-
ArtykułyZakładki, a także wszystko, czego jako zakładek używamy. Czym zaznaczasz przeczytane strony książek?Anna Sierant31
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać372
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel2
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać8
Biblioteczka
2024-05-18
2024-05-04
2024-05-02
2024-04-27
2024-04-03
2024-03-25
2024-02-14
2024-02-08
Nie oceniaj książki po okładce - mówili. Nie eksperymentuj - mówili.
Ja sięgając po tę książkę, złamałam obie zasady. Sięgnęłam po to dzieło głównie dlatego, że spodobała mi się jego okładka i tytuł. Poczułam się nimi zaintrygowana i odniosłam wrażenie, że może być to coś innego i naprawdę poruszającego. Dlatego właśnie złamałam zasadę numer dwa i jednocześnie zrobiłam coś, przed czym najbardziej się wzbraniałam - przeczytałam młodzieżową książkę. Czy żałuję? Zdecydowanie nie.
Kiedy lektura autorstwa Marii Lichoń trafiła w moje ręce, zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak świetnie wykonaną okładką, która się nie “palcuje”, a dotykanie jej jest tak niesamowicie przyjemne. Jej struktura w połączeniu z grafiką, która zainteresowała mnie już wcześniej, sprawiły, że nie mogłam doczekać się sprawdzenia, co jest w środku. Po drugie zaś opis umieszczony z tyłu. Jest on genialny - zachęca do czytania jednocześnie nie zdradzając nic z fabuły. Moim zdaniem takie właśnie powinny być wszystkie opisy książek.
“Wszyscy byliśmy za młodzi” można opisać w kilku prostych i krótkich zdaniach. Można też napisać na ten temat referat na wiele stron. Ciężko jest mi określić, o czym jest ten utwór bez emocji, ponieważ to właśnie one malowały w mojej głowie tak piękne obrazy w trakcie czytania. Rzadko zdarza mi się wzruszać przez coś, co jest tak naprawdę jedynie czyimiś słowami na kartce papieru, czyjąś fantazją. Tym razem jednak poruszona czułam się nie raz i nie dwa. Razem z bohaterami odczuwałam i razem z nimi się cieszyłam. Kibicowałam im, jakby byli moimi prawdziwymi przyjaciółmi, a na koniec realnie żałowałam, że to już wszystko i nie ma nic więcej, ponieważ szkoda było mi się z nimi rozstawać. Domyślam się jednak, że zastanawiając się nad zakupem lub wypożyczeniem te książki bardziej interesuje Was - Drodzy Czytelnicy - o czym jest książka. Powiedziałabym, że dosłownie o wszystkim, co dla młodego człowieka najważniejsze. O relacjach, rodzinie, przyjaźni i miłości. O podejmowaniu decyzji - tych mniej i bardziej łatwych do podjęcia. O strachu przed tym, co nieznane, a jednocześnie chęci poznania tego, co wykracza poza granice naszej codzienności. O tym, jak jednocześnie czasami chcemy i nie chcemy żyć. O tym, że czasami nie jesteśmy w stanie budować niczego z drugą osobą, dopóki nie pogodzimy się z samym sobą. O toksycznych relacjach i tym jak trudno być dobrym dzieckiem, przyjacielem, partnerem kiedy wszystko w Tobie buzuje i nie potrafisz zebrać myśli. Jest to książka o tym, czy jesteśmy w stanie zmienić się dla drugiego człowieka, o tym, czy warto o siebie walczyć i o wszystkich demonach, które pojawiają się w naszym życiu. “Wszyscy byliśmy za młodzi” to tak naprawdę nie jedna ani nie siedem historii. Jest to bardzo, bardzo wiele historii, a dokładnie tyle ilu czytelników, ponieważ mam wrażenie, że czytając to dzieło, każdy przynajmniej przez chwilę myślał o swoich własnych zakochaniach, rozterkach i obawach. I właśnie to jest w tej lekturze najpiękniejsze. I właśnie za to autorce należą się wielkie brawa. Mam nadzieję, że spod tego pióra wyjdzie jeszcze wiele pięknych opowieści, a dokładniej obrazów, bo to, co macie okazję przeczytać na tych 565 stronach ma wiele wymiarów, w których każdy znajdzie ten najbardziej odpowiedni dla siebie.
“Wszyscy byliśmy za młodzi” to książka, którą czyta się bardzo przyjemnie, a strony przewracają się same. Jest napisana bardzo przyjaznym językiem, a sam tekst podzielono na wiele rozdziałów i narracji, przez co nie jest ani trochę nudny. Dodatkowo w tym wydaniu zastosowano czcionkę sprzyjającą szybkiemu czytaniu. Można więc z całą pewnością stwierdzić, że w każdym aspekcie dzieło to zasługuje na pochwałę, a od siebie mogę dodać, że jest to z pewnością najlepsza książka tego gatunku, jaką czytałam. Idealna zarówno dla starszej młodzieży, jak i młodych dorosłych, a może nawet dla rodziców próbujących zrozumieć swoje dorastające dzieci.
Nie oceniaj książki po okładce - mówili. Nie eksperymentuj - mówili.
Ja sięgając po tę książkę, złamałam obie zasady. Sięgnęłam po to dzieło głównie dlatego, że spodobała mi się jego okładka i tytuł. Poczułam się nimi zaintrygowana i odniosłam wrażenie, że może być to coś innego i naprawdę poruszającego. Dlatego właśnie złamałam zasadę numer dwa i jednocześnie zrobiłam...
2024-01-31
2024-01-26
2023-10-23
2023-11-01
2023-12-19
2023-12-05
2023-11-25
2023-11-03
2023-09-15
2023-08-09
“Rey Blanco. Biały Król” to ostatnia część trylogii (chociaż po przeczytaniu podziękowań można mieć wątpliwości zarówno czy było coś wcześniej, jak i czy będzie coś jeszcze później) o genialnej Antonii Scott, ale tym razem nie tylko o niej. Jednak zacznijmy od początku…
Jak zwykle książka ma cudowną okładkę, za którą odpowiedzialny jest dział projektowy wydawnictwa Penguin Random House. Trzeba przyznać, że autorzy zrobili dobrą robotę w tej kwestii. Wszystkie projekty w serii są bowiem spójne, a jednocześnie wyraziste, w pięknych kolorach i niosą za sobą aurę odpowiadającą historii przedstawianej postaci. Kolorystyka tej konkretnej części kojarzy mi się z zachodzącym słońcem lub dogasającym pożarem, na które patrzy się z myślą, że to pewnego rodzaju koniec. Koniec, który jest też nowym początkiem. I taka właśnie jest cała książka. I takie właśnie jest wszystko, co pozostało niewypowiedziane w tej powieści.
Po otwarciu książki pierwszym co rzuciło mi się w oczy były bardzo cienkie strony. Jednak ten szczegół nie wpłynął w najmniejszym stopniu na jej odbiór, ponieważ to, co zostało na nich zapisane “broni się samo”. Tak samo jak we wcześniejszych częściach trylogii rozdziały były krótkie i nie zawierały zbędnych opisów czy niepotrzebnych pobocznych wątków, przez co książkę czytało się naprawdę szybko. Można wręcz powiedzieć, że przez jej akcję płynie się będąc unoszonym przez kolejne i kolejne fale nowych wydarzeń. Zresztą wskazywały na to już zawarte na okładce opinie sugerujące dynamiczną i zaskakującą fabułę. Nie mijały się one zresztą z prawdą.
Ktoś, kto dotarł do trzeciej części serii zapewne nie potrzebuje zachęty do czytania i zdaje sobie sprawę z tego, jak Juan Gómez-Jurado pisze i jak buduje w swoich powieściach akcję. Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie pochyliła się kolejny raz nad jego sposobem pisania. Uwielbiam to, jak autor bawi się słowem/tekstem i miesza ze sobą różne formy. Uwielbiam te małe smaczki, które umieszcza w tym co tworzy. Na przykład tytuły, które jednocześnie są ostatnim zdaniem poprzedniego rozdziału albo rozdział będący w całości wypowiedzią jednej osoby (dzięki temu nie zmarnowano czasu na trzy razy dłuższy dialog). Podziwiam oryginalne porównania takie jak małpy w głowie Antonii czy przedstawienie niemiłych dla kobiety słów jako trucizny, która może zabijać relację. Jestem pod wrażeniem tego, jak autor obrazowo potrafi przedstawiać rzeczywistość w swoich książkach. Umiejętność ta jest coraz rzadsza, a Juan Gómez-Jurado ma opanowaną ją w takim stopniu, że czytając opis jednej ze scen czułam się jakbym oczami wyobraźni oglądała thriller. Mało tego, momentami odczuwałam realny strach i niepewność, co jak dotąd mi się nie zdarzało. Na pochwałę zasługuje też poczucie humoru autora, który potrafił rozbawić mnie, używając jedynie czegoś przypominającego anaforę.
Jednak pomijając wszystkie aspekty estetyczne, warto wspomnieć też o czym właściwie jest ta książka. Nie jest to kolejny kryminał czy thriller bez przekazu i większej wartości. Powiedziałabym raczej, że jest to piękna opowieść o pięknej miłości. Nie o romansie, nie o ludzkich zapędach i zwierzęcych odruchach. Jest to opowieść o miłości braterskiej. O takiej, która skłania nas do walki i poświęceń. O takiej, którą czujemy jedynie do najbliższej nam osoby, której bezwzględnie każdy z nas w swoim życiu potrzebuje. Jest to również opowieść o walce z czasem i własnymi słabościami. O wyborach. O zazdrości. O niesprawiedliwości. O zmianach, które w nas następują w kluczowych momentach życia. I o wielu, wielu innych tematach, które raczej nikomu z nas nie są obce.
I chociaż na początku, i kilka razy w ciągu czytania, odrobinkę się gubiłam i musiałam zastanowić się kto jest kim, po której stronie i co właściwie się dzieje. To już od samego początku książka bardzo mnie wciągnęła. W tej części czytamy zarówno o aktualnych wydarzeniach, jak i zdarzeniach z przeszłości. Dowiadujemy się dzięki temu, kim tak naprawdę jest Mentor i poznajemy kandydatkę na nową Czerwoną Królową. Czy w takim razie miejsce Antonii jest zagrożone? Komu można ufać kiedy okazuje się, że nic nie jest takie, na jakie wygląda? Ile warte jest życie drugiego człowieka? Tego wszystkiego dowiecie się czytając “Białego Króla”, do czego bardzo zachęcam.
I pamiętajmy: “Idąc w linii prostej człowiek nie zajdzie zbyt daleko”.
Recenzja powstała w ramach przedpremierowej akcji recenzenckiej wydawnictwa SQN.
“Rey Blanco. Biały Król” to ostatnia część trylogii (chociaż po przeczytaniu podziękowań można mieć wątpliwości zarówno czy było coś wcześniej, jak i czy będzie coś jeszcze później) o genialnej Antonii Scott, ale tym razem nie tylko o niej. Jednak zacznijmy od początku…
Jak zwykle książka ma cudowną okładkę, za którą odpowiedzialny jest dział projektowy wydawnictwa Penguin...
2023-07-14
“W otchłani strachu” to pierwsza książka mężczyzny posługującego się pseudonimem Alex Finlay. Ja muszę przyznać, że czytałam ją dopiero po zapoznaniu się z jego drugim, najnowszym dziełem, które bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. I wyobraźcie sobie, jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że chcąc poznawać literacki świat autora w sposób chronologiczny, to właśnie jest najlepsza możliwa kolejność. Chociaż ani bohaterowie książek, ani miejsca zdarzeń nie są ze sobą w żaden sposób połączone, to w obu powieściach występuje w roli gliny ta sama agentka specjalna Sarah Keller. Nie wiem, dlaczego pisząc swoją drugą książkę Alex Finlay cofnął się w czasie i przedstawiał życie agentki sprzed kilku lat, ale pomimo tego wciąż uważam ten fakt za bardzo przyjemny smaczek dla czytelników. Szczególnie że autor ten tak mało miejsca poświęca pobocznym wątkom, że wstawki dotyczące życia kobiety niczego ważnego nie wnoszą do lektury i spokojnie można czytać te pozycje w dowolnej kolejności, nie obawiając się o brak znajomości życia prywatnego bohaterki ujętej też w innej książce autora.
Standardowo swoją opinię zacznę od okładki, która bardzo mi się podoba. Jest solidna i przyjemna w dotyku, a jednocześnie nie pozostają na niej ślady palców po każdym dotknięciu. Można się śmiać, ale ja naprawdę zwracam na to zawsze uwagę i niestety coraz częściej się zawodzę. Jednak nie tym razem. Jeśli zaś chodzi o samą szatę graficzną to od pierwszego zerknięcia kojarzy mi się ona z takimi wieloodcinkowymi, amerykańskimi serialami kryminalnymi. Muszę przyznać jednak, że nie czułam tego klimatu podczas czytania, szczerze mówiąc to niewiele czułam przez całą tę lekturę. Mimo to uważam, że zbrodnia w niewielkim miasteczku, gdzie każdy każdego zna, zbrodnia popełniona wśród nastolatków imprezujących w typowo filmowym stylu, zbrodnia udająca samobójstwo (ale nie do końca), poszukiwanie prawdy przez młodego studenta i wiele innych aspektów sprawią, że niejedną osobę ta książka pochłonie na długie godziny.
Powieść zaczyna się od prologu idealnego. Jest on krótki i pozostawia czytelnika z nutką niepewności. Zdecydowanie sprawia on, że rozdział pierwszy zaczniemy czytać zaciekawieni. Dalej wcale nie jest gorzej. Od pierwszego rozdziału budowane jest napięcie, które sprawia, że przewracamy strony z zadziwiającą prędkością. Ponadto na uwagę zasługuje fakt z jak wielu perspektyw opisywana jest akcja. Chociaż narrator jest trzecioosobowy to w książce możemy znaleźć opisy zdarzeń zarówno z przeszłości, jak i teraźniejszości opisywane z punktu widzenia wielu osób, które w całej tej historii pełnią różne i bardzo odmienne role. Dodatkowo co kilka rozdziałów “opowiadanie narratora” zostaje przerwane i czytelnik ma szansę przeczytać transkrypcję urywków serialu, do którego bardzo często w rozmowach odnoszą się bohaterowie książki. Ten zabieg bardzo mi się podobał i muszę przyznać, że nie pamiętam, abym spotkała się z czymś takim wcześniej. To wszystko, ale też krótkie rozdziały pozbawione długich opisów i niewnoszących niczego wątków pobocznych i duża ułatwiająca czytanie czcionka, sprawiają że książkę czyta się przyjemnie i stosunkowo szybko. Myśląc nad tą lekturą teraz nie jestem w stanie określić żadnych większych wad. Była ona ciekawa od początku do końca, zakończenie mnie zaskoczyło, w trakcie czytania wszystko wynikało z czegoś i nie należało się niczego domyślać. Jednak pomimo tego wszystkiego w trakcie lektury nie czułam “tego czegoś” co czułam na przykład czytając “The Night Shift”, czyli drugą powieść autora.
To, że tym razem akcja nie porwała mnie w 100% nie sprawia, że nie polecam tej pozycji. Uważam, że Alex Finlay ma naprawdę ciekawe pomysły na swoje powieści i bardzo cenię jego sposób pisania: książki które można czytać w dowolnej kolejności, budowanie powieści w sposób ułatwiający czytanie, brak zbędnych wydłużających tekst wstawek. Z pewnością będę śledziła jego twórczość i już nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po jakąś nowość jego autorstwa (oby pisał nadal). Zdecydowanie polecam wszystkim zapoznanie się z przynajmniej jedną książką spod jego pióra, ponieważ po prostu warto. Tak samo jak warto dawać szanse nowym na rynku pisarzom z małym dobytkiem. Dzięki temu można odkryć prawdziwe perełki jak ta.
Na koniec mała dawka mądrości od autora: “Strzeż się cichego człowieka. Kiedy ty mówisz, on patrzy. Kiedy ty działasz, on planuje. Kiedy ty odpoczywasz, atakuje.”
“W otchłani strachu” to pierwsza książka mężczyzny posługującego się pseudonimem Alex Finlay. Ja muszę przyznać, że czytałam ją dopiero po zapoznaniu się z jego drugim, najnowszym dziełem, które bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. I wyobraźcie sobie, jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że chcąc poznawać literacki świat autora w sposób chronologiczny, to właśnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
“Robaki w ścianie” to bardzo udany debiut Hanny Szczukowskiej-Białys. Książka jest solidnie i ładnie wykonana. Jej okładka przyciąga wzrok i kojarzy się z mrokiem, tajemniczością i krwią, których w tej powieści zdecydowanie nie brakuje. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na to, że zarówno tytuł, okładka jak i elementy graficzne towarzyszące początkowi każdego z rozdziałów są spójne i przedstawiają to samo. Tytułowe robaki zresztą wielokrotnie pojawiają się też w tekście.
Okładka książki się nie “palcuje” (co dla mnie osobiście jest bardzo ważne), jest naprawdę twarda (jak na miękką okładkę) i przeżyła ze mną kilka podróży bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Chapeau bas za to!
Po poświęceniu kilku chwil na zachwyt nad tym, czego możemy dotknąć, zajmijmy się odczuciami niefizycznymi. Książkę czyta się bardzo przyjemnie i szybko, co w tym przypadku jest minusem, ponieważ bardzo smutno jest się rozstawać z komisarzem Bondysem. Akcja jednak już od pierwszej strony wciąga tak bardzo, że trudno oderwać się od lektury. Nie bez znaczenia z pewnością jest też budowa tekstu - wiele rozdziałów, które są krótkie i przedstawiane z perspektywy różnych osób (często całkiem przypadkowych), zgodnie z chronologią. Utwór podzielony jest na kolejne, ważne dla śledztwa dni, a czytelnik na bieżąco, wraz z grupą dochodzeniowo-śledczą poznaje wychodzące na jaw fakty oraz zastanawia się nad motywem, dowodami i potencjalnymi sprawcami oczywiście. Jest to świetna zabawa w policję! Ponadto czcionka w książce jest bardzo sprzyjająca beztroskiemu pochłanianiu kolejnych stron, co również zasługuje na pochwałę.
Z pewnością, czytając tę recenzję zastanawiacie się, o czym tak właściwie są “Robaki w ścianie”. Bez wątpienia są one o tolerancji, o ludzkich słabościach, o sekretach na pozór idealnych rodzin. O tym, jak człowiek człowiekowi potrafi zniszczyć życie oraz o tym, że nie każdy błąd da się naprawić. Jest to książka o tym, jak pozory mogą mylić, a drobne pomyłki wiele kosztować. Jest to też utwór o miłości w różnych odmianach, o rozterkach dorastających ludzi i o tym, że nawet sprawiedliwość potrafi być niesprawiedliwa, a piękno człowieka zależy od jego wnętrza, a nie tego, jak wygląda czy skąd pochodzi. W powieści znajdziemy również bardzo przejmujący obraz tego, co dzieje się w głowie osoby chorej na schizofrenię. Hanna S. Białys wykorzystując karaluchy, plagi i zarazy niesamowicie trafnie przedstawia problemy dzisiejszych ludzi tworzących społeczeństwo, a dzięki fenomenalnie zbudowanej postaci komisarza - głównego bohatera - także rozterki ludzi jako jednostek.
Rozpoczynając lekturę nie miałam zbyt wysokich oczekiwań, jak to do debiutujących w tak popularnym gatunku autorów. Bardzo pozytywnie się jednak zaskoczyłam. Dawno nie miałam w rękach tak dobrej książki i z ogromną niecierpliwością czekam już na jej kontynuację. Jeżeli zastanawiacie się jeszcze nad tym, czy sięgnąć po “Robaki w ścianie” to odpowiedź zdecydowanie brzmi TAK, a jeżeli zastanawiacie się, czy nie przesadzam i nie zawiedziecie się przypadkiem w trakcie lektury - odpowiedź brzmi NIE.
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN.
“Robaki w ścianie” to bardzo udany debiut Hanny Szczukowskiej-Białys. Książka jest solidnie i ładnie wykonana. Jej okładka przyciąga wzrok i kojarzy się z mrokiem, tajemniczością i krwią, których w tej powieści zdecydowanie nie brakuje. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na to, że zarówno tytuł, okładka jak i elementy graficzne towarzyszące początkowi każdego z rozdziałów są...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to