Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Tak jak w przypadku "Potęgi podświadomości" tak i teraz nie jestem w stanie ocenić książki. Dla mnie Murphy to postać - najłagodniej mówiąc - kontrowersyjna.

Jedno jest pewne. Będąc chrześcijaninem, trzeba być bardzo, ale to bardzo ostrożnym w czytaniu tej pozycji. Nie wiem, co słowo 'modlitwa' robi w tytule. Powinna tam widnieć 'afirmacja'. Znowu mamy do czynienia z potokiem pojęć takich jak: Najwyższa Inteligencja, Najcudowniejsza Miłość, Nieskończona Energia, Najdoskonalsza Obecność itp. Gdyby za każdym razem umieścić tam Bóg, Ojciec, Jezus czy Stwórca, to znacznie mniej drzew by ucierpiało, a książka byłaby bardziej wartościowa. Ale my nie o tym.

Kilkadziesiąt pierwszych stron trafiło u mnie totalnie w próżnię, nie wzbudziło żadnych emocji. Później było trochę sensownie, aż dotarłem do rozdziału: "Jak się modlić przy użyciu talii kart". Przeczytałem. Możecie pominąć, a najlepiej wyrwać te strony, żeby nie kłuły w oczy. Szczegóły przemilczę, zaufajcie mi.

Tak więc z tych 150 stron, zostało mniej więcej połowa, z których mogłem coś wyciągnąć. Niestety pojawiło się parę poważnych zgrzytów, które zaraz przytoczę. Abstrahuję już od faktu, że cała twórczość Murphiego z punktu widzenia chrześcijanina jest jednym wielkim zgrzytem. Można przez nią przebrnąć tak, jak mówiłem, będąc bardzo ostrożnym i każde jego słowo przesiewając przez swoją wiarę i swój umysł. Jestem wdzięczny Bogu (Bogu, nie Podświadomości ani Energii, ale o tym za chwilę), że wiele lat temu, gdy sięgnąłem po 'Potęgę' potrafiłem wyciągnąć z niej tylko to, co dobre. Przejdę teraz do wspomnianych zgrzytów.

Autor twierdzi, że skoro w każdym z nas mieszka Bóg, to każdy z nas jest Bogiem i każdy atrybut Boga jest też naszym atrybutem. A skoro Bóg istnieje od zawsze, to każdy z nas również istnieje od zawsze. On tak napisał, ja naprawdę tego nie zmyślam.

Dalej na jednej ze stron zanegowane jest istnieje szatana i tego, że człowiek jest przez niego kuszony. To, że Bóg jest nieskończenie większy od szatana, bo jeden jest Stwórcą, a drugi stworzeniem, to jasne. Ale największą sztuczką diabła było przekonanie nas, że nie istnieje. Nie dajmy się zwieść.

Kolejna rzecz jest bardziej ogólna. Jedni powiedzą, że to kwestia nazewnictwa i nie ma się co czepiać, ale uważam, że trzeba się czepiać. Trudno jest czytać książkę, w której musisz ciągle zmieniać to, co masz czarno na białym, na to, co pozostanie w zgodzie z twoją wiarą. A więc Murphy próbuje nas przekonać usilnie, że Bóg to Podświadomość i możemy sobie stosować te pojęcia dowolnie (no chyba, że ja jestem uprzedzony).

Otóż Bóg to Bóg. Duch Święty to Bóg. Jezus Chrystus to Bóg. Urodził się, przeżył 33 lata na świecie, został ukrzyżowany, umarł, zmartwychwstał - to przedmiot naszej wiary. Nie jest Energią, Obecnością czy Podświadomością. Sam termin 'podświadomość', kiedyś podmieniałem na Bóg. Teraz pojawił się we mnie dla tego sprzeciw. Po przebuszowaniu google'a, najbardziej się przychylam, aby termin 'podświadmość' rozumieć jako 'duszę'. I nie stosować ich wymiennie, ale używać wyłącznie tego drugiego. Bo to jest w zgodzie z nauką Kościoła, a nie z filozofią wielce oświeconych największych ateistów.

Także tak...niemniej...jest w tej książce również kilkanaście przydatnych fragmentów w zakresie formułowania pozytywnych, wspierających myśli i przekonań. Fragmentów, które mogą okazać się niezwykle pomocne w osiągnięciu pełni zdrowia i szczęścia. Jednak nic ponad to, co było już zawarte w bestsellerze autora.

To chyba by było na tyle...Może ktoś po przeczytaniu mojego wpisu, uzna, że jestem zacofany i mam zamknięty umysł, a Boga postrzegam jako starca siedzącego na chmurce. Dobrze, akceptuję to, choć nie jest to prawdą. Ale tak sobie myślę, że gdybym z 'pełni otwartym umysłem' podszedł do tej książki, to wylądowałbym w szpitalu psychiatrycznym lub na cmentarzu (w zależności od powodzenia próby samobójczej).

Także jeszcze raz bardzo ostrzegam! Jeśli nie czujecie się na tyle silni, to nie czytajcie tej książki, ani "Potęgi podświadomości". Wystarczy, że wdrożycie w życie zasadę, żeby Wasze myśli i działania były przepełnione miłością i optymizmem, bo od tego zależy wasze zdrowie i szczęście. Wszystko jednak opiera się na fundamencie, jakim jest Bóg.

Nie starajcie się zrozumieć wszystkiego, bo wszystko stanie się niezrozumiałe. Są rzeczy, których poznanie i zrozumienie czeka nas dopiero po śmierci. Zaakceptujmy to i nie traćmy czasu.

Tak jak w przypadku "Potęgi podświadomości" tak i teraz nie jestem w stanie ocenić książki. Dla mnie Murphy to postać - najłagodniej mówiąc - kontrowersyjna.

Jedno jest pewne. Będąc chrześcijaninem, trzeba być bardzo, ale to bardzo ostrożnym w czytaniu tej pozycji. Nie wiem, co słowo 'modlitwa' robi w tytule. Powinna tam widnieć 'afirmacja'. Znowu mamy do czynienia z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Modlitwa, post, jałmużna. Nierozerwalne trio, a jednak o poście wszyscy zapomnieliśmy. Wszak Jezus głosił, że są takie rodzaje demonów, które można pokonać tylko za modląc się, poszcząc i dając. Chrystus zresztą zanim zaczął swoją działalność odbył 40 dniowy post na pustyni odpierając pokusy Szatana. Dopiero wtedy był gotów do misji, do której był posłany.

Autor przekonuje nas, abyśmy za pomocą postu (częściowego lub całkowitego) również dotarli do swojego wnętrza, odzyskali łączność z Bogiem, odkryli swoje powołanie, a także pokonali przeciwności losu. Franklin przytacza liczne historie ludzi, którzy ofiarowywali swoje posty w konkretnych intencjach. Bóg wysłuchał ich próśb.

Tylko, że niejedzenia mięsa w piątek zdaje się nie być do tego celu wystarczające...

Książka opisuje jedynie duchowy wymiar postu, więc przed praktyką dłuższych postów proponuję przygotować się pod kątem zdrowotnym. Publikacja Jasona Funga "Głodówka krok po kroku" będzie do tego odpowiednia.

Regularne poszczenie jest człowiekowi bardzo potrzebne - zarówno dla ducha jak i ciała. Po przeczytaniu książki będziesz po prostu głodny...postu.

Modlitwa, post, jałmużna. Nierozerwalne trio, a jednak o poście wszyscy zapomnieliśmy. Wszak Jezus głosił, że są takie rodzaje demonów, które można pokonać tylko za modląc się, poszcząc i dając. Chrystus zresztą zanim zaczął swoją działalność odbył 40 dniowy post na pustyni odpierając pokusy Szatana. Dopiero wtedy był gotów do misji, do której był posłany.

Autor...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Głodówka krok po kroku. Rodzaje głodówek i ich pozytywny wpływ na zdrowie Jason Fung, Jimmy Moore
Ocena 8,2
Głodówka krok ... Jason Fung, Jimmy M...

Na półkach: , ,

Za tę pozycję zabrałem się po przeczytaniu "Cukrzycę można wyleczyć" tego samego autora mając założenie, że będzie ona doskonałym uzupełnieniem wiedzy. I tak właśnie było.

Na okładce widnieje dwóch autorów, ale - z tego, co rozumiem - tak naprawdę Jimmy Moore jest odpowiedzialny tylko za jeden rozdział, w którym po prostu opisuje swoje eksperymenty z głodówkami. Rozumiem jednak, że w USA jest on osobą bardzo rozpoznawalną, stąd ten zabieg. Tym lepiej dla mnie, bo ja tę książkę kupiłem dla dr Funga.

Paradoksalnie, jak dla mnie nie jest to książka w głównej mierze o głodówce, ale o odżywaniu. Zdrowym odżywianiu i związanym z nim całym stylem życia.

Autor obala wiele mitów dotyczących "zdrowego" żywienia. Szczególnie jeśli chodzi o podejście do diet odchudzających i ogólnie panujący trend "jedz mniej, ruszaj się więcej", który - nie wiedzieć czemu - na dłuższą metę po prostu nie działa. Dowiadujemy się czemu obsesyjne liczenie kalorii i plan treningowy prowadzi do efektu jojo.

Jason Fung rozprawia się również z mitami dotyczącymi samych głodówek takimi jak: spadek zdolności mózgu, spalanie mięśni czy spowolnienie metabolizmu. Opierając się oczywiście na badaniach naukowych. Nie ma się co dziwić jednak bardzo złej opinii jaka przylgnęła do głodówek. Stoją za tym, rzecz jasna, koncerny produkujące żywność, które przekonują nas, że musimy coś przekąsić co 2 godziny, bo inaczej spadnie nasza efektywność, a na domiar złego będziemy marudni (#snickers).

Po uporaniu się z mitami, czytamy o szeregu niezwykle prozdrowotnych właściwości postów okresowych takich jak: spadek wagi, regulacja poziomu insuliny, glukozy, spadek ciśnienia, oczyszczanie organizmu, przestawienie organizmu na korzystanie ze zmagazynowanej tkanki tłuszczowej.
Każdy otrzymuje zachętę, aby dobrać system pod swoje życie prywatne i zawodowe. Na pewno przy odrobinie chęci i determinacji każdemu uda się wprowadzić w życie okresowe głodówki. Wszak trudno o prostszą formę diety.

Oczywiście dr Fung przestrzega również przed nieprzemyślanymi postami. Podaje grupy osób, które kategorycznie nie mogą stosować głodówek. Oraz osób, które mogą sobie na nie pozwolić, ale po konsultacji z lekarzem.

Generalnie, tę książkę można polecić każdemu. Nawet osoby, których waga jest w normie i nie mają problemów zdrowotnych powinny ją przeczytać. Natomiast jest to pozycja obowiązkowa dla ludzi zmagających się z nadwagą czy otyłością, chorujących na cukrzycę, nadciśnienie lub choroby serca.

"Zwykła głodówka może więcej zdziałać dla chorego niż najlepsze lekarstwa i najlepsi lekarze" ~ Mark Twain

Za tę pozycję zabrałem się po przeczytaniu "Cukrzycę można wyleczyć" tego samego autora mając założenie, że będzie ona doskonałym uzupełnieniem wiedzy. I tak właśnie było.

Na okładce widnieje dwóch autorów, ale - z tego, co rozumiem - tak naprawdę Jimmy Moore jest odpowiedzialny tylko za jeden rozdział, w którym po prostu opisuje swoje eksperymenty z głodówkami. Rozumiem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Sięgnąłem po tę pozycję ze względu na swój wysoki cukier i wrodzoną nieufność co do szeroko rozumianej służby zdrowia i, ściśle powiązanej z nią, branży farmaceutycznej. Dr Fung jedynie utwierdził mnie w tej nieufności.

Tak naprawdę nie jest to książka wyłącznie o walce z cukrzycą, ale generalnie poradnik zdrowego odżywiania. Podane tutaj wskazówki dotyczą wszystkich ludzi, nie tylko tych, którzy mają problem z cukrzycą czy inną chorobą. Pozwala zupełnie zmienić swoje myślenie o tym, jakie pokarmy powinniśmy spożywać, aby czuć się dobrze w swoim ciele i być w pełni zdrowymi ludźmi. Autor zadaje kłam wielu mitom dotyczącym "zdrowego" odżywiania popierając je przekonującymi badaniami. Wiele z tych rzeczy jest tak oczywistych, że człowiek zastanawia się jak mógł wcześniej tego nie zauważać.

W dużym skrócie chodzi o ograniczenie do minimum spożycia węglowodanów na rzecz zwiększenia ilości tłuszczu w codziennej diecie. I nie chodzi tutaj o oblizywanie frytek z McDonalda tylko o zdrowe kwasy tłuszczowe, tj te pochodzące z m.in. oliwy, orzechów, serów i ryb. Autor zachęca również do okresowych głodówek i rozprawia się z kłamstwami dotyczącymi postu stawiając je wyżej od stałej redukcji kalorii. Zresztą obsesyjnemu wręcz liczeniu kalorii też się oberwało. I słusznie.

Główne przesłanie książki jest takie, że choroby związanej z dietą nie można leczyć lekami/urządzeniami. A także bardzo pokrzepiające, że cukrzyca typu 2 jest chorobą całkowicie odwracalną i uleczalną. Dr Fung staje w opozycji do lekarzy, którzy zaliczyli cukrzycę jako chorobę przewlekłą i skazują pacjentów na farmakologię do końca ich, zatruwanego przez tę chorobę, życia. Podaje przykłady wielu osób, które za pomocą zmiany diety z zaawansowanej fazy choroby doszli do pełni zdrowia.

Leczenie cukrzycy lekami to tak naprawdę zamiatanie podłogi pod dywan. Tylko kiedyś ten dywan będzie trzeba podnieść.

To co w książce irytuje, przynajmniej mnie, to powtórzenia. Przy tego rodzaju poradnikach mam w zwyczaju ważniejsze zdania czy akapity czytać po kilka razy, aby mieć pewność, że to zostanie w głowie. Tutaj po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że nie muszę stosować tej taktyki, ponieważ autor jeszcze co najmniej 17 razy powtórzy to kluczowe zdanie. Generalnie rozumiem zamysł, autor chciał mieć pewność, że jego główne przesłania naprawdę wryją się w głowę czytelnika i będzie on rozumiał mechanizmy, które kierują organizmem. W połowie lektury można być przytłuczonym nawałem powtórzeń, jednak skutkuje to tym, że po zakończeniu książki jesteśmy w stanie głosić wykłady o cukrzycy typu 2, działaniu insuliny, glukozie, fruktozie, obtłuszczeniu wątroby itp

Polecam tę książkę każdemu, kto chce poprawić jakość swojego życia. Wszak jesteśmy tym, co jemy.

"Gdybym miał w domu powódź nie kupowałbym wiader, mopów i ręczników dzień po dniu, tydzień po tygodniu, rok po roku. Nie wymyślałbym różnych typów wiader ani droższych mopów lub systemów odprowadzania wody, by mieć pewność, że woda szybko zniknie. Znalazłbym źródło wody i je zakręcił!" ~ Dr Verner Wheelock

Sięgnąłem po tę pozycję ze względu na swój wysoki cukier i wrodzoną nieufność co do szeroko rozumianej służby zdrowia i, ściśle powiązanej z nią, branży farmaceutycznej. Dr Fung jedynie utwierdził mnie w tej nieufności.

Tak naprawdę nie jest to książka wyłącznie o walce z cukrzycą, ale generalnie poradnik zdrowego odżywiania. Podane tutaj wskazówki dotyczą wszystkich...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Dziesiątka" bynajmniej nie za kunszt literacki, ale za to, ile dobra ta książka może zdziałać. Ilu chrześcijan utwierdzi (utwierdziła) w wierze, ilu ateistów odnajdzie (odnalazło) drogę do Boga. A wszystko dzięki tym ponad czterystu stronom napisanym przez Lee Strobela.

Różnie to z moją wiarą bywało, głównie jeśli chodzi o aspekt tzw. 'praktykowania'. Wierzący niepraktykujący..Tak...Niemniej, szczęśliwie w trakcie swojego życia nigdy na poważnie nie kwestionowałem zmartwychwstania Jezusa. Oczywiście pojawiały się w mojej głowie przelotne myśli w stylu: a co, jeśli to wszystko nieprawda? Ale nigdy nie pochylałem się nad nimi. Ot, przyszły, poszły.

Z uwagi na to nigdy nie rozważałem całego aspektu boskości Jezusa, jego śmierci, zmartwychwstania i wniebowstąpienia w kategoriach naukowo-historyczno-dowodowych. Myślałem, że to kwestia wiary i tylko wiary, opierając się na słowach, które Jezus wypowiedział do Tomasza: "Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli". A więc ja po prostu uwierzyłem.

Po co więc sięgnąłem po tę pozycję? Pewnie to głupie i mało chlubne, ale głównie po to, żeby zdobyć argumenty do ewentualnych, nazwijmy to, rozmów z ateistami. Bo umówmy się "widzisz, to jest wielka tajemnica wiary" nikogo z niewierzących raczej nie przekona...

Śmiało można powiedzieć, że Lee Strobel zajął się tematem całkowicie kompleksowo. Jego kolejni rozmówcy poruszają m.in kwestię przyczyny różnic w Ewangeliach, przytłaczającej liczby rękopisów NT, zgodności danych w NT z odkryciami archeologicznymi, tekstów poza testamentalnych potwierdzających fakty z Pisma Świętego. Biegli pochylają się wnikliwie nad samą postacią Jezusa, obalając kolejne zarzuty sceptyków. Na przykład, że Jezus uzdrawiał na zasadzie autosugestii, czy też posługiwał się hipnozą, a nie czynił cuda.

Generalnie im dalej, tym większe działa są wytaczane przez kolejnych uczonych. Kulminacja następuje w trzeciej części, która dotyczy ściśle śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.

Jeśli ktoś się zniechęci na pierwszych kilkudziesięciu stronach książki, zachęcam gorąco przejść do bezpośrednio do trzeciej części (s.271). Tutaj robi się naprawdę ciekawie.

Clou książki jak dla mnie można sprowadzić do dwóch kwestii:

Większość z ludzi, którzy twierdzą, że widzieli Jezusa po jego śmierci, oddała życie w obronie tego świadectwa. Po co mieliby znosić to prześladowanie i męczeńską śmierć? W obronie kłamstwa? Żeby niby co osiągnąć? Pieniądze możemy wykluczyć.

Apostołowie uciekli spod krzyża, zamknęli się szczelnie i żyli w strachu. Po kilkudziesięciu dniach jednak poszli w świat i zaczęli mężnie głosić Ewangelię nie cofając się przed niczym. Co się takiego stało po śmierci Jezusa, że zaszła w nich taka zmiana?

Oto jak podsumowuje swoje śledztwo sam autor:
"W świetle bardzo przekonujących faktów, jakie poznałem w toku śledztwa, w obliczu tej przytłaczającej lawiny dowodów w sprawie Chrystusa, największą ironią okazało się to, że więcej wiary wymagałoby ode mnie pozostanie przy ateizmie niż uwierzenie w Jezusa z Nazaretu!"

Chrystus umarł, Chrystus zmartwychwstał, Chrystus powróci!

"Dziesiątka" bynajmniej nie za kunszt literacki, ale za to, ile dobra ta książka może zdziałać. Ilu chrześcijan utwierdzi (utwierdziła) w wierze, ilu ateistów odnajdzie (odnalazło) drogę do Boga. A wszystko dzięki tym ponad czterystu stronom napisanym przez Lee Strobela.

Różnie to z moją wiarą bywało, głównie jeśli chodzi o aspekt tzw. 'praktykowania'. Wierzący...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z aspektów technicznych: autor opisuje szczegółowo wydarzenia rok po roku, zaczynając 1962 a kończąc w 1980. Później już przeskakujemy do roku 2007 na końcowe podsumowanie i przemyślenia Knighta. Przyznam, że najbardziej byłem ciekaw kulis podpisania umowy z Michaelem Jordanem i powstania bodaj najbardziej kultowej serii butów sportowych. Niestety szczegółowa narracja urywa się kilka lat wcześniej, a wspomniany temat zajmuje pół akapitu.

Będąc zupełnie szczerym, książka mi absolutnie nie przypadła do gustu. Długimi chwilami stawała się naprawdę męcząca i monotonna. Co ciekawe, będąc już bardzo rozpoznawalną marką, Phil Knight ciągle balansował na skraju bankructwa, bo praktycznie wszystko, co zarobił, momentalnie inwestował w towar. A nawet więcej niż zarobił, bo był też permanentnie zadłużony. Mogę się jedynie domyślić, jakie musiało to być psychiczne obciążenie. Ilu ludzi na jego miejscu, zwolniłoby w pewnym momencie, mimo lawinowo rosnącego popytu, by zapewnić sobie odrobinę bezpieczeństwa. Wszystko ok, rozumiem, dynamiczny rozwój, think big i te sprawy. Dzięki temu doszedł, tam gdzie doszedł i stworzył to, co stworzył.
Nie zmienia to faktu, że po kilkuset stronach tak naprawdę tego samego schematu można mieć odrobinę dość. Nie wiem, czy ma na to bezpośredni wpływ styl pisania, czy po prostu ta historia sama w sobie jest nudna. A może miałem zbyt duże oczekiwania, liczyłem na jakieś fajerwerki? A może nie jest mi dane pojąć ani docenić uporu i obsesji, jaki cechuje największych tego świata? Nie znam odpowiedzi na żadne
z tych pytań, niemniej wydaje mi się, że można by było skrócić książkę o połowę , z dużą korzyścią na jakości. Ewentualnie zachować liczbę stron, opisując dalszych kilkanaście lat funkcjonowania firmy.

Jest tu kilkanaście interesujących fragmentów (jak powstanie swoosha i nazwy firmy) oraz kilka inspirujących cytatów (te poniżej). Ale jak dla mnie za mało, zdecydowanie za mało.

„Powód, dla którego tyle czasu poświęcałem na rozmyślania o tym, kim nie jestem, był prosty: znałem ten temat na wylot. Znacznie trudniej było mi określić, kim lub czym jestem i kim mógłbym się stać.” (s.11)
„Nie chodziło o to, by zwyciężyć w walce, tylko o to, by uniknąć klęski. A to najlepszy sposób na szybką porażkę.” (s.113)
„Najlepszym sposobem na utrwalenie własnej wiedzy jest dzielenie się nią.” (s.360)
„Poznać siebie znaczy: zapomnieć o sobie” (s.467)

Z aspektów technicznych: autor opisuje szczegółowo wydarzenia rok po roku, zaczynając 1962 a kończąc w 1980. Później już przeskakujemy do roku 2007 na końcowe podsumowanie i przemyślenia Knighta. Przyznam, że najbardziej byłem ciekaw kulis podpisania umowy z Michaelem Jordanem i powstania bodaj najbardziej kultowej serii butów sportowych. Niestety szczegółowa narracja urywa...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pozwolę sobie opisać Projekty Eliasz i Jonasz wspólną recenzją.

To moje pierwsze spotkanie z O. Szustakiem na papierze. I muszę przyznać, że jestem trochę (może nawet bardzo) zawiedziony, a i po części czuję się oszukany.

Po pierwsze, gdyby nie puste strony, rozmiar czcionki, ilustracje i generalnie rozwlekły styl, to te książki miałaby ok. 80 stron, a tak udało się dobić do 160-190. To mógłby być atut w zestawieniu z bardzo konkretną i niesamowitą treścią.

Jednak tak nie jest. Nie mogłem uciec od przekonania, że autor na siłę próbuje dopasować się z tezami do biblijnych opowieści o Eliaszu i Jonaszu. Może lepiej, jakby z tych dwóch książek stworzyć jedną bez przywiązania do konkretnego bohatera?

I ten język. W wielu momentach po prostu zbyt luźny w mojej skali. To, co na Youtubie mnie czasami lekko irytuje, w słowie pisanym uderzało mnie już dużo mocniej.

Pewnie moja opinia jest ściśle związana z ogromnymi oczekiwaniami jakie miałem wobec tych książek. Okej, zachęcają do wejścia w bliską relację z Bogiem, do zawierzenia Mu w pełni. Do pokonywania grzechu i innych słabości. Ale nie znalazłem tu tego, czego szukałem.

Mimo wszystko, historię o Jonaszu oceniam o gwiazdkę wyżej. Jakoś ogólne wrażenie miałem trochę lepsze. Kilka fragmentów przykuło moją uwagę. M.in ten:

"Gdy czytam Pismo Święte i gdy przyglądam się swojemu życiu, widzę coraz wyraźniej, że największą siłą mężczyzny jest jego słabość" (s.129)

Może to po prostu zły moment na tę lekturę. Może powinienem przeczytać te książki raz jeszcze. Może to zrobię i zdziwię się, jak mogłem wyrazić taką opinię. Teraz tego nie wiem. Ale mimo mojej sympatii dla Ojca Adama oraz będą wdzięczny za pozytywne zmiany w moim życiu, których udało mi się dokonać za pośrednictwem jego internetowej działalności, na tę chwilę nie mogę ocenić tych książek wyżej. (a i tak pewnie ocenę zawyżyłem).

Pozwolę sobie opisać Projekty Eliasz i Jonasz wspólną recenzją.

To moje pierwsze spotkanie z O. Szustakiem na papierze. I muszę przyznać, że jestem trochę (może nawet bardzo) zawiedziony, a i po części czuję się oszukany.

Po pierwsze, gdyby nie puste strony, rozmiar czcionki, ilustracje i generalnie rozwlekły styl, to te książki miałaby ok. 80 stron, a tak udało się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pozwolę sobie opisać Projekty Eliasz i Jonasz wspólną recenzją.

To moje pierwsze spotkanie z O. Szustakiem na papierze. I muszę przyznać, że jestem trochę (może nawet bardzo) zawiedziony, a i po części czuję się oszukany.

Po pierwsze, gdyby nie puste strony, rozmiar czcionki, ilustracje i generalnie rozwlekły styl, to te książki miałaby ok. 80 stron, a tak udało się dobić do 160-190. To mógłby być atut w zestawieniu z bardzo konkretną i niesamowitą treścią.

Jednak tak nie jest. Nie mogłem uciec od przekonania, że autor na siłę próbuje dopasować się z tezami do biblijnych opowieści o Eliaszu i Jonaszu. Może lepiej, jakby z tych dwóch książek stworzyć jedną bez przywiązania do konkretnego bohatera?

I ten język. W wielu momentach po prostu zbyt luźny w mojej skali. To, co na Youtubie mnie czasami lekko irytuje, w słowie pisanym uderzało mnie już dużo mocniej.

Pewnie moja opinia jest ściśle związana z ogromnymi oczekiwaniami jakie miałem wobec tych książek. Okej, zachęcają do wejścia w bliską relację z Bogiem, do zawierzenia Mu w pełni. Do pokonywania grzechu i innych słabości. Ale nie znalazłem tu tego, czego szukałem.

Mimo wszystko, historię o Jonaszu oceniam o gwiazdkę wyżej. Jakoś ogólne wrażenie miałem trochę lepsze. Kilka fragmentów przykuło moją uwagę. M.in ten:

"Gdy czytam Pismo Święte i gdy przyglądam się swojemu życiu, widzę coraz wyraźniej, że największą siłą mężczyzny jest jego słabość" (s.129)

Może to po prostu zły moment na tę lekturę. Może powinienem przeczytać te książki raz jeszcze. Może to zrobię i zdziwię się, jak mogłem wyrazić taką opinię. Teraz tego nie wiem. Ale mimo mojej sympatii dla Ojca Adama oraz będą wdzięczny za pozytywne zmiany w moim życiu, których udało mi się dokonać za pośrednictwem jego internetowej działalności, na tę chwilę nie mogę ocenić tych książek wyżej. (a i tak pewnie ocenę zawyżyłem).

Pozwolę sobie opisać Projekty Eliasz i Jonasz wspólną recenzją.

To moje pierwsze spotkanie z O. Szustakiem na papierze. I muszę przyznać, że jestem trochę (może nawet bardzo) zawiedziony, a i po części czuję się oszukany.

Po pierwsze, gdyby nie puste strony, rozmiar czcionki, ilustracje i generalnie rozwlekły styl, to te książki miałaby ok. 80 stron, a tak udało się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeczytana to trochę nadużycie, ale sztuka jest sztuka, jak mawiał Linda w Krollu. Niemniej nie ma sensu wystawiać oceny.

"Dziennik ćwiczeń z masą ciała" to niby tylko chwyt marketingowy, książka, której połowę stanowią identyczne puste tabele treningowe przeznaczone do wypełnienia przez czytelnika. Niby tak, ale nie do końca!

Po pierwsze na każdą tabelę przypada jakaś kalisteniczna wskazówka. I są to naprawdę dobre rady, czasem złote myśli, często takie, których nie było w Skazanym. Po drugie, może się okazać, że dziennik ten będzie bodźcem, którego potrzebowaliśmy, aby po lekturze "Skazanego na trening" zabrać się do pracy lub też podtrzymać motywację. Tak było w moim przypadku.

Przeczytana to trochę nadużycie, ale sztuka jest sztuka, jak mawiał Linda w Krollu. Niemniej nie ma sensu wystawiać oceny.

"Dziennik ćwiczeń z masą ciała" to niby tylko chwyt marketingowy, książka, której połowę stanowią identyczne puste tabele treningowe przeznaczone do wypełnienia przez czytelnika. Niby tak, ale nie do końca!

Po pierwsze na każdą tabelę przypada jakaś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kompleksowy przewodnik po świecie kalisteniki. Ćwiczenia podzielono na 6 grup, na każdą z nich składa się 10 kroków. Droga od absolutnych podstaw do poziomu osiąganego przez nielicznych, jak przysiady na jednej nodze, podciąganie na jednej ręce czy totalnie hardcorowe (!) pompki w staniu na jednej ręce.

Książka jest bardzo przystępnie napisana, powiedziałbym, że językiem potocznym. Autor nie owija w bawełnę, niejeden raz jest bardzo dosadny. Równocześnie przekazuje fachową wiedzę na temat funkcjonowania mięśni oraz poprawnej techniki wykonywania ćwiczeń. Wielokrotnie bardzo do bólu prosto i logicznie wyjaśnia pewnie kwestie albo zadaje kłam mitom.

Do mnie kalistenika po prostu przemawia, a ta książka była jedynie potwierdzeniem tego, co zawsze podświadomie czułem. Trening z ciężarami na dłuższą metę nie doprowadzi do niczego dobrego. Dla naszego organizmu dużo zdrowsze i rozsądniejsze jest ćwiczenie wyłącznie z masą ciała. Jest to też niewątpliwie oszczędność czasu i pieniędzy. Zamiana sztang, hantli, przeróżnych maszyn na kawałek podłogi, drążek, ewentualnie piłkę do kosza czy krzesło (to dosłownie wszystko, czego potrzebujemy, by przejść program Wade'a). Brzmi dobrze?

"Skazany na trening" to pozycja, która w połączeniu z mnóstwem pracy, determinacji i motywacji może zostać z nami na długie lata, a może i do końca życia. W ciągłym dążeniu do perfekcji. Wszak liczy się droga, nie cel!

Kompleksowy przewodnik po świecie kalisteniki. Ćwiczenia podzielono na 6 grup, na każdą z nich składa się 10 kroków. Droga od absolutnych podstaw do poziomu osiąganego przez nielicznych, jak przysiady na jednej nodze, podciąganie na jednej ręce czy totalnie hardcorowe (!) pompki w staniu na jednej ręce.

Książka jest bardzo przystępnie napisana, powiedziałbym, że językiem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po obejrzeniu kilku przemówień sympatycznego mnicha zdecydowałem się sięgnąć po jedną z jego książek. Padło na opowieści buddyjskie. Z racji bycia chrześcijaninem podchodzę do filozofii buddyzmu z dużą dozą dystansu i ostrożności. Niemniej liczyłem na znalezienie tu wielu pouczających historii, cennych cytatów, głębokich refleksji.

I muszę przyznać, że trochę się zawiodłem. Historii jest 108 (która to liczba zdaje się symbolizuje doskonałość w buddyzmie), a istotnych z mojego punktu widzenia było zaledwie kilkanaście. Lwia część tej książki po prostu do mnie w żaden sposób nie trafiła. Większość opowieści swoją naiwnością, spłyceniem obrażały myśl, którą miały obrazować (może 'dla małych' w tytule nie jest przypadkiem). Czasem żałowałem, że nie przeczytałem po prostu ostatniego akapitu z przesłaniem, pomijając historię.

Żeby nie było, ta książka na pewno nie jest stekiem bzdur. Brahm porusza wiele ważnych kwestii, przedstawia podejścia do szeregu aspektów życia, którego nie sposób negować. Pocieszające, kojące, budzące spokój. Z pewnością wielu osobom ta lektura pomoże. Do mnie po prostu nie najlepiej trafiła forma.

„Kiedy nie można nic zrobić, po prostu nie rób nic.” (s.123)

„Dla tych, którzy wierzą, że „kiedy to zdobędę, wtedy będę szczęśliwy’ szczęście będzie zaledwie ulotnym marzeniem gdzieś w dalekiej przyszłości. Będzie niczym tęcza, albo czymś, co jest tuż tuż, ale zawsze poza naszym zasięgiem. Nigdy w swoim życiu czy nawet po śmierci, nie zaznają szczęścia.” (s.187)

Po obejrzeniu kilku przemówień sympatycznego mnicha zdecydowałem się sięgnąć po jedną z jego książek. Padło na opowieści buddyjskie. Z racji bycia chrześcijaninem podchodzę do filozofii buddyzmu z dużą dozą dystansu i ostrożności. Niemniej liczyłem na znalezienie tu wielu pouczających historii, cennych cytatów, głębokich refleksji.

I muszę przyznać, że trochę się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Ania Maciej Drzewicki, Grzegorz Kubicki
Ocena 7,9
Ania Maciej Drzewicki, G...

Na półkach: , ,

"(...) reżyser i kamera obserwują ją z uwielbieniem jak zjawisko. Jak ulotnego motyla, którego za chwilę stracimy z oczu." (s.319)

Jaka była Ania? Prawdziwa. W tym popieprzonym świecie, w którym wychodząc za drzwi domu przywdziewamy maski po to, by ludzie nas lubili, szanowali, by coś zdobyć, by czegoś nie stracić, a czasem po prostu, żeby nie dać się zranić. Ciągle kalkulujemy, zastanawiamy się, jak w danej sytuacji się zachować, by zostać dobrze odebranym. Kiedy mówić, a kiedy milczeć. Powiedzmy sobie szczerze, większość z nas jest aktorami, ja na pewno. Szczęśliwi ci, którzy na co dzień nie grają. Ania była aktorką, ale tylko na planie zdjęciowym i na deskach teatru. No dobrze, ale co pod tą prawdziwością się kryje?

To, co ją najmocniej definiowało to jej życiowe priorytety, a więc stawianie na pierwszym, drugim i dziesiątym miejscu swojej rodziny. Jej kariera zawsze ustępowała miejsca karierze Jarka. Jej potrzeby zawsze ustępowały miejsca potrzebom dzieci. Zawsze. I nie miała z tym żadnego problemu. Szczególnie w jej zawodzie jest to mało popularne zjawisko. Wielu zadaje sobie pytanie ile osiągnęłaby Ania Przybylska biorąc pod uwagę jej wrodzony talent i niezwykłą pracowitość, gdyby na pierwszym miejscu postawiła swoją karierę? Tego się nie dowiemy, ale można założyć, że dużo, dużo więcej. Z pewnością miałaby bogatszą filmografię, ale wtedy nie zajęłaby szczególnego miejsca w sercach tylu Polaków.

"Jedni łapali się za głowę: jak można tak marnować talent, nie korzystać z szans? Ale te wybory, których dokonywała Ania, stawianie rodziny zawsze na pierwszym miejscu, było...cholernie piękne. I do bólu prawdziwe." (s.384)

Była niezwykle energiczna, żywiołowa, impulsywna, obca była jej prokrastynacja. Nic nie odkładała na później. Co się wpisuje w jej przekonanie, że może nie mieć dużo czasu na tym świecie...

„Spieszyła się momentami tak, jakby czuła, że to wszystko może zbyt długo nie potrwać. Jakby wiedziała, że szybko musi zawierać związek, zakładać rodzinę, urodzić dzieci, by zdążyć się jeszcze tym wszystkim nacieszyć.” (s.137)

Była niezwykle empatyczną osobą. Najlepszym na to dowodem są jej wypowiedzi odnośnie śmierci. Empatia biła z jej wypowiedzi przed jak i w trakcie choroby. Nie dbała o siebie, o swój los, nie użalała się nad sobą. Myślała o bliskich, o dzieciach, o ich żałobie po niej.

„(...) Ale może dlatego, że mam rodzinę, nie potrafię pogodzić się z myślą, że ktoś będzie po mnie płakał.
Ja umieram i mam święty spokój, ale po mnie zostaje żal matki czy rozpacz dziecka.(...)” (s.293)

„Taka kolej rzeczy. Popatrz na te dzieci w hospicjach. Tam to jest dopiero dramat. Ja przynajmniej swoje przeżyłam, miałam świetne życie.” (s.373)

Ogromne negatywne emocje wzbudza wątek paparazzi, którzy to zresztą prześladowali Anię do samego końca... Którzy tak naprawdę przyczynili się do jej śmierci, burząc jej spokój w momencie, gdy go najbardziej potrzebowała. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby wykonywać ten zawód? Jakim trzeba być człowiekiem, żeby być dziennikarzem w brukowcu? Ale wiecie co? Według mnie dużo gorsi są ci, którzy to gówno kupują i defacto dają im pracę. Smutne, ale prawdziwe.

Czytając ostatnich kilkanaście stron książki, a więc opis ostatnich chwil życia Ani, wpisy do księgi kondolencyjnej, list jej matki podczas ceremonii pogrzebowej, nie sposób powstrzymać łzy. I nie ma sensu tego robić. Zasłużyła na nie.
Jak często zapominamy, co jest w życiu najważniejsze? Jak często zaniedbujemy to, co tak naprawdę jest istotne? Osiągamy kolejne cele, z których nic nie mamy. Anna Przybylska tego nie robiła, bierzmy z niej przykład.

"Pan Bóg dał jej wszystko, poza czasem" (s.372)

Spoczywaj w pokoju, Aniu.

"(...) reżyser i kamera obserwują ją z uwielbieniem jak zjawisko. Jak ulotnego motyla, którego za chwilę stracimy z oczu." (s.319)

Jaka była Ania? Prawdziwa. W tym popieprzonym świecie, w którym wychodząc za drzwi domu przywdziewamy maski po to, by ludzie nas lubili, szanowali, by coś zdobyć, by czegoś nie stracić, a czasem po prostu, żeby nie dać się zranić. Ciągle...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pada deszcz.
Po przeczytaniu książki doradzam powrót do prologu i puszczenie wodzy nadinterpretacji.

Książka pani Picoult jest doprawdy idealnie skonstruowana. Zamiast numerków kolejnych rozdziałów mamy imię bohatera, który będzie aktualnie naszymi oczami i do którego głowy będziemy mogli zajrzeć. Zaczynamy z Anną, a później narratorami są jej ojciec Brian, brat Jesse, prawnik Campbell i kurator procesowy Julia. Relacje z przeszłości poznajemy wyłącznie oczami matki, Sary, co pozwala zachować pewien porządek. Bardzo ciekawy jest fakt, że zupełnie pominięto chorą na raka siostrę Anny, Kate.

Poprzez teraźniejsze wydarzenia i, w większej mierze, narrację Sary dostajemy swoiste portrety psychologiczne Anny i Jessego, rozumiemy (a dokładniej - myślimy, że rozumiemy) skąd się biorą ich obecne zachowania.

Jesse czuje się nikomu niepotrzebny, niewidzialny, jego skłonności do autodestrukcji to po prostu chwilowa chęć przekierowania na siebie reflektorów z umierającej siostry. Anna natomiast czuje się wykorzystywana, boli ją to, że nikt jej nie pyta o zdanie i ciąży jej powód, dla którego przyszła na świat. Łączy ich to, że oboje czują się niekochani przez rodziców.

Brat Anny tak określił role rodzeństwa:
"Kate odgrywa Męczennicę. Ja jestem Spisany na Straty, a ty...Tobie przypadła rola Rozjemczyni."

Ale - podkreślę raz jeszcze - nie poznajemy punktu widzenia Kate. Nie wiemy, co się dzieje w jej głowie, jak ona się czuje w tym i z tym wszystkim. Pomijając udrękę chorobą, pewnie męczy jej bycie w ciągłym centrum uwagi rodziców. Może zadrości Jessemu i Annie ich ról? Może uważa, że tak naprawdę to bycie na świeczniku jest pewną ułudą, bo każdy ma z tyłu głowy, że ona - wcześniej czy później - umrze? Może troszczą się o nią tylko po to, by zagwarantować sobie spokój sumienia, gdy jej już nie będzie? Może prawdziwą miłość zachowują dla córki, której towarzyszenie w dorosłości to tylko kwestia czasu, a nie cudu? Może to Kate najbardziej brakowało rodzicielskiej miłości?

Prócz głównej niewiadomej czyli jaki będzie finał tej historii, co osiągnie Anna, co nią tak naprawdę kieruje i jaki to będzie miało wpływ na jej rodzinę, otrzymujemy wątek drugoplanowy. Chodzi o pytanie: po co Campbellowi ten pies przewodnik?! W tle tego pytania rysuje się wspólna przeszłość prawnika i Julii. Miałem swoje hipotezy na rozwiązanie tych zagadek, uważałem, że dosyć mocne i nawet odczuwałem pewną satysfakcję z mojej dedukcjo-antycypacji. Obie się rozsypały jak domek z kart. I dobrze.

Starająć się spojrzeć głębiej, poza cholernie trudną sytuację Fitzgeraldów, możemy dostrzec przekaz, który płynie z dzieła pani Picoult: Najważniejszym zadaniem wielodzietnych małżeństw jest wychowanie dzieci w taki sposób, aby czuły się równie kochane, równie szanowane i sprawiedliwie traktowane. Ale to moje spojrzenie, a więc punkt widzenia dziecka, a nie rodzica. Rodzic chce każdemu dziecku dać tyle, ile w danej chwili może z siebie dać. A szereg czynników sprawia, że nigdy nie będzie to tyle samo dla każdego potomka.

Tę różnicę w postrzeganiu idealnie oddaje Sara:
"(...) stosunki pomiędzy siostrami opierają się na sprawiedliwości. Każda chce, żeby ta druga miała tyle samo wszystkiego: zabawek, klopsików, miłości rodziców. Bycie matką polega na czymś zupełnie innym. Matka pragnie, żeby jej dziecko dostało w życiu więcej, niż ona sama miała kiedykolwiek."


"Bez mojej zgody" to cudowna, wielowymiarowa powieść. Mistrzowsko zbudowana, wyważona, zmuszająca do refleksji, wzruszająca. Pani Picoult wystawi naszą moralność i sprawiedliwość na próbę. Czy na miejscu sędziego bylibyśmy w stanie wydać wyrok, a jeśli tak, to jakimi słowami, byśmy go uzasadnili?

Jeszcze trzy cytaty:
"Kiedy byłam mała, wcale nie chciałam się dowiedzieć, jak się robi dzieci. Wielką tajemnicą życia stanowiło dla mnie zupełnie inne pytanie: dlaczego." [s.13]

"Spójrzmy prawdzie w oczy: niejedno dziecko przychodzi na świat z jeszcze mniej chwalebnych powodów. Obarcza sięje zadaniem uzdrowienia źle dobranego małżeństwa, przedłużenia linii rodowej, dopełnienia wizerunku rodziców." [s.15]

"(...) o naszej wartości nie stanowią być może nasze uczynki, ale nasz potencjał: to, do czego jesteśmy zdolni w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach" [s.393]

Pada deszcz.
Po przeczytaniu książki doradzam powrót do prologu i puszczenie wodzy nadinterpretacji.

Książka pani Picoult jest doprawdy idealnie skonstruowana. Zamiast numerków kolejnych rozdziałów mamy imię bohatera, który będzie aktualnie naszymi oczami i do którego głowy będziemy mogli zajrzeć. Zaczynamy z Anną, a później narratorami są jej ojciec Brian, brat Jesse,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka poruszyła we mnie obszary wrażliwości, o których istnieniu nawet nie wiedziałem.

Autor za nic ma chronologię wydarzeń, żongluje wątkami i zmienia perspektywę. Raczy nas zaledwie strzępkami historii i licznymi niedopowiedzeniami. Czytelnik musi zachować czujność, by móc finalnie poukładać te porozrzucane puzzle w jeden obrazek.

To magiczna powieść, do bólu subtelna, spokojna. Zbudowana z prostych słów, pozbawiona fajerwerków, niemniej co chwilę ujmująca do głębi. Autor starannie utkał losy bohaterów, skupiając się na ich emocjach, opisuje rozterki właściwe różnym pokoleniom. Dialogi są ograniczone do minimum. Główną rolę grają wewnętrzne monologi.

"Pomyślała, że skoro wyrzuca sobie pracę tutaj, to być może coś nie tak jest ze światem, ale nie z nią."

"Poznała tam ludzi, z których spora część wierzyła w siłę pozytywnego myślenia, a część w to, że starość to coś właściwego tylko osobom starym. Zastanawiała się, jak głęboko tkwią pod skorupą samozadowolenia. Zazwyczaj ich nie widziała, tylko czasem w toalecie słychać było szybko stłumiony szloch w którejś z kabin."

"Pomyślał, że to niemożliwe, że taka bezbronna istota jak jego córka przeżyła sama w świecie tyle lat. Że sama dawała sobie radę. Że zrobiła to, o czym opowiedziała im przy śniadaniu."

Ta książka poruszyła we mnie obszary wrażliwości, o których istnieniu nawet nie wiedziałem.

Autor za nic ma chronologię wydarzeń, żongluje wątkami i zmienia perspektywę. Raczy nas zaledwie strzępkami historii i licznymi niedopowiedzeniami. Czytelnik musi zachować czujność, by móc finalnie poukładać te porozrzucane puzzle w jeden obrazek.

To magiczna powieść, do bólu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki ks. Jerzy Popiełuszko. Zapiski 1980-1984 Piotr Litka, Jerzy Małkowski, Jerzy Popiełuszko (bł.)
Ocena 7,8
ks. Jerzy Popi... Piotr Litka, Jerzy ...

Na półkach: , , ,

Trzeba jasno zaznaczyć, że książka liczy 150 stron, ale słowa ks. Jerzego stanowią 1/3 jej objętości. Na resztę składa się wprowadzenie (od wydawcy, redakcji, wstęp ks. Małkowskiego i przedmowa prof. Szaniawskiego), uzupełnienia luk w zapiskach opis przebiegu procesu, w tym mowa końcowa mec. Wende oraz obszerny zbiór zdjęć i dokumentów procesowych, i z pogrzebu.

Trudno się jednak dziwić, że ks. Popiełuszko miał niewiele czasu na zapisywanie swoich przemyśleń, poświęcał bowiem w całości swój czas rodakom i ojczyźnie. Zresztą większość tu zawartych wspomnień jest pisana po wielu dniach, ks. Jerzy stara się rzetelnie odtworzyć wydarzenia z pamięci.

Te kilkadziesiąt stron osobistych notatek pozwalają nam bliżej poznać tę wspaniałą osobę. Był to człowiek ogromnej pokory i wiary, który poświęcił całe swoje życie służbie bliźnim i Bogu. Zawsze angażował się w pełni w to, co robi.

"Jak wiele potrafisz, Boże, zdziałać przez tak niegodne, jak ja, stworzenie. Dzięki Ci, Panie, że mną się posługujesz"

"Zauważyłem, że nieraz siedzę w domu, chociaż mógłbym gdzieś wyjechać, bo mi szkoda, że może pod moją nieobecność ktoś będzie potrzebował pomocy."

"I wszędzie, gdzie zaczynam coś robić, staram się albo nie robić tego wcale, albo traktować to bardzo poważnie i serce wkładać w to, co robię"

Ksiądz Jerzy Popiełuszko powinien być wzorem dla każdego katolika, dla każdego człowieka. Przykładem jak silni, zdeterminowani, niezłomni możemy być, będąc w bliskości z Bogiem. Ks. Jerzy pokazał jedyny słuszny sposób walki ze złem i niesprawiedliwością. W życiu powinniśmy mieć wartości, których nikt i nic nie jest w stanie podważyć. Wartości, w obronie których jesteśmy w stanie oddać życie..."Jestem przekonany, że to, co robię, jest słuszne, dlatego jestem gotowy na wszystko"

Sam opis przebiegu procesu, a raczej przedstawienia, swoistej komunistycznej ustawki, budzi głęboki smutek i zrezygnowanie. Ukojenie przynosi mowa końcowa mec. Wende, a także świadomość tego, że w perspektywie wykraczającej poza ten świat, sprawiedliwość zwycięży. Po prawdzie już zwyciężyła.

Na koniec cytat, który najbardziej mnie dotknął:
"Nawet nie czuję do nich złości. Czuję tylko jakiś dziwny żal. Jak tak można, w tej samej Ojczyźnie. Czy to są jeszcze Polacy? Czy można się tak zaprzedać?"

Trzeba jasno zaznaczyć, że książka liczy 150 stron, ale słowa ks. Jerzego stanowią 1/3 jej objętości. Na resztę składa się wprowadzenie (od wydawcy, redakcji, wstęp ks. Małkowskiego i przedmowa prof. Szaniawskiego), uzupełnienia luk w zapiskach opis przebiegu procesu, w tym mowa końcowa mec. Wende oraz obszerny zbiór zdjęć i dokumentów procesowych, i z pogrzebu.

Trudno...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Pirlo. Myślę, więc gram Alessandro Alciato, Andrea Pirlo
Ocena 7,4
Pirlo. Myślę, ... Alessandro Alciato,...

Na półkach: , , ,

Andrea Pirlo to piłkarz obdarzony największą tzw. boiskową inteligencją, jakiego przyszło mi oglądać. Tak naprawdę do głowy przychodzi mi jeszcze Paul Scholes, ale Włocha cenię wyżej, mimo mojej sympatii do klubu z czerwonej części Manchesteru. Miałem nadzieję, że ta inteligencja przełoży się na jakość biografii i nie zawiodłem się, więcej, książka przerosła moje oczekiwania.

Jest to zbiór niezwykłych, często genialnych wręcz przemyśleń, każdy z 20 rozdziałów porusza inne zagadnienie. W żadnym razie nie są chronologiczne i to z korzyścią dla odbioru. Możemy się dowiedzieć m.in.jak blisko był Pirlo gry w Realu, Barcelonie czy Chelsea, poznamy kulisy negocjacji z Katarczykami, Andrea zdradzi nam sekret swoich rzutów wolnych, przybliży sylwetki postaci takich jak: Nesta, Gatusso, Maldini, Del Piero, Conte. Pirlo przedstawia również swoje zdanie na temat Złotej Piłki, dopingu, czy VAR-u. Ale istnymi perełkami są rozdziały poświęcone iście filozoficznej rozprawie o konkursie rzutów karnych z finału MŚ 2006 oraz do bólu szczery obraz frustracji po finale LM 2005. Tak naprawdę każde zdanie o pamiętnym meczu w Stambule to czyste złoto.

"Nie czułem się jak piłkarz i już samo to było wystarczająco druzgocące. Co gorsza, nie czułem się także mężczyzną."

I pomyśleć, że to wszystko za sprawą Jurka Dudka i jego kolegów. Notabene polski bramkarz to jedyny piłkarz Liverpoolu wymieniony przez Pirlo z nazwiska, wraz z epitetem :)

Nie sposób nie dojść do wniosku, że Pirlo to równy gość. Ma zdroworozsądkowe podejście do życia, do tego jest błyskotliwy, ma wyszukane poczucie humoru, ciekawe spojrzenie na świat, a gdy trzeba, to nie owija w bawełnę. Ta biografia była skazana na sukces

Co ciekawe istnieje grupa osób, które nie stawiają Włocha w gronie najwybitniejszych wykonawców piłkarskiego fachu. Zarzucają Pirlo "ślamazarne" poruszanie się po boisku utożsamiane przez nich z brakiem zaangażowania w grę. Oddam głos samemu Andrei:

"(...) byli zmyleni moim stylem poruszania się po boisku. Wyglądałem, jakbym pracował na biegu jałowym, robiąc małe kroki. Małe kroki dla mnie, ale wielkie dla ludzkości..."

Cóż, jak to mówią: "Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać", Pirlo wydaje się być czystym uosobieniem tego powiedzenia. Z całym szacunkiem, ale trzeba być idiotą, żeby nie doceniać klasy tego piłkarza. A w najlepszym wypadku po prostu nie mieć pojęcia o piłce (pozdrowienia dla Pana Rudzkiego).

Na koniec zacytuję Cesare Prandellego z Przedmowy:
"Andrea zespala ludzi, bo nie tylko uprawia piłkę nożną, ona sam jest futbolem. Zawodnikiem najwyższej klasy, esencją gry."

Andrea Pirlo to piłkarz obdarzony największą tzw. boiskową inteligencją, jakiego przyszło mi oglądać. Tak naprawdę do głowy przychodzi mi jeszcze Paul Scholes, ale Włocha cenię wyżej, mimo mojej sympatii do klubu z czerwonej części Manchesteru. Miałem nadzieję, że ta inteligencja przełoży się na jakość biografii i nie zawiodłem się, więcej, książka przerosła moje...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Dziewczyna o siedmiu imionach David John, Hyeonseo Lee
Ocena 8,1
Dziewczyna o s... David John, Hyeonse...

Na półkach: , ,

Pierwsza część książki, w której autorka opisuje swoje dzieciństwo i dorastanie, przywołała mi na myśl stary żart:

W przedszkolu w Związku Radzieckim pani pyta dzieci:
- Gdzie dzieci mają najpiękniejsze zabawki?
- W Związku Radzieckim - odpowiadają dzieci.
- A gdzie mają najpiękniejsze ubranka?
- W Związku Radzieckim.
- A gdzie mają najwięcej słodyczy?
- W Związku Radzieckim.
Wtem pani widzi, że jedno dziecko bardzo płacze.
- Dlaczego płaczesz? - pyta pani.
- Bo bardzo chciałbym mieszkać w Związku Radzieckim

Północnokoreańskie dzieci i nastolatkowie są przekonani, że żyją najszczęśliwszym kraju na świecie. Ich rodzice albo zdają sobie sprawę, że jest to kłamstwo, albo przynajmniej ten najważniejszy dogmat w jakimś stopniu kwestionują. Ale to nie ma znaczenia, bo nie mogą uświadamiać swoich pociech, żeby nie ściągnąć na rodzinę śmiertelnego zagrożenia w razie, gdyby dziecko powiedziało coś nieodpowiedniego w przedszkolu bądź szkole.

Nie trzeba otwarcie protestować wobec władzy, żeby zostać ukaranym, bowiem w tym kraju wszystko jest karane więzieniem, obozem pracy bądź egzekucją (najczęściej publiczną, na którą wysyłane są dzieci w ramach zajęć). Słuchanie zagranicznej muzyki, oglądanie innej niż państwowa telewizji, czy nie ścieranie kurzu z portretów czcigodnych przywódców. Orwell by tego nawet nie wymyślił.

Druga i trzecia część to opis ucieczki naszej bohaterki i jej rodziny. Na początku mamy szczegółową mapkę tych dróg, co jest bardzo pomocne w trakcie lektury. Dobrze, że to prawdziwa historia i od początku mamy wiedzę, że Hyeonseo się udało. W przeciwnym razie, napięcie jakie towarzyszyło mi śledząc jej losy od momentu przekroczenia granicy północnokoreańskiej mogłoby okazać się ponad moje siły. Losów ucieczki jej rodziny nie radzę zaczynać czytać wieczorem poprzedzającym dzień pracujący.

Hyeonseo w miarę kolejnych doświadczeń stopniowo pozbyła się swoich licznych przekonań i uprzedzeń tak usilnie wpojonych jej przez system, w którym spędziła 17 lat. Korea Północna nie jest najcudowniejszym miejscem do życia, tak naprawdę jest jednym z najgorszych. Korea Południowa tak naprawdę nie jest śmiertelnym wrogiem, tak samo jak USA. Największym szokiem dla dziewczyny było doświadczenie bezinteresownej pomocy od nieznajomego. Człowieka innej narodowości i rasy. To - jak sama ujęła - wywróciła do góry nogami jej postrzeganie ludzkiej natury i kwestii zaufania.

Lektura wywołała we mnie ogromny podziw dla głównej bohaterki, uzupełniłem ten obraz oglądając jej występ na konferencji TED. To niesamowite ile siły, odwagi i determinacji zmieściło się w tej filigranowej dziewczynie. Nawiasem mówiąc, bardzo pięknej dziewczynie. To był zaszczyt móc w szczegółach poznać jej niezwykła historię i w jakimś stopniu poznać ją samą.

Pierwsza część książki, w której autorka opisuje swoje dzieciństwo i dorastanie, przywołała mi na myśl stary żart:

W przedszkolu w Związku Radzieckim pani pyta dzieci:
- Gdzie dzieci mają najpiękniejsze zabawki?
- W Związku Radzieckim - odpowiadają dzieci.
- A gdzie mają najpiękniejsze ubranka?
- W Związku Radzieckim.
- A gdzie mają najwięcej słodyczy?
- W Związku...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak to w moim przypadku zwykle bywa, dopiero po obejrzeniu filmu dowiedziałem się o istnieniu książki. Jednak znajomość zarysu przebiegu zdarzeń i końcówki w żadnym razie nie pozbawiła mnie wypieków na twarzy przy czytaniu tego doskonałego dzieła! Zresztą twórcom filmu nie udało się upchnąć nawet 1/3 problemów, z którymi mierzył się główny bohater.

Jeśli piszesz książkę, w której zagłębiasz się bardziej lub mniej w dziedziny: matematyki, chemii, fizyki, biologii, mechaniki, i geografii, i ta książka jest wciągająca, to znaczy, że jesteś genialny. Kłaniam się, Panie Weir.

No dobra, może inaczej bym śpiewał, gdybym po lekturze miał napisać test
z tego, co zrozumiałem z teorii przedstawianych przez Watneya. Ale wiecie co? Nie muszę! Jestem szczęśliwym posiadaczem tzw. ścisłego umysłu, więc raczej dawałem radę, czasem po prostu czytałem po trzy razy, żeby zrozumieć, ale innym razem - przyznaję się bez bicia - stwierdzałem po prostu: "Dobra, Mark, ufam Ci".

Ale jak właściwie autorowi to się udało? Otrzymać lekkość lektury przy natłoku technicznych informacji z szerokiego zakresu nauk? Odpowiedzią jest Mark Watney i jego niesamowite poczucie humoru. Główny bohater to taki gość, którego nie sposób nie lubić. Człowiek, którego zawsze warto mieć
w towarzystwie, bo jest gwarantem rozrywki i braku nudy dla wszystkich obecnych. Prócz poczucia humoru wyposażony w niezwykłą inteligencję, wiedzę
i dystans do świata. Okazuje się, że to odpowiednia kombinacja do zostania samemu na Marsie.

Tak więc zamiast opisu stopniowego załamywania się psychiki ludzkiej będącego pochodną całkowitego odosobnienia i ogromnych szans na śmierć, otrzymujemy opis heroicznej walki o przetrwanie, niezwykłej niezłomności okraszonej potężną dozą humoru i dystansu do często beznadziejnej sytuacji.

Nie chciałbym tu filozofować, ale każdy z nas powinien brać przykład z głównego bohatera. Na każdy problem jest rozwiązanie, trzeba się tylko dobrze zastanowić. I wiecie - nigdy się nie poddawajcie, he. Tak jak nie poddał się sam autor. Z jednej z recenzji (dokładnie to Wiolety Sadowskiej - dzięki!) dowiedziałem się, że Weir miał spore problemy z wydaniem książki, ale na całe szczęście obszedł ten problem zupełnie jak nasz Marsjanin. Jak można nie chcieć wydać arcydzieła? Idioci, wszędzie idoci.

Andy Weir doskonale żongluje miejscami akcji. Najdłuższy czas spędzamy sam na sam z Markiem na początku. I dokładnie w chwili, w której pojawiło się u mnie lekkie zmęczenie szczegółowym opisem rozważań głównego bohatera, przeskakujemy na Ziemię, do siedziby NASA. Później Weir już zdecydowanie częściej porusza się między trzecią a czwartą planetą od Słońca, i będącą gdzieś pomiędzy nimi załogą Hermesa. Słowem - sytuacja dynamiczna, jak w Drogówce Smarzowskiego.

Swoją drogą, Weir dobrze się wpasował w klucz dobierania nazw przez NASA. Statek - Hermes (mityczny posłaniec bogów). Nazwa misji marsjańskiej - Ares (czyli rzymski Mars). Sonda z żywnością - Iris (ponownie posłanka, ale nie Pawłowicz).

Na koniec zamieszczam fragmenty, które mnie najbardziej rozśmieszyły. Takie moje TOP 5.

"Wygląda na to, że L w LCD nie znalazło się przypadkiem. Znaczy, że to jest ekran ciekłokrystaliczny. Zgaduję, że albo kryształy wyparowały, albo się zamroziły. Może napiszę opinię klienta. 'Zabrałem go na powierzchnię Marsa i przestał działać. 0/10'"

"Na końcu powstanie mnóstwo H2O, ale będę zbyt martwy, żeby to docenić."

"Proszę, uważaj na swój język. Wszystko, co napiszesz, nadajemy na żywo na cały świat.
WATNEY: Patrzcie! Cycki! ==> (.Y.)"

"Jestem pewien, że okaże się, iż gdzieś jest mała dziurka. A NASA zorganizuje czterogodzinne spotkanie, zanim poradzą mi, żebym zalepił ją taśmą klejącą."

"W jeden sol przejeżdżam średnio dziewięćdziesiąt kilometrów, ale przybliżam się do Schiaparellego tylko o trzydzieści siedem kilometrów, ponieważ Pitagoras to kutas."

Jak to w moim przypadku zwykle bywa, dopiero po obejrzeniu filmu dowiedziałem się o istnieniu książki. Jednak znajomość zarysu przebiegu zdarzeń i końcówki w żadnym razie nie pozbawiła mnie wypieków na twarzy przy czytaniu tego doskonałego dzieła! Zresztą twórcom filmu nie udało się upchnąć nawet 1/3 problemów, z którymi mierzył się główny bohater.

Jeśli piszesz książkę,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Geniusz tkwi w prostocie. To niesamowite ile udało się Orwellowi przekazać za pomocą tak błahej i krótkiej historii.

Oczywiście utwór ma na celu, poprzez satyrę, uwypuklić obłudę socjalizmu, jednak myślę, że - co przykre - można doszukać się tu również wspólnych mianowników z kapitalizmem. Zmiana rządu, która nie zmienia lub wręcz pogarsza sytuację obywateli, czy niespełnione obietnice wyborcze, za które często obwinia się poprzedni rząd (Snowball).

Zakończenie wręcz genialne.

PS. Zielony obrus z rogiem i kopytem jako sztandar Folwarku. Mocno się uśmiechnąłem.

Geniusz tkwi w prostocie. To niesamowite ile udało się Orwellowi przekazać za pomocą tak błahej i krótkiej historii.

Oczywiście utwór ma na celu, poprzez satyrę, uwypuklić obłudę socjalizmu, jednak myślę, że - co przykre - można doszukać się tu również wspólnych mianowników z kapitalizmem. Zmiana rządu, która nie zmienia lub wręcz pogarsza sytuację obywateli, czy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Świadectwo to opis życia i piękny portret największego Polaka w dziejach świata.

Początkowo dominuje chronologia wydarzeń, później autorzy opisują życie Jana Pawła II bardziej tematycznie. Jego liczne pielgrzymki, chęć zjednoczenia Chrześcijaństwa, walka w obronie życia, dialog z innymi religiami, zmierzenie się z własną chorobą i ograniczeniami. Najwięcej miejsca poświęcone jest wieloletniej walce z komunizmem, walce w obronie godności człowieka i uszanowania jego praw, walce zakończonej sukcesem.

Najbardziej wstrząsającym fragmentem jest opis zamachu na Papieża. Przyznam, że nie byłem świadom jak blisko było najgorszego. Strach pomyśleć, gdzie byłaby Polska, gdzie byłby świat, gdyby papieskie rany okazały się śmiertelnymi.
Ktoś na górze jednak czuwał i to Polak wprowadził Kościół w trzecie tysiąclecie, by po niemal 27 latach wielkiej posługi odejść do Domu Ojca.

Świadectwo to opis życia i piękny portret największego Polaka w dziejach świata.

Początkowo dominuje chronologia wydarzeń, później autorzy opisują życie Jana Pawła II bardziej tematycznie. Jego liczne pielgrzymki, chęć zjednoczenia Chrześcijaństwa, walka w obronie życia, dialog z innymi religiami, zmierzenie się z własną chorobą i ograniczeniami. Najwięcej miejsca...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to