Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Wenecja. Oblicza miasta na wodzie Beata Pomykalska, Paweł Pomykalski
Ocena 9,6
Wenecja. Oblic... Beata Pomykalska, P...

Na półkach:

31/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Wenecja. Oblicza miasta na wodzie” autorstwa Beaty i Pawła Pomykalskich to kolejna świetnie wydana pozycja od Bezdroży. Tym razem nie jest to typowy przewodnik, a zbiór opowieści o tym wyjątkowym mieście. Książka ma niespełna trzysta stron i jest wydana na papierze dobrej jakości. Została uzupełniona o klimatyczne zdjęcia. Jak piszą sami autorzy - są one czarno-białe jako przeciwwaga dla krzykliwych i idealnie dopracowanych widokówek z widokami Wenecji.

Z racji tego, że książka nie skupia się głównie na zwykłych przyziemnych kwestiach związanych z podróżowaniem, takich jak to gdzie spać i co zjeść, a bardziej na warstwie historycznej i dziedzictwie kulturowym, dla mnie staje się nie lada gratką. Uwielbiam tego typu wydania, dzięki nim zwiedza się o wiele głębiej. Mam nawet podobnie skonstruowaną książkę o Krakowie - myślałam że znam swoje miasto, a dzięki niej okazało się, że wcale tak nie było i odkryłam wiele jego tajemnic. “Wenecja” od Bezdroży będzie zatem idealna nie tylko dla osób, które nigdy w Wenecji nie były i chcą się czegoś o niej dowiedzieć, ale również dla “starych wyjadaczy”, którzy zęby zjedli na wyjazdach do tego miasta.

Zapytacie co ciekawego można znaleźć w tej książce. Uchylę przed Wami rąbka tajemnicy, ale nie za wiele, gdyż wiadomo, że to co ukryte bardziej kusi. Książka składa się z trzynastu rozdziałów, do których zaliczyłam też wstęp i zakończenie. Każdy z nich z kolei podzielony jest na następne segmenty odpowiadające tematowi przewodniemu rozdziału. I tak Beata i Paweł Pomykalscy snują swoją opowieść o intrygującej Wenecji od jej narodzin po czasy współczesne. A opowieść ta zawiera wiele istotnych aspektów, przez “Władzę”, przez to jak i dlaczego to miasto stało się tak potężne, jaki status miała w nim kobieta, przez sztukę, to jak spędza się w niej karnawał, aż po to jak się tam choruje i umiera.

Bardzo cenię tego typu pozycje. Wydania, które nie skupiają się na pokazaniu nam aktualnych miejsc i przekazaniu praktycznych wskazówek, tylko głęboko zakorzenione w przeszłości pokazują nam ludzi i ich historie takimi jacy byli. Pokazują, też ich podobieństwo do nas, to, że byli prawdziwie z krwi i kości. Oczywiście typowe przewodniki też są ważne i potrzebne, traktowałabym obie formy jako wzajemne uzupełnienie, jeśli komuś zależy na świadomym i głębszym poznaniu Wenecji. Dla mnie rewelacja!

31/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Wenecja. Oblicza miasta na wodzie” autorstwa Beaty i Pawła Pomykalskich to kolejna świetnie wydana pozycja od Bezdroży. Tym razem nie jest to typowy przewodnik, a zbiór opowieści o tym wyjątkowym mieście. Książka ma niespełna trzysta stron i jest wydana na papierze dobrej jakości. Została uzupełniona o klimatyczne zdjęcia. Jak piszą sami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

30/52/2024 ig: @Liber.tinea

Główną bohaterką książeczki dla dzieci “To ja, Gorączka” jest mały, kudłaty stworek, mający być uosobieniem odwiedzającej nas w czasie choroby gorączki. Choć większość z nas oczywiście jej nie lubi i uważa za coś złego, to w książce jest ona przedstawiona jako sympatyczna towarzyszka Odporności. Dzięki ilustracjom wykonanym przez Panią Dorotę Ziębę, dziecko może wyobrazić sobie zjawisko gorączki i wziąć udział w bitwie jaką organizm toczy z chorobą. Coś zwizualizowanego często bywa dla dziecka łatwiejsze do oswojenia.

Książeczka zachęca do interakcji - dziecko jest zapraszane do zabawy z tytułową bohaterką, dzięki czemu właśnie ma szansę na bliższe zapoznanie się z nią. Do bajki są też dołączane naklejki. Zamierzeniem książki autorstwa Marcina Korczyka, znanego również jako Pan Tabletka, jest właśnie zapoznanie dziecka ze zjawiskiem gorączki i wytłumaczeniem mu skąd ona się bierze i jak działa na organizm. Wraz z tytułową Gorączką rodzic może wspólnie z małym człowiekiem przestudiować w dostosowany do dziecka sposób cały proces choroby, wytłumaczyć dlaczego boli je głowa, czemu raz jest zimno, raz gorąco i dlaczego nie ma siły na zabawę. Uważam, że ta bajka w łatwy sposób może pomóc dziecku w przetrwaniu trudniejszego dla niego czasu, jakim jest choroba.

Na stronach książki są też zawarte rady jak szybciej wyzdrowieć, dzięki czemu rodzic sprawniej przekona swoje potomstwo do tego, aby piło więcej wody, czy aby grzecznie dało sobie zmierzyć temperaturę lub przyjęło leki. “To ja, Gorączka” jest dedykowana dla dzieci w wieku od 3 do 8 lat, ale myślę, że dla wielu pomysłowych rodziców młodszych maluchów może być równie pomocna. Wielu z nich nie wie jak rozmawiać ze swoją pociechą, czy też samemu musi się doedukować jak pomóc w sytuacji, gdy pojawia się choroba. Na pomoc przyjdą mu inne tytuły dostępne na stronie internetowej Pana Tabletki gdzie dla przykładu można kupić także książkę o gorączce dla dorosłych. Przydatny w rozmawianiu z dzieckiem o chorowaniu może być też blog Pana Tabletki dla opiekunów - kod QR znajduje się na ostatniej stronie bajki. Są to bardzo wartościowe materiały i sądzę, że spodobają się zarówno rodzicom, jak i dzieciom, o które właśnie tutaj chodzi.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

30/52/2024 ig: @Liber.tinea

Główną bohaterką książeczki dla dzieci “To ja, Gorączka” jest mały, kudłaty stworek, mający być uosobieniem odwiedzającej nas w czasie choroby gorączki. Choć większość z nas oczywiście jej nie lubi i uważa za coś złego, to w książce jest ona przedstawiona jako sympatyczna towarzyszka Odporności. Dzięki ilustracjom wykonanym przez Panią Dorotę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

29/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Strażnik miecza” jest pierwszym tomem cyklu fantasy “The Chronicles of Castellane” autorstwa Cassandry Clare. Osobiście jeszcze nie spotkałam się z piórem autorki, więc zachęcona opisem sięgnęłam po tę książkę z ogromną ciekawością. Początek powieści jak możnaby się było spodziewać, to wprowadzenie do wymyślonego przez pisarkę świata i panującego w nim zasad. Zapoznanie się z bohaterami i wyrobienie sobie o nich zdania zajęło mi około ⅓ objętości książki. Już wtedy mogłam stwierdzić, że moją ulubioną w niej postacią zostanie Król Szmaciarz - przestępca z zasadami, ale o fabule i bohaterach wspomnę nieco niżej.

Akcja powieści rozkręcała się dosyć powoli, a mnogość szczegółowych opisów sprawiała, że brnęłam przez nią raczej mozolnie. Pierwszych dwieście - trzysta stron nie porwało mnie na tyle, żebym mogła powiedzieć, że książka mnie wciągnęła i była ekscytująca. Wręcz przeciwnie, bo te trzysta stron czytałam ponad tydzień i nie wracałam do nich z wypiekami na twarzy, aby dowiedzieć się co będzie dalej. Nie potrafię stwierdzić czym to było spowodowane. Styl pisania przez Autorkę jest przyjemny, a słownictwo poprawne i zgrabne. Jednak coś sprawiło, być może właśnie ten niespieszny sposób prowadzenia fabuły, że zapomniałam na czym poprzednio skończyłam i mało radośnie sięgałam po książkę aby kontynuować.

Na szczęście zmienia się to właśnie około tej wspomnianej jednej trzeciej treści, gdzie nici żywotów przedstawionych postaci zaczynają się łączyć, a Czytelnik powoli zaczyna wyczuwać się w powieść, uczestniczyć w niej, przewidywać co może wydarzyć się dalej. Zakładam, że tak długie wprowadzenie może zniechęcać, jednak biorę też na poprawkę fakt, że to dopiero pierwsza część cyklu i czasami Autor stosuje tak szczegółowe wprowadzenie do wymyślonej przez siebie fantastycznej rzeczywistości, aby nie musieć do niego już wracać w kolejnych tomach. Ma to swoje plusy, jak i minusy. Na szczęście fabuła od tego momentu już tylko zyskuje, bohaterowie są na tyle oswojeni w głowie Odbiorcy, że uruchamia się ciekawość i zostajemy porwani nurtem zdarzeń.

Obiecałam wspomnieć o fabule i bohaterach, więc to ten moment. Kel jako dziesięcioletni chłopak zostaje zabrany z sierocińca przez tajemniczego szlachcica. Ma zostać Strażnikiem Miecza, czyli jednocześnie obrońcą i sobowtórem następcy tronu, Conora Aureliana. Kel ma zastępować Księcia w różnych wydarzeniach, w których tamtemu może coś grozić i ostatecznie musi mu towarzyszyć dzień i noc, aby w razie niebezpieczeństwa być gotowym nawet na oddanie za niego życia. Mijają lata, a Kel wdzięczny za życie, jakie wiedzie u boku młodego księcia, zostaje podstępnie wciągnięty spisek, który otworzy mu oczy na wiele spraw.

Lin Caster to młoda dziewczyna pochodząca ze społecznosci Ashkarów. Od dzieciństwa chciała zostać lekarzem, jednak jako kobieta i to jeszcze z ludu, który niegdyś posiadał magiczne zdolności, ma to niezwykle utrudnione. Jej dziadek jest królewskim doradcą, ale nawet po śmierci swojej córki i jej męża, a rodziców Lin, nie zaopiekował się nią, tylko zostawił społeczności na wychowanie.

Ścieżki Lin i Kela przecinają się za sprawą Króla Szmaciarza (kto wpadł na pomysł, aby tak przetłumaczyć nazwę tej postaci?!). Wspólnie odkrywają pewne tajemnice mogące mieć ogromny wpływ na przyszłość całego Castellane. To wszystko w połączeniu z zakazaną miłością i fabułą pełną subtelnej magii, dało twór dosyć ciekawy, ale niepozbawiony wad.

Choć książka jako całość wydała mi się nieco przegadana i Autorka mogłaby zmieścić fabułę na połowie jej objętości, to ostatecznie uważam, że może być ona ciekawą powieścią dla młodych odbiorców. Ta fantastyczno-przygodowa pozycja ma swoje lepsze i słabsze momenty, ale myślę, że fanom gatunku young adult powinna się spodobać. Nie wiem czy sięgnę po kolejną część - jeśli wpadnie mi przy okazji w ręce, to jest taka szansa, ale na pewno nie będę wypatrywać dnia premiery z niecierpliwością.

29/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Strażnik miecza” jest pierwszym tomem cyklu fantasy “The Chronicles of Castellane” autorstwa Cassandry Clare. Osobiście jeszcze nie spotkałam się z piórem autorki, więc zachęcona opisem sięgnęłam po tę książkę z ogromną ciekawością. Początek powieści jak możnaby się było spodziewać, to wprowadzenie do wymyślonego przez pisarkę świata i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

28/52/2024 ig: @Liber.tinea

Przewodnik “Cypr” z Bezdroży jako materiał marketingowy Sopockiego Towarzystwa Ubezpieczeń Ergo Hestia, to niepozorna, ale bardzo treściwa książeczka. Choć sam Cypr jest największą wyspą wschodniej części Morza Śródziemnego to tutaj został opisany w pigułce, ale w bardzo rzeczowy sposób. A o to przecież chodzi w przewodnikach. Ta wyspa niczym samodzielne państwo, leży na skrzyżowaniu kultur wschodu i zachodu. Była kształtowana przez wpływy hellenistyczne, rzymskie i bizantyjskie, a teraz łączy Grecję i Turcję. Jest wspaniałą atrakcją turystyczną dla zwiedzających różnej maści - dla tych, którzy szukają historycznych korzeni różnych kultur i dla tych, oczekujących wypoczynku na pięknych plażach.

Ta publikacja to typowy przewodnik wskazujący jakie miejsca warto odwiedzić - zarówno pod kątem kulturowym, jak i wypoczynkowym i zabawowym. Zawiera zarys historyczny tej wyspy o burzliwej przeszłości oraz praktyczne wskazówki dotyczące wszelkich kwestii mogących interesować turystów. Od noclegów, przez to co i gdzie zjeść, jak i czym się poruszać, aż po opisy miejsc wartych odwiedzenia. Zdjęcia zamieszczone w publikacji są piękne, kolorowe i oczywiście zachęcające do zarezerwowania lotu na wyspę kojarzoną z narodzinami bogini miłości - Wenus.

Moim zdaniem ta pozycja, idealna wielkością nawet do bagażu podręcznego w samolocie, całkowicie wyczerpuje wszystkie tematy związane z podróżą na Cypr. Sama jeszcze nie byłam w tym cudownie zapowiadającym się miejscu, ale zachęcona opisami i zaopatrzona w ten praktyczny przewodnik z pewnością wezmę go pod uwagę przy planowaniu kolejnych wakacji. Zwłaszcza, że to miejsce idealne również dla tych niezdecydowanych - góry graniczą z nizinami i przejrzystymi wodami morza.

28/52/2024 ig: @Liber.tinea

Przewodnik “Cypr” z Bezdroży jako materiał marketingowy Sopockiego Towarzystwa Ubezpieczeń Ergo Hestia, to niepozorna, ale bardzo treściwa książeczka. Choć sam Cypr jest największą wyspą wschodniej części Morza Śródziemnego to tutaj został opisany w pigułce, ale w bardzo rzeczowy sposób. A o to przecież chodzi w przewodnikach. Ta wyspa niczym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

27/52/2024 ig: @Liber.tinea

Dzielenie przez “Zero” w sensacyjnej książce Joanny Łopusińskiej [recenzja]

“Pamiętaj cholero, nie dziel przez zero”. Wiadomo, że przez zero się nie dzieli, ale Joanna Łopusińska w swojej książce “Zero” stawia całkowicie odmienną tezę i pokazuje oblicze “nowej algebry”.

Chyba każde polskie dziecko poznało na lekcjach matematyki przysłowie “pamiętaj cholero, nie dziel przez zero”. Przyjmujemy niesioną przez nie tezę za prawdę. A co, gdyby się okazało, że jednak takie dzielenie jest możliwe? Ava Majewska, główna bohaterka książki “Zero” autorstwa Joanny Łopusińskiej dokonała przełomowego odkrycia matematycznego.

Nie wszystkim jednak jest na rękę ujawnienie tego fenomenu, zaś jeszcze inni chcą przypisać sobie autorstwo tego boskiego równania. Avie zaczyna grozić ogromne niebezpieczeństwo. Dziewczyna musi uciekać, a jej śladem kroczy wiele osób... Nie wiadomo komu może zaufać, a kogo powinna się obawiać. Czy młoda kobieta dokończy opracowywanie swojego odkrycia i czy w ogóle uda jej się przeżyć? W tym doskonale dopracowanym thrillerze naukowym, w którym trup ściele się gęsto, a dynamiczna akcja goni wyśmienicie skonstruowaną fabułę wszystko jest możliwe. Zwykle nie przepadam za tego rodzaju literaturą i jestem pozytywnie zaskoczona, że ta książka naprawdę przypadła mi do gustu.

“Zero” to drugi tom serii o Avie Majewskiej

Podczas czytania tej powieści miałam wrażenie, że coś mi umknęło. Nieustannie na ustach, bądź w myślach bohaterów pojawiało się wspomnienie “masakry w Zollikon” i zdarzeń, o których zdaje się powinnam już coś wiedzieć. Zaczęłam więc drążyć i wyszło na to, że “Zero” jest drugą częścią serii, choć opis na odwrocie książki w ogóle tego nie sugerował. Pierwszym tomem jest “Zderzacz” i odrobinę żałuję, że nie wiedziałam wcześniej o tym powiązaniu. Czuję, że straciłam trochę z przyjemności czytania tej historii od początku.

Teraz już nie będę do niego wracać, ponieważ mam za dużo spoilerów. Na szczęście obie części nie są ze sobą bardzo ściśle powiązanie. Akcja “Zera” rozgrywa się ledwie pół roku po wydarzeniach ze “Zderzacza”. Pomimo tego drobnego dyskomfortu braku doświadczeń z pierwszej z książek, drugi tom czyta się dosyć swobodnie jako oddzielną opowieść. Autorka zadbała o to, aby luźno nawiązać do wcześniejszej fabuły, więc po jakimś czasie już mniej więcej orientowałam się w przeszłości najważniejszych bohaterów.

Sensacja na miarę “Kodu Da Vinci” Dana Browna?

Co do postaci, to czasem zdarza mi się czytać pozycje, w których ich mnogość potrafi skutecznie utrudnić lekturę. W “Zerze” ten problem został rozwiązany zanim jeszcze się pojawił. Już na samym wstępie powieści powitał mnie spis bohaterów. Tak niewiele, a tak dużo. Tym sposobem książka zrobiła na mnie wyśmienite pierwsze wrażenie. Ogólnie “Zero” czytało mi się dobrze, stylem powieść przypominała mi pisane z dużym rozmachem sensacyjne książki Dana Browna. Nie mogę powiedzieć, że wywarła ona na mnie wrażenie, którego nie zapomnę do końca życia, ale spędziłam z nią ciekawy czas. Spiski, tajemnice, przenoszenie akcji z miejsca na miejsce na całym świecie - nie ma tutaj czasu na nudę. Jeśli jesteś fanem gatunku, obie książki z pewnością Ci się spodobają :)

Współpraca z KulturalneMedia.pl

27/52/2024 ig: @Liber.tinea

Dzielenie przez “Zero” w sensacyjnej książce Joanny Łopusińskiej [recenzja]

“Pamiętaj cholero, nie dziel przez zero”. Wiadomo, że przez zero się nie dzieli, ale Joanna Łopusińska w swojej książce “Zero” stawia całkowicie odmienną tezę i pokazuje oblicze “nowej algebry”.

Chyba każde polskie dziecko poznało na lekcjach matematyki przysłowie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

26/52/2024 ig: @Liber.tinea

Mai Mochizuki zafascynowana zachodnimi naukami o astrologii postanowiła oprzeć o nie swoją książkę. “Kawiarnia pod Pełnym księżycem” to połączenie magii, astrologii i… kotów!

“Kawiarnia pod Pełnym Księżycem” to miejsce, które może pojawić się dosłownie wszędzie, by za moment znów zniknąć. Nie wiadomo, czy jej istnienie to prawda, czy tylko sen. W tym przybytku na czterech kołach kelnerami są koty, a klienci nie składają zamówień w oparciu o menu. Tam serwuje się to, czego odwiedzający najbardziej potrzebuje w krytycznym momencie swojego życia. Magiczne zwierzęta spoglądając w gwiazdy pomagają zrozumieć pewne sprawy i naprostować z pozoru nierozwiązywalne problemy życiowe.

Otulająca opowieść na pokrzepienie

Gdybym miała porównać tę opowieść do jakiegoś przedmiotu użytku codziennego, to z pewnością byłby to koc. Taki puchaty, zachęcający do tego aby się nim otulić, zatopić w jego miękkości i kontemplować spokój jaki dają kojące chwile. Zwłaszcza, jeśli można się wygodnie ułożyć z kudłatym kotem u boku. “Kawiarnia pod Pełnym Księżycem” to nie tylko ciekawa historia. To również piękne wydanie. Wzrok przyciąga zarówno okładka, jak i wnętrze. Numeracja stron na każdej z nich jest opatrzona graficznym wizerunkiem kota. Dodatkowo mamy też kolorową wkładkę z obrazkami poszczególnych dań i napojów serwowanych w tej niezwykłej kawiarni.

Gwiazdy wpływają na życie każdej istoty

Powieść Mai Mochizuki przedstawia współczesną esencję Japonii. “Kawiarnia pod Pełnym Księżycem” jest bardzo filozoficzna i mocno nawiązująca do astrologii. Próbuje wytłumaczyć zachodzące w świecie zmiany, pomaga się do nich dostosować. Między innymi zaznacza jakie aktualnie można zauważyć różnice pokoleniowe, albo jaki wpływ ma przeszłość na naszą przyszłość. Historia została napisana przyjemnym słownictwem, jednak gdy wkraczamy na naukowy grunt wspomnianej wcześniej astrologii, bywa też i zagmatwane. Całość składa się z kilku powiązanych ze sobą historii dotyczących różnych bohaterów. Głównym łącznikiem jest to, że każdy z nich odwiedza magiczne stoliki tytułowej kawiarni.

Książka dla fanów literatury azjatyckiej

Przygoda z tą książką dla jednych będzie udana, przez drugich może być nierozumiana. Sama jestem gdzieś pośrodku. Tam, gdzie dominowały wątki fabularne odnajdywałam się wyśmienicie. Niestety elementy dotyczące astrologii jak dla mnie zbyt mocno wchodziły w sferę ezoteryki i nie potrzebowałam aż tylu zawiłych wytłumaczeń. Cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z tą pozycją. Szanuję również odczuwalne różnice pojawiające się w mentalności azjatyckich pisarzy w stosunku do tych z zachodu. “Kawiarnia pod Pełnym Księżycem” to dobra książka, ale dedykowałabym ją fanom dalekowschodniej literatury.

26/52/2024 ig: @Liber.tinea

Mai Mochizuki zafascynowana zachodnimi naukami o astrologii postanowiła oprzeć o nie swoją książkę. “Kawiarnia pod Pełnym księżycem” to połączenie magii, astrologii i… kotów!

“Kawiarnia pod Pełnym Księżycem” to miejsce, które może pojawić się dosłownie wszędzie, by za moment znów zniknąć. Nie wiadomo, czy jej istnienie to prawda, czy tylko sen....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

25/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Davenportowie” to lekka powieść o amerykańskiej klasie wyższej (choć nie tylko!), której akcja jest umiejscowiona na początku XIX wieku. Sposób jej przekazu został nieco unowocześniony i dopasowany do aktualnie żyjącego odbiorcy. Podobno stylem jest niezwykle zbliżona do “Bridgertonów” - od dłuższego czasu właśnie taka opinia pojawia się w mediach społecznościowych i na portalach książkowych. Książek o Bridgertonach nie czytałam, za to obejrzałam serial i muszę przyznać, że rzeczywiście można w “Davenportach” doszukać się pewnych podobieństw do tamtej produkcji. Odwołania przejawiają się głównie poprzez uwspółcześnienie formy przekazu, klimat narracji i przez wtrącanie w odpowiednich momentach subtelnych wątków humorystycznych. Oczywiście także i tutaj mamy romantyczny romans - nawet poczwórny, bo Autorka nie ogranicza się do opowiedzenia historii tylko jednej pary. Mamy tu kilkoro bohaterów przewodnich i ich perypetie.

Wydarzenia poznajemy z perspektywy czterech głównych bohaterek: dwóch sióstr - Olivii i Helen, Amy-Rose oraz Ruby. Wszystkie cztery młode damy są ze sobą w jakiś sposób powiązane i ich historie ściśle się przeplatają. Wszystkie te kobiety w pewien sposób łamią ówczesne stereotypy i powoli zrzucają mentalne gorsety. Dzięki temu, że wiedziałam czego mniej więcej mogę się spodziewać i nie miałam wobec tej historii wygórowanych oczekiwań, książka naprawdę bardzo mi się podobała. Jest to jedna z gładko płynących opowieści stworzonych głównie dla rozrywki i rozluźnienia. Jednak “Davenportom” nie można też odmówić poruszenia w bardzo ciekawy sposób kilku moralizatorskich kwestii.

Jak wspomniałam akcja została umiejscowiona na początku poprzedniego stulecia, a dokładniej w 1910 roku w Chicago, kiedy to rola niezamężnej kobiety sprowadzała się głównie do ładnego zaprezentowania się potencjalnym kandydatom na męża i godnego postarania się aby mu się przypodobać. Miłość nie była ważna dla rodzin aranżujących małżeństwa z rozsądku, lub łączących wielkie fortuny. Późniejsza rola kobiety to już wiadomo - żona mężowi, matka dzieciom, wyszywanie makatek i organizowanie proszonych herbat… Wszystko co ciekawe i ekscytujące było wtedy typowo męską domeną.

Jak wiemy z historii w pewnym momencie losów świata pojawiły się sufrażystki. To właśnie ten moment autorka, Krystal Marquis, uchwyciła w swojej książce - moment, gdy kobiety zaczynają zrzucać swoje kuchenne fartuchy i zapoczątkowują walkę o swoje prawa wyborcze i równość. Istotnymi postaciami w kwestii równouprawnienia kobiet w powieści były obie siostry Davenport.

Co również bardzo ważne w tej publikacji, a może nawet kluczowe, a o czym jeszcze nie wspomniałam to to, że tytułowa rodzina wywodzi się od czarnoskórych potomków dawnych niewolników. Nawet sam pan domu był kiedyś pozbawiony wolności w tym nieludzkim procederze. Jak wiadomo osobom o odmiennym niż biały kolor skóry i do tej pory bywa dosyć trudno, a niegdyś rasizm był niestety bardzo powszechny i brutalny. Pomimo lekkiego wydźwięku Marquis w swojej książce nie pozwala zapomnieć o prześladowaniach i kłodach rzucanych pod nogi tej społeczności na przestrzeni dziesiątek lat.

W książce poznajemy szereg postaci, początkowo nie byłam pewna kto jest kim i z kim się lubi, a z kim nie, ale Autorka tak dobrze wykreowała każdą z osób, że po kilku rozdziałach już bez najmniejszego kłopotu można się połapać w koligacjach. Fabuła jest ciekawa, choć nie mogę powiedzieć, że innowacyjna, gdyż momentami można przewidzieć jej dalszy ciąg. Całość czyta się naprawdę komfortowo, to jest taki typ literatury, który nigdy nie zawiedzie, jeśli nie oczekuje się po nim zbyt dużo. Myślę, że wielu fanom gatunku przypadnie do gustu, zwłaszcza, że zakończenie zapowiada kolejną część (a może i więcej). Z pewnością będę wypatrywać pojawienia się jej na rynku wydawniczym, ponieważ fabuła stanęła w takim miejscu, że może iść w różne strony, a ja chętnie się dowiem jak to wszystko ostatecznie się potoczy.

25/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Davenportowie” to lekka powieść o amerykańskiej klasie wyższej (choć nie tylko!), której akcja jest umiejscowiona na początku XIX wieku. Sposób jej przekazu został nieco unowocześniony i dopasowany do aktualnie żyjącego odbiorcy. Podobno stylem jest niezwykle zbliżona do “Bridgertonów” - od dłuższego czasu właśnie taka opinia pojawia się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

24/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Galeria snów DallerGuta” Lee Mi Ye jest drugą książką azjatyckiego autora, którą przeczytałam w tym roku. Muszę przyznać, że w tej pozycji poczułam tę inność, pewną egzotykę prowadzenia narracji w porównaniu do zachodnich twórców. Po pierwsze akcja w książce jest powolna, nie skupia się na gnaniu przez kolejne wydarzenia, a na niezwykle bogatym ludzkim wnętrzu i spokojnym przeżywaniu fabuły. To jest książka do rozmyślania i kontemplacji, a nie do szybkiego przeżucia jej treści.

Po drugie jest to dzieło pełne mistycyzmu i mądrości o wyczuwalnej dalekowschodniej nucie. Choć może wydawać się prostą i przystępną książką, to tak naprawdę kryje w sobie różne pokłady głębi. Odkrycie każdego kolejnego jej poziomu zależy od odbiorcy, na którego trafi i na okres w życiu, w jakim zostanie przez niego przeczytana.

Sen w rzeczywistym świecie służy do regeneracji ciała i umysłu po ciężkim dniu i w przygotowaniu na kolejny. To co nam się śni pozornie nie jest ważne, większości naszych snów nawet nie zapamiętujemy. W świecie książki “Galeria snów DallerGuta” jest całkowicie inaczej. Sny mogą być odbierane niczym prawdziwe zdarzenia i można je kupić na sklepowych półkach. Czy możliwość wybrania tego, co nam się ma przyśnić nie brzmi wspaniale?

W powieści sny są na tyle ważnym elementem życia społeczności, że powstały nawet odpowiednie kierunki studiów w tej dziedzinie - choćby kinematografia snów czy neuronauka snów. Możesz śnić co tylko chcesz, spełniać swoje największe marzenia, wracać do pięknych wspomnień, a nawet… leczyć swoje traumy.

Sama Galeria przywodzi na myśl popularne dawno temu wypożyczalnie filmów wideo, tylko zamiast kaset do magnetowidu możemy znaleźć tutaj opakowania ze snami. Ten nietypowy sklep mieści się na czterech różnych piętrach, na których panują całkiem odmienne zasady sprzedaży i różne rodzaje snów. Penny, świeżo upieczona pracowniczka ma zdecydować na którym z nich ostatecznie chciałaby objąć posadę. Towarzyszymy jej jako nowicjuszce i poznajemy zasady działania tego nietypowego biznesu za który płaci się emocjami…

“Galeria snów DallerGuta” to powieść niezwykle metaforyczna, jak można się było spodziewać po opisie. Pełna życiowych prawd i wartościowych wskazówek. Choć z gruntu fantastyczna, to tak bardzo prawdziwa i bliska codzienności większości ludzi. Jeśli lubisz delektować się słowami i niespiesznie zastanawiać nad pięknem i bólem istnienia, to ta książka jest zdecydowanie dla Ciebie.

Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Mova

24/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Galeria snów DallerGuta” Lee Mi Ye jest drugą książką azjatyckiego autora, którą przeczytałam w tym roku. Muszę przyznać, że w tej pozycji poczułam tę inność, pewną egzotykę prowadzenia narracji w porównaniu do zachodnich twórców. Po pierwsze akcja w książce jest powolna, nie skupia się na gnaniu przez kolejne wydarzenia, a na niezwykle bogatym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

23/52/2024 ig: @Liber.tinea

Dawno temu zaczytywałam się w horrorach autorstwa Stephena Kinga, Grahama Mastertona i kilku innych pomniejszych autorów. Jako nastolatka wręcz uwielbiałam się bać. Jednak im więcej strasznych opowieści było za mną, tym trudniej było mnie czymś w nich zaskoczyć i zaczynały być dla mnie coraz… śmieszniejsze. Niestety wiele z nich opierało się na tych samych schematach i mechanizmach, dlatego zaczęłam coraz rzadziej po nie sięgać.

Ostatnio zauważyłam, że praktycznie w ogóle nie czytam tego gatunku, no, może zdarza się jedna czy dwie książki na rok. Dlatego właśnie teraz postanowiłam sięgnąć po coś “strasznego”. Okładka “Jak sprzedać nawiedzony dom” spod pióra Grady'ego Hendrixa od razu przyciągnęła moją uwagę i przywołała dawny sentyment. Zwłaszcza, że połączenie niewinności, której symbolem są w niej dziecięce lalki, oraz demonicznego zła, zawsze uważałam za jedną z lepszych podstaw tego gatunku.

Louise wyjechała z rodzinnego domu ponad dwadzieścia lat temu i od tamtej pory utrzymuje raczej sporadyczne kontakty ze swoimi rodzicami. Stanowczo zaś nie chce mieć nic wspólnego z Markiem, swoim bratem nieudacznikiem, który według wszelkich powszechnych schematów społecznych zmarnował swoje życie. Gdy kobieta dowiaduje się o tragicznej śmierci obojga rodziców podejmuje trudną decyzję pozostawienia swojej pięcioletniej córki z byłym partnerem i wyjazd do ich domu. Musi przygotować go do sprzedaży, uporządkować cały pozostawiony przez rodzicieli dobytek.

Robi to bardzo niechętnie, bo to miejsce budzi w niej niepokój. Matka była twórczynią lalek służących jej do płatnych przedstawień marionetkowych, a te wypełniają całą przestrzeń domu. Wśród setek zabawek znajduje się ta najbardziej przerażająca ze wszystkich - Pupkin. To właśnie jemu najbardziej zależy na tym, aby nieruchomość nie została sprzedana. Kryje się za tym pewna rodzinna tajemnica, którą Louise wraz z Markiem, pomimo wzajemnej awersji muszą wspólnie stawić czoło. Czy oboje wyjdą z tego starcia zwycięsko?

Muszę przyznać, że choć i ten horror opiera się na dosyć znanych i powtarzanych motywach, to jednak jest wyjątkowo dobry na tle gatunkowej konkurencji. Zaczyna się dosyć niewinnie, strach skrada się w nim cicho i niepozornie, żeby w pewnym momencie eksplodować skrywaną brutalnością. Nie jest to straszak dla mas, gdzie potworki wyskakują z szaf z nagłym piskliwym dźwiękiem. Ta powieść to coś głębszego, poruszającego najgłębiej skrywane lęki bohaterów, ale zakładam, że również i wielu Czytelników.

Świetne kreacje bohaterów sprawiają, że fabuła staje się bardziej realna, a oni sami bliżsi czytelnikowi, wraz ze wszystkimi wadami i mankamentami charakterów. Rodzina, choć na pozór całkiem normalna, to jednak w jakiś sposób dysfunkcyjna - irytujące zapisy w testamencie, nierówne traktowanie dzieci przez rodziców, tajemnice. To wszystko budziło we mnie sprzeciw i niezrozumienie, ale stawało się tym bardziej prawdziwe i poddawało w wątpliwość rzeczywistość. Choć wcześniej nie czytałam niczego innego autorstwa tego pisarza, to skutecznie przekonał mnie tą powieścią do sięgnięcia po kolejne swoje książki.

23/52/2024 ig: @Liber.tinea

Dawno temu zaczytywałam się w horrorach autorstwa Stephena Kinga, Grahama Mastertona i kilku innych pomniejszych autorów. Jako nastolatka wręcz uwielbiałam się bać. Jednak im więcej strasznych opowieści było za mną, tym trudniej było mnie czymś w nich zaskoczyć i zaczynały być dla mnie coraz… śmieszniejsze. Niestety wiele z nich opierało się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

22/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Ludzie z kości “autorstwa Pauli Lichtarowicz to książka, która przyciągnęła mnie swoim niebanalnym tytułem. Nie będę ukrywać - niebanalną okładką również. Po przeczytaniu opisu Wydawcy już wiedziałam, że mam szansę trafić na dobrą powieść historyczną inspirowaną faktami. Ostatnio o takie nie jest łatwo na rynku czytelniczym. Nie zawiodłam się, gdyż ta publikacja zachwyciła mnie i pozostawiła z mnóstwem przemyśleń.

Historia rozpoczyna się w przedwojennym Przemyślu, a główna bohaterka, Lena, ma szesnaście lat. Żyje w szczęśliwym otoczeniu kochającej rodziny i ma skrupulatnie ułożony plan na swoją przyszłość - chce studiować medycynę i zostać lekarzem. Jest niesamowicie inteligentną indywidualistką, ma niespotykane jak na przedwojenne czasy poglądy i cięte riposty na każdą sytuację. Nie wierzy w cygańskie wróżby i trzeźwo stąpa po ziemi. Od razu zauroczyła mnie jej silna, wyraźna postać o mocnym charakterze.

Wraz z upływającymi latami, pełnymi społecznych niepokojów, towarzyszymy głównej bohaterce w życiowej wędrówce przez te trudne czasy. Choć Lena nigdy nie chciała wychodzić za mąż, to życie zdecydowało za nią inaczej. Widzimy jej metamorfozę - jak przeistacza się z pełnej wiary w przyszłość młodej dziewczyny w dojrzałą kobietę, która musiała odrzucić swoje młodzieńcze marzenia w obliczu kolei losu i strasznej wojny.

Powieść stanowi niesamowity obraz czasów, gdy strach powoli stawał się codziennością. Pokazuje jak jednostka z wielkimi aspiracjami musiała z nich zrezygnować i na przekór wszystkiemu ułożyć plan na siebie w realiach nieprzewidzianych we wcześniejszych swoich marzeniach. “Ludzie z kości” to historia rodzinna autorki, opowiadająca dzieje jej babki, która została zesłana na Syberię.

To jedna ze współczesnych książek z historią w tle, którą mogę polecić z ręką na sercu. Jestem bardzo wybrednym czytelnikiem w tej kwestii, ponieważ nie mogę znieść trendu ostatnich lat, w którym romantyzuje się wojnę. To był największy horror, jaki można sobie wyobrazić. Głód, przebijające do szpiku kości zimno, choroby, terror, strach o życie swoje i bliskich, żałoba po utraconych ludziach i dawnym życiu. Nie rozumiem pseudohistorii, które z tego koszmaru wyłaniają obraz czasów, nienaznaczających cierpieniem wszystkich tych, którzy przetrwali, a wkładają w jej ramy opowieści rodem z tanich romansów. Książka Pauli Lichtarowicz jest dziełem głębokim i bolesnym. Powieścią nostalgiczną i choć momentami wywołującą też rozbawienie, to jednak tragiczną w swojej prawdziwości. Mogłabym ją czytać bez końca…

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

22/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Ludzie z kości “autorstwa Pauli Lichtarowicz to książka, która przyciągnęła mnie swoim niebanalnym tytułem. Nie będę ukrywać - niebanalną okładką również. Po przeczytaniu opisu Wydawcy już wiedziałam, że mam szansę trafić na dobrą powieść historyczną inspirowaną faktami. Ostatnio o takie nie jest łatwo na rynku czytelniczym. Nie zawiodłam się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

21/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Salamandra. Historia o niedojrzałej dojrzałości” jest już czwartym tomem serii “Matki, czyli córki” spod pióra Nataszy Sochy. Dotychczas jeszcze nie czytałam żadnej książki autorki, ale przygodę z tą zaliczam do udanych. Jednak nie było tak od samego początku lektury, ponieważ mniej więcej do połowy objętości woluminu… zastanawiałam się raczej nad odłożeniem książki… Okazuje się, że to jedna z tych pozycji, która potwierdza regułę o zaletach czytania powieści do końca, gdyż wiele może nas jeszcze zaskoczyć. Rzadko się to zdarza, ale jak widać - zdarza. Jak to się stało, że jednak jej nie odłożyłam i jeszcze diametralnie zmieniłam o niej zdanie?

W początkowych rozdziałach, gdzie między innymi był przypominany wątek matki i babki Kaliny drażniły mnie niewyobrażalne zbiegi okoliczności, które spotykały tamte bohaterki i absurdalność tych sytuacji. Dodatkowo do połowy książki nie mogłam znieść zachowania samej głównej bohaterki, czyli Kaliny. Jej reakcja na zdradę przez partnera była dla mnie wręcz groteskowa. Niechęć, apatia, lekceważenie uczuć swoich bliskich. Byłam przekonana, że to jedna z tych książek, gdzie nic się nie dzieje, a później… dalej nic się nie dzieje. Ale wszystko jednak ma sens! Mniej więcej w połowie książki następuje taki plot twist, że aż mnie wbił w fotel. Od tego momentu moje podejście do tej lektury całkowicie się zmieniło. Od totalnej niechęci, aż do czytania z wypiekami na twarzy.

Kalina to 54 letnia kobieta, porzucona przez partnera, Kosmę, po jego wcześniejszej zdradzie. Trochę przeraża mnie relacja Kaliny z Konstancją, czyli córki z matką. Jak wynika z książki, w przeszłości Kalina “uciekła z domu” w wieku 46 lat z mężczyzną. Tak, to nie pomyłka, chodzi o kobietę, która miała wtedy 46 (słownie: czterdzieści sześć) lat. Choć przez to trochę boję się wracać do wcześniejszych części, to jednocześnie jestem dziwnie ciekawa co tam się działo.

Kalina ma dwie córki. Jedną dorosłą, Kirę oraz ośmioletnią Helenkę. Obie latorośle wspierają matkę jak mogą w ciężkim czasie po rozstaniu. Jednak u Kaliny to załamanie trwa już dwa lata, dlatego dziewczyny postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce i przywrócić swojej rodzicielce radość z życia. Pojawia się pomysł kupna psa, ale schodzi na dalszy plan gdyż później po konsultacji starszej córki, Kiry, z jej dziadkiem a ojcem Kaliny, wspólnie decydują się na wynajęcie opiekunki, a raczej opiekuna dla Helenki (młodszej córki). Liczą, że dzięki Jakubowi matka będzie mogła wytyczyć dla siebie nową mapę marzeń i konsekwentnie, bez wymówek zacząć ją realizować. Czy tak rzeczywiście się stanie?

“(...) tak długo, jak długo marzymy i chcemy te marzenia spełniać, chcemy też żyć.”

Kira wpada też na pomysł utworzenia kręgu kobiet, co miałoby pomóc jej matce w otwarciu się i wypowiedzeniu na głos wszystkiego co ją boli w gronie osób, które jak ona przeszły trudne chwile. Czy Kalina zgodzi się na uczestnictwo w warsztatach mających na celu uzdrawianie dusz? Jak taki krąg wygląda i czy rzeczywiście może mieć taki kojący wpływ, jak myśli o tym Kira? Książka należy do grupy tych przyjemnych w odbiorze i “szybkoczytalnych”, które można pochłonąć w jeden lub dwa wieczory. W ostatecznym rozrachunku polecam ją na relaks i nie wykluczam, że kiedyś sięgnę po wcześniejsze tomy.

21/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Salamandra. Historia o niedojrzałej dojrzałości” jest już czwartym tomem serii “Matki, czyli córki” spod pióra Nataszy Sochy. Dotychczas jeszcze nie czytałam żadnej książki autorki, ale przygodę z tą zaliczam do udanych. Jednak nie było tak od samego początku lektury, ponieważ mniej więcej do połowy objętości woluminu… zastanawiałam się raczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

20/52/2024 ig: @Liber.tinea

Lonia Bielak jest zwykłą, niewykształconą dziewczyną ze wsi, której życie nie rozpieszczało. Kiedy poznała Jakuba, żołnierza Armii Ludowej, uznała, że złapała Pana Boga za nogi. Jadąc do swojego narzeczonego do Warszawy prosto z majątku Kozłówka, gdzie jej matka pracowała jako podkuchenna, poznaje Władka. Jeszcze nie wie, że po tej podróży zostanie on miłością jej życia i choć początkowo nie zna o nim całej prawdy, a nawet jego prawdziwego imienia, to jednak ta będzie miała ogromy wpływ na przyszłość ich znajomości.

W “O nic nie pytaj” widzimy stopniową metamorfozę Loni. Z niedoświadczonej i naiwnej dziewczyny na kartach tej książki przeistacza się ona w waleczną kobietę, która nie zawaha się stanąć w obronie ludzi, na których jej zależy. Choć dla mnie Lonia nie jest kryształowo czystą postacią, to jej przewiny małżeńskiej zdrady są niczym w stosunku do tego, czego dopuszczał się Jakub w granicach prawa stworzonego przez ówczesne władze komunistyczne.

Zaraz po Drugiej Wojnie Światowej Polska popadła w kolejną wojnę, tym razem cichą, tę domową, gdzie ścierały się wpływy radzieckie i prawdziwi obrońcy kraju. Jak potoczyły się losy naszego państwa wszyscy wiemy… Dopiero po upadku komunizmu otwarcie możemy mówić o uciśnieniu i bestialstwach jakich dokonywano na naszych ziemiach, naszym obywatelom. Dopiero od lat 90tych jesteśmy świadkami stopniowego demaskowania ówczesnej propagandy.

Dagmara Leszkowicz-Zaluska właśnie w czasie tworzenia się i umacniania komunizmu w Polsce umiejscowiła akcję swojej książki. Na naszych oczach zmieniają się charaktery bohaterów poddawane wpływom środowisk w jakich się obracali i przekonań w które wierzyli. Każda z trzech kreacji głównych postaci może stanowić idealny podkład pod odrębną rozprawkę i charakterystykę. Moim zdaniem nie ma tam stuprocentowo złej osoby i stuprocentowo dobrej. Charakter każdego z nich został uwypuklony przez czasy w jakich żyje, co nie znaczy, że nie mógłby stać się kimś innym w lepszym momencie dziejów.

Książka jest bardzo dobrze napisana, językiem pięknym i przystępnym. Klimat uchwycony przez autorkę idealnie oddaje ducha tamtych czasów (przynajmniej tak właśnie to wszystko sobie wyobrażam). Dzięki tej pozycji czytelnik może nie tylko poznać polityczne kulisy powojennej rzeczywistości, ale także codzienność zwykłych obywateli i patriotyczną wolę walki przeciwników komunizmu. Uważam, że warto sięgnąć po “O nic nie pytaj” i dać się porwać historii o tamtej zakazanej miłości w realiach, gdzie mogła ona zaważyć na czyimś życiu lub śmierci.

20/52/2024 ig: @Liber.tinea

Lonia Bielak jest zwykłą, niewykształconą dziewczyną ze wsi, której życie nie rozpieszczało. Kiedy poznała Jakuba, żołnierza Armii Ludowej, uznała, że złapała Pana Boga za nogi. Jadąc do swojego narzeczonego do Warszawy prosto z majątku Kozłówka, gdzie jej matka pracowała jako podkuchenna, poznaje Władka. Jeszcze nie wie, że po tej podróży...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

19/52/2024 ig: @Liber.tinea

Wielotomowe cykle, łączące w sobie chronologicznie wątki obyczajowe mają to do siebie, że aby dobrze zrozumieć kolejną część, warto być po lekturze wszystkich poprzednich. Dotyczy to głównie historii życia bohaterów, bo niejaki wątek akcji danej części da się zrozumieć i bez tego. Moim zdaniem jednak można wiele utracić sięgając po enty tom bez znajomości wcześniejszych. Tak właśnie jest w przypadku “Mszczuja”, czyli siódmego już tomu serii “Kwiat paproci” spod pióra Pani Katarzyny Bereniki Miszczuk.

Oczywiście jestem wierną fanką tego cyklu i cierpliwie czekam na pojawienie się każdej kolejnej książki. W różnych odstępach czasu przeczytałam je wszystkie i tak jak przypuszczałam jeszcze przed rozpoczęciem lektury - tym razem również się nie zawiodłam. Tak samo jak wcześniej nie mogę napisać zbyt wiele o samej fabule, nie zdradzając zbyt wiele o toczących się w niej wydarzeniach, ale się postaram.

Szeptucha z Bielin kolejny raz zostaje rzucona w wir szalonych przygód i bosko - demonicznych zawirowań. Weles, władca podziemi porzuca swój mroczny tron. Wraz z jego nieobecnością z czeluści zaczynają wychodzić potwory o jakich się ludziom nie śniło. Jaga wraz z Mszczujem i nieocenioną pomocą boga Swarożyca staje im na drodze. Robi to jak zawsze pełna dobrego humoru, którym zaraża Czytelników. Absencja Welesa skusiła do przybycia również pewną postać z mroźnej Syberii, która zostawia za sobą tylko lód i obgryzione kości. A wszystko to akurat w czasie przygotowań i trwania zimowego święta, jakim są Szczodre Gody. Takim oto przeciwnościom tym razem przyszło szeptusze stawić czoło!

“Mszczuj” jest napisany w takim samym luźnym klimacie słowiańskiego folkloru jak wcześniejsze tomy, choć może mocniej doprawiony nutką tajemnicy i niejakiej nostalgii. Trochę zabrakło mi tutaj skupienia na losach tytułowej postaci, czyli kapłana Mszczuja. Nie ukrywam, że oczekiwałam przedstawienia wydarzeń też i z perspektywy tego bohatera, być może głębszego zanurzenia w jego myślach i emocjach. Tradycyjnie perspektywa została jednak utrzymana po stronie żeńskiej, czyli oczami Jarogniewy. Mszczuj pojawiał się gdzieś obok, jak w każdej wcześniejszej części. Już teraz wiadomo, że Autorka szykuje kontynuację, która teoretycznie ma przybliżyć nam postać Swarożyca, z którym to wiele szeptuch na przestrzeni lat miewa bliższe relacje ;)

Zakładam, że moja opinia po tylu książkach i latach spędzonych z bohaterami zamieszkującymi Bieliny nie może być ani odrobinę obiektywna. Zdaję sobie sprawę, że nie są to dzieła zbyt wysokich lotów, a bardziej szybka i przyjemna rozrywka, ale takiej też potrzebuję. Jeśli czytasz nie tylko dla wzbogacenia swojej duszy i wiedzy (choć tutaj akurat wątki folkloru nie tylko z naszego kręgu mogą zainspirować Cię do sięgnięcia po bardziej zaawansowane tytuły w tym temacie), to te książki są też zdecydowanie dobrym wyborem i dla Ciebie.

Książka otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu Nakanapie.pl

19/52/2024 ig: @Liber.tinea

Wielotomowe cykle, łączące w sobie chronologicznie wątki obyczajowe mają to do siebie, że aby dobrze zrozumieć kolejną część, warto być po lekturze wszystkich poprzednich. Dotyczy to głównie historii życia bohaterów, bo niejaki wątek akcji danej części da się zrozumieć i bez tego. Moim zdaniem jednak można wiele utracić sięgając po enty tom bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

18/52/2024 ig: @Liber.tinea

Wydawało mi się, że od pierwszej strony poczułam sympatię do głównego bohatera i jakąś niewidzialną nić, która mnie z nim połączyła. Kiedyś, podobnie jak Kaj, ja też straciłam babcię, która opowiadała wspaniałe historie, czyniąc świat cudowniejszym niż jest w rzeczywistości. To ona nauczyła mnie kochać książki i ukrywające się w nich piękne historie, schowane w słowach, nadających kolorów codzienności. Bo magię można znaleźć wszędzie.

Ale jak się okazało to była jedyna nić sympatii, bo wraz z kolejnymi stronami przekonywałam się, że jednak Kaj nie jest do końca tak cudowną osobą, jaką myślałam, że jest. Polubiłam swoje wyobrażenie o nim, w ogóle jeszcze go nie znając. Później nieco mnie irytował, drażnił niektórymi swoimi odzywkami do Tristana. A jednocześnie kochał słowa, baśnie i utkany z nich świat. Pokochał też właśnie niewidomego chłopaka, który pojawił się na jego drodze, a ich więź stała się wyjątkowa. Dlatego ten bohater jest dla mnie jednocześnie nieoczywisty i wyjątkowo prawdziwy.

Kaj po śmierci babci regularnie czytał książki pacjentom szpitala i opowiadał im swoje baśnie. Sam chłopak choruje na Zespół Parry'ego Romberga, polegający na stopniowym zanikaniu tkanek miękkich połowy twarzy. Nie ułatwiało mu to życia i musiał mierzyć się z wieloma wyzwaniami rzucanymi przez otaczające go społeczeństwo. Któregoś dnia w szpitalu pojawił się Tristan - niewidomy chłopak, którego Kaj pokochał i jemu również zaczął opowiadać baśnie…

Książka zdecydowanie jest przeznaczona dla młodzieży. Została napisana prostym słownictwem, które z pewnością przemówi do młodszego czytelnika. Opowiada o miłości, szukaniu tożsamości, prawdy o samym sobie, problemach ludzi dopiero wkraczających w dorosłość i akceptacji świata takim jaki jest. Mówi również o mierzeniu się ze stratą w wielu jej aspektach i ogromnej samotności, która jednak jest możliwa do zapełnienia.

“Opowiedz mnie na nowo” to powieść bardzo melancholijna, poruszająca wiele istotnych we współczesnym świecie kwestii - od samoakceptacji przez depresję, aż po śmierć. Nie mogłam początkowo zgrać się z jej rytmem - ma niby baśniowy, ale jednocześnie nowoczesny, a w rezultacie odrobinę dziwny styl. Książka chwilami była enigmatyczna, czasem męcząca i momentami niestety nudna w rozważaniach… To powieść pełna metafor i filozofowania, które nie pomagały mi we wczuwaniu się w przeżycia bohaterów i w zagłębieniu się w tej historii. Czułam się, jakbym stała gdzieś obok, a wolę powieści, które wciągają mnie do środka.

Historia Kaja i Tristana opiera się na znanym i dosyć często powtarzanym schemacie fabularnym. Zakończenie może wycisnąć łzy, choć przynajmniej od połowy książki było wiadomo dokąd to wszystko zmierza. Niestety nie jest to powieść, która odbije się głębokim piętnem na mojej duszy, ale wierzę, że może dać nadzieję wielu młodzieńczym sercom. Na koniec dodam, że jest ona skarbnicą pięknych cytatów i życiowych prawd, co uważam za jej ogromny plus.

18/52/2024 ig: @Liber.tinea

Wydawało mi się, że od pierwszej strony poczułam sympatię do głównego bohatera i jakąś niewidzialną nić, która mnie z nim połączyła. Kiedyś, podobnie jak Kaj, ja też straciłam babcię, która opowiadała wspaniałe historie, czyniąc świat cudowniejszym niż jest w rzeczywistości. To ona nauczyła mnie kochać książki i ukrywające się w nich piękne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

17/52/2024 ig: @Liber.tinea

Minęło wiele lat od kiedy przeczytałam książkę spod pióra azjatyckiego pisarza. Trudno powiedzieć co jest głównym powodem tego, że ich unikałam. Dobrze pamiętam jedynie odczucia, że nie mogłam polubić się ze stylem pisania i mentalnością mieszkańców dalekiego wschodu. Być może wynikało to z moich jasno sprecyzowanych poglądów na świat, czy młodego wieku i braku pokory. Dlatego postawiłam sobie jako sprawę honoru znów otworzyć się na tę kulturę i dać sobie szansę na całkiem nowe doznania czytelnicze. “Sny umarłych” to pierwsza książka w tym moim zaplanowanym maratonie lektur azjatyckich, który sobie zaplanowałam. Jak wypadła i jakie mam odczucia po jej przeczytaniu?

Na początku kompletnie nie rozumiałam o co chodzi, kto jest kim i dlaczego tak, a nie inaczej reaguje na kolejne wydarzenia. Nie mogłam wygryźć się w akcję, gdzie żywa ale jednak martwa kobieta dobrowolnie daje się brutalnie bić głównemu bohaterowi. Gdzieś z tyłu głowy zaświtała mi myśl, że już tutaj pojawia się ten pierwszy schodek i być może właśnie przez niezrozumiałe dla mnie wybory bohaterów mogłam kiedyś nie czuć się komfortowo zagłębiając w azjatycką literaturę. Ale im głębiej szłam, tym bardziej wsiąkałam w klimat tej opowieści i teraz jedynie łaknę jeszcze więcej. To całkiem inny wymiar pisarstwa, niż ten na zachodnią modłę.

Narratorką powieści jest wspomniana wyżej kobieta, Seong-yeon. Kim, albo czym ona była muszę pozostawić w tajemnicy. To właśnie ona opowiada nam zarówno historię mężczyzny widzącego duchy zmarłych, Tao-gyeonga, jak i swoją własną- na równi ciekawą jak i tragiczną. Relacja łącząca tę dwójkę wydawała mi się chora, dziwnie zboczona. Jednak z każdą przeczytaną stroną pojawiał się jakiś rodzaj akceptacji ich zachowań, choć mój rozum ciągle krzyczał, domagał się wytłumaczenia. Przez podsycaną irytacją ciekawość czytałam coraz zachłanniej, stając się częścią tej historii, w której umarli przenikają do świata żywych i domagają się sprawiedliwości.

Po opisie książki można wywnioskować, że będzie przepełniona ogromną dawką mistycyzmu i fantastyki. Jest tak w rzeczywistości, ale przedstawiony tu mistycyzm i świat dusz zmarłych jest całkiem inny niż ten, który znam z nauk chrześcijańskich i zachodniej kultury. W czasie lektury odniosłam wrażenie, że Azjaci czują w jakiś sposób mocniejszą więź z tym co znajduje się już po drugiej stronie śmierci. Muszę przyznać, że stworzyło to niesamowity klimat, trochę przerażający, ale jednocześnie ekscytujący i utrzymujący moją ciekawość na niesamowicie wysokim poziomie.

Dzięki tej powieści otwieram się jeszcze bardziej na nowe i wypływam na szersze wody literackie. To było moje pierwsze od lat spotkanie z tego typu powieścią, ale z pewnością niebawem sięgnę po kolejną książkę z kręgu wschodniej kultury. Jestem pod sporym wrażeniem zarówno treści, jak i samego wydania - musicie przyznać, że grafika na okładce jest piękna. Bardzo polecam, ja się nie zawiodłam!

17/52/2024 ig: @Liber.tinea

Minęło wiele lat od kiedy przeczytałam książkę spod pióra azjatyckiego pisarza. Trudno powiedzieć co jest głównym powodem tego, że ich unikałam. Dobrze pamiętam jedynie odczucia, że nie mogłam polubić się ze stylem pisania i mentalnością mieszkańców dalekiego wschodu. Być może wynikało to z moich jasno sprecyzowanych poglądów na świat, czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

16/52/2024 ig: @Liber.tinea

“W objęciach lasu” jest książką zakrzywiającą dzieje świata, sugerującą, że Polacy byli poplecznikami nazistów i wraz z nimi przeprowadzali działania dążące do eksterminacji narodu żydowskiego. Autorka przez całą powieść podtrzymuje w Czytelniku strach przed przedstawicielami polskiego narodu, a zwłaszcza wobec żołnierzy Armii Krajowej, jakoby to właśnie oni byli największym wrogiem i zagrożeniem dla Żydów. Przedstawia zdecydowaną większość Polaków jako przekupne szumowiny, które za flaszkę wódki wydawały całe żydowskie rodziny na śmierć. Ja tylko zapytam: jak to się stało, że w gronie “Sprawiedliwych wśród narodów” właśnie najwięcej jest Polaków?

Zdaję sobie sprawę z tego, że są ludzie dobrzy i ludzie źli. Nie determinuje tego narodowość, ale charakter jednostki. Wierzę, że podczas Drugiej Wojny Światowej niektórzy Polacy byli zdradzieckimi łajzami, które donosiły faszystom po równo na Żydów jak i na swoich. Jednak to był margines, teraz powiedzielibyśmy “patologia”. Wierzę też, że byli i Niemcy, którzy nie zgadzali się z polityką Hitlera i chronili ludzkie życie wbrew rozkazom.

Jednak stanowczo nie zgadzam się na to, co z historią próbują robić takie książki jak “W objęciach lasu”. Zapytacie: “co takiego? ”. Otóż książka stawia Polaków w bardzo złym świetle, gorszym niż na to zasługują. Już na początku autorka pisze jak to się Żydom źle żyło w naszym kraju, gdzie szalał wszechobecny antysemityzm. A jednak tutaj żyli, tworzyli zamknięte społeczności i byli przed wojną wolnymi, szczęśliwymi ludźmi. Wraz z kolejnymi stronami książki naród polski dostaje coraz mocniej w twarz i piętrzą się poglądy, które za kilka lat mogą wmówić światu, że Polacy mogliby być współwinnymi Holocaustu.

Nigdy nie byłam zwolenniczką zacierania win i wybielania sprawców zła. Zdrajcy i donosiciele powinni ponieść karę za śmierci, do których się przyczynili, niezależnie od ich narodowości. Ale na próbę zrzucenia odpowiedzialności za eksterminację narodu żydowskiego na Polaków stanowczo się nie godzę! Pamiętacie zapewne “polskie obozy zagłady” sprzed kilku lat? Tak właśnie próbuje się zmieniać historię na naszych oczach. Poniżej kilka cytatów, które uważam za odrażającą próbę przeniesienia szali odpowiedzialności na nas:

“Większość Polaków współpracowała z siłami zła: wydawała Niemcom Żydów i łupiła ich własność”

“Przecież niektórzy partyzanci z oddziałów Armii Krajowej chętnie nie tylko dopadną Niemca, lecz także przy okazji wyeliminują Żyda“

“- Polacy donoszą i polują na Żydów. Nie musimy się z nimi mieszać“

“Wśród członków Armii Krajowej zdarzali się skrajni antysemici mordujący nawet Żydów, którzy zbiegli do lasów. Od wiosny 1942 roku na terenach leśnych operowały dzikie gangi i grupy partyzantów mające jeden cel: złapać Żydów. Niemcy nie zaprzestali poszukiwań, a w tych działaniach wspierali ich Polacy.”

“- (...) Uspokój ją szybko, zanim obudzi się któryś z życzliwych Polaków. - Mężczyzna bał się, że zauważy ich jakiś mieszkaniec wsi. W tych czasach trudno było odróżnić dobrego człowieka od kolaboranta.”

“- (...) trudno stwierdzić, kogo powinniśmy się bać najbardziej: Niemców, Polaków czy innych partyzantów. Myślę jednak, że chyba polskiej armii.”

“Niestety obawy się ziściły – Niemcy znaleźli sojuszników. Mieszkańcy wsi, których dotknęły partyzanckie naloty, donieśli na Żydów i zaoferowali usługi przewodników po lesie w zamian za kilka drobniaków lub butelkę wódki”

Te kilka cytatów to jedynie namiastka, próbka tekstu. Nie skłamię jeśli napiszę, że co dwie- trzy strony pojawiały się sformułowania szkalujące Polaków. Czytając nieustannie irytowałam się na to, jak rodzina, która jednak ostatecznie zawdzięczała życie ludziom polskiej narodowości, jednocześnie może tak źle o nich mówić. A trzeba pamiętać, czym grozili naziści za ukrywanie Żydów i choć spróbować stanąć w miejscu osób odczuwających strach o własne życie. Bohaterowie co i rusz rzucali do siebie i od niechcenia, że muszą “uważać na Polaków”, czy stawiali znak równości między Polakami a nazistowskimi Niemcami. Nawet w jednym miejscu któraś z postaci stwierdziła, że polskich partyzantów należy się obawiać bardziej niż nazistów. Nie wierzyłam w to co czytam… W swoim życiu przeczytałam mnóstwo materiałów o holokauście, większość w czasie pisania pracy licencjackiej dokładnie w tym temacie i nigdy jeszcze nie spotkałam się z czymś takim. Może Jan Tomasz Gross pokazywał zbliżoną rzeczywistość, lecz były to bardziej pojedyncze przypadki, a nie zbiorczy obraz całego narodu polskiego.

Powieść rozpoczyna się niczym bajka o małej Sarze, zwanej Szurką, która mieszkała pod lasem w małej polskiej wsi. Opowiada o jej szczęśliwym dzieciństwie pod skrzydłami rodziców. Dbali o nią, liczyli się z jej zdaniem i uczyli wszystkiego najlepiej jak potrafili. Jednak jak w każdej bajce, tu też musiały pojawić się moce ciemności. Niczym zły charakter w baśniowej opowieści, tu powoli zaczyna majaczyć w tle Adolf Hitler i jego naziści. A zaraz obok nch, dotychczasowi bracia Polacy przeistaczali się w bestie dybiące na żydowskie majątki i pomagające najeźdźcom. Początkowo słychać tylko odległe echo wydarzeń, ale z każdym rokiem Sara wraz z bliskimi, zaczyna czuć nadchodzącą grozę…

“W objęciach lasu” opisuje okrutny czas dla rodziny Szurki, gdy wszyscy musieli uciekać przed śmiercią, aby schować się w surowym leśnym świecie. Wiele rodzin budowało tam bunkry, czytamy w książce o życiu w zorganizowanej, polowej społeczności. Mimo tego, że Adiva Geffen pisze o ważnych czasach i wydarzeniach, robi to dobrze, ma przyjemny styl, to nie mogę polecić tej książki. Uważam ją za szkodliwą dla naszego narodu, mogącą wpłynąć na postrzeganie przez kolejne pokolenia roli Polaków w Drugiej Wojnie Światowej.

Autorka przedstawia w swojej powieści nasz naród jako współwinnych eksterminacji narodu żydowskiego, a nie jako ofiary nazistów, którymi przecież byliśmy. Świat nie powinien o tym zapomnieć! Nie muszę daleko szukać, bo w podkrakowskiej wsi jest mogiła ofiar, wśród których została pochowana babcia mojego męża. Wraz z innymi Polakami została pojmana w nazistowskiej łapance, zamknięta w stodole i spalona żywcem. Nie przeczę temu, że to co przeszli Żydzi w czasie tamtej wojny było nieludzkie i nie powinno mieć miejsca. Ale my nazistom w tym nie pomogliśmy, o czym może świadczyć zniszczenie naszej stolicy, gdzie nie ostał się kamień na kamieniu. Bestialskie odebranie życia przez nazistów tak wielu ofiarom - żydowskim i innych narodowości - cały czas jest dla mnie niewyobrażalne. Jednak Adiva Giffin pomyliła sprawców tej rzezi i za swoją książkę powinna Polaków przeprosić!

16/52/2024 ig: @Liber.tinea

“W objęciach lasu” jest książką zakrzywiającą dzieje świata, sugerującą, że Polacy byli poplecznikami nazistów i wraz z nimi przeprowadzali działania dążące do eksterminacji narodu żydowskiego. Autorka przez całą powieść podtrzymuje w Czytelniku strach przed przedstawicielami polskiego narodu, a zwłaszcza wobec żołnierzy Armii Krajowej, jakoby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

15/52/2024 ig: @Liber.tinea

Choć zza chmur powoli i nieśmiało wyłania się już słońce, a temperatury zaczynają przypominać te wiosenne (a może bardziej jesienne?), to u mnie króluje jeszcze książka w cudownej zimowej aurze. I to takiej prawdziwej, ze śniegiem i mrozem. Choć panujące w niej temperatury są bardzo srogie, to jednak jest to jedna z tych ciepłych, spokojnych opowieści snutych dla ukojenia duszy.

“Zima zasypie miłością” autorstwa Pani Karoliny Wilczyńskiej to trzeci tom cyklu “Wrzosowa polana” o czym nie widziałam sięgając po tę książkę. Szczerze mówiąc to nie wiem jak mi to mogło umknąć, bo zawsze sprawdzam, czy książka jest samodzielna, czy może jest częścią jakiejś serii. Na szczęście z mojej perspektywy nie przeszkadzało mi to w zrozumieniu fabuły. Zapewne osoby, które czytały wcześniejsze tomy mają szerszą perspektywę i wiedzą ile straciłam zaczynając od trzeciej części, ale tak czy inaczej spędziłam z powieścią przytulny czas. Wielu spraw musiałam sama się domyślić i dopisać własne historie, co też tam mogło się wcześniej wydarzyć, ale nie uważam przez to lektury za gorszą.

“Zima zasypie miłością” to jest ten rodzaj powieści, gdzie nie dzieje się zbyt wiele, a skupia się ona głównie na codziennych czynnościach wykonywanych przez bohaterów. Postacie, głównie kobiece, odwiedzają się na herbatkach, pieką ciasteczka, gotują bigos, gołąbki i inne zupy, oraz przygotowują się do świąt. To taka domowa, otulająca opowieść mogąca przypomnieć czym jest ciepło domowego ogniska.

Diana prowadzi warsztaty garncarskie w stodole przylegającej do swojej chałupy, ale na czas dużych mrozów musi zawiesić działalność. Do domu obok wraca córka gospodyni, którą spotkało jakieś nieszczęście i młoda kobieta za wszelką cenę chce jej pomóc. W tle pojawia się też postać Martyny, dziennikarki związanej z Tobiaszem - w ich związku pojawia się spora szczelina związana z życiem zawodowym. Oprócz nich mamy też przedstawicieli starszego pokolenia, czyli istne nestorki rodu - Wandę i Marię, czuwające nad młodymi swoją mądrością. Młode bohaterki uważam za nieco irytujące - Diana, zbyt wścibska, choć miała dobre chęci. To jak narzucała się ze swoją pomocą Joannie początkowo bardzo mi się nie podobało. Z kolei Martyna była zbyt zaborcza w stosunku do Tobiasza. Tak jak to bywa w prawdziwym życiu.

Książka, choć jest bardzo spójna jest też mocno zwyczajna, opowiada o codziennych problemach, czynnościach i dylematach jakie większość z nas spotyka na swojej drodze. Na mnie nie wywarła szczególnie dużego wrażenia, gdyż większość dialogów była zwyczajnie wzięta z codziennych czynności, takich jak planowanie obchodów Świąt Bożego Narodzenia, czy imprezy sylwestrowej. Choć sama nie zauważyłam w niej widowiskowych fajerwerków, ani też nie wniosła ona w moje życie większej wartości, to z pewnością przypadnie do gustu osobom lubiącym takie niespieszne powieści bez plot twistów i snujące się leniwie wśród tych zamarzniętych wrzosów.

15/52/2024 ig: @Liber.tinea

Choć zza chmur powoli i nieśmiało wyłania się już słońce, a temperatury zaczynają przypominać te wiosenne (a może bardziej jesienne?), to u mnie króluje jeszcze książka w cudownej zimowej aurze. I to takiej prawdziwej, ze śniegiem i mrozem. Choć panujące w niej temperatury są bardzo srogie, to jednak jest to jedna z tych ciepłych, spokojnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

14/52/2024 ig: @Liber.tinea

Lubisz oglądać filmy kostiumowe o angielskiej arystokracji? Jeśli tak, to książka “Kochanka pana Brontë” z pewnością Ci się spodoba! Jej akcja rozgrywa się w połowie XIX wieku w Yorkshire, gdzie mieszka rodzina Robinsonów. Lydia ma 43 lata, niedawno zmarła jej mała córeczka, a niedługo później kobieta musiała zmierzyć ze również ze śmiercią swojej matki. Młodzieńcza miłość i zainteresowanie męża gdzieś się ulotniły przez wspólne lata życia, nastoletnie dzieci uważają, że matka ogranicza ich wolność i traktują niczym wroga.

Przez to wszystko Lydia czuje się niezwykle samotna. Niedługo później to się zmienia. Do posiadłości Thorp Green Hall przyjeżdża brat guwernantki ich córek, pan Brontë, aby nauczać syna Lydii. Mężczyzna jest również bratem początkujących pisarek, Emily i Charlotte, które swoim talentem przyćmiły pozostałą dwójkę rodzeństwa. Młodzieniec czuje się niedoceniony i chowa się gdzieś w cieniu sławnych sióstr. Powoli tych dwoje nieszczęśliwych ludzi - Lydia i Branwell - zbliża się do siebie, aby rozpocząć zakazaną grę.

Autorka książki zdecydowała się na narrację pierwszoosobową, więc wszystkie przedstawiane wydarzenia widzimy oczami i czujemy sercem Lydii. Niby banalna rzecz - samotność prowadzi do zdrady - ale czytając o przeżyciach głównej bohaterki dowiadujemy się o wiele więcej. Widzimy jak smutna była to egzystencja, gdy miłość już wygasła, dzieci prawie dorosły i przestały potrzebować tak wiele uwagi. Kobieta w tamtych czasach była sprowadzana do roli żony i matki. Jedyne co jej pozostało to haftowanie i herbatki z podobnymi sobie, nieszczęśliwymi niewiastami.

Po lekturze tej książki kolejny raz doceniam przywilej życia w świecie i czasach, gdzie kobiety mają możliwość rozwijania się na wielu różnych płaszczyznach - czy to w dziedzinach naukowych, sporcie, sztuce czy wielu innych. Lydia tylko pragnęła ekscytującego życia, podziwu mężczyzn, zainteresowania kobiet... Gdy świat zepchnął ją na dalszy plan, na pierwszy wysuwając kolejne pokolenie, ta nie chciała udać się za kulisy.

Powieść ma niespełna 400 stron i jest stylizowana na ówczesny styl. Język nie sprawia trudności w czytaniu, a lektura mija niepostrzeżenie. W jej trakcie na przemian było mi żal Lydii i budziła ona we mnie irytację. Uważam, że we współczesnych czasach to co się wydarzyło w jej życiu, nie wywołałoby aż takiego skandalu. Być może pewien niesmak - bo dalej w oczach opinii społecznej normalnym jest, że mężczyzna może ze sporo młodszą, ale ze sporo starszą to już nie…

To wtedy starszej kobiecie zarzuca się niecne zamiary wobec biednego młodzieńca. Na szczęście teraz nie zwala się tego na humory, histerię, czy inne problemy psychiczne. Jak dokładnie było z “Kochanką pana Brontë”, kto kogo skusił i omotał, kto był winny, kto był zły, czy w ogóle nie było mowy o żadnej winie - trzeba przekonać się samemu. Nie mnie osądzać moralność Pani Robinson, ale książkę polecam.

14/52/2024 ig: @Liber.tinea

Lubisz oglądać filmy kostiumowe o angielskiej arystokracji? Jeśli tak, to książka “Kochanka pana Brontë” z pewnością Ci się spodoba! Jej akcja rozgrywa się w połowie XIX wieku w Yorkshire, gdzie mieszka rodzina Robinsonów. Lydia ma 43 lata, niedawno zmarła jej mała córeczka, a niedługo później kobieta musiała zmierzyć ze również ze śmiercią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

12/52/2024 ig: @Liber.tinea

Nie będę ukrywać, że do “Proroctwa pszczół” nakładem Wydawnictwa Sonia Draga przyciągnęła mnie okładka. Nazwisko Autora, Bernard Werber, gdzieś dźwięczało mi z tyłu głowy, ale nie byłam pewna w którym kościele bije ten dzwon. Po przeczytaniu opisu na okładce, stwierdziłam, że to może być ciekawa przygoda, choć całkowicie odbiegająca od gatunków, w których czuję się komfortowo. Moja intuicja co do tej pozycji się nie pomyliła!

Książka napisana przez francuskiego pisarza science fiction to nie jest jedynie ciekawie skonstruowana fantastyka, ale także ogrom informacji historycznych, geopolitycznych, naukowych oraz oczywiście poruszenie mnóstwa kwestii związanych ze zmianami klimatycznymi. “Proroctwo pszczół” łączy w sobie futurystyczną wizję świata, przygodówkę i… powieść historyczną. Zapytacie jak to wszystko możliwe? Już spieszę z wyjaśnieniem.

Były wykładowca historii, Rene Toledano, aktualnie para się zawodem hipnotyzera. Po pewnym incydencie mającym miejsce w czasie jego występu przed publicznością, postanawia wybiec w swoich wizjach w przyszłość, zamiast jak dotychczas w przeszłość. Rzeczywistość, która ukazuje się jego oczom napawa go przerażeniem. Panują wszechobecny głód, przeludnienie i globalne ocieplenie. Powodem tej sytuacji jest całkowite wyginięcie pszczół, co jak wiemy prowadzi do braku zapylania roślin, stanowiących fundament życia.

Rene podczas swojej podróży w przyszłość dowiaduje się o “Proroctwie pszczół”, przepowiedni podyktowanej jednemu z templariuszy, mówiącej co się wydarzy w tej bliższej, jak i dalszej przyszłości. Jak się okazuje to proroctwo ma również przewidzieć wydarzenia, które i dla Rene są jeszcze nieznane... Czy historykowi uda się odnaleźć tę księgę i odmienić los ludzkiego świata?

Tak jak wspomniałam wcześniej “Proroctwo pszczół” jest nietypową książką, w której wiele nieoczywistych wątków i gatunków łączy się w intrygującą i - muszę zaznaczyć - niezwykle spójną całość. Sięgałam po tę publikację z niejakimi obawami, ale były one całkowicie niepotrzebne. W ogólnym rozrachunku mogę polecić tę książkę. Przez zdecydowaną większość bardzo mnie ciekawiła, ale warto też być przygotowanym na momentami zbyt obszerne opisy.

Powieść czyta się bardzo szybko, sama akcja niezwykle wciąga, a dodatkowo fabuła traktująca o przygodach René i jego kompanów (zarówno w teraźniejszości jak i seansów hipnotycznych) jest przeplatana notami historycznymi opowiadającymi dzieje narodu wybranego, Jerozolimy i Chrześcijaństwa od najwcześniejszych znalezionych na nie dowodów i zapisów. Dzięki tej książce można bardzo wiele dowiedzieć się o religii chrześcijańskiej i Starym Testamencie Biblii. Nie nakłania ona do praktykowania wiary, a traktuje wydarzenia z tej Księgi jako czystą historię. To z pewnością nie jest ostatnia książka Autora, którą przeczytam!

12/52/2024 ig: @Liber.tinea

Nie będę ukrywać, że do “Proroctwa pszczół” nakładem Wydawnictwa Sonia Draga przyciągnęła mnie okładka. Nazwisko Autora, Bernard Werber, gdzieś dźwięczało mi z tyłu głowy, ale nie byłam pewna w którym kościele bije ten dzwon. Po przeczytaniu opisu na okładce, stwierdziłam, że to może być ciekawa przygoda, choć całkowicie odbiegająca od gatunków,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

13/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Królowa cieni” to czwarty tom serii “Szklany tron”. Czy Sarah J. Maas utrzymała powiew świeżości w tej historii, czy schematy zaczęły się w niej już powtarzać?

Muszę przyznać, że z niejakim trudem przychodziło mi złożenie kilku słów o czwartym już tomie popularnej serii książek z gatunku young adult “Szklany tron” bez zdradzenia niczego z dotychczasowej fabuły. Osobom, które nie czytały wcześniejszych części szczerze polecam sięgnięcie po moje recenzje każdego z nich z osobna. A jeszcze bardziej nakłaniam do przeczytania samych książek! W tym tekście o “Królowej cieni” z pewnością pojawią się drobne spojlery, ponieważ już nie sposób mi ich uniknąć, aby cokolwiek o powieści napisać.

Moje odczucia względem tego cyklu nie zmieniły się po lekturze tego tomu. Jest on utrzymany na podobnym poziomie jak wcześniejsze - zarówno technicznie jak i fabularnie. Przypomnę, że mam na myśli łatwy język i dosyć prostą historię skierowanych raczej do młodszych odbiorców. Dalsze losy Celaeny Sardothien i innych bohaterów cyklu toczą się swoim rytmem w powtarzalnym już nieco klimacie To sprawia, że czytając tę powieść czułam się komfortowo i wiedziałam czego mniej - więcej mogłam się po niej spodziewać. Oczywiście pojawiły się tu oryginalne motywy i momenty fabularnego zaskoczenia, więc nie ma obaw, że pojawiła się nuda.

Powrót królowej i nowe twarze na scenie

Kolejny tom serii “Szklany tron”, “Królowa cieni”, wydany jak i poprzednie w pięknie zdobionej, twardej oprawie i z barwionymi brzegami, bije na głowę ilością stron te wcześniejsze. Książkę mogę spokojnie zaliczyć do wielkogabarytowych, bo ta cegiełka ma już ponad 800 stron. Historia Aelin toczy się w niej dalej. Dziewczyna po miesiącach spędzonych na morderczym szkoleniu i po pierwszej stoczonej bitwie, wraca do Adarlanu uzbrojona “jedynie” w swoje umiejętności śmiertelnie groźnej zabójczyni. Jak wiemy w tej krainie, podbitej przez okrutnego króla, magia została unicestwiona. Ujawniona królowa Terrasenu na nowo musi się przyzwyczaić do funkcjonowania bez swojej świeżo okiełznanej magii ognia. Jej najgroźniejszym orężem jest teraz zemsta.

W tej części Aelin poznaje nowych sojuszników, takich jak Aedion, Nesryn czy Lysandra, ale nie zabraknie też znanych nam już postaci - Chaola i Rowana. Z tym drugim Aelin coraz trudniej jest się rozstać, a ich relacja zaczyna nabierać całkiem innego wymiaru. Stawka w toczonej rozgrywce jest ogromna - będą ważyć się losy całego świata. Nie tylko ludzkiej społeczności, ale też fae i wiedźm. W najgorszej sytuacji zostaje chyba książę Dorian. Czy uda się go wyrwać z macek własnego ojca..? Koniecznie musicie sięgnąć po książkę, aby się o tym przekonać.

Ewolucja kluczowych postaci i ich relacji

W tym tomie nieco zmienia się mój stosunek do czarownicy Manon, która ewoluuje na nieco bardziej ludzką. Jej przemiana rozpoczęła się jeszcze w “Dziedzictwie ognia”, gdy byliśmy świadkami okiełznania przez nią swojego wierzchowca, Abraxosa. Jednak dopiero teraz jej obraz staje się pełniejszy i bardziej wyraźny. Mogę powiedzieć, że z jednej z najbardziej nielubianych przeze mnie postaci nagle wskoczyła do czołówki rankingu sympatii.

Zmieniła się również Cealena / Aelin. Pojawiły się inne niż wcześniej motywy jej działania i wartości, którymi ta młoda dziewczyna się kieruje. Z jednej strony zachwyca swoimi zdolnościami i mimo wszystko dobrym sercem. Z drugiej zaś nieco przeraża okrucieństwem okazywanym wrogom. Czy to właśnie są cechy dobrej królowej? “Królowa cieni” jest tomem, w którym dzieje się wiele. Kulminujące wydarzenia z pewnością nakłonią zwolenników gatunku do sięgnięcia po kolejne książki. Zwłaszcza, że Wydawnictwo Uroboros już wydało je wszystkie. Nie pozostaje nic innego jak usiąść i przeczytać je od deski do deski, żeby razem z bohaterami zawalczyć o nowy, lepszy świat! Jestem ogromnie ciekawa jak ta historia potoczy się dalej.

Egzemplarz otrzymany w ramach współpracy z Kulturalne Media.pl

13/52/2024 ig: @Liber.tinea

“Królowa cieni” to czwarty tom serii “Szklany tron”. Czy Sarah J. Maas utrzymała powiew świeżości w tej historii, czy schematy zaczęły się w niej już powtarzać?

Muszę przyznać, że z niejakim trudem przychodziło mi złożenie kilku słów o czwartym już tomie popularnej serii książek z gatunku young adult “Szklany tron” bez zdradzenia niczego z...

więcej Pokaż mimo to