-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2016-02-24
2015-10-30
2016-01-17
Przed przeczytaniem "Byliśmy łgarzami" nie dowiadywałam się o tej książce kompletnie nic, oprócz tego, że na koniec będę bardzo zaskoczona.
Przeczytałam i jestem zaskoczona. Przez ostatnie 25 stron myślałam "ale jak to?". Pewne szczegóły zaczęły się dopasowywać, układać, wyjaśniać i nabierać znaczenia.
Na początku cała ta historia wydaje się zupełnie niepozorna. Jest jednocześnie intrygująca (przynajmniej dla mnie była). W pewnym momencie z każdą stroną coraz mocniej czułam wiszącą nad tym wszystkim tajemnicę. W końcu zagadka zaczyna się rozwiązywać, wspomnienia Cady wracają i układają się w całość. Kiedy myślałam, że to już koniec szokujących informacji, wszystko jeszcze obróciło się o 180°. Podobało mi się to, że dowiadywałam się o tym wszystkim razem z Cadence.
Myślę, że gdybym nie wiedziała o czekającym mnie szoku na końcu i spodziewała się zwykłej historyjki o zakochanych nastolatkach, to byłabym jeszcze bardziej zaskoczona. Ale i tak jestem. Nie przewidziałam ani jednego małego szczegółu z zakończenia. Jeszcze nigdy chyba tak nie miałam.
A tak poza tym, ze strony technicznej, podobała mi się narracja i te krótkie rozdziały.
Przed przeczytaniem "Byliśmy łgarzami" nie dowiadywałam się o tej książce kompletnie nic, oprócz tego, że na koniec będę bardzo zaskoczona.
Przeczytałam i jestem zaskoczona. Przez ostatnie 25 stron myślałam "ale jak to?". Pewne szczegóły zaczęły się dopasowywać, układać, wyjaśniać i nabierać znaczenia.
Na początku cała ta historia wydaje się zupełnie niepozorna. Jest...
2016-02-13
To chyba trochę dziwne, ale ja jeszcze nigdy nie oglądałam "Szkoły uczuć". Niedawno stwierdziłam, że przeczytam sobie "Jesienną miłość" i kiedy zorientowałam się, że "Szkoła uczuć" jest jej ekranizacją, to się ucieszyłam. Bo wiadomo - najpierw książka, potem film. Naprawdę nie wiem, jakim cudem tego nie oglądałam, ale bardzo dobrze, bo filmy zakłócają trochę odbiór książki. Mając już książkę w domu (wypożyczoną z biblioteki) stwierdziłam, że przeczytam ją na Walentynki. Zaczęłam wcześniej i do Walentynek nie dotrwała. No po prostu musiałam ją skończyć. Nie wyobrażałam sobie, że pójdę spać, nie znając zakończenia. Zazwyczaj jestem w stanie przerwać, kiedy chcę, ale teraz nie mogłam.
"Najpierw będziecie się uśmiechać, potem zapłaczecie...nie skarżcie się później, że was nie ostrzegałem."
No nie powiem, zaczęły mi się pojawiać czarne scenariusze w głowie i zastanawiałam się, czy faktycznie będę płakać. Nie płakałam, ale myślę, że niejedna osoba wylewała łzy strumieniami. Ja po prostu bardzo, bardzo rzadko płaczę przy książkach. Na pewno była to wzruszająca historia, ale autor na szczęście załagodził trochę całą tą rozpacz.
W czasie czytania odnosiłam wrażenie, że uczucie głównych bohaterów jest bardzo realne, trwałe, szczere. Po prostu prawdziwe. Myślę, że duży wpływ miało na to ukazanie w realny sposób samego procesu zakochiwania się. To nie było (tak jak w wielu książkach) coś w stylu, że chłopak jeszcze nie zna lepiej dziewczyny i jak tylko ją zobaczy to "o Boże, jaka ona cudowna, kocham ją". Zakochali się w sobie powoli, spędzając razem dużo czasu i coraz lepiej się poznając. Poza tym wyczuwałam dosyć wyraźnie zmianę Landona. Nie w tym co robił, ale w jego przemyśleniach. Na końcu, jak dla mnie, był już całkiem inny niż na początku. Ze względu na bardzo religijną Jamie pojawia się też wątek wiary w Boga i w Jego zamiary.
Chciałabym też wspomnieć, że to była moja pierwsza książka autorstwa Nicholasa Sparksa. Na pewno sięgnę po inne, bo bardzo spodobał mi się styl pisania.
W SKRÓCIE:
"Jesienna miłość" to niedługa, ale wzruszająca historia, ukazująca jak rodzi się prawdziwa i zupełnie nieoczekiwana miłość między dwójką młodych ludzi. Opowiada oprócz tego o stawaniu się dojrzałym, odpowiedzialnym człowiekiem, o sile i radzeniu sobie z bardzo trudnymi sprawami oraz o zmienianiu stosunku wobec wiary.
POLECAM
To chyba trochę dziwne, ale ja jeszcze nigdy nie oglądałam "Szkoły uczuć". Niedawno stwierdziłam, że przeczytam sobie "Jesienną miłość" i kiedy zorientowałam się, że "Szkoła uczuć" jest jej ekranizacją, to się ucieszyłam. Bo wiadomo - najpierw książka, potem film. Naprawdę nie wiem, jakim cudem tego nie oglądałam, ale bardzo dobrze, bo filmy zakłócają trochę odbiór książki....
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-24
"W PRASTAREJ PUSZCZY TRWA
AKADEMIA DOBRA I ZŁA.
BLIŹNIACZE WIEŻE JAK DWIE GŁOWY,
JEDNA DLA SZLACHETNYCH,
DRUGA DLA PODŁYCH.
UCIECZKA Z NIEJ NIEMOŻLIWA.
JEDYNA DROGA WYJŚCIA
W BAŚNI SIĘ UKRYWA."
Chcecie wiedzieć jak powstają baśnie? W Akademii Dobra i Zła dzieci uczą się jak tworzyć własną historię.
Od dwóch wieków co cztery lata w Gawaldonie ginie dwoje dzieci - jedno jest dobre, radosne, a drugie mroczne i samotne. Nikomu jeszcze nie udało się wrócić. Wiadomo tylko, że za porwaniami stoi Dyrektor Akademii. Mieszkańcy bronią się jak mogą, ale i tak w tym roku znikają dwie dziewczynki. Dwie przyjaciółki. Sofia jest uroczą, uśmiechniętą i śliczną blondynką chodzącą w różowych sukienkach i szklanych pantofelkach. Trafia do... Akademii Zła, gdzie wszystko jest czarne, stare, śmierdzące, zniszczone, nadpalone albo pleśniejące. Agata jest lubiącą samotność i czarne, workowate sukienki brunetką, mieszkającą na cmentarzu. Trafia do Akademii Dobra, gdzie wszystko jest pachnące, słodkie, szklane, złote albo różowe.
To straszna pomyłka czy dobrze przemyślana decyzja? Jak poradzą sobie w miejscach, do których pozornie nie pasują?
Zdecydowałam się wypożyczyć "Akademię Dobra i Zła" z biblioteki, kiedy zobaczyłam na okładce napis: "Znakomita lektura dla fanek serii Rywalki". Jak dla mnie niewiele ma to wspólnego z "Rywalkami", ale reklama na mnie zadziała, bo przeczytałam. Książka mi się podobała. Jest tu bardzo, bardzo wyraźny i stereotypowy kontrast między Dobrem a Złem. Ja nie uważam tego za wadę, wręcz przeciwnie, bo tworzy to charakterystyczny dla tej książki klimat. Jednak kto jest Dobry a kto Zły? Czy ten podział zdoła się utrzymać? W książce występuje wiele zwrotów akcji. Mamy do czynienia z magią. Jest tu wątek burzliwej przyjaźni Sofii i Agaty, dosyć skomplikowanych relacji dziewcząt z idealnym księciem Tedrosem, wiele wątków innych bohaterów oraz tajemnicza postać Dyrektora Akademii. Po pierwszych dwóch stronach stwierdziłam, że się z Sofią nie polubimy i miałam rację. Irytująca osoba. Automatycznie Agata wydała mi się tą "normalną". I faktycznie - Agatę jak najbardziej lubię. Przy pierwszym spotkaniu Tedros niezbyt przypadł mi go gustu, jednak kiedy przeczytałam fragment, w którym był on sam i narrator trochę opowiadał o jego uczuciach, uznałam, że nasz książę jest w porządku. Nie jest idealny, ale mnie nie drażnił. Jest dobrze.
Jeśli chodzi o całą oprawę graficzną książki, to sugerowałaby ona, że książka jest dla nieco młodszych czytelników (może jakieś 10-12 lat), jednak mi te wszystkie rysunki się podobały. Nie jest to może książka dla bardzo dojrzałych czytelników (chociaż jak chcą to też oczywiście mogą przeczytać), ale dla młodzieży jak najbardziej. Może to dziwne, ale okładka też mi się podoba, chociaż wygląda jak dla dzieci. Nie widzę w tym nic złego. Plus za mapę, która jest na początku. Bez niej też można by się bez trudu połapać, ale miło, że jest, bo jak dla jest bardzo ładna.
Polecam zagłębienie się w ten magiczny, baśniowy świat jaki oferuje nam "Akademia Dobra i Zła" Somana Chainani.
Na koniec zagadka:
"Co to takiego: Zło nigdy tego nie będzie miało... a Dobro nie może bez tego żyć?"
"W PRASTAREJ PUSZCZY TRWA
AKADEMIA DOBRA I ZŁA.
BLIŹNIACZE WIEŻE JAK DWIE GŁOWY,
JEDNA DLA SZLACHETNYCH,
DRUGA DLA PODŁYCH.
UCIECZKA Z NIEJ NIEMOŻLIWA.
JEDYNA DROGA WYJŚCIA
W BAŚNI SIĘ UKRYWA."
Chcecie wiedzieć jak powstają baśnie? W Akademii Dobra i Zła dzieci uczą się jak tworzyć własną historię.
Od dwóch wieków co cztery lata w Gawaldonie ginie dwoje dzieci - jedno jest...
Nie spodziewałam się, że książka "Każdego dnia" Davida Levithana aż tak bardzo mi się spodoba. Przed rozpoczęciem czytania myślałam, że jest ona na 8 gwiazdek. W czasie lektury sądziłam, że dam jej 9 gwiazdek. Po zakończeniu postanowiłam, że ocenię ją na 10.
Przede wszystkim cały pomysł na książkę jest chyba najoryginalniejszy, z jakim się spotkałam. Nie wiem, może są podobne książki, ja o nich nie słyszałam i uważam, że motyw z budzeniem się codziennie w innym ciele jest bardzo oryginalny i ciekawy.
Książkę dosyć szybko się czyta. Myślę, że przyczynia się do tego właśnie ta codzienna zmiana ciała przez głównego bohatera.
Spodobał mi się styl pisania, wydaje się taki szczery. Odniosłam też wrażenie, że "Każdego dnia" jest kopalnią cytatów. Można ich tutaj znaleźć mnóstwo.
"Każdego dnia" oprócz głównych wątków A i Rhiannon oraz A i Nathana oferuje też czytelnikowi dodatkowo 40 skrawków historii każdej osoby, jaką jest na jeden dzień główny bohater.
Ta książka ukazuje dobre wartości. A kilka razy budzi się w ciele homoseksualisty lub przyjaciela takiej osoby. Myślę, że to, w jaki sposób jest to wszystko opisane, może uczyć tolerancji. Oprócz tego znajdziemy tu szacunek wobec drugiej, obcej nam osoby i jej życia. Uczciwość. Poświęcenie swoich pragnień dla szczęścia osoby, którą się kocha.
Pod koniec zaczęły wychodzić na jaw trochę szokujące informacje. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tego, że jeszcze dodatkowo coś się zacznie dziać. Samo zakończenie (dzień 6033) bardzo mi się spodobało.
Uważam, że "Każdego dnia" autorstwa Davida Levithana jest bardzo dobrą książką, którą naprawdę warto przeczytać.
POLECAM
Nie spodziewałam się, że książka "Każdego dnia" Davida Levithana aż tak bardzo mi się spodoba. Przed rozpoczęciem czytania myślałam, że jest ona na 8 gwiazdek. W czasie lektury sądziłam, że dam jej 9 gwiazdek. Po zakończeniu postanowiłam, że ocenię ją na 10.
więcej Pokaż mimo toPrzede wszystkim cały pomysł na książkę jest chyba najoryginalniejszy, z jakim się spotkałam. Nie wiem, może są...