Biblioteczka
"Ufaj temu, co czujesz"
Kapitan Lee jest piękna i odważna. Dowodzi oddziałami wysłanymi na planetę Avon, które mają stłumić wywołany działaniami wielkich korporacji bunt mieszkańców. W zamian za ciężką pracę obiecano im lepsze życie, ale słowa nie dotrzymano. Lee musi być silna i bezwzględna, ma także osobiste powody, by nienawidzić rebeliantów.
Flynn ma bunt we krwi. Jego siostra zginęła w powstaniu przeciwko korporacjom. Udaje mu się uwięzić Lee, jednak gdy jego towarzysze chcą ją zabić, Flynn niespodziewanie podejmuje decyzję, która zmienia jego życie na zawsze.
W ramionach gwiazd było jedną z najbardziej wyczekiwanych książek, które miały ukazać się na początku 2016 roku. Mnie jednak - mimo tych wszystkich "och'ów i ah'ów" całej polskiej blogosfery - historia Lilac i Tarvera nie powaliła na kolana. Jasne, była to przyjemna książka, ale nic szczególnego. Jednak pomimo nie za dobrego pierwszego spotkania z historią Kaufman i Spooner, zdecydowałam się kontynuować swoją kosmiczną przygodę z trylogią Starbound.
W spojrzeniu wroga zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Błędy, które przeszkadzały mi w pierwszym tomie, zniknęły. Na przykład, w These Broken Stars autorki zmarnowały potencjał świata przedstawionego. Trochę za bardzo skupiły się na wydarzeniach i postaciach, nie przywiązując dużej wagi do otoczenia, które mimo wszystko jest ważne. Tym razem planeta, na której znalazłam się razem z głównymi bohaterami, została dopracowana w każdym detalu. Dzięki dokładnym, ale nie za długim opisom, czułam się jakbym sama była na Avonie.
"Niebo nad Avonem się przejaśnia."
Cała historia jest podobna do pierwszej części, jednak ma kilka charakterystycznych dla siebie cech. Po pierwsze, W spojrzeniu wroga porusza tematy ściśle związane z rebelią - militaryzm oraz konflikty polityczne. Od lat walki ze sobą toczą rebelianci oraz żołnierze. Fianna starają się uwolnić swój dom - Avon - spod władzy wojska, jednak są znacznie gorzej wyposażeni i wyszkoleni niż swoi przeciwnicy. Natomiast żołnierze od lat borykają się z "chorobą", która przychodzi stopniowo - furią. Zaczyna się od zaprzestania śnienia, a kończy na odstrzeleniu czyjejś twarzy. Furia znika równie szybko, co atakuje i w końcu dorwie każdego - przynajmniej w teorii.
Właściwie, to w TSW mamy do czynienia z "dwoma" głównymi bohaterkami. Jedna to Jubilee, 8-letnia dziewczynka, która umarła razem z rodzicami na swojej rodzinnej planecie. Druga to bezwzględna i zimna kapitan Lee Chase - piękna 18-latka bez skrupułów, jeden z najlepszych żołnierzy. Oczywiście, jak się pewnie domyślacie, jest to jedna, ta sama, osoba. Po prostu pod wpływem traumatycznych wydarzeń, zmieniła się z małej dziewczynki o dobrym sercu pełnym radości, w wiecznie ostrą i niedostępną młodą kobietę.
Drugą bardzo ważną postacią jest Flynn. Rebeliant, czyli absolutne przeciwieństwo Lee. Mimo to, zostali oni połączeni ze sobą przez "przygody", które razem przeżyli. Szczerze mówiąc, to Flynna polubiłam znacznie bardziej niż Tarvera z W ramionach gwiazd. Szczególnie wzbudził moją sympatię swoim zapałem do uratowania ojczyzny bez wojny, która i tak byłaby przegrana dla fianna. W pewnym sensie przypominał mi Peetę z Igrzysk Śmierci.
"Nie widać gwiazd, jest tylko gęsta ciemność, która wciska jej się do gardła i głębiej, do serca. Śni jej się, że tonie."
Bardzo się cieszę, że podobnie jak w pierwszej części, uczucie pomiędzy Flynnem a Jubilee powstawało powoli. Na początku nie przepadali za sobą, jednak - jak już wspominałam w akapicie wyżej - połączyły ich pewne wydarzenia, których doświadczyli razem.
Dużą zaletą jest to, że tym razem wątek miłosny nie przysłonił najważniejszego - według mnie - aspektu książki jakim jest wojna pomiędzy rebeliantami a wojskiem. Był raczej dodatkiem, którego obecności nie odczuwałam w trakcie czytania. Dopiero nasilił się na sam koniec, co było idealnym momentem, który zwieńczył tę świetną historię.
Bardzo, ale to bardzo polecam Wam zapoznać się z trylogią Starbound. Nawet jeśli pierwszy tom nie zachwycił Was tak jak mnie, to nie przejmujcie się, bo drugi jest o niebo lepszy (albo galaktykę nawiązując do tematyki książki). Kaufman i Spooner pokazały tutaj swoje możliwości w pełnej krasie. Mam nadzieję, że trzecia część utrzyma poziom drugiego i będę mogła - pomimo małych problemów z W ramionach gwiazd - nazywać książki z tej serii jednymi z moich ulubionych.
"Ufaj temu, co czujesz"
Kapitan Lee jest piękna i odważna. Dowodzi oddziałami wysłanymi na planetę Avon, które mają stłumić wywołany działaniami wielkich korporacji bunt mieszkańców. W zamian za ciężką pracę obiecano im lepsze życie, ale słowa nie dotrzymano. Lee musi być silna i bezwzględna, ma także osobiste powody, by nienawidzić rebeliantów.
Flynn ma bunt we krwi. Jego...
"Rana zadana przez zdradę goi się najtrudniej."
Sofia wie, że w życiu może polegać tylko na sobie. Jej głównym celem stała się zemsta na korporacji LaRoux Industries, którą obwinia o śmierć ojca. Aby tego dokonać, nie cofnie się przed niczym. Gideon to błyskotliwy i niezwykle utalentowany haker. Sofia i Gideon nie ufają sobie nawzajem, ale wspólny cel zmusza ich do współpracy.
Po przeczytaniu fenomenalnego poprzedniego tomu - W spojrzeniu wroga - od razu sięgnęłam po ostatni tom kosmicznej trylogii Kaufman i Spooner. I po przeczytaniu stwierdzam, że będzie to jedna z najlepszych serii 2017 roku, jestem tego pewna.
Tym razem głównymi bohaterami są Sofia oraz Gideon. Oboje mamy okazje poznać już w poprzednim tomie.
Sofia jest rządna zemsty za to co spotkało jej ojca, chce aby LaRoux zapłacił najwyższą cenę - zginął.
Gideon natomiast znany jest nam pod nazwą Walet Kier. Jest on bardzo dobrym hakerem, który także chce doprowadzić do upadku LaRoux'a, ale w inny sposób. Ma on zamiar wyjawić wszystkie mroczne sekrety milionera.
"Wybór jest naszym najwspanialszym prawem, najwspanialszym prezentem i naszą największą odpowiedzialnością."
Autorkom udało się utrzymać poziom drugiego tomu, co nie było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, ponieważ w poprzedniej części pokazały na co je stać. Z bólem serca czytałam tę powieść, bo wiedziałam, że to już koniec mojej przygody z genialnym światem wykreowanym przez Spooner oraz Kaufman. No ale wszystko co dobre kiedyś się kończy.
Powieści od pierwszych stron wciągnęła mnie w takim stopniu, że nie byłam w stanie się oderwać dopóki nie poznałam zakończenia. Szczerze mówiąc, nie da się przewidzieć wydarzeń mających miejsce w tej książce. Kiedy myślałam, że gorzej być nie może, okazywało się, że jednak może. Zupełnie jakbym uczyła się chemii kwantowej.
Ogromną zaletą - poza druzgocącymi serce wydarzeniami - są style pisania obydwu pań. W żadnym stopniu podczas czytania nie odczułam, że powieści piszą dwie osoby. Meagan Spooner oraz Amie Kaufman nie raz wywołały uśmiech na mojej twarzy przez teksty, które stworzyły dla bohaterów.
Główni bohaterowie są moimi absolutnymi faworytami. Mimo że pokochałam pozostała czwórkę z poprzednich tomów - którzy, swoją drogą, również pojawili się w finale trylogii i mieli bardzo duży wkład w zakończenie - to Gideon i Sofią bija innych na głowę.
Sof jest bohaterką co raz rzadziej pojawiającą się w książkach. Odważna, sympatyczna, bardzo sprytna i zdeterminowana. Szczerze mówiąc, jej inteligencja bardzo mnie zaskoczyła. Dziewczyna nie potrzebuje księcia na białym koniu. Jest zupełnie inna niż Lilac czy Lee.
"Czas to choroba stworzona przez ten gatunek, i jako ich niewolników dotyka ona również nas. Wśród objawów znajdują się niecierpliwość, nuda, szaleństwo i rozpacz. A co najgorsze – zrozumienie. Te stworzenia nie potrafią spojrzeć w głąb drugiej osoby tak jak my, przez co znają się jedynie za pośrednictwem słów, które wymyśliły. A słowa rodzą nieprawdę."
Bardzo podobał mi się fakt, że główni bohaterowie nie zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Potrzebowali czasu, żeby sobie zaufać, a kilka razy oboje tę cienką nić porozumienia naciągali tak mocno, ze mogła pęknąć w każdej chwili, niszcząc to, co ta dwójka pomiędzy sobą stworzyła.
Trylogia Starbound jest genialna. Polecam ją serdecznie każdemu, nie zależnie od płci czy wieku. Zasługuje ona na równie dużą sławę jak za granicą, ponieważ to co stworzyły wspólnymi siłami Kaufman i Spooner jest wspaniałe. Jeżeli będziecie mieli okazję, to przeczytajcie, bo nie pożałujecie. A jeśli czytaliście pierwszy tom i niezbyt się Wam on spodobał to i tak zachęcam Was do sięgnięcia po drugą oraz trzecią część - są one znacznie lepsze.
Na zakończenie chciałabym tylko wspomnieć, że W spojrzeniu wroga oraz W sercu światła dostaniecie tylko w "księgarni internetowej" Moondrive (KLIKNIJ TUTAJ). Spowodowało to wiele oburzeń, ale moim zdaniem to bardzo logiczne wyjście. Więc zanim zaczniecie się burzyć, przeczytajcie post jednego z moich ulubionych blogerów i vlogerów, bo Czytacz dobrze prawi → KLIK.
"Rana zadana przez zdradę goi się najtrudniej."
Sofia wie, że w życiu może polegać tylko na sobie. Jej głównym celem stała się zemsta na korporacji LaRoux Industries, którą obwinia o śmierć ojca. Aby tego dokonać, nie cofnie się przed niczym. Gideon to błyskotliwy i niezwykle utalentowany haker. Sofia i Gideon nie ufają sobie nawzajem, ale wspólny cel zmusza ich do...
Kilka tygodni po lądowaniu na Ziemi młodzi koloniści zdołali założyć obóz i zaprowadzić porządek w dzikim środowisku. Delikatna równowaga ulega jednak zakłóceniu, kiedy na Ziemię docierają nowe lądowniki.
Ci, którzy dostali się na ich pokłady, mogą mówić o szczęściu, ponieważ w Kolonii właśnie kończy się tlen, ale szczęście Glass po wylądowaniu na Ziemi wydaje się dobiegać kresu. Clarke prowadzi wyprawę ratunkową na miejsce lądowania, lecz jej myśli krążą ciągle wokół rodziców, którzy być może jednak żyją. Tymczasem Wells walczy, by pozostać przywódcą mimo przybycia na Ziemię wicekanclerza w asyście uzbrojonych strażników, a Bellamy musi zdecydować, czy uciec od odpowiedzialności za przestępstwa, czy też stawić czoło rzeczywistości.
Dla setki zesłańców nadszedł czas, by zjednoczyć siły i walczyć o wolność odnalezioną na Ziemi. Alternatywą będzie utrata wszystkiego, co kochają – w tym również ukochanych osób.
Powrót na Ziemię był jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie książek w 2016 roku. Zaraz po przeczytaniu poprzednich dwóch tomów wzięłam się za oglądanie serialu, który powstał na podstawie tej serii, jednak tak naprawdę bardzo niewiele łączy The 100 z jego książkowym pierwowzorem. Niestety, trzeci tom Misji 100 okazał się znacznie gorszy niż swoje poprzedniczki.
Wszystko zaczęło się w momencie, w którym skończyła się druga część, czyli na tragicznym lądowaniu innych Kolonistów. Trudno było mi przejść przez pierwsze kilkanaście stron ze względu na uczucie déjà vu. Kass Morgan znowu - tak samo jak w pierwszym tomie - zaczęła opisywać przyrodę na Ziemi, co dla mnie było po prostu zapychaczem.
Na początku akcja nie pędzi jakoś szczególnie, ale w pewnym momencie wszystko nabiera tępa. Szkoda tylko, że to tępo w pewnym momencie jest tak szybkie, że bohaterowie zaczynają przenosić się z jednej sytuacji do drugiej bez żadnego wyjaśnienia. Autorka miała naprawdę dużo dobrych pomysłów, które zaczynała, ale potem nagle jakby nie wiedziała co z nimi zrobić, więc je porzucała. Spójrzmy na przykład, na rozpoczęty pod koniec drugiej części watek dotyczący rodziców Clarke, którzy - jak się okazało - żyli. Zaczynając Powrót na Ziemię ze zniecierpliwieniem czekałam jak potoczy się dalej ta część historii, a wszystko co dostała to tylko kilka zdań suchych faktów, nic więcej. Aha, to ja podziękuję za takie wyjaśnienie.
Zauważyłam, że z każdym tomem moja opinia o postaciach wykreowanych przez Morgan, zmienia się. No, nie licząc moich odczuć względem Bell'a - nadal jest moim ulubionym bohaterem. Clarke przestała być irytująca (wow, czekałam na to trzy tomy) i dopiero teraz zaczęłam dostrzegać jej zalety: jej troskę o innych Kolonistów, determinację, miłość do Bellamy'iego. Wcześniej - mimo że byłam świadoma ich istnienia - były one przykryte płachtą utkaną ze wszystkich sytuacji, w których była bardzo denerwująca.
Jest jednak jedna bohaterka, której istnienia nie jestem w stanie zrozumieć: Glass. Ta dziewczyna ma ewidentnie opóźniony rozwój sprawności umysłowej. Jeszcze w poprzednich częściach byłam w stanie zrozumieć jej istnienie - pokazywała Czytelnikowi co dzieje się na statku kosmicznym. Jednak gdy lądowniki wylądowały (masło maślane) na Ziemi, czy nie mogła być ona jedną z ofiar katastrofy? Przedstawię Wam przykład bardzo logicznego myślenia Glass: w obozie nie jest już tak fajnie, więc razem z Lukiem, który jest jedyną "rzeczą" jakiej w życiu potrzebuje, ucieka do lasu, w którym jest pełno złych Ziemian, bez żadnych przydatnych rzeczy i zdolności do przeżycia. Tak, to naprawdę genialny plan.
Jak Widzicie, książka bardzo mnie zawiodła. Poprzednie tomy były bardzo dobre, jednak z niewiadomych mi przyczyn Kass Morgan obniżyła sobie poprzeczkę. Jednak jeśli nie Czytaliście poprzednich tomów, to mimo wszystko Wam je polecam, bo jest to seria warta uwagi. A jeszcze bardziej polecam Wam serial, który jest rewelacyjny i jutro, 01.02.2017 zaczyna się czwarty sezon. Nie mogę się doczekać, bo trzeci zakończył się w bardzo złym momencie. ♔♕
Kilka tygodni po lądowaniu na Ziemi młodzi koloniści zdołali założyć obóz i zaprowadzić porządek w dzikim środowisku. Delikatna równowaga ulega jednak zakłóceniu, kiedy na Ziemię docierają nowe lądowniki.
Ci, którzy dostali się na ich pokłady, mogą mówić o szczęściu, ponieważ w Kolonii właśnie kończy się tlen, ale szczęście Glass po wylądowaniu na Ziemi wydaje się dobiegać...
Co robisz, gdy podczas lekcji chemii w głowie wirują ci zamiast pierwiastków fragmenty ulubionych piosenek?
Lily po prostu zapisała wers z ukochanego utworu na ławce. Niczego nie oczekiwała, a jednak następnego dnia zobaczyła, że ktoś dopisał kolejne zdanie. Ktoś, kto najwyraźniej zna tekst tej piosenki. Jak to możliwe, że w tej nudnej szkole ktoś także kocha alternatywne zespoły?
Wkrótce ławkowa korespondencja między Lily a tajemniczym miłośnikiem muzyki nabiera tempa. Rozmawiają nie tylko o muzyce, ale i o swoich problemach i stają się sobie coraz bliżsi. Kim jest ta tajemnicza bratnia dusza?
Kasie West możecie kojarzyć dzięki Jej dwóm - bardzo popularnym w ostatnim czasie - pozostałym książkom: Chłopak z sąsiedztwa oraz Chłopak na zastępstwo. Jak na razie miałam przyjemność zapoznać się tylko z dwoma powieściami, ale mam nadzieję, że kiedyś uda mi się przeczytać tę trzecią. Ale przejdźmy do recenzji.
Książka opowiada historię Lily - nastolatki innej niż pozostałe. Dziewczyna bardzo interesuje się muzyką - pisze piosenki oraz gra na gitarze. A przynajmniej próbuje obu tych rzeczy. Poza tym, ma wysublimowany gust muzyczny. Słucha głównie zespołów, o których mało kto słyszał. Nie licząc jednej tajemniczej osoby, z którą Lily zaczyna korespondować na lekcji chemii. Wszystko zaczęło się od fragmentu tekstu piosenki .......... na ławce, a skończyło się na długich listach, przez które Lily nagle nie mogła doczekać się chemii.
Styl pisania autorki jest wręcz banalny, ale absolutnie nie jest to minusem - wręcz przeciwnie. Dzięki temu powieść czytało mi się szybko co bardzo sobie liczę, ponieważ ostatnio w ogóle nie mam czasu na poznawanie nowych książek.
Cała historia nie jest jakaś bardzo skomplikowana i wymagająca myślenia pomimo "zagadki", którą dała nam pani West. Jeszcze przed połową książki byłam pewna kto jest tajemniczym korespondentem o bardzo dobrym i rzadkim guście muzycznym. Mimo to powieść czytałam z dużym zainteresowaniem, bo byłam naprawdę ciekawa jak skończy się P.S. I Like You.
W przeciwieństwie do Charlie (Chłopak z sąsiedztwa), która była przez większość książki irytująca, to Lily okazała się naprawdę sympatyczną osobą, z którą się w niektórych momentach utożsamiałam.
Dziewczyna ma trochę dziwny styl ubierania się, słucha muzyki alternatywnej i do tego jest sarkastyczna. Ta mieszanka spowodowała, że otrzymaliśmy postać, która jest naprawdę fajna i nie podnosząca ciśnienia przez swoje zachowanie.
Mnie osobiście powieść podobała się. Mimo że niektórzy mogą uznać historię Lily za banalną, to ja jestem nią po prostu oczarowana. Czytając ją, czułam takie wewnętrzne ciepło, które całkowicie oczyściło mnie z negatywnych emocji po długim dniu pełnym pracy. P.S. I Like You to słodka (ale nie przesłodzona!) powieść, którą polecam każdej dziewczynie szukającej przyjemnej i rozluźniającej książki na weekend. ♥
Co robisz, gdy podczas lekcji chemii w głowie wirują ci zamiast pierwiastków fragmenty ulubionych piosenek?
Lily po prostu zapisała wers z ukochanego utworu na ławce. Niczego nie oczekiwała, a jednak następnego dnia zobaczyła, że ktoś dopisał kolejne zdanie. Ktoś, kto najwyraźniej zna tekst tej piosenki. Jak to możliwe, że w tej nudnej szkole ktoś także kocha alternatywne...
Od śmierci Lydii Small minęły trzy miesiące. Alexis marzy o tym, by w końcu jej życie wróciło do normalności.
Ale normalni ludzie nie widują gnijących trupów na zdjęciach. Nie muszą sobie radzić z wściekłym duchem Lydii, który czasami posuwa się do przerażających ataków.
Początkowo wydaje się, że Lydia chce się zemścić tylko na Alexis. Ale wkrótce okazuje się, że przyjaciele Alexis są w niebezpieczeństwie, i tylko ona może ich uratować. Gdy wkracza do akcji, uświadamia sobie, że wróg jest o wiele potężniejszy, niż mogłaby przypuszczać… i że ich losy są splątane w sposób, którego się nie spodziewała.
Nawet w najgorszych koszmarach.
Do Bardziej martwa być nie może podeszłam z dużym dystansem. Drugi tom przygód Alexis bardzo mnie zawiódł, więc wolałam nie nastawiać się na nic super. Jednak Pani Alender pozytywnie mnie zaskoczyła i trzecia część trylogii o duchach jest najlepsza ze wszystkich. Szkoda, że to już koniec.
Na początku trudno było mi się wciągnąć w tę powieść właśnie z powodu lekkiego zawodu Od złej do przeklętej. Nie spodziewałam się niczego zaskakującego a tu proszę, książka okazała się naprawdę godna uwagi.
Dużego plusa daję autorce za klimat, w którym utrzymana jest powieść. W pewnych momentach czułam, jakbym przeżywała wszystko razem z Alexis. Cała historia owiana jest mgiełką tajemnicy i nic nie jest pewne. Pani Alender w świetny sposób dawkowała napięcie oraz nie zdradzała za dużo informacji, przez co nie mogłam oderwać się od czytania. O ile poprzednie części nie były straszne, to ta nie raz wywołała u mnie przerażenie.
Cała historia - jak już wspomniałam - jest tajemnicza. Nie wiadomo co zaraz się wydarzy.
Jednak poza mrocznymi scenami, znalazło się także wiele śmiesznych momentów, głównie pomiędzy Alexis i Lydią. Ich sarkastyczne odpowiedzi nie raz wywołały uśmiech na twarzy, przez co rozluźniałam się, zapominając, że zaraz pewnie znowu stanie się coś strasznego. Dobra sztuczka, Alender.
Bohaterowie niezbyt się zmienili, podobnie jak moje odczucia względem ich. Siostra Alexis nadal mnie irytowała, a Carter był typowym miłym chłopcem z sąsiedztwa. W Alexis zaszła drobna zmiana, jeśli porównamy ją do osoby, którą była w Złe dziewczyny nie umierają. Stała się doroślejsza, mniej samolubna. Jednak nadal nie jestem w stanie pojąć niektórych jej decyzji.
Został nam jeszcze Jared - chłopak idealny. Nie będę się o nim za bardzo rozpisywać, bo jest to kluczowa postać w tej część. Powiedzmy, że pozory mylą.
Jeżeli lubicie książki momentami przerażające i wywołujące dreszczyk emocji, to serdecznie polecam Wam całą trylogię o Alexis oraz duchach. Nawet jeśli nie podobały Wam się poprzednie tomy, to zachęcam do zapoznania się z Bardziej martwa być nie może, ponieważ jest książka dobra, przy której może nie za bardzo się odprężycie przez natłok wydarzeń, ale na pewno miło spędzicie czas.
Od śmierci Lydii Small minęły trzy miesiące. Alexis marzy o tym, by w końcu jej życie wróciło do normalności.
Ale normalni ludzie nie widują gnijących trupów na zdjęciach. Nie muszą sobie radzić z wściekłym duchem Lydii, który czasami posuwa się do przerażających ataków.
Początkowo wydaje się, że Lydia chce się zemścić tylko na Alexis. Ale wkrótce okazuje się, że...
"Żadnych żałobników. Żadnych pogrzebów."
Sześcioro niebezpiecznych wyrzutków.
Jeden niewykonalny skok.
Przestępczy geniusz Kaz Brekker otrzymuje ofertę wzbogacenia się ponad wszelkie wyobrażenie – wystarczy w tym celu wykonać zadanie, która z pozoru wydaje się niewykonalne:
– włamać się do niesławnego Lodowego Dworu (niezdobytej wojskowej twierdzy)
– uwolnić zakładnika (a ten może rozpętać magiczne piekło, które pochłonie cały świat)
– przeżyć dostatecznie długo, żeby odebrać nagrodę (i ją wydać)
Kaz potrzebuje ludzi wystarczająco zdesperowanych, żeby wraz z nim podjęli się tej samobójczej misji, oraz dostatecznie niebezpiecznych, żeby ją wypełnili. Wie, gdzie ich szukać. Szóstka najbardziej niebezpiecznych wyrzutków w mieście – razem mogą być nie do zatrzymania. O ile wcześniej nie pozabijają się nawzajem.
Leigh Bardugo możecie kojarzyć z jej Trylogii Grisza. Ja jej nie czytałam, ale mam ją w planach tak samo jak milion innych książek. Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać tę serię jeszcze w tym życiu, bo słyszałam bardzo dużo pochlebnych opinii.
"- W jaki sposób najłatwiej ukraść człowiekowi portfel?
- Przyłożyć mu nóż do gardła? - zapytała Inej.
- Pistolet do głowy? - powiedział Jesper.
- Wrzucić mu truciznę do kubka? - zaproponowała Nina.
- Wszyscy jesteście okropni - obruszył się Matthias.
Kaz przewrócił oczami.
- Najłatwiej ukraść człowiekowi portfel, mówiąc mu, że zamierzacie ukraść mu zegarek."
Wydaje mi się, że pani Bardugo słynie ze swojego stylu pisania, który podobno jest niesamowity (przynajmniej tak głoszą amerykańskie "jutuby"). I może na początku byłam nieco sceptycznie nastawiona do tej Jej "niesamowitości", to teraz mogę tylko przyznać, że styl pisania tej kobiety jest naprawdę genialny.
Świat wykreowany przez Leigh jest magiczny i urzekł mnie w 100%. Autorka ma rzadko spotykany w obecnych czasach dar do opowiadania historii. Nawet ta ogromna liczba opisów mi nie przeszkadzała.
Ogromną zaletą Szóstki wron są cytaty. Dawno w żadnej książce nie zaznaczyłam ich takiej ilości. Myślę, że to właśnie one są moja ulubioną częścią całej powieści (co z jednej strony jest strasznie głupie, bo przecież teoretycznie każde zdanie znajdujące się w tej książce mogłoby być cytatem, więc ogólnie rzecz ujmując cała ta książka jest moją ulubioną częścią).
"Kiedy wszyscy myślą, że jesteś potworem, nie musisz marnować czasu na popełnianie każdej potworności."
Bohaterowie - podobnie jak świat przedstawiony - są wykreowani genialnie. Pewnie osób, które czytały tę książkę nie zdziwi fakt, że moim absolutnie ulubionym bohaterem aka nowym mężem został Kaz. Jest to typ postaci, który po prostu uwielbiam - nie ma duszy/serca, ogólnie człowiek-zagadka. Czasami chciałam go zabić, no ale przez większość czasu go kochałam.
Kolejną postacią, której warto poświęcić czas jest Inej. Dziewczyna przeżyła naprawdę dużo w swoim stosunkowo krótkim życiu, ale mimo wszystko była - moim zdaniem - najsilniejsza ze wszystkich.
Poza tym byli jeszcze: Matthiew - druskelle; Nina - grisza; Jesper - spec od broni i Wylan - ktoś w rodzaju zakładnika.
"- To niezgodne z naturą, żeby kobiety walczyły.
- To niezgodne z naturą, żeby człowiek był równie głupi, jak wysoki, a jednak proszę, stoisz tutaj."
Jestem taką trochę sroką i lubię ładne okładki. A - jak pewnie widzicie - Szóstka wron jest przepiękna. Czarne strony, a właściwie ich grzbiety, są czymś raczej rzadko spotykanym w naszym kraju, co czyni tę książkę jeszcze bardziej wyjątkową. Poza tym okładka równie jest zachwycająca i do tego twarda (!). Wydawnictwo MAG naprawdę się postarało.
Szóstka wron to świetna historia, która jest powiewem świeżości na polskim rynku wydawniczym. Jej zakończenie nie jest zbyt przyjemne, a właściwie to czuję się lekko zniszczona psychicznie, jednak dzięki niemu jeszcze bardziej nie mogę doczekać się drugiego tomu - Croocked Kingdom.
"Żadnych żałobników. Żadnych pogrzebów."
Sześcioro niebezpiecznych wyrzutków.
Jeden niewykonalny skok.
Przestępczy geniusz Kaz Brekker otrzymuje ofertę wzbogacenia się ponad wszelkie wyobrażenie – wystarczy w tym celu wykonać zadanie, która z pozoru wydaje się niewykonalne:
– włamać się do niesławnego Lodowego Dworu (niezdobytej wojskowej twierdzy)
– uwolnić zakładnika...
Pradawne zło odradza się w nowej postaci, poprzysięgając zemstę na wszystkim, co żyje.
Druid Allanon wyrusza w niebezpieczną podróż, w której stawką jest istnienie całego świata. Z pomocą przychodzi mu jedyna spadkobierczyni magii elfów, władająca niezwykłą mocą pieśni, Brin Ohmsford.
Lecz przepowiedziano im zagładę. Zło bowiem knuje, aby związać Brin z losem straszniejszym niż śmierć...
O Kronikach Shannary usłyszałam jakiś czas temu, kiedy powstał serial. Moja przyjaciółka zaczęła go oglądać i ja też miałam taki zamiar, ale jakoś nigdy nie mam z nim po drodze. A potem dowiedziałam, że istnieje książka, więc oczywiście wolałam zacząć od pierwotnej wersji.
Zaczynając tę powieść oczekiwałam czego zupełnie innego. Tymczasem otrzymałam książkę bardzo podobną, a momentami identyczną do Hobbita oraz Władcy Pierścieni. Niektóre nazwy miejsc, istot były zbliżone do tych wykreowanych przez znanego wszystkim Tolkiena. Poza tym, sam zamysł wyprawy, w której biorą udział wojownicy i...mały chłopiec nie mający pojęcia o walce, ale który jest niezbędnym elementem podróży. Takim - wydaje mi się - najbardziej rzucającym się w oczy podobieństwem jest Allanon. Druid o potężnej mocy, który znika kiedy mu się podoba. Czy to nie brzmi znajomo? Dla niektórych to może być żadna przeszkoda, no bo trudno w obecnych czasach napisać książkę jakiej jeszcze nie było, jednak mi osobiście te podobieństwa utrudniały czytanie.
Książkę czytałam bardzo długo, bo ponad dwa tygodnie. Język w tej powieści jest trudny i skomplikowany. Musiałam się naprawdę mocno skupić (co nie zawsze było łatwe), żeby zrozumieć co czytam. Ale i tak kilka razy cofałam się o stronę czy dwie, ponieważ nie miałam zielonego pojęcia o czym rozmawiają bohaterowie.
Niby głównym wątkiem powieści miała być podróż Brin, Allanona i Rone. Tak naprawdę autor więcej czasu poświęcił na misję ratunkową młodszego brata Brin, Jaira, który chciał uratować siostrę przed przepowiedzianą jej zagładą.
Bohaterowie są słabo wykreowani. Nie wiemy o nich za dużo poza podstawowymi informacjami. Poznajemy tylko zarysy postaci, jednak mimo to muszę przyznać, że chyba najbardziej polubiłam Jaira. Mimo że był młody, to wyruszył w niebezpieczną podróż, by uratować siostrę.
Książka nie przypadła mi do gustu. Czytanie jej momentami było naprawdę wielką trudnością, ponieważ -najzwyczajniej w świecie - wynudziłam się przy niej. Nie wiem czy sięgnę po poprzednie tomu, bo Pieśń Shannary jest trzecim tomem w cyklu Miecz Shannary, jednak nie musicie czytać ich po kolei, gdyż każda książka to osobna historia.
Pradawne zło odradza się w nowej postaci, poprzysięgając zemstę na wszystkim, co żyje.
Druid Allanon wyrusza w niebezpieczną podróż, w której stawką jest istnienie całego świata. Z pomocą przychodzi mu jedyna spadkobierczyni magii elfów, władająca niezwykłą mocą pieśni, Brin Ohmsford.
Lecz przepowiedziano im zagładę. Zło bowiem knuje, aby związać Brin z losem...
Sutter Keely to rozrywkowy gość, który poderwie do tańca największego smutasa. W szkole daleko mu do orła, nie planuje studiów i prawdopodobnie spędzi większość życia, składając koszule w sklepie z męską odzieżą. Trudno. Ważne, że miasto jest pełne kobiet, a dobry alkohol potrafi sprawić, że życie jest absolutnie fantastyczne.
Pewnego ranka po nocnej balandze Sutter budzi się na obcym trawniku i poznaje Aimee. Aimee nie wie, o co chodzi w życiu. Aimee to towarzyska porażka. Aimee potrzebuje pomocy, więc bohaterski Sutterman podejmuje wyzwanie. Ma plan: pokaże jej, na czym polega dobra zabawa i puści ją wolno, gdy będzie gotowa żyć pełnią życia. Jednak okazuje się, że Aimee to dziewczyna inna niż wszystkie, które poznał do tej pory. Nie wiedząc kiedy i jak, Sutter zakochuje się po uszy. Do tego czuje, że po raz pierwszy w życiu ma wpływ na kogoś innego – może mu pomóc, ale może też go zniszczyć…
O tej książce dowiedziałam się już dobry rok temu. Opis mnie zaintrygował, ale opinie o powieści nie były najlepsze. Ale jako, że jestem sobą, musiałam przekonać się na własnej skórze czy Cudowne tu i teraz jest aż tak złe. No i co z tego wyszło? Raczej nic dobrego.
Na początku wszystkie wydarzenia strasznie się ciągnęły. Dopiero kiedy Sutter budzi się na obcym trawniku akcja zaczyna się rozkręcać. A musicie wiedzieć, że zanim dochodzimy do tego momentu, trzeba przebrnąć przez 94 strony niczego. Dosłownie.
Bardzo nie podoba mi się styl pisania pana Tharpa. Jest chaotyczny, przez co można czasami nie zrozumieć o czym właściwie jest w danym momencie mowa. Poza tym, miałam wrażenie, że autor próbuje naśladować styl pisania Greena albo Quicka. Po co, człowieku? Po. Co.
Główni bohaterowie to po prostu tragedia. Sutter, Aimee oraz ich znajomi denerwowali mnie bardzo, bardzo mocno. Zacznijmy może od Suttera. Jest w ostatniej klasie, zawsze ma przy sobie kubek z 7-up'em doprawiony whisky lub wódką. Uważa się za Supermana dla wszystkich nieudaczników. Naprawdę chciałabym wiedzieć co autor miał w głowie albo czego się nałykał, że stworzył tak strasznego bohatera.
Aimee nie jest lepsza. Mimo że jest kompletnym przeciwieństwem Suttera, denerwowała mnie równie mocno. Cicha, poukładana, nie potrafiąca powiedzieć słowa "nie" bez niepewności w głosie. Zachowywała się jak 13-latka z problemami. poza tym, jej naiwność mnie po prostu bolała. Serio, kilka razy uderzyłam się książką w głowę.
Ogólnie nie rozumiem jednej rzeczy. W opisie jest napisane: "Nie wiedząc kiedy i jak, Sutter zakochuje się po uszy...". Ja kompletnie nie zauważyłam tej "wielkiej miłości" Suttera do Aimee. To raczej dziewczyna kochała nastoletniego alkoholika nad życie. On raczej traktował ją jak kolejnego nieudacznika życiowego, którego musi uratować za wszelką cenę.
Podsumowując, ta książka nie należy do najlepszych. Na pewno nie należy do tych, które zmienią Wasze życie, przez które nie będziecie mogli spać nocami. Raczej szybko o niej zapomnicie. Szkoda, że pan Tharp tak słabo wykreował bohaterów. Może gdyby Sutton nie był tak wkurzającym "dobroczyńcą", a Aimee zachowywałaby się jak na jej wiek przystało, ta powieść byłaby lepsza. Ale tego raczej się już nie dowiemy.
Sutter Keely to rozrywkowy gość, który poderwie do tańca największego smutasa. W szkole daleko mu do orła, nie planuje studiów i prawdopodobnie spędzi większość życia, składając koszule w sklepie z męską odzieżą. Trudno. Ważne, że miasto jest pełne kobiet, a dobry alkohol potrafi sprawić, że życie jest absolutnie fantastyczne.
Pewnego ranka po nocnej balandze Sutter budzi...
Jest rok 2032. Ludzie oszaleli na punkcie aplikacji Lux. Program ten doradza użytkownikom co zjeść na śniadanie, powiadamia o rzeczach zagrażających naszemu życiu. Ma on ogromy wpływ na wszystko co ludzie robią, a nawet myślą. Rory także korzysta z Luxa i uwielbia.Pewnego dnia dostaje się do wymarzonej, prestiżowej Akademii Theden. I kiedy poznaje Northa zaczyna wierzyć, że poradzi sobie bez aplikacji. Jednak dziewczyna dowiaduje się szokujących faktów o swojej matce i próbuje dociec co skrywa największa firma współczesnego świata, a co ważniejsze, jakie sekrety ma Theden.
Reszta recenzji tu: http://moje-buki.blogspot.com/2015/10/129-aplikacja.html
Jest rok 2032. Ludzie oszaleli na punkcie aplikacji Lux. Program ten doradza użytkownikom co zjeść na śniadanie, powiadamia o rzeczach zagrażających naszemu życiu. Ma on ogromy wpływ na wszystko co ludzie robią, a nawet myślą. Rory także korzysta z Luxa i uwielbia.Pewnego dnia dostaje się do wymarzonej, prestiżowej Akademii Theden. I kiedy poznaje Northa zaczyna wierzyć,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Najpierw była impreza. Potem bójka. Następnego ranka Hayden, najlepszy przyjaciel Sama, nie żyje. Zostawił tylko playlistę z dołączonym liścikiem: "Dla Sama – posłuchaj, a zrozumiesz". Chcąc poznać prawdę o tym, co się wydarzyło, Sam musi polegać na piosenkach z listy i własnych wspomnieniach. Z każdym kolejnym utworem jednak uświadamia sobie, że jego pamięć nie jest tak wiarygodna, jak sądził. I że uda mu się poskłada historię swojego przyjaciela z rozrzuconych kawałków tylko wtedy, gdy wyjmie z uszu słuchawki i otworzy oczy na ludzi dookoła. I że to może zmienić jego własną historię.
Śmierć jest należy do tematów, które raczej omijamy szerokim łukiem. Nie lubimy o niej rozmawiać,, szczególnie jeśli umiera nam ktoś szczególnie bliski. A mimo to samobójstwa i śmierć są co raz częściej wykorzystywanymi motywami w powieściach dla młodzieży. Pani Michelle także użyła w swojej książce tych jakże kontrowersyjnych wątków.
Reszta recenzji tu: http://moje-buki.blogspot.com/2015/11/134-przedpremierowo-playlist-for-dead.html
Najpierw była impreza. Potem bójka. Następnego ranka Hayden, najlepszy przyjaciel Sama, nie żyje. Zostawił tylko playlistę z dołączonym liścikiem: "Dla Sama – posłuchaj, a zrozumiesz". Chcąc poznać prawdę o tym, co się wydarzyło, Sam musi polegać na piosenkach z listy i własnych wspomnieniach. Z każdym kolejnym utworem jednak uświadamia sobie, że jego pamięć nie jest tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-06-02
Po Upadku nic nie wygląda tak jak wcześniej. Lód i śnieg pochłonęły cały świat. Po ziemi stąpają wygłodniałe bestie, niebem nie rządzą już ptaki. Miasta stoją niemalże puste – zapuszczają się tam jedynie złomiarze, w poszukiwaniu cennych artefaktów. Śnieżne pustkowia i dzikie ostępy leśne przemierzają grupy myśliwych, desperacko walczących o pożywienie. Pozostali przy życiu ludzie przenieśli się wysoko w góry, gdzie trzymają się ułudy bezpieczeństwa. Doskonale wiedzą, że biada tym, których dopadną światła na przełęczy. Dla większości lepsza jest śmierć...
W takiej rzeczywistości przyszło żyć Kacprowi. Chłopak nawet nie przypuszcza, jakie piekło zgotował mu los. Pogoń za ambicją oraz poczucie obowiązku wobec bliskich każą mu opuścić znaną okolicę. Rozpoczyna swoją podróż. A światła czekają na nieostrożnych wędrowców...
Książka opowiada o Kacprze, który mieszka w świecie opanowanym przez Świetliki - niebieskie kule światła wchodzące w ludzkie ciało przez źrenice. Niektórzy twierdzą, że jest to wytwór Lucyfera, inni wierzą iż są to posłańcy Boga. Jednak główny bohater należy do pokolenia osób, które nie pamiętają ciemności, głodu, chorób, które nastały po Upadku. Chłopak zna jedynie swoją osadę, bezpieczny dom. Nigdy nie przekraczał granicy swojego miasteczka, aż do chwili, gdy został wysłany do odległego miasta. Od tego czasu nic nie było już takie samo.
Pan Patykiewicz stworzył naprawdę mroczną i fascynującą wizję przyszłości ludzkości, w której ocaleni wierzą gorliwie we wszystko co podają książki oraz opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie. Niestety z każdym dnie jest coraz gorzej i stare historie są zapominane, zastępowane nowymi, czasami zupełnie odbiegającymi od rzeczywistości.
Już na wstępie można zauważyć, że autor ma nieograniczoną wyobraźnię. Na początku stworzył mały świat otoczony górami i śniegiem. Uważam, że pomysł na opisywanie tylko kilku najważniejszych małych zakątków zamiast jednego, wielkiego państwa wiele dodało książce, bo dzięki temu lepiej mogłam wyobrazić sobie przedstawione miejsca. Mojej wyobraźni pomagały też liczne i długie opisy, które nie przeszkadzały mi tak jak w innych powieściach, co zdecydowanie jest plusem.
Pan Patykiewicz stworzył świat przedstawiony od podstaw. Skupił się nie tylko na miejscach, ale także na historii, wierzeniach ludzi oraz ich codziennym życiu (pracy, rodzinie). Do tego wszystkiego trzeba dodać Świetliki, które były dość ważnymi elementami książki. Mimo, że autor przedstawił je jako małe kule światła to przyznam,że to co robiły z ludzkimi ciałami było straszne i nigdy nie chciałabym spotkać takiego "stworka".
Jednak w Dopóki nie zgasną gwiazdy poruszane są także inne wątki. M.in. dorastania w trudnych warunkach, pierwszej miłości i radzenia sobie z przeszkodami, które los stawia Nam na drodze. Poza tym muszę przyznać, że powieść nie raz mnie zaskoczyła nagłymi zwrotami akcji.
Piotr Patykiewicz na początku daje Nam tylko najbardziej potrzebne informacje. Resztę odkrywałam wraz z Kacprem, więc momentami czułam się jakbym stała obok głównego bohatera.
Jednak każda książka ma swoje minusy i tutaj są nią momenty, w których ziało nudą. Czasami miałam ochotę odłożyć tę powieść na później, ale zdarzały się chwilę tak wciągające, że nie mogłam się oderwać.
Kolejnym minusem jest główny bohater, który niestety mnie irytował. Niekiedy zachowywał się trochę dziecinnie, chcąc udowodnić swoją rację. Raz chciałam wyciągnąć go z książki i udusić własnymi rękami, ale niestety nie jest to możliwe. Szkoda.
Nie mogłabym nie wspomnieć o pięknych ilustracjach wchodzących w skład książki, które dodawały jej klimatu. Okładka idealnie odzwierciedla najważniejsze elementy nadające temu tytułowi nastrój, czyli mróz, trudy podróży i oczywiście demoniczne Świetliki.
Książka, mimo że momentami była nudna, podobała mi się. Dopóki nie zgasną gwiazdy doskonale nadają się na nadchodzące letnie upały, ponieważ mogą one zmrozić krew w żyłach nawet w okropny ukrop.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.
http://moje-buki.blogspot.com/ <-------------- ZAPRASZAM :)
Po Upadku nic nie wygląda tak jak wcześniej. Lód i śnieg pochłonęły cały świat. Po ziemi stąpają wygłodniałe bestie, niebem nie rządzą już ptaki. Miasta stoją niemalże puste – zapuszczają się tam jedynie złomiarze, w poszukiwaniu cennych artefaktów. Śnieżne pustkowia i dzikie ostępy leśne przemierzają grupy myśliwych, desperacko walczących o pożywienie. Pozostali przy życiu...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Kiedy dziecię martwe, wojownik bez mocy,
W jego sercu pustka, w duszy otchłań nocy.
Pokój w niebyt odejdzie,
Zębacz władzę zdobędzie."
Od chwili gdy Gregor przypadkiem trafił do niezwykłej krainy pod Nowym Jorkiem, minęło kilka miesięcy. Chłopiec poprzysiągł sobie, że nigdy tam nie wróci.
Kiedy Podziemni potrzebują pomocy – w związku z kolejną przepowiednią, tym razem o złowieszczym białym szczurze imieniem Mortifer – zdają sobie sprawę, że jedynym sposobem, by sprowadzić Gregora pod ziemię i zapobiec nieszczęściu, jest… porwanie Botki.
Gregor podejmuje wyzwanie i wraz z nietoperzem Aresem oraz nieposkromioną księżniczką Luksą wyrusza na poszukiwanie morderczego szczura Mortifera. Znajdzie się w sytuacjach, gdy zagrożone będzie to, co dla niego najdroższe, i stanie przed decyzjami o życiu i śmierci, od których będzie zależał los Podziemia.
W tej części Gregor wraz z Botką znowu trafiają do Podziemia. Kiedy Gregor a chwilę odpłynął myślami Pełzacze porwały młodszą siostrę głównego bohatera. Jednak nie miały one złych zamiarów, zamierzały tylko uchronić swoją królewnę przed szczurami zwanym także Zębaczami. Chcąc nie chcąc, 11-letni Gregor musi pomóc mieszkańcom Podziemia i udać się na kolejną niebezpieczną wyprawę jako wojownik z przepowiedni.
Wszyscy znają Suzanne Collins jako osobę, która napisała Igrzyska Śmierci. Ja, jako ogromna fanka tej trylogii musiałam sięgnąć także po debiutancką serię tejże autorki i po raz kolejny jestem mile zaskoczona. Pierwszy tom Kronik Podziemia oczarował mnie. Przypominał trochę Alicję w krainie czarów i bajkę, za którą nigdy nie przepadałam, Artur i minimki. Mimo to, pokochałam serię o Gregorze i jego przygodach, a drugi tom mnie nie zawiódł. Cały czas coś się działo. A to bitwa, a to ośmiornica atakująca statki. Po raz kolejny książka Collins wciągnęła mnie i nie wypuściła ze swoich sideł do końca. Naprawdę, przeczytałam tę powieść w kilka dni, podczas nauki szkolnej, a czas, by czytać miałam tylko wieczorami. Można? Można.
Gregor tak jak w poprzedniej części zaimponował mi swoją odwagą. Troską nie tylko o siostrę, ale także o innych uczestników wyprawy zapunktował u mnie. Wiele osób uważa, że jak na 11-latka Gregor jest zbyt dojrzały i odpowiedzialny. Wcale nie. Chłopak po zaginięciu ojca musiał pomóc matce w utrzymywaniu rodziny. Co tydzień szedł pomagać sąsiadce, od której zawsze wychodził z ogromną ilością jedzenia, niepotrzebnymi rzeczami jej dorosłych już dzieci typu kurtki zimowe oraz pieniędzmi, które oddawał mamie.
Książkę polecam, nie tylko młodszym czytelnikom. Historia Gregora jest pełna przygód, akcji i na pewno pomogą Wam zapomnieć choć na chwilkę o trudnościach codziennego życia. Kroniki Podziemia są świetną alternatywą dla osób zabieganych, ponieważ czytając je człowiek od razu zaczyna się uspokajać.
~ A.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu IUVI.
"Kiedy dziecię martwe, wojownik bez mocy,
W jego sercu pustka, w duszy otchłań nocy.
Pokój w niebyt odejdzie,
Zębacz władzę zdobędzie."
Od chwili gdy Gregor przypadkiem trafił do niezwykłej krainy pod Nowym Jorkiem, minęło kilka miesięcy. Chłopiec poprzysiągł sobie, że nigdy tam nie wróci.
Kiedy Podziemni potrzebują pomocy – w związku z kolejną przepowiednią, tym razem o...
"Miało być prosto, miało być łatwo i nieskomplikowanie, ale w ciągu jednej nocy zmieniło się to w kręty, niemożliwy do przejścia labirynt. Zgubiłam się w nim."
To nie liceum ją zmieniło. To gwałt.
Pewnego wieczoru najlepszy przyjaciel jej brata – niemal członek rodziny – sprawia, że świat Eden wywraca się do góry nogami. To, co kiedyś wydawało się proste, teraz jest skomplikowane. To, co kiedyś wydawało się prawdą, teraz jest kłamstwem. Ci, których kiedyś kochała, teraz budzą tylko jej nienawiść. Nic już nie ma sensu. Wie, że powinna powiedzieć komuś o tym, co się stało, ale nie może tego zrobić. Więc ukrywa to w sobie, głęboko. Ukrywa też to, kim kiedyś była – bo teraz jest już inna. Na zawsze.
Ostatnimi czasy wkręciłam się w książki młodzieżowe ściśle związane z ludzkimi tragediami. Jedną z takich powieści jest własnie Co mnie zmieniło na zawsze.
Książka opowiada historię 14-letniej Eden. Zwykłej dziewczyny niczym nie wyróżniającej się z tłumu. Do czasu. Nastolatka została zgwałcona przez najlepszego przyjaciela jej brata we własnym łóżku. Od tego momentu całe jej życie zostało zniszczone.
"Naprawdę zaczynam lubić ciszę. Została moją sojuszniczką. Rzeczy dzieją się w ciszy. Jeśli nie pozwolisz, żeby cię raniła, może uczynić cię silniejszą, zostać twoją niemożliwą do przebicia tarczą."
Przez pierwszą część powieści - a składa się ona z czterech - kompletnie nie mogłam wciągnąć się w tę opowieść. Jednak im dalej, tym lepiej.
Język nie jest szczególnie wymagający, a sama historia jest prosta i nie wniosła nic szczególnego do mojego życia. Pomimo trudnej tematyki, przy jej czytaniu można się rozluźnić po długim dniu w szkole/uczelni/pracy (niepotrzebne skreślić).
Kreacja bohaterów jest średnia. Z żadnym z nich się nie zżyłam, poza tym wszyscy mieli w sobie coś irytującego, co zniechęcało mnie do nich.
Przyjrzyjmy się głównej bohaterce. Eden w ciągu czterech lat bardzo się zmieniła. Denerwowało mnie jej zachowanie. Nie rozumiałam dlaczego od razu nikomu nie powiedziała o tym co się stało. Na pewno oszczędziłoby jej to wiele kłopotów.
Bohaterką, która zasługuje na nagrodę najgorszej przyjaciółki na świecie jest Mara. Cała jej uwaga kręciła się tylko wokół jej crusha i koloru włosów. Serio, tak trudno zauważyć, że z twoją najlepszą przyjaciółką nagle dzieje się coś złego? Najwyraźniej tak.
"Wymyślam się na nowo. Wszyscy wokół to robią."
"Co ze mnie została" to bardzo przyjemna książka, idealna na odprężenie. Mimo słabo wykreowanych postaci, powieść te czytało mi się naprawdę dobrze. Poza tym, wydanie jest cudowne. Do tego część okładki, gdzie znajduje się tytuł na żywo jest bardziej srebrna niż szara, co prezentuje się bardzo ładnie ♥
"Miało być prosto, miało być łatwo i nieskomplikowanie, ale w ciągu jednej nocy zmieniło się to w kręty, niemożliwy do przejścia labirynt. Zgubiłam się w nim."
To nie liceum ją zmieniło. To gwałt.
Pewnego wieczoru najlepszy przyjaciel jej brata – niemal członek rodziny – sprawia, że świat Eden wywraca się do góry nogami. To, co kiedyś wydawało się proste, teraz jest...
"Może wcale nie jesteśmy prawdziwi, tylko istniejemy wyłącznie w czyimś śnie?"
Sprawy Liv, młodej bohaterki serii Silver, układają się coraz lepiej. Nowy dom i nowa rodzina okazały się całkiem w porządku. Romantyczny związek z przystojnym i bystrym Henrym trwa. W dodatku nowe fascynujące możliwości odkrywa przed dziewczyną sfera snów. Niestety, Liv ma także powody do niepokoju. Po pierwsze, anonimowa blogerka Secrecy wie o Liv rzeczy, których nie powinna wiedzieć. Po drugie, Henry ma swoje tajemnice. Wiele tajemnic. Po trzecie, za drzwiami z klamką w kształcie jaszczurki czai się coś strasznego, mrocznego i złowrogiego…
Chyba każdy Czytelnik choć raz po skończeniu jakiejś książki miał tzw. "kaca książkowego". Mnie zdarza się to niezwykle rzadko, nawet jeśli powieść, którą właśnie skończyłam nie raz wprawiła mnie w osłupienie i spędziła sen z powiek. Nie żebym narzekała...
Ta jakże szczególną przypadłość miałam po przeczytaniu książki Kerstin Gier "Silver, pierwsza księga snów". Naprawdę długo musiałam zbierać to, co ze mnie zostało. A kiedy już mi się to udało, okazało się, że do premiery drugiego tomu zostało tylko kilka dni. Jak żyć na tym świecie?
"-... A co z symbolem nieskończoności, który podarowałeś Emily?
- Widocznie to była jednak tylko leżąca ósemka - odparł sucho Grayson."
Po zakończeniu, które mnie "lekko" dobiło, nie mogłam doczekać się kolejnego spotkania z Liv, Henrym, Graysonem. I po przeczytaniu Drugiej księgi snów czuję jeszcze większa pustkę. Nie raz powtarzałam, że zakończenia nie powinny być przerywane w ekscytujących momentach, ponieważ jest to nieludzkie. Teraz uważam, że Autorzy powinni ponosić koszty leczenia czytelników swoich książek. Abo pisać jasne i nie wzbudzające chęci mordu, zakończenia. Niestety. po co ułatwiać życie ludziom oraz sprawiać im radość, skoro można w ciągu kilku sekund zamienić ich nadzieje oraz szczęści w drobny mak?
Styl pisania pani Gier uwielbiam. Podkreślam to w każdej recenzji jakiejś z jej książek, ale to najczystsza prawda. Autorka używa przystępnego, młodzieżowego języka, nie czegoś co ma być do niego podobne. Do tego we wszystkich powieściach autorstwa Gier znajduje się masa żartów, sarkastycznych odpowiedzi, co ja po prostu kocham, nie tylko w książkach.
"Emily działała jak tłumik. Tłumiła wszelką radość."
Jedyną rzeczą, która utrudniała mi czytanie byli bohaterowie. A właściwie główna bohaterka. Liv zachowywała się niedojrzale. Czasami miałam ochotę ją po prostu szarpnąć za ramiona i powiedzieć, by się w końcu ogarnęła.
Co do zachowania reszty postaci nie mam żadnych zarzutów. Były momenty, że ktoś mnie zdenerwował, ale po przeczytaniu książki rozumiałam dlaczego się tak zachowywał. No nie licząc Emily i Liv - tych dwóch nie jestem zrozumieć za żadne skarby. A próbowałam.
Okładka Drugiej księgi snów bardzo mi się podoba. Mimo że czarny to mój ulubiony kolor (i taka barwa dominowała na oprawie pierwszego tomu), to druga część wygląda jeszcze lepiej. Do tego te przepiękne srebrne elementy - po prostu cudo.
" - Kto wierzy w sny, przesypia życie, chłopcze z potarganymi włosami."
Jak widać po recenzji, nadal jestem totalnie zakochana w książkach z tego cyklu. Nie mogę doczekać się trzeciej księgi, ponieważ coś czuję, że będzie naprawdę genialna.
Jeśli jeszcze nie czytaliście Silver, to serdecznie Wam polecam, bez względu na wiek. Jest to jedna z książek, w których każdy znajdzie coś dla siebie.
"Może wcale nie jesteśmy prawdziwi, tylko istniejemy wyłącznie w czyimś śnie?"
Sprawy Liv, młodej bohaterki serii Silver, układają się coraz lepiej. Nowy dom i nowa rodzina okazały się całkiem w porządku. Romantyczny związek z przystojnym i bystrym Henrym trwa. W dodatku nowe fascynujące możliwości odkrywa przed dziewczyną sfera snów. Niestety, Liv ma także powody do...
Simon Snow rozpoczyna właśnie ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Nie żeby przez ostatnie kilka lat jakoś bardzo się podszkolił – wciąż słabo radzi sobie z różdżką, w dodatku nieustannie coś podpala albo sam wybucha. Na domiar złego porzuca go dziewczyna, a jego mentor nie daje znaku życia. Simon zupełnie nie wie, dlaczego akurat on uznawany jest za najpotężniejszego czarodzieja, skoro każde z jego życiowych przedsięwzięć to porażka.
Ale gdy w Świecie Magów zaczyna wrzeć, Simon musi sprostać wyzwaniu i zapanować nad sytuacją. Nie pomaga przeczucie, że Baz, jego współlokator, a zarazem największy wróg, prawdopodobnie knuje coś za jego plecami.
Rok temu w wakacje, przeczytałam książkę, która była o mnie. Dosłownie. Pewnie domyślacie się, że chodzi o Fangirl Rainbow Rowell. Czytając tę powieści, bardzo zainteresowała mnie historia Simona oraz Baza i kiedy usłyszałam o Carry On, wiedziałam, że muszę ją dorwać, Były marne szanse na wydanie jej w Polsce, więc kiedy byłam w Anglii, kupiłam wersję - oczywiście - angielską. Jednak czytałam ją tylko sporadycznie i tym sposobem doszłam do połowy powieści. A tutaj okazuje się, że cudowne wydawnictwo HarperCollins zdecydowało się wydać Nie poddawaj się.
Jak każdą książkę Rainbow Rowell, Carry On czyta się bardzo szybko. W powieściach tej autorki bardzo podoba mi się język. Jest młodzieżowy, ale jednocześnie nienaciągany jak to się często zdarza. Jednak od razu muszę powiedzieć, że jeśli nie podobało Wam się Fangirl, to Nie poddawaj się raczej także nie przypadnie Wam do gustu. Dlaczego? Obie książki są ze sobą ściśle wiązane. Tak samo, jeśli nie przeczytaliście jeszcze historii Cath, to nie bierzcie się za tę powieść.
Jednak jako, że żyjemy w Polsce, kraju tzw. cebulaków, spotkałam się już z kilkoma opiniami, że to przecież marna podróbka Harry'ego Potter'a. Osoby będące na blogu jakiś czas pewnie wiedzą, że ja jestem totalnym hejterem jeśli chodzi o "dzieła" Rowling. A jeśli nie wiecie, to oto co w skrócie myślę o historii "chłopca, który przeżył": literatura niskich lotów. Nic nadzwyczajnego. Ale wracając do tematu, uważam, że Nie poddawaj się jest znacznie, znacznie lepsze niżeli HP.
Simona i Baza nie da się nie lubić. Należą oni do grupy bohaterów, których ja po prostu pokochałam, szczególnie ich przekomarzanie się.
Nie wiem czy wiecie, ale są dwa toki myślenie fangirl: 1) dlaczego nie mogę z nim być; 2) dlaczego oni nie mogą być razem. Do historii Snow'a zdecydowanie bardziej pasuje opcja druga...
Pomówmy chwilę o okładce. Czy nie uważacie, że jest ona po prostu cudowna? Ja tak. Jak zobaczyłam na zagranicznym booktubie tę książkę po raz pierwszy, to od razu wiedziałam, że muszę ją zdobyć. W Anglii co prawda mają inną oprawę, no ale liczy się wnętrze. Jednak mimo wszystko bardzo ucieszyłam się, gdy zobaczyłam, że HarperCollins wybrało akurat tę wersję.
Osobiście uważam powieść za świetną. Nie rozumiem dlaczego ludzie tak bardzo marudzą i uważają to za beznadziejną podróbkę książek Rowling. Moim zdaniem wcale tak nie jest. Jeśli jesteście maniakami HP, którzy uważają, że nie ma powieści lepszej od tej historii, to chyba lepiej odpuście sobie Nie poddawaj się.
Simon Snow rozpoczyna właśnie ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Nie żeby przez ostatnie kilka lat jakoś bardzo się podszkolił – wciąż słabo radzi sobie z różdżką, w dodatku nieustannie coś podpala albo sam wybucha. Na domiar złego porzuca go dziewczyna, a jego mentor nie daje znaku życia. Simon zupełnie nie wie, dlaczego akurat on uznawany jest za...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Samotni ludzi zazwyczaj nie znoszą zdrady, a to stanowi kolejny problem. Mają skłonność do mówienia prawdy i grania fair."
Oto Nanette. Wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje.
Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz Kosiarza balonówki – tajemniczej, niewydawanej od lat kultowej powieści. Nanette czyta ją dziesiątki razy. Chce być taka jak główny bohater. Chce być buntowniczką.
Choć udaje wygadaną rebeliantkę, w środku to jednak ta sama Nanette, samotna introwertyczka, która usiłuje znaleźć swoje miejsce w nieprzyjaznym świecie. Zmuszona dokonać kilku trudnych wyborów nauczy się, że za bunt trzeba czasem zapłacić wysoką cenę.
Dotychczas przeczytałam tylko dwie książki Matthew Quicka i obie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. W moim odczuciu Jego powieści są mieszanką wybuchową - trochę smutku, odrobina humoru oraz garść genialnych cytatów. Dlatego kiedy usłyszałam o Wszystko to, co wyjątkowe, wiedziałam, że muszę to przeczytać.
"Status społeczny jest jedynie konstruktem społecznym, którego podstawowe zadanie polega na trzymaniu w ryzach zwykłych ludzi i kontrolowaniu buntowników."
Historia ta jest pouczająca i mądra. Nie należy do grona "zapychaczy czasu" czy "lekkich książek na popołudnie". Nie. Wszystko to co wyjątkowe jest pełne różnorakich emocji. Sama powieść dotyczy samoakceptacji, ale również akceptacji ze strony świata. Nanette robiła wszystko by być "normalna", ale w gdzieś tam, pod tymi sztucznymi powłokami, była prawdziwa Ona - dziwaczna, kochająca wiersze, nienawidząca piłki nożnej. W skrócie mówiąc: Autor napisał książkę idealną dla młodych ludzi nie wiedzących kim są i co chcą robić w życiu.
Z główną bohaterką utożsamiłam się. Jednak nie mylcie tego z pojęciem "polubiłam", bo sama Nanette czasami doprowadzała mnie do szału. Ale można zauważyć pewne podobieństwa pomiędzy nami. Panu Quickowi udało się stworzyć postać, w której wiele nastolatków odnajdzie siebie. I jest to zdecydowanie największy plus całej tej historii.
"A potem któregoś dnia zaczniesz szukać siebie w lustrze i nie będziesz w stanie się zidentyfikować - będziesz widzieć jedynie wszystkich innych. Będziesz wiedział, że zrobiłeś to, czego oni po tobie oczekiwali. Zasymilujesz się. Znienawidzisz się za to, bo będzie za późno."
Była jednak pewna rzecz, która powodowała, że gubiłam się w czytaniu powieści. Autor w pewnym momencie bardzo przyspieszył bieg wydarzeń. Jedna strona mówiła o tym, a na następnej, wszystkie wydarzenia miały miejsce kilka dni później. Po skończeniu książki zrozumiałam dlaczego pan Quick to zrobił, ale muszę przyznać, że było to odrobinę denerwujące.
Wszystko to, co wyjątkowe bardo serdecznie Wam polecam, ale moim zdaniem książka ta, skierowana jest głównie dla młodych osób, które nie odnalazły jeszcze swojej drogi w życiu. Trochę starszych czytelników owa historia może po prostu nudzić.
"Samotni ludzi zazwyczaj nie znoszą zdrady, a to stanowi kolejny problem. Mają skłonność do mówienia prawdy i grania fair."
Oto Nanette. Wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje.
Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz Kosiarza balonówki – tajemniczej, niewydawanej...
Od śmierci mamy Charlie Reynolds przebywa głównie w męskim towarzystwie - ma trzech starszych braci i sąsiada, honorowego członka rodziny. Jest zdeklarowaną chłopczycą i woli grać z kumplami w kosza, niż bawić się w jakieś gierki i flirty. Jednak gdy musi sama zarobić na kolejny ze swoich mandatów za przekroczenie prędkości, nagle ląduje w butiku z eleganckimi ubraniami. I tam nie pozostaje jej nic innego, jak zachowywać się o wiele bardziej kobieco niż do tej pory. Co sprawia, że zaczyna się nią interesować pewien przystojny chłopak…
Wszystkie stresy Charlie odreagowuje wieczorami, gadając przez płot z Bradenem, sąsiadem i przyszywanym czwartym bratem, który zna ją lepiej niż ktokolwiek. Ale nawet się nie domyśla, że Charlie kryje pewną tajemnicę: jest w nim zakochana. I za żadne skarby mu tego nie zdradzi, bo nie chce go stracić.
O Kasie West usłyszałam pierwszy raz przy okazji wydania Jej poprzedniej książki, Chłopak na zastępstwo. Nie czytałam tej powieści, jednak z tego co przeczytałam na innych blogach oraz sama wywnioskowałam po opisach, obie książki łączy tylko podobny tytuł oraz nazwisko autorki. Więc bez stresu możecie zacząć swoją przygodę z tą autorką od Chłopaka z sąsiedztwa.
Powieść ta jest idealna na obecną porę roku. Optymistyczna opowieść o zakochanej nastolatce. Brzmi banalnie, prawda? Jednak cała historia wyróżnia się na tle innych tego typu książek. Styl pisania autorki od razu przypadł mi do gustu. Pani West ma lekkie pióro, więc świetnie ukazała za pomocą słów uczucia towarzyszące Charlie przez całą powieść.
Jak przed chwilą wspominałam, Chłopak z sąsiedztwa jest miłą, pełną pozytywnych emocji. Na szczęście Kasie West nie przesadziła z tym optymizmem i nie zamieniła swojej książki w watę cukrową oblaną lukrem. Jednak muszę przyznać, że pod koniec książki, czułam jakby autorka na siłę próbowała skomplikować życie głównej bohaterki. Zaczęła pewien wątek, ale chyba po napisaniu kilku stron uznała, iż nie ma on większego sensu, więc go skończyła w bardzo gwałtowny (?) sposób.
Główna bohaterka na początku trochę mnie denerwowała swoim egoizmem i nastawieniem do życia, ale z każdą kolejną stroną lubiłam ja co raz bardziej. West bardzo dobrze wyszło wykreowanie postaci. Charlie nie była jedną z pięknych nastolatek z idealnym makijażem i drogimi ciuchami, z którymi możemy spotkać się w wielu książkach młodzieżowych. Dziewczyna miała własny styl oraz zainteresowania. Oczywiście posiadała wady i nie raz popełniła błędy, ale zawsze starała się je naprawić, co jest dużym plusem.
Osobiście jestem bardzo zadowolona z tej książki. Wiele razy, czytając ją, uśmiechałam się sama do siebie. Niektórzy mogą uznać ją za banalną, tuzinkową, jednak ja nie mogę zgodzić się z tym zdaniem. Chłopak z sąsiedztwa to idealna powieść na jesienny wieczór, gdy chcemy odstresować się po całym dniu. Serdecznie Wam ją polecam.
Od śmierci mamy Charlie Reynolds przebywa głównie w męskim towarzystwie - ma trzech starszych braci i sąsiada, honorowego członka rodziny. Jest zdeklarowaną chłopczycą i woli grać z kumplami w kosza, niż bawić się w jakieś gierki i flirty. Jednak gdy musi sama zarobić na kolejny ze swoich mandatów za przekroczenie prędkości, nagle ląduje w butiku z eleganckimi ubraniami. I...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czasami, aby pójść naprzód, trzeba najpierw sięgnąć głęboko w przeszłość. Przekonał się o tym Dean Holder. Przez wiele lat zmagał się z poczuciem winy, że kiedyś pozwolił odejść małej dziewczynce. Od tego czasu szukał jej uparcie, ale nie spodziewał się, że gdy ponownie się spotkają, ogarną go jeszcze większe wyrzuty sumienia.
Wydaje mi się, że już każdy kto choć trochę orientuje się w książkach (szczególnie tych dla młodzieży) słyszał o Colleen Hoover. Ja osobiście strasznie broniłam się przed rozpoczęciem czytania Hopeless ale w końcu, po wielu miesiącach, sięgnęłam po tę powieść. I absolutnie pokochałam panią Hoover.
Jak to już bywa przy książkach pani Colleen, powieść tą "pożarłam" bardzo szybko. Zbyt szybko. Musicie wiedzieć jedno: ta historia jest równie dobra co wersja Sky. W przeciwieństwie do pierwszego tomu, w Losing Hope miałam ochotę płakać już na początku. Naprawdę. Początek jest druzgoczący (tak samo jak reszta książki, bo to w końcu Hoover).
Mimo że znałam pierwotną wersję wydarzeń to w żadnym stopniu nie odczułam, iż po raz drugi czytam tę samą książkę. Autorka dodała kilka nowych scen, kilka usunęła. Jednak jedno pozostało niezmienione: ta historia nadal jest świetna.
Postać Deana Holdera pozostała dla mnie zagadką nawet po przeczytaniu Hopeless. Mimo wszystko, w pierwszej części dowiadujemy się o nim mało. To głównie ze względu niego sięgnęłam po Losing Hope. Chciałam poznać jego myśli. Co czuł kiedy zobaczył Sky? Jak radził sobie po śmierci siostry? Te wszystkie informacje pozostały dla mnie sekretem, który bardzo chciałam poznać. I czuję się usatysfakcjonowana w 100%. Autorka odpowiedziała na wszystkie moje pytania, a nawet na kilka dodatkowych.
Hopeless skupiało się głównie na Sky. Jej życiu, związku z Holderem, relacjach z matką oraz wielu innych rzeczach ściśle związanych z główną bohaterką. Wrażliwość Deana, miłość do siostry oraz Sky sprawiły, że pokochałam go jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe).
Niestety oprawa graficzna nadal jest moim zdaniem brzydka. Grzbiet śliczny, ale to zdjęcie...Szkoda, że wydawnictwo nie postawiło na oryginał, jednak to mogło nie zależeć od Nich.
Bardzo dobry pomysłem było wstawianie listów Holdera do Les pomiędzy normalnymi rozdziałami. Po nich można było zauważyć jak duża zmiana zachodziła w Deanie. Na początku są one pełne gniewu i żalu, jednak pod koniec widać, że chłopak pogodził się ze śmiercią siostry, zrozumiał co nią kierowało.
Pozostało mi jedynie serdecznie polecić Wam Losing Hope. Jeśli sądzicie, że niczego nowego nie dowiecie się z tej powieści, to bardzo się mylicie. A jeżeli nie przeczytaliście nadal Hopeless to zastanawiam się co Wy robicie ze swoim życiem i dlaczego nie czytacie tej książki.
Czasami, aby pójść naprzód, trzeba najpierw sięgnąć głęboko w przeszłość. Przekonał się o tym Dean Holder. Przez wiele lat zmagał się z poczuciem winy, że kiedyś pozwolił odejść małej dziewczynce. Od tego czasu szukał jej uparcie, ale nie spodziewał się, że gdy ponownie się spotkają, ogarną go jeszcze większe wyrzuty sumienia.
Wydaje mi się, że już każdy kto choć trochę...
Znaleziono go w koszu na pranie w pralni Quick Wash. Miał zaledwie kilka godzin i był bliski śmierci. Jego matka, młoda narkomanka, porzuciła go zaraz po narodzinach. Zmarła zresztą kilka dni później. Mojżesz przeżył — dziecko z problemami, z którego wyrósł chłopak z problemami. Był urodziwy i egzotyczny, niespokojny, mroczny i milczący. Samotny. Budził lęk i ciekawość.
I oto któregoś lipcowego dnia osiemnastoletni Mojżesz zjawił się na farmie rodziców niespełna siedemnastoletniej Georgii. Miał pomagać w codziennych zajęciach. Był pracowity i energiczny, ale też oschły i nieprzenikniony. Fascynujący i przerażający. Georgia, wbrew ostrzeżeniom i zakazom, zbliżyła się do niego... I zaczęła tonąć.
Prawo Mojżesza to książka, która ostatnimi czasy stała się pewnego rodzaju "gwiazdą" na rynku wydawniczym. Zbiera świetne recenzje każdego dnia, do tego można ją zauważyć na każdym większym czy mniejszym blogu recenzenckim. Jak widzicie, ja także postanowiłam ją przeczytać. Coś w tych "ochach" i "achach" musi być.
Powieść opowiada historię Mojżesza - młodego mężczyzny odnalezionego w koszu na pranie. Pewnie ktoś się zastanawia skąd imię "Mojżesz". Odpowiedź jest prosta - zostało ono wzięte od biblijnego bohatera, który także został znaleziony w koszu (ale już nie takim na pranie jakby ktoś nie wiedział czy miał wątpliwości co do tego). Mojżesz jest nazywany również dzieckiem cracku, ponieważ jego matka, nawet w trakcie ciąży, brała narkotyki. Właśnie przez to chłopak jest inny. Ma on pewne zdolności, które przerażają, jak i fascynują zarazem.
Muszę złożyć moje serdeczne gratulacje autorce, ponieważ pomysł na tę książkę jest po prostu genialny. Niestety, samo "wykonanie" nie przypadło mi do gustu. Sposób, w jaki napisana jest ta książka przeszkadzał mi niemiłosiernie. W Prawie Mojżesza jest dużo opisów. Właściwie, cała ta historia to tylko opisy. I chociaż z jednej strony jest to dobre, ponieważ Autorka dzięki temu świetnie przedstawiła Czytelnikom uczucia, emocje towarzyszące bohaterom, to ja po prostu nienawidzę kiedy powieść to tylko tekst bez dialogów. Jasne, znajdziemy tutaj kilka rozmów pomiędzy postaciami, ale niektóre z nich są tak bez sensu, że pani Harmon mogła sobie ich oszczędzić.
Bohaterowie wykreowani na potrzeby tej książki strasznie mnie irytowali. Swoim niezdecydowaniem, wręcz głupotą. Jestem w stanie pojąć wiele, ale ta dwójka zdecydowanie wyskakuje poza moją skalę "rzeczy, które mogę tolerować". Ich rozmowy wyglądały tak, jakby każdy z nich mówił w zupełnie innym języku.
Jest jedna kwestia, którą chcę poruszyć, ale żeby to zrobić, muszę zacząć od początku. W dużym stopniu sięgnęłam po tę powieść ze względu na jej opis, a dokładnie na zdanie: "Ta historia nie kończy się happy endem". Oczekiwałam czegoś w stylu Wszystkich jasnych miejsc, Szukając Alaski właśnie przez to jedno zdanie. I czuję się trochę oszukana, ponieważ ta książką kończy się happy endem. Jasne, zdarzyło się wiele smutnych wydarzeń, ale zakończenie jest szczęśliwe. Przeczytałam je kilkanaście razy i teraz zastanawiam się czy 1) z mojego egzemplarza usunięto jakąś stronę; 2) mój egzemplarz - w przeciwieństwie do tysięcy innych - posiada epilog.
Oczekiwałam naprawdę mocnej, emocjonalnej powieści, która zwali mnie z nóg tak jak książki Colleen Hoover, Jennifer L. Armentrout czy Jennifer Niven. Niestety, Amy Harmon zdecydowanie nie dołączy do grona autorów, których kocham i nienawidzę jednocześnie. Gdyby Prawo Mojżesza miało zabawne teksty albo tragiczne zakończenie, jestem pewna, że spodobałoby mi się znacznie bardziej.
Znaleziono go w koszu na pranie w pralni Quick Wash. Miał zaledwie kilka godzin i był bliski śmierci. Jego matka, młoda narkomanka, porzuciła go zaraz po narodzinach. Zmarła zresztą kilka dni później. Mojżesz przeżył — dziecko z problemami, z którego wyrósł chłopak z problemami. Był urodziwy i egzotyczny, niespokojny, mroczny i milczący. Samotny. Budził lęk i ciekawość.
I...
Piękne pałace, wytworne bankiety, najdroższe samochody, markowe ubrania - wszystkie wymienione elementy tworzą fasadę, która zakrywa gnijące wnętrze ludzi z wyższych sfer. Do tego dodajcie sobie typowy angielski humor, dużo ciętych ripost, zdegenerowanie aż do bólu i w ten oto sposób otrzymacie Patricka Melrose.
Słowem wstępu - książka opowiada o perypetiach Patricka Melrose'a, który przez traumę z dzieciństwa miał duży problem z funkcjonowaniem według ogólnie przyjętych norm społecznych. Jedno nieszczęsne wydarzenie rozpoczęło ciąg autodestrukcyjnych zachowań bohatera, doprowadziło między innymi do nadmiernego spożywania alkoholu oraz uzależnienia od narkotyków.
Na całą historię o tytułowym Patricku składa się pięć stosunkowo krótkich powieści. Każda z nich opowiada o innym momencie życia głównego bohatera - w części pierwszej Patrick jest małym chłopcem, natomiast w ostatniej, mężczyzną po 40.
Po skończeniu Melrose'a od razu dodałam Edwarda St Aubyna do listy moich ulubionych pisarzy. Dlaczego? Po pierwsze styl pisania Aubyna jest lekki, a całą książkę czytało mi się zaskakująco łatwo biorąc pod uwagę fakt, iż historia tytułowego bohatera porusza bardzo trudne tematy. Życie Patricka, zepsuty świat arystokracji, wyścig szczurów, kazirodztwo, problemy rodzinne autor przedstawił w bardzo ciekawy sposób, głównie stosując czarny humor, ironię, groteskę, które są zdecydowanie największymi zaletami powieści. Jednocześnie środki te nadały bohaterowi charakteru i pozwoliły lepiej zrozumieć jego naturę oraz motywy podczas podejmowania decyzji.
Jako że historia Patricka podzielona jest na pięć części i każda opowiada o innym momencie jego życia, to oczywistym jest, że przez całą powieść będzie przewijało się wiele postaci. Jednak nie martwcie się - każda z nich jest tak charakterystyczna, że bez większych problemów zapamiętacie kto jest kim. Tutaj ujawnia się kolejny ogromny plus - kreacja bohaterów. Aubyn w rewelacyjny sposób przedstawił ludzi z różnych grup społecznych, nie kryjąc ich wad i tutaj odnoszę się głównie do stref wyższych Wielkiej Brytanii. Jednak nie tylko arystokracja miała swoje za uszami, bo autor przedstawił również pogoń za sławą i pieniędzmi wśród osób o niższym statusie społecznym.
Główny bohater nigdy nie miał łatwego życia. Pochodził z majętnej rodziny, która kryła sporo sekretów. Jego relacja z rodzicami była bardzo trudna. Ojciec bił go, poniżał, zmuszał do słuchania drastycznych opowieści. Natomiast matka Patricka - kobieta wyniszczona przez alkohol, leki oraz strach przed własnym mężem - nie poświęcała mu należytej uwagi. Autor bardzo ciekawie podszedł do psychiki bohatera. W każdej z części wracano do dzieciństwa tytułowego bohatera, bo to w końcu ono odpowiadało za problemy mężczyzny. W późniejszych opisach życia Patricka można zauważyć wpływ ojca na jego decyzje, przemyślenia. Mimo że młody Melrose przysiągł, że nie będzie jak swój ojciec, to zdarzało mu się poślizgnąć w drodze do lepszego życia. Pokazuje to jak bardzo rodzice, ale również ludzie, którzy nas otaczają, szczególnie w okresie dzieciństwa, mają wpływ na nasze decyzje, podejście do świata, a nawet samego siebie.
Ciekawym elementem całej serii jest rozbieżność między pokoleniem Patricka oraz pokoleniem jego rodziców. Nie jest to motyw przewodni powieści, jednakże można bardzo wyraźnie zauważyć różnice nie tylko w zachowaniu, sposobie wypowiedzi, ale również poglądach bohaterów. I tutaj znowu muszę pochwalić autora za jego skrupulatność, ponieważ to właśnie pozornie nic nie znaczące detale umożliwiły ukazanie przepaści międzypokoleniowej.
Na koniec chciałabym tylko ostrzec - powieść ta może mieć duży wpływ na stan psychiczny niektórych czytelników. Mnie na kilkanaście dni wpędziła w spiralę smutku oraz nostalgii, pomimo że żaden z poruszanych w niej tematów nie był mi szczególnie bliski. Dlatego proszę - jeżeli borykacie się z traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa, uzależnieniem, to zastanówcie się dwa razy przed sięgnięciem po tę pozycję.
Piękne pałace, wytworne bankiety, najdroższe samochody, markowe ubrania - wszystkie wymienione elementy tworzą fasadę, która zakrywa gnijące wnętrze ludzi z wyższych sfer. Do tego dodajcie sobie typowy angielski humor, dużo ciętych ripost, zdegenerowanie aż do bólu i w ten oto sposób otrzymacie Patricka Melrose.
więcej Pokaż mimo toSłowem wstępu - książka opowiada o perypetiach Patricka...