-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2014-09
2015-09
Agnieszka Lingas-Łoniewska to autorka licznych powieści, których głównym motywem jest cudowna i potężna miłość. Jestem po lekturze minimum sześciu jej książek, dzięki czemu czuję się na siłach, by rzetelnym okiem spojrzeć na ostatnie dzieło, które nosi tytuł "Skazani na ból".
Historia ma miejsce we Wrocławiu, gdzie aktualnie mieszka autorka. Dzięki temu opisy miejsc, w których żyli bohaterowie odebrałam bardzo wiarygodnie. Jeżeli chodzi o postacie - Amelia i Aleks to młodzi ludzie, którzy wiedzą co to odrzucenie, a mimo to poznali smak prawdziwej miłości, a o tym pani Lingas-Łoniewska lubi pisać i wychodzi jej to dosyć fajnie. Osobiście postać Amelii, mimo że silna i niezłomnie dążąca do obranego celu, wydała mi się raczej naiwna. Z kolei osoba Aleksa wypadła niesamowicie. Agnieszka Lingas-Łoniewska jest mistrzynią w tworzeniu męskich osobowości.
Czytałam lepsze książki tej autorki, na pewno ze względu na fakt, iż szablon wydarzeń zaczął się w jej przypadku powielać dosyć wyraźnie. Rzutowało to negatywnie na mój ostateczny odbiór książki, mimo że sama historia jest piękna. Wcześniejsze powieści czytałam z zapartym tchem, lecz w tej wydawało mi się, jakbym była w stanie przewidzieć dalszy tor zdarzeń, jak i samo zakończenie. Punkt kulminacyjny, który pojawia się dość blisko zakończenia, bo przed samym epilogiem, nie był dla mnie zaskoczeniem, gdyż zaczęłam się go domyślać o wiele wcześniej.
Drodzy czytelnicy, powiem tak: jeżeli nie czytaliście poprzednich książek Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, to jak najbardziej nie będziecie zawiedzeni. Jest to piękna powieść, rozdzierająca serce i zmuszająca do poważniejszej refleksji. Jednak dla mnie, dosyć wiernej czytelniczki autorki, jest to jedna z jej gorszych książek. Jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo wiem, że stać ją na o wiele więcej niż pokazała w "Skazanych na ból".
Autorem tekstu jest A. Biardzka
Agnieszka Lingas-Łoniewska to autorka licznych powieści, których głównym motywem jest cudowna i potężna miłość. Jestem po lekturze minimum sześciu jej książek, dzięki czemu czuję się na siłach, by rzetelnym okiem spojrzeć na ostatnie dzieło, które nosi tytuł "Skazani na ból".
Historia ma miejsce we Wrocławiu, gdzie aktualnie mieszka autorka. Dzięki temu opisy miejsc, w...
2015-04-27
2015-03-12
Z twórczością Igi miałam styczność zanim jeszcze wydała swoją pierwszą książkę "Nocny motyl". Pierwsza jej bohaterka Malice ("Spod flagi magii", "Żyli niedługo i nieszczęśliwie") przyciągała mnie do siebie, jak lep muchy. Z Księżniczką ("Nocny motyl") nie zbratałam się aż tak bardzo, ale Diana z "Pięć minut" przypomniała mi, za co lubię twórczość Igi.
Autorka nie boi się trudnych tematów. Narkotyki, załamania nerwowe, różne złośliwości wobec ludzi, dążenie do celu za wszelką cenę. To wszystko i więcej można znaleźć u Igi. Ale skupmy się na "Pięciu minutach". Co jest w środku i czy warto sięgnąć po tę książkę? Przyznam szczerze, że podczas czytania miałam mieszane uczucia. Dwunastoletnie dzieciaki i alkohol na ich imprezach urodzinowych? Myślałam, że Iga przesadziła, a potem moja młodsza siostra zwróciła mi uwagę, że to już nie te czasy, kiedy pierwszy raz alkoholu próbujesz w liceum albo później. Zrozumiałam, że jestem eksponatem z muzeum i czytałam dalej. Im dalej brnęłam, tym więcej wyciągałam. Diana to bohaterka, którą rodzice zepchnęli na boczny tor. Jak duży odsetek dzieci zmaga się teraz z tym problemem? Tylko w moim otoczeniu mogłabym znaleźć kilkanaście takich przykładów, a gdzie reszta świata... "Pięć minut" to niby książka dla młodzieży, ale ja uważam, że jest to przestroga dla rodziców, którzy poświęcają zbyt mało uwagi swoim dzieciom. W przypadku głównej bohaterki książki skończyło się to tragedią.
Z całego serca polecam książkę. Może nie wciąga od pierwszej strony, ale kiedy dojdziesz do piątej nie przerwiesz czytania aż do końca książki, tym bardziej, że ma ponad 170 stron. Styl Igi jest przyjemny, bez zbędnych ozdobników oraz nadmuchanych metafor. Mam nadzieję, że autorka na "Pięciu minutach" nie poprzestanie i napisze kolejną tak przejmującą, a jednak w jakimś stopniu przyjemną historię.
Z twórczością Igi miałam styczność zanim jeszcze wydała swoją pierwszą książkę "Nocny motyl". Pierwsza jej bohaterka Malice ("Spod flagi magii", "Żyli niedługo i nieszczęśliwie") przyciągała mnie do siebie, jak lep muchy. Z Księżniczką ("Nocny motyl") nie zbratałam się aż tak bardzo, ale Diana z "Pięć minut" przypomniała mi, za co lubię twórczość Igi.
Autorka nie boi się...
Poradnik pozytywnego myślenia autorstwa Mathew Quick’a doczekał się ekranizacji, lecz nie sądzę, aby obejrzenie jej przed wcześniejszym przeczytaniem książki wpłynęło pozytywnie na mój zapał względem powieści. Przyznaję, początki były trudne. Ba! Wielokrotnie czułam się znudzona i przerywałam czytanie na rzecz ciekawszych rzeczy. Gdy jednak powróciłam do powieści po dłuższej przerwie i wielu przeczytanych rozdziałach, doznałam olśnienia. To nie miała być książka z wartką akcją, lecz historia człowieka, który po wielu tragicznych przejściach postanawia myśleć pozytywnie i dzięki temu doczekać się szczęśliwego zakończenia filmu, którym jest jego życie.
Pat Peoples to trzydziestoczterolatek, który po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego wprowadza się do swoich rodziców, gdzie rozpoczyna nowe życie. Pat pragnie ponad wszystko wrócić do swojej żony, Nikki, oraz wynagrodzić jej bycie złym mężem. Lecz aby odzyskać kobietę, którą kocha, musi spełnić kilka warunków: przyjmować leki, chodzić na spotkania z terapeutą, ćwiczyć godzinami oraz czytać literaturę. Z każdym z tych wytycznych Pat miał ogromne problemy, z którymi ostatecznie się uporał, zdeterminowany, by doczekać się szczęśliwego zakończenia. Coś idzie jednak nie tak, gdy poznaje, podobnie jak on, niezrównoważoną Tiffany, szwagierkę najlepszego przyjaciela.
Powieść Mathew Quick’a czytałam przez bardzo długi czas. Nieustanna monotonia była tego główną przyczyną. Z początku odebrałam to jako rażącą wadę, lecz, jak już wspomniałam, doszłam do wniosku, że taka właśnie musi być ta historia, bowiem opowieść o człowieku zmagającym się z chorobą psychiczną nie powinna być pełna zwrotów akcji. Quick raczy nas ogromną dawką futbolu, co dla mnie - kobiety, było mało interesujące. Z drugiej strony miłość do ów sportu odziedziczona po ojcu nadaje postaci charakteru. Narracja została poprowadzona z nieco naiwnego, dziecinnego punktu widzenia głównego bohatera. Oglądając ekranizację(niezbyt dobrze wykonaną, tak na marginesie) jesteśmy pozbawieni możliwości zerknięcia w głąb jego umysłu, dlatego gdy zaczęłam czytać, wszystko nabierało sensu. Kontynuując kwestię filmu, zauważyłam, że reżyser skupił się na wątku miłosnym, gdy w powieści główny nacisk został położony na chorobie psychicznej Pat’a oraz na tym, jak radzi sobie po powrocie z „niedobrego miejsca”, gdzie spędził wiele miesięcy. Po raz kolejny książka okazuje się głębsza i bardziej wyrazista aniżeli jej ekranizacja.
Quick naprawdę napisał poradnik. Dziecinna wiara Pat’a w szczęśliwe zakończenie oraz ogólnie optymistyczne podejście do życia sprawia, że sama zaczynam podchodzić do życia z nieco innym, bardziej pozytywnym nastawieniem. Jest to, w rzeczy samej, ogromna zaleta powieści. Głównego bohatera nie da się nie lubić. Możemy nie do końca rozumieć kierujące nim przesłanki, lecz jest przyjemną postacią i od razu zaskarbia sobie naszą sympatię.
Gwoli zakończenia gorąco polecam powieść Mathew Quick’a. Przekonanie się do niej zajęło mi trochę czasu. Tę książkę trzeba po prostu zrozumieć, tak samo jak jej bohaterów, którzy, oczywiście, nie są zbyt zrównoważeni.
Poradnik pozytywnego myślenia autorstwa Mathew Quick’a doczekał się ekranizacji, lecz nie sądzę, aby obejrzenie jej przed wcześniejszym przeczytaniem książki wpłynęło pozytywnie na mój zapał względem powieści. Przyznaję, początki były trudne. Ba! Wielokrotnie czułam się znudzona i przerywałam czytanie na rzecz ciekawszych rzeczy. Gdy jednak powróciłam do powieści po...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wprawdzie od premiery "Sezonu burz" minęło już prawie pół roku, ale kto powiedział, że książkę trzeba zrecenzować dzień po jej wydaniu? Nie, nie... Pozostawmy te pytanie retoryczne bez odpowiedzi.
Długo zwlekałam z napisaniem o tej właśnie książce. Powodów jest wiele: dopiero niedawno miałam czas ją dokończyć, z zakupem też zwlekałam około dwóch miesięcy itd. W końcu jednak stwierdziłam, że nie ma już na co czekać.
Przyznam, że nie spodziewałam się powrotu Wiedźmina w jakimkolwiek wydaniu, czy to bardzo mało prawdopodobnej kontynuacji sagi, czy też pod postacią opowiadań o początkach działalności Geralta. Zatem było to dla mnie miłe zaskoczenie, kiedy zobaczyłam w skrzynce internetowej powiadomienie o jej nadchodzącej premierze. Jak pewnie się domyślacie jestem fanką Geralta z Rivii, a raczej jego niesamowitych przygód (bo może niekoniecznie samego głównego bohatera).
Tak jak w przypadku sagi, tak i teraz czytałam książkę przez wzgląd na niebywały styl Andrzeja Sapkowskiego, który urzekł mnie kiedy sięgnęłam po pierwszą część. Dla mnie autor nie ma sobie równych (i prawdopodobnie po przeczytaniu recenzji rzucicie mi garścią nazwisk, które powinnam uważać za lepsze, jednakże o gustach się nie dyskutuje). Wszelakie opisy przyrody, walk, a nawet najzwyklejszych rozmów są nie lada gratką. Styl, którym operuje Andrzej Sapkowski wprowadza czytelnika w zupełnie nowy wymiar czytania. Wiele książek fantasy jest pisanych raczej prostym językiem, którym autor posługuje się codziennie. Natomiast w Sezonie burz, jak i w poprzednich odsłonach Wiedźmina można zachwycać się archaicznymi zwrotami. Ponadto w najnowszych książkach fantasy, obrzucający się obelgami bohaterowie zazwyczaj nie są dobrze przyjmowani przez czytelników. Natomiast zabiegi jakich dokonał Andrzej Sapkowski sprawiły, że wulgaryzmy są czymś naturalnym w rozmowach postaci, a wszystko przez to, że książka nie kręci się wokół bohaterów jednego typu, tylko jest przekrojem przez wszystkie klasy społeczne.
Co jeszcze bardzo podoba mi się w Sezonie burz? To, że autor nie zrezygnował z wstawek z innych dzieł, przed każdym rozpoczynającym się rozdziałem. Niektóre z nich, autorstwa Sapkowskiego to istny majstersztyk i gdyby tylko w głowie naszego mistrza fantasy pojawiła się myśl o napisaniu (chociażby fragmentarycznym) "Pół wieku poezji", moim "ochom" i "achom" nie było by końca i nie zastanawiałabym się długo nad kupnem takowej książki.
A co można powiedzieć o fabule? Jak to w przypadku Wiedźmina nie może być mowy o nudzie. Wciąż coś się dzieje i wciąż chcemy przewracać kartki, żeby sprawdzić co się dzieje dalej. Oczywiście muszą być też chwile wytchnienia na kolację, czy na spanie. Bo jakby nie patrzeć Geralt to wprawdzie mutant, ale człowiekiem w jakimś stopniu na pewno został i zwykłego odpoczynku też potrzebuje. Poza tym śledzimy losy nie tylko samego wiedźmina. Nie spodziewałam się, że Andrzej Sapkowski powróci do pisania o Geralcie, a jeżeli taka myśl kiedykolwiek zaświtałaby mi w głowie, zapewne nie przewidziałabym, że utrzyma ona poziom sagi. Nie przez to, że autor nie będzie umiał już pisać, tylko bardziej przez wzgląd na długą przerwę od Wiedźmina. No cóż, mój mistrz polskiej fantastyki jednak utarł mi nosa, za to że śmiałam zwątpić.
Nie pozostaje mi już nic innego jak polecić Wam tę książkę. Nie zamykajcie się na nią tylko dlatego, że to fantasy, a Wy tego gatunku książek kijem nawet byście nie dotknęli. Sezon burz warto przeczytać choćby przez wzgląd na styl autora. Myślę, że nie jest konieczne abyście wcześniej sięgali po sagę, bo jak stwierdzono już w opisie (a potem ja dopowiedziałam w trakcie recenzji), nie jest to ani kontynuacja historii, ani prequel do wydarzeń z sagi (chociaż przeczytanie sagi wcale by nie zaszkodziło, mimo wszystko nie uważam aby było to konieczną koniecznością). Bohaterów można poznać w Sezonie burz, a zaręczam, że jeżeli zaczniecie od tej książki, to na bank sięgniecie zarówno po sagę jak i po zbiory opowiadań.
Wprawdzie od premiery "Sezonu burz" minęło już prawie pół roku, ale kto powiedział, że książkę trzeba zrecenzować dzień po jej wydaniu? Nie, nie... Pozostawmy te pytanie retoryczne bez odpowiedzi.
Długo zwlekałam z napisaniem o tej właśnie książce. Powodów jest wiele: dopiero niedawno miałam czas ją dokończyć, z zakupem też zwlekałam około dwóch miesięcy itd. W końcu...
Agnieszka Lingas-Łoniewska to jedna z niewielu polskich pisarek, których powieści czytam z nieprzerwanym zainteresowaniem i powracam do ich twórczości bez wahania. Do tej pory przeczytałam większość książek z jej dorobku i każda różni się od siebie pod niemal każdym względem. Niemniej, jest jedno, co łączy wszystkie powieści tejże autorki - miłość. Bez względu na to, jaki gatunek wybrała, na pewno nie zabraknie w nim tegoż uczucia, które zawsze jest silne i inspirujące. Autorka lubi łączyć gatunki, co bardzo polubiłam i dzięki czemu zawsze znajdę coś dla siebie. „W szpilkach od Manolo” to nowe wydanie Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Jest to bowiem książka rozrywkowa – komedia, trochę kryminału i od groma miłości.
Lilianna to trzydziestoparoletnia singielka, której ten status wcale nie przeszkadza. Jest wolną kobietą, cieszącą się z obecnego stanu. Kocha swoją małą kociarnię, szybkie samochody, książki i, oczywiście, szpilki. Niemniej jednak prędkość życia zaczyna ją przytłaczać. Pragnie czegoś spokojniejszego. A wtedy… poznaje Michała Maliszewskiego. Grzesznie wyglądającego „idiotę”, który bezczelnie zajął jej miejsce parkingowe. Cóż za komiczny początek wielkiej miłości!
Nie mogę skłamać – we „ W szpilkach od Manolo” spodobało mi się dosłownie wszystko. Bohaterowie to szeroka paleta naprawdę fascynujących, zwariowanych postaci, które są wyraziste i bardzo przyjemne w odbiorze. Lingas-Łoniewska postarała się o kompatybilną do osobowości Lilianny narrację. Idealnie oddała jej charakter, wczuła się w tę postać i pozwoliła mi bardzo dobrze ją poznać. Cieszę się, że kryminału nie było zbyt dużo, choć to na nim opierała się większość fabuły. Dobrze, że autorka skupiła się bardziej na napisaniu komedii niźli kryminału. W przeciwieństwie do reszty napisanych przez nią powieści, tutaj romans jest oczywiście obecny, namiętny i silny, lecz nie przeznaczono mu tak dużo miejsca, jak w pozostałych książkach. Bardzo fajne odświeżenie stylu. Dzięki temu i nie tylko temu, lekturę pochłania się w zastraszającym tempie. Na koniec dodam jeszcze, że Agnieszka Lingas-Łoniewska potrafi kreować męskie postacie, które podbijają serca głównych bohaterek oraz, oczywiście, moje. Zatem czego więcej potrzeba?
Polecam świeże i jakże udane wydanie, znajdującej się w czołówce moich ulubionych rodzimych autorów, Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.
Autorem recenzji jest Sherin
Agnieszka Lingas-Łoniewska to jedna z niewielu polskich pisarek, których powieści czytam z nieprzerwanym zainteresowaniem i powracam do ich twórczości bez wahania. Do tej pory przeczytałam większość książek z jej dorobku i każda różni się od siebie pod niemal każdym względem. Niemniej, jest jedno, co łączy wszystkie powieści tejże autorki - miłość. Bez względu na to, jaki...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-12-20
Dawno, ale to dawno temu nie miałam w dłoniach książki, którą przeczytałam "od deski do deski" w tak krótkim czasie. A tak właśnie było z "Zakrętami losu".
Ale po kolei.
Historia, jaką opowiada nam pisarka jest niewątpliwie piękna, ale i wstrząsająca. Bogata w wachlarz różnorakich uczuć, targających zarówno nastolatkami, ich rodzicami, a także głównymi bohaterami starszymi o trzynaście lat.
Ona - spokojna, ułożona dziewczyna, trenująca koszykówkę.
On – przystojny chłopak z zamożnej rodziny, uwielbiający rowerowe przejażdżki po parku.
Przypadek, zbieg okoliczności, a może po prostu przeznaczenie postawiło ich na swojej drodze - Katkę i Krzyśka, tych, którym los już wtedy napisał burzliwy scenariusz.
Młodzieńcza miłość powinna się wiązać z niewinnością i czystością.
Ta jednak była synonimem skrzywdzenia innej osoby, z którą Kaśka musiała żyć pod jednym dachem.
Niestety to był dopiero początek końca, gdyż do akcji wkroczył syn marnotrawny państwa Borowskich, a jednocześnie brat Krzyśka.
Powrót Łukasza wprowadził w spokojne życie bohaterów niepotrzebne kłótnie, pretensje i intrygi od dawna w nim zakochanej Gośki. Przyrodnia siostra Kaśki pod jego wpływem zaczęła się staczać wprost w głąb narkotycznego bagna, z którego nigdy nie udało jej się wydostać. Tragedia dziewczyny stała się punktem zwrotnym tej opowieści, a tym samym przyczyną wieloletniej rozłąki bohaterów, ich swoistą śmiercią za życia.
Jednak los chciał inaczej i znów postawił ich na swojej drodze, tym razem po dwóch stronach sali sądowej. W środku procesu zorganizowanej grupy przestępczej, której adwokatem był Krzysztof Borowski, a oskarżycielem Katarzyna Kochańska vel Matczak.
To wtedy, w tych niecodziennych warunkach, musieli wybrać pomiędzy miłością, a nienawiścią, pomiędzy prawem, a dobrem ukochanych osób.
Tylko czy taki wybór jest łatwy? Czy jest on w ogóle możliwy?
Tego można się dowiedzieć, czytając kolejną już wydaną pozycję pani Agnieszki - autorki, która w zadziwiający sposób przenosi czytelnika w świat rozgrywanej na łamach kart książki historii. Pisarki obdarzonej lekkim stylem, piszącej prostym językiem, bogatym w metafory. Co mnie jednak najbardziej ujęło to nacechowanie emocjonalnie tekstu. Bo przecież o to powinno chodzić, by czytelnik czuł, co przeżywają bohaterowie, był tam, gdzie oni i zastanawiał się nad decyzjami, przez nich podejmowanymi. Tak właśnie było ze mną w tym przypadku, co jest niewątpliwym plusem. Opowieść adresowana jest do każdego, kto chce przez kilka godzin zatracić się w świecie pełnym kontrastujących ze sobą uczuć, emocji, ideałów. W świecie, gdzie białe i czarne nie zawsze jest proste do zdefiniowania.
Zatem przekonajcie się sami i sprawdźcie wraz z bohaterami tej historii, co czai się za kolejnym zakrętem losu.
Ja tymczasem zacieram dłonie w oczekiwaniu na drugi tom trylogii braci Borowskich koncentrujący się na postaci starszego z nich - Lukasie.
Autorem recenzji jest Silvia Marshall
Dawno, ale to dawno temu nie miałam w dłoniach książki, którą przeczytałam "od deski do deski" w tak krótkim czasie. A tak właśnie było z "Zakrętami losu".
Ale po kolei.
Historia, jaką opowiada nam pisarka jest niewątpliwie piękna, ale i wstrząsająca. Bogata w wachlarz różnorakich uczuć, targających zarówno nastolatkami, ich rodzicami, a także głównymi bohaterami...
„Zgoda na szczęście” to trzecia już część historii o Hannie Lerskiej i Mikołaju Starskim, polonistce i architekcie, kobiecie doświadczonej przez los i mężczyźnie, który gdyby tylko mógł złożyłby świat u jej stóp. To opowieść o dwójce ludzi, których przeznaczenie zetknęło ze sobą w dość nietypowych okolicznościach, wywracając ich życie do góry nogami i budząc na pozór uśpione i nie mające prawa bytu uczucia. Jednakże o tym wszystkim opowiadają „Alibi na szczęście” i „Krok do szczęścia”.
Teraz…
Hania i Mikołaj są razem. Cieszą się z każdej spędzonej wspólnie chwili, celebrując swoje szczęście niezliczoną ilością pocałunków i czułych spojrzeń. Jednakże sielanka nie trwa długo, niestety. Echo przeszłości odbijające się na Dominice powoduje u niej niepokojące Hankę zachowanie. Dziewczyna nie radzi sobie z przeświadczeniem, że została porzucona i stara się z całych sił udowodnić sobie i wszystkim wokół, że jest kochającą matką, całkiem różną od tej którą ona miała. Na szczęście z pomocą oprócz Hani spieszy ciotka Anna, ucząc młodą matkę opieki nad synem i prowadzenia domu. Pokrzepia ona także strapione problemami i tajemnicą sprzed lat serce Hanki, która jak zwykle sama próbuje dźwigać ciężar wszystkich trosk, udając że wszystko jest w porządku. Tak naprawdę panicznie boi się reakcji siostry na słowa, które ma jej przekazać, gdyż z Dominiką nic nie jest pewne, czy przewidywalne.
Niestety to nie koniec czarnych chmur - stan zdrowia ojca Mikołaja z każdą chwilą się pogarsza, co niepokoi panią Starską. Jej usilne nawoływanie do rozsądku męża, nie przynoszą oczekiwanych skutków, a on sam w ciężkim stanie trafia do szpitala… Hania stara się być oparciem dla swoich bliskich, podtrzymywać ich na duchu, pokrzepiać słowami otuchy. Jednocześnie cierpliwie czeka na Mikołaja, który chwilowo wycofał się z jej życia, spędzając całe dnie w szpitalu. Czeka, bo jest mu to winna, bo i on kiedyś na nią czekał, choć w innych okolicznościach.
Gdy wreszcie stan zdrowia Janusza Starskiego ulega poprawie, jego starszy syn znów zaczyna walczyć o swoją przyszłość i szczęście u boku Hanki. W tym celu obmyśla plan doskonały, w którego realizacji ważną rolę odegra niezastąpiona pani Irenka i jego najlepszy przyjaciel. Czy mu się on uda? Czy wreszcie on i jego ukochana otrzymają upragnioną zgodę na szczęście? Zgodę od przeszłości, teraźniejszości i przyszłości?
Tego wszystkiego i jeszcze więcej można się dowiedzieć zagłębiając w karty najnowszej książki Anny Ficner-Ogonowskiej. Książki, która zamyka trylogię ze słowem szczęście w tytule. Jednakże dopiero w niej, to szczęście wreszcie miało szansę się rozwinąć, rozkwitnąć niczym pąki kwiatów na wiosnę. Bowiem wreszcie mamy do czynienia z kulminacją ich losów, choć to może źle powiedziane. Za ostatnim zdaniem ich życie się przecież nie kończy, lecz zaczyna, tyle tylko, że już nie na kolejnych stronach powieści, a w wyobraźni rzeszy czytelników. Tych, którzy śmiali się do rozpuku i wzruszali do łez czytając, czy też pożerając kolejne słowa. Ale jak tu tego nie robić jeśli są one tak cudownie i ujmująco napisane, gdy czerpie się z nich garściami nie tylko emocje, ale i prawdę o życiu?
Nie da się inaczej, a przynajmniej ja nie potrafiłam.
„Zgoda na szczęście” jest idealnym dopełnieniem poprzednich części, co więcej z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to moja ulubiona książka z całej trylogii, pełna wzruszeń, radości i refleksji, które zostaną ze mną na długo. Po raz kolejny ze smutkiem żegnam się z Hanią, Mikołajem, Dominiką, Przemkiem, panią Irenką i wszystkimi ich bliskimi, których polubiłam od pierwszego „spotkania”, z ujmującą historią i dozą niezapomnianych uczuć, które wymagały dawkowania. ;) Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy, ale na szczęście zawsze można zacząć czytać wszystko od nowa, prawda?
Nie pozostaje mi już nic więcej jak tylko gorąco polecić tę książkę, jak i jej poprzedniczki, gdyż warto się na chwilę zatrzymać i zgłębić zawiłą, lecz niezwykle piękną historię opowiedzianą na jej łamach. W dodatku w sposób wbijający czytelnika w fotel i przenoszący go do innego świata, do innych uczuć i zmuszający do zastanowienia. To sztuka i za to autorce dziękuję, licząc jednocześnie, że kiedyś znów będę miała przyjemność trzymać w swoich dłoniach jej kolejną magiczną książkę.
Autorem recenzji jest Silvia Marshall
„Zgoda na szczęście” to trzecia już część historii o Hannie Lerskiej i Mikołaju Starskim, polonistce i architekcie, kobiecie doświadczonej przez los i mężczyźnie, który gdyby tylko mógł złożyłby świat u jej stóp. To opowieść o dwójce ludzi, których przeznaczenie zetknęło ze sobą w dość nietypowych okolicznościach, wywracając ich życie do góry nogami i budząc na pozór...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Zakład o miłość" to historia Sylwii, studentki ostatniego roku historii sztuki, mającej niebawem wyjść za mąż. Dziewczyna wychowana w tradycyjnej rodzinie, żyje według ściśle określanego schematu narzuconego jej przez rodziców. Postępuje tak jak powinna, kocha tego kogo jej wybrano, myśli nie o sobie, lecz o innych. Jednak do czasu. Wszystko się zmienia, gdy idzie na swój wieczór panieński. Tam poznaje Aleksa - człowieka, który wywraca jej poukładany dotąd świat do góry nogami. Wtedy zaczyna prawdziwie czuć, kochać, tego kogo wybrało jej serce, nie rozsądek. Tylko, czy serce wie lepiej? Czy można bezgranicznie zaufać drugiej osobie i oddać w jej dłonie wszystko, co się posiada? Wreszcie, czy się powinno?
Książka ta nie jest jednak typowym romansem, nie skupia się jedynie na wątku miłosnym, lecz pozwala nam rozłożyć każdego z bohaterów na czynniki pierwsze. Możemy przyjrzeć się im niemalże spod lupy, doświadczając tym samym tego, co oni. Odczuwać do głębi własnego jestestwa piękną i czystą miłość, pożądanie, ale też złość, czy nienawiść. Kochać, nienawidzić, wybaczać.
„Zakład o miłość” to opowieść o życiu, próbie stawienia czoła światu, skostniałym poglądom, własnej rodzinie. Przedstawia walkę, której stawką jest decydowanie o własnym losie i uczuciach. Mówi w dosadny sposób o ludziach, ich wyborach, błędach, które tak często popełniają, ale też o szansie, którą dostają każdego dnia.
Z autorką „Zakładu o miłość” spotykam się już po raz kolejny i, jak w poprzednich przypadkach, jestem pod wrażeniem lekkości pióra, którym operuje. Każde słowo, zdanie jest idealnie dopracowane, a emocje w nich zawarte wygrywają piękną melodię poruszając nawet tych, co nie uchodzą za wrażliwych. Dlatego też mogę z czystym sumieniem polecić ją wszystkim, którzy lubią historie o miłości, ale też o poszukiwaniu samego siebie, o ludziach niosących za sobą bagaż doświadczeń, którzy pragną po prostu kochać i być kochani.
Autorem recenzji jest Silvia Marshall
"Zakład o miłość" to historia Sylwii, studentki ostatniego roku historii sztuki, mającej niebawem wyjść za mąż. Dziewczyna wychowana w tradycyjnej rodzinie, żyje według ściśle określanego schematu narzuconego jej przez rodziców. Postępuje tak jak powinna, kocha tego kogo jej wybrano, myśli nie o sobie, lecz o innych. Jednak do czasu. Wszystko się zmienia, gdy idzie na swój...
więcej mniej Pokaż mimo to
Każdy pisarz ma za sobą debiut, bardziej lub mniej udany, ale zawsze ważny dla dalszego rozwoju literackiego. "Rysunek w sercu" jest pierwszą wydaną przez Wiolettę Szulc powieścią. W poniższej opinii postaram się odpowiedzieć na pytanie czy warto sięgnąć po tę pozycję.
Wydawać by się mogło, że tematyka wampiryzmu została wyeksploatowana w literaturze do granic możliwości, jednak pani Wioletcie Szulc udało się stworzyć powieść, która nie nuży wtórnością. Dodatkowym atutem jest umiejscowienie akcji utworu w Polsce. Choć liczne serie wampiryczne przybyłe do nas zza granicy, mogą ugruntować w czytelnikach odmienne przekonanie, wampiry są tak naprawdę wytworem słowiańskich wierzeń.
Powieść rozpoczyna się dość spokojnie, nic nie zapowiada tego, że w kolejnych rozdziałach będziemy mieć do czynienia z wątkiem paranormalnym. Czytając poszczególne fragmenty, niecierpliwie oczekiwałam na dalszy rozwój zdarzeń, choć sam pierwszy rozdział nie pochłonął mnie do końca. Na szczęście akcja wraz z kolejnymi stronami systematycznie nabiera tempa, pojawiają się nowe tajemnice i niedopowiedzenia, których rozwiązania nieraz są naprawdę zaskakujące.
W powieści widoczna jest niezwykła dojrzałość w przelewaniu przez autorkę na papier swoich pomysłów. Odniosłam wrażenie, że każdy wyraz zajmował przemyślane miejsce, nie było przypadkowych zdań, które zaburzałyby kompozycję. Lubię historie, w których wyobraźnia może pracować na wysokich obrotach, gdzie oczyma duszy widzę nawet najdrobniejsze szczegóły otoczenia. Jednocześnie styl, jakim pisany jest "Rysunek w sercu" nie sprawia problemów w odbiorze. Jego prostota, a zarazem plastyczność świetnie oddają klimat.
Tym, co odróżnia "Rysunek w sercu" od wielu pozycji poruszających tematykę wampiryzmu jest bez wątpienia skupienie się na emocjach towarzyszących uczuciu rodzącemu się między główną heroiną, a wampirem. Nie ma tutaj wprowadzanej na siłę akcji rodem z filmów sensacyjnych, zamiast tego mamy swego rodzaju nostalgię oraz magiczny klimat. Powieść jest kierowana raczej głównie do kobiet lubujących się w romansach, a także wielbicielek wątków paranormalnych. Dobrze nadaje się do wieczornego, odprężającego czytania przy kawie.
Miłym dodatkiem do całości są wyważone sceny erotyczne. Nie są one przesłodzone, a w odpowiednich momentach przybierają pełen pasji, wręcz dziki charakter, co dobrze oddaje naturę Adama, który mimo wszystkich swych starań nadal pozostaje drapieżnikiem.
Sami bohaterowie wykreowani są w dość ciekawy sposób. Nie są postaciami czarno - białymi, mają własne wady i zalety, ich zachowania są spójne i przeważnie wiarygodne. Anna jest drobną i na pozór bezbronną kobietą, która zapanowała nad silnym wampirem. Potrafi podążać za głosem serca, jest prostoduszna. Z jednej strony nieśmiała kobieta, skrywa w sobie pokłady namiętności, które skutecznie przelewa na swojego wybranka. Nie jestem do końca fanką tak skonstruowanych postaci kobiecych, dlatego ciekawsza wydała mi się kreacja Adama. Ten wampir, który przez trzy wieki żył w cieniu tragicznych doświadczeń, poznając właściwą kobietę, otwiera się na miłość. Jest uosobieniem kobiecych marzeń: przystojny, szarmancki, wierny, potrafiący poświęcić nawet siebie, by uratować swoją ukochaną, z wieków swej egzystencji potrafił wydobyć to, co najlepsze. Pewnie wiele czytelniczek znajdzie w nim odbicie wymarzonego mężczyzny.
Jeszcze jedną postacią zasługującą na wspomnienie jest Jurij, wampir starszy od Ostrowskiego, uważający, że z racji wieku ma większe prawa do Anny. Mężczyzna zdolny posunąć się do wszystkiego, byle tylko osiągnąć zamierzony cel. Muszę przyznać, że był moim ulubionym bohaterem, a jego obecność wprowadziła do powieści trochę większego napięcia.
Dodatkowe słowa uznania należą się za niezwykle subtelną, magnetyczną i zachęcającą okładkę.
Podsumowując: Myślę, że z czystym sumieniem mogę polecić powieść "Rysunek w sercu" nie tylko osobom, które gustują w romansach paranormalnych oraz fanom opowieści o wampirach, ale również wielbicielom dobrze ukazanych emocji oraz opisów pobudzających wyobraźnię. Autorce pozostaje mi tylko życzyć nowych, zaskakujących pomysłów do kolejnych powieści, które z pewnością będę czytać.
Autorem recenzji jest Noemi Vain
Każdy pisarz ma za sobą debiut, bardziej lub mniej udany, ale zawsze ważny dla dalszego rozwoju literackiego. "Rysunek w sercu" jest pierwszą wydaną przez Wiolettę Szulc powieścią. W poniższej opinii postaram się odpowiedzieć na pytanie czy warto sięgnąć po tę pozycję.
Wydawać by się mogło, że tematyka wampiryzmu została wyeksploatowana w literaturze do granic możliwości,...
Książki Cassandry Clare wciągają bez reszty, a wie to każdy, kto przeczytał wcześniejsze części serii Dary Anioła. Miasto niebiańskiego ognia to fantastyczne podsumowanie, ale o tym później. Muszę przetrawić trochę te wszystkie emocje.
Clary musi zmierzyć się z największym niebezpieczeństwem, czyli krótko mówiąc - jej bratem Sebastianem. Wytoczył on wojnę przeciwko Nefilim i nie spocznie, dopóki nie zniszczy każdej dobrej duszy na świecie. Posługując się Piekielnym Kielichem tworzy coraz więcej Mrocznych, którzy wkraczają do jego armii. Niesie destrukcje wszędzie tam, gdzie się pojawi.
Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałam. Jestem tak wniebowzięta całokształtem tej książki, że nie jestem w stanie racjonalnie myśleć i skleić jakiegoś sensownego argumentu, żebyście przekonali się i kupili tę książkę. To była najdłuższa część z całej serii Darów Anioła i naprawdę sądziłam, że będzie to mozolna przeprawa. Ale ta ilość zwrotów akcji, tajemnic do odkrycia (oraz, co najważniejsze, Clary i Jace w końcu to zrobili! No nareszcie, bo myślałam, że Jace bierze przykład z Cichych braci.) oraz wielu, wielu innych ciekawych wątków, uczuć i emocji nie pozwoliła mi w spokoju odetchnąć.
Bardzo podobał mi się koncept Edomu - wymiar piekła, w którym, jak możemy się domyślić, pomieszkiwały demony. To tam Sebastian miał swój upragniony tron i właśnie tam chciał bawić się w dom ze swoją siostrą, Clary, co niezbyt przypadło jej do gustu. Rzeczywiście czułam, że był to świat okropny i przesiąknięty złem. Same demony przyprawiały mnie o ciarki.
A co do uczuć, jak zawsze jest ich co nie miara. Nienawiść i miłość, czyli dwie główne emocje powieści Miasta niebiańskiego ognia. Cassandra Clare ma smykałkę do opisywania relacji między bohaterami. Nie są one płytkie, czy źle nakreślone. Są głębokie, jakie by nie były. Oczywiście miłość Clary do Jace i odwrotnie była głównym motorem ich działań. Musieli o siebie dbać i walczyć o wspólną przyszłość.
Najbardziej ucieszyło mnie zakończenie, ponieważ otwiera ono furtkę dla dalszej historii Nocnych łowców. Jestem wdzięczna autorce, że wprowadziła postaci Emmy i Juliana, gdyż dzięki temu, mimo że to koniec, mam nadzieję na więcej powieści osadzonych w tym bajkowym świecie Aniołów.
Książki Cassandry Clare wciągają bez reszty, a wie to każdy, kto przeczytał wcześniejsze części serii Dary Anioła. Miasto niebiańskiego ognia to fantastyczne podsumowanie, ale o tym później. Muszę przetrawić trochę te wszystkie emocje.
więcej Pokaż mimo toClary musi zmierzyć się z największym niebezpieczeństwem, czyli krótko mówiąc - jej bratem Sebastianem. Wytoczył on wojnę przeciwko Nefilim...