Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

To już prawie 30 lat, jak zastanawiam się dlaczego szczecińskie Quo Vadis stale pozostaje jakby w tylnym rzędzie wśród najlepszych, najbardziej znanych polskich zespołów metalowych. Zawsze szli swoją drogą, zgodnie ze swoimi aktualnymi muzycznymi zainteresowaniami - ale czy inaczej działało Turbo czy nawet Kat? Poznańskie kwasożłopy znane są każdemu, a o Quo Vadis w eterze cisza… Cóż, to pewnie rzecz gustu. Mnie jednak w połowie lat 90. „Politics” zwaliło z nóg i do dnia dzisiejszego odczuwam ciary gdy Skaya wyje: „odmienny obraz każde widzi oko, a każde ucho inny słyszy śpiew”, „kiedy odejdzie kolejny przyjaciel wiem, że już nie zapłaczę”, już nie wspominając o genialnym utworze tytułowym. Połączenie metalu z treściami społecznymi, śpiewanie nie o bzdurach czy robienie sobie jaj, ale teksty oparte o spostrzeżenia na temat społeczeństwa pozwoliły mi jako nastolatkowi czuć, że jest jeszcze ktoś, kto uważa podobnie, jak ja. Pewnie stąd tak głębokie uczucie, jakim darzę grajków z pomorza zachodniego.

Bardzo się ucieszyłem na wieść, że lider postanowił wydać w postaci książki wspomnienia. Muszę jednak przyznać, że moje pierwsze wrażenia z lektury nie były nic a nic pozytywne, a wręcz przeciwnie, czułem spore, i do pewnego momentu wręcz ciągle rosnące rozczarowanie. Otóż Skaya w pierwszej połowie powieści tak naprawdę nie opowiada żadnej „Historii Quo Vadis”, tylko „Historyjki o zespole i przygodach alkoholowych”. To nie biografie, początki zespołu, kto z kim kiedy i gdzie, ale właśnie przygody, sceny z radosnego, wypełnionego muzyką i alkoholem życia. I wiecie - ja również pamiętam pewne czasy, Złote Lata Dziewięćdziesiąte jako czas płynący winem, wódką i przygodami zmysłowymi, jednak takie opowieści nadają się na spotkanie po latach, a nie jako „Historia Quo Vadis”.

Potem jednak zrozumiałem, że tak, jak zespół jest unikatowy, takie jest również jego podejście do rzeczywistości. Nie mówimy o kolesiach, którzy zawodowym graniem zarabiają na życie; bardziej mówimy o typach, którzy za wszelką cenę realizują marzenia o muzykowaniu, i choć swoje sukcesy mają, to jednak ich codzienny żywot to żywot człowieka poczciwego, w którym trzeba jeszcze znaleźć miejsce na pracę, życie zawodowe poza muzyką. Trochę smutne, a znacznie bardziej inspirujące, tak wbrew wszystkim robić swoje.

Na szczęście od połowy książki robi się lepiej. Choć znowu gniew mnie ogarnął gdy o każdej płycie Skaya ma do powiedzenia raptem kilka słów. Ale potem opowiadając o poszczególnych utworach jest jakby bardziej biograficznie, nastrojowo, i ogólnie rzecz biorąc można dać się porwać lekturze. Szkoda tylko, że opowiedział o swoich basach, ale o sprzęcie pozostałych członków już nie. Gdy lekko zmrużymy oczy wobec ekscesów alkoholowych, pozostanie nam cieszyć się radością zespołu i… cóż, w moim przypadku nastąpiło przeniesienie do lat dawnych, gdy każdy chciał mieć zespół, fanów (a szczególnie fanki) i doskonale się bawić stosując różnego rodzaju używki.

Są różne sposoby opowiadania o historii zespołu. W „Piekle i metalu” Mateusz Żyła o historii Kata rozpisał się encyklopedycznie do stopnia wręcz męczącego od natłoku informacji, a Skaya o sobie samym opowiada w anegdotach, ot, dwie skrajności, ale tak naprawdę to każda dobra na swój własny sposób. Nie wiem, czy Skaya da radę swoimi historiami zachęcić nowych słuchaczy, dotąd Quo Vadis nie kojarzących, wiem za to, że po odłożeniu książki na półkę, mimo pewnych rozczarowań miałem uczucie, że dla fana tej kapeli „666 opowieści” są prezentem jednak udanym, i dobrze, że zostały opowiedziane.

To już prawie 30 lat, jak zastanawiam się dlaczego szczecińskie Quo Vadis stale pozostaje jakby w tylnym rzędzie wśród najlepszych, najbardziej znanych polskich zespołów metalowych. Zawsze szli swoją drogą, zgodnie ze swoimi aktualnymi muzycznymi zainteresowaniami - ale czy inaczej działało Turbo czy nawet Kat? Poznańskie kwasożłopy znane są każdemu, a o Quo Vadis w eterze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pamiętam moje rozczarowanie poprzednim tomem historii o Igorze Brudnym. Cykl jest mocno oderwany od rzeczywistości, i jest to jego siła - to czytadło, w którym Autor pisze o rzeczach, które przecież dookoła nas się dzieją, ale pisze w taki sposób, że można na chwilę o tym zapomnieć i po prostu dać się porwać lekturze. Nie ma tego ciężaru, bólu istnienia, który odczuwa się w przypadku nieco inaczej prowadzonej lektury, jakby poważniej, bardziej osadzonej w prawdziwym świecie. A jednak w “Bagnie” Autor odleciał już za daleko jak dla mnie od realiów naszego świata, czy to uznał, że czytelnicy czekają aż ktoś pierwszy się tematem zajmie, czy może chciał sobie sam poradzić z otaczającą nas rzeczywistością - nie wiem, ale “Bagno” robiło krok za barierę, od której poprzednie epizody jednak trzymały się z daleka; całość była już zbyt odrealniona, by bawić.

Bawił tylko Brudny, i bawił siłą rozpędu, jak to w przypadku cykli bywa. Lubimy tego gościa, identyfikujemy się z nim, kibicujemy mu, żyjemy jego życiem. W związku z czym z przyjemnością donoszę, że w “Smolarzu” powróciliśmy do rejonów znacznie bardziej przypominających tomy pierwsze. Jasne, że całość jest mocno przegięta, a rozmach w kreacji osób zaangażowanych w zbrodnię jest nieco wręcz groteskowy, ale dokładnie za to polubiłem początki historii o Brudnym, i w “Smolarzu” odnajduję to wszystko, czego “Bagno” mi nie dostarczyło.

Zdecydowanie warto zanurzyć się w Bieszczady i wraz z Igorem poznać dzieje pewnej wioski i pewnej okolicy, w której od dziesiątek lat (!) giną ludzie. Któż, jak nie nasz ulubiony, odpoczywający po totalnej demolce jaką zgotował polskiej scenie politycznej policjant, chwilowo nie na służbie, nadaje się lepiej do zbadania sprawy? Lektura jest przyjemnością, kto polubił Brudnego ten już biegnie po książkę, a na domiar wygląda na to, że i kolejny tom już się pisze. No, czekam, szczególnie na dalszą obyczajową warstwę historii Igora Brudnego.

Pamiętam moje rozczarowanie poprzednim tomem historii o Igorze Brudnym. Cykl jest mocno oderwany od rzeczywistości, i jest to jego siła - to czytadło, w którym Autor pisze o rzeczach, które przecież dookoła nas się dzieją, ale pisze w taki sposób, że można na chwilę o tym zapomnieć i po prostu dać się porwać lekturze. Nie ma tego ciężaru, bólu istnienia, który odczuwa się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem, co właściwie przeczytałem. Hanna Ożogowska dla dorosłych? Przesadziłem, jasne, nikt nie potrafi pisać jak Hanna Ożogowska. Ale takie miałem skojarzenie, taki szybki styl pisania tu i teraz, bezpośrednio z perspektywy postaci, choć w trzeciej osobie, z błyskawicznymi zmianami bohaterów, ciach i następny, ciach i kolejny, ciach i powrót.

Sympatyczna, niedługa książeczka o pewnym adresie, pod którymi mieszkają najróżniejsi ludzie. Pisana żeby odpocząć, nieco się pośmiać, ale i momentami zastanowić nad tymi banalnymi, prostackimi stwierdzeniami, które są tak banalne i prostackie, że z reguły się o nich zapomina. A potem jest głupio, albo nawet wstydliwie.

Dobra rzecz, do zaliczenia na jedno-dwa posiedzenia. Z tego co wiem, jest tego więcej, i bardzo dobrze, bo chyba nawet nabrałem na więcej apetytu.

Nie wiem, co właściwie przeczytałem. Hanna Ożogowska dla dorosłych? Przesadziłem, jasne, nikt nie potrafi pisać jak Hanna Ożogowska. Ale takie miałem skojarzenie, taki szybki styl pisania tu i teraz, bezpośrednio z perspektywy postaci, choć w trzeciej osobie, z błyskawicznymi zmianami bohaterów, ciach i następny, ciach i kolejny, ciach i powrót.

Sympatyczna, niedługa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Minęło kilka lat odkąd zakończyłem przygodę z Jackiem Reacherem, a do powrotu skłonił mnie serial od Amazona. Otóż okazał się być naprawdę niezły, obejrzałem oba sezony hurtem, i nakręcony postanowiłem wrócić do lektury.

Oczywiście, że nie pamiętam już o co chodzi z tym, że Reacher ma dziewczynę. Ale nie szkodzi, autor pisze tak, że ważny jest fakt, a nie jego przyczyny. Tym razem nasz bohater zostaje „zdjęty” przez służby, bowiem według profilerki z FBI pasuje jako morderca kobiet-wojskowych, które wcześniej miały przykre doświadczenia w relacji wojsko a ich płeć.

Książka jest niezła, bohater fajny, przegadywanie się z FBI pozwala się uśmiechnąć tu i ówdzie, a jedyną wadą poza specyficznym klimatem (ach, ten Reacher) jest jej długość. „Podejrzany” zdecydowanie nie musiał mieć aż tylu stron. Ale Lee Child widać lubi gadać, cóż poradzić. Sytuację ratuje fakt, że tym razem pomysł na fabułę jest doprawdy ciekawy, i opowieść nie ma już aż tylu rozwiązań, których czytelnik się spodziewa.

Minęło kilka lat odkąd zakończyłem przygodę z Jackiem Reacherem, a do powrotu skłonił mnie serial od Amazona. Otóż okazał się być naprawdę niezły, obejrzałem oba sezony hurtem, i nakręcony postanowiłem wrócić do lektury.

Oczywiście, że nie pamiętam już o co chodzi z tym, że Reacher ma dziewczynę. Ale nie szkodzi, autor pisze tak, że ważny jest fakt, a nie jego przyczyny....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak naprawdę to była trylogia. To wyraźnie widać; akcja jest rozpisana na trzy pierwsze tomy, gdzie w trzecim następuje konkluzja i zakończenie. Czwarty tom powstał jakiś czas potem, i należy się liczyć, że być może Cornwell znowu będzie dopisywał dalsze dzieje Thomasa z Hookton. Co nie jest niczym złym, ale pomyślałem, że warto o tym wspomnieć.

Powstał kiedyś doprawdy wspaniały film, w którym ukazano o co chodziło z tymi nieustannymi wojnami w średniowieczu. Film nazywał się u nas „Róża i miecz”, a oryginalnie bodajże „Flesh+Blood”. Grał Rutger Hauer, stąd znam, bo gościa ubóstwiałem. Piszę o tym, bo trylogia (tetralogia) o Świętym Graalu jest dokładnie taka, jak ten film. Anglia? Francja? Wszystko jedno - światem rządzą możni, szlachta. A chłopa doprawdy nie interesuje czy pan jest Anglikiem czy Francuzem, interesuje go jego własne życie, i jego najbliższej rodziny. Panowie zmieniają się co i rusz, miasta przechodzą z rąk do rąk, a wszędzie pętają się bandy najemników - dokładnie takich, jak Rutger z kumplami w filmie. Bywa, że jeszcze dobrze nie przeliczą kasy zarobionej na wojnie, i już zmieniają front i walczą dla tego, kto jeszcze przed momentem był wrogiem. Świat to przemoc i gwałt, kobiety są dokładnie taką samą własnością jak klejnoty czy ziemia, i jak trofea są traktowane podczas wojny. Świat to okrutny, a Cornwell beznamiętnie opisuje los ludzki, zależny od tak wielu czynników, że aż dziw bierze, że ludzie w ogóle dożywali czasem starości. Nie sposób również uniknąć spostrzeżenia, że wszyscy jesteśmy potomkami okrutnych gwałcicieli, a krew w Europie wymieszała się doprawdy totalnie.

Bohater nie jest szczególnie interesujący; Cornwell niestety zrobił go lepszym od innych. Miał to być kontrast pomiędzy prostym ludem i wykształceniem, ale jakoś mi to całą lekturę nie grało. W ogóle Cornwell dziwnie pisał te książki, niektóre wątki są jakby zupełnie nieistotne, choć marnuje na nie masę stron (Czarny Kos i jej syn), na chwilę sobie potem przypomina, a następnie znowu po prostu olewa; nie trzyma się to jakoś mocno. Na tle przygód Uhtreda, a co dopiero trylogii arturiańskiej, Święty Graal wypada bardzo blado, opowieść nie ma tego polotu, a jedyne, co jest stałą u tego pisarza to rozmach przy kreowaniu (a raczej: przy odwzorowaniu) historycznych bitew, jakie rozgrywały się wówczas i były udziałem bohaterów.

Oczywiście nie są to książki słabe, bynajmniej. Ktoś, kto nigdy Cornwella nie czytał pewnie się zachwyci, bo facet jest jednak mistrzem powieści historycznej. Po serię zdecydowanie warto sięgnąć, po prostu inne książki Autora zaostrzyły apetyt na więcej, niż tym razem był w stanie mi zaoferować.

Tak naprawdę to była trylogia. To wyraźnie widać; akcja jest rozpisana na trzy pierwsze tomy, gdzie w trzecim następuje konkluzja i zakończenie. Czwarty tom powstał jakiś czas potem, i należy się liczyć, że być może Cornwell znowu będzie dopisywał dalsze dzieje Thomasa z Hookton. Co nie jest niczym złym, ale pomyślałem, że warto o tym wspomnieć.

Powstał kiedyś doprawdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejny Jack Reacher i kolejne miłe spędzenie kilku godzin. Tym razem gdzieś w Teksasie Reacher łapie stopa, a tam drobna amerykanka o latynoskich korzeniach namawia go, by sprzątnął jej złego, okrutnego męża. No tylko Reacherowi mogła się przytrafić taka taryfa.

Lee Child wie jak pisać, jest idealnym przykładem twórcy, który posiadł wiedzę o tworzeniu popularnych czytadeł. To lektura dla tych, którzy chcą sobie odpocząć pomiędzy kawałkami oferującymi wyższy poziom. Zapomnieć o świecie, wczuć się w rolę Reachera, który nie dość, że wyglądem i fizycznymi możliwościami zawstydza Arnolda i jest żywym spełnieniem wszelkich chłopięcych snów o przyszłości, to jeszcze nawet jak nie szuka seksu, to ten znajduje jego.

A jak szuka, to akurat ma pecha. Urwis z tego Lee Childa.

Kolejny Jack Reacher i kolejne miłe spędzenie kilku godzin. Tym razem gdzieś w Teksasie Reacher łapie stopa, a tam drobna amerykanka o latynoskich korzeniach namawia go, by sprzątnął jej złego, okrutnego męża. No tylko Reacherowi mogła się przytrafić taka taryfa.

Lee Child wie jak pisać, jest idealnym przykładem twórcy, który posiadł wiedzę o tworzeniu popularnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po dłuższym czasie powróciłem do Lipowa. Autorka zręcznie przypomniała mi kto, gdzie, a szczególnie: z kim, i można było dać się porwać lekturze. A jest czemu się dać porywać! Doprawdy, takiego rozmachu fabularnego się nie spodziewałem - finta w fincie w fincie, jak mawiał klasyk. Ogarnięcie tych wszystkich relacji, które doprowadziły do początkowej sytuacji z tradycyjnym dla kryminału trupem to nie lada wyzwanie. Ale całość wciąga, i tak naprawdę cały ten „Łaskun” ma tylko jedną wadę: długość.

Doprawdy, aż tak szczegółowe rozpisywanie się przez wszystkich o wszystkim w zamyśle miało być zaoferowaniem czytelnikom maksymalnego maximum, jednak uważam, że dostaliśmy zbyt wiele. Dobre nożyczki by się przydały, aby dynamika historii została zachowana, po dwóch trzecich lektury czytelnik już bardzo, ale to bardzo jest zmęczony - ale historia jest dobra, więc brnie dalej. Warto, bo rozmach Autorki naprawdę zrobił na mnie wrażenie, ale i umęczenia się po koniec jest trochę, przyznaję.

Zmęczenie zmęczeniem, ale powrót do Lipowa tym razem na pewno nastanie u mnie szybciej, niż poprzednio. Wszak tyle osobistych wątków ciągle jest nierozwiązanych, że po prawdzie to nie mam wyjścia. Łyknę coś lżejszego dla odpoczynku i jedziemy dalej z tym koksem.

Po dłuższym czasie powróciłem do Lipowa. Autorka zręcznie przypomniała mi kto, gdzie, a szczególnie: z kim, i można było dać się porwać lekturze. A jest czemu się dać porywać! Doprawdy, takiego rozmachu fabularnego się nie spodziewałem - finta w fincie w fincie, jak mawiał klasyk. Ogarnięcie tych wszystkich relacji, które doprowadziły do początkowej sytuacji z tradycyjnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Minęły całe lata od czasów, gdy ostatnio raz mogliśmy poczytać o Rebece Martinsson, prawniczce, której Autorka Asa Larsson tworzy mocno poturbowany żywot. Nie mam pamięci do spraw i wydarzeń, które poznawałem w pięciu poprzednich epizodach. Na zawsze jednak mam w pamięci wrażenia, jakie wywarła na mnie tego typu literatura. Uwielbiam takie depresyjne, mocne, tkwiące przy nas, zwykłych ludziach, nie wydumane historie o człowieku, który boryka się z samym sobą. Asa Larsson i niektóre powieść Hakana Nessera - jeśli chodzi o Skandynawię, to jest właśnie to, czego szukam.

Wspaniale, że mamy kolejną powieść o Rebece. Autorka szybko przypomina czytelnikom o sposobie, w jaki kreuje swoje historie. Otóż tu nie można powiedzieć, że jest trup, jest zatem i śledztwo. Wątków jest o wiele więcej, zarówno tych obyczajowych, dotykających wcale licznych bohaterów (Rebeka jest główną postacią, ale jest ich o wiele więcej) jak i tych kryminalnych. Lektura wspaniała dla tych, którzy lubią rozbudowane kreacje, gdzie wpierw należy poświęcić nieco czasu na poznanie osób dramatu, by dopiero potem móc z satysfakcją pochłaniać kolejne strony, wyjaśniające coraz więcej i więcej.

Będzie mi brakowało Rebeki; mimo że to strasznie smutne historie, to pisane bez egzaltacji - nie depresja czy dramat tu jest głównym bohaterem, ale człowiek, który w tym wszystkim musi żyć. Jestem przekonany, że powrócę do całości, tym razem w kolejności chronologicznej, bowiem ogromnym atutem twórczości Asy Larsson jest takie budowanie opowieści, że nie kryminał jest tu najważniejszy. Nawet kiedy wiemy kto zabił, nie ma to znaczenie dla odbioru powieści, oferują one bowiem znacznie więcej, niż tylko kolejną historię o pościgu, pogoni czy innym śledztwie. Rebeka i to, co jej się w życiu przytrafia to kawał doskonałej „literatury terapeutycznej”, to w Rebece odnajdujemy siebie, w osobie silnej przez to, że jest słaba; stopniowo poznającej siebie samą, prawdę o sobie, i krok po kroku akceptującą życie będące wynikiem najróżniejszych, złych, przypadkowych decyzji, jakie podjęła. To my jesteśmy Rebeką, a powieści Asy Larsson to nic innego, jak smutna, bo prawdziwa, pozbawiona ozdób i fałszywych kolorów historia o człowieku takim, jak my w świecie takim, jak widać za oknem.

Minęły całe lata od czasów, gdy ostatnio raz mogliśmy poczytać o Rebece Martinsson, prawniczce, której Autorka Asa Larsson tworzy mocno poturbowany żywot. Nie mam pamięci do spraw i wydarzeń, które poznawałem w pięciu poprzednich epizodach. Na zawsze jednak mam w pamięci wrażenia, jakie wywarła na mnie tego typu literatura. Uwielbiam takie depresyjne, mocne, tkwiące przy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mała Kya zostaje zupełnie sama gdzieś w domu na bagnach, na początku lat 50. Matka odchodzi, ojciec pije, rodzeństwo znika w trosce głównie o samych siebie. Dziewczynka daje sobie radę, żyjąc w tej nieprzyjaznej okolicy, poznając ją coraz bardziej. Ma dwójkę znajomych, i dzięki nim i innym życzliwym ludziom mijają kolejne lata, a Kya ma się na tyle dobrze, na ile można w tych warunkach.

Równolegle toczy się śledztwo, już pod koniec lat 60. Jest trup, logicznym jest, że podejrzenia będą padały w kierunku „dziewczyny z bagien”, bo ludzie tacy po prostu są. Jednak nie jest tak źle, jakby można się było spodziewać, Autorka ma szacunek do czytelnika i prowadzi sprawę dość żwawo, to nie jest kolejna rzewna historia, kryminał jest tylko dodatkiem do większej całości.

Książka podobała mi się głównie dlatego, że pokazała osobę, która była sama, pozbawiona edukacji (takiej typowej, państwowej) a bardzo daleko zaszła. Wierzę, że to jest możliwe, a nawet korzystne w dzisiejszych czasach (separacja od państwowej edukacji). Ponadto „Gdzie śpiewają raki” oferują bardzo interesujące porównania; Kya obserwując bardzo dokładnie życie dzikich zwierząt, świat przyrody, ma rewelacyjne podejście do spraw ludzkich. Zachowania ludzi, miłość, strach, zazdrość, gniew - wszystkie to porównuje do zachowań instynktownych, pochodzących prosto od zwierząt, ewolucyjnych. I to jest piękne, ta pozbawiona codziennego towarzystwa ludzi dziewczyna wie o nich więcej, niż oni sami.

Mała Kya zostaje zupełnie sama gdzieś w domu na bagnach, na początku lat 50. Matka odchodzi, ojciec pije, rodzeństwo znika w trosce głównie o samych siebie. Dziewczynka daje sobie radę, żyjąc w tej nieprzyjaznej okolicy, poznając ją coraz bardziej. Ma dwójkę znajomych, i dzięki nim i innym życzliwym ludziom mijają kolejne lata, a Kya ma się na tyle dobrze, na ile można w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nasz ulubiony Autor powraca do swojej ulubionej postaci. Po występach w trylogii o detektywie Hodgesie (ciągle jestem w szoku, że kryminały stały się tak szybko horrorami) i Outsiderze poznajemy dalsze losy interesującej Holly Gibney i agencji Uczciwi Znalazcy.

Tym razem jednak kryminał. Z tym, że to King, więc zawartość tegoż nie będzie wcale pozbawiona odrazy, wstrętu i ohydy, jakiej nie powstydziłby się niejeden horror.

Autor zdradza czytelnikom tożsamość „tych złych” niemalże od razu; jest to jedna z tych powieści detektywistycznych, w których nie ma zaskoczenia, jest jedynie droga poszukiwacza prawdy do celu. Czytając tę nieco nadmuchaną (wszak to King) historię nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Autor doskonale się bawił pisząc, i przyznaję, że „Holly” jest ogromnym postępem na tle okropnie słabej (moim zdaniem) „Baśniowej opowieści”. Ale „Outsider” to nie jest, nie wspominając już nawet o największych dziełach Mistrza. Niemniej jest to King, więc nie schodzi poniżej pewnego, dobrego poziomu. Można, ale obowiązku nie ma.

Nasz ulubiony Autor powraca do swojej ulubionej postaci. Po występach w trylogii o detektywie Hodgesie (ciągle jestem w szoku, że kryminały stały się tak szybko horrorami) i Outsiderze poznajemy dalsze losy interesującej Holly Gibney i agencji Uczciwi Znalazcy.

Tym razem jednak kryminał. Z tym, że to King, więc zawartość tegoż nie będzie wcale pozbawiona odrazy, wstrętu i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Baśnie: Na wygnaniu Craig Hamilton, Steve Leialoha, Lan Medina, Sherilyn Van Valkenburgh, Bill Willingham
Ocena 7,4
Baśnie: Na wyg... Craig Hamilton, Ste...

Na półkach:

"Baśnie" to cykl, który mam wrażenie jest stale zbyt mało promowany w naszym kraju. Od niedawna na YouTubie Egmontu jest krótka zajawka, pewnie w związku z dodrukiem kilku brakujących epizodów, niedzielni fani komiksów jednak wcale tak łatwo na serię nie trafią, nie jest wymieniana jednym tchem z innymi, słynnymi amerykańskimi tasiemcami. A szkoda, bo pomysł na świat i bohaterów jest genialny w swojej prostocie, i gdy już fartem na "Baśnie" trafimy, to nie sposób się oderwać. Przynajmniej od pierwszych kilku tomów.

Jest to komiks tylko dla dorosłych, chociaż bohaterami są postaci ze znanych (i mniej znanych) baśni. Oto trafiamy do ukrytej przed wzrokiem tzw. "docześniaków" (czyli nas, mugoli, zwykłych, niemagicznych ludzi) dzielnicy miasta, która jest siedliskiem postaci bajkowych. Królewna Śnieżka sprawuje organ wykonawczy, burmistrzem jest król Cole, szeryfem Bigby Wilk (Big Bad Wolf, znany z Czerwonego Kapturka, opowieści o trzech świnkach i - jak się przekonamy - licznych innych bajek). Co rusz trafiamy na kolejne postaci, których umiejscowienie sprawia wrażenie genialnego, bohaterowie mają swoje problemy, wynikające tak z ich "baśniowej kreacji" jak i aktualnego żywota, a na wszystkich czyha prawdziwe zło. Bowiem baśniowcy mieszkają w naszym świecie dlatego, że ich światy zostały podbite przez okrutnego Adwersarza.

Uwierzcie mi na słowo, że pomysłowość scenarzysty w pierwszych tomach jest absolutna; kolejne epizody dosłownie się pochłania, nie czyta. A jest to opowieść dla dorosłych, nie brakuje tu nie tylko poważnych dramatów, jak i zgonów, morderstw, zła, baśniowcy nie stronią od romansów i seksu, i są tak naprawdę bardzo ludzcy w swoich problemach, które okazują się dość uniwersalne - zatem identyfikacja ze światem przedstawionym występuje u czytelnika dosłownie od razu.

Tomów jest łącznie 22, a każdy zawiera kilka oryginalnych zeszytów.
Całość jest ułożona sensownie, i tylko w pewnym momencie robi się żal, że scenarzysta mimo wszystko okazał się człowiekiem, i poziom pierwszych epizodów wyraźnie wystaje ponad pozostałe. Jak na amerykański tasiemiec przystało, z czasem motywy zaczynają się powtarzać (kolejny przeciwnik, kolejna wojna, kolejne wyprawy, kolejne pojedynki) i odrobinę psuje to odbiór całości. Niemniej jednak uważam, że pierwsze tomy serii to dzieło wręcz wybitne, które zresztą odcisnęło mocne piętno na fantastyce, zostało nie raz i nie dwa skopiowane (nawet w Polsce powstała książka (może cykl?) dość bezczelnie zżynający z "Baśni"). Całość jednak świetnie wygląda na półce, a jakość zaprezentowanej historii powoduje, że jest to jedna z tych serii, które czyta się więcej niż raz. Dobrze się stało, że Egmont dodrukował to, czego brakowało, a za nowym wydaniem w twardej oprawie nie tęsknię - aktualne wydanie jest stosunkowo niedrogie, nawet mimo 22 tomów. Tak jest lepiej.

"Baśnie" to cykl, który mam wrażenie jest stale zbyt mało promowany w naszym kraju. Od niedawna na YouTubie Egmontu jest krótka zajawka, pewnie w związku z dodrukiem kilku brakujących epizodów, niedzielni fani komiksów jednak wcale tak łatwo na serię nie trafią, nie jest wymieniana jednym tchem z innymi, słynnymi amerykańskimi tasiemcami. A szkoda, bo pomysł na świat i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo podobał mi się „Doktor Bogumił” i z przyjemnością donoszę, że „Doktor Anna” w niczym poprzedniemu tomowi nie ustępuje. Przy czym od razu dodam, że wcale nie trzeba znać historii Bogumiła, choć występuje on nawet w kolejnym epizodzie, to powieści napisane są tak, że można czytać je w dowolnej kolejności.

„Doktor Anna” opowiada o lekarce, która pragnie praktykować medycynę w czasach, gdy kobiet lekarzy po prostu nie ma. Na zachodzie dopiero szlak jest przecierany i Anna niejeden wysiłek będzie musiała podjąć, by cel swój osiągnąć. Anna Tomaszewicz-Dobrska jest tak w ogóle postacią historyczną, więc mamy tu super bonus - powieść historyczna poza scenerią przedstawia postać, o której nigdy nie słyszałem, a o której słyszeć powinniśmy wszyscy: pierwszej kobiecie z dyplomem lekarskim na ziemiach polskich w historii.

Jest zatem powieść o medycynie, ale i o emancypacji, w tle spotkamy i Sienkiewicza, i Prusa, i Orzeszkową czy Dąbrowską… A ponadto również masę innych ciekawych informacji, chociażby o tym jak wygląda harem sułtana w XIX wieku, doktor Anna staje bowiem przed koniecznością leczenia jego żon.

Świetna powieść, nie tylko dla fanów dobrych historii czy powieści historycznych. Za mało się mówi o Polkach, które torowały drogę kobietom do zdobywania najróżniejszych stanowisk, przecierały szlaki by dziś możliwość praktykowania przeróżnych profesji była tak oczywista dla obu płci. A droga do pełnego równouprawnienia daleka, promujmy więc tym bardziej prawdziwe bohaterki.

Bardzo podobał mi się „Doktor Bogumił” i z przyjemnością donoszę, że „Doktor Anna” w niczym poprzedniemu tomowi nie ustępuje. Przy czym od razu dodam, że wcale nie trzeba znać historii Bogumiła, choć występuje on nawet w kolejnym epizodzie, to powieści napisane są tak, że można czytać je w dowolnej kolejności.

„Doktor Anna” opowiada o lekarce, która pragnie praktykować...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pamiętacie serial „Dom”? Bohaterów z ulicy Złotej w Warszawie? Ja całkiem niedawno sobie to widowisko odświeżyłem, jest dostępne na platformie VOD od TVP. A piszę o tym, bo dotarło do mnie, że właśnie dlatego zaczytuję się w powieściach Joanny Jax - bo są jak ten serial: poruszają rzeczy, które poruszają czytelnika i pozwalają ponownie przeżyć „tamte” dni.

Wracamy do bohaterów znanych z sagi wołyńskiej, teraz przesiedlonych do dziś Wrocławia, ale jeszcze chwilę temu niemieckiego Breslau. Są to czasy, w których jeszcze nie do końca wiadomo jak będzie wyglądał socjalizm w Polsce, od niedawna nazywanej Polską Rzeczpospolitą Ludową. Dużo do powiedzenia ma Gomułka, ale on nie do końca chce się tak po prostu poddać Stalinowi. Kraj jest w ruinie, ale ziemie „odzyskane” (pan Popiołek powiedziałby, że „wyzyskane”) są w niezłym stanie, nawet jeśli nie pod względem zniszczeń, to są kopalnią bogactwa. Szaber kwitnie, i niektórzy z naszych bohaterów świetnie się w takiej działalności odnajdą, często przy współudziale radzieckich oficjeli.

Wydarzenia polityczne mają wpływ na życie bohaterów, niszczona jest inicjatywa prywatna, nie wiadomo czego się zaczepić, by zacząć żyć na poziomie. Książka oddaje też prawdę o manipulacjach pieniężnych, jakich kilka razy dopuszczała się socjalistyczna władza, natychmiastowo po wprowadzeniu ustawy doprowadzając to równania statusu społecznego Polaków - równania w dół, rzecz jasna.

I jak w „Domu”, i tu mamy dokwaterowania, wspólne mieszkania z obcymi ludźmi, codzienne dramaty, ale przede wszystkim: próbę życia w nowej Polsce. Jaka by ona nie była, po tragedii II wojny światowej po prostu ludzie chcieli trochę pożyć. I o tym opowiada kolejna saga Joanny Jax, a ja zastanawiam się, czy będzie ciąg dalszy, czy może kolejna, która się potem z tą sagą połączy? Bo mimo że tych sag jest już całkiem sporo, ja dalej będę czytał, tak, jak pewnie jeszcze parę razy w życiu obejrzę „Dom”.

Pamiętacie serial „Dom”? Bohaterów z ulicy Złotej w Warszawie? Ja całkiem niedawno sobie to widowisko odświeżyłem, jest dostępne na platformie VOD od TVP. A piszę o tym, bo dotarło do mnie, że właśnie dlatego zaczytuję się w powieściach Joanny Jax - bo są jak ten serial: poruszają rzeczy, które poruszają czytelnika i pozwalają ponownie przeżyć „tamte” dni.

Wracamy do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiadomo, że ludziom w słusznym wieku od razu kojarzy się stosunkowo młody Patrick Swayze i David Carradine, jako oponenci tak w życiu, jak i we względach u pewnej pięknej kobiety. Tymczasem powieść (cykl) Johna Jakesa to o wiele, wiele więcej, niż zostało wykorzystane w serialu sprzed ponad trzydziestu lat.

Chciałoby się powiedzieć: rozmach Johna Jakesa przytłacza, tak wiele wątków, postaci i spraw, które zostały tu poruszone. W dodatku cykl został podzielony na kolejne etapy funkcjonowania Stanów Zjednoczonych; stara się wytłumaczyć skąd tyle nienawiści (Północ i Południe), przebieg będącej efektem tejże wojny (Miłość i wojna) oraz efekty - te na papierze, i te faktyczne tego, co się stało z młodym narodem, który w wyniku podziałów postanowił wymordować swoich synów ich własnymi rękami (Piekło i niebo). I to trwa kilkadziesiąt lat historii, od lat czterdziestych XIX wieku do jego końca.

Ale to nie rozmach wątków czy ilości postaci przytłacza - nie, jeśli cokolwiek tu przytłacza to ilość słów. John Jakes pisze długo, dokładnie, taki ma styl. Nie, żeby było za długo, czy zbyt rozwlekle - styl autora pasuje, nie nudzi, ale jednak te trzy tysiące stron to lektura na doprawdy dłuższy czas.

Nie będę zbyt długo (haha) pisał o bohaterach, ograniczę się do zachęcenia wszystkich tak: serial jedynie liznął z wierzchu to, co John Jakes wymyślił a potem sprawnie i bardzo konsekwentnie zrealizował. Orry Main i George Hazard co prawda są głównymi bohaterami, ale są otoczeni przez całe stado postaci wcale nie drugoplanowych, którym autor poświęca najwyższą uwagę, i z którymi tak samo czytelnikowi przyjdzie się zżyć. No i serial idzie swoją drogą, powieść jest zupełnie inna, kompletnie inne losy czekają poznane tu postaci, niż te pamiętane z serialu.

Cykl warto przeczytać szczególnie ze względu na czasy, w których żyjemy. Oto bowiem jesteśmy w świecie, w którym nawet w tej ostoi demokracji, jaką jest szeroko rozumiana cywilizacja zachodu do władzy doszli populiści, których celem jest władza sama w sobie, i nic ponadto. Dokładnie taki świat panował w Stanach Zjednoczonych od około lat czterdziestych XIX wieku, i populizm, dbałość jedynie o własne interesy i zapomnienie, że demokracja jest rządami większości z uwzględnieniem pozostałych doprowadziło do pojawienia się wpierw niechęci, a potem nienawiści w skali wcześniej niespotykanej. Czytając o decyzjach władz, wcale nie autorytarnych, które tak mocno wpływały na bohaterów i cementowały lub odwrotnie, kompletnie odwracały ich poglądy jest niczym innym jak życie dziś tu i teraz, w świecie tak bardzo podzielonym, gdzie jedynym pomysłem polityków na trwanie jest bezustannie odnawiana polaryzacja wśród narodów, religii i społeczeństw.

Smutna to lektura, być może dlatego John Jakes i jego cykl stoi tak jakoś z boku, nie wymienia się jednym tchem cyklu z innymi sławnymi i popularnymi powieściami historycznymi. Napisany na początku lat osiemdziesiątych raczej nie układał się zbyt ładnie ze światem ówczesnych republikanów, zimną wojną i przekonaniem, że to właśnie USA są oazą i ostoją światowej demokracji i praw człowieka. A może czytelnicy po prostu nie lubią czytać smutnych i zmuszających do przejrzenia na oczy lektur? A to wielka szkoda, mieć pod nosem ukazane ludzkie błędy i nie wyciągać z nich konsekwencji.

Wiadomo, że ludziom w słusznym wieku od razu kojarzy się stosunkowo młody Patrick Swayze i David Carradine, jako oponenci tak w życiu, jak i we względach u pewnej pięknej kobiety. Tymczasem powieść (cykl) Johna Jakesa to o wiele, wiele więcej, niż zostało wykorzystane w serialu sprzed ponad trzydziestu lat.

Chciałoby się powiedzieć: rozmach Johna Jakesa przytłacza, tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Filary ziemi” były dla niejednego czytelnika pierwszym zetknięciem z powieścią historyczną, rozumianą jako właściwy gatunek, a nie zestaw książek, które były (na swoje własne nieszczęście) lekturami w okresie szkolnym. Powieść jest sławna nie bez powodu, to kawałek doskonałego rzemiosła pisarskiego, z bohaterami, którym łatwo jest kibicować, a innych równie łatwo jest darzyć niechęcią.

Ale to nie jest żaden cykl, żadna seria książek. Samo miejsce akcji to za mało, i drażni mnie pisanie o „kontynuacji”, bo każda następna powieść rozgrywająca się w okolicach Kingsbridge jest o innych postaciach i innych czasach.

Tym razem obserwujemy czasy napoleońskie, gdy w Wielkiej Brytanii na własne oczy ujrzymy dlaczego kapitalizm musiał skończyć się wynalezieniem socjalizmu. Bohaterami są ludzie z różnych klas społecznych, ale jak zwykle u Folletta (i w literaturze w ogóle) tymi dobrymi w większości są ludzie z nizin, a wśród właścicieli fabryk i innych ludzi z wyżyn znacznie częściej odnajdziemy szubrawców, łajdaków, złodziei, cwaniaków i innych, którym się po prostu należy. Powieść jest dobra, rzecz jasna całość nie jest całkiem czarno-biała, ten i ów odmieni swoje podejście do świata, ogólnie jednak rzecz biorąc raczej łatwo jest przewidzieć większość kolejnych wydarzeń.

Co nieco zaskakuje na tle innych powieści Folletta to jakby większy nacisk położony na sprawy związane z seksem i zmysłowością, może miał to być znak czasów? Interesująco też wygląda przedstawienie kwestii monarchii parlamentarnej, jak to w owych czasach w Wielkiej Brytanii wyglądało, kto tak naprawdę mógł głosować, i jak wyglądały te kwestie w czasach, gdy gdzie indziej ciągle bywało różnie w temacie ustroju. Najciekawiej jednak przedstawiają się tu początki kapitalizmu właśnie, i choć brakuje tu opisów drastycznych, to jak najbardziej zobaczymy pracę dzieci, ile było warte życie robotnika oraz jak wyglądało życie wdów w momencie, gdy robotnik odszedł z tego świata. Jeśli natomiast ktoś oczekuje od powieści większego skupienia na wojnach napoleońskich, to odradzam, ta kwestia jest tu ograniczona do kompletnego minimum, w zasadzie to do samego Waterloo.

„Filary ziemi” były dla niejednego czytelnika pierwszym zetknięciem z powieścią historyczną, rozumianą jako właściwy gatunek, a nie zestaw książek, które były (na swoje własne nieszczęście) lekturami w okresie szkolnym. Powieść jest sławna nie bez powodu, to kawałek doskonałego rzemiosła pisarskiego, z bohaterami, którym łatwo jest kibicować, a innych równie łatwo jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oczywiście, że chodzi tu o „Siedem Sióstr” Lucindy Riley; nawet jeśli Autorka będzie stawać na głowie, i tak nikt jej nie uwierzy - to zbyt oczywiste nawiązanie. Czy to coś złego? Absolutnie nie, pod warunkiem, że powieść będzie dobra, że dostarczy podobnych - a w idealnych warunkach nawet lepszych - emocji, niż „ten bardziej znany cykl”.

Ale nie dostarcza. Książka jest pod każdym względem słabsza od nawet najsłabszych części „Siedmiu Sióstr”, i mówię to naprawdę obiektywnie, bez żalu za cyklem Lucindy (ale z żalem wywołanym jej przedwczesną śmiercią). Wszystko tu zaprezentowane jest na poziomie jedynie przyzwoitym; bohaterka jest bardzo płaska i pozbawiona głębi psychologicznej; w zasadzie obie bohaterki, ta z naszych czasów i ta sprzed lat. Dodatkowe postaci są ledwie zarysowane, a uporczywe powracanie do przyjaciółki, którą „starsza” z postaci utraciła w przeszłości to już szczyt wszystkiego. Ot, miała przyjaciółkę i ją utraciła. Kilkukrotne powtarzanie jaka była to trauma nie jest tym samym, co zaprezentowanie owej traumy, owej przyjaciółki i okrutnego losu, który ją zabrał. Doprawdy, pierwszy raz się spotykam z aż takim pójściem na łatwiznę i traktowaniem odbiorcy jako kretyna.

Podobnie część romantyczna - jest ona i pojawia się on - i cyk, Autorka nie ma absolutnie pomysłu na parę współczesną, tu się rozstają, tu schodzą i gitara, gramy marsza weselnego. Inaczej w części sprzed lat, tam historia jest już bardziej zagmatwana, ale niestety bardzo łatwa do przewidzenia, i Lucinda Riley - choć nigdy nie nazwałbym jej powieściopisarka wybitną - aż takich oczywistych schematów by nie zastosowała. Wręcz przeciwnie, przecież w romansach i rodzinnych sagach naprawdę ważnym jest jak ciekawie została zarysowana intryga, kto z kim, jakim cudem, i co z tego wynikło. Nie można iść jak po sznurku, brak pomysłu na opowieść pokrywa się z brakiem zaangażowania u czytelnika i poczuciem rozczarowania.

Wiadomo było, że kwestią czasu jest pojawienie się kopii cyklu „Siedem Sióstr”, bo się przyjął, i dał nam to, co lubimy najbardziej: sprawne, rzemieślnicze powieści na dłużej, z bohaterami, którzy będą powracać, ich historie będą się przenikać, i intrygą, która ciekawi. „Utracone córki” po pierwszym tomie nie zakreślają żadnego z tych punktów: powieść jest za prosta, zbyt banalna, bez faktycznego pomysłu; bohaterowie są papierowi i na ten moment nie widać żadnego planu na ich późniejsze łączenie, a intryga jest którąś już z kolei kopią wielokrotnie przepuszczanej przez ksero kartki - praktycznie nie istnieje.

Ale znając siebie i tak któregoś dnia puszczę sobie wersję audio tomu drugiego, w poszukiwaniu odpoczynku przy czymś lekkim i nieskomplikowanym. Kto wie, może Autorce powinęło się pióro i potrafi lepiej?

Oczywiście, że chodzi tu o „Siedem Sióstr” Lucindy Riley; nawet jeśli Autorka będzie stawać na głowie, i tak nikt jej nie uwierzy - to zbyt oczywiste nawiązanie. Czy to coś złego? Absolutnie nie, pod warunkiem, że powieść będzie dobra, że dostarczy podobnych - a w idealnych warunkach nawet lepszych - emocji, niż „ten bardziej znany cykl”.

Ale nie dostarcza. Książka jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Czarny Młot - Tom 2 - Wydarzenie Jeff Lemire, Dean Ormston, David Rubin, Dave Stewart
Ocena 7,6
Czarny Młot - ... Jeff Lemire, Dean O...

Na półkach:

Od czasu „Strażników” Alana Moore’a jestem zainteresowany alternatywnymi sposobami wykorzystania supermocy i superbohaterów. Chodzi mi o opowieści, w których fakt bycia superbohaterem jest zaledwie wstępem do pokazania historii, a nie jej osią główną. Do takich fabuł zaliczam między innymi serię „Invincible” Roberta Kirkmana, która jest jakby definicyjnym pokazaniem superbohatera, ale jednak całokształt tego, co ma do opowiedzenia scenarzysta wykracza znacznie poza tradycyjne dla komiksu superbohaterskiego fabuły.

Dlatego spróbowałem serii „Czarny Młot”, coś mi mówiło, że być może otrzymam dokładnie to, czego szukam. I po dwóch pierwszych tomach stwierdzam, że póki co się udało.

Bohaterów, a nawet superbohaterów, poznajemy w momencie, gdy od dziesięciu lat są gdzieś - lecz nie wiadomo gdzie - po wielkiej, ostatecznej walce z ostatecznym przeciwnikiem po prostu ich przeniosło na… farmę. Dookoła opodal farmy jest miasteczko, i to tyle - z okolicy nie da się odejść. Jeden z bohaterów próbując poniósł śmierć na miejscu, więc pozostali tkwią oczekując zupełnie nie wiadomo na co. Na cokolwiek, co zmieni aktualną sytuację.

Bohaterowie są doskonali. Pewnie, że ich postaci są oparte o klasyczne zagrania, ale to właśnie w takich opowieściach jest najlepsze. Scenarzysta bierze to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, i zaczyna snuć swoje wizje, realizuje to, co pewnie nieraz przyszło mu do głowy podczas lektury innych, „tradycyjnych” komiksów superbohaterskich.

Kolejne epizody (po sześć na każdy tom) pokazują dzieje bohaterów, ich genezę, a jednocześnie trwa historia tu i teraz, zarówno taka przez duże H, jak i te mniejsze, osobiste. Nie sposób się od opowieści oderwać, połknąłem oba tomy w ciągu chwili i natychmiast zakupiłem kolejne cztery. O takie komiksy superbohaterskie mi chodzi, „Czarny Młot” będzie stał na honorowym miejscu, tuż obok dwunastu tomów Invincible’a i nieopodal ogromnego, kolekcjonerskiego wydania „Strażników”.

Od czasu „Strażników” Alana Moore’a jestem zainteresowany alternatywnymi sposobami wykorzystania supermocy i superbohaterów. Chodzi mi o opowieści, w których fakt bycia superbohaterem jest zaledwie wstępem do pokazania historii, a nie jej osią główną. Do takich fabuł zaliczam między innymi serię „Invincible” Roberta Kirkmana, która jest jakby definicyjnym pokazaniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kilka lat temu dosłownie zaczytywałem się w powieściach historycznych Joanny Jax. Z początku dlatego, że wolę seriale od filmów; uwielbiam się przyzwyczaić do bohaterów i czerpać przyjemność dłużej, niż jedynie raz. Lubię również sagi rodzinne, a w takie zaczęły się układać kolejne książki Autorki.

Potem trochę się oddaliłem, bowiem o ile „Zemsta i przebaczenie” i „Zanim nadejdzie jutro” oddały mi rozrywkę na bardzo wysokim poziomie, tak kontynuacja już nie miała tego impetu. Albo otrzymałem zbyt wiele w zbyt krótkim czasie, to też jest możliwe.

W każdym razie cykl wołyński ustawił mnie do pionu, zbeształ, udzielił nagany i kazał natychmiast powrócić do grona zaangażowanych fanów Autorki. I nie dlatego, że jest w jakiś konkretny sposób lepszy - nie, to wciąż książki pisane według schematu, który Autorka ma opanowany do perfekcji, i który się sprawdza. Kilkoro bohaterów umieszczonych strategicznie wśród istotnych z punktu widzenia grup społecznych - i voila, teraz tylko dobrze przyprawić i samo się gotuje. Rzemieślniczo nic nie można cyklowi zarzucić, natomiast tematyka tu wzięta pod lupę - to jest ten element, który zasługuje na hymny pochwalne.

Nie wiem bowiem jak Wy, ale mnie nikt nigdy nie próbował edukować w temacie tego, co działo się wokół granicy polsko-radzieckiej w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Z czasem rzecz jasna dowiedziałem się o wielkim głodzie, podobnie jak o UPA i rzeziach, do jakich dochodziło na Wołyniu. Ponadto temat ten jest tak bardzo potrzebny tym obmierzłym złodziejom, z zawodu „działaczom społecznym”, piszącym historię od nowa, że dziś nawet nie wiadomo komu wierzyć.

Otóż można wierzyć Joannie Jax, bowiem znana jest z poważnego podejścia do faktów historycznych. W cyklu wołyńskim czytelnik pozna dokładnie realia, w jakich przyszło żyć Ukraińcom na terenach ówczesnego Związku Radzieckiego, dowie się o stosunku Polaków do mniejszości ukraińskiej, o obrzydliwych nacjonalizmach, które doprowadziły do przerażającej katastrofy. Ale dowiemy się także o głodzie, o tym jak wyglądało życie w spichlerzu świata, na który łapska położył Stalin i sowieci i do czego doprowadzili na Ukrainie. Poznamy liczne fakty, które razem złożyły się na ścieżkę, którą wielu było po prostu łatwo podążać. A reszta jest historią, wciąż dziś traktowaną przez tchórzy, nikczemników i kolaborantów jako droga do szybkiego zdobycia popularności, wszak ciemny lud da sobie wcisnąć każdy kit. Tym bardziej trzeba cykl przeczytać, bowiem Joanna Jax skrupulatnie, a nawet powiedziałbym, że zawzięcie walczy z ciemnotą, i pisze powieści, w któreych nie brakuje gwałtownych zwrotów akcji, miłości i romansu oraz całej gamy różnych postaw. Przy czym jednocześnie uczy historii, tłumaczy krok po kroku jak do tego doszło, że wczorajsi sąsiedzi stali się swoimi zagorzałymi wrogami i komu się to tak naprawdę opłacało i wciąż opłaca.

Oczywiście, że już nie mogę się doczekać na kontynuację, w której bohaterowie trafią na „ziemie wyzyskane”. Ale trzeci tom dopiero w październiku, cierpliwie poczekam, łyknę jak zwykle komplet od razu.

Kilka lat temu dosłownie zaczytywałem się w powieściach historycznych Joanny Jax. Z początku dlatego, że wolę seriale od filmów; uwielbiam się przyzwyczaić do bohaterów i czerpać przyjemność dłużej, niż jedynie raz. Lubię również sagi rodzinne, a w takie zaczęły się układać kolejne książki Autorki.

Potem trochę się oddaliłem, bowiem o ile „Zemsta i przebaczenie” i „Zanim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Doskonała, pomysłowa i dynamicznie prowadzona powieść niby dla młodzieży, ale czy ja wiem? Mnie również przyciągnęła do czytnika skutecznie. Pomysł niby stary jak świat - wokół głównego bohatera zmienia się świat, raczej w szczegółach, niż gwałtownie, zmian jest więcej, o coś tu chodzi, czytelnik jest ciekawy.

Siłą wędrowania po kolejnych, różniących się wersjach rzeczywistości jest skuteczne wprowadzenie poważnych tematów do tej czysto rozrywkowej powieści. W jednej wersji USA są prawie takie same, ale wciąż istnieje segregacja rasowa. A potem jest jedynie lepiej, proszę mi uwierzyć na słowo, przecież nie będę spoilerował. W każdym razie: warto, autor pisze tak, że oderwanie się od książki jest trudne, obok rozrywki są momenty skłaniające do namysłu, rozważenia co sami byśmy zrobili w takiej sytuacji - czego chcieć więcej?

Doskonała, pomysłowa i dynamicznie prowadzona powieść niby dla młodzieży, ale czy ja wiem? Mnie również przyciągnęła do czytnika skutecznie. Pomysł niby stary jak świat - wokół głównego bohatera zmienia się świat, raczej w szczegółach, niż gwałtownie, zmian jest więcej, o coś tu chodzi, czytelnik jest ciekawy.

Siłą wędrowania po kolejnych, różniących się wersjach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drugi tom cyklu, bardzo zgodnie z tytułem, przedstawia cały rok funkcjonowania pensjonatu. Wciąż obowiązuje plan, że na każdy miesiąc kolejny pracownik korporacji ma za zadanie lokal prowadzić, mamy zatem okazję poznać kilka doprawdy ciekawych postaci. Dotychczasowa bohaterka, Justyna, początkowo jest schowana na dalszym planie.

Im bliżej końca, tym bardziej sytuacja zaczyna toczyć się rytmem raczej przez czytelnika przewidzianym, ale wyjątkowo nie mam o to tym razem pretensji. Odwrotnie - niecierpliwie czekałem aż Justyna zajmie swoje pierwszoplanowe miejsce.

Książka zupełnie tak, jak poprzednie tej Autorki, które dane mi było poznać oferuje zabawę lekką i przyjemną, co nie znaczy, że nie przytrafią się tu wydarzenia dramatyczne i emocjonujące. Lektura powoli idzie w kierunku przez czytelnika spodziewanym, a wręcz oczekiwanym, a gdy się kończy, oczywistym wydaje się sięgnięcie po tom trzeci.

Drugi tom cyklu, bardzo zgodnie z tytułem, przedstawia cały rok funkcjonowania pensjonatu. Wciąż obowiązuje plan, że na każdy miesiąc kolejny pracownik korporacji ma za zadanie lokal prowadzić, mamy zatem okazję poznać kilka doprawdy ciekawych postaci. Dotychczasowa bohaterka, Justyna, początkowo jest schowana na dalszym planie.

Im bliżej końca, tym bardziej sytuacja...

więcej Pokaż mimo to