-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać297
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński18
-
Artykuły„(Nie) mówmy o seksie” – Storytel i SEXEDPL w intymnych rozmowach bez tabuBarbaraDorosz2
-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński15
Biblioteczka
2016-11
2018-02-26
2016-10
2016-03-29
2016-01-04
2016-01-10
2016-01-09
2016-01-30
2016-01-10
Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/01/wadza-spisek-klatwa-recenzja-ksiazki.html
O książce słyszałem już bardzo dawno temu, kiedy byłem dużo młodszy, a cały cykl był jeszcze wydany w siedmiu tomach. Jednak już wtedy poczułem do tej serii ogromne zainteresowanie, gdyż wydała mi się niesamowicie ciekawa. Później zapomniałem o cyklu Maurica Druona, ale, całe szczęście, wydawnictwo Otwarte postanowiło wydać całą serię jeszcze raz.
Zacznę od tego, że książka została wydana w twardej oprawie. Wydawnictwo, wydając tak książkę, podjęło, moim zdaniem, najlepszą decyzję z możliwych. Nie będę tutaj rozprawiał na zaletami twardych okładek, w których w Polsce jest tak bardzo mało wydawanych książek, jednak muszę bardzo pochwalić wydawnictwo Otwarte, bo dzięki temu książka jest bardzo wytrzymała oraz solidna; już kilka razy ją upuściłem, a nie można dostrzec na niej nawet najmniejszych zadrapań. Poza tym okładka jest cudowna, dopracowana do granic możliwości i nawiązująca do treści. Poza tym wszystko pięknie ze sobą współgra i do siebie pasuje. Grzbiet jest bardzo solidny, a zarazem bardzo ładny i estetyczny. Opisu co prawda nie ma, jest krótka recenzja Georga R. R. Martina, jednak wydaje mi się, że zachęca ona do sięgnięcia po to grube tomiszcze. Litery w książce nie są małe, za co wielki plus, a tusz nie rozmazuje się. Również literówki w tekście są nieliczne, dostrzegłem ich gdzieś w granicach pięciu. W książce autor posługuje się wieloma archaizmami oraz nawiązuje do nieznanych nam wydarzeń bądź postaci, ale wydawnictwo naprawdę zadbało o czytelników, czego dowodem są obszerne przypisy, które zdecydowanie ułatwią czytanie i zapoznanie się z treścią. Naprawdę wydanie pierwszego tomu Królów przeklętych jest spektakularne - dopracowane, solidne oraz przepiękne!
Dla mnie, wielkiego fana historii, wielką gratką była okazja do zapoznania się z tak wychwalaną serią opowiadającą o wydarzeniach z dawnych wieków. Bardzo spodobał mi się temat oraz wydarzenia ukazane nam przez pana Druona, ponieważ są one bardzo intrygujące i z pewnością ciekawe. Historia templariuszy przed rozpoczęciem czytania pierwszego tomu nie była mi do końca obca, jednak nie mogłem się też pochwalić szczególnie wielką wiedzą. Dlatego trochę obawiałem się tego grubaśnego tomu, ponieważ myślałem, że autorowi nie uda się mnie zaskoczyć. Na szczęście byłem w wielkim błędzie, bo odkryłem wiele fascynujących wątków, do tej pory zupełnie mi nieznanych.
Po lekturze tego tomu jestem już niemal tydzień, jednak nadal nie mogę wyjść z podziwu nad tym, z jaką precyzją i dbałością o najmniejszy szczególik autor przedstawił nam nie tylko bohaterów oraz wydarzenia, ale także przytoczył wiele ciekawych informacji o życiu ludzi z XIV wieku, zarówno ich dziwnych i czasem zakrawających na makabrę zwyczajach, jak i ich ubiorze. Nie staram się nawet wyobrazić pracy, jakiej pan Maurice Druon musiał sprostać, aby z taką dokładnością odwzorować średniowieczny świat.
Wielką zaletą tego tomu jest to, że na każdym kroku dostrzegamy jakąś tajemnicę czy intrygę. Autor podkoloryzował wiele wątków, jednak przez to powieść jest jeszcze lepsza i bardziej wciąga. Co prawda pan Druon przedstawia nam niezliczoną ilość wątków oraz wydarzeń, których liczba może przyprawić o ból głowy, jednak po kilku rozdziałach wszystko staje się nam bliższe, każda postać czy wydarzenie staje się coraz bardziej charakterystyczne i wyrazistsze, przez co czytanie staje się dużo łatwiejsze oraz przyjemniejsze.
O tomie tym z pewnością można powiedzieć, że jest bardzo zaskakujący i wprawiający w osłupienie. Nadal nie mogę wyjść z podziwu nad pomysłowością autora, który wiele z pozoru nieciekawych wątków przedstawił w nietuzinkowy i niebanalny sposób, tak że stały się one niewiarygodnie ciekawe i intrygujące.
Następnym plusem książki jest logiczność. Pomimo tego, że bohaterzy knują niewyobrażalną liczbę intryg, na każdym kroku czai się spisek, a poprzez truciznę każda postać może umrzeć w każdym momencie, nawet zapalając świecę, to autor przedstawił nam to bardzo logicznie, cała historia jest spójna, a po złożeniu jej otrzymamy jak najbardziej logiczną całość.
Czytając tą powieść na pewno nie narzekałem na nudę. Ciągle się coś działo, każdy rozdział naładowany był akcją. Przez cały czas, na każdym kroku czyhały jakieś spiski, intrygi, zdrady czy walki. Bohaterowie ciągle musieli być ostrożni, bo w każdym momencie czekała na nich jakaś niebezpieczna przeszkoda, w każdym momencie mogła im się powinąć noga.
Każdy wątek, nieważne jak było ich dużo, był na swój sposób intrygujący i ciekawy. Panu Druonowi udało się wzbudzić moją wielką ciekawość już na początku książki i sprawić, że nie zniknęła aż do ostatniej strony.
Cóż, pośród wielu plusów udało mi się także dostrzec minus. Otóż kiedy zaczynamy czytać książkę, zostajemy wrzuceni od razu na głęboką wodę. Ja tak naprawdę nie wiedziałem prawie nic o tej historii, jedynym znanym mi wątkiem był motyw templariuszy, jednak reszta to dla mnie coś zupełnie nowego. Nie podobało mi się właśnie to, że od początku pierwszej części pojawia się niezliczona ilość nazwisk, a my właściwie nic nie wiemy. Jednak z tym problemem możemy łatwo sobie poradzić - zaglądając do drzew genealogicznych oraz notek biograficznych bohaterów, co może zajmuje trochę czasu, ale bardzo ułatwia czytanie.
Spodobało mi się to, jak autor przedstawił każdą z postaci. Wszyscy bohaterowie pierwszoplanowi są bardzo ciekawi. Każdy z nich knuje, snuje spiski, podstępy i intrygi, a to tylko po to, aby wybić się wyżej i więcej osiągnąć. Jednak mimo to każda z postaci jest niesamowicie indywidualna, ukazana z niesamowitą dokładnością, bo pomimo ich liczby, każdy po jakimś czasie staje się wyrazisty oraz charakterystyczny.
W książce mamy do czynienia z wielobarwną gamą przeróżnych postaci - do niektórych czujemy wielką sympatię, do innych niechęć, a nawet wstręt. Muszę się przyznać, że, jak dla mnie, zdecydowanie więcej było tych drugich. Jednak każdy bohater był niesamowicie skomplikowany i złożony, co sprawiało, że coraz bardziej i bliżej chciałem poznać każdego z nich.
Jedną z moich ulubionych postaci jest Klemencja Węgierska. Jest ona niezwykle dobroduszną królową o wielkim sercu, która na każdym kroku jest skora do pomocy oraz rozdawania jałmużny. Muszę przyznać, że jest ona odskocznią od tych wszystkich charakterów przepełnionych nikczemnością oraz perfidią, nawet czytanie o niej jest dużo przyjemniejsze.
Guccio Baglioni to niesamowicie barwna, ciekawa, uczuciowa, a czasem nawet zabawna postać. Jest szlachetnym młodzieńcem żądnym przygód. Rozdziały z jego udziałem były jednymi z lepszych, miały swój własny urok. Jego historia była jedną z moich ulubionych, a wątek romantyczny Guccia oraz Marii de Cressay, który jest bardzo złożony, niepewny oraz skomplikowany skradł moje serce. Ta dwójka w imię miłości musiała bardzo dużo przejść, nie wiem, jak ich losy potoczą się w dalszych tomach, jednak mam nadzieję, że wszystko zmierzy w dobrym kierunku, ponieważ bardzo im kibicuję.
Również na zainteresowanie zasługuje postać wuja Guccia, czyli Spinello Tolomei. Jest on niesamowicie inteligentnym, przebiegłym niczym lis bankierem, który nie raz trzymał w szachu bardzo ważne persony na dworze królewskim.
Następną intrygującą postacią jest Izabela Francuska, Wilczyca z Francji. Niby bardzo niewiele się o niej w tym tomie dowiadujemy, jednak autor już zdołał wzbudzić moją ciekawość wobec jej osoby. Mam nadzieję, że w następnych tomach jej wątek znacznie się rozwinie, bo jak dla mnie było jej stanowczo na mało na kartach tych trzech powieści.
Kolejną ciekawą postacią jest dostojny, niezmordowany, czasem prostacki i chamski Robert d'Artois. Jego wątek walki ze stryjną Mahaut, która, jego zdaniem, odebrała należny mu majątek jest bardzo ciekawy, barwny, a czasem bardzo zabawny.
Styl pisania Druona pozwolił mi się z łatwością wciągnąć w tą historię. Autor ma wielki dar przekazywania nam tego, co chce nam pokazać. Czytając opisy miejsc nie raz miałem wrażenie, jakbym oglądał wysokobudżetowy film. Jednak muszę przyznać, że czasami język, którym posługiwał się autor był niezwykle ciężki, trochę za bardzo średniowieczny. Natomiast rzadko się tak zdarzało, żebym rozproszył się podczas czytania, przez większość czasu z wielkim zainteresowaniem śledziłem losy bohaterów. Bardzo spodobało mi się to, jak autor ożywił historię. Cykl opowiada o upadku dynastii Kapetyngów, jak i konflikcie, który zrodził się między Anglią a Francją i który doprowadził do wybuchu wojny trwającej ponad sto lat. Wszystko jest niesamowicie ubarwione przez autora - prawda historyczna przeplata się z fikcją literacką. Jednak Druon przedstawił to w niesamowicie intrygujący sposób, z jednej strony wzbudził moją ciekawość, a z drugiej przedstawił wszystko tak, aby nie zachwiać równowagi historycznej. Ponad to po mistrzowsku przedstawił wszystkie emocje towarzyszące bohaterom, co z pewnością łatwym zadaniem nie było, biorąc pod uwagę ich mnogość.
Królowie przeklęci to kawał naprawdę dobrej literatury. Nie da się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że w tym niesamowitym cyklu jest wszystko, bo naprawdę JEST wszystko. Na pewno zachwyci Was dokładność, z jaką autor ukazał nam XIV wieczną Europę, jak przedstawił nam wszystkie postacie oraz wątki. Czytając książkę nie będziecie się nudzić, bo na każdym kroku czai się jakieś niebezpieczeństwo, a każdy bohater może paść ofiarą okropnej intrygi. Czytając ten tom mamy do czynienia z dworskimi intrygami, pełnymi namiętności romansami, kurtuazyjnymi, podszytymi perfidią rozmowami, do tego dochodzą zdrady, bitwy, kłamstwa, czasem nawet klątwy i różnego rodzaju czary. Wielką rolę w tym cyklu odgrywa bezwzględna walka o władzę. Władzę, która pomimo wszystko jest pełna goryczy, bo przecież możnowładcy, królowie i królowe nie żyją swoim życiem, lecz życiem królestwa. Poza tym każdy klękający przed władcami chce podnieść z podłogi okruchy władzy. Ponad to znajdziemy niezliczoną ilość różnobarwnych, wielowymiarowych postaci oraz niezwykle intrygujących wątków. Bardzo ogromnie polecam Wam ten cykl - nie tylko osobom uwielbiającym historię, ale wszystkim, bo każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nie macie innego wyjścia - musicie przeczytać Królów przeklętych, bo to niesamowity cykl, który z pewnością przepadnie Wam do gustu! Tom pierwszy oceniam na 8/10 i z wielką niecierpliwością czekam na chwilę, w której będę mógł się zanurzyć w drugim! A Wy oczywiście czytajcie!
Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/01/wadza-spisek-klatwa-recenzja-ksiazki.html
O książce słyszałem już bardzo dawno temu, kiedy byłem dużo młodszy, a cały cykl był jeszcze wydany w siedmiu tomach. Jednak już wtedy poczułem do tej serii ogromne zainteresowanie, gdyż wydała mi się niesamowicie ciekawa. Później zapomniałem o cyklu...
2016-04-17
2016-08-13
2016-02-07
Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2016/02/jestem-jego-dzieckiem-przypadkowym-i.html
Po książkę sięgnąłem z tego powodu, że była ona bardzo chuda, zaledwie 240 stron, a poza tym miała potencjał, oczekiwałem w miarę dobrej i zmuszającej do refleksji powieści.
Cóż, okładka książki jest, że tak się wyrażę, przeciętna. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, nie ma żadnych charakterystycznych znaków, które pozwoliłyby ją rozpoznać wśród miliona innych okładek. Już pomijając fakt, że ta dziewczyna z pewnością nie przypomina trzynastolatki, to jest całkiem trafna i pasuje do treści. Grzbiet jest o wiele ładniejszy, ale co ważniejsze - nie łamie się podczas czytania. Natomiast tył książki jest bardzo ładny - pustynia, niebo i droga... pięknie wygląda to razem. Co do samego opisu - myślę, że jest całkiem ciekawy i raczej powinien zaintrygować kogoś z czytelników. A poza tym nie zdradza ważnych wątków z fabuły, za co wielki plus ode mnie. Kartki w książce są szare, więc nikt nie powinien narzekać na rażenie po oczach. Litery nie są zbyt duże, ale nie były też mikroskopijne, natomiast literówek jest bardzo malutko, a tusz nie rozmazuje się. Myślę, że wydanie Jak najdalej stąd jest raczej przeciętne i ciężko będzie się wybić książce w stosie innych tytułów, ale jest bardzo solidne, a to też jest niezwykle ważne.
Cóż, motyw alkoholizmu w literaturze jest dla mnie czymś nowym, świeżym, bo jeszcze nie miałem z nim wiele wspólnego w innych książkach. Powiem Wam, że pomysł na tę książkę nie jest szczególnie odkrywczy ani porywczy, a wręcz trochę bezsensowny. No bo okej, rodzice Luli piją alkohol i często nie okazują jej tego, że ją kochają, a dziewczynka myśli, że mają ją gdzieś. Jednak dla mnie nie jest to powód do tego, żeby samemu uciec w wielki świat. Jednakże książka miała coś w sobie takiego, co przykuło moją uwagę i dzięki czemu postanowiłem czytać dalej.
Alkoholizm to nie jedyny temat, nad którym rozwodzi się autorka w książce. Oprócz niego mamy pedofilię, narkotyki, prostytucję i oszustwa. Autorka odważyła się poruszyć w książce wiele ważnych tematów, które są kontrowersyjne i szokujące. Jednak dla mnie tej kontrowersji było w książce stanowczo za mało. Andrea Portes miała całkiem ciekawy pomysł na to, jak przedstawić te wszystkie używki i uzależnienia, jednak trochę zabrakło ich w powieści, ponieważ autorka unikała mówienia wprost o rzeczach szokujących.
Akcja również nie jest największym plusem tej książki. Można rzec, że jest ona bardzo monotonna. W Jak najdalej stąd stanowczo przeważają długie i czasem nużące opisy, czego nie zaliczam do atutów powieści. Na szczęście koniec był całkiem ciekawy, bo na ostatnich stronach wiele się dzieje, chociaż i tak nie wynagrodziły mi tego rozczarowania, które doświadczyłem na poprzednich kartach, bo, nie ukrywam, nudziłem się...
Po książce spodziewałem się, że kiedy już skończę ją czytać, to z pewnością nie będę mógł wyrzucić moich własnych myśli z głowy. Sądziłem, że powieść, która opowiada o tak dramatycznych sytuacjach i trudnych tematach wręcz zmusi mnie do głębokich przemyśleń, refleksji, że później bardzo trudno mi się będzie wybić z melancholijnego nastroju. Jednak nie doświadczyłem czegoś takiego po przeczytaniu książki, a szkoda, bo bardzo się przez to rozczarowałem...
Niestety, ale i styl pisania autorki nie przypadł mi do gustu. Dlaczego? W książce dialogi występują bardzo rzadko, stanowczo przeważają długie i nudne opisy. Bardzo ciężko było mi się wciągnąć w książkę, natomiast kiedy już mi się to udało, to łatwo mogłem się rozproszyć i myślami odlecieć gdzieś bardzo daleko. Książka to tak właściwie niekończący się potok myśli, które leją się strumieniami. Poza tym bardzo przeszkadzały mi bezpośrednie zwroty do czytelnika, których nie lubię w powieściach. Język, którym posługiwała się autorka, moim zdaniem był zbyt infantylny i niedojrzały. Owszem, główną bohaterką była trzynastolatka, więc dziwnie by to wyglądało, gdyby używała bardzo podniosłych słów, jednak bez przesady, autorka mogła się trochę bardziej wysilić.
Jak najdalej stąd to książka, o której jest mi bardzo trudno cokolwiek napisać. Z jednej strony bardzo się zawiodłem: pomysł moim zdaniem nieprzemyślany, kłopoty i niektóre problemy Luli błahe, a akcja bardzo monotonna. Autorka stanowczo za mało przedstawiła kontrowersyjnych i szokujących rzeczy na kartach tej powieści. Poza tym bohaterowie niezbyt przypadli mi do gustu, bo choć każdego z nich łatwo było rozpoznać, każdy z nich był inny, to brakowało mi w nich tego czegoś, dzięki czemu zapałałbym do nich sympatią. Do tego główna bohaterka bardzo mnie momentami irytowała, ale na szczęście miała cechy, które szanuję i podziwiam. Również styl pisania nie przypadł mi do gustu... Książka to istny potok myśli, nie ma w niej zbyt wielu dialogów. Poza tym język, moim zdaniem, był za bardzo infantylny i gawędziarski. Spodziewałem się licznych refleksji po lekturze, jednak i na tym się zawiodłem, bo tak właściwie nie został mi do książki żaden sentyment, po jej przeczytaniu nie poświęciłem nawet minuty na rozmyślaniu o bohaterach. Cóż, może moje rozczarowanie wynika z tego, że sporo dobrego słyszałem o książce, dlatego nastawiłem się na super dobrą oraz poruszającą lekturę i może właśnie dlatego mój zawód jest tak ogromny. Jednak nie spisuję ani autorki, ani książki na straty, bo było w niej coś, dzięki czemu powieść przeczytałem dosłownie w jeden wieczór. Może obejrzę film na jej podstawie z Chloe Grace Moretz pod tytułem Prowincjuszka, a wtedy trochę pomyślę też o książce - może nieco zmienię o niej zdanie. Cóż, wybór 'czytać czy nie czytać?' do rozwiązania pozostawiam Wam, bo nie chcę Was od książki zniechęcić, ale nie chcę też, abyście sięgali po nią w przekonaniu, że jest to coś niesamowitego. Ja oceniam Jak najdalej stąd na 5/10.
Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2016/02/jestem-jego-dzieckiem-przypadkowym-i.html
Po książkę sięgnąłem z tego powodu, że była ona bardzo chuda, zaledwie 240 stron, a poza tym miała potencjał, oczekiwałem w miarę dobrej i zmuszającej do refleksji powieści.
Cóż, okładka książki jest, że tak się wyrażę, przeciętna. Nie wyróżnia...
2016-02-26
Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/smierc-pywa-szybkim-nurtem-recenzja.html
Sięgnąłem po nią głównie ze względu na całkiem wysokie noty na większości portalach książkowych, chociaż nie spodziewałem się żadnego arcydzieła. Oczekiwałem po prostu ciekawej i odmóżdżającej książki.
Okładka książki skradła moje serce odkąd tylko ją zobaczyłem. Naprawdę, ma w sobie coś tak niesamowitego, co pozwala na nią patrzeć i patrzeć, a jej widok i tak się nam nie znudzi. Jest zadziwiająco hipnotyzująca. Ilustracja na niej umieszczona jest niesamowicie ciekawa, ale oddająca treść powieści. Grzbiet jest piękny, pięknie prezentuje się na półce. Na dodatek nie łamie się podczas czytania, za co również ogromny plus. Tył książki jest tak samo urzekający jak reszta wydania, a opis jest ciekawy, pozwala zrozumieć ogólny zarys historii, ale równie ważne jest to, że nie spioleruje nam nic z powieści. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo chciałbym pochwalić wydawnictwo za kolorystykę całego wydania, ponieważ wszystkie odcienie dobrane do okładki są naprawdę magiczne. Na dodatek mamy skrzydełka, które chyba każdy czytelnik ubóstwia. Jeśli chodzi o środek - kartki mają śnieżnobiały kolor, co niektórym może się nie spodobać, gdyż ten kolor może razić w oczy. Mnie to jednak nie przeszkadzało, kiedyś nawet preferowałem białe kartki, ale teraz jest mi to zwyczajnie obojętne. Czcionka jest odpowiednia, ani za duża, ani za mała. Tusz nie rozmazuje się, a literówek nie ma raczej wcale. Oprócz tego, chciałbym zwrócić uwagę na drobne szczegóły i urozmaicenia, na przykład na strony z rozpoczynającymi się rozdziałami, które zostały ozdobione ilustracją płynącej wody. Niby to nic, drobny detal, ale jednak w połączeniu z innymi małymi szczegółami stwarza naprawdę wielkie coś, co dodaje świeżości wydaniu książki. No cóż, ja mogę tylko słać ukłony w stronę ludzi odpowiedzialnych za to piękne wydanie Wielkiego błękitu, które cieszy zarówno oko jak i duszę. Egzemplarz tej powieści można z dumą postawić na półce i podziwiać godzinami!
Tematyka całej serii to dla mnie coś zupełnie nowego. Motyw syreni jest niezwykle rzadko poruszany w literaturze, do tej pory nie udało mi się przeczytać żadnej książki zawierającej chociażby jeden wątek o syrenach. Dlatego cieszyłem się ogromnie, że będę wreszcie mógł przeczytać coś, z czym jeszcze nie miałem styczności. Ogólny pomysł na sagę bardzo mi się spodobał. Pomijając już wątek syren zupełnie dla mnie nowy, to mamy tutaj przepowiednię, wiele intryg, ale także ogromne ilości magii, która towarzyszy nam przez całą historię.
Po przeczytaniu tej książki jestem już miesiąc z małym haczykiem, ale wciąż nie mogę wyjść z podziwu nad tym, z jaką dokładnością autorka wykreowała podwodny świat Miromary. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak bardzo rozbudowana jest wyobraźnia Jennifer Donnelly, bo tak oryginalnego, kreatywnego i dopracowanego do granic możliwości świata nie można wymyślić sobie od tak. I nie chodzi mi tutaj tylko o geografię podwodnej Miromary, chociaż o to też autorka zadbała i wszystko obszernie nam opisała oraz wyjaśniła. Przede wszystkim jestem pod wielkim wrażeniem tego, że pani Donnelly wymyśliła wiele przyrządów, które "ulepszają" syrenom podwodne życie - niektóre z nich dostarczają rozrywki, ale są też przedmioty, które służą do innego rodzaju rzeczy. W osłupienie wbiło mnie też to, że autorka wielu znanym nam rzeczom potrafiła dać inne zastosowanie, na przykład zwykłe muszle nie są już tylko ozdobami, ale służą do słuchania muzyki, ośmiornice są tutaj zwierzaczkami domowymi, a w lustrach, przez które można przedostać się do innego świata, żyją dziwne stworzenia. Naprawdę, wszystko to jest niezwykle oryginalne i niesamowicie przypadło mi do gustu. Oczywiście bardzo spodobało mi się również to, że autorka wymyśliła wiele wierzeń i legend, zadbała o wszystkie bóstwa, które czczą syreny, co wniosło wiele świeżości do tej historii, ale sprawiło też, że świat Miromary stał się trochę bardziej rozbudowany i ciekawszy.
Jeśli chodzi o akcję, no to cóż, jest ona całkiem ciekawa i wartka. Autorka staje na rzęsach, aby cały czas czymś nas zaskoczyć, i trzeba jej przyznać, że udaje jej się to - raz gorzej, raz lepiej, ale nie można jakoś specjalnie narzekać. Poza tym często dzieją się rzeczy nagłe i nieprzewidziane, które dodatkowo wciągają nas w całą historię i sprawiają, że o losach Serafiny i innych syren czytamy z wielkim zapałem i z wypiekami na twarzy. Chociaż muszę również się przyznać, że niektóre wątki w fabule były przewidywalne i mało oryginalne, to zdecydowaną większość stanowią te ciekawe i nieprzewidywalne. Nie podobały mi się takie przystanki w fabule. Raz się coś dzieje, następuje wielkie "WOW", a później nagle akcja przystaje i nie dzieje się nic wartego uwagi. Mogę to porównać do rzeczywistej fali - raz akcja się rozpędzała i mknęła coraz szybciej, by za chwilę zwolnić i prawie całkiem stanąć. Trochę mi to przeszkadzało, ponieważ nie lubię takich uskoków, ale starałem nie zwracać na to wielkiej uwagi.
Z bohaterami Wielkiego błękitu mam pewien problem. W moim odczuciu, nie byli oni ani specjalnie odkrywczy czy niezapomniani, ale nie były to też postacie zupełnie płytkie. Zawsze starałem się dostrzec w postaciach to drugie dno, dzięki któremu polubiłbym danego bohatera... Skutek był taki, że raz mi to wychodziło, a raz nie. Właśnie dlatego miałem niemały problem, bo sam już nie wiedziałem, czy dana postać warta jest mojej uwagi, czy też może nie. A przez to nie każdego bohatera polubiłem.
Serafina to księżniczka, córka Królowej Isabelli, co czyni ją spadkobierczynią tronu Miromary. Ogólnie rzecz biorąc, z jednej strony polubiłem ją. Była to dziewczyna - nastolatka - zagubiona i przerażona, ale miała do tego zupełne prawo. W końcu znalazła się w bardzo nieciekawej sytuacji, co mogło budzić w niej strach. Jednak niesamowicie irytowała mi swoją łatwowiernością i naiwnością, podczas swojej ucieczki ufała praktycznie każdej napotkanej istocie, zobaczyła pierwszą lepszą postać i od razu oddawała się w jej ręce. Rozumiem to, że mogła czuć się zdezorientowana w całej sytuacji, ale bez przesady, w końcu chyba nikt nie jest tak łatwowierny i naiwny, nawet pierwsza lepsza nastolatka. Właśnie to denerwowało mnie w jej postaci najbardziej, chociaż nie da się też ukryć, że momentami miała jakieś tam przebłyski sprytu i inteligencji, mimo że nie było takich scen zbyt wiele. Natomiast zaimponowała mi swoją determinacją do działania, ale także odwagą. Była gotowa do poświęceń, nawet dla własnej ojczyzny narażała swoje życie. Moim zdaniem, jak na razie jest na dobrej drodze, aby stać się idealną królową, bo po pierwsze jest niezwykle odważna i oddana swojemu państwu, a tę cechę powinien posiadać każdy władca. Może jest trochę - a raczej za bardzo - łatwowierna, ale myślę, że to przeszło by jej z wiekiem.
Jeśli chodzi o pięć kolejnych syren z przepowiedni - Neela, Ling, Becca, Astrid i Ava - to były to bardzo podobne postaci do Serafiny. Zagubione, przerażone nastolatki z przebłyskami inteligencji. Może nie chwyciły mnie jakoś szczególnie za serce, ale udało im się po części zdobyć moją przychylność, bo były to sympatyczne postacie. Jedynie Astrid wyłamuje się z ich schematu - niemiła i opryskliwa syrena. Jednak to jej charakter i sytuacja najbardziej mnie zaciekawiły - widać, że sama z siebie nie jest czarnym charakterem, coś ją do tego zmusza. Mam nadzieję, że jej wątek znacznie rozwinie się w dalszych tomach, bo niezwykle mnie intryguje.
Styl pisania pani Donnelly jest całkiem przyjemny, autorka ma lekkie pióro, które pomaga wciągnąć się w historię. Natomiast z językiem, którym napisała książkę, miałem czasem problemy. Bardzo przeszkadzały mi niektóre słowa wymyślane i wpychane po prostu na siłę, bo inaczej nazwać tego nie mogę. Często miałem tu do czynienia z takimi wyrażeniami jak kanjawoohoo czy chillawonda, które po prostu wydawały mi się tak infantylne, że aż śmieszne. Całe szczęście, później jakoś przestało mi to przeszkadzać, może się przyzwyczaiłem, a może po prostu przestałem zwracać na to uwagę. Ale dla sprawiedliwości muszę przyznać, że naprawdę z łatwością przyswajało mi się opisy wydarzeń, postaci czy zwyczajnie miejsc, które były zadziwiająco żywe i świetnie przedstawione. Mimo iż czasem były naprawdę długie, to zawsze zdarzało mi się spotkać w nich coś, co przykuło by moją uwagę i pozwalało czytać dalej.
Wielki błękit to kawał całkiem przyzwoitej literatury. Bardzo spodobał mi się pomysł na całą sagę, a fabuła jest w porządku, bez wielkiego WOW, ale narzekać też zbytnio nie można. Nie mogę wyjść z podziwu nad tym, z jaką dokładnością i dbałością o każdy, nawet najmniejszy szczegół autorka wykreowała podwodny świat Miromary. Akcja książki jest jak fala - raz pędzi na łeb na szyję, by za chwilę stanąć w miejscu i ciągnąć się niczym flaki z olejem. Bohaterowie tej powieści nie są zbyt ciekawi, nie można powiedzieć, że są postaciami szczególnie złożonymi. Autorka nie przyłożyła szczególnej uwagi do analizy ich psychiki, przez co możemy poczuć, że są trochę jednowymiarowi i infantylni, chociaż niektórzy mają w sobie ikrę i jeśli autorka nad nimi popracuje, to mają szansę stać się naprawdę ciekawymi postaciami . Główna bohaterka może Was denerwować swoją łatwowiernością i naiwnością, chociaż ma przebłyski inteligencji, sprytu oraz odwagi. Ale są też ciekawe postacie, jak chociażby Astrid. Styl pisania z łatwością pozwala wciągnąć się w historię Serafiny, a lekkie pióro autorki sprawia, że z wielką chęcią czytamy o dalszych przygodach naszych bohaterów. Wszystkie opisy są niezwykle barwne i żywe, więc czytając tę książkę z pewnością nikt nie powinien się nudzić. Powieści daję ocenę 7/10, ponieważ nie mogę o niej powiedzieć "WOW, TO BYŁO COŚ", ale nie chcę spisywać też tej sagi na straty, bo mimo tych wszystkich niedociągnięć, książka naprawdę bardzo mi się spodobała, mogę powiedzieć o niej jak o dobrej, a w mojej punktacji to właśnie 7. Gdyby autorka popracowała nad niektórymi niedociągnięciami i słabszymi stronami w książce, to cała saga ma szansę stać się może nie jedną z moich ulubionych, ale zdecydowanie jedną z tych lepszych. Mimo wszystko polecam Wam bardzo Wielki błękit, bo pomimo w tych wszystkich niedopracowań jest to lektura naprawdę godna uwagi, mam nadzieję, że kolejne tomy utrzymają co najmniej ten sam poziom. Polecam!
Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/smierc-pywa-szybkim-nurtem-recenzja.html
Sięgnąłem po nią głównie ze względu na całkiem wysokie noty na większości portalach książkowych, chociaż nie spodziewałem się żadnego arcydzieła. Oczekiwałem po prostu ciekawej i odmóżdżającej książki.
Okładka książki skradła moje serce odkąd tylko...
2016-02-24
Recenzja ukazała się także na blogu:
http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/bunt-marionetki-recenzja-ksiazki-misja.html
Przyznam się, że się sięgając po tę książkę nie spodziewałem się fajerwerków, raczej dość przeciętnej dystopii dla młodzieży. Ale powiem, że bardzo się rozczarowałem.
Okładka już od początku bardzo mi się spodobała. Szczególnie do gustu przypadł mi napis Ivy, który wygląda bardzo ładnie. I w ogóle, jeśli ująć by całą okładkę, bardzo podoba mi się kolorystyka oraz to, że całkiem trafnie została dopasowana do treści książki. Grzbiet również jest piękny; pasuje kolorystyką do okładki i tyłu powieści, ale co ważniejsze - nie łamie się podczas czytania. Z tyłu okładka jest naprawdę cudowna, na szczególną uwagę zasługuje tam przede wszystkim piękna kolorystyka. Oprócz tego opis. Moim zdaniem, wydawnictwo bardzo dobrze sobie z nim poradziło, ponieważ zarys fabuły z tyłu jest naprawdę bardzo ciekawy, myślę, że zdecydowana większość osób, która go przeczyta, postanowi zapoznać się również z treścią. Ale najważniejsze jest to, że opis nie zdradza nam najważniejszych wątków z fabuły, za co również ogromny plus. Kartki w książce są szare, więc nikt nie powinien narzekać, że rażą go w oczy. Czcionka jest całkiem duża, co pozwala na szybsze i sprawniejsze czytanie powieści. Literówek jest naprawdę bardzo mało, możliwe, że nie ma ich wcale, ja chyba żadnej nie znalazłem, a przynajmniej nie pamiętam takiego czegoś. Poza tym tusz nie rozmazuje się. Nie mam innego wyjścia, jak zwyczajnie pogratulować wydawnictwu Akapit Press za tak piękne, hipnotyzujące oraz intrygujące wydanie tej książki!
Sam pomysł na Misję Ivy już na starcie przypadł mi do gustu. Szczególnie spodobała mi się sytuacja, w którą autorka zaplątała główną bohaterkę, Ivy. Dziewczyna musi wyjść za mąż za człowieka, który jest wrogiem jej rodziny i którego powinna jak najszybciej zabić. Naprawdę spodobał mi się taki pomysł, bo było to coś wyjątkowego i świeżego, zdecydowanie rzadko - stanowczo za rzadko - stosowanego w literaturze.
Książka to dystopia. Możemy w niej dostrzec wiele utartych schematów czy zwyczajnych pomysłów, na które wpadli już inni autorzy książek z tego gatunku, jak na przykład przymusowe małżeństwa, z którymi spotkałem się już w Delirium. Ale wiecie co jest fajne w tych schematycznych wątkach? Że autorka przeważnie, wykorzystując je, dodaje jeszcze coś od siebie. To naprawdę genialny zabieg, ponieważ możemy spotkać wątki poruszane już w dystopiach, ale przedstawione w różny i odmienny sposób, czasem o wiele ciekawszy i bardziej intrygujący.
Akcja książki do największych plusów nie należy, ale nie ujmuje też za wiele. Co prawda, jest raczej monotonna - rzadko dzieje się coś ciekawszego, autorka postanowiła skupić się na innych rzeczach. Jednak przyznam się szczerze, że powolna akcja wcale nie przeszkadzała mi podczas czytania Misji Ivy. Moim zdaniem, autorka podjęła całkiem dobrą decyzję skupiając się na innych aspektach książki niż na samej akcji. Może czasem mogło wydarzyć się coś więcej, ale z drugiej strony dobrze, że Amy Engel postanowiła, że akcja książki nie będzie pędzić na łeb na szyję, bo tym samym nie pogubimy się w zbyt dużej ilości wątków, jak to się czasami zdarza w książkach.
Oprócz tego, spodobała mi się również wizja świata autorki. Nie jest ona brutalnie przesadzona, jak to czasem bywa w dystopiach, ale nie można również powiedzieć, że los ludzi usłany jest różami. Do gustu przypadło mi też to, jak autorka ukazała nam wykreowany przez nią świat. Z jednej strony mamy ład i porządek, władze zadbały o każdy najmniejszy szczegół. Ale jest też drugie dno - świat Ivy pełen jest buntowników i spiskowców, ludzi nie zgadzających się z rządami. Takie przedstawienie było naprawdę realistyczne i dobrze zobrazowane.
Jak w wielu dystopiach, i tutaj znajdziemy walkę z ludźmi władającymi państwem, którzy rzekomo są okrutni i szaleni. Wydawało by się, że to kolejny schemat, ale nie - autorka znów dodała rzecz od siebie. Otóż bardzo spodobało mi się to, że pani Engel przedstawiła oba zwaśnione rody z różnych perspektyw. W wielu dystopiach jest tak, że strona, po której stoi główna bohaterka jest czysta, nie można jej nic zarzucić. Ale w Misji Ivy tak nie jest; granica dobra i zła pomiędzy jednym, a drugim rodem bardzo często się zaciera, i to do takiego stopnia, że sami już nie wiemy, kto jest gorszy - Lannisterowie czy Westfallowie.
W książce spotykamy oczywiście wyjątkową i bardzo nietuzinkową relację pomiędzy główną bohaterką, a Bishopem - chłopakiem, za którego Ivy musiała wyjść za mąż, mimo iż spotkali się tylko raz w życiu. I właśnie ta relacja to jedna z największych zalet książki, bardzo spodobało mi się nie tylko jej niebanalne i niezwykle skomplikowane przedstawienie, ale także to, w obliczu jakiej decyzji autorka postawiła główną bohaterkę. Decyzji, która zmieni życie nie tylko jej, ale także jej rodziców, a może nawet całego państwa. Właśnie dzięki tej sytuacji, w którym znalazła się Ivy książka jest nieprzewidywalna do samego końca - aż do samego wyjaśnienia nie jesteśmy pewni, co zrobi i jak postąpi główna bohaterka. No a sam koniec jest genialny - bardzo nieprzewidywalny i zachęcający do sięgnięcia po kontynuację.
Bohaterowie wykreowani przez Amy Engel są niesamowici! Każda postać jest niezwykle indywidualna, każda bardzo bogata psychologicznie, charakterystyczna i niepowtarzalna. Oprócz tego, wszyscy mają drugie dno swych osobowości, czasem okazują się być kimś zupełnie innym, niż moglibyśmy podejrzewać. Wszyscy bohaterowie są bardzo tajemniczy, wszyscy mają drugą twarz - raz potrafią być dobrymi i miłymi ludźmi, a później bezdusznymi istotami. Właśnie to skłania nas do tego, że chcemy poznać usposobienie każdego bohatera od podszewki, a dzięki temu przywiązujemy większą uwagę do postaci i coraz uważniej o niej czytamy.
Główna bohaterka, Ivy, to dziewczyna, która na pewno nie ma łatwego życia. Najpierw musiała wstąpić w związek małżeński wraz z osobą, którą widziała tylko raz w życiu. Z osobą, która była wrogiem jej oraz jej rodziny. Z osobą, którą musiała zabić. Bardzo spodobało mi się przedstawienie sytuacji, w której obliczu stanęła. Było to coś naprawdę niebanalnego i świeżego - istny majstersztyk! W dodatku Ivy to postać bardzo bogata psychologicznie, ale również bardzo tajemnicza i nieprzewidywalna, ponieważ nigdy nie możemy być do końca pewni, jaką ostatecznie podejmie decyzję i co postanowi zrobić. Z jednej strony była oddana swojej rodzinie i chciała dla nich dobrze, ale z drugiej perspektywy nie pragnęła zostać morderczynią niewinnych ludzi. Spodobało mi się w niej to, że była swego rodzaju buntowniczką - zawsze wolała dokładnie poznać prawdę niż ślepo podążać za przekonaniami i rozkazami innych.
Bishop to chłopak, który ożenił się z Ivy. Jest to z pozoru postać zwykłego nie nieskomplikowanego synalka prezydenta, którego nie obchodzą uczucia innych i który jest egoistą. Jednakże Bishop to ktoś zupełnie inny, ktoś, kto potrafi przeciwstawić się swoim rodzicom i postąpić wbrew ich woli. Polubiłem tego bohatera, przede wszystkim ze względu na jego skomplikowaną osobowość, ale także dzięki temu, że nie jest przesadnie wyidealizowaną postacią.
Ojciec głównej bohaterki to postać równie skomplikowana i niebanalna jak sama Ivy. Pod koniec książki mogliśmy się spodziewać, że zostawi swoją córkę na pastwę losu i będzie miał ją w głębokim poważaniu. Jednak nie; na ostatnich stronach widać, jak bardzo kochał Ivy, jednak nie miał żadnego wpływu na jej los. Moim zdaniem, jest to postać tragiczna. Najpierw uwikłany w związek z nieznaną osobą, potem miłość bez wzajemności, a później jeszcze większa strata. Bardzo mu współczułem i podziwiałem jego determinację w dążeniu do celu, ale z drugiej strony było mi go ogromnie szkoda, ze względu na jego życie niczym z greckiej tragedii.
Callie, siostra głównej bohaterki, to, moim zdaniem, największe zło tej historii. Na początku ją polubiłem, wydawała mi się kochającą, wspierającą i lojalną siostrą. Później, biorąc pod uwagę jej dziwne zachowania, zacząłem nabierać podejrzeń, ale to dopiero pod sam koniec ją znienawidziłem! Nie mogę Wam powiedzieć dlaczego, ponieważ byłby to wielki spoiler, ale ulżyło mi, bo chociaż mogę się z Wami podzielić moją nienawiścią do niej.
Również państwo Lattimer byli bardzo barwnymi i skomplikowanymi postaciami. Ojciec Bishopa, prezydent Lattimer, to człowiek, którego jest mi niezwykle żal. Niestety tutaj również nie mogę zdradzić dlaczego, z tych samych powodów. Jego również podziwiam za to, po ogromnej stracie potrafił podnieść się na nogi i iść do przodu. Natomiast pani Lattimer to kobieta, która od samego początku wydaje się być czarnym charakterem. Dopiero z czasem pokazuje swoją drugą twarz i widzimy, że wcale nie jest bezdusznym człowiekiem.
Styl pisania Amy Engel ma w sobie to coś, dzięki czemu książkę możemy czytać, czytać i czytać, a po nawet bardzo długim czasie nam się to nie znudzi. Jej styl pisania jest bardzo łatwy w odbiorze, niezwykle szybko przeprowadza nas przez całą historię. Autorka potrafi również wzbudzić ciekawość czytelników zarówno ciekawą fabułą, jak i bogatymi psychologicznie i skomplikowanymi kreacjami bohaterów. Język, którym została napisana książka, jest przystępny dla nastoletniego czytelnika, jednak nie dostrzeżemy w nim infantylności czy zbędnych uproszczeń. Pani Engel z pewnością ma dar to budowania napięcia, które znika dopiero po przeczytaniu książki. W dodatku ma tą nietypową umiejętność osnuwania aurą tajemniczości nie tylko fabułę i wiele wątków, ale także postaci, a także do przedstawiania wielu barwnych, ciekawych, a czasem sprzecznych i diametralnie różniących się od siebie emocji, które które targają bohaterami powieści. Oprócz tego wszystkie opisy - czy to postaci, historii miasta bądź miejsca - wszystkie są bardzo intrygujące i odpowiedniej długości.
Misja Ivy to naprawdę wielki kawał dobrej dystopii, a takie coraz trudniej zdobyć. Wydaje mi się, że zasługuje na o wiele większą popularność niż ta, którą może się pochwalić. Przede wszystkim powinna się Wam spodobać fabuła, pełna tajemnic oraz dwuznaczności. Do gustu przypadnie Wam też zapewne wizja świata, który nie jest przesadnie brutalny, ale również nie różowy. Możliwe, że dostrzeżecie kilka schematów, jednak nie powinny Was one kłuć w oczy, gdyż autorka za każdym razem dodaje coś od siebie. Tępo akcji może Wam nie przypaść do gustu, zwłaszcza wtedy, kiedy lubicie szybką jazdę bez trzymanki, ale nie warto się tym przejmować, ponieważ zrekompensuje Wam to nieprzewidywalność oraz niepewność aż do ostatniej strony. Oprócz tego sądzę, że spodoba się Wam sytuacja, w obliczu której staje główna bohaterka oraz relacja, która zawiązuje się pomiędzy Ivy a Bishopem, ponieważ jest ona wyjątkowo niebanalna i nietuzinkowa. Zakończenie z pewnością bardzo Was zaskoczy i wbije w fotel do tego stopnia, że książki nie odłożycie do chwili jej skończenia. Szczególnie do gustu powinna Wam przypaść kreacja każdej z postaci, ponieważ wszyscy z bohaterów się bardzo złożonymi, bogatymi psychologicznie, skomplikowanymi oraz niejednoznacznymi osobami. Styl pisania autorki powinien przypaść go gustu każdemu z Was, ponieważ autorka ma niesamowicie lekkie pióro. Czyli w skrócie - MUSICIE PRZECZYTAĆ MISJĘ IVY! TAK KSIĄŻKA BARDZO, BARDZO, ALE TO BARDZO WAS ZASKOCZY!!! CZYTAJCIE, CZYTAJCIE, CZYTAJCIE!!! Naprawdę ogromnie polecam Wam tę książkę, musicie zapoznać się z historią Ivy!♥ Książce daję ocenę 8/10 i mam wielką nadzieję, że wydawnictwo ostatecznie postanowi wydać kontynuację. JESZCZE RAZ - CZYTAJCIE!!!
Recenzja ukazała się także na blogu:
http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/bunt-marionetki-recenzja-ksiazki-misja.html
Przyznam się, że się sięgając po tę książkę nie spodziewałem się fajerwerków, raczej dość przeciętnej dystopii dla młodzieży. Ale powiem, że bardzo się rozczarowałem.
Okładka już od początku bardzo mi się spodobała. Szczególnie do gustu przypadł...
2016-02-22
Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/rozpoczyna-sie-gra-poczatku-konca.html
Już od dawna chciałem przeczytać pierwszy tom, zwłaszcza po tak wielu pochlebnych recenzjach. Książka wydawała mi się bardzo oryginalną i świeżą powieścią, dlatego postanowiłem ją przeczytać.
Okładka książki może nie jest jakaś wyjątkowo spektakularna ani zachwycająco piękna, ale właśnie nie o to w niej chodzi. Ona powinna przyciągać uwagę czytelnika, a to na pewno robi. Jest bardzo nietypowa, ale dzięki temu wyróżnia się spośród natłoku okładek. Poza tym pasuje do treści, a to też jest całkiem ważne. Najbardziej podoba mi się kolor całego wydania - taki trochę złoty, trochę żółty. Grzbiet jest całkiem ładny, ale najważniejsze jest to, że nie wygina ani nie łamie się podczas czytania. Opis jest bardzo ciekawy, myślę, że powinien przykuć uwagę każdej osoby, która go przeczyta. Kartki, jak w większości książek, są szare, ale chyba dużo osób właśnie takie lubi. Czcionka nie jest duża, ale raczej nikt nie powinien mieć problemu z czytaniem. Literówek nie znalazłem wcale, a tusz nie rozmazuje się. Muszę pochwalić wydawnictwo SQN, ponieważ wydało tę książkę w bardzo nietypowy, ale ładny i solidny zarazem sposób.
Pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę wobec tej książki, była jej niebanalna fabuła i pomysł na nią. Pomijając to, że na początku trochę trudno mi ją było ogarnąć, bo opis był trochę chaotyczny i nieszczegółowy, to jednak kiedy przeczytałem dokładniej i więcej razy, to zrozumiałem, o co chodzi w książce. Wielu z Was pewnie pomyślało, że są to takie Igrzyska śmierci. Ja też tak myślałem, ale w rzeczywistości jedynym podobieństwem pomiędzy tymi dwoma trylogiami jest sama Gra, czyli Endgame. W dodatku bardzo spodobał mi się pomysł 'kosmitów', którzy są odpowiedzialni za osiedlenie Ziemi oraz to, że Gracze pochodzili ze starożytnych cywilizacji i ludów, a dzięki temu mogłem poznać wiele nowych ludów.
Akcja to największa zaleta tej książki. Non stop coś się dzieje, nie możemy spokojnie odetchnąć, bo nawet kiedy jakieś ciekawe zdarzenie się zakończyło, to już rozpoczęło się nowe, i tak w kółko i w kółko. Ale co my tutaj mamy? No więc tak - przede wszystkim walkę. Czasem na broń białą, a czasem na palną. Oprócz tego dostajemy sporą porcję innych zapierających dech w piersiach wydarzeń, jak chociażby pościgi samochodowe.
Oczywiście inną sprawą jest już to, że, moim zdaniem, bohaterom wszystko szło stanowczo za łatwo. Potrafili wybrnąć z każdej sytuacji, nawet takiej, z której po prostu nie było wyjścia, a każdy, bez względu czy był trenowany, czy nie, przypłaciłby udział w niej życiem. Ale nasi bohaterowie, jak mi się nieraz zdawało, są albo nieśmiertelni, albo mają kilka żyć, albo po prostu posiadają jakieś paranormalne moce, o których autorzy nic nam nie powiedzieli. No okej, rozumiem, że ktoś może przeżyć nawet groźny wyskok z pędzącego samochodu, ale jak ktoś może wyjść z wybuchu granatu, który na dodatek eksplodował ogniem?
Oczywiście wielkim plusem jest także nieprzewidywalność. Autorzy lubią nas zaskakiwać i bardzo często to robią - wplatają w fabułę nagłe i nieprzewidziane wątki i zwroty akcji, a dzięki temu książkę możemy czytać i czytać, bo nigdy się nie nudzimy i cały czas czekamy na coś zaskakującego. Niestety, ale udało mi się domyślić, kto znajdzie w tej części pierwszy klucz - Klucz Ziemi. I powiem Wam, że nie było to jakoś szczególnie skomplikowane. Dlaczego? Ponieważ autorzy jakby sami nam sugerują, na których postaciach powinniśmy się skupić, a dzięki temu udało mi się przewidzieć, kto zwycięży pierwszą rundę.
Zakończenie jest równie zaskakujące i nieprzewidywalne jak cała reszta fabuły. Ale mnie też trochę wkurzyło, ponieważ zginęła jedna z moich ulubionych postaci. I ja się pytam: dlaczego? Dlaczego akurat ta postać? Właśnie ta osoba była moim faworytem (albo faworytką ;) do zwyciężenia całego Endgame, według mnie miał/a na to największe szanse. A tu proszę! BACH! I po mojej ulubionej postaci...
Bohaterowie
Cóż... w tej części mamy dwunastu głównych bohaterów - Graczy -, ale do nich dołączył też jeden zwykły człowiek. Biorąc pod uwagę ich ilość, postanowiłem, że nie skupię się na każdym z bohaterów, chyba że uda mi się to zrobić w jakiś niezwykle krótki i zwięzły sposób.
Ale najpierw skupmy się na moim ogólnym odczuciu. Bardzo spodobała mi się odmienność wszystkich Graczy oraz to, w jak bardzo inny sposób myślą i jak różnią się ich zachowania oraz reakcje na niektóre wydarzenia. Dzięki temu każda postać nabiera wyraźniejszego kształtu, staje się bardziej rozpoznawalna i wyrazista, a co za tym idzie - już nie mylimy jednego Gracza z drugim, mimo, iż na początku od tych wszystkich obco brzmiących imion i nazwisk, a przede wszystkim ich ilości mogła zaboleć nas głowa. Przypadło mi do gustu, że każdy z uczestników chce wygrać Endgame, jednak wszyscy mają do tego jakiś swój powód oraz dążą do tego w zupełnie odmienny sposób, każda postać na swój własny. Jedyne, co mi średnio przypadło do gustu to to, że każdy Gracz nawiązuje w jakiś sposób z kimś sojusz, bo moim zdaniem to było trochę takie przedstawienie ich z tej samej strony.
Sarah Alopay to siedemnastoletnia Cahokianka pochodząca ze Stanów Zjednoczonych. W jej przedstawieniu spodobało mi się to, że dziewczyna tak naprawdę nienawidzi Endgame i nie chce barć w tym udziału. Jednak ma pecha, ponieważ musi stać się jednym z Graczy i właśnie spodobało mi się to, że Sarah wcale nie chciała brać udziału w Endgame, ale pragnęła ochronić swoją rodzinę i właśnie dlatego postanowiła zwyciężyć. Polubiłem ją, jednak nie była moją ulubioną postacią, a czasem bardzo mnie denerwowała, lecz przymykałem na to oko.
Chiyoko Takeda również ma siedemnaście lat, ale pochodzi z ludu Mu, równie tajemniczego jak ona sama. Na początku podchodziłem do niej z dystansem, ale później ogromnie ją polubiłem i stała się jedną z moich ulubionych postaci. Moim zdaniem to ona ma największe szanse na wygranie Endgame. Chiyoko to bardzo inteligentna i przebiegła dziewczyna, która potrafiła wyczyniać niesamowite rzeczy, na przykład walczyć na dachu rozpędzonego samochodu. Bardzo spodobała mi się ta postać i powiem Wam, że jest ona częścią pewnego wątku romantycznego, który był niesamowity, skomplikowany i bardzo mi się spodobał.
Shari Chorpa jest siedemnastoletnią Harappnaką. Moim zdaniem to najbardziej wielkoduszna postać z całej dwunastki. Oczywiście potrafi zabijać rywali bez mrugnięcia nawet okiem, ale jest też niezwykle sympatyczną nastolatką, która potrafi wesprzeć kogoś w trudnej sytuacji. Shari to również jedna z moich ulubionych postaci i faworytów do zwyciężenia Endgame. Ponadto, oprócz samej jej postaci, spodobało mi się jej skomplikowane położenie, bo autorzy nieźle namieszali w jej życiu. Otóż Shari jest matką. Matką kilku, kilkunastoletniej Alice, którą musi ochronić przed innymi Graczami, gdyby ci chcieli wykorzystać dziewczynkę przeciw jej matce.
Jak widzicie, dużo kobiecych postaci przypadło mi do gustu. Z męskimi bohaterami jest o wiele gorzej; na moją uwagę i przychylność nasłużył sobie tylko i wyłącznie Hilal ibn Isa al-Salt, czyli osiemnastoletni Aksum. W jego postaci spodobało mi się to, że nie chce walczyć z innymi Graczami, a woli raczej utrzymać spokój i dobre relacje z rywalami. Poza tym świetne było również to, że chciał się dowiedzieć, kim dokładnie są istoty, które nakazują im brać udział w Endgame, a to może okazać się ciekawe. Może nie jest moim faworytem do zwyciężenia w całej grze, ale chciałbym, żeby został jej uczestnikiem jak najdłużej.
Muszę wspomnieć też o Christopherze Vanderkampie, który nie należał do Graczy, jednak był chłopakiem Sarah. Jego postać bardzo mnie denerwowała, gdyż uznał, że odnajdzie swoją ukochaną oraz pomoże jej wygrać. I od razu, nie bacząc na konsekwencje poleciał ją odszukać. Ale oczywiście nie przemyślał, jakie skutki mogą z tego wyniknąć, że ktoś będzie chciał zaszantażować Sarah mówiąc, że Christopher to jego zakładnik.
Styl pisania obu panów bardzo przypadł mi do gustu. Ich pióro jest niesamowicie lekkie i przeprowadza nas przez całą historię niezwykle szybko i gładko. Język, którym została napisana książka jest z pewnością przystępny dla każdego czytelnika, chociaż niektóre skomplikowane nazwy mogą kogoś nieraz denerwować. Mnie z kolei bardzo irytowały rozdziały opisywane z perspektywy Ana Liu, bo rozumiem, że chłopak miał tiki, ale po co na siłę wpychać w zdania niepotrzebne słowa, które te tiki nam pokazują? Te zdania wyglądają mniej więcej tak: Rozpoczyna mrugDYGOTDYGOTmrugmrug się DYGOTmrugmrugDYGOT Endgame mrugmrugmrugmrug DYGOTmrug. No nie denerwowało by Was to? Moim zdaniem to mocne przekombinowanie, a już na pewno bardzo denerwujące. Ale oprócz tego styl pisania panów Freya oraz Johnsona - Sheltona zaliczam na wielki plus, ponieważ czytając książkę z pewnością nikt nie będzie się nudzić, bo dzieje się w niej bardzo dużo. Poza tym bardzo podobały mi się opisy wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w książce, gdyż były one niezwykle żywe, niczym żywcem wyjęte z filmu. Może czasem autorzy za bardzo ubarwili niektóre rzeczy, przez co wydawały się one strasznie surrealistyczne, ale zdarzało się to raczej rzadko, dlatego nie mam większych zastrzeżeń.
Podsumowanie
Endgame. Wezwanie to książka, jakiej jeszcze nie było. Autorzy mieli niesamowicie kreatywny i ciekawy pomysł na stworzenie całej trylogii i powinien się on Wam spodobać i wzbudzić Waszą ciekawość. Fabuła jest z pewnością bardzo ciekawa oraz żywa, a akcja wartka i nie daje nam odetchnąć, ponieważ w książce tak dużo się dzieje, że głowa mała. Książka jest z pewnością bardzo nieprzewidywalna i pełno w niej nieoczekiwanych zwrotów akcji, dzięki czemu w każdej chwili możecie zostać zaskoczeni. Zakończenie powinno się Wam spodobać i wcisnąć każdego w fotel, gdyż na ostatnich stronach bardzo dużo się dzieje, chociaż przewidzenie postaci, która ostatecznie odnajdzie Klucz Ziemi nie jest trudne i możecie to odgadnąć. Sami bohaterowie powinni przypaść Wam do gustu, ale do niektórych pewnie poczujecie też nienawiść, bo aż roi się tu od czarnych charakterów. Niektórzy pewnie będą też Was denerwować, ale przymknijcie na to oko. Styl pisania powinien szybko i gładko przeprowadzić Was przez całą historię, a podczas jej odkrywania nie będziecie się nudzić. Opisy walk oraz innych wydarzeń dosłownie wcisną Was w fotel, bo są one niezwykle żywe. Czasem możecie mieć jednak wrażenie, że bohaterom idzie stanowczo za łatwo jak na takie przeszkody oraz możecie pomyśleć, że niektóre opisywane wydarzenia są wręcz nierealne, a bohaterowie mają jakieś nadnaturalne moce, jednak i na to lepiej nie zwracać uwagi. Ja pierwszej części trylogii daję ocenę 8/10 i już nie mogę się doczekać, aż w końcu zabiorę się za drugi tom. A Wy CZYTAJCIE!!!
Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/rozpoczyna-sie-gra-poczatku-konca.html
Już od dawna chciałem przeczytać pierwszy tom, zwłaszcza po tak wielu pochlebnych recenzjach. Książka wydawała mi się bardzo oryginalną i świeżą powieścią, dlatego postanowiłem ją przeczytać.
Okładka książki może nie jest jakaś wyjątkowo...
2016-02-16
Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/uczac-sie-zyc-od-osoby-ktora-pragnie.html
Po książkę sięgnąłem dlatego, że kojarzyła mi się z powieściami Johna Greena, a ja osobiście lubię tego autora. Po drugie - bardzo zaciekawiła mnie fabuła, która wydawała się być dość świeża, ale mówiąca do poważnych tematach. Poza tym o książce słyszałem naprawdę wiele dobrego, także grzechem byłoby po nią nie sięgnąć.
Okładka Wszystkich jasnych miejsc jest nieziemska. Naprawdę bardzo, bardzo, ale to bardzo mi się podoba; jest minimalistyczna, czyli taka, jakie lubię. Poza tym ogromnie podoba mi się pomysł tego czarnego... czegoś, tej kuli, bo jest bardzo nietypowy, ale ładny. A ta miniaturka, gdzie stoją ludziki i trzymają się za ręce jest taka cudowna! Naprawdę , okładka bardzo mi się podoba, jest niesamowicie piękna. Grzbiet również jest ładny, ale najważniejsze jest to, że nie wygina i nie łamie się podczas czytania lektury. Z tyłu też wygląda bardzo ładnie i estetycznie. Opis jest bardzo ciekawy i intrygujący - myślę, że zdecydowana większość po jego przeczytaniu zdecyduje się zapoznać z tym, co jest w środku. Na dodatek opis nie wyjawia nam najważniejszych wątków historii Violet i Fincha, a to niesamowicie ważne. Dodatkowo do okładki są też skrzydełka, a już nie raz wspominałem, jak bardzo je kocham. Kartki w książce są szare, jak w większości powieści. Czcionka jest stosunkowo duża, także nie powinniście narzekać na małe litery. Błędów ortograficznych nie ma wcale, tak jak i ja nie znajdziecie ani jednego. Tusz nie rozmazuje się, i chociaż jest to bardzo rzadkie zjawisko w książkach, to bardzo przeze mnie znienawidzone. Na szczęście w wydaniu Wszystkich jasnych miejsc go nie znajdziecie. Bardzo muszę pochwalić wydawnictwo Bukowy Las za tak piękne wydanie tej książki, ale nie bardzo mnie to dziwi, bo większość książek wydanych nakładem tego wydawnictwa może poszczycić się ładną oprawą graficzną.
Sam pomysł na książkę od razu przypadł mi do gustu. Jennifer Niven w swojej powieści opowiada w szczególności o samobójcach, bo i Finch, i Violet mieli takie skłonności. Cóż, temat dość kontrowersyjny i bardzo rzadko poruszany, dlatego ucieszyłem się, kiedy mogłem spotkać w literaturze nieczęsty motyw, a opisanie go i uczynienie tematem przewodnim dowodzi o odwadze autorki. Powiem Wam, że motyw samobójstwa w książce jest ważny, jednak przez większość stron nie gra pierwszych skrzypiec, co idzie na plus, bo dzięki temu nie czujemy się za bardzo przytłoczeni tym tematem. Oprócz samobójców w książce możemy zauważyć też lekko nakreślony, ale wyczuwalny motyw oceniania ludzi po stereotypach, który nie jest poruszany w książce często, raczej rzadko, ale jest.
Bardzo spodobał mi się też pomysł autorki, aby bohaterowie Wszystkich jasnych miejsc, czyli Violet i Theodore, zwiedzali Indianę oraz zarzucali siebie nawzajem mądrymi, zapadającymi w pamięć cytatami, na przykład Virginii Woolf, której książki pragnę przeczytać od dawna. Dzięki temu mogłem razem z bohaterami zwiedzić wiele interesujących miejsc w tym stanie, mogłem razem z nimi przeżyć wiele niezapomnianych przygód, a poza tym poznać wiele mądrych cytatów, które może gdzieś i kiedyś mi się przydadzą. I właśnie najbardziej spodobał mi się ten motyw zwiedzania Indiany, bo było to bardzo świeże i nowe w literaturze.
Wszystkie jasne miejsca to książka niezwykle specyficzna. Jeśli chodzi o całą fabułę, to powiem Wam, że nie jest ona jakoś naprawdę szczególnie nowa i wspaniała, ale właśnie fajne jest to, że nie o to autorce chodziło. Można dostrzec wiele podobieństw do książek Johna Greena - oboje nastolatków w słabym momencie emocjonalnym, którzy przechodzą wielkie cierpienie wewnętrzne, podróże, cytaty, wspólne czytanie książek czy metafory i przenośnie. Jednak najważniejsze jest to, co książka wnosi do naszego życia codziennego i do jak licznych skłania nas refleksji. Najbardziej zszokowały i dotarły do mnie słowa autorki na ostatnich stronach, gdzie przedstawia nam, w jaki sposób wpadła na napisanie Wszystkich jasnych miejsc i co chciała nam przekazać.
Bardzo spodobało mi się też to, że autorka pozwoliła nam spojrzeć na wiele spraw, z dwóch odmiennych perspektyw, raz oczami Theodora, a innym razem Violet. Dzięki temu możemy poznać sposoby, jak radzili sobie z problemami i co robili, aby zapomnieć o cierpieniu. Możemy też dobrze poznać ich odmienne spojrzenia na świat i sytuacje, czasem nawet przyziemne, a także na wiele innych tematów, na przykład literaturę.
Wątek miłosny odgrywa w historii bardzo ważną rolę, jest jednym z kluczowych motywów książki, a jak wiecie, ja za takimi wątkami zbytnio nie przepadam. Natomiast relacja Violet i Theodora skradła i moje serce, naprawdę bardzo przeżywałem to, co działo się pomiędzy bohaterami. Raz było gorzej, a raz lepiej. Na pewno spodobało mi się to, że wątek romantyczny to żadna 'miłość od pierwszego wejrzenia'. Violet i Theodore czują coś do siebie nawzajem dopiero wtedy, kiedy dobrze się poznają, spędzą ze sobą wiele niezapomnianych chwil i przeżyją dużo wspaniałych i niezapomnianych przygód. Wszystko dzieje się w odpowiednim czasie, nie za szybko, nie za wolno. W dodatku uczucie, które rozwinęło się pomiędzy Violet i Theodorem było bardzo naturalne, choć dość skomplikowane i mocno pokręcone. Tak naprawdę nie do końca wiemy, kto kogo ratuje. Nie dostrzegamy tego momentu, kiedy Theodore stacza się ku dnu, a Violet wynurza ku powierzchni. A potem wszystko dzieje się tak szybko, że nie zawsze to do nas dociera od razu...
Wiele osób mówi, że zakończenie wycisnęło z nich łzy. Mnie osobiście do aż tak skrajnych emocji książka nie doprowadziła, ale na pewno mocno wzruszyła, zszokowała, a zakończenie wcisnęło w fotel i sprawiło, że stałem się bardzo przygnębiony. Pamiętam, że nawet nie potrafiłem zasnąć, bo nie umiałem po prostu przestać o niej myśleć.
Bohaterowie Wszystkich jasnych miejsc to bardzo nietuzinkowe, skomplikowane, misternie wykreowane i złożone z wielu warstw postaci, a żeby bardzo dobrze ich poznać, trzeba wszystkich z tych warstw po kolei obrać, aż dojdziemy do samego końca. Oczywiście nie wszyscy, bo autorka nie skupiała się na każdej postaci tak szczegółowo jak nad dwoma głównymi - Violet i Theodorem, ale inni bohaterowie też są całkiem skomplikowani.
Theodore jest z początku wielką zagadką i osobą składającą się z wielu paradoksalnie sprzecznych ze sobą emocji. Z jednej jego największym pragnieniem jest śmierć. Codziennie myśli, jaki sposób byłby najlepszy, aby odejść z tego świata i swoje pomysły już nie raz próbował wcielić w życie. Natomiast z drugiej strony cały czas szuka rzeczy, które jednak pozwoliłyby mu na tym świecie zostać i żyć. Tak naprawdę nie polubiłem go na początku. Z jednej strony strasznie mu współczułem, bo miał raczej niezbyt miłe życie, a na dodatek jego ojcem był beznadziejny człowiek, który na rodzica się nie nadawał. Ale z innej strony nie do końca podobały mi się decyzje, jakie podejmował w swoim życiu. Na pewno musiało być mu bardzo trudno - myślał, że na świecie został całkiem sam, że nikogo nie obchodzi, co się z nim stanie, nikt nie potrafi go w pełni zrozumieć i mu pomóc... Ale przecież znalazł w końcu Violet, prawda? Czy nie pomyślał, jak na niej odbije się jego decyzja? Przecież on też był jedynym oparciem i ostoją dla niej. Tylko jemu mogła zaufać. Cały czas próbuję go zrozumieć, bo jego problem był niełatwy do rozwiązania, ale moim zdaniem mógł jeszcze trochę pomyśleć nad swoją decyzją, a nie od razu porywać się z motyką na słońce. Ale kiedy już bardziej go poznałem, zacząłem coraz bardziej go lubić. Dostrzegłem, jakim jest wspaniałym, acz niedocenianym i sponiewieranym przez los człowiekiem. Przez cały czas stał nad przepaścią i zastanawiał się, czy warto zrobić krok do przodu i spaść.
Violet to dziewczyna, której los pozornie dał dobre życie. Jest popularna, lubiana, mieszka w ładnym domu, na brak pieniędzy również narzekać nie może. Jednak za to los postanowił coś jej odebrać. Violet przed rokiem straciła swoją jedyną i ukochaną siostrę, która zmarła w wypadku samochodowym wpadając w poślizg na moście, w którym również Violet brała udział, jednak wyszła z niego bez szwanku. Dziewczyna po stracie siostry czuje się bardzo zagubiona, bo straciła osobę, która była jej najlepszą przyjaciółką. Po jej śmierci odsunęła się od swoich pasji - przestała pisać, a nawet wychodzić z domu czy jeździć samochodem. Przyznam się, że polubiłem ją, jednakże często mnie denerwowała. Rozumiałem jej żal po stracie bliskiej osoby, jednak trzeba żyć dalej, a jej zachowanie po wypadku było co najmniej dziwne. Poza tym miała w swoim otoczeniu osoby, którym naprawdę zależało na jej życiu i codziennie jej to okazywali.
Styl pisania Jennifer Niven od razu przypadł mi do gustu. Sprawił, że książę czytałem jednym tchem i bardzo szybko. Język, którym została napisana książka, jest przystępny dla czytelnika, choć nie infantylny i dziecinny. Na dodatek autorka wstawiła wiele mądrych i wartościowych cytatów, dzięki której Wszystkie jasne miejsca mają już trochę inny wydźwięk - głębszy i bardziej wnikliwy. Wszystkie emocje, które targają bohaterami zostały w bardzo dobry oraz ciekawy sposób na zobrazowane i sprawiają, że i my odczuwamy naprawdę dużo czytając tę książkę. Czytając powieść Jennifer Niven z pewnością nie będziecie się nudzić, nawet biorąc pod uwagę mnogość opisywanych przez autorkę miejsc, bo są one tak ciekawe i nietuzinkowe, że czytamy o nich z wielką przyjemnością i zaciekawieniem. Dialogi są sensowne, a najbardziej podobały mi się w nich ciekawe wypowiedzi bohaterów, bo i od nich można zaczerpnąć wiele mądrych i wnoszących coś do życia cytatów.
Książka Wszystkie jasne miejsca z pewnością Was zaskoczy, jeżeli spodziewacie się głupiutkiej i infantylnej opowiastki o nastoletniej miłości. Bo to wcale nie jest historia o tym! Jennifer Niven chciała nam przede wszystkim pokazać, jak może się czuć i co myśleć o sobie oraz innych osoba, która sądzi, że jest dla nikogo nieważna i zbędna. Porusza temat przede wszystkim samobójców, ale także depresji i stereotypów. Pokazuje, jak można radzić sobie w krytycznych sytuacjach, kiedy już nie chce nam się żyć. Fabularnie powieść nie jest zbytnio skomplikowana, ale najważniejsze jest to, co sobą wnosi do naszego życia. Wątek miłosny raczej powinien skraść Wasze serca. Bohaterowie nie powinni Was denerwować, myślę, że przypadną Wam do gustu i ich polubicie, ale nie zawsze będziecie zgadzać się z podjętymi przez nich decyzjami. Styl pisania autorki z pewnością przepadnie Wam do gustu i bardzo szybko pozwoli zapoznać się z historią Violet i Theodora, a zakończenie wbije Was w fotel i bardzo zszokuje. Może niektórym nawet polecą łzy... Moim zdaniem, książkę powinien przeczytać każdy, ale nie każdemu może się ona spodobać. Dlaczego każdy? Wszystkie jasne miejsca pozwolą spojrzeć nam na wiele tematów z innej perspektywy niż ta, którą do tej pory się kierowaliście. Każdy wyniesie z tej książki coś ważnego i wartościowego, na co w przyszłości warto będzie zwrócić uwagę. Ja daję książce ocenę 9/10 i wciskam ją do mojego prywatnego TOP 10. Aha, jeszcze jedno... Mam dla Was prośbę. :) PRZECZYTAJCIE TO!
Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/uczac-sie-zyc-od-osoby-ktora-pragnie.html
Po książkę sięgnąłem dlatego, że kojarzyła mi się z powieściami Johna Greena, a ja osobiście lubię tego autora. Po drugie - bardzo zaciekawiła mnie fabuła, która wydawała się być dość świeża, ale mówiąca do poważnych tematach. Poza tym o książce...
2016-02-09
Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/w-spichlerzu-agresji-recenzja-ksiazki-7.html
Powiem Wam, że ta książka wcale mnie nie zainteresowała. Zwróciłem na nią uwagę dopiero wtedy, kiedy pani z wydawnictwa Zielona Sowa zaproponowała mi ją do recenzji. I właśnie wtedy zaczęła mnie coraz bardziej intrygować... Spodziewałem się całkiem ciekawej książki, ale nie jakiegoś arcydzieła. Ale książka zaskoczyła mnie, i to mocno.
Kiedy widziałem pierwszy raz okładkę, nie zaintrygowała mnie ona. Myślałem, że to znowu jakaś zwykła obyczajówka o nastoletniej miłości. Jednak kiedy już dowiedziałem się, o czym opowiada, to zwróciłem na nią bardziej uwagę. Ale dokładniej przyjrzeć się jej mogłem dopiero wtedy, kiedy wziąłem ją w ręce. I właśnie teraz Wam to powiem - podziwiam osoby odpowiedzialne za okładkę za ich kreatywność. Teraz sam pomysł ogromnie mi się podoba! Na okładce zostały spisane wyzwiska, którymi została obrzucana Jess. Przyznam się, że bardzo podoba mi się wydanie tej książki. Na pewno wyróżnia się spośród tłumu swoją innością. Grzbiet bardzo ładnie wygląda na półce, ale najważniejsze jest to, że nie wygina się podczas czytania. Opis z pewnością zaintryguje czytelnika i sprawi, że ten z chęcią sięgnie po książkę. Kartki są szare, także nikogo nie powinno razić po oczach. Czcionka jest stosunkowo duża i bardzo przyspiesza czytanie. Literówek jest bardzo mało, a tusz nie rozmazuje się. Muszę ogromnie pochwalić wydawnictwo Zielona Sowa za tak piękne, wyróżniające się od innych i bardzo solidne wydanie 7 dni! Brawa!
Od razu powiem, że już z początku pomysł ta tę książkę przypadł mi do gustu. Mówi ona o tematyce przemocy, jednak nie tylko w szkole, ale także rodzinnej. Czytając powieść Eve Ainsworth widzimy, jak w szkole rówieśnicy dokuczają Jess, natomiast w domu drugiej głównej bohaterki, Kez, jesteśmy świadkami kolejnego wyżywania się na niewinnych osobach: ojciec Kez znęca się nad jej matką oraz nad nią samą. Jednak w obu przypadkach mamy do czynienia z dwoma różnymi sposobami przemocy - Jess doświadcza raczej przemocy psychicznej, chociaż czasem dochodzi nawet do rękoczynów. Natomiast podczas znęcania się nad matką Kez stanowczo dominuje przemoc fizyczna, chociaż i taki sposób wyżywania się na kimś odciśnie spory ślad na jego psychice. Bardzo spodobał mi się taki pomysł, bo nie ukrywajmy - książki o takiej tematyce to rzadkość. Dlatego ucieszyłem się, że w końcu będę mógł poznać coś nowego.
Poza tym ogromnie do gustu przypadło mi to, jak autorka przedstawiła sytuacje obydwu bohaterek - Jess i Kez. Pisarka dokładnie ukazała nam codzienne życie dziewczyn i to, z jakimi problemami mają do czynienia na co dzień. Dzięki temu od podszewki poznajemy ich charaktery i sposoby myślenia, a także powody, przez które dziewczyny postępują jak postępują.
Akcja książki to też jej dobra strona. Cała fabuła obejmuje okres niedługi, bo zaledwie tydzień - siedem dni, 168 godzin. Mogłoby się wydawać, że w tak niedługim odstępie czasu nie może się wydarzyć dużo ciekawych rzeczy. Natomiast autorka ukazuje nam coś zupełnie innego. Książka wypełniona jest akcją po brzegi, chociaż większość wydarzeń to sytuacje, w których sami nie chcielibyśmy barć udziału. Z jednaj strony jesteśmy świadkami przemocy w szkole nad Jess. Muszę się przyznać, że sam myślałem, że takie ciągłe opisy znęcania się nad dziewczyną będą mnie nużyć, bo ile można czytać o jednym i tym samym? Ale i tutaj zostałem bardzo zaskoczony. Kez i jej świta na okrągło wymyślają nowe sposoby, jakby tu dokuczyć i poniżyć biedną i Bogu ducha winną Jess. A właśnie takie sytuacje powodują, że bardzo wciągamy się w powieść i nie możemy się od niej oderwać. Natomiast z drugiej strony widzimy sytuację, w której to ojciec Kez poniża swoją żonę i córkę. I muszę się przyznać, że te wydarzenia były jeszcze bardziej szokujące, ale to właśnie w takich sytuacjach zdarzało się, że trochę się nudziłem, bo wtedy było raczej monotonnie, lecz naprawdę szokująco.
Kolejną zaletą powieści jest relacja pomiędzy dwoma głównymi bohaterkami - Jess - ofiary oraz Kez - winowajczyni, ale z drugiej strony również ofiary. Autorka wyraźnie przedstawia nam powody ich wzajemnej nienawiści. Ze strony Jess wydawała mi się ona zdecydowanie zrozumiała i normalna, bo kto nie nienawidziłby swojego prześladowcy? Ale z drugiej strony rozumiałem też Kez, chociaż już nie tak jasno.
Podobało mi się, że autorka jasno i wyraźnie ukazała nam powody i przyczyny reakcji i zachowań bohaterów książki. Dzięki temu wyeliminowała wszystkie niejasności i niespójności, i chociaż niektórych bohaterów naprawdę trudno zrozumieć, to po jakimś czasie udaje się to.
Autorka, jak dowiadujemy się z notki na skrzydełkach, chciała pisać książki, które będą zapadać w pamięć i skłaniać do refleksji. I właśnie powieść 7 dni to robi. Po przeczytaniu jej zadamy sobie pytanie: Czy przemoc nad kimś naprawdę może doprowadzić osobę do takiego stanu? Na pewno każdy z nas sprawił komuś przykrość, i to nie raz, czasem słowem, innym razem czynem. Znajdzie się też wiele osób, które wyraźnie 'terroryzowały' kogoś innego. Właśnie takie osoby powinny przeczytać tę książkę, która pokaże im, jak taka osoba może się czuć, do jakich czynów jest wtedy zdolna i jakie okoliczności mogą z tego wyniknąć. Ale tą powieść powinni przeczytać też ci, którzy są codziennie wyśmiewani przez swoich rówieśników, bo książka pokaże im, że nawet w ich przypadku może nastąpić happy end, który sprawi, że wszystko się całkiem dobrze skończy oraz to, że nie warto podejmować decyzji bez zastanowienia. Chociaż, moim zdaniem, powieść Eve Ainsworth powinien przeczytać KAŻDY.
Bardzo spodobało mi się to, jak autorka przedstawiła wszystkich bohaterów - każda z postaci jest inna, każda myśli w odmienny sposób, każda inaczej się zachowuje i inaczej reaguje na sytuacje. Na dodatek spodobało mi się to, że nigdy nie możemy być do końca pewni, że ten bohater czy ta bohaterka to przyjaciel, czy liczy tylko na dobrą zabawę, a kiedy przychodzi czas na pomoc, to odwraca się do niego tyłem. Każda postać była naprawdę niezwykle skomplikowana - złożona z wielu warstw, które ciężko rozebrać na części prostsze i zobaczyć, jaki naprawdę kto jest. Ogromnie spodobało mi się takie ukazanie wszystkich nastolatków, bo było ono bardzo realne i dające do myślenia.
Jess to jedna z głównych bohaterek. To zaledwie czternastolatka, ale los już obarczył ją piętnem cierpienia i sprawił, że w jej umyśle i spojrzeniu już na zawsze zagościł smutek. Jess mierzyła się z kilkoma problemami. Z jednaj strony miała ojca, który kompletnie się nią nie interesował i miał ją gdzieś. Z drugiej matkę, która nie poświęcała jej wystarczającej ilości czasu, a tym bardziej miłości. Jej kolejnym utrapieniem była szkoła, a to przecież właśnie w jej murach powinna znaleźć azyl i poczuć się wreszcie dowartościowana. Jednak tak nie było - Jess była codziennie upokarzana i wyśmiewana przez swoich rówieśników. Na dodatek miała sporą nadwagę, która była jedną z przyczyn dokuczania. Bardzo trudno jest mi powiedzieć, co tak naprawdę poczułem do tej bohaterki. Z jednaj strony było mi jej bardzo szkoda, ogromnie jej współczułem. Z każdej strony atakowały ją myśli, że jest nikim, a przecież miała prawo do takich myśli, a poza tym prawie w nikim nie miała oparcia. Ale z drugiej strony jestem na nią ogromnie wściekły. Denerwowało mnie w jej charakterze to, że bała się swoich rówieśniczek, bo przecież gdyby nie chciała, to nie dałaby sobą tak pomiatać. Poza tym wnerwiała mnie tym, że ciągle gadała o tym, że jest tak bardzo otyła, ale tak właściwie nic nie próbowała ze swoją nadwagą zrobić.
Kez to druga z głównych bohaterek. Była rówieśniczką Jess, również czternastolatką. Dziewczyna w szkole była popularną i lubianą osobą. Ale czy rzeczywiście lubianą? Raczej większość przerażała myśl, że mogliby jej zaleźć za skórę. Poza tym otaczała się wianeczkiem przyjaciół, ale czy wiernych i prawdziwych, którzy pomogliby jej w każdej trudnej sytuacji? Nie. W domu, którego unikała jak ognia, stawała się kimś zupełnie odmiennym od tej Kez w szkole. Przeistaczała się z oprawcy w ofiarę. Do tej postaci również czuję wulkan sprzecznych i gryzących się ze sobą emocji. Jest mi jej szkoda, bo i jej los nie dał wspaniałego i szczęśliwego życia - z pozornej sielanki rodzinnej zrodziło się istne piekło. Gdyby nie to, jaką była okropną i straszną prześladowczynią wobec Jess zapewne ogromnie bym jej współczuł, jednak w takiej sytuacji bardzo trudno poczuć mi to do niej. Ale spodobało mi się to, jak autorka przedstawiła to, jak bardzo Kez pogubiła się w swoim życiu i wszystkich emocjach, które kumulowały się w jej wnętrzu i czekały na upust. To naprawdę złożona i skomplikowana postać, którą piekielnie trudno jest zrozumieć. A gdyby w każdej książce były takie postaci, to żadna powieść nie miałby ode mnie oceny niższej niż 8/10, bo właśnie to w bohaterach lubię - skomplikowane charaktery i złożone usposobienie.
Książka już od pierwszych stron wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie mogłem się od niej wprost oderwać. Ja tej książki nie przeczytałem. Ja ją połknąłem, pochłonąłem niczym czarna dziura zaledwie w dwa wieczory. Przyczynił się do tego tylko i wyłącznie niesamowicie zgrabny i szybki styl pisania autorki, który sprawił, że książkę czytało się jednym tchem i z wypiekami na twarzy. Język, którym została napisana książka, jest bardzo przystępny dla czytelnika, zwłaszcza do nastoletniego, ale nie jest też infantylny czy niedojrzały, chociaż może nieraz był za mało literacki, ale na to można przymknąć oko. W książce nie znajdziecie nużących opisów przyrody na trzy strony, ale krótkie i ciekawe, a nawet szokujące opisy przeróżnych wydarzeń i sytuacji. Poza tym autorka ma niesamowity dar kreowania bohaterów, bo wszystkie stworzone postaci są niezwykle skomplikowane i złożone. Do tego dialogi są naprawdę sensowne i ciekawe, a nie głupiutkie jak w niektórych książkach. Oprócz tego bardzo spodobało mi się to, jak Eve przedstawiła wszystkie emocje towarzyszące bohaterom podczas zdarzeń, które przeżywali, a dzięki temu to i my odczuwamy wiele czasem gryzących się ze sobą i sprzecznych uczuć.
Książka 7 dni to niepozorna, krótka i cienka książeczka. Jednak strzeżcie się - to istny wilk w owczej skórze! Pochłonie Was do tego stopnia, że przeczytanie jej zajmie Wam zaledwie jeden wieczór, a jeśli nie będziecie mieć czasu, to troszkę więcej. Co w niej znajdziecie i dlaczego warto po nią sięgnąć? Po pierwsze: temat przemocy psychicznej oraz fizycznej, z którymi każdy z nas miał kiedyś styczność - jedni jako oprawcy, drudzy ofiary, a jeszcze inni jako jedni i drudzy. Czytając książkę z pewnością nie będziecie się nudzić, bo naprawdę wiele się w niej dzieje, mimo iż akcją obejmuje krótki odstęp czasu. Poza tym na pewno spodobają się Wam postaci, które są niezwykle i magicznie złożone i skomplikowane, które nie raz ciężko jest zrozumieć i nie denerwować się na nich, ale z pewnością długo nie będziecie mogli wyjść z podziwu, jak udało się autorce przedstawić tak nietypowe kreacje postaci. Styl pisania pozwoli Wam z łatwością wciągnąć się w książkę, a kiedy już będziecie ją czytać, to staniecie się istnym wulkanem sprzecznych emocji! 7 dni to książka, która skłoni Was do licznych refleksji i sprawi, że długo po jej przeczytaniu będziecie myśleć o osobach wyśmiewanych przez innych, ale także o ludziach, którzy to robią, bo często okazuje się, że i oni potrzebują pomocy. Nie pozostawiam Wam innego wyboru - musicie przeczytać książkę Eve Ainsworth, a jeśli tego nie zrobicie, to uwierzcie - będę na Was zły, bo tak dobrą i dającą do myślenia książkę powinien przeczytać KAŻDY! Ja daję jej ocenę 8/10, a wy - CZYTAJCIE!!!
Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/w-spichlerzu-agresji-recenzja-ksiazki-7.html
Powiem Wam, że ta książka wcale mnie nie zainteresowała. Zwróciłem na nią uwagę dopiero wtedy, kiedy pani z wydawnictwa Zielona Sowa zaproponowała mi ją do recenzji. I właśnie wtedy zaczęła mnie coraz bardziej intrygować... Spodziewałem się...
2016-02-07
Recenzja ukazała się również na blogu:
http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/przedpremierowo-jak-daleko-sie.html
Po Kamień i sól sięgałem z wielką ciekawością - byłem bardzo zainteresowany, co będzie się działo u bohaterów poprzedniej części, czyli Ognia i wody. Po lekturze pierwszej części byłem bardzo usatysfakcjonowany, ale z niecierpliwością czekałem na tom drugi, więc bardzo ucieszyłem się kiedy w końcu mogłem zacząć czytać. A czy druga część była lepsza od pierwszej?
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem okładkę, to mi się ona nie spodobała. Jednak z czasem, kiedy widziałem ją coraz częściej, a mój wzrok przyzwyczajał się do jej widoku. Jednak dziś mogę powiedzieć, że jest ona po prostu piękna. Podoba mi się tak samo jak okładka pierwszej części. Świetnie dobrana kolorystyka, a pióro bardzo ładnie wygląda. Grzbiet również jest piękny, a poza tym solidny i nie wygina się podczas czytania. Tył książki też zachwyca, a opis jest interesujący i z pewnością zachęci czytelnika do sięgnięcia po ten albo pierwszy tom. Kartki są szare i nie rażą nas po oczach, a czcionka jest całkiem duża, także nikt nie powinien mieć problemów z czytaniem. Literówek jest bardzo mało, ja zauważyłem około dwóch, a tusz nie rozmazuje się. Na dodatek dochodzi piękny motyw stron zaczynającego się rozdziału, na których góra jest ciemna i jaśnieje do dołu, co było oryginalne i wniosło trochę świeżości do książki. Nie mam innego wyboru, jak tylko pochwalić wydawnictwo IUVI za takie piękne i solidne wydanie, bo książkę z dumą można postawić na półce.
Z pewnością wiele osób uznało, że pomysł na serię Victorii Scott został żywcem zerżnięty z Igrzysk śmierci. Otóż muszę temu zaprzeczyć, gdyż jedynym podobieństwem obu książek jest jedynie wyścig, który sam w sobie jest bardzo odmienny od Głodowych Igrzysk. Po pierwsze: uczestników nie wybiera się losowo. Poza tym nie ma żadnych przygotowań, ocen umiejętności, parady trybutów ani niczego podobnego. Na dodatek autorka dodała pandory - zwierzęta o nadprzyrodzonych mocach, których zadaniem jest tylko i wyłącznie chronienie swojego uczestnika. Właśnie dlatego muszę zaprzeczyć stwierdzeniu, że Ogień i woda to plagiat Igrzysk śmierci.
Akcja to jedna z największych zalet tej książki. Już od samego początku zostajemy wrzuceni w wir wydarzeń, które zapierają dech w piersiach. Później jest tylko lepiej - przez cały czas coś się dzieje, nie ma chwili odpoczynku. Spodobało mi się też to, że autorka w żadnym wątku nie poszła na łatwiznę i nigdy nie pisała na siłę, co było można łatwo wyczuć. Wszystko jest stuprocentowo przemyślane, każde wydarzenie ma jakiś sens i do czegoś prowadzi. Autorka zadbała o każdy najmniejszy szczegół i właśnie z taką precyzją pisała tę książkę do samego końca. Nie raz spotkałem się z powieściami, gdzie łatwo było wyczuć, że zakończenie jest pisane z przymusu, tak jakby autor chciał jak najszybciej zakończyć swoją pracę. Takich sytuacji w Kamieniu i soli nie znajdziecie.
Kolejną rzeczą, która mnie ujęła, jest ciąg kolejnych i kolejnych ciekawych zwrotów akcji. Książka praktycznie w całości się na nich opiera - autorka wplata w fabułę nieprzewidywalne i nagłe wydarzenia, które potrafią przyprawić czytelnika o palpitację serca, ponieważ bohaterowie muszą się zmierzyć z takimi okropieństwami oraz niebezpieczeństwami, od których chcielibyśmy ich uchronić i trzymać z daleka. Czytając książkę z pewnością nie będziecie się nudzić, ponieważ w każdym rozdziale znajdziecie coś nieprzewidzianego oraz nowego.
Autorka w drugiej części rozwinęła trochę wątek romantyczny. Na początku nieco mnie on denerwował, ponieważ Tella miała jakieś wyrzuty do Guya, że ten rzekomo stwierdził, jakoby dziewczyna nie potrafiła o siebie zadbać i bez niego nie przeszłaby nawet przez pierwszy ekosystem. Swoim zachowaniem bardzo mnie denerwowała, ale później, na szczęście, się to zmieniło. Podoba mi się to, że wątek miłosny jest ważny dla fabuły, ale nie gra pierwszych skrzypiec, gdyż bohaterowie postanowili przede wszystkim przeżyć Piekielny Wyścig, a icj największym priorytetem była wygrana i przekazanie leku ukochanej osobie.
Książka cały czas trzyma w napięciu, które autorka buduje z wielką umiejętnością. Ciągle w powietrzu wisi ta niepewność i przeczucie, że za chwilę wydarzy się coś zatrważającego, co jest wspaniałe, ponieważ wprost nie pozwala się oderwać od lektury.
Największe wrażenie wywarło na mnie zakończenie. Już nie chodzi tylko o to, jakie było nieprzewidywalne oraz zaskakujące, ale przede wszystkim jakie emocjonalne! Nie mogłem się oderwać od czytania, tak ostatnie strony wbiły mnie w fotel! Napięcie sięgnęło zenitu, a bohaterowie musieli się zmierzyć z chyba najgorszym zadaniem w całym Piekielnym Wyścigu. Nie zdradzę Wam, co mieli zrobić, ponieważ nie chcę odebrać tej przyjemności, którą będzie miał każdy, kto sięgnie po tę książkę. Zakończenie Kamienia i soli zniszczyło mnie emocjonalnie. Sprawiło, że moje serce rozpadło się na tysiące drobnych kawałeczków. Dogłębnie mnie wzruszyło. Nie spodziewałem się tak wspaniałego końca, a zarazem smutnego - chodzi mi właśnie o to ostatnie zadanie wyścigu. Naprawdę, po tym, co autorka przedstawiła nam na ostatnich stronach tylko z wielką niecierpliwością czekam na kolejny tom, bo mam nadzieję, że się pojawi!
Bohaterowie Kamienia i soli są realistyczni i naturalni pod każdym względem. Autorka stworzyła gamę wielu różnobarwnych, wielowymiarowych postaci, których nie zapomnimy na długi czas po przeczytaniu książki. Spodobało mi się to, że każdy z nich myśli na swój sposób, ma swoją taktykę i dąży do zwycięstwa na swój własny sposób, ale jednak niejeden z nich dba o sowich sojuszników, a zarazem rywali. Zróżnicowanie ich sposobów myślenia i traktowania innych uczestników Piekielnego Wyścigu zostało naprawdę bardzo ciekawie przedstawione przez Victorię Scott.
Nie ukrywam, że Tella na początku bardzo mnie denerwowała. Jak już wspominałem, miała wyrzuty przeciwko Guyowi, bo ten powiedział, że jest słaba. Ale później bardzo mi imponowała. Przede wszystkim zaskoczyła mnie tym, jak jednocześnie próbuje zwyciężyć w wyścigu, a tym samym pod nikim nie kopała dołków, wręcz przeciwnie - główna bohaterka była skłonna prawie oddać życie za swoich sojuszników. Poza tym spodobało mi się, jak traktowała pandory - nie jak przedmioty, które pozwolą jej zwyciężyć w wyścigu, ale jak przyjaciół. Może to brzmi trochę specyficznie, bo przecież pandory to zwierzęta, ale Tella nie miała nic przeciwko nim - otaczała je opieką i miłością, za co w końcu została wynagrodzona. Może miała swoje wady, ale z pewnością w jej charakterze przeważają zalety, a ja bardzo ją polubiłem.
Guy również całkiem spodobał mi się jako jeden z głównych bohaterów - tajemniczy i niedostępny, ale inteligentny i sprytny. Przede wszystkim spodobało mi się w nim to, że nie był wyidealizowaną postacią pod względem usposobienia, bo i on miał swoje słabości. Poza tym bardzo dobrze, że Tella nie zachwyca się na każdej stronie atrakcyjnością Guya, za co jestem bardzo wdzięczny autorce.
Na początku zdradzę, że bardzo ciężko było mi się wkręcić w tę książkę. Nie wiem dlaczego - przecież z taką niecierpliwością czekałem, kiedy w końcu będę mógł powrócić do Piekielnego Wyścigu. Podejrzewam, że to właśnie problemy miłosne Telli i Guya mogły mnie tak wynudzić, na szczęście później było tylko lepiej. Styl pisania po kilkudziesięciu stronach, kiedy w końcu Tella przestała się użalać nad tym, że jej obiekt westchnień uznał, że jest słaba, bardzo łatwo pozwolił mi się wciągnąć w Kamień i sól. Pióro Victorii Scott jest bardzo lekkie i przyjemne, poza tym prowadzone bardzo sprawnie oraz prędko. Język, którym posługiwała się autorka jest przystępny dla czytelnika, choć niektóre sformułowania wydawały mi się za bardzo infantylne, ale na szczęście nie zdarzały się one często. Poza tym bardzo urzekło mnie to, jak autorka przedstawiła wszystkie emocje towarzyszące uczestnikom Piekielnego Wyścigu w drodze do mety. One diametralnie się od siebie różniły, jednak Victoria Scott ukazała nam je w taki sposób, że wszystko przeżywamy razem z bohaterami, jakbyśmy wspólnie z nimi brali udział w wyścigu o lek. Wszystkie opisy miejsc, wydarzeń oraz postaci były niezwykle żywe i potrafiły bardzo zaciekawić czytelnika.
Kamień i woda, drugi tom Ognia i wody, to naprawdę godna polecenia książka oraz kontynuacja. Przede wszystkim spotkacie w niej niesamowicie przemyślaną i logiczną fabułę, w której zostały wyeliminowane najmniejsze niedopowiedzenia oraz nieścisłości. Akcja tak Was pochłonie, że nie będziecie mogli oderwać się od lektury, a kiedy już się Wam to uda, to z niecierpliwością będziecie wyczekiwać, kiedy znów znajdziecie czas, aby z powrotem dołączyć do bohaterów. Będziecie cały czas zaskakiwani przez autorkę coraz to nowszymi i bardziej zapierającymi dech w piersiach zwrotami akcji, które nie pozwolą Wam spokojnie odetchnąć. Wątek miłosny może Was na początku nieco irytować, jednak nie martwcie się - z czasem i to ustanie. Zakończenie z pewnością wbije Was w fotel i sprawi, że nie odejdziecie od książki aż do momentu, kiedy przeczytacie ostatnie zdanie. Poza tym wzbudzi w Was wiele emocji, a przede wszystkim smutek oraz współczucie. Bohaterowie to jedna z największych zalet książki - są nietuzinkowi i bardzo złożeni, każda z postaci jest odmienna i każda z nich ujmuje nas czymś innym. Styl pisania pozwoli się Wam z wielką łatwością wkręcić w książkę, a lekkie pióro Victorii Scott bardzo sprawnie przeprowadzi Was przez całą historię. Książka z pewnością wzbudzi w Was wiele emocji, a przede wszystkim napięcie, które zniknie dopiero z ostatnią stroną. Ja książce daję ocenę 8/10, bo zasłużyła na to, a Wam nie pozostawiam innego wyboru jak przeczytanie jej! Mogę śmiało stwierdzić, że jest dużo lepsza od pierwszej części! POLECAM!!!
Recenzja ukazała się również na blogu:
http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/przedpremierowo-jak-daleko-sie.html
Po Kamień i sól sięgałem z wielką ciekawością - byłem bardzo zainteresowany, co będzie się działo u bohaterów poprzedniej części, czyli Ognia i wody. Po lekturze pierwszej części byłem bardzo usatysfakcjonowany, ale z niecierpliwością czekałem na tom...
2016-02-03
Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/odmienic-bieg-historii-recenzja-ksiazki.html
Tę pisarkę możecie znać z jej innej serii, Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów. Jednak to było moje pierwsze spotkanie z nią, bo jeszcze nigdy nie czytałem nic, co wyszło spod jej pióra. Całe szczęście Tu i teraz to książka pojedyncza i wcale nie chodzi o to, że książka była słaba, bo wcale taka nie była, ale dla mnie historia w niej przedstawiona już się skończyła i autorka nie powinna pisać kolejnych części, czego raczej nie zrobi.
Okładka książki jest po prostu nieziemska - mogę na nią patrzeć i patrzeć, ale moje oczy nigdy się nie znudzą tym widokiem. Naprawdę bardzo przyjemnie jest mieć tak pięknie wydaną powieść na swojej półce, z dumą można ją na niej postawić. Grzbiet również jest bardzo ładny, a poza tym nie łamie się podczas czytania, co byłoby dziwne, ponieważ książka jest przecież taka chuda. Tył też jest przepiękny - aż z przyjemnością się na niego patrzy. Opis jest bardzo intrygujący, na pewno nakłoni czytelnika do sięgnięcia po książkę, a w dodatku nie zdradza najważniejszych wątków z fabuły. Kartki w środku są szare, a czcionka nie jest za duża, co może trochę spowalnia czytanie, ale nie jest też mikroskopijna. Literówki są naprawdę nieliczne, a tusz wcale się nie rozmazuje. Nie pozostaje mi nie innego, jak tylko pogratulować wydawnictwu za tak piękne i solidne wydanie Tu i teraz.
Zacznę od pomysłu, który był bardzo ciekawy. Zdziwił mnie już sam fakt, że przyczyną niedoli ludzi z końca XXI są... komary. Przypisanie krwawej roli tym owadom było niezwykle kreatywne i niepozorne, bo kto by pomyślał, że komary mogą odpowiadać za zniszczenie świata i pozostawieniu po nim samych zgliszczy? Poza tym motyw podróży w czasie nie odgrywa w fabule kluczowej roli, jednak wykorzystanie go w książce bardzo mi się spodobało.
Kolejną zaletą książki jest to, że autorka przemyślała wszystko, co wydarzyło się w przyszłości, bo przecież główna bohaterka, Prenna, przywędrowała do Nowego Jorku z przyszłych czasów. Spodziewałem się, że autorka odpuści sobie przedstawienie wszystkiego, co wydarzyło się po 2020 roku, ale jednak zostałem niezwykle miło zaskoczony. Otóż Anne Brashares nie poszła na łatwiznę, ale wymyśliła wszystko, co mogłoby się wydarzyć w latach 2020 - 2098, a kiedy nadchodzi odpowiednia okazja, to nam to opisuje. I właśnie tym sposobem możemy dowiedzieć się, kiedy na przykład przestano wydawać New York Timesa. Poza tym do ogromnych plusów zaliczam to, jak autorka przedstawiła nam rozprzestrzenienie się epidemii. Dostajemy wiele szczegółowych opisów, jak ludzie po kolei zaczęli zarażać się i chorować, a następnie umierać. To naprawdę było genialne, bo od razu widać, że pani Brashares poważnie podeszła do tematu i wszystko dokładnie przemyślała, eliminując tym samym najdrobniejsze nieścisłości.
Poza tym w książce wszystko logicznie i zrozumiale się układa, mimo, iż czasem niektóre wątki mogą się nam wydać zbędne, to po przeczytaniu do końca okaże się, że było to bardzo ważne wydarzenie dla fabuły. Po ułożeniu wszystkich najdrobniejszych elementów książki wszystko pasuje do siebie jak ulał i powstaje logiczna, sensowna całość.
Następnym plusem Tu i teraz jest akcja. Pomimo tego, jak trudno było mi się w książkę wkręcić, to po jakimś czasie zaczęła mnie tak pochłaniać, że po prostu nie mogłem się od niej uwolnić. Działo się tak pewnie za sprawą tego, że na każdej stronie coś się dzieje, autorka wymyśla coraz to nowsze sposoby, aby nas zaskoczyć. Czytając książkę wprost nie można się od niej oderwać, bo tylko skończy się jeden wątek, to już zaczyna się rozkręcać kolejny i tak w nieskończoność, aż do ostatniej strony.
Oczywiście jak w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach książek młodzieżowych, tak i w Tu i teraz występuje wątek miłosny. Zdziwiło mnie od początku to, że kiedy zaczynamy czytać powieść, to nasza główna para, Ethan i Prenna, już się ze sobą przyjaźnią. Myślałem, że bohaterowie dopiero się poznają, ale pomyliłem się. Wątek romantyczny bardzo mi się podobał. Jednym z najlepszych decyzji podjętych przez autorkę jest to, że właśnie motyw miłości rodzącej się między Ethanem oraz Prenną nie gra pierwszych skrzypiec. Owszem, jest ważny w książce, jednak został zepchnięty na drugi plan, co jak najbardziej przypadło mi do gustu, bo powyżej uszu mam wątki romantyczne jako główne tematy powieści. Poza tym spodobało mi się to, że uczucie między bohaterami zostało nam przedstawione bardzo naturalnie i rozwijało się w odpowiednim tempie.
Wielką zaletą Tu i teraz jest nieprzewidywalność oraz to, że aktorka lubi nas zaskakiwać i robi to na każdym kroku. Nagle okazuje się, że pozornie nieważna dla fabuły postać w rzeczywistości odgrywa jedną z kluczowych ról, a wiele innych postaci okazuje się być kimś innym, niż moglibyśmy przypuszczać. Na dodatek wplątywanie bez przerwy zapierających dech w piersiach nagłych zwrotów akcji to istne mistrzostwo! Autorka naprawdę się postarała i udało jej się mnie nie raz zaskoczyć do tego stopnia, że nie mogłem wyjść z podziwu mad jej wyobraźnią!
Zakończenie Tu i teraz jest obłędne! Nie pozwala się ani na chwilę oderwać od książki, a i po jej przeczytaniu trudno jest o niej nie myśleć. To właśnie na ostatnich stronach wyjaśnia się wiele tajemnic, ostatecznie poznajemy prawdę o wielu rzeczach. No i ogółem podoba mi się, jak autorka postanowiła skończyć tę historię, bo scenariusz nie poszedł w stronę ani zbyt przesłodzoną, ale nie jest on też przepełniony goryczą. Jak dla mnie książka kończy się bardzo dobrze - realnie oraz sensownie, sam nie wymyśliłbym lepszego finiszu.
Bohaterowie to jedna z największych zalet książki. Postacie są niezwykle złożone i skomplikowane, a każda z nich jest inna, postanawia chadzać różnymi ścieżkami, obiera odmienne cele życiowe i kieruje się innymi wartościami. Pomimo tego, że czasem trudno zrozumieć i zaakceptować tok myślenia i postrzegania świata przez niektórych bohaterów, to gdy już poznamy motywy ich działań, wtedy wszystko wydaje się sensowne i realne. Bohaterowie książki są barwni i różnorodni. Autorka ciekawie ich przedstawiła - zmieniają się pod wpływem słowa, chwili czy nieprzewidzianych zdarzeń. Niekiedy okazują się być kimś zupełnie innym, niż nam to zostało wcześniej pokazane lub jak sami przypuszczaliśmy, a to tylko dodaje świetności oraz smaczku i nieprzewidywalności książce, dzięki czemu staje się lepsza.
Prenna to z pewnością jedna z tych głównych bohaterek, które nie irytują nas swoją naiwnością, lekkomyślnością oraz głupotą. Jest to dziewczyna bardzo inteligentna, już wcześniej zorientowała się, że coś nie gra z przywódcami ludzi, którzy przybyli w przeszłość, że coś ukrywają i wcale nie próbują naprawić przyszłości, bo przecież oni nic w tym kierunku nie robią. Pomimo tego, że Prenna nieraz wpadała w kłopoty, to zawsze ostatecznie udawało jej się wychodzić z opresji zwycięsko, z podniesioną głową, doprowadzając rywali do szału. Bardzo ją polubiłem, głównie za jej spostrzegawczość oraz inteligencję, a jej postaci nie mam do zarzucenia nic.
Ethan to również bohater bardzo inteligentny i bystry. Do jego osoby również zapałałem sympatią, głównie dlatego, że nie był wyidealizowany. Spodobało mi się też to, że bardzo kochał Prennę, zawsze był gotowy stanąć w jej obronę, nawet w tak niebezpiecznych sytuacjach, w których mógłby stracić życie.
Jak już wspominałem, na początku bardzo dużo kosztowało mnie wciągnięcie się w Tu i teraz, ale na szczęście z czasem zacząłem się stopniowo coraz bardziej w nią zagłębiać, aż w końcu pochłonęła mnie niczym czarna dziura. Jednak powodem tego, że nie mogłem złapać rytmu z książką były głównie przydługie opisy miejsc czy wydarzeń. Czytając je początkowo bardzo się nudziłem, jednak z czasem to ustało. Pióro Ann Brashares jest bardzo lekkie, z przyjemnością czytamy o kolejnych wydarzeniach i wyczekujemy coraz to nowszych zwrotów akcji, tylko, jak już mówiłem, najpierw trzeba się w książkę wciągnąć. Język, którym została napisana książka jest przystępny dla czytelnika, ale nie infantylny czy niedojrzały, bo tego typu sformułowań w książce nie znajdziecie. Bardzo podobały mi się w książce dialogi, gdyż były sensowne, a czasem całkiem zabawne, może nie do przesady, jednak trochę tak. Opisy miejsc oraz wydarzeń też były ciekawe, o ile nie za długie. Bardzo spodobało mi się ukazanie nam wszystkich emocji, które targały bohaterami podczas opisywanych wydarzeń. Poza tym ogromną zaletą jest to, że Ann bardzo często nas zaskakuje w wplątuje w fabułę niezapowiedziane i nagłe zwroty akcji, które urozmaicają książkę i nie pozwalają nam odetchnąć.
Tu i teraz autorstwa Ann Brashares to kawał naprawdę dobrej literatury. Największymi plusami książki są na pewno ciekawa koncepcja i pomysł, a także dokładne przedstawienie świata, w którym bohaterka żyła zanim jeszcze przeniosła się w przeszłość oraz historia rozprzestrzenienia się epidemii. Kolejną zaletą jest spójność, bo przecież w powieści z pewnością nie znajdziemy bezsensownych wątków, niespójności czy niedopowiedzeń - wszystko zostało precyzyjnie wyjaśnione i nie zostawia niepotrzebnych pytań bez odpowiedzi. Spodobała mi się też akcja, którą książka wypełniona jest po brzegi - ciągle się coś dzieje, nie dając nam nawet spokojnie odetchnąć. Genialne jest to, jak bardzo autorka zaskakuje nas na każdym kroku wplątując nieprzewidziane zwroty oraz ukazując nam zupełnie inną twarz bohaterów, niż na początku sądziliśmy. Wątek romantyczny jest bardzo naturalny oraz realny, nie będzie Was denerwował obecnością na każdej stronie. Również bohaterowie są świetnie wykreowani - wszyscy niezwykle dokładnie i precyzyjnie. Każda postać jest zdolna do przejścia na inną stronę, ale także do bronienia sowich przekonań. Niektórzy bohaterowie zmieniają się pod wpływem słowa, chwili czy nieprzewidzianych zdarzeń, co czasem prowadzi do poważnych konsekwencji. Styl pisania pozwoli się Wam łatwo wciągnąć w książkę; nie znajdziecie też słów, których znaczenia musielibyście szukać w słowniku ale nie powiecie też, że język pozostawia wiele do życzenia. Zakończenie z pewnością wbije Was w fotel i nie wypuści aż do ostatniego słowa, także strzeżcie się! Jedynym minusem książki są czasem przydługie i nieraz nudne opisy, które pozwolą Wam odlecieć gdzieś zupełnie indziej, ale warto przymknąć na nie oko, bo poza tym powieść Ann Brashares gwarantuje Wam rozrywkę na wysokim poziomie. Tu i teraz polecam głównie wszystkim, ale najbardziej osobom, które lubią mieszankę młodzieżówki, thrillera oraz sci-fi, bo do tych gatunków można zaliczyć tę powieść. Ja daję ocenę 8/10, bo ta książka naprawdę na to zasłużyła. CZYTAJCIE!!!
Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/odmienic-bieg-historii-recenzja-ksiazki.html
Tę pisarkę możecie znać z jej innej serii, Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów. Jednak to było moje pierwsze spotkanie z nią, bo jeszcze nigdy nie czytałem nic, co wyszło spod jej pióra. Całe szczęście Tu i teraz to książka pojedyncza i wcale nie...
2016-01-31
Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/nawet-smierc-karalucha-potrafi-wzruszyc.html#comments
Od razu się przyznam, że po tej książce nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego - ot, zwykła książka dla młodszych czytelników. Sięgnąłem po nią głównie dlatego, że napisała ją Suzanne, którą po prostu kocham i nigdy nie przestanę. A czy książka okazała się zwykłą opowiastką dla dzieci, czy może jednak wniosła coś do mojego życia?
Okładka Gregora i Niedokończonej Przepowiedni jest całkiem ładna. Nietoperze oraz budynki zostały świetnie ukazane - pasują do treści, ale przypominają też Podziemie, które sam sobie wyobraziłem czytając książkę. Jedynie dzieci lecące na nietoperzu wyglądają trochę dziwnie, przypominają mi ludziki z klocków LEGO. Ale poza tym nie mam się do czego przyczepić, okładka została wykonana bardzo estetycznie i świetnie dobrano kolorystykę. Grzbiet również wygląda super, a poza tym nie wygina się podczas czytania. Opis z tyłu z pewnością jest intrygujący, bardzo zachęca do przeczytania - z jednej strony jest bardzo zabawny, ale z drugiej poważny i mówi o ważnych aspektach książki, jednocześnie nie zdradzając ważniejszych wątków fabuły. Kartki są szare, a chyba właśnie takie woli większość czytelników, chociaż dla mnie to obojętne. Czcionka jest duża, dzięki czemu książkę czyta się ekspresowo. Literówek nie ma prawie wcale, a tusz nie rozmazuje się. Nie mam innego wyjścia, jak tylko pochwalić wydawnictwo za wydanie książki, które jest naprawdę solidne i dokładne, a zarazem całkiem ładne.
Pomysł na książkę, moim zdaniem, był naprawdę ciekawy i nietuzinkowy. Stworzenie świata, Podziemia, w którym nietoperze i szczury są nie tylko większe od ludzi, ale również potrafią z nimi rozmawiać, wydało mi się nieco specyficzne, ale z pewnością fajne i nowe. Muszę pochwalić za to Suzanne, bo świat, który stworzyła, stał się niezwykle niebanalny i ciekawy. Poza tym Podziemie zostało na kartach książki naprawdę dokładnie i z dbałością nakreślone, dzięki czemu nie doszukamy się żadnych niespójności czy niedopowiedzeń. Autorka przedstawiła i dokładnie opisała nie tylko to, jak wygląda Podziemie, ale ukazała też nietypowych mieszkańców tego miejsca i nakreśliła relacje między konkretnymi gatunkami. Poza tym nakreśliła też tło społeczne i polityczne, przez co wiemy, że już niedługo może rozpętać się wojna. Spodobało mi się też to, że Suzanne opowiedziała nam to, jak ludzie trafili do Podziemia i w jaki sposób je zasiedlili.
Akcja książki jest naprawdę wartka; bohaterowie trafiają do Podziemia i od razu zostają wplątani w niezwykły bieg zapierających dech w piersiach i niebezpiecznych przygód. To wielka zaleta książki, bo dzięki temu czytając ją nie sposób się nudzić. Na każdej stronie coś się dzieje, autorka ciągle opisuje coraz to wspanialsze wydarzenia, a przygody bohaterów są naprawdę ciekawe i nie da się od nich oderwać.
Następną zaletą Gregora i Niedokończonej Przepowiedni jest logiczność - nie ma wątków czy wydarzeń, które nie pasowałby by do reszty, a czasem momenty, które pozornie wydawałby się zbędne czy niepotrzebne tak naprawdę prowadzą do czegoś innego. Po przeczytaniu książki dostajemy odpowiedź na każde pytanie, autorka nie zostawia niczego bez wyjaśnienia.
Powieść można byłoby uznać jako książkę dla dzieci. I owszem, jest ona poświęcona dla młodszych czytelników, ale poza tym opowiada o wielu ważnych dla każdego człowieka rzeczach i w nienachalny sposób przedstawia wartości, takie jak chociażby przyjaźń, miłość, troskę i odpowiedzialność za bliskich czy lojalność. Moim zdaniem powieść ta mówi też w pewien sposób o tym, aby nie kierować się w życiu stereotypami oraz uprzedzeniami. Przecież w Podziemiu mamy nietoperze, wielgachne szczury i pająki. No powiedzcie szczerze - chcielibyście żyć z takimi zwierzętami, które nie są już bezbronnymi stworzeniami, tylko sąsiadami, dorównującymi Wam wzrostem? A jednak niektóre z tych zwierząt okazały się naprawdę wspaniałymi towarzyszami w niebezpiecznych podróżach - do tego stopnia lojalnymi, aby oddać za innych życie.
W książce trochę zaskoczyło mnie to, ile w niej jest śmierci oraz trochę brutalnych scen. Często ginie ktoś z bohaterów, a niektóre opisy takich wydarzeń są naprawdę okropne, jak na przykład zjadanie pająka przez drugiego przedstawiciela tego gatunku albo miażdżeniu czaszki zębami, przez co niektórym pewnie przeszłyby ciarki po plecach.
Już po Igrzyskach śmierci wiem, że Suzanne Collins ma wielki talent do tworzenia fabuły i postaci. W tej książce również z bohaterami nie jest gorzej - każdy z nich jest na swój sposób inny i skomplikowany. Wszystkie postaci są bardzo misternie wykreowane, co jest wielką zaletą książki. Autorka stworzyła gamę różnorakich postaci, czasem ludzi, czasem zwierząt, które naprawdę potrafią urzec czytelnika swoim usposobieniem i charakterem. Świetne jest również to, że pomimo tego, iż jest to książka przeznaczona młodszym czytelnikom, to jednak postacie są bardzo dobrze nakreślone, autorka bardzo mocno zagłębiła się w ich psychikę i umysł, dzięki czemu stworzyła niesamowicie realne i mocne postacie.
Gregor już od początku zdobył moją sympatię, szczególnie tym, z jaką odpowiedzialnością opiekował się swoją młodszą siostrą, Botką. Nie był egoistą - w pierwszej kolejności zawsze myślał o siostrze, a później o przyjaciołach; ich dobro stawiał nad swoim życiem. Spodobało mi się w nim też to, że jest rozważny i inteligentny, nie robił nic pochopnie czy impulsywnie. W jego postaci urzekło mnie to, że nie kierował się stereotypami, a właśnie potrafił się im przeciwstawić. Polubiłem go bardzo mocno, mam nadzieję, że w kolejnych tomach jego charakter nie ulegnie zmianie, a jeśli już, to tylko i wyłącznie na lepsze!
Gregor i Niedokończona Przepowiednia ma wiele innych barwnych postaci, które również ogromnie polubiłem i zostaną w mojej pamięci na długi okres. A co w tym wszystkim jest najdziwniejsze - o wiele więcej jest takich postaci zwierzęcych niż ludzkich. Szczególnie zapamiętam samicę karalucha, Tick. Nie powiem Wam dlaczego, bo to byłby spoiler, ale zachowała się ona w bardzo szlachetny sposób i nie zapomnę tego na bardzo długo.
To nie moje pierwsze spotkanie z Suzanne Collins, dlatego wiedziałem od początku, że autorka ta ma niesamowity styl pisania. Pozwolił mi się on bardzo szybko wciągnąć w książkę, którą czytało się piorunem! Zacząłem czytać Gregora... a zanim się obejrzałem byłem już za setną stroną! Naprawdę, książkę czyta się wyjątkowo szybko, co jest zapewne zasługą dużej czcionki oraz świetnego stylu pisania. Język, którym została napisana książka, nie jest jakoś szczególnie wyszukany - w końcu to powieść dla dzieci. Jednak pomimo to nie jest on też uproszczony czy infantylny - nie ma niepotrzebnych zdrobnień ani dziecinnych słówek. Suzanne niezwykle barwnie i ciekawie opisała nam Podziemie, zrobiła to w taki sposób, że mamy wszystko przed oczami, jakbyśmy oglądali film. Opisy miejsc, wydarzeń oraz postaci są bardzo dokładne, ale nie nudzą. Dialogi też są świetne - zabawne oraz sensowne.
Gregor i Niedokończona Przepowiednia to książka dla młodszych czytelników, ale również starszym powinna przypaść do gustu. Świetnie wykreowany, niezwykły i nietuzinkowy świat, bardzo namacalne postaci oraz wartka, pędząca szybko akcja to największe zalety tej powieści. Niesamowicie zgrabny styl pisania Suzanne Collins, to jak ukazuje nam bohaterów, jak opisuje ich przeżycia, miejsca, emocje oraz wydarzenia z ogromną łatwością pozwoli się każdemu wciągnąć do Podziemia. Poza tym książka bardzo ciekawie przedstawia nam szereg niezwykle ważnych w życiu wartości, takich jak miłość, ogromna rola przyjaźni w życiu człowieka, odpowiedzialność czy troska o bliskich i przyjaciół, lojalność oraz wyrzekanie się stereotypów czy uprzedzeń. Gregor i Niedokończona Przepowiednia to moim zdaniem idealny materiał na lekturę - jest bardzo ciekawą książką, która na pewno usatysfakcjonuje czytelnika, a poza tym nauczy go wielu ważnych rzeczy, którymi powinien się kierować w życiu oraz o co powinien dbać. Ja książce daję ocenę 7/10 i mam nadzieję, że kolejne tomy utrzymają ten sam poziom. POLECAM!
Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/nawet-smierc-karalucha-potrafi-wzruszyc.html#comments
Od razu się przyznam, że po tej książce nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego - ot, zwykła książka dla młodszych czytelników. Sięgnąłem po nią głównie dlatego, że napisała ją Suzanne, którą po prostu kocham i nigdy nie przestanę....
Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2016/01/tajemnice-przepowiednie-rytuay-recenzja.html
Po Króla kruków sięgnąłem głównie dlatego, że zarówno ta książka, jak i autorka już od całkiem długiego czasu mnie intrygują. Ostatnio do mojej biblioteczki trafiły trzy książki Maggie Stiefvater, jednak w pierwszej kolejności postanowiłem przeczytać właśnie Króla kruków, bo wydawał mi się najbardziej świeży i oryginalny.
Okładka Króla kruków bardzo mi się podoba, jest taka nietypowa. Obraz na niej przedstawiony wygląda jakby został namalowany farbami, co naprawdę dobrze się prezentuje. W dodatku świetnie dobrana kolorystyka, a poza tym okładka została niezwykle dopasowana nie tylko do tytułu, ale także do treści, jak i klimatu książki, który jest cudowny, ale o tym wspomnę później. Grzbiet książki jest jeszcze piękniejszy, ale co ważniejsze, solidny, a podczas czytania nie łamie się. Opis jest bardzo intrygujący i nie zdradza niczego ważniejszego z książki, za co ogromny plus. A tak w ogóle, to tył powieści jest naprawdę przepiękny. Czcionka jest całkiem spora, przez co książkę czyta się ekspresowo, a literówek jest bardzo mało, jeśli w ogóle jakieś są, bo ja chyba żadnej nie dostrzegłem. Tusz nie rozmazuje się, a strony są szare. Naprawdę, ukłony ode mnie lecą w stronę wydawnictwa za wydanie Króla kruków, które jest naprawdę hipnotyzujące!
Zacznę od tego, że pomysł autorki na tę serię niezmiernie mi się podoba. Jest on bardzo ciekawy i nietypowy. Te wszystkie tajemnice, wróżby, linia mocy i wiele różnych rzeczy, które są naprawdę nietuzinkowe, skradły moje serce. Król kruków to taki powiew świeżości, co z czym osobiście się jeszcze nie spotkałem.
Po przeczytaniu książki od razu w oczy rzuca się bardzo przemyślana fabuła. Wszystko do siebie pasuje, nie ma zbędnych wydarzeń, wątków czy postaci. Nie wiem jak bardzo byśmy chcieli, to nie znajdziemy niczego nielogicznego czy niepasującego do reszty.
Następną zaletą książki jest to, w jaki sposób autorka wszystko nam przedstawiła. Opisała i wyjaśniła wszystkie wymyślone przez nią wątki bardzo barwnie oraz z wielką dokładnością i precyzją. Nie ma żadnych niejasności czy nielogiczności, każdy element idealnie do siebie pasuje i się uzupełnia. Jednak Maggie nie podaje nam wszystkich wyjaśnień na tacy od samego początku - zdarza się, że odpowiedzi i rozszyfrowań na wiele pytań czy zagadek nie znamy aż do ostatniej strony, co tylko nakłania nas do dalszego czytania i czytania i sprawia, że nie możemy oderwać się od lektury. A kiedy już te rozwiązania poznamy, to nie możemy wyjść z podziwu, jak misternie i dokładnie została przemyślana i nakreślona każda zagadka oraz z jaką dbałością o każdy najmniejszy szczegół Maggie wplotła ją w fabułę.
W książce nie przypadło mi do gustu jedynie to, w jakim tempie rozwija się akcja. Fabuła rozkręca się bardzo powoli, pomimo tego, że przez cały czas coś się dzieje, to jednak nie są to wydarzenia, które wbiłyby nas w fotel. Jakieś ważniejsze wydarzenie ma miejsce dopiero w połowie książki. Całe szczęście pod koniec mamy istne fajerwerki, może nadal trochę nieśmiałe, ale zadowalające i bardzo ciekawe.
Z opisu Króla kruków mogłoby wynikać, iż jest to romans paranormalny. Otóż to nic bardziej mylnego. W książce całego wątku romantycznego jest bardzo mało, został on wręcz tylko naszkicowany, w dodatku bardzo lekko i delikatnie. Bardzo mi się ten wątek spodobał, bo pomimo tego, że autorka przedstawiła go w bardzo delikatny sposób, to był całkowicie naturalny, ale też skomplikowany. Autorka genialnie go poprowadziła - uczucia, które rodzą się w Blue zostały nakreślone bardzo lekko, nietuzinkowo i niejednoznacznie. Poza tym głównej bohaterce została przepowiedziana pewna wizja związana z osobą, którą kiedyś pokocha. Nie mogę Wam zdradzić, jak ta przepowiednia brzmiała, bo byłby to spoiler, jednak mogę powiedzieć, że miesza ona bardzo w życiu głównej bohaterki i sprawia, że ta ciągle musi trzymać się na baczności. Znów muszę pochwalić kreatywność i wyobraźnię autorki, bo stworzenie tejże właśnie przepowiedni to było coś mistrzowskiego, naprawdę magicznego. Mam nadzieję, że autorka jeszcze bardziej pokomplikuje losy głównej bohaterki w dalszych tomach, ale to na szczęście jeszcze przede mną.
Jednym z największych atutów książki jest jej atmosfera. Maggie Stiefvater stworzyła coś... po prostu magicznego. Klimat Króla kruków jest obłędny - wszechobecne magia i tajemnice wywołały u mnie tyle emocji, że po prostu nie miałem czasu na to, żeby uszło ze mnie napięcie i żebym mógł wreszcie odetchnąć. O wszystkich tajemnicach, wróżbach, rytuałach oraz innych paranormalnych zjawiskach i rzeczach czytałem z wypiekami na twarzy, moja ciekawość wzrastała z każdym kolejnym zdaniem i sprawiała, że nie chciałem się oderwać od książki. Maggie doskonale wie, jak przyciągnąć czytelnika do swojej książki, co w Królu kruków dokładnie pokazała.
Bardzo spodobało mi się to, że każda postać została stworzona po to, aby odgrywać jakąś rolę. Każdy bohater miał do spełnienia jakieś zadanie; nie znajdziemy tu osób, które zostały nakreślone na siłę, aby zapełniać puste karty powieści. Następnym plusem jest to, że Maggie w każdą postać tchnęła wiele życia i sprawiła, że wszyscy są namacalni i jedyni w swoim rodzaju. Już od samego początku widać, jak bardzo różni się każdy bohater Króla kruków. Wszystkie postaci myślały w inny sposób, wyznawały inne wartości i obierały różne ścieżki. Te różnice bardzo mi się podobały, ponieważ pozwalały bez większego wysiłku odróżnić jednego bohatera od drugiego. Każda postać jest indywidualna, tajemnicza i niezwykle skomplikowana oraz złożona, a czasami niektóra z nich okazuje się być zupełnie kimś innym, niż mogłoby się zdawać.
Blue pochodzi z rodziny, w której każda kobieta jest medium, jednak sama nie widzi przyszłości. Jej zdolność jest inna - potrafi sprawiać, że wróżki ''słyszą'' i ''widzą'' wszystko dokładniej, czyli coś na kształt ulepszania ich mocy. Charakter głównej bohaterki przypadł mi do gustu i zapałałem do Blue sympatią. Podziwiałem w niej to, że w każdej sytuacji postępowała z ogromną rozwagą, chociaż w niektórych momentach miałem wrażenie, że trochę zbyt mało w niej ikry.
Gansey to bohater niezwykle protekcjonalny. Jest bogaty i szanowany, ale tak najbardziej zależy mu na odnalezieniu Glendowera - tytułowego Króla Kruków, oraz obudzeniu linii mocy, ponieważ ten, kto wykona te rzeczy, dostanie to czego pragnie. Polubiłem Ganseya, najbardziej za to, jakim lojalnym jest przyjacielem. Podziwiam też w nim to, że potrafi zachować zimną krew w każdej sytuacji oraz to, z jaką determinacją dąży do celu.
Ronan to bogaty chłopak, jednak nie zależy mu na niczym. Ma gdzieś konsekwencje czy zasady, zawsze działa po swojemu i jest bardzo zbuntowany. Nie pozwoli sobą rządzić, nikt nie może dyktować mu tego, co ma robić. Jednak pod tą maską kryje się naprawdę lojalny towarzysz, który za sowich przyjaciół byłby gotów skoczyć w ogień. Polubiłem go, jednak czasem mnie denerwował, gdyż wydawał się zbyt porywczy i impulsywny.
Adam ma zupełnie inną sytuację rodzinną - nie jest bogaty, mieszka w przyczepie, a na swoje wychowanie musi sam ciężko pracować. Na dodatek jego ojciec go bije, a matka nie robi nic, aby mu pomóc, zapewne w strachu przed mężem. Adam zaimponował mi swoją odpowiedzialnością i inteligencją, tym, z jaką determinacją dążył do tego, aby być niezależny. Kierował się twardymi zasadami, jednak dla mnie zbyt gorliwie ich przestrzegał, przecież czasami mógł ustąpić. Denerwowało mnie też trochę to, że sam bał się przeciwstawić ojcu, jednak w porę uświadomił sobie swój błąd i go naprawił.
Narracja Króla kruków jest trzecioosobowa, a autorka opisuje wydarzenia z perspektywy Blue, chłopaków oraz pewnego nauczyciela łaciny. Styl pisania Maggie Stiefvater jest bardzo lekki, z wielką łatwością pozwala się wciągnąć w książkę. Język, którym posługuje się autorka, jest przystępny dla czytelnika, ale nie infantylny bądź uproszczony. Pióro Maggie od razu przypadło mi do gustu, nawet zacząłem żałować, że to dopiero moje pierwsze spotkanie z nią, ale na szczęście mam jeszcze wiele jej książek do przeczytania. Muszę też wspomnieć o dialogach, które są po prostu wspaniałe. Nie dość, że ciekawe i sensowne, to na dodatek przyprawione humorem - czytając dialogi między bohaterami nie sposób się nie uśmiechnąć. Poza tym autorka niesamowicie potrafi wytworzyć napięcie, które towarzyszy nam przez całą książkę i nie znika aż do ostatniej strony. Opisy miejsc, postaci czy wydarzeń również były niezwykle żywe. Czytając Króla kruków miałem wrażenie, jakbym oglądał film, a nie czytał książkę. W dodatku każdy wątek został opisany z taką dokładnością, a zarazem tak ciekawie, że od książki naprawdę trudno jest się oderwać, a emocje przedstawione przez Maggie, których było naprawdę wiele i które czasem diametralnie się od siebie różniły, zostały naprawdę naturalnie i ciekawie zobrazowane.
Król kruków to moje pierwsze spotkanie z Maggie Stiefvater, jednak już wiem, że na pewno nie ostatnie. Już mam ochotę na więcej, na szczęście na mojej półce leżą inne książki autorki. Król kruków to książka, na którą autorka miała naprawdę świetny i oryginalny pomysł, a z jego wykonaniem wcale nie jest gorzej. Od powieści naprawdę bardzo trudno się oderwać, ponieważ wszystko zostało przedstawione niesamowicie ciekawie i szczegółowo. Wszystkie zagadki i tajemnice, rytuały i wróżby zostały opisane fantastycznie, z każdą stroną jest ich coraz więcej, a to tylko wzmaga naszą ciekawość. Jedną z największych zalet książki jest wątek romantyczny, który został opisany w niezwykły sposób - delikatnie i lekko, na kartach powieści nie ma zbyt wiele miłości między bohaterami, ich uczucia nie grają pierwszych skrzypiec, co było naprawdę dobrym zamysłem. W dodatku zakończenie książki jest bardzo nabuzowane emocjami, wbija w fotel i sprawia, że nie można się oderwać aż do ostatniej strony. Poza tym jest niezwykle zaskakujące - nie spodziewałem się, że autorka obierze taki scenariusz, jednak bardzo mi się spodobało poprowadzenie fabuły w tym kierunku. Postaci zostały świetnie i dokładnie wykreowane, od razu widać, że autorka stworzyła je, bo powierzyła im konkretne zadania do spełnienia i wiedziała, czego od nich chce, dzięki czemu nie spotkamy w książce bohaterów mdłych czy wciśniętych na siłę. Styl pisania Maggie jest wyjątkowy - nadal nie mogę wyjść z podziwu, jak pięknie odwzorowała atmosferę tej książki. Na każdej stronie czuć rozbrajającą magię, do tego szczypta miłości i wiele tajemnic do rozszyfrowania. Emocje przedstawiła niezwykle barwnie, a każde miejsce czy wydarzenie opisała tak, że czytając w ogóle się nie nudzimy. Dialogi są niezwykle zabawne, kiedy czytałem rozmowy bohaterów momentami uśmiech nie schodził mi z twarzy. Jedyną rzeczą, która wielu osobom może się nie spodobać jest bardzo wolno i ociężale rozwijająca się akcja. Mnie to jakoś szczególnie nie raziło, ale czasem chciałem, żeby coś w końcu zaczęło się dziać, co na szczęście dostałem na końcu. Cóż, jak widzicie, przeważają zalety, więc nie mam innego wyjścia, jak tylko bardzo gorąco polecić Wam Króla kruków, a Wy musicie go przeczytać! Książce daję ocenę 7/10, bo pomimo tego, że to naprawdę kawał dobrej literatury, to jednak czegoś mi w tej powieści zabrakło. Czegoś, co mam nadzieję dostać w kolejnych tomach. POLECAM!
Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2016/01/tajemnice-przepowiednie-rytuay-recenzja.html
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPo Króla kruków sięgnąłem głównie dlatego, że zarówno ta książka, jak i autorka już od całkiem długiego czasu mnie intrygują. Ostatnio do mojej biblioteczki trafiły trzy książki Maggie Stiefvater, jednak w pierwszej kolejności postanowiłem...