karze, o zdradzie i zemście, o dobru i złu. O sensie i potrzebie pokuty za winy. O stracie, która boli tak bardzo, że tylko ten fizyczny ból jest w stanie zagłuszyć ból duszy. I o wybaczeniu przede wszystkim samemu sobie, że się nie było na miejscu, że się nie dało już szybciej biec, że wogóle wyszło się z domu tamtego dnia. W opowieść, miejscami bohaterka wplata sarkazm a zdarza się nawet śmiech przez łzy. Łzy, na ktore Ruta rzadko pozwala sobie w życiu. Nawet w obliczu śmierci własnego syna.

Jedną z najbardziej charyzmatycznych postaci tej książki jest dziadek Ze'ew. Człowiek z krwi i kości: stanowczy, porywczy i dumny, potrafi również być troskliwy i opiekuńczy ( niezapomniana scena kąpieli). Jednak jest także mordercą. I wiem, że może to zabrzmieć kontrowersyjnie, jeśli powiem, że jest on jedną z moich ulubionych postaci (druga to Ejtan). Tak, to właśnie dziadek Ze'ew dopuścił się najokrutniejszego czynu. Ale to również on, w chwili największej tragedii, pomaga Ejtanowi, umożliwia mu odbycie jego długiej, 12-letniej, pokuty.
Dziadek Ze'ew to dobro i zło, to postać niejednoznaczna, która jednak zdaje sobie sprawę ze swoich czynów. W obliczu śmierci mówi: " Zasłużyłem sobie".

Innymi, również wyrazistymi bohaterami są Ruta i jej mąż Ejtan. Po stracie syna ich idealny świat rozsypuje się na kawałki. Ona nie potrafi nie obwiniać męża, on nie potrafi sobie wybaczyć. Opowiadając tę sagę rodzinną Ruta po raz pierwszy wyrzuca z siebie wszystkie emocje, które do tej pory tłumiła. Targający nią ból, smutek, rozgoryczenie i bezsilność w obliczu tego, co się stało. Jest to jej catarsis. A gdzieś między wierszami można wyczytać pytanie: czy po takiej tragedii jest szansa na powrót do normalności?

"Uśmiecham się, prawda? Czasami, jeśli nie powiem sobie, że mam się uśmiechnąć, nie robię tego. Albo uśmiecham się, ale tego nie czuję. To dlatego, że są takie dni, kiedy jestem tylko aktorka. Dostałam główną rolę w przedstawieniu o kobiecie, która straciła swojego mężczyznę i syna, dwóch tego samego dnia. Ale poza tym, Wardo, poza tym, że zmarło mi moich dwóch mężczyzn, moje życie nie jest takie źle. Mam pracę, która kocham, wykonuje ja porządnie, mam kompozytorów, którzy piszą dla mnie piosenki, żebym mogła śpiewać drugi głos, pisarz, którzy piszą dla mnie książki, które przeczytam i zredaguje tak, jak trzeba. Umiem też i lubię być sama, a co najważniejsze - umiem się sama sobą zająć."

Ta książka wzbudziła we mnie szereg emocji. Zaczęło się od zniecierpliwienia, ponieważ nie mogłam się w nią wgryźć. A spowodowane to było specyficzną narracją, prowadzoną dosyć chaotycznie. Na tyle, że porzuciłam czytanie na rzecz "Obcego dziecka"...jednak moje wybory bywają kontrowersyjne ;-). Na szczęście powróciłam do lektury. I bardzo się z tego cieszę, bo otrzymałam niesamowitą historię, w której miłość i namiętność przeplatają się ze zdradą i zemstą, szczęście zostaje złamane tragedią a natura ludzka wychodzi z ukrycia. To książka z gatunku "do przemyślenia", po ktorej ma się ochotę sięgnąć po inne dzieła autora.

klasycznyklubksiazki.blogspot.co.uk

"Dwie niedźwiedzice" to powieść, o której wcześniej nie słyszałam nic. Nawet nie wiedziałam, że Meir Shalev to izraelski pisarz. Teraz jestem już mądrzejsza i wiem również, że inna powieść tego autora, "Rosyjski romans", uznana została za jedną z najwybitniejszych powieści izraelskich. A książka, o której dzisiaj piszę jest dowodem na to, że warto sięgać po obcobrzmiące...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nazwisko Eleny Ferrante gdzieś tam obiło mi się o uszy. Mojej uwadze nie umknął również fakt, że osobę tę otacza aura tajemniczości: że jest to pseudonim ale tak naprawdę nie wiadomo, czy kobiety czy mężczyzny. A może duetu pisarskiego? Na ile jest to chęć pozostania w cieniu a na ile świetny zabieg marketingowy, to temat do dyskusji. Skłaniałabym się ku temu drugiemu, bo sama mu uległam :-). Postanowiłam sprawdzić, co też wyszło spod tego pióra niewiadomego pochodzenia. I gdy zaczęłam czytać, nazwisko Eleny Ferrante rozmyło się we mgle, a wyłonił się z niej obraz Neapolu lat 50 ubiegłego stulecia, który jest tłem opowieści o przyjaźni dwóch dziewczynek: Eleny i Lili.


Wszystko zaczyna się w momencie, kiedy 60-letnia Lena dowiaduje się, że jej przyjaciółka Lili zniknęła bez śladu. Fakt ten jest pretekstem do tej opowieści: Lena postanawia spisać historię ich przyjaźni. Zaczyna się niespieszna, powiedziałabym powolnie płynąca opowieść, podczas której zostałam zabrana do robotniczej, biednej dzielnicy Neapolu, bo to tam właśnie wychowały sie bohaterki tej książki. Klimat tamtej okolicy jest przedstawiony na tyle sugestywnie, że momentami czuć zapach brudu i ubóstwa. Nie miałam kłopotów z wyobrażeniem sobie tego miejsca. I to właśnie tam poznajemy dwie dziewczynki (8letnie?), których przyjaźń dopiero nieśmiało kiełkuje a my obserwujemy jej rozwój oraz wzloty i upadki na przestrzeni lat.

"Genialna przyjaciółka" to opowieść o dojrzewaniu i sposobie patrzenia na świat. Jest on uzależniony od tego, skąd pochodzimy i od jakich ludzi czerpiemy wzorce. Ten obraz oczywiście ulega zmianom z biegiem lat jednak prawdziwe jest powiedzenie: "czym skorupka za młodu nasiąknie..." To na tej podstawie budujemy swoją tożsamość i często szukamy jej w oczach drugiego człowieka.

"Bardzo możliwe, że był to mój sposób na zwalczenie w sobie uczucia zazdrości i nienawiści, na zduszenie go w zarodku. A może po prostu chciałam podporządkować się Lili, byłam nią oczarowana. Jedno jest pewne - szybko nauczyłam się akceptować przewagę Lili, i to we wszystkim. A także jej złośliwości."

Lena funkcjonowała cały czas w cieniu Lili. To ona była tą ładniejszą, zgrabniejszą i zdolniejszą. A może taki pogląd funkcjonował tylko w głowie Leny, bo stworzyła sobie niedościgniony ideał? Tak naprawdę Lili była motorem napędowym dla Leny, mobilizowała ją do nauki, podnosiła poprzeczkę, a to dawało jej szansę na zmianę życia, na wzniesienie się ponad dzielnicę biedy, w której króluje wulgarność i przemoc. Lili być może nigdy się to nie uda, za mocno wsiąkła.
A czy Lena wykorzysta swoją szansę, tego jeszcze nie wiem, ponieważ "Genialna przyjaciółka" to tom pierwszy z trzech, które mam w planach przeczytać w najbliższym czasie. Tom pierwszy kończy się w momencie, kiedy nasze bohaterki mają po 16 lat i zachodzą w ich życiu poważne zmiany.

"Wyrosłam z nimi, ich zachowanie uważałam zawsze za normalne, ich język był moim językiem. Jednak od sześciu lat byłam częścią także innego świata, świata którego oni nie znali w najmniejszym nawet stopniu (...). W towarzystwie przyjaciół z mojej dzielnicy nie mogłam sięgać do niczego, czego codziennie się uczyłam, musiałam się ograniczać, zniżać do ich poziomu. To, co zdobyłam w szkole, odkładałam na bok, żeby ich nie onieśmielać."

To książka o wielu różnych aspektach życia: o dojrzewaniu, o przyjaźni, miłości, o kształtowaniu siebie jako człowieka, o tym, gdzie przebiega granica między podziwem a zazdrością, o wpływie innych ludzi na naszą tożsamość i o walce że stereotypami i próbie wyjścia poza schemat.

Polecam wszystkim, którzy lubią nieśpieszne powieści obyczajowe utrzymane w gawędziarskim stylu, bez spektakularnej akcji pędzącej na łeb na szyję oraz tym, którzy właśnie od takich książek chcą sobie zrobić odpoczynek: to będzie świetny przerywnik. Nie ukrywam, że historia ta nastroiła mnie trochę nostalgicznie, powspominałam swoje młodzieńcze lata i trochę dłużej podumałam sobie jak te moje przyjaźnie sprzed lat wpłynęły na to, kim jestem dzisiaj...Ach, im człowiek starszy, tym bardziej sentymentalny :-)

www.klasycznyklubksiazki.blogspot.co.uk

Nazwisko Eleny Ferrante gdzieś tam obiło mi się o uszy. Mojej uwadze nie umknął również fakt, że osobę tę otacza aura tajemniczości: że jest to pseudonim ale tak naprawdę nie wiadomo, czy kobiety czy mężczyzny. A może duetu pisarskiego? Na ile jest to chęć pozostania w cieniu a na ile świetny zabieg marketingowy, to temat do dyskusji. Skłaniałabym się ku temu drugiemu, bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Zgodnie z naszą umową otrzymasz pięć milionów z góry, następne pięć za dziesięć dni, a pozostałe pięć po ostatecznym zawarciu ugody ze wszystkimi rodzinami."

Kto by nie chciał takiej kasy?... W każdym bądź razie Clay Carter nie pogardził. Biedny adwokat zarabiający na chleb w Biurze Obrońcy Publicznego poczuł, że oto trafiła mu się okazja jedna na milion: drugiej takiej nie będzie, a napewno nie w tym życiu. Więc schował wszelkie skrupuły do kieszeni, etykę zawodową zakopał w ogródku a głos rozsądku przyćmił blaskiem  kuszącej fortuny. I sprzedał swoją duszę, bo sprawa której się podjął nie miała z uczciwością nic wspólnego i Cley doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednak pokusa była zbyt wielka.
Potem przyszła kolejna szemrana propozycja, a że apetyt rośnie w miarę jedzenia, nie można było jej odrzucić. Tym bardziej, że oczywiście rosną również wydatki, bo nagle się okazuje, że prywatny samolot jest na liście rzeczy absolutnie niezbędnych do życia. I w ten sposób Cley wpada w wir wydarzeń, których nie jest w stanie zatrzymać. Jednocześnie jest coraz bardziej zaślepiony pieniędzmi, wydaje je w kosmicznym tempie. Nikogo nie słucha, uwierzył w swoją wyjątkowość i nieomylność.
Pomimo tego, że gdzieś tam z tyłu głowy kołacze mu się myśl, że droga którą kroczy prowadzi go ku przepaści, nie zawraca i nie zwalnia tempa. Nie ma czasu na refleksję. Chciwość, żądza posiadania i tytuł "króla odszkodowań" zawładnęły nim bez reszty.

To historia o niszczącej sile pieniądza. Ich blask niektórym odbiera rozum, szczególnie takiej nagłej i niespodziewanej fortuny. Kolejnym aspektem jest to, w jaki sposób znalazła się ona na koncie. Czyli dotykamy spraw związanych z etyką i moralnością. Wniosek jeden: lepiej pozostać biednym pucybutem, ale za to normalnym i z rozumem na swoim miejscu, który bez zażenowania spojrzy sobie w oczy w lustrze.

Nie jest to jedna z najlepszych książek Johna Grishama. Jest przewidywalna, wszystko zmierza w jednym kierunku. Jednak nie przeszkadzało mi to dobrze się bawić, bo ja bardzo lubię styl tego autora. Książka mi się podobała, taka niezobowiązująca lektura na 2 wieczory :-)

Www.klasycznyklubksiazki.blogspot.co.uk

"Zgodnie z naszą umową otrzymasz pięć milionów z góry, następne pięć za dziesięć dni, a pozostałe pięć po ostatecznym zawarciu ugody ze wszystkimi rodzinami."

Kto by nie chciał takiej kasy?... W każdym bądź razie Clay Carter nie pogardził. Biedny adwokat zarabiający na chleb w Biurze Obrońcy Publicznego poczuł, że oto trafiła mu się okazja jedna na milion: drugiej takiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O Alku Rogozińskim słyszałam tylko tyle, że można się pośmiać. Ktoś mi powiedział: jak lubisz książki Joanny Chmielewskiej to jego styl na pewno przypadnie ci do gustu. Z racji tego, że Chmielewską kupuję w ciemno, ponieważ jest ona dla mnie od lat niezawodnym polepszaczem nastroju, skusiłam się. Ale przedtem zrobiłam mały research (na lubimy czytać) kto waść;) 
No i już na wstępie autor zapunktował u mnie, bo okazało się, że ten dziennikarz z zawodu (a z zamiłowania autor kryminałów) słucha The Doors i Kate Bush, których wielbię od lat, a jakby jeszcze tego było mało, pracował w  Rozgłośni Harcerskiej. No więc ja, stara harcerka, nie mogłam nie poczuć mięty przez rumianek...:) No więc teraz sprawdzimy, jak pan pisze, panie Alku :)

Mój wybór padł na "Do trzech razy śmierć". To pierwszy tom z cyklu o Róży Krull, autorce kryminałów, która otrzymuje zaproszenie na zjazd pisarzy do dworku pod Krakowem. Co prawda, niechętnie, ale jednak jedzie tam, nawet nie przypuszczając, że wkracza w sam środek afery kryminalnej z trupem (niejednym!) w tle. Bo o to już na pierwszej kolacji jedna z pisarek zostaje otruta...

"Uważaj, bo jak w nią zaraz piorun jebnie jak w Balladynę, to nas też może przy okzaji osmalić - szepnęła Miłka".

Komedia kryminalna - gatunek specyficzny, no bo jak to: kryminał, giną ludzie a tu wszyscy śpiewają "Ale wkoło jest wesoło". Coś nie halo...A jednak... jak dla mnie halo i to bardzo, bo ja takie zestawienie uwielbiam :) I właśnie wielbicielom tego gatunku polecam tę książkę. Sięgając po nią liczyłam przede wszystkim na humor i go dostałam. Bawiłam się naprawdę świetnie i nie będzie nadużyciem, jeśli powiem, że uśmiałam się do łez (zaznaczam, że tych prawdziwych). W książkach tego typu, dla mnie sama zagadka kryminalna schodzi na dalszy plan, jest tłem i dopełnieniem całości, jednak najważniejsi są bohaterowie, zabawne sytuacje w jakich się znajdują, śmieszne dialogi i zabawy słowne. I z czystym sumienie stwierdzam, że "Do trzech razy śmierć" spełnia wszystkie te warunki a Alek Rogoziński stanął na wysokości zadania.

Bohaterów jest tutaj bardzo dużo jednak, oczywiście, to Róża Krull wiedzie prym. Bohaterkę polubiłam od pierwszych stron powieści. Jest przezabawna, sam jej sposób bycia wywołuje uśmiech na twarzy, czytając, miałam wrażenie, że jest troszkę oderwana od rzeczywistości. I to jest jak najbardziej na plus. Do tego dowcipne komentarze do danej sytuacji, często odbywające się w głowie Róży, jej niezorganizowanie i tajne plany są dopełnieniem jej wizerunku. Lubię ją za całokształt.

Jest również Pepe, z zamiłowania mistrz kuchni, z zawodu osobisty asystent Róży Krull sprawujący pieczę nad jej życiowym nieogarnięciem i roztrzepaniem oraz starający się przemówić jej do rozsądku, podczas gdy jego pracodawczyni stara się wcielać w życie swoje kolejne, genialne pomysły. Duet warty poznania :)

"Róża, czy wiesz jak ciężko będzie cię wyciągać z mamra, do którego na pewno trafisz dzięki swojemu planowi? - jęknął teraz Pepe.  - Poza tym nie wiem, jak wytrzymasz w celi. Uprzejmie ci przypominam, że masz klaustrofobię..."

W powieści tej pojawia się także postać z poprzednich książek Alka Rogozinskiego: "Ukochany z piekła rodem" i "Morderstwo na Korfu", a mianowicie Betty. Jest to bardzo fajny a za razem sprytny zabieg, ponieważ teraz mam ochotę nie tylko na poznanie dalszych perypetii Róży Krull, ale również na przeczytanie tych w/w książek. I na pewno to zrobię. :)

 Jeśli chcecie poznać całą gamę absurdalnych nazw dań kulinarnych, dowiedzieć się, jaką rolę w całej intrydze odgrywają czarne róże oraz dlaczego Róża chce przejechać Murzyna a nie może, sięgnijcie po książkę "Do trzech razy śmierć". W mojej opinii to świetna, rozluźniająca historia, idealna na poprawę humoru, kiedy dopadają nas jakieś nieprzewidziane "smęty". Sugerowałabym ją również jako odprężenie po cięższej lekturze, kiedy mamy ochotę nieco uspokoić burzę mózgu i po prostu się odprężyć i pośmiać. Z czystym sumienie stawiam na półce obok Joanny Chmielewskiej.

 Nie biorę odpowiedzialności za pojawienie się zmarszczek mimicznych ;)

"- Pewnie wcześniej czy później się dowiemy - zawyrokowała Miłka - a na razie mogliby już podać główne danie (...) Zamówiłam jadalną ziemię orzechową (...). A ty co wzięłaś?
- Karmelizowane ravioli z mątwy z aromatyzowanym tatarem z planktonu - odpowiedziała Róża. - Nauczyłam się nazwy na pamięć, żeby ewentualnie potem na pogotowiu wiedzieli, czym się zatrułam."




Jeszcze słówko o oświadczeniu autora na wstępie książki, które jest intrygujące i zstanawiajace. Bo, minaowice, możemy w nim przeczytać, że wszystkie postaci są fikcyjne a światek literatów to jedna, wielka, kochająca się rodzina i nie ma w niej miejsca na zazdrość i zawiść. Po czym puszcza do nas oczko i pyta: "Uwierzyliście...?" Hmm, czyżby autor chciał nam coś zasugerować? ;)

Klasycznyklubksiazki.blogspot.co.uk

O Alku Rogozińskim słyszałam tylko tyle, że można się pośmiać. Ktoś mi powiedział: jak lubisz książki Joanny Chmielewskiej to jego styl na pewno przypadnie ci do gustu. Z racji tego, że Chmielewską kupuję w ciemno, ponieważ jest ona dla mnie od lat niezawodnym polepszaczem nastroju, skusiłam się. Ale przedtem zrobiłam mały research (na lubimy czytać) kto waść;) 
No i już na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bigos to główkę ma nie od parady, czacha dymi non stop, pomysł goni pomysł, tylko wykaraskać się potem z tego całego bigosu trudno... :)))

Bigos to główkę ma nie od parady, czacha dymi non stop, pomysł goni pomysł, tylko wykaraskać się potem z tego całego bigosu trudno... :)))

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

A ucho od śledzia widziałeś? :)

A ucho od śledzia widziałeś? :)

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Uwielbiam :) Książka mojego dzieciństwa. Pamiętam, że wygrałam ją w jakimś kolonijnym konkursie i stała się moją ukochaną opowieścią a Pani Hanna Ożogowska ulubioną autorką lat młodzieńczych. Stefan i spółka są rewelacyjni :) Czytałam ją, nawet nie wiem, ile razy. Teraz chcę do niej wrócić i przeczytać mojemu synowi, mam nadzieję, że mu się spodoba.
Polecam wszystkim: młodym, trochę starszym i dużo starszym. Zabawa gwarantowana w każdym wieku :)

Uwielbiam :) Książka mojego dzieciństwa. Pamiętam, że wygrałam ją w jakimś kolonijnym konkursie i stała się moją ukochaną opowieścią a Pani Hanna Ożogowska ulubioną autorką lat młodzieńczych. Stefan i spółka są rewelacyjni :) Czytałam ją, nawet nie wiem, ile razy. Teraz chcę do niej wrócić i przeczytać mojemu synowi, mam nadzieję, że mu się spodoba.
Polecam wszystkim:...

więcej Pokaż mimo to