Biblioteczka
"Ufaj temu, co czujesz"
Kapitan Lee jest piękna i odważna. Dowodzi oddziałami wysłanymi na planetę Avon, które mają stłumić wywołany działaniami wielkich korporacji bunt mieszkańców. W zamian za ciężką pracę obiecano im lepsze życie, ale słowa nie dotrzymano. Lee musi być silna i bezwzględna, ma także osobiste powody, by nienawidzić rebeliantów.
Flynn ma bunt we krwi. Jego siostra zginęła w powstaniu przeciwko korporacjom. Udaje mu się uwięzić Lee, jednak gdy jego towarzysze chcą ją zabić, Flynn niespodziewanie podejmuje decyzję, która zmienia jego życie na zawsze.
W ramionach gwiazd było jedną z najbardziej wyczekiwanych książek, które miały ukazać się na początku 2016 roku. Mnie jednak - mimo tych wszystkich "och'ów i ah'ów" całej polskiej blogosfery - historia Lilac i Tarvera nie powaliła na kolana. Jasne, była to przyjemna książka, ale nic szczególnego. Jednak pomimo nie za dobrego pierwszego spotkania z historią Kaufman i Spooner, zdecydowałam się kontynuować swoją kosmiczną przygodę z trylogią Starbound.
W spojrzeniu wroga zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Błędy, które przeszkadzały mi w pierwszym tomie, zniknęły. Na przykład, w These Broken Stars autorki zmarnowały potencjał świata przedstawionego. Trochę za bardzo skupiły się na wydarzeniach i postaciach, nie przywiązując dużej wagi do otoczenia, które mimo wszystko jest ważne. Tym razem planeta, na której znalazłam się razem z głównymi bohaterami, została dopracowana w każdym detalu. Dzięki dokładnym, ale nie za długim opisom, czułam się jakbym sama była na Avonie.
"Niebo nad Avonem się przejaśnia."
Cała historia jest podobna do pierwszej części, jednak ma kilka charakterystycznych dla siebie cech. Po pierwsze, W spojrzeniu wroga porusza tematy ściśle związane z rebelią - militaryzm oraz konflikty polityczne. Od lat walki ze sobą toczą rebelianci oraz żołnierze. Fianna starają się uwolnić swój dom - Avon - spod władzy wojska, jednak są znacznie gorzej wyposażeni i wyszkoleni niż swoi przeciwnicy. Natomiast żołnierze od lat borykają się z "chorobą", która przychodzi stopniowo - furią. Zaczyna się od zaprzestania śnienia, a kończy na odstrzeleniu czyjejś twarzy. Furia znika równie szybko, co atakuje i w końcu dorwie każdego - przynajmniej w teorii.
Właściwie, to w TSW mamy do czynienia z "dwoma" głównymi bohaterkami. Jedna to Jubilee, 8-letnia dziewczynka, która umarła razem z rodzicami na swojej rodzinnej planecie. Druga to bezwzględna i zimna kapitan Lee Chase - piękna 18-latka bez skrupułów, jeden z najlepszych żołnierzy. Oczywiście, jak się pewnie domyślacie, jest to jedna, ta sama, osoba. Po prostu pod wpływem traumatycznych wydarzeń, zmieniła się z małej dziewczynki o dobrym sercu pełnym radości, w wiecznie ostrą i niedostępną młodą kobietę.
Drugą bardzo ważną postacią jest Flynn. Rebeliant, czyli absolutne przeciwieństwo Lee. Mimo to, zostali oni połączeni ze sobą przez "przygody", które razem przeżyli. Szczerze mówiąc, to Flynna polubiłam znacznie bardziej niż Tarvera z W ramionach gwiazd. Szczególnie wzbudził moją sympatię swoim zapałem do uratowania ojczyzny bez wojny, która i tak byłaby przegrana dla fianna. W pewnym sensie przypominał mi Peetę z Igrzysk Śmierci.
"Nie widać gwiazd, jest tylko gęsta ciemność, która wciska jej się do gardła i głębiej, do serca. Śni jej się, że tonie."
Bardzo się cieszę, że podobnie jak w pierwszej części, uczucie pomiędzy Flynnem a Jubilee powstawało powoli. Na początku nie przepadali za sobą, jednak - jak już wspominałam w akapicie wyżej - połączyły ich pewne wydarzenia, których doświadczyli razem.
Dużą zaletą jest to, że tym razem wątek miłosny nie przysłonił najważniejszego - według mnie - aspektu książki jakim jest wojna pomiędzy rebeliantami a wojskiem. Był raczej dodatkiem, którego obecności nie odczuwałam w trakcie czytania. Dopiero nasilił się na sam koniec, co było idealnym momentem, który zwieńczył tę świetną historię.
Bardzo, ale to bardzo polecam Wam zapoznać się z trylogią Starbound. Nawet jeśli pierwszy tom nie zachwycił Was tak jak mnie, to nie przejmujcie się, bo drugi jest o niebo lepszy (albo galaktykę nawiązując do tematyki książki). Kaufman i Spooner pokazały tutaj swoje możliwości w pełnej krasie. Mam nadzieję, że trzecia część utrzyma poziom drugiego i będę mogła - pomimo małych problemów z W ramionach gwiazd - nazywać książki z tej serii jednymi z moich ulubionych.
"Ufaj temu, co czujesz"
Kapitan Lee jest piękna i odważna. Dowodzi oddziałami wysłanymi na planetę Avon, które mają stłumić wywołany działaniami wielkich korporacji bunt mieszkańców. W zamian za ciężką pracę obiecano im lepsze życie, ale słowa nie dotrzymano. Lee musi być silna i bezwzględna, ma także osobiste powody, by nienawidzić rebeliantów.
Flynn ma bunt we krwi. Jego...
"Rana zadana przez zdradę goi się najtrudniej."
Sofia wie, że w życiu może polegać tylko na sobie. Jej głównym celem stała się zemsta na korporacji LaRoux Industries, którą obwinia o śmierć ojca. Aby tego dokonać, nie cofnie się przed niczym. Gideon to błyskotliwy i niezwykle utalentowany haker. Sofia i Gideon nie ufają sobie nawzajem, ale wspólny cel zmusza ich do współpracy.
Po przeczytaniu fenomenalnego poprzedniego tomu - W spojrzeniu wroga - od razu sięgnęłam po ostatni tom kosmicznej trylogii Kaufman i Spooner. I po przeczytaniu stwierdzam, że będzie to jedna z najlepszych serii 2017 roku, jestem tego pewna.
Tym razem głównymi bohaterami są Sofia oraz Gideon. Oboje mamy okazje poznać już w poprzednim tomie.
Sofia jest rządna zemsty za to co spotkało jej ojca, chce aby LaRoux zapłacił najwyższą cenę - zginął.
Gideon natomiast znany jest nam pod nazwą Walet Kier. Jest on bardzo dobrym hakerem, który także chce doprowadzić do upadku LaRoux'a, ale w inny sposób. Ma on zamiar wyjawić wszystkie mroczne sekrety milionera.
"Wybór jest naszym najwspanialszym prawem, najwspanialszym prezentem i naszą największą odpowiedzialnością."
Autorkom udało się utrzymać poziom drugiego tomu, co nie było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, ponieważ w poprzedniej części pokazały na co je stać. Z bólem serca czytałam tę powieść, bo wiedziałam, że to już koniec mojej przygody z genialnym światem wykreowanym przez Spooner oraz Kaufman. No ale wszystko co dobre kiedyś się kończy.
Powieści od pierwszych stron wciągnęła mnie w takim stopniu, że nie byłam w stanie się oderwać dopóki nie poznałam zakończenia. Szczerze mówiąc, nie da się przewidzieć wydarzeń mających miejsce w tej książce. Kiedy myślałam, że gorzej być nie może, okazywało się, że jednak może. Zupełnie jakbym uczyła się chemii kwantowej.
Ogromną zaletą - poza druzgocącymi serce wydarzeniami - są style pisania obydwu pań. W żadnym stopniu podczas czytania nie odczułam, że powieści piszą dwie osoby. Meagan Spooner oraz Amie Kaufman nie raz wywołały uśmiech na mojej twarzy przez teksty, które stworzyły dla bohaterów.
Główni bohaterowie są moimi absolutnymi faworytami. Mimo że pokochałam pozostała czwórkę z poprzednich tomów - którzy, swoją drogą, również pojawili się w finale trylogii i mieli bardzo duży wkład w zakończenie - to Gideon i Sofią bija innych na głowę.
Sof jest bohaterką co raz rzadziej pojawiającą się w książkach. Odważna, sympatyczna, bardzo sprytna i zdeterminowana. Szczerze mówiąc, jej inteligencja bardzo mnie zaskoczyła. Dziewczyna nie potrzebuje księcia na białym koniu. Jest zupełnie inna niż Lilac czy Lee.
"Czas to choroba stworzona przez ten gatunek, i jako ich niewolników dotyka ona również nas. Wśród objawów znajdują się niecierpliwość, nuda, szaleństwo i rozpacz. A co najgorsze – zrozumienie. Te stworzenia nie potrafią spojrzeć w głąb drugiej osoby tak jak my, przez co znają się jedynie za pośrednictwem słów, które wymyśliły. A słowa rodzą nieprawdę."
Bardzo podobał mi się fakt, że główni bohaterowie nie zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Potrzebowali czasu, żeby sobie zaufać, a kilka razy oboje tę cienką nić porozumienia naciągali tak mocno, ze mogła pęknąć w każdej chwili, niszcząc to, co ta dwójka pomiędzy sobą stworzyła.
Trylogia Starbound jest genialna. Polecam ją serdecznie każdemu, nie zależnie od płci czy wieku. Zasługuje ona na równie dużą sławę jak za granicą, ponieważ to co stworzyły wspólnymi siłami Kaufman i Spooner jest wspaniałe. Jeżeli będziecie mieli okazję, to przeczytajcie, bo nie pożałujecie. A jeśli czytaliście pierwszy tom i niezbyt się Wam on spodobał to i tak zachęcam Was do sięgnięcia po drugą oraz trzecią część - są one znacznie lepsze.
Na zakończenie chciałabym tylko wspomnieć, że W spojrzeniu wroga oraz W sercu światła dostaniecie tylko w "księgarni internetowej" Moondrive (KLIKNIJ TUTAJ). Spowodowało to wiele oburzeń, ale moim zdaniem to bardzo logiczne wyjście. Więc zanim zaczniecie się burzyć, przeczytajcie post jednego z moich ulubionych blogerów i vlogerów, bo Czytacz dobrze prawi → KLIK.
"Rana zadana przez zdradę goi się najtrudniej."
Sofia wie, że w życiu może polegać tylko na sobie. Jej głównym celem stała się zemsta na korporacji LaRoux Industries, którą obwinia o śmierć ojca. Aby tego dokonać, nie cofnie się przed niczym. Gideon to błyskotliwy i niezwykle utalentowany haker. Sofia i Gideon nie ufają sobie nawzajem, ale wspólny cel zmusza ich do...
"Żadnych żałobników. Żadnych pogrzebów."
Sześcioro niebezpiecznych wyrzutków.
Jeden niewykonalny skok.
Przestępczy geniusz Kaz Brekker otrzymuje ofertę wzbogacenia się ponad wszelkie wyobrażenie – wystarczy w tym celu wykonać zadanie, która z pozoru wydaje się niewykonalne:
– włamać się do niesławnego Lodowego Dworu (niezdobytej wojskowej twierdzy)
– uwolnić zakładnika (a ten może rozpętać magiczne piekło, które pochłonie cały świat)
– przeżyć dostatecznie długo, żeby odebrać nagrodę (i ją wydać)
Kaz potrzebuje ludzi wystarczająco zdesperowanych, żeby wraz z nim podjęli się tej samobójczej misji, oraz dostatecznie niebezpiecznych, żeby ją wypełnili. Wie, gdzie ich szukać. Szóstka najbardziej niebezpiecznych wyrzutków w mieście – razem mogą być nie do zatrzymania. O ile wcześniej nie pozabijają się nawzajem.
Leigh Bardugo możecie kojarzyć z jej Trylogii Grisza. Ja jej nie czytałam, ale mam ją w planach tak samo jak milion innych książek. Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać tę serię jeszcze w tym życiu, bo słyszałam bardzo dużo pochlebnych opinii.
"- W jaki sposób najłatwiej ukraść człowiekowi portfel?
- Przyłożyć mu nóż do gardła? - zapytała Inej.
- Pistolet do głowy? - powiedział Jesper.
- Wrzucić mu truciznę do kubka? - zaproponowała Nina.
- Wszyscy jesteście okropni - obruszył się Matthias.
Kaz przewrócił oczami.
- Najłatwiej ukraść człowiekowi portfel, mówiąc mu, że zamierzacie ukraść mu zegarek."
Wydaje mi się, że pani Bardugo słynie ze swojego stylu pisania, który podobno jest niesamowity (przynajmniej tak głoszą amerykańskie "jutuby"). I może na początku byłam nieco sceptycznie nastawiona do tej Jej "niesamowitości", to teraz mogę tylko przyznać, że styl pisania tej kobiety jest naprawdę genialny.
Świat wykreowany przez Leigh jest magiczny i urzekł mnie w 100%. Autorka ma rzadko spotykany w obecnych czasach dar do opowiadania historii. Nawet ta ogromna liczba opisów mi nie przeszkadzała.
Ogromną zaletą Szóstki wron są cytaty. Dawno w żadnej książce nie zaznaczyłam ich takiej ilości. Myślę, że to właśnie one są moja ulubioną częścią całej powieści (co z jednej strony jest strasznie głupie, bo przecież teoretycznie każde zdanie znajdujące się w tej książce mogłoby być cytatem, więc ogólnie rzecz ujmując cała ta książka jest moją ulubioną częścią).
"Kiedy wszyscy myślą, że jesteś potworem, nie musisz marnować czasu na popełnianie każdej potworności."
Bohaterowie - podobnie jak świat przedstawiony - są wykreowani genialnie. Pewnie osób, które czytały tę książkę nie zdziwi fakt, że moim absolutnie ulubionym bohaterem aka nowym mężem został Kaz. Jest to typ postaci, który po prostu uwielbiam - nie ma duszy/serca, ogólnie człowiek-zagadka. Czasami chciałam go zabić, no ale przez większość czasu go kochałam.
Kolejną postacią, której warto poświęcić czas jest Inej. Dziewczyna przeżyła naprawdę dużo w swoim stosunkowo krótkim życiu, ale mimo wszystko była - moim zdaniem - najsilniejsza ze wszystkich.
Poza tym byli jeszcze: Matthiew - druskelle; Nina - grisza; Jesper - spec od broni i Wylan - ktoś w rodzaju zakładnika.
"- To niezgodne z naturą, żeby kobiety walczyły.
- To niezgodne z naturą, żeby człowiek był równie głupi, jak wysoki, a jednak proszę, stoisz tutaj."
Jestem taką trochę sroką i lubię ładne okładki. A - jak pewnie widzicie - Szóstka wron jest przepiękna. Czarne strony, a właściwie ich grzbiety, są czymś raczej rzadko spotykanym w naszym kraju, co czyni tę książkę jeszcze bardziej wyjątkową. Poza tym okładka równie jest zachwycająca i do tego twarda (!). Wydawnictwo MAG naprawdę się postarało.
Szóstka wron to świetna historia, która jest powiewem świeżości na polskim rynku wydawniczym. Jej zakończenie nie jest zbyt przyjemne, a właściwie to czuję się lekko zniszczona psychicznie, jednak dzięki niemu jeszcze bardziej nie mogę doczekać się drugiego tomu - Croocked Kingdom.
"Żadnych żałobników. Żadnych pogrzebów."
Sześcioro niebezpiecznych wyrzutków.
Jeden niewykonalny skok.
Przestępczy geniusz Kaz Brekker otrzymuje ofertę wzbogacenia się ponad wszelkie wyobrażenie – wystarczy w tym celu wykonać zadanie, która z pozoru wydaje się niewykonalne:
– włamać się do niesławnego Lodowego Dworu (niezdobytej wojskowej twierdzy)
– uwolnić zakładnika...
2015-05-16
Gubernator. Ten rządzący Woodsbury despota znany jest z własnego, chorego poczucia sprawiedliwości: w jej imieniu zmusza więźniów do walki z zombie ku uciesze miejscowych, a tym, którzy wejdą mu w drogę, odcina ręce i nogi.
Nadszedł czas, by sięgnąć do korzeni. Dzięki książce, którą trzymasz w ręku, dowiesz się, jak Gubernator stał się tym, kim jest, jak trafił do miejsca, w którym po raz pierwszy ujrzeli go fani serii, i co sprawiło, że wykurzył Ricka i jego towarzyszy z ich bezpiecznej przystani.
Chyba każdy słyszał o serialu The Walking Dead. Osoby, które go oglądają na pewno znają postać Gubernatora, przywódcy Woodsbury. Złego, szalonego, bezwzględnego lidera, który rządzi miastem pełnym żywych ludzi. Ale czy Gubernator zawsze był narwany ? Otóż nie, ponieważ kiedyś był zwykłym człowiekiem mającym rodzinę. No cóż, czasy się zmieniły i nie liczy się już to, że kiedyś ze swoimi przyjaciółmi jadł on herbatniczki i rozkoszował się fenomenalnym winem. Nie, teraz jego przyjaciele pragną go pożreć na lunch. Jednak czy tylko zombie zmieniły młodego mężczyznę w wariata ? Tego będziecie musieli dowiedzieć się już sami.
Po Narodziny Gubernatora sięgnęłam głównie dla tego, że kiedyś oglądałam serial na podstawie komiksu, który bardzo mi się podobał. Poza tym Gubernator jest jednym z moich ulubionych bohaterów TWD więc musiałam poznać jego historię.
Od razu ostrzegam w powieści jest pełno opisów jak to ktoś zabił zombie, co oznacza pełno krwi, flaków. Ja jednak lubię takie klimaty więc w ogóle mi te "dodatki" nie przeszkadzały wręcz dodawały historii dreszczyku. W książce jest także pełno przekleństw, ale one tak jak różne części ludzkiego ciała powieszone na płotach lub walające się po trawnikach miały za zadanie nadać opowieści charakteru.
Styl pisania autorów jest lekki co ułatwia wdrążenie się w przygody bohaterów. Co do postaci to są oni naprawdę dobrze wykreowani, nie wyidealizowani. Apokoalipsa zombie na każdego z nich wpłynęła inaczej. Phillip stał się wściekły, arogancki w stosunku do wszystkich, a w szczególności do swojego brata, Briana. Penny, córka Phillipa zamyknęła się w sobie. Nick i Bobby to przyjaciele rodzeństwa. Brian, on trzymał się najlepiej z całej piątki. Trzeźwo myślał i próbował wszystkim pomagać, ale zazwyczaj sam nie wychodził an tym zbyt dobrze. Jednak pewne wydarzenia przełączyły w nim "pstryczek" i chłopak zaczął się zmieniać.
Myślę, że autorzy poprzez niektóre zachowania bohaterów chcieli pokazać nam jakie uczucia towarzyszyłyby nam gdybyśmy musieli nagle wziąć pistolet i zabić coś co kiedyś mogło być matką, ojcem, księdzem, policjantem. Pokazują nam co dzieje się z ludzką psychiką w trudnych sytuacjach i, że w czasie wojny liczy się tylko przetrwanie. Nie pieniądze, drogie auta, tylko przetrwanie.
Przez ostatnie kilka stron czytałam z zapartym tchem, ponieważ zakończenie jakie nam zaserwowali autorzy było tak niespodziewane i zaskakujące, że musiałam chwilę posiedzieć, żeby przyswoić kilka informacji. To - miedzy innym - przez zakończenie chcę sięgnąć po drugi tom tej historii i dowiedzieć się jak potoczyły się dalsze losy Gubernatora.
Książkę polecam, ale nie wszystkim, ponieważ osoby, które obrzydza krew i anatomia człowieka mogą być niezadowolone. Za to Narodziny Gubernatora są lekturą obowiązkową ale fanów TWD, którzy chcą dowiedzieć się więcej o przeszłości przywódcy Woodsbury. Gwarantuję Wam, że powieść zadowoli Was chociaż w 30 % i jest ona warta dania jej szansy.
http://moje-buki.blogspot.com/ <---------------- ZAPRASZAM :)
Gubernator. Ten rządzący Woodsbury despota znany jest z własnego, chorego poczucia sprawiedliwości: w jej imieniu zmusza więźniów do walki z zombie ku uciesze miejscowych, a tym, którzy wejdą mu w drogę, odcina ręce i nogi.
Nadszedł czas, by sięgnąć do korzeni. Dzięki książce, którą trzymasz w ręku, dowiesz się, jak Gubernator stał się tym, kim jest, jak trafił do miejsca,...
"Kiedy dziecię martwe, wojownik bez mocy,
W jego sercu pustka, w duszy otchłań nocy.
Pokój w niebyt odejdzie,
Zębacz władzę zdobędzie."
Od chwili gdy Gregor przypadkiem trafił do niezwykłej krainy pod Nowym Jorkiem, minęło kilka miesięcy. Chłopiec poprzysiągł sobie, że nigdy tam nie wróci.
Kiedy Podziemni potrzebują pomocy – w związku z kolejną przepowiednią, tym razem o złowieszczym białym szczurze imieniem Mortifer – zdają sobie sprawę, że jedynym sposobem, by sprowadzić Gregora pod ziemię i zapobiec nieszczęściu, jest… porwanie Botki.
Gregor podejmuje wyzwanie i wraz z nietoperzem Aresem oraz nieposkromioną księżniczką Luksą wyrusza na poszukiwanie morderczego szczura Mortifera. Znajdzie się w sytuacjach, gdy zagrożone będzie to, co dla niego najdroższe, i stanie przed decyzjami o życiu i śmierci, od których będzie zależał los Podziemia.
W tej części Gregor wraz z Botką znowu trafiają do Podziemia. Kiedy Gregor a chwilę odpłynął myślami Pełzacze porwały młodszą siostrę głównego bohatera. Jednak nie miały one złych zamiarów, zamierzały tylko uchronić swoją królewnę przed szczurami zwanym także Zębaczami. Chcąc nie chcąc, 11-letni Gregor musi pomóc mieszkańcom Podziemia i udać się na kolejną niebezpieczną wyprawę jako wojownik z przepowiedni.
Wszyscy znają Suzanne Collins jako osobę, która napisała Igrzyska Śmierci. Ja, jako ogromna fanka tej trylogii musiałam sięgnąć także po debiutancką serię tejże autorki i po raz kolejny jestem mile zaskoczona. Pierwszy tom Kronik Podziemia oczarował mnie. Przypominał trochę Alicję w krainie czarów i bajkę, za którą nigdy nie przepadałam, Artur i minimki. Mimo to, pokochałam serię o Gregorze i jego przygodach, a drugi tom mnie nie zawiódł. Cały czas coś się działo. A to bitwa, a to ośmiornica atakująca statki. Po raz kolejny książka Collins wciągnęła mnie i nie wypuściła ze swoich sideł do końca. Naprawdę, przeczytałam tę powieść w kilka dni, podczas nauki szkolnej, a czas, by czytać miałam tylko wieczorami. Można? Można.
Gregor tak jak w poprzedniej części zaimponował mi swoją odwagą. Troską nie tylko o siostrę, ale także o innych uczestników wyprawy zapunktował u mnie. Wiele osób uważa, że jak na 11-latka Gregor jest zbyt dojrzały i odpowiedzialny. Wcale nie. Chłopak po zaginięciu ojca musiał pomóc matce w utrzymywaniu rodziny. Co tydzień szedł pomagać sąsiadce, od której zawsze wychodził z ogromną ilością jedzenia, niepotrzebnymi rzeczami jej dorosłych już dzieci typu kurtki zimowe oraz pieniędzmi, które oddawał mamie.
Książkę polecam, nie tylko młodszym czytelnikom. Historia Gregora jest pełna przygód, akcji i na pewno pomogą Wam zapomnieć choć na chwilkę o trudnościach codziennego życia. Kroniki Podziemia są świetną alternatywą dla osób zabieganych, ponieważ czytając je człowiek od razu zaczyna się uspokajać.
~ A.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu IUVI.
"Kiedy dziecię martwe, wojownik bez mocy,
W jego sercu pustka, w duszy otchłań nocy.
Pokój w niebyt odejdzie,
Zębacz władzę zdobędzie."
Od chwili gdy Gregor przypadkiem trafił do niezwykłej krainy pod Nowym Jorkiem, minęło kilka miesięcy. Chłopiec poprzysiągł sobie, że nigdy tam nie wróci.
Kiedy Podziemni potrzebują pomocy – w związku z kolejną przepowiednią, tym razem o...
"Może wcale nie jesteśmy prawdziwi, tylko istniejemy wyłącznie w czyimś śnie?"
Sprawy Liv, młodej bohaterki serii Silver, układają się coraz lepiej. Nowy dom i nowa rodzina okazały się całkiem w porządku. Romantyczny związek z przystojnym i bystrym Henrym trwa. W dodatku nowe fascynujące możliwości odkrywa przed dziewczyną sfera snów. Niestety, Liv ma także powody do niepokoju. Po pierwsze, anonimowa blogerka Secrecy wie o Liv rzeczy, których nie powinna wiedzieć. Po drugie, Henry ma swoje tajemnice. Wiele tajemnic. Po trzecie, za drzwiami z klamką w kształcie jaszczurki czai się coś strasznego, mrocznego i złowrogiego…
Chyba każdy Czytelnik choć raz po skończeniu jakiejś książki miał tzw. "kaca książkowego". Mnie zdarza się to niezwykle rzadko, nawet jeśli powieść, którą właśnie skończyłam nie raz wprawiła mnie w osłupienie i spędziła sen z powiek. Nie żebym narzekała...
Ta jakże szczególną przypadłość miałam po przeczytaniu książki Kerstin Gier "Silver, pierwsza księga snów". Naprawdę długo musiałam zbierać to, co ze mnie zostało. A kiedy już mi się to udało, okazało się, że do premiery drugiego tomu zostało tylko kilka dni. Jak żyć na tym świecie?
"-... A co z symbolem nieskończoności, który podarowałeś Emily?
- Widocznie to była jednak tylko leżąca ósemka - odparł sucho Grayson."
Po zakończeniu, które mnie "lekko" dobiło, nie mogłam doczekać się kolejnego spotkania z Liv, Henrym, Graysonem. I po przeczytaniu Drugiej księgi snów czuję jeszcze większa pustkę. Nie raz powtarzałam, że zakończenia nie powinny być przerywane w ekscytujących momentach, ponieważ jest to nieludzkie. Teraz uważam, że Autorzy powinni ponosić koszty leczenia czytelników swoich książek. Abo pisać jasne i nie wzbudzające chęci mordu, zakończenia. Niestety. po co ułatwiać życie ludziom oraz sprawiać im radość, skoro można w ciągu kilku sekund zamienić ich nadzieje oraz szczęści w drobny mak?
Styl pisania pani Gier uwielbiam. Podkreślam to w każdej recenzji jakiejś z jej książek, ale to najczystsza prawda. Autorka używa przystępnego, młodzieżowego języka, nie czegoś co ma być do niego podobne. Do tego we wszystkich powieściach autorstwa Gier znajduje się masa żartów, sarkastycznych odpowiedzi, co ja po prostu kocham, nie tylko w książkach.
"Emily działała jak tłumik. Tłumiła wszelką radość."
Jedyną rzeczą, która utrudniała mi czytanie byli bohaterowie. A właściwie główna bohaterka. Liv zachowywała się niedojrzale. Czasami miałam ochotę ją po prostu szarpnąć za ramiona i powiedzieć, by się w końcu ogarnęła.
Co do zachowania reszty postaci nie mam żadnych zarzutów. Były momenty, że ktoś mnie zdenerwował, ale po przeczytaniu książki rozumiałam dlaczego się tak zachowywał. No nie licząc Emily i Liv - tych dwóch nie jestem zrozumieć za żadne skarby. A próbowałam.
Okładka Drugiej księgi snów bardzo mi się podoba. Mimo że czarny to mój ulubiony kolor (i taka barwa dominowała na oprawie pierwszego tomu), to druga część wygląda jeszcze lepiej. Do tego te przepiękne srebrne elementy - po prostu cudo.
" - Kto wierzy w sny, przesypia życie, chłopcze z potarganymi włosami."
Jak widać po recenzji, nadal jestem totalnie zakochana w książkach z tego cyklu. Nie mogę doczekać się trzeciej księgi, ponieważ coś czuję, że będzie naprawdę genialna.
Jeśli jeszcze nie czytaliście Silver, to serdecznie Wam polecam, bez względu na wiek. Jest to jedna z książek, w których każdy znajdzie coś dla siebie.
"Może wcale nie jesteśmy prawdziwi, tylko istniejemy wyłącznie w czyimś śnie?"
Sprawy Liv, młodej bohaterki serii Silver, układają się coraz lepiej. Nowy dom i nowa rodzina okazały się całkiem w porządku. Romantyczny związek z przystojnym i bystrym Henrym trwa. W dodatku nowe fascynujące możliwości odkrywa przed dziewczyną sfera snów. Niestety, Liv ma także powody do...
Simon Snow rozpoczyna właśnie ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Nie żeby przez ostatnie kilka lat jakoś bardzo się podszkolił – wciąż słabo radzi sobie z różdżką, w dodatku nieustannie coś podpala albo sam wybucha. Na domiar złego porzuca go dziewczyna, a jego mentor nie daje znaku życia. Simon zupełnie nie wie, dlaczego akurat on uznawany jest za najpotężniejszego czarodzieja, skoro każde z jego życiowych przedsięwzięć to porażka.
Ale gdy w Świecie Magów zaczyna wrzeć, Simon musi sprostać wyzwaniu i zapanować nad sytuacją. Nie pomaga przeczucie, że Baz, jego współlokator, a zarazem największy wróg, prawdopodobnie knuje coś za jego plecami.
Rok temu w wakacje, przeczytałam książkę, która była o mnie. Dosłownie. Pewnie domyślacie się, że chodzi o Fangirl Rainbow Rowell. Czytając tę powieści, bardzo zainteresowała mnie historia Simona oraz Baza i kiedy usłyszałam o Carry On, wiedziałam, że muszę ją dorwać, Były marne szanse na wydanie jej w Polsce, więc kiedy byłam w Anglii, kupiłam wersję - oczywiście - angielską. Jednak czytałam ją tylko sporadycznie i tym sposobem doszłam do połowy powieści. A tutaj okazuje się, że cudowne wydawnictwo HarperCollins zdecydowało się wydać Nie poddawaj się.
Jak każdą książkę Rainbow Rowell, Carry On czyta się bardzo szybko. W powieściach tej autorki bardzo podoba mi się język. Jest młodzieżowy, ale jednocześnie nienaciągany jak to się często zdarza. Jednak od razu muszę powiedzieć, że jeśli nie podobało Wam się Fangirl, to Nie poddawaj się raczej także nie przypadnie Wam do gustu. Dlaczego? Obie książki są ze sobą ściśle wiązane. Tak samo, jeśli nie przeczytaliście jeszcze historii Cath, to nie bierzcie się za tę powieść.
Jednak jako, że żyjemy w Polsce, kraju tzw. cebulaków, spotkałam się już z kilkoma opiniami, że to przecież marna podróbka Harry'ego Potter'a. Osoby będące na blogu jakiś czas pewnie wiedzą, że ja jestem totalnym hejterem jeśli chodzi o "dzieła" Rowling. A jeśli nie wiecie, to oto co w skrócie myślę o historii "chłopca, który przeżył": literatura niskich lotów. Nic nadzwyczajnego. Ale wracając do tematu, uważam, że Nie poddawaj się jest znacznie, znacznie lepsze niżeli HP.
Simona i Baza nie da się nie lubić. Należą oni do grupy bohaterów, których ja po prostu pokochałam, szczególnie ich przekomarzanie się.
Nie wiem czy wiecie, ale są dwa toki myślenie fangirl: 1) dlaczego nie mogę z nim być; 2) dlaczego oni nie mogą być razem. Do historii Snow'a zdecydowanie bardziej pasuje opcja druga...
Pomówmy chwilę o okładce. Czy nie uważacie, że jest ona po prostu cudowna? Ja tak. Jak zobaczyłam na zagranicznym booktubie tę książkę po raz pierwszy, to od razu wiedziałam, że muszę ją zdobyć. W Anglii co prawda mają inną oprawę, no ale liczy się wnętrze. Jednak mimo wszystko bardzo ucieszyłam się, gdy zobaczyłam, że HarperCollins wybrało akurat tę wersję.
Osobiście uważam powieść za świetną. Nie rozumiem dlaczego ludzie tak bardzo marudzą i uważają to za beznadziejną podróbkę książek Rowling. Moim zdaniem wcale tak nie jest. Jeśli jesteście maniakami HP, którzy uważają, że nie ma powieści lepszej od tej historii, to chyba lepiej odpuście sobie Nie poddawaj się.
Simon Snow rozpoczyna właśnie ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Nie żeby przez ostatnie kilka lat jakoś bardzo się podszkolił – wciąż słabo radzi sobie z różdżką, w dodatku nieustannie coś podpala albo sam wybucha. Na domiar złego porzuca go dziewczyna, a jego mentor nie daje znaku życia. Simon zupełnie nie wie, dlaczego akurat on uznawany jest za...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Samotni ludzi zazwyczaj nie znoszą zdrady, a to stanowi kolejny problem. Mają skłonność do mówienia prawdy i grania fair."
Oto Nanette. Wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje.
Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz Kosiarza balonówki – tajemniczej, niewydawanej od lat kultowej powieści. Nanette czyta ją dziesiątki razy. Chce być taka jak główny bohater. Chce być buntowniczką.
Choć udaje wygadaną rebeliantkę, w środku to jednak ta sama Nanette, samotna introwertyczka, która usiłuje znaleźć swoje miejsce w nieprzyjaznym świecie. Zmuszona dokonać kilku trudnych wyborów nauczy się, że za bunt trzeba czasem zapłacić wysoką cenę.
Dotychczas przeczytałam tylko dwie książki Matthew Quicka i obie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. W moim odczuciu Jego powieści są mieszanką wybuchową - trochę smutku, odrobina humoru oraz garść genialnych cytatów. Dlatego kiedy usłyszałam o Wszystko to, co wyjątkowe, wiedziałam, że muszę to przeczytać.
"Status społeczny jest jedynie konstruktem społecznym, którego podstawowe zadanie polega na trzymaniu w ryzach zwykłych ludzi i kontrolowaniu buntowników."
Historia ta jest pouczająca i mądra. Nie należy do grona "zapychaczy czasu" czy "lekkich książek na popołudnie". Nie. Wszystko to co wyjątkowe jest pełne różnorakich emocji. Sama powieść dotyczy samoakceptacji, ale również akceptacji ze strony świata. Nanette robiła wszystko by być "normalna", ale w gdzieś tam, pod tymi sztucznymi powłokami, była prawdziwa Ona - dziwaczna, kochająca wiersze, nienawidząca piłki nożnej. W skrócie mówiąc: Autor napisał książkę idealną dla młodych ludzi nie wiedzących kim są i co chcą robić w życiu.
Z główną bohaterką utożsamiłam się. Jednak nie mylcie tego z pojęciem "polubiłam", bo sama Nanette czasami doprowadzała mnie do szału. Ale można zauważyć pewne podobieństwa pomiędzy nami. Panu Quickowi udało się stworzyć postać, w której wiele nastolatków odnajdzie siebie. I jest to zdecydowanie największy plus całej tej historii.
"A potem któregoś dnia zaczniesz szukać siebie w lustrze i nie będziesz w stanie się zidentyfikować - będziesz widzieć jedynie wszystkich innych. Będziesz wiedział, że zrobiłeś to, czego oni po tobie oczekiwali. Zasymilujesz się. Znienawidzisz się za to, bo będzie za późno."
Była jednak pewna rzecz, która powodowała, że gubiłam się w czytaniu powieści. Autor w pewnym momencie bardzo przyspieszył bieg wydarzeń. Jedna strona mówiła o tym, a na następnej, wszystkie wydarzenia miały miejsce kilka dni później. Po skończeniu książki zrozumiałam dlaczego pan Quick to zrobił, ale muszę przyznać, że było to odrobinę denerwujące.
Wszystko to, co wyjątkowe bardo serdecznie Wam polecam, ale moim zdaniem książka ta, skierowana jest głównie dla młodych osób, które nie odnalazły jeszcze swojej drogi w życiu. Trochę starszych czytelników owa historia może po prostu nudzić.
"Samotni ludzi zazwyczaj nie znoszą zdrady, a to stanowi kolejny problem. Mają skłonność do mówienia prawdy i grania fair."
Oto Nanette. Wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej ligi piłkarskiej i posłuszna córka. Zawsze robi to, czego się od niej oczekuje.
Ale wszystko zmienia się w dniu, w którym dostaje podniszczony egzemplarz Kosiarza balonówki – tajemniczej, niewydawanej...
Od śmierci mamy Charlie Reynolds przebywa głównie w męskim towarzystwie - ma trzech starszych braci i sąsiada, honorowego członka rodziny. Jest zdeklarowaną chłopczycą i woli grać z kumplami w kosza, niż bawić się w jakieś gierki i flirty. Jednak gdy musi sama zarobić na kolejny ze swoich mandatów za przekroczenie prędkości, nagle ląduje w butiku z eleganckimi ubraniami. I tam nie pozostaje jej nic innego, jak zachowywać się o wiele bardziej kobieco niż do tej pory. Co sprawia, że zaczyna się nią interesować pewien przystojny chłopak…
Wszystkie stresy Charlie odreagowuje wieczorami, gadając przez płot z Bradenem, sąsiadem i przyszywanym czwartym bratem, który zna ją lepiej niż ktokolwiek. Ale nawet się nie domyśla, że Charlie kryje pewną tajemnicę: jest w nim zakochana. I za żadne skarby mu tego nie zdradzi, bo nie chce go stracić.
O Kasie West usłyszałam pierwszy raz przy okazji wydania Jej poprzedniej książki, Chłopak na zastępstwo. Nie czytałam tej powieści, jednak z tego co przeczytałam na innych blogach oraz sama wywnioskowałam po opisach, obie książki łączy tylko podobny tytuł oraz nazwisko autorki. Więc bez stresu możecie zacząć swoją przygodę z tą autorką od Chłopaka z sąsiedztwa.
Powieść ta jest idealna na obecną porę roku. Optymistyczna opowieść o zakochanej nastolatce. Brzmi banalnie, prawda? Jednak cała historia wyróżnia się na tle innych tego typu książek. Styl pisania autorki od razu przypadł mi do gustu. Pani West ma lekkie pióro, więc świetnie ukazała za pomocą słów uczucia towarzyszące Charlie przez całą powieść.
Jak przed chwilą wspominałam, Chłopak z sąsiedztwa jest miłą, pełną pozytywnych emocji. Na szczęście Kasie West nie przesadziła z tym optymizmem i nie zamieniła swojej książki w watę cukrową oblaną lukrem. Jednak muszę przyznać, że pod koniec książki, czułam jakby autorka na siłę próbowała skomplikować życie głównej bohaterki. Zaczęła pewien wątek, ale chyba po napisaniu kilku stron uznała, iż nie ma on większego sensu, więc go skończyła w bardzo gwałtowny (?) sposób.
Główna bohaterka na początku trochę mnie denerwowała swoim egoizmem i nastawieniem do życia, ale z każdą kolejną stroną lubiłam ja co raz bardziej. West bardzo dobrze wyszło wykreowanie postaci. Charlie nie była jedną z pięknych nastolatek z idealnym makijażem i drogimi ciuchami, z którymi możemy spotkać się w wielu książkach młodzieżowych. Dziewczyna miała własny styl oraz zainteresowania. Oczywiście posiadała wady i nie raz popełniła błędy, ale zawsze starała się je naprawić, co jest dużym plusem.
Osobiście jestem bardzo zadowolona z tej książki. Wiele razy, czytając ją, uśmiechałam się sama do siebie. Niektórzy mogą uznać ją za banalną, tuzinkową, jednak ja nie mogę zgodzić się z tym zdaniem. Chłopak z sąsiedztwa to idealna powieść na jesienny wieczór, gdy chcemy odstresować się po całym dniu. Serdecznie Wam ją polecam.
Od śmierci mamy Charlie Reynolds przebywa głównie w męskim towarzystwie - ma trzech starszych braci i sąsiada, honorowego członka rodziny. Jest zdeklarowaną chłopczycą i woli grać z kumplami w kosza, niż bawić się w jakieś gierki i flirty. Jednak gdy musi sama zarobić na kolejny ze swoich mandatów za przekroczenie prędkości, nagle ląduje w butiku z eleganckimi ubraniami. I...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czasami, aby pójść naprzód, trzeba najpierw sięgnąć głęboko w przeszłość. Przekonał się o tym Dean Holder. Przez wiele lat zmagał się z poczuciem winy, że kiedyś pozwolił odejść małej dziewczynce. Od tego czasu szukał jej uparcie, ale nie spodziewał się, że gdy ponownie się spotkają, ogarną go jeszcze większe wyrzuty sumienia.
Wydaje mi się, że już każdy kto choć trochę orientuje się w książkach (szczególnie tych dla młodzieży) słyszał o Colleen Hoover. Ja osobiście strasznie broniłam się przed rozpoczęciem czytania Hopeless ale w końcu, po wielu miesiącach, sięgnęłam po tę powieść. I absolutnie pokochałam panią Hoover.
Jak to już bywa przy książkach pani Colleen, powieść tą "pożarłam" bardzo szybko. Zbyt szybko. Musicie wiedzieć jedno: ta historia jest równie dobra co wersja Sky. W przeciwieństwie do pierwszego tomu, w Losing Hope miałam ochotę płakać już na początku. Naprawdę. Początek jest druzgoczący (tak samo jak reszta książki, bo to w końcu Hoover).
Mimo że znałam pierwotną wersję wydarzeń to w żadnym stopniu nie odczułam, iż po raz drugi czytam tę samą książkę. Autorka dodała kilka nowych scen, kilka usunęła. Jednak jedno pozostało niezmienione: ta historia nadal jest świetna.
Postać Deana Holdera pozostała dla mnie zagadką nawet po przeczytaniu Hopeless. Mimo wszystko, w pierwszej części dowiadujemy się o nim mało. To głównie ze względu niego sięgnęłam po Losing Hope. Chciałam poznać jego myśli. Co czuł kiedy zobaczył Sky? Jak radził sobie po śmierci siostry? Te wszystkie informacje pozostały dla mnie sekretem, który bardzo chciałam poznać. I czuję się usatysfakcjonowana w 100%. Autorka odpowiedziała na wszystkie moje pytania, a nawet na kilka dodatkowych.
Hopeless skupiało się głównie na Sky. Jej życiu, związku z Holderem, relacjach z matką oraz wielu innych rzeczach ściśle związanych z główną bohaterką. Wrażliwość Deana, miłość do siostry oraz Sky sprawiły, że pokochałam go jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe).
Niestety oprawa graficzna nadal jest moim zdaniem brzydka. Grzbiet śliczny, ale to zdjęcie...Szkoda, że wydawnictwo nie postawiło na oryginał, jednak to mogło nie zależeć od Nich.
Bardzo dobry pomysłem było wstawianie listów Holdera do Les pomiędzy normalnymi rozdziałami. Po nich można było zauważyć jak duża zmiana zachodziła w Deanie. Na początku są one pełne gniewu i żalu, jednak pod koniec widać, że chłopak pogodził się ze śmiercią siostry, zrozumiał co nią kierowało.
Pozostało mi jedynie serdecznie polecić Wam Losing Hope. Jeśli sądzicie, że niczego nowego nie dowiecie się z tej powieści, to bardzo się mylicie. A jeżeli nie przeczytaliście nadal Hopeless to zastanawiam się co Wy robicie ze swoim życiem i dlaczego nie czytacie tej książki.
Czasami, aby pójść naprzód, trzeba najpierw sięgnąć głęboko w przeszłość. Przekonał się o tym Dean Holder. Przez wiele lat zmagał się z poczuciem winy, że kiedyś pozwolił odejść małej dziewczynce. Od tego czasu szukał jej uparcie, ale nie spodziewał się, że gdy ponownie się spotkają, ogarną go jeszcze większe wyrzuty sumienia.
Wydaje mi się, że już każdy kto choć trochę...
Od dnia, w którym Beaufort Swan przeprowadza się do miasteczka Forks i spotyka tajemniczą Edythe Cullen, jego życie przybiera niesamowity obrót. Chłopak nie potrafi oprzeć się fascynującej Edythe, obdarzonej alabastrową cerą, złocistymi oczami i nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Nie wie, że im bardziej się do niej zbliża, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo. Być może jest za późno, by się wycofać…
Powiedzmy sobie szczerze, Zmierzch jest jedną z najbardziej krytykowanych książek świata. Dużo osób narzeka na to, że historia Belli i Edwarda jest po prostu płytka. Nawet światowej sławy pisarze źle wyrażają się o powieści Meyer. Stephen King powiedział: "Harry Potter jest o przezwyciężaniu strachu, znajdowaniu wewnętrznej siły i robienia tego, co jest słuszne w walce z przeciwnościami. Zmierzch jest o tym, jak ważne jest to, by mieć chłopaka." Osobiście nie utożsamiam się z jego słowami, ponieważ według mnie Harry Potter jest to najnudniejsza i najbardziej przewidywalna historia jaką miałam (nie)przyjemność czytać.
Spotkałam się z wieloma opiniami, że Bella jest typową "damą w opałach", którą cały czas trzeba ratować. Jest w tym trochę racji. Ale tylko trochę. Nie zapominajmy, że Bella jest tylko człowiekiem, który otaczany jest prze nadnaturalne istoty.
Po 10 latach autorka postanowiła powrócić do swojej opowieści o wampirach i udowodnić krytykom, że kwestia płci nie ma żadnego znaczenia w tej książce, a gdyby Bella była facetem to historia pozostałaby niezmieniona. Na początku nie byłam przekonana do tego pomysłu. Jednak moja wewnętrzna fanka Zmierzchu obudziła się po 5 latach i wprost nie mogła doczekać się chwili, gdy znowu znajdzie się w wiecznie zachmurzonym Forks.
W nowej wersji książki Meyer do małego, zapomnianego przez świat miasteczka przyjeżdża Beau - wycofany z życia towarzyskiego chłopak, który potrafiłby zrobić sobie krzywdę nawet zamknięty w pokoju pełnym poduszek. Pewnego dnia poznaje on Edythe Cullen - dziewczynę idealną. Zaradna, pewna siebie, piękna, ale jednocześnie tajemnicza. Autorka nie zmieniła jednak tylko płci głównych bohaterów. Postacie poboczne także zostały przekształcone.
Zapewne Ktoś z Was (no dobra, większość z Was) pomyśli sobie jaka jest różnica pomiędzy Życiem i śmiercią, a Zmierzchem. Kilka zmian pani Meyer wprowadziła. Po pierwsze, zakończenie tej powieści jest inne od tego, które znajdziecie w pierwotnej wersji książki. Szczerze mówiąc, podoba mi się ono znacznie bardziej niż oryginalne i jestem przekonana, że gdyby Zmierzch skończył się w ten sposób, Autorka uniknęłaby tej całej fali hejtu. Po drugie, Życie i śmierć jest znacznie lepiej napisane. Sama Stephenie w przedmowie przyznała, że w końcu po 10. latach miała szanse zredagować swoją książkę.
Osobiście jestem wdzięczna Stephenie Meyer za ponownie napisanie Zmierzchu. Wiele osób uważa za "książkę swojego dzieciństwa" Harrego Pottera, czego chyba nigdy nie będę w stanie zrozumieć. Ja tym tytułem określam właśnie historię Belli i Edwarda. To dzięki tej powieści zaczęłam tolerować czytanie w wieku 11 lat. Ciężko uwierzyć mi, że minęło 5 lat odkąd sięgnęłam po Zmierzch. Wciąż pamiętam jak w 2012 czekałam na premierę drugiej części Przed świtem.
Czytanie tej powieści sprawiło mi ogromną frajdę, dlatego serdecznie polecam Wam tę książkę. Szczególnie tym, którzy jeszcze kilka lat temu oddali by wszystko by spotkać Edwarda (nie, wcale nie należę do tej grupy, ani trochę...). Czasami miło jest powspominać Moi Drodzy.
Od dnia, w którym Beaufort Swan przeprowadza się do miasteczka Forks i spotyka tajemniczą Edythe Cullen, jego życie przybiera niesamowity obrót. Chłopak nie potrafi oprzeć się fascynującej Edythe, obdarzonej alabastrową cerą, złocistymi oczami i nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Nie wie, że im bardziej się do niej zbliża, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo. Być może...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Powiedziałam, że trzeba zaufać instynktowi. Nie sercu, bo bywa, że oszukuje, i nie głowie, bo za bardzo opiera się na logice."
Nie kocham cię.
Nic a nic.
I nie pokocham.
Nigdy, przenigdy.
Czasem wspomnienia mogą być gorsze niż zapomnienie. Charlie i Silas są jak czyste karty. Nie wiedzą, kim są, co do siebie czują, skąd pochodzą ani co wydarzyło się wcześniej w ich życiu. Nie znają swojej przeszłości. Pomięte kartki, tajemnicze notatki i fotografie z nieznanych miejsc muszą im pomóc w odkryciu własnej tożsamości.
Ale czy można odbudować uczucia? Czy można chcieć przypomnieć sobie… że ma się krew na rękach? A jeśli prawda jest tak szokująca, że tylko zapomnienie chroni przed szaleństwem? Umysły Silasa i Charlie pełne są mrocznych tajemnic.
On zrobi wszystko, by wskrzesić wspomnienia.
Ona za wszelką cenę chce je pogrzebać.
Nigdy nie zapominaj, że to ja jako pierwszy cię pocałowałem.
Nigdy nie zapominaj, że będziesz ostatnią, którą pocałuję.
I nigdy nie przestawaj mnie kochać.
Nigdy…
W swoim życiu przeczytałam tylko dwie książki Colleen Hoover. Jednak kiedy tylko skończyłam Hopeless zapragnęłam zapoznać się ze wszystkimi powieściami tej autorki. Na pierwszy ogień poszło Never never - książka napisana w duecie z Tarryn Fisher.
"Jestem w ostatniej klasie. Nazywam się Silas Nash. Moja dziewczyna ma na imię Charlie. Gram w futbol. Wiem, jak wygląda meduza."
Zacznijmy może od pochwał nad powieścią Hoover oraz Fisher. Ich style są wręcz identyczne co w przypadku tej książki jest dużą zaletą. Cała historia łączyła się w całość i w żadnym stopniu nie odczułam, iż Never, never pisały dwie, różne osoby. A musicie wiedzieć, że po przeczytaniu Will Grayson, Will Grayson raczej staram się unikać powieści pisanych przez więcej niż jednego autora.
Sięgając po tę powieść nie spodziewałam się, że zmiażdży mnie ona tak bardzo. Że jeszcze bardziej zaogni piętno, które zostawiło po sobie Hopeless. Pomysł jest genialny. Na początku byłam lekko zdezorientowana. Jak to możliwe, iż z dnia na dzień ktoś stracił pamięć. Jednak z każdym kolejnym rozdziałem wszystko nabierało sensu i łączyło się w jedną, perfekcyjną całość. No, tylko jeden element mi nie do końca pasował, ale o tym niżej.
"- Myślisz, że zawsze byłaś dla mnie taka wredna? - pytam.
Patrzy na mnie ponad maską auta i kiwa głową.
- Założę się, że tak. Pewnie masz skłonności cierpiętnicze.
- Raczej masochistyczne - mruczę pod nosem."
Bohaterowie są bardzo dobrze wykreowani. Mają zarówno wady, jak i zalety. Różnią się od siebie bardzo, ale jak to mówią, przeciwieństwa się przyciągają. Silas jest miłym, słodkim facetem, po uszy zakochanym w swojej dziewczynie. Charlie natomiast to nastolatka, która po złych przeżyciach stała się wredna dla wszystkich wokół. W tym dla Silasa.
Dziewczyna strasznie denerwowała mnie swoim stylem bycia, jednak pod koniec można było zauważyć w niej bardzo dużą zmianę. Na dobre oczywiście.
Epilog jest dla mnie czymś kompletnie zbędnym w tej książce. Dopiero kiedy za drugim razem się w niego wczytałam, zrozumiałam o co chodziło autorkom. Nie jest to nic wadzącego, ale jednocześnie nie wprowadza niczego nowego do historii.
"Wydaje mi się, że lepiej będzie się nam spało, jeśli się przytulimy. To, że się nie przytulamy, sprawia, że cała ta sytuacja jest jeszcze bardziej krępująca."
Okładka Never never jest przepiękna. Bardzo dobrze, że wydawnictwo postanowiło zachować oryginalną oprawę. Chociaż z tego co widziałam, każda nowelka (książka ta tak naprawdę składa się z trzech opowiadań, które w Stanach zostały wydane osobno) ma zupełnie inną okładkę. Ale każda z nich bardzo mi się podoba.
Na zakończenie, nie pozostało mi nic innego jak polecić Wam tę powieść bardzo serdecznie. Opowiada ona o nastoletniej miłości, która może być czymś znacznie więcej niż szczenięcym zauroczeniem. Myślę, że spodoba się także nieco starszym czytelnikom, nie tylko nastolatkom.
"Powiedziałam, że trzeba zaufać instynktowi. Nie sercu, bo bywa, że oszukuje, i nie głowie, bo za bardzo opiera się na logice."
Nie kocham cię.
Nic a nic.
I nie pokocham.
Nigdy, przenigdy.
Czasem wspomnienia mogą być gorsze niż zapomnienie. Charlie i Silas są jak czyste karty. Nie wiedzą, kim są, co do siebie czują, skąd pochodzą ani co wydarzyło się wcześniej w ich życiu....
"To nie takie proste, gdy rany próbuje wyleczyć ta sama osoba, która je zadała."
Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi. Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość odwagi, żeby spróbować się o tym przekonać?
Czy warto czekać na prawdziwą miłość? Czy każdy z nas ma swoją "drugą połówkę"? Może dowiemy się tego po lekturze tej ciepłej i wzruszającej powieści.
Wiele osób usłyszała o Love, Rosie dopiero kiedy do kin miał wejść film. Ja jednak - prawdopodobnie jak wiele innych osób - przeczytałam książkę przed tym całym szumem. Wtedy jeszcze powieść nosiła tytuł Na końcu tęczy. Właściwie to zastanawiam się czemu w Polsce został zmieniony. Może ze względu na tytuł filmu, który ma bardzo mało wspólnego ze swoim książkowym pierwowzorem? Tak przynajmniej przypuszczam.
"Można uciekać i uciekać w nieskończoność, ale prawda jest taka, że wszędzie tam, gdzie się zatrzymasz, dopadnie Cię Twoje życie."
Forma tekstu w tej powieści nie jest taka jak w innych książkach. Love, Rosie składa się z listów, sms-ów, mailów. To właśnie z nich dowiadujemy się o losach bohaterów, ich porażkach i sukcesach. Mimo że może wydać się to nie zbyt wygodne, to ja od razu przyzwyczaiłam się do tej formy.
Sama historia jest piękna. Nie opowiada o idealnej, młodzieńczej miłości, a o wspaniałej przyjaźni pomiędzy dwojgiem ludzi, którym życie rzuca same kłody pod nogi. Obserwujemy zmiany jakie zachodzą w obu postaciach, jak dorastają, jak każdego dnia zakochują się w sobie nawzajem bardziej i bardziej, jednak boją się tego przyznać.
"Pozostawiłam więc moją cudowną, inteligentną rodzinę, zanurzyłam się w ciepłej kąpieli i zaczęłam rozważać samobójstwo przez utopienie. Potem jednak przypomniałam sobie o resztkach ciasta czekoladowego w lodówce i wynurzyłam się, nabierając powietrza w płuca. Dla niektórych rzeczy warto żyć."
Jest bardzo mało historii na tym świecie, które szczerze mnie wzruszyły, ale książka Cecelii Ahern jest jedną z tych "perełek". Nie raz czytając ją, dawałam Rosie i Alex'owi cenne rady. Zazwyczaj było to coś w stylu "powiedz mu, że go kochasz", no ale liczy się do kategorii "cenne rady Julii".
Zarówno Alexa jak i Rosie bardzo polubiłam. Zżyłam się z nimi, dlatego pod koniec książki trudno było mi się z nimi rozstać. Ta dwójka znała się niemal całe życie. Potrafili rozśmieszać się nawzajem, wspierali w trudnych chwilach. Jednak nie byli razem. Bali się, że jakiekolwiek uczucie romantyczne mogłoby zepsuć ich przyjaźń, którą pielęgnowali latami. Żyjli po swojemu, w dwóch oddalonych od siebie miejscach, z nowymi rodzinami. Z pozoru szczęśliwi, ale w głębi duszy tęskniący za sobą nawzajem.
Polecam Wam tę powieść bardzo, bardzo serdecznie. Może być ona świetnym pomysłem na prezent dla mamy, cioci, babci, kuzynki. Uczy nas ona, że nie warto czekać z wyznaniem uczuć, bo potem może być już za późno.
"To nie takie proste, gdy rany próbuje wyleczyć ta sama osoba, która je zadała."
Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi. Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń...
Akcja powieści rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie zakończyła się poprzednia. Jest rok 1940. Liczą na to, że znajdą tam pomoc dla ukochanej dyrektorki, pani Peregrine, uwięzionej w ciele ptaka. W ogarniętym wojną mieście czekają ich jednak liczne, okropne niespodzianki. Zanim Jacob zapewni bezpieczeństwo osobliwym dzieciom, musi podjąć ważną decyzję w kwestii swojej miłości do Emmy Bloom.
Temat nadnaturalnych zdolności w literaturze towarzyszy nam już od wielu, wielu lat. No bo kto nie chciałby potrafić lewitować, być bardzo silnym lub niewidzialnym? Niestety, jak to mówi mój ulubiony bohater z Once Upon a Time "Każda magia ma swoją cenę". Ta mądrość ma także swoje zastosowanie w świecie wykreowanym przez Ransoma Riggsa. Cena, jaką płacą bohaterowie jest bardzo wysoka. Ktoś poluje osobliwców i ma zamiar porwać ich dyrektorkę, panią Peregrine.
Pierwszy tom, Osobliwy dom Pani Peregrine nie zachwycił mnie jakoś szczególnie. Jednak z tego co wiem w tym roku do kin wchodzi film na podstawie książek Riggsa, więc chciałam zapoznać się z drugą częścią. I Moi Drodzy, nie żałuję tego w żadnym stopniu!
Na początku akcja nie pędzi i trudno było mi się znowu "wkręcić" w historię osobliwych dzieci. Miasto cieni rozpoczyna się w momencie, w którym zakończył się pierwszy tom. Jednak już po około 100 stronach akcja rozpędza się, przez co nie mogłam oderwać się od powieści. Musze bez bicia przyznać, że nie pamiętałam kilku informacji z Osobliwego... przez co kilka razy nie miałam pojęcia o czym właściwie czytam. No ale to nie wina książki tylko moja.
Zanim zaczęłam czytać powieść, obejrzałam wszystkie wspaniałe - i przerażające - obrazki, które się w niej znajdują. I po obejrzeniu kilku ze środka książki, wiedziałam, że II wojna światowa przestanie być tylko tłem do wydarzeń, ale stanie się ważnym elementem Miasta cieni. Nie myliłam się. Dzięki temu makabrycznemu elementowi zapożyczonemu z kart historii naszego świata powieść stała się bardziej realna, rzeczywista.
Skoro o fotografiach mowa, to zdecydowanie są one moim ulubionym elementem książek Riggsa. Oczywiście, liczy się treść, ale Musicie przyznać, że nie na co dzień ma się okazję widzieć podobne zdjęcia. Pochodzą one z kolekcji różnych ludzi. Nienaruszone, niesamowite i przyprawiające o ciarki. To na nich oparta jest historia o osobliwcach. Z tyłu powieści wypisani są wszyscy właściciele fotografii, którzy zgodzili się udostępnić je na potrzeby książek pana Ransoma.
Bohaterowie powieści są osobliwi. Mamy ty Emmę, dziewczynę która potrafi kontrolować żywioł ognia. Jest także Bronwyn, dziewczynka o niesamowitej sile, Millard, niewidzialny chłopiec, Olive, dziecko lżejsze od powietrza, Enoch potrafiący na krótko ożywiać zmarłych. No i oczywiście Jacob, główny bohater potrafiący widzi oraz wyczuwa głucholce.
Powieść podobała mi się znacznie bardziej niżeli poprzedni tom. Chyba każdy czytelnik spotkał się z tzw. klątwą drugiego tomu. Mnie niestety, trafia się ona częściej niż bym chciała, jednak nie ode mnie to zależy. Nie tym razem! Nie mogę doczekać się trzeciej części, bo z tego co widziałam i słyszałam na amerykańskim booktubie, The library of souls (w dosłownym tłumaczeniu Biblioteka dusz) jest świetna.
Akcja powieści rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie zakończyła się poprzednia. Jest rok 1940. Liczą na to, że znajdą tam pomoc dla ukochanej dyrektorki, pani Peregrine, uwięzionej w ciele ptaka. W ogarniętym wojną mieście czekają ich jednak liczne, okropne niespodzianki. Zanim Jacob zapewni bezpieczeństwo osobliwym dzieciom, musi podjąć ważną decyzję w kwestii swojej miłości...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Twój dom jest tam, gdzie twoje książki."
Liv zawsze przywiązywała dużą wagę do snów. Ale odkąd zamieszkała w Londynie, znalazły się w centrum jej zainteresowań. Tajemnicze zielone drzwi. Gadające kamienne posągi. Niania z tasakiem w schowku na miotły... Tak, ostatnio sny Liv stały się bardzo dziwne. A szczególnie ten: czterech chłopaków, łacińskie inkantacje, dziwny rytuał, a wszystko to w nocy pośrodku cmentarza. No tak, Liv zna tych chłopaków z nowej szkoły - i zawsze, gdy spotykają się na jawie, oni zdają się wiedzieć o niej więcej, niż powinni... Chyba że... śnili ten sam sen, co ona?
Wielu z Was może kojarzyć Kerstin Gier jako autorkę wspaniałej, cudownej, genialnej Trylogii Czasu. Kiedy usłyszałam, że ma zostać wydana w Polsce kolejna powieść tej pani, wiedziałam, że będę musiała zapoznać się z tą pozycją. Czy żałuję? W żadnym razie!
"(…)Zmykaj stąd!-Wykonał gest, jakby odganiał muchę.- Powiedziałem:
zmiataj, serowa panienko! Sio!
Nie ruszyłam się z miejsca, wywołując u niego konsternację.
-Dlaczego ona nie znika?
-Może dlatego, że nie reaguję na ,,serową panienkę”, kretynie-odparłam."
Zacznijmy może od okładki. Jest prze-pięk-na! Wydaje mi się, że wydawnictwo Media Rodzina jest jednym z niewielu wydawnictw polskich, które sprzedaje książki w twardej oprawie. Chwała im! Ja osobiście wolę twardą lub półtwardą okładkę niżeli miękką, bo ją najłatwiej zniszczyć. Trzeba przyznać, że wygląd powieści przyciąga wzrok. Jednak książka ta wygląda jeszcze lepiej na żywo. W środku powieści co jakiś czas znajdują się ozdobniki w formie pnączy z kwiatami.
Akcja książki na początku jest wolna. Autorka powoli wprowadza nas w życie Liv. Dopiero kiedy poznajemy Graysona oraz jego przyjaciół wszystko zaczyna przyspieszać. Pomysł na powieść jest genialny. Mimo wszystko sny są rzadko wykorzystywanym tematem w literaturze dla młodzieży. A szkoda, bo mają duży potencjał i pani Gier wykorzystała go w 100%.
Może wydawać się, że powieść jest dość długa (pff, tak szczerze to dla mnie powieści długie zaczynają się od 700 stron, więc...), ale czcionka jest całkiem spora. Poza tym, dużo miejsca zabierają akapity. Mimo wszystko, Silver przeczytałam bardzo szybko i trudno było mi się od niej oderwać. Najchętniej siedziałabym cały dzień w domu, pochłaniając lody oraz Pierwszą księgę snów.
"Tutaj było więcej tajemnic do rozszyfrowania. A taka już natura tajemnic, że niekiedy okazywały się niebezpieczne."
Główna bohaterka była trochę irytująca, ale tylko na początku. Liv wkurzała mnie swoją nieświadomością, niewiedzą. Wiem, to może wydawać się głupie, jednak tak właśnie było. Potem było już lepiej i muszę przyznać, że pod koniec książki Liv dołączyła do listy ulubionych bohaterek.
Tym razem nie mamy jednego przystojnego faceta, obiektu westchnień wszystkich dziewczyn ze szkoły, ale czwórkę. Grayson to przyrodni brat Liv. Jasper to taki typowy laluś. Arthur to tajemniczy gość, po uszy zakochany w swojej dziewczynie, Anabel. A Henry to...obiekt westchnień Liv. W sensie, na początku dziewczyna strasznie broniła się przed uczuciem do niego (prosiła nawet siostrę, żeby ta w nią czymś rzucała). Dopiero potem się "ogarnęła".
Polecam Wam bardzo, bardzo gorąco Silver. Zresztą, Trylogię Czasu również, ponieważ obie serie są warte uwagi. Pierwsza księga snów to powieść pełna sarkastycznych wypowiedzi, humoru oraz oczywiście, snów. Myślę, że książka skierowana jest do osób powyżej 11 roku życia, ale tak naprawdę może spodobać się każdemu. A Druga księga snów znajdzie się w księgarniach już we wrześniu!
"Twój dom jest tam, gdzie twoje książki."
Liv zawsze przywiązywała dużą wagę do snów. Ale odkąd zamieszkała w Londynie, znalazły się w centrum jej zainteresowań. Tajemnicze zielone drzwi. Gadające kamienne posągi. Niania z tasakiem w schowku na miotły... Tak, ostatnio sny Liv stały się bardzo dziwne. A szczególnie ten: czterech chłopaków, łacińskie inkantacje, dziwny...
Piękne pałace, wytworne bankiety, najdroższe samochody, markowe ubrania - wszystkie wymienione elementy tworzą fasadę, która zakrywa gnijące wnętrze ludzi z wyższych sfer. Do tego dodajcie sobie typowy angielski humor, dużo ciętych ripost, zdegenerowanie aż do bólu i w ten oto sposób otrzymacie Patricka Melrose.
Słowem wstępu - książka opowiada o perypetiach Patricka Melrose'a, który przez traumę z dzieciństwa miał duży problem z funkcjonowaniem według ogólnie przyjętych norm społecznych. Jedno nieszczęsne wydarzenie rozpoczęło ciąg autodestrukcyjnych zachowań bohatera, doprowadziło między innymi do nadmiernego spożywania alkoholu oraz uzależnienia od narkotyków.
Na całą historię o tytułowym Patricku składa się pięć stosunkowo krótkich powieści. Każda z nich opowiada o innym momencie życia głównego bohatera - w części pierwszej Patrick jest małym chłopcem, natomiast w ostatniej, mężczyzną po 40.
Po skończeniu Melrose'a od razu dodałam Edwarda St Aubyna do listy moich ulubionych pisarzy. Dlaczego? Po pierwsze styl pisania Aubyna jest lekki, a całą książkę czytało mi się zaskakująco łatwo biorąc pod uwagę fakt, iż historia tytułowego bohatera porusza bardzo trudne tematy. Życie Patricka, zepsuty świat arystokracji, wyścig szczurów, kazirodztwo, problemy rodzinne autor przedstawił w bardzo ciekawy sposób, głównie stosując czarny humor, ironię, groteskę, które są zdecydowanie największymi zaletami powieści. Jednocześnie środki te nadały bohaterowi charakteru i pozwoliły lepiej zrozumieć jego naturę oraz motywy podczas podejmowania decyzji.
Jako że historia Patricka podzielona jest na pięć części i każda opowiada o innym momencie jego życia, to oczywistym jest, że przez całą powieść będzie przewijało się wiele postaci. Jednak nie martwcie się - każda z nich jest tak charakterystyczna, że bez większych problemów zapamiętacie kto jest kim. Tutaj ujawnia się kolejny ogromny plus - kreacja bohaterów. Aubyn w rewelacyjny sposób przedstawił ludzi z różnych grup społecznych, nie kryjąc ich wad i tutaj odnoszę się głównie do stref wyższych Wielkiej Brytanii. Jednak nie tylko arystokracja miała swoje za uszami, bo autor przedstawił również pogoń za sławą i pieniędzmi wśród osób o niższym statusie społecznym.
Główny bohater nigdy nie miał łatwego życia. Pochodził z majętnej rodziny, która kryła sporo sekretów. Jego relacja z rodzicami była bardzo trudna. Ojciec bił go, poniżał, zmuszał do słuchania drastycznych opowieści. Natomiast matka Patricka - kobieta wyniszczona przez alkohol, leki oraz strach przed własnym mężem - nie poświęcała mu należytej uwagi. Autor bardzo ciekawie podszedł do psychiki bohatera. W każdej z części wracano do dzieciństwa tytułowego bohatera, bo to w końcu ono odpowiadało za problemy mężczyzny. W późniejszych opisach życia Patricka można zauważyć wpływ ojca na jego decyzje, przemyślenia. Mimo że młody Melrose przysiągł, że nie będzie jak swój ojciec, to zdarzało mu się poślizgnąć w drodze do lepszego życia. Pokazuje to jak bardzo rodzice, ale również ludzie, którzy nas otaczają, szczególnie w okresie dzieciństwa, mają wpływ na nasze decyzje, podejście do świata, a nawet samego siebie.
Ciekawym elementem całej serii jest rozbieżność między pokoleniem Patricka oraz pokoleniem jego rodziców. Nie jest to motyw przewodni powieści, jednakże można bardzo wyraźnie zauważyć różnice nie tylko w zachowaniu, sposobie wypowiedzi, ale również poglądach bohaterów. I tutaj znowu muszę pochwalić autora za jego skrupulatność, ponieważ to właśnie pozornie nic nie znaczące detale umożliwiły ukazanie przepaści międzypokoleniowej.
Na koniec chciałabym tylko ostrzec - powieść ta może mieć duży wpływ na stan psychiczny niektórych czytelników. Mnie na kilkanaście dni wpędziła w spiralę smutku oraz nostalgii, pomimo że żaden z poruszanych w niej tematów nie był mi szczególnie bliski. Dlatego proszę - jeżeli borykacie się z traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa, uzależnieniem, to zastanówcie się dwa razy przed sięgnięciem po tę pozycję.
Piękne pałace, wytworne bankiety, najdroższe samochody, markowe ubrania - wszystkie wymienione elementy tworzą fasadę, która zakrywa gnijące wnętrze ludzi z wyższych sfer. Do tego dodajcie sobie typowy angielski humor, dużo ciętych ripost, zdegenerowanie aż do bólu i w ten oto sposób otrzymacie Patricka Melrose.
więcej Pokaż mimo toSłowem wstępu - książka opowiada o perypetiach Patricka...