-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant12
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać411
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-05-04
2023-05-25
2019-08-13
Sięgnęłam po „Dożywocie” zaintrygowana pozytywnymi opiniami, tak naprawdę nie wiedząc zupełnie, czego mam się spodziewać. Całe szczęście, że tak było, bo czegokolwiek bym nie oczekiwała, ta książka i tak kompletnie by to przebiła. Jest to opowieść zbyt absurdalna, aby traktować ją poważnie, ale i zbyt ironiczna, by uznać ją za bajkę. Bohaterowie są kompletnie pokręceni, nieprawdopodobni i dobrani zupełnie od czapy. Czy ktokolwiek inny potrafiłby połączyć ze sobą słodkiego anioła stróża w bamboszkach, nieszczęsne widmo mówiącego wierszem samobójcy, omackowanego potwora z głębin, demoniczne utopce i różowego królika? Wydaje się to niemożliwe? A jednak Marta Kisiel tego dokonała tworząc dzieło absolutnie genialne i jedyne w swoim rodzaju.
„Dożywocie” to historia pisarza Konrada (nie Wallenroda), który po rozstaniu z niedoszłą narzeczoną postanawia przeprowadzić się do niedawno odziedziczonego majątku na odludziu, by tam w ciszy, spokoju i harmonii tworzyć dzieło swojego życia. Lichotka, bowiem tak nazywa się owy majątek, nie okazuje się jednak miłą wiejską chatką, lecz ogromnym gotyckim domiszczem z dożywotnio zakwaterowanymi tam nieszablonowymi lokatorami rodem z legend i bajek. Połączenie tych dwóch światów okaże się prawdziwą mieszanką wybuchową i to nie taką złożoną z dynamitu, lecz z napadów nieokiełznanego śmiechu.
Po paru godzinach od zakończenia lektury wciąż jestem pod ogromnym, nieopanowanym, bezgranicznym wrażeniem języka, jakim posłużyła się autorka. Ten humor, ta ironia, ten nieoczywisty dowcip parodiujący nasze codzienne życie, patetyczne frazy przeplatane z językiem typowo potocznym i cała masa innych językowych smaczków zaczerpniętych ze współczesnej kultury, ale i takich stworzonych przez samą autorkę, tworzą przezabawną całość, która rozchmurzy największego ponuraka. Naprawdę nie spodziewałam się, że ta opowiastka mnie tak pochłonie i zauroczy.
Polecam bardzo, bardzo gorąco. Nic tak nie poprawi humoru, jak ta niepozorna książeczka. Alleluja! Apsik!
Sięgnęłam po „Dożywocie” zaintrygowana pozytywnymi opiniami, tak naprawdę nie wiedząc zupełnie, czego mam się spodziewać. Całe szczęście, że tak było, bo czegokolwiek bym nie oczekiwała, ta książka i tak kompletnie by to przebiła. Jest to opowieść zbyt absurdalna, aby traktować ją poważnie, ale i zbyt ironiczna, by uznać ją za bajkę. Bohaterowie są kompletnie pokręceni,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-22
2020-06-13
2017-01-26
2017-03-07
2021-06-11
2017-11-28
Stu chłopców- jedno życie do wygrania.
"Wielki marsz" to niezwykle poruszająca książka. Towarzyszymy w niej stu maszerującym przez Amerykę chłopcom, którzy uczestniczą w potwornych zawodach. Czujemy ich wyczerpanie, ból, przerażenie oraz narastającą świadomość, że bezsensownie umierają. Nie mogą zrezygnować, nie mogą się poddać, ani zatrzymać. Każdy upadek, skurcz mięśni, a nawet spowolnienie marszu może oznaczać śmierć. Wygrać może tylko jeden. Ten, który najdłużej przetrwa.
Stephen King po raz kolejny mistrzowsko wczuł się w psychikę człowieka postawionego w skrajnie trudnej sytuacji. Zobrazował nie tylko rozmaite reakcje maszerujących chłopców na świadomość bliskiej śmierci, ale zagłębił się także w psychologię tłumu. Tłum towarzyszy chłopcom niemal od początku. Najpierw są to pojedyncze twarze, potem tylko zbita masa. Jest niczym starożytni Rzymianie łaknący chleba i igrzysk albo francuscy rewolucjoniści patrzący na głowy spadające z gilotyny. Nie ma współczucia, jest tylko szalony entuzjazm i satysfakcja na widok śmierci.
"Wielki Marsz" niesamowicie wciąga i porusza, ale też psychicznie męczy. Czytając, czułam niemal poczucie winy, że siedzę wypoczęta na kanapie, podczas gdy oni maszerują już kolejną dobę i zaliczają kolejną setkę kilometrów. Gorąco polecam fanom nieco głębszych historii o wartości ludzkiego życia.
Stu chłopców- jedno życie do wygrania.
"Wielki marsz" to niezwykle poruszająca książka. Towarzyszymy w niej stu maszerującym przez Amerykę chłopcom, którzy uczestniczą w potwornych zawodach. Czujemy ich wyczerpanie, ból, przerażenie oraz narastającą świadomość, że bezsensownie umierają. Nie mogą zrezygnować, nie mogą się poddać, ani zatrzymać. Każdy upadek, skurcz mięśni,...
2019-03-12
Moja znajomość twórczości Charlesa Dickensa ograniczała się do tej pory jedynie do omawianej w szkole „Opowieści wigilijnej” oraz ekranizacji „Olivera Twista”. O „Wielkich nadziejach” usłyszałam po raz pierwszy na czyimś wideoblogu, później była to ulubiona książka bohaterów jakiejś czytanej przez mnie książki i tak ten tytuł przewinął się jeszcze kilkukrotnie i zawsze był bardzo zachwalany. Sama miałam ogromne trudności ze znalezieniem tej książki, nie było jej w moich bibliotekach, ani księgarniach, dlatego gdy wreszcie wpadła w moje ręce miałam wobec niej, no cóż… wielkie nadzieje.
„Wielkie nadzieje” to historia pewnego chłopca o imieniu Pip-sieroty wychowywanego „własnoręcznie” przez apodyktyczną siostrę i jej dobrodusznego męża kowala. Pewnego dnia chłopiec spotyka zbiegłego galernika, któremu przynosi jedzenie. Mężczyzna szybo jednak zostaje schwytany. Wkrótce potem pewna bogata ekscentryczna dama zatrudnia Pipa jako chłopca do zabawy. Kobieta mieszka w ponurym domiszczu, gdzie czas został zatrzymany w dniu jej niedoszłego ślubu. W tym smutnym otoczeniu chłopiec poznaje przepiękną i wyniosłą Estellę, pod wpływem której zaczyna marzyć o lepszym życiu. Marzenia te nieoczekiwanie będą miały szansę się ziścić, gdy anonimowy dobroczyńca postanowi podarować Pipowi majątek i uczynić z niego wielkiego pana. Czy wielkie nadzieje Pipa się spełnią? Czy dzięki pieniądzom i wykształceniu zyska w oczach Estelli? Kim jest anonimowy dobroczyńca i dlaczego wybrał właśnie jego?
„Wielkie nadzieje” to historia o dorastaniu, o niespełnionej miłości, o ogromnej krzywdzie, zbrodni, zemście i pieniądzach, które wcale nie dają szczęścia w życiu. Obserwujemy tu historię Pipa i Estelli- dwojga dzieci, którym podarowano lepszą przyszłość. Ich drogi są wyboiste i choć krzyżują się w wielu miejscach, to nie mogą się ze sobą połączyć. Dickens opisał niezwykłą miłość, taką pierwszą, naiwną, płomienną, która miesza w głowie i zmusza do wielkich poświęceń, ale nie może się spełnić. To jest coś zupełnie innego niż wszystkie te historie kończące się happy endem. Tutaj wiemy, że nawet jeśli Pipowi i Estelli uda się w końcu połączyć, to nie będzie to lekkie, szczęśliwe zakończenie, a oni nigdy nie będą już tacy sami.
Charles Dickens doskonale wykreował swoich bohaterów. Postacie pierwszo i drugoplanowe, a nawet te trzecioplanowe, odznaczają się w sposób, dzięki któremu czytelnik je zapamiętuje. Weźmy na przykład takiego pana Pumblechooka, Mr Wopsla, czy nawet chłopca pracującego u krawca. Są to bohaterowie, którzy tak właściwe nie są niezbędni dla fabuły, spokojnie można by ich wyciąć, a historia nie zmieniłaby swojego biegu. Dicekns nadał im jednak takie cechy, które urozmaicają opowieść, a te postacie pozostają w naszych myślach.
Od tej pory Charles Dickens to dla mnie absolutny mistrz słowa. Jego styl pisania ma w sobie coś magicznego, mimo że nie ma tu żadnych elementów fantastycznych. Ta opowieść wciąga, porywa i pozostaje w umyśle dopóki nie poznamy zakończenia. Cała historia składa się z porozrzucanych elementów, które w pewnym momencie łączą się w jedną całość zaskakując czytelnika. Opisy miejsc nie są suchymi opisami, tylko czuje się, że autor widział to wszystko na własne oczy, przechadzał się po bagniskach, odwiedził londyńskie więzienie i pływał łódką po Tamizie. XIX wieczny Londyn staje przed naszymi oczami żywy, ponury i w pełnym rozkwicie. Dickens pisze tak prawdziwie, że wierzymy mu całkowicie w tę historię, choć po głębszym zastanowieniu brzmi ona bardzo nieprawdopodobnie. Dla mnie ta powieść to zupełne mistrzostwo fabuły, stylu i narracji.
Długo jeszcze mogłabym się tak zachwycać wszystkim walorami tej książki. Jak dla mnie jest to powieść doskonała, która właśnie znalazła się na zaszczytnym pierwszym miejscu wśród moich ulubionych powieści historycznych, spychając z piedestału „Przeminęło z wiatrem”, które tkwiło tam przez ponad 10 lat.
Bardzo, bardzo gorąco polecam.
Moja znajomość twórczości Charlesa Dickensa ograniczała się do tej pory jedynie do omawianej w szkole „Opowieści wigilijnej” oraz ekranizacji „Olivera Twista”. O „Wielkich nadziejach” usłyszałam po raz pierwszy na czyimś wideoblogu, później była to ulubiona książka bohaterów jakiejś czytanej przez mnie książki i tak ten tytuł przewinął się jeszcze kilkukrotnie i zawsze...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-01
Sięgając po „ Władcę much” zastanawiałam się nad tym, czemu ta książka jest uznawana za dzieło kultowe. Stykając się z różnymi opiniami, rzucały mi się w oczy takie określenia, jak: wstrząsająca, brutalna, dystopijna, o pierwotnym złu i upadku człowieczeństwa. Postanowiłam sprawdzić, dlaczego tak określa się opowieść o grupie małych chłopców próbujących przetrwać na bezludnej wyspie.
Jedną z pierwszych myśli, które mi przyszły do głowy podczas czytania, było to, że sytuacja, w jakiej znaleźni się rozbitkowie przypomina trochę stanfordzki eksperyment więzienny przeprowadzony w 1971 roku, podczas którego grupa zwyczajnych ludzi została podzielona na więźniów i strażników więziennych. Ludzie ci bardzo szybko odnaleźli się w przydzielonych im rolach. Strażnicy zaczęli nadużywać swojej władzy i znęcać się nad więźniami, a więźniowie zaczęli się buntować i tracić poczucie własnej tożsamości. Eksperyment szybko wymknął się spod kontroli i trzeba było go przerwać. Z podobną sytuacją mamy do czynienia we „Władcy much”. Grupa grzecznych, niewinnych chłopców z dobrych angielskich domów, w wielu 6-12 lat, staje się rozbitkami na bezludnej wyspie. Chłopcy początkowo próbują stworzyć społeczność na wzór tego, co znają z domu. Ustalają zasady, zwołują zebrania, na których każdy ma prawo głosu, budują szałasy i wspólnie podtrzymują ogień mający być sygnałem dla przepływających statków. Bardzo szybko zostaje także wybrany przywódca oraz grupa myśliwych. Wydawać by się mogło, że w ten sposób chłopcy powinni spokojnie przetrwać do czasu ratunku.
Dlaczego więc wszystko poszło nie tak?
To pytanie zadaje sobie w kółko Ralph- chłopiec, który początkowo przewodził grupie. Kompletnie nie potrafi zrozumieć, dlaczego jego koledzy, towarzysze zabaw, zamienili się w żądnych krwi dzikusów. Wydaje się, że to w dużej mierze jest kwestia ról, jakie zostały im wydzielone w społeczeństwie. Ralph, jako przywódca, musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za grupę, myślał rozsądnie, próbował ustalać priorytety i trzymać się zasad. Przeciwieństwem Ralpha jest Jack, chłopiec który przegrał w wyborach na przywódcę, ale został mianowany szefem grupy myśliwych. Polowanie szybko staje się jego obsesją, która zaczyna przyćmiewać zdrowy rozsądek, aż Jack staje się prowodyrem buntu. Wśród pozostałych chłopców pojawiają się nocne koszmary i lęki, które stopniowo przeradzają się w irracjonalny strach przed stworzoną z wyobraźni bestią. Ponadto rozbitkowie są zmęczeni monotonną owocową dietą i gotowi zrobić wszystko za kawałek mięsa. Co się wydarzy, gdy już raz zaznają smaku krwi?
William Golding stworzył w zasadzie bardzo prostą opowieść, w której udało mu się zawrzeć całą prawdę o ludzkiej naturze. Chłopcy ukazują obraz społeczeństwa, w którym mamy rozsądnego przywódcę, mamy żądnego krwi buntownika, mamy inteligentnego grubaska, który przez swój wygląd nigdy nie będzie traktowany poważnie, mamy kata lubującego się w zadawaniu bólu oraz lekko zbzikowanego chłopca, który rozumie więcej niż inni. Są też bezwolne maluchy, które podążają za obietnicą większego dostatku. Ponadto autor ukazuje, że społeczeństwo opiera się na niepodważalnych zasadach, bez których w ludziach odzywa się pierwotna natura i dzikość, a im więcej jej posmakują, tym trudniej ją ujarzmić. Bez zasad i silnego przywódcy powstaje chaos.
„Władca much” to bardzo mocna książka, która w prosty sposób zdejmuje czytelnikowi klapki oczu i zmusza go do zmierzenia się z prawdą. Cała historia jest brutalna, przerażająca i szokująca. Naprawdę szkoda, że nie znajduje się w kanonie lektur szkolnych, bo mogłaby być pretekstem do bardzo ważnych, pouczających dyskusji. Ponadto autor pozostawia nam dość otwarte zakończenie, zmuszające do zastanowienia się nad tym, co mogłoby się dziać później. Czy dzieci, które zaznały pierwotnych instynktów, poznały czym jest strach i żądza mordu, potrafiłyby jeszcze odzyskać niewinność? Czy kiedykolwiek odnalazłyby się jeszcze w cywilizowanym społeczeństwie? Co by było, gdyby ta historia okazała się jedynie eksperymentem naukowym?
Gorąco polecam, zwłaszcza fanom powieść dystopijnych, bo ewidentnie widać, że wielu współczesnych autorów czerpało inspirację z tej książki.
Sięgając po „ Władcę much” zastanawiałam się nad tym, czemu ta książka jest uznawana za dzieło kultowe. Stykając się z różnymi opiniami, rzucały mi się w oczy takie określenia, jak: wstrząsająca, brutalna, dystopijna, o pierwotnym złu i upadku człowieczeństwa. Postanowiłam sprawdzić, dlaczego tak określa się opowieść o grupie małych chłopców próbujących przetrwać na...
więcej mniej Pokaż mimo to
Znałam twórczość Lucy Maud Motgomery jedynie z cyklu o Ani z Zielonego Wzgórza. Po raz pierwszy przeczytałam tę serię mając niecałe dziesięć lat i totalnie się w niej zakochałam. Miała ona ogromny wpływ na mnie, jako dość nieśmiałą dziewczynkę i myślę, że w dużej mierze ukształtowała mój gust czytelniczy. Od tamtej pory wciąż zdarza mi się wracać do ulubionych części czy nawet samych fragmentów. Nigdy jednak nie zdecydowałam się na sięgnięcie po inną książkę tej autorki. Dlaczego? Chyba wydawało mi się, że jej bohaterki są do siebie zbyt podobne i obawiałam się, że przez to historia Ani Shirley straci dla mnie całą magię.
„Błękitny zamek” przedstawia jednak zupełnie inną opowieść. Główną bohaterką jest tutaj dwudziestodziewiącio letnia Joanna (bardzo nie lubię, gdy tłumacz spolszcza imiona) uznana przez swoje środowisko za starą pannę. Kobieta wiedzie bardzo nieszczęśliwe życie, w którym rodzina sprawuje nad nią całkowitą kontrolę, wciąż traktując ją jak małe, niezbyt rozgarnięte dziecko. W rzeczywistości, Joanna jest osobą błyskotliwą, obdarzoną poczuciem humoru i wielką wyobraźnią, lecz jej życiem wciąż rządzi strach. Kobieta nie potrafi postawić się rodzinie, wziąć życia w swoje ręce i zacząć realizować własnych pragnień. Wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia, Joanna dowiaduje się, że cierpi na ciężką chorobę serca i został jej najwyżej rok życia. Ten wyrok dodaje jej pewności siebie i sprawia, że nie chce ona już więcej marnować ani chwili, a kilka śmiałych decyzji całkowicie odmieni jej życie.
Historia opowiedziana w „Błękitnym zamku” wydaje się być dość prosta i przewidywalna, lecz tak naprawdę jest dużo głębsza niż się na pozór wydaje i niesie ze sobą piękne przesłanie. Jest to opowieść o wielkiej samotności i wielkich niezrealizowanych pragnieniach. Ukazuje problem braku pewności siebie i tego, jak strach może nas ograniczać. Książka uświadamia nam także, jak kruche jest naszcze życie i że trzeba je codziennie doceniać i podejmować śmiałe decyzje, by nie żałować zmarnowanego czasu. Pokazuje nam także, by nie rezygnować z marzeń, bo nigdy nie jest za późno, by odmienić swoje życie.
Opowieść ta całkowicie mnie oczarowała i zachwyciła. Nie wiem czy naprawdę była tak doskonała czy to tylko we mnie odezwał się sentyment do stylu pisania Lucy Maud Montgomery. Wiem na pewno, że dawno żadna książka nie wzbudziła we mnie tylu emocji i niezwykłych przeżyć. Podobali mi się bohaterowie, podobała mi się narracja i nieco ironiczny humor. Zakończenie było dość oczywiste, lecz ta historia nie mogła skończyć się w żaden inny sposób, bo jej przesłanie straciłoby sens.
Gorąco polecam. Sama na pewno jeszcze kiedyś do niej wrócę, gdy będę potrzebowała solidnej dawki optymizmu. Może nawet zdecyduję się zapoznać z pozostałą twórczością autorki
Znałam twórczość Lucy Maud Motgomery jedynie z cyklu o Ani z Zielonego Wzgórza. Po raz pierwszy przeczytałam tę serię mając niecałe dziesięć lat i totalnie się w niej zakochałam. Miała ona ogromny wpływ na mnie, jako dość nieśmiałą dziewczynkę i myślę, że w dużej mierze ukształtowała mój gust czytelniczy. Od tamtej pory wciąż zdarza mi się wracać do ulubionych części czy...
więcej Pokaż mimo to