-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus2
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz2
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
-
ArtykułyPyrkon przygotował ogrom atrakcji dla fanów literatury! Co dzieje się w Strefie Literackiej?LubimyCzytać1
Biblioteczka
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com oraz creatiofantastica.com
UWAGA! RECENZJA ZAWIERA SPOILERY!
Słowa pełnią w życiu istotną rolę. Bez nich komunikacja nie jest niemożliwa, ale znacznie ograniczona. Można się bez słów rozumieć, ale gdy ich brak, trudno opisać otaczający świat i własne odczucia. Nieopaczne słowa wiodły do niezliczonych pojedynków i równie licznych pojednań. Stosownie dobrane mogą doprowadzić do pokoju (bo przecież pióro jest silniejsze od miecza), ale wypowiedziane w nieodpowiednim miejscu i czasie staną się zarzewiem krwawego konfliktu.
Gdyby nie one, nie byłoby tego tekstu.
Wartość słów doskonale rozumie Joe Abercrombie, czyniąc je motywem przewodnim ostatniej części trylogii Morze Drzazg. W Połowie wojny znajduje się zdanie idealnie odzwierciedlające fabułę powieści: Wojnę jedynie w połowie można zwyciężyć orężem. Druga połowa rozgrywa się tu. – Skara przycisnęła palec do skroni (…)[1]. Ostateczne rozstrzygnięcie konfliktu pomiędzy czczącymi Jedynobóstwo Najwyższym Królem i Babką Wexen a wyznającymi politeizm władcami Uthilem i Grom-gil-Gormem subtelnie prowadzonymi przez Ojca Yarviego, rozstrzygnie się co prawda na miecze, jednak zanim to nastąpi, padną setki potrzebnych, często podstępnych lub odnoszących się do honoru i wiecznej sławy, słów.
W każdej części trylogii Morze Drzazg autor czyni głównym bohaterem kogoś nowego i pozornie nieważnego; młodą osobę wkraczającą dopiero w dorosłość, postawioną przed trudnym wyborem i sytuacjami, które wydają się nie mieć wyjścia. Wcześniej byli to Yarvi (Pół króla), a także Zadra (Pół świata). Nie inaczej jest w Połowie wojny. Pierwsze skrzypce gra Skara, nieśmiała księżniczka Throvenlandu, która jako jedyna ocalała z rzezi stolicy królestwa, Yaletoftu. Dziewczyna szybko musi otrząsnąć się po śmierci najbliższych i znaleźć w sobie siłę, by zemścić się na oprawcach i ich mocodawcach.
Początkowo Skara wątpi w swoją wartość jako następczyni tronu. Pamięć o zamordowanym dziadku, królu Fynnie i jego doradczyni, Matce Kyre, przytłacza ją, a bogactwo Gettlandu, do którego uciekła, onieśmiela. Królowa bez królestwa wydaje się stać od razu na straconej pozycji. Jednak wydarzenia toczą się takim tempem, że dziewczyna musi szybko zdecydować, jaką rolę odegra w konflikcie zbrojnym. Okazuje się, że zarówno dziadek, jak i surowa nauczycielka wyśmienicie przygotowali ją do rządzenia. I choć Skara jest wątła i nie potrafi władać mieczem, jej orężem stają się słowa, a nimi potrafi szermować niczym fechtmistrz. W trakcie lektury czytelnik staje się świadkiem przemiany Skary, która z nieśmiałej i zalęknionej nastolatki zmienia się w nieulękłą i pewną swego królową zdolną przeciwstawić się woli najpotężniejszych ludzi.
Losy młodej władczyni zbiegają się z historią Raitha, bezwzględnego wojownika z Vansterlandu, który zrządzeniem losu zostaje jej obrońcą. Białowłosy chłopak to postać na wskroś tragiczna. Razem z bratem od dzieciństwa szkolony do posłuszeństwa królowi Gormowi, bity, tresowany jak pies, nie zna niczego oprócz przemocy i okrucieństwa. Jest jak dzikie zwierzę, które potrafi szarpać zębami i bezmyślnie niszczyć to, czego budowa zajęła innym lata. Spotkanie ze Skarą otwiera mu oczy, a przemiana z ogarniętego szałem bitewnym zabójcy w człowieka odkrywającego w sobie sumienie i współczucie jest bardzo ciekawa.
Równie interesujący wydaje się wątek Kolla, chłopca znanego z Połowy świata. Po śmierci matki młodzieniec trafia pod skrzydła Ojca Yarviego i podejmuje naukę, której ostatecznym celem jest zastąpienie go na stanowisku królewskiego doradcy. Żądny wiedzy Koll miota się pomiędzy dwoma powinnościami: z jednej strony pragnie wpływać na losy świata, pełniąc istotną rolę polityczną, z drugiej – chce dzielić życie jako mąż Riny i założyć prawdziwą rodzinę. Oba pragnienia wykluczają się, a Koll zostaje postawiony w trudnej sytuacji, z której każde wyjście okazuje się złe. Jego rozterki są tym bardziej prawdziwe, że na progu wojny każda decyzja może nieść ze sobą katastrofalne skutki.
Podobnie jak w poprzednim tomie, tak i tu ważną rolę odgrywa wspomniany wyżej Ojciec Yarvi. Ta postać spina oś fabularną całej trylogii. Cykl Abercrombiego to przede wszystkim historia opowiadająca fascynującą ewolucję od kalekiego następcy tronu i byłego niewolnika do obecnego doradcy króla Gettlandu oraz spiritus movens całej krwawej historii. Pisarz ma niecodzienny talent do kreowania wyrazistych bohaterów z dobrze nakreślonymi portretami psychologicznymi, a Yarvi nie jest tu wyjątkiem. Prawdziwa szara eminencja na dworze króla Uthila, dysponuje niebywałym talentem do tworzenia spisków i szaleńczą wręcz odwagą w realizacji najniebezpieczniejszych pomysłów. Wraz z kolejnymi stronami wszystkich trzech tomów widać, że gdzieś po drodze zagubił się ten mały, szczery młodzieniec, ustępując miejsca bezwzględnemu mężczyźnie, który nie cofnie się przed niczym, by tylko osiągnąć swój cel.
W poprzednich częściach serii Abercrombie podejmował wątek tajemniczych elfów, których relikty są rozsiane w całym basenie Morza Drzazg. Wzmianki o tej rasie były bardzo enigmatyczne – wiadomo że doprowadzili do rozbicia Bóstwa i stworzenia wielu bogów, a sami wyginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Artefakty elfów były zakazane przez Ministerstwo pod groźbą klątwy, jednak w Połowie wojny odegrały kluczową rolę. Zabieg umieszczenia tajemniczej rasy otwiera pole do wielu domysłów i puszczenia wodzy fantazji, ponieważ opis ruin elf-miasta, Strokomu, uświadamia czytelnikowi, że mogli to być… ludzie znajdujący się na naszym obecnym rozwoju cywilizacyjnym. Jakiś kataklizm (czyżby nuklearny?) stał się przyczyną ich upadku, a na ruinach tego świata wyrosły nowe kultury, w tym pseudowikińskie królestwa.
Chociaż Morze Drzazg jest cyklem przeznaczonym dla młodzieży, Abercrombie nie wybiera łatwych rozwiązań. Każdy z bohaterów musi zmierzyć się z własnymi słabościami i – podobnie jak w prawdziwym życiu – niekoniecznie wyjdzie z tej walki obronną ręką. Pisarz przedstawia świat takim, jakim jest naprawdę – zamiast czerni i bieli dominują szarość i krwista czerwień i tylko w nielicznych momentach wytchnienia można znaleźć cieplejsze uczucia. Jednak wbrew pozorom te nie są dostępne dla wszystkich, bo czasami trzeba poświęcić własne szczęście dla większego dobra. Ze sprawowaniem władzy wiąże się wielka odpowiedzialność i Abercrombie pokazuje, że polityka ma swoje ciemne strony, a sama władza uzależnia jak narkotyk.
Pół wojny to wyśmienite zwieńczenie bardzo dobrej trylogii. Pseudowikiński świat został odmalowany z rozmachem, a zaludniające go postacie są barwne i pełnokrwiste. Myślę, że zakończenie może zaskoczyć niejednego czytelnika i pozostawi niedosyt. Szkoda, że to już ostatnia wizyta w tym świecie.
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com oraz creatiofantastica.com
UWAGA! RECENZJA ZAWIERA SPOILERY!
Słowa pełnią w życiu istotną rolę. Bez nich komunikacja nie jest niemożliwa, ale znacznie ograniczona. Można się bez słów rozumieć, ale gdy ich brak, trudno opisać otaczający świat i własne odczucia. Nieopaczne słowa wiodły do niezliczonych pojedynków i...
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Niełatwo być władcą, szczególnie gdy rządzi się ogromnym cesarstwem. Bogactwo, przepych, konkubiny… I polityczne rozgrywki sięgające niemal mitycznych czasów i równie zapomnianych ras. A także troje dzieci, wśród których jest następca tronu. To wszystko pozostawia za sobą cesarz Annuru, który ginie zamordowany przez nieznanych wrogów.
Wydawać by się mogło, że – cytując Andrzeja Waligórskiego i jego Balladę o cysorzu – „cysorz to ma klawe życie”. Okazuje się jednak, że nie do końca. Nagła śmierć Sanlituna hui’Malkeeniana w świątyni Intarry sprowadza na jego dzieci realną groźbę. Ktoś próbuje wyeliminować trójkę rodzeństwa, a przede wszystkim następcę tronu, Kadena. Cała trójka musi nie tylko walczyć o własne życie, ale także dowiedzieć się, kto dybie na nie i należący od stuleci do rodu Malkeenianów, Nieciosany Tron.
Kaden, następca tronu, przebywa w klasztorze mnichów służących Niememu Bogu. Wydawać by się mogło, że skoro dziedziczy tron, wydarzenia z jego udziałem będą najciekawsze. Niestety, jest wręcz przeciwnie. Opis życia mnichów, ich rytuałów i dziwacznych ćwiczeń, jest zwyczajnie nudny. Dla mnie był to wątek najtrudniejszy do przebrnięcia, bo chociaż sam Kaden wyraźnie różni się od stereotypu następcy tronu (żyje w ubóstwie na równi z pozostałymi mnichami, nie jest faworyzowany, a traktowany jak każdy inny uczeń), to jednak jego pobyt w górskim klasztorze jest zbyt zwyczajny, by mógł być ekscytujący. I nawet pojawienie się tajemniczego zabójcy kóz wyjadającego mózgi jakoś nie popycha akcji do przodu.
Drugi z braci, Valyn, to zupełnie inna historia. Czytelnik poznaje go u schyłku szkolenia w elitarnej jednostce Kettralu tuż przed ostatecznym egzaminem – Próbą Hulla. Brutalne i wyczerpujące treningi, docinki ze strony kolegów oraz niechęć przełożonych, często ujawniają wybuchowy charakter przyszłego kettralowca. Jedynie Ha Lin, jego przyjaciółka, jest w stanie okiełznać te emocje i utrzymać je w ryzach. Valyn jest interesującą postacią, nie dającą się złamać i wytrwałą, a prowadzone przez niego śledztwo na tyle dobrze poprowadzone, że ten wątek jest najciekawszy.
Ostatnia z rodzeństwa, Adare, mieszkała z ojcem w pałacu. I choć jest najstarsza, nigdy nie zasiądzie na Nieciosanym Tronie. Bystra i inteligentna, po śmierci cesarza została wyznaczona przez niego jednym z ostatnich dekretów, na ministra finansów. Dziewczyna postanawia odkryć, kto zamordował Sanlituna i za wszelką cenę doprowadzić sprawcę przed oblicze sprawiedliwości. Przyznam, że choć początkowo jej rola była niezbyt ciekawa, tak jakby autor nie do końca miał na nią pomysł, to z czasem nabrała znaczenia, a granicząca z obsesją chęć dopadnięcia mordercy znalazła nieoczekiwany finał.
Najciekawszą postacią spoza cesarskiego rodu jest niewątpliwie Ran Il Tornja. Kenarang, głównodowodzący armii, a po śmierci Sanlituna także regent, wydaje się być człowiekiem nijakim, zapatrzonym w barwne stroje, bez politycznych ambicji (zadowala go pozycja, jaką osiągnął), a także wiernym tronowi. Jednak pewne wydarzenia i słowa sugerują, że takie zachowanie to tylko poza, fasada, za którą kryje się coś więcej. Co to jednak jest? Mam nadzieję, że pokażą to kolejne tomy.
Gdzieś w tle przewija się wątek tajemniczych Csestriimów, istot uważanych za wymarłe i nienawidzących ludzi. Enigmatyczny prolog wprowadza postać Tan’isa i daje niejakie pojęcie o sposobie myślenia jego rasy, jednak w pierwszej części Kronik Nieciosanego Tronu wątek nie został nadmiernie rozwinięty, a raczej tylko zasygnalizowany.
Przyznam szczerze, że początek książki nie jest zbyt zachęcający. Pierwsze dwieście stron to zapoznawanie się z bohaterami, ale miejscami czytanie jest prawdziwym wyzwaniem. Autor połowę z tego mógłby bez wyrzutów sumienia cisnąć do kosza, szczególnie fragmenty dotyczące szkolenia Kadena przez mnichów, bo te niewiele wnoszą, a wręcz irytują. Władca Annuru miał troje dzieci, a w czasie jego śmierci, każde z nich przebywało w innej części cesarstwa, tak więc czytelnik otrzymuje życiorysy postaci i przy okazji charakterystyki poszczególnych prowincji imperium. Z jednej strony mogłoby to być ciekawe, bo każdy region rządzi się innymi obyczajami, jednak w rezultacie wyszły z tego dość nudne i niemiłosiernie dłużące się fragmenty, które spokojnie można by było streścić w najwyżej kilku zdaniach.
Miecze cesarza nie są ani rewolucyjną powieścią, ani tym bardziej szczególnie nowatorską. Staveley wykorzystuje znane schematy (m. in. walki o tron czy mityczne rasy) i zbyt często używa powtórzeń tych samych informacji, jednak trzeba przyznać, że jak na debiut literacki jest to książka udana. Tło kulturowe Annuru, różnice regionalne czy różnorodność charakterów sprawiają, że od pewnego momentu powieść czyta się szybko i z żalem odkłada skończoną na półkę. Niestety zanim do tego dojdzie, trzeba przebrnąć przez niemal jedną trzecią tomu, co dla niektórych czytelników może stanowić zaporę nie do przebycia.
Mimo wszystko Miecze cesarza polecam. Słusznych rozmiarów tomiszcze (ponad sześćset stron) obiecuje zajęcie na kilka wieczorów, a końcówka powieści zapowiada ciekawszą fabułę w kontynuacji.
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Niełatwo być władcą, szczególnie gdy rządzi się ogromnym cesarstwem. Bogactwo, przepych, konkubiny… I polityczne rozgrywki sięgające niemal mitycznych czasów i równie zapomnianych ras. A także troje dzieci, wśród których jest następca tronu. To wszystko pozostawia za sobą cesarz Annuru, który ginie zamordowany przez...
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
W historii mieliśmy do czynienia z wieloma imperiami lub tworami do nich aspirującymi. Jednak chyba żadne nie było tak często eksploatowane, wykorzystywane i przerabiane na wszelkie możliwe sposoby, jak Imperium Rzymskie. Europejska cywilizacja wyrosła na grecko-rzymskiej; nie ma co ukrywać – Rzym fascynował, fascynuje i fascynować będzie . I to nie tylko Europejczyków: tysiąc lat historii, wojen, podbojów i rozwoju w wielu dziedzinach życia to prawdziwa kopalnia pomysłów.
Dlaczego we wstępie powieści fantastycznej piszę właśnie o Rzymie? Po lekturze Złotego syna, drugiej części trylogii Red Rising, ta analogia nasuwa się sama. Odniesień do Rzymu jest sporo, o wiele więcej, niż w tomie pierwszym. Ale po kolei.
Darrow au Andromedus wspina się coraz wyżej po szczeblach kariery wśród Złotej Elity. Dawny helldiver poprzysiągł zemstę Złotym i powoli realizuje swój cel. Okazuje się jednak, że życie nie jest czarno-białe, nie ma łatwych wyborów. Wśród wrogów można także znaleźć dobrych ludzi, którym nie podoba się zaistniały porządek. Do celu mogą prowadzić różne ścieżki, a każda z nich wymaga poświęcenia czegoś ważnego i bardzo osobistego w imię wyższych racji.
Początkowo czytelnik może odnieść wrażenie, że Złoty syn będzie powtórką Złotego Marsa. Akcja rozpoczyna się w Akademii, a główny bohater po raz kolejny musi być najlepszy po to, by przybliżyć się do realizacji celu. Z czasem fabuła jednak ulega zmianie i mamy coś w rodzaju politycznego thrillera, w którym przepychanki na wyższych szczeblach władzy odbywają się bez pardonu, a trup ściele się gęsto. Darrow musi utorować sobie drogę nie tylko przez niechętne i zazdrosne o sukcesy innych rody, ale także wieki podziałów społecznych, walk o władzę i wpływy.
I tu wkracza historia i kultura antyku, bo Brown czerpie z niej pełnymi garściami, nawet nie starając się tego specjalnie ukrywać (cytując na przykład Iliadę). Już samo nazewnictwo (Augustus, Cassius, Pretor, Cenzor, Imperator) przywodzi na myśl rzymską nomenklaturę, podobnie jak struktura społeczna i sposób funkcjonowania rodów (gens). Liczne są także odniesienia do rzymskiej i greckiej mitologii (nawiązania do bóstw klasycznych – buntowniczy Ares, Pretorianie, nazwy Domów, takich jak Minerwa, Mars czy Jupiter), a także zwyczajów – między innymi triumfalnego pochodu z jego charakterystycznym ceremoniałem.
Główny bohater obrał niełatwą drogę do obalenia systemu. I choć ten motyw niejednokrotnie przewinął się w literaturze fantastycznej (szczególnie w popularnych ostatnio dystopiach skierowanych do nastoletniego czytelnika, w które seria Red Rising również się wpisuje), to jednak cykl Browna wyróżnia kilka znaczących cech.
Po pierwsze, autor pokazuje złożoność systemów politycznych i możliwe skutki rewolucyjnych zmian. Droga do reform jest długa, trudna i usłana trupami (także przyjaciół), a zależności ekonomiczne pomiędzy poszczególnymi grupami są często ważniejsze i głębiej wiążące niż miejsce na drabinie społecznej. Dodatkową trudnością jest zaciekły opór ze strony Elity z akceptacją jakichkolwiek zmian naruszających wypracowane przez lata status quo. Brown nie idzie na skróty, Darrow nie jest typem postaci „od zera do bohatera”, ale mozolnie pnie się w górę, nie wahając się popełniać nawet najgorszego, najbardziej podłego czynu, zawiązać sojuszu z wątpliwym moralnie wrogiem, a wszystko po to, by osiągnąć cel. Jednocześnie jednak dostrzega wszelkie zależności ekonomiczne i to, że nie każdy członek kasty rządzącej jest zły, a upadek systemu – choć nieunikniony – niekoniecznie może być dobrym rozwiązaniem.
Po drugie, Darrow jest świadomy, że supremacji Złotych nie obali jednym ciosem – tylko powolne i systematyczne podkopywanie fundamentów zawali piramidę kastowych zależności.
Kolejną wyróżniającą pisarstwo Browna cechą jest rzadko spotykana umiejętność uśmiercania bohaterów bez nadmiernego patosu. Brown nie oszczędza sympatycznych i ważnych postaci, ale ich śmierć jest pokazana w sposób zwyczajny, bez pompatycznej i dramatycznej oprawy oraz zbytniego przeciągania, co często budzi w czytelniku raczej niesmak zamiast współczucia czy żalu. Autor Red Rising nie oszczędza nikogo, a pokazując bezpardonowe walki o władzę i rozgrywki pomiędzy rodami, nie waha się przedstawiać eksterminacji całych rodów łącznie z małymi dziećmi.
Red Rising to cykl zaskakujący niezwykłą, opartą na ścisłym podziale społecznym i specjalizacjach wizją, która – wydawać by się mogło – będzie bardziej śmieszna niż straszna. Jednak Brown, dzięki niejednoznacznym bohaterom, a także sporej dawce brutalności, przekuł w siłę to, co mogło stać się przyczyną klęski cyklu. Warto sięgnąć po trylogię choćby po to, by przekonać się, że są jeszcze na świecie pisarze niewahający się fundować ludzkości kolejnych mrocznych scenariuszy, które, przybrane w nazwy kolorów, kryją w sobie odległą alegorię obecnych stosunków społecznych.
Złoty syn to doskonała kontynuacja tomu pierwszego, jednak nie mogę autorowi wybaczyć umieszczonego na końcu cliffhangera. Cóż, pozostaje mi i innym czytelnikom czekać na zwieńczenie przygód Darrowa, który – moim zdaniem – raczej nie zakończy się happy endem.
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
W historii mieliśmy do czynienia z wieloma imperiami lub tworami do nich aspirującymi. Jednak chyba żadne nie było tak często eksploatowane, wykorzystywane i przerabiane na wszelkie możliwe sposoby, jak Imperium Rzymskie. Europejska cywilizacja wyrosła na grecko-rzymskiej; nie ma co ukrywać – Rzym fascynował,...
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Rodzicielstwo to ogromna odpowiedzialność, której nie każdy jest w stanie podołać. Jeszcze większa spoczywa na rodzicach, których potomstwo w przyszłości zajmie miejsce u steru władzy, a na ich barkach ma zostać złożony ciężar odpowiedzialności za losy tysięcy lub milionów ludzi. Dla wielu władca jest tylko wizerunkiem na monecie, dla dzieci króla czy cesarza – to ojciec zazwyczaj niemający czasu, by pobawić się z synami lub przytulić córkę.
Sanlitun hui’Malkeenian osierocił troje dzieci, które poznaliśmy w pierwszym tomie Kroniki Nieciosanego Tronu. Dzieci cesarza wprowadzały czytelnika w intrygi rozgrywające się na dworze zmarłego cesarza Annuru, a także przybliżały sylwetki bohaterów (choć trzeba przyznać, że dość powierzchownie). W Boskim ogniu wydarzenia nabrały wreszcie tempa, jest więcej polityki, ale też wiele tajemnic nadal czeka na wyjaśnienie.
Najważniejszym wątkiem, który wyraźnie wybija się ponad wszystkie inne, jest rola zmarłego cesarza jako rodzica. Kaden, Valyn i Adare na każdym kroku dowiadują się nowych – czasem nie do końca przyjemnych – rzeczy o swoim ojcu. Okazuje się, że Sanlitun był dla własnych dzieci zagadką. Wychowane w pałacu (Adare) lub na krańcach imperium, z dala od domu (Valyn i Kaden), nie zdawały sobie sprawy zarówno z tego jakim był cesarzem, ale też jakim człowiekiem prywatnie. Strzępy wspomnień z dzieciństwa chłopców czy częstsze, ale jednak nacechowane społeczną rolą kobiety, spotkania Adare, ukazują słabość relacji rodzicielskich, przyćmionych całkowicie przez obowiązek wobec cesarstwa. To z kolei rzutuje na przyszłość nie tylko trojga spadkobierców, ale również całego Annuru, ponieważ bohaterowie nie do końca wiedzą, komu mogą zaufać i z kim cesarz zawarł potajemne sojusze.
Ten interesujący motyw jest jednocześnie słabym punktem całej intrygi. Cesarski dwór wydaje się składać raptem z kilku osób - jak na tak wielką domenę, ludzi nią zarządzających powinno być o wiele więcej, a klik walczących o władzę i wzajemnie się eliminujących, co najmniej kilka. Tymczasem, Staveley ogranicza się do bardzo wąskiego grona arystokracji, pozostawiając następcę tronu, Kadena, niejako samemu sobie i pozbawiając go zupełnie politycznego zaplecza. Prawdopodobnie wynika to z braku doświadczenia autora lub strachu przed udźwignięciem większej liczby intryg. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach to się zmieni, a na horyzoncie pojawią się nowi, ciekawi oponenci lub poplecznicy.
Na szczęście pisarz lepiej poradził sobie z rozwojem losów głównych bohaterów. Cud, który stał się udziałem Adare, zmienił ją, uzyskała potrzebne poparcie, ale jednocześnie uczynił z niej marionetkę – rzutka i pomysłowa kobieta, znana z tomu pierwszego, tu wydaje się zbytnio dawać porwać nurtowi wydarzeń i nie panuje nad nimi.
Z kolei Kaden, potulny mnich, który wydaje się kompletnie nie pasować na cesarza Annuru, niemający praktycznie politycznego przygotowania i koneksji, pokazuje, że jednak intryganctwo odziedziczył we krwi, a umiejętności zjednywania sobie ludzi wyssał wraz z mlekiem matki. Ta przemiana jest najbardziej zaskakująca i naprawdę ciekawa jestem, jak potoczą się dalsze losy tej postaci.
Najmniej przypadł mi do gustu nowy Valyn. Były kettralowiec jest zbyt zaślepiony żądzą zemsty na osobach odpowiedzialnych za śmierć ojca, by zrozumieć, że czasami należy odłożyć swoje ambicje i zrobić coś, co ocali wiele ludzkich istnień. Jego ślepe dążenie do ukarania Il Tornji oraz wiara w zdradę Adare, sprawiają, że to, co robi, wydaje się zwyczajnie… głupie, a on sam zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, które pragnie nieosiągalnej zabawki.
Znów najciekawszy okazał się Ran Il Tornja. Regent, okazuje się być osobą o niepospolitych umiejętnościach dowódczych oraz niezwykle żywym umyśle, który ukrywał pod powłoką nieporadności. Czytelnik wreszcie poznaje jego pochodzenie, a ono wyjaśnia liczne talenty kenaranga. Il Tornja jest coraz bardziej intrygujący, ponieważ trudno odkryć motywy jakie nim kierują, a także ostateczny cel, choć ten został delikatnie zasugerowany. To chyba najbardziej niejednoznaczny bohater cyklu Staveley’, z którym warto się zapoznać.
Muszę przyznać, że Staveley znacznie rozwinął swój warsztat od czasu Dzieci cesarza. W drugim tomie umiejętnie tworzy sytuacje, w których czytelnik poznaje cele bohaterów z różnych perspektyw. I tak, z jednego źródła możemy wywnioskować, że pobudki jednego bohatera są jak najbardziej szlachetne, by za chwilę odkryć – za sprawą innej postaci czy wydarzenia - że jednak te działania są złe i prowadzą do katastrofy. Takie przedstawianie spraw umiejętnie buduje napięcie, komplikuje intrygę, ale pokazuje także, że nikt nie jest czarno-biały, a w każdym działaniu tkwi odcień szarości.
W Boskim ogniu jest sporo polityki, ale autor nie stroni również od krwawych scen rzezi i przemocy. Czytelnik dowiaduje się nieco więcej o tajemniczej rasie Csestriimów i systemie religijnym (ciekawa, choć ostatnio często spotykana, koncepcja bogów chodzących pomiędzy ludźmi, tu utożsamiana z ludzkimi uczuciami). Ten tom zdecydowanie zaostrza apetyt na więcej i sprawia, że z niecierpliwością czekam na dalsze wpisy do Kroniki Nieciosanego Tronu.
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Rodzicielstwo to ogromna odpowiedzialność, której nie każdy jest w stanie podołać. Jeszcze większa spoczywa na rodzicach, których potomstwo w przyszłości zajmie miejsce u steru władzy, a na ich barkach ma zostać złożony ciężar odpowiedzialności za losy tysięcy lub milionów ludzi. Dla wielu władca jest tylko...
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Zmiany klimatyczne są procesem, który nieustannie zachodzi na naszych oczach. Dla jednych anomalie pogodowe są czymś zwyczajnym w ciągle ewoluującym świecie, w którym epoki lodowcowe przeplatają się z interglacjałami; inni dopatrują się w nich nadmiernej ingerencji człowieka systematycznie degradującej środowisko.
Jedni i drudzy mają rację, ale co naprawdę nas czeka w przyszłości? Jak bardzo zmieni się Ziemia, jej fauna i flora, a przede wszystkim, jakiej ewolucji zostaną poddani ludzie? Na te pytania (i wiele innych) próbuje odpowiedzieć Paolo Bacigalupi w Wodnym nożu, kolejnej powieści wydanej przez MAGa w cenionej serii Uczta Wyobraźni.
Woda cenniejsza niż złoto
Fabuła powieści rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości. Z powodu zmian klimatycznych panuje ogromna susza. Górskie śniegi obróciły się w deszcz, a deszcz paruje, zanim spadnie na ziemię. Dla mieszkańców stanu Arizona każdy nowy dzień to walka o przetrwanie, a życiodajna woda jest skarbem, na którym wiele osób pragnie położyć łapę – politycy, korporacje, mieszkańcy miast. Phoenix i Las Vegas walczą o wodę z kurczącej się rzeki Kolorado, ale to Vegas ma niezaprzeczalną przewagę w postaci tzw. wodnych noży, zabójców i szpiegów broniących zasobów wodnych swej metropolii.
Angel Velasquez jest jednym z takich asasynów. Zostaje wysłany do Phoenix, by zbadać pogłoski o nowym źródle wody, które może przeważyć szalę na jedną ze stron. W mieście poznaje dziennikarkę Lucy Monroe, posiadającą ważne informacje na interesujący go temat. Okazuje się jednak, że nie są oni jedynymi poszukiwaczami życiodajnego płynu, a w całą intrygę wplątani zostają nie tylko zwyczajni ludzie czy rządzący żelazną ręką mafijni bossowie. Gdy do gry wkracza polityka, wszystko jest możliwe.
Władza to potęga
Wodny nóż to ciężka i przygnębiająca lektura, a jej bohaterowie postawieni są przed naprawdę trudnymi wyborami. Śmierć czai się wszędzie, a ludzkie życie praktycznie nie ma żadnej wartości. Ci, którzy pragną władzy, nie cofną się przed niczym, a ich droga do celu usłana jest trupami.
W świecie wykreowanym przez Bacigalupiego przemoc to normalność, jest na porządku dziennym. Nie ma tu miejsca na półśrodki – musisz być równie brutalny i bezkompromisowy, bo w przeciwnym wypadku wróg (a nim może być każdy) zniszczy cię i z radością zatańczy na twojej mogile. Bohaterowie wierni swoim zasadom, kierujący się kodeksem moralnym, szybko wypadają z gry, bo są zbyt słabi, by przetrwać. Przeżycie gwarantuje tylko bycie bezwzględną hieną w ludzkiej skórze, bestią sprytniejszą i bardziej morderczą od innych podobnych bestii. Tylko w ten sposób można ocaleć.
Arizona Bacigalupiego to zepsuty, amoralny świat. Autor nie oszczędza czytelnika, serwując mu opisy pełne brutalności odmalowane dosadnym, działającym na wyobraźnię językiem. To nie jest grzeczna historia, w której przemoc rozgrywa się gdzieś w tle, a jej interpretacja pozostaje w gestii czytelnika – to opowieść, która poprzez charakterystyczne, mroczne słownictwo i bezkompromisowy styl sieje w głowie chaos i zniszczenie, pozostawia masę pytań, na które każdy musi sam sobie odpowiedzieć. Poruszając kwestie, które dla przeciętnego żyjącego w spokoju i porządku człowieka są niemal abstrakcyjne, Bacigalupi zmusza do refleksji nad kierunkiem, w jakim powoli zmierza cała ludzkość.
Spirala przemocy
Wydawać by się mogło, że Wodny nóż i świat w nim wykreowany to tylko fikcja literacka i po części tak jest. Jednak, gdy się głębiej zastanowić, taka rzeczywistość istnieje już dziś. Codzienne doniesienia prasowe pokazują, że podobne okropieństwa dzieją się obecnie w różnych rejonach naszego globu: w Meksyku, w krajach afrykańskich czy nawet w Europie. Życie, w którym człowiek musi stać się potworem, toczy się gdzieś obok nas, niemal na wyciągnięcie ręki. Świat karteli narkotykowych, mafijnych bossów, sprzedajnych polityków i zachłannych korporacji przedstawiony przez Bacigalupiego jest przestrogą dla nas, by nie zapomnieć o tym, co tak naprawdę czyni istotę ludzką człowiekiem.
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Zmiany klimatyczne są procesem, który nieustannie zachodzi na naszych oczach. Dla jednych anomalie pogodowe są czymś zwyczajnym w ciągle ewoluującym świecie, w którym epoki lodowcowe przeplatają się z interglacjałami; inni dopatrują się w nich nadmiernej ingerencji człowieka systematycznie degradującej...
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
W niewielkim mieście-państwie Harran, leżącym na pograniczu Armenii i Turcji, odbywają się ogólnoświatowe igrzyska młodzieży. Władzom zależy na pokazaniu się od jak najlepszej strony, bo do metropolii ściągają z całego świata zawodnicy wraz ze swoimi rodzinami. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, gdy na kilka dni przed rozpoczęciem imprezy w paru miejscach dochodzi do niewyjaśnionych przypadków ataku szału mieszkańców. Okazuje się, że odpowiedzialny jest za nie dziwny wirus, a zarażeni nim ludzie gryzą kogo tylko spotkają na swojej drodze, tym samym przekazując chorobę dalej. Jednak oficjele ignorują niebezpieczeństwo. A do tego, by przewidzieć, co stało się później, wcale nie potrzeba bujnej wyobraźni.
Dying Light. Aleja Koszmarów to preludium do gry komputerowej. Od razu zaznaczam, że w grę nie grałam, więc traktuję powieść Raymonda Bensona tak samo jak pozostałe książki. I chociaż za tematyką zombie nie przepadam, to muszę przyznać, że ten tytuł niespodziewanie przypadł mi do gustu.
Fabuła jest prosta jak potrzeby chodzących żywych trupów. Główna bohaterka, Mel, to amerykańska sportsmenka, która przybyła do Harranu z rodziną. Igrzyska okazały się dla niej feralne – rodzice zginęli podczas otwarcia olimpiady, gdy Zarażeni zaatakowali stadion, a autystyczny brat gdzieś zaginął. Sama dziewczyna została ugryziona przez jednego z zombie, a uratować ją może tylko szczepionka, którą zrzucono z helikopterów w różnych punktach miasta. Trwa wyścig z czasem, bo żeby dotrzeć do zbawczego leku, Mel musi przebić się przez tytułową Aleję Koszmarów, a na zatrzymanie postępów choroby i odnalezienie brata Paula ma zaledwie kilka dni.
Niezbyt skomplikowana intryga jest najmocniejszą stroną powieści. Od razu wiedziałam, czego mogę się spodziewać i to dostałam. Nie ma tu udziwnień, moralizatorstwa czy cudownych zwrotów akcji – Dying Light. Aleja Koszmarów to czysty survival horror. Z zainteresowaniem obserwowałam zmagania Mel z przeciwnościami, grupami zainfekowanych, własną słabością i postępującą chorobą oraz nielicznymi ocalałymi, którzy w czasach kryzysu pozbyli się wszelkich hamulców moralnych. W tym szalonym świecie wszystko zostało postawione na głowie, a amerykańska sportsmenka próbuje zachować resztki człowieczeństwa, choć nie jest to proste, bo Zarażeni nie mają żadnych skrupułów przed mordowaniem zwyczajnych ludzi.
Większość wydarzeń przedstawiono z perspektywy Mel. Ten prosty zabieg sprawił, że bardziej identyfikowałam się z główną bohaterką, lepiej mogłam poznać jej przeszłość, gdy wspominała przybycie do Harranu czy rodziców. Ale w narrację pierwszoosobową wpleciono kilka rozdziałów pokazując początki choroby i walki z nią, które to wysiłki podjął doktor Khalim Abbas. To doskonale dopełnia całości obrazu koszmaru, jaki spotkał mieszkańców miasta.
Język, jakim operuje Benson, jest dość prosty, pasujący do bohaterki. Jednak w treści znalazło się sporo niepotrzebnych powtórzeń (przykładowo, że brat bohaterki ma autyzm), co trochę mnie irytowało (jak na niewielką objętość książki znalazło się ich dość dużo, więc autor nie musiał co kilka stron przypominać czytelnikowi różnych faktów, bo trudno je zapomnieć). Z kolei opisy ataków Zarażonych czy obrazy ich uczt są pełne niedopowiedzeń – albo pisarz pozostawił tu pole dla wyobraźni czytelnika, albo (co bardziej prawdopodobne) powieść musiała być nieco mniej drastyczna, by trafić do szerszego grona nastoletnich czytelników.
Książkę z czystym sumieniem można polecić zarówno fanom komputerowych survival horrorów, jak i miłośnikom The Walking Dead czy zombie apokalipsy. Dying Light. Aleja Koszmarów co prawda bardzo przypomina film 28 dni później, bo zarówno w obrazie Danny’ego Boyle’a, tak i w powieści Bensona mamy do czynienia z nieznanym wirusem, a nie chodzącymi umarlakami wołającymi: „Mózg!”. Wykorzystanie choroby jako przyczyny zzombienia pozostawia większe pole do popisu, co pisarze wykorzystują w różnym stopniu. I choć ostatnio roi się od zombie na wielkim ekranie, księgarnianych półkach z fantastyką czy grami komputerowymi, to Zarażeni z Harranu, podobnie jak ci z brytyjskiego filmu, na stałe wpisują się do popkultury.
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
W niewielkim mieście-państwie Harran, leżącym na pograniczu Armenii i Turcji, odbywają się ogólnoświatowe igrzyska młodzieży. Władzom zależy na pokazaniu się od jak najlepszej strony, bo do metropolii ściągają z całego świata zawodnicy wraz ze swoimi rodzinami. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, gdy na kilka...
Więcej recenzji książek fantastycznych znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com oraz https://creatiofantastica.com/
Samotność bohatera
Bohaterstwo nierozerwalnie wiąże się z poświęceniem. Nieważne czy dokonujący wielkich czynów człowiek ofiarowuje swe życie w dosłownym tego słowa znaczeniu, czy przyjaciół, honor lub miłość. Konsekwencją heroizmu zawsze jest utrata czegoś, by ocalić coś innego. Najlepiej wie o tym bohater Misji Błazna.
Bastard Rycerski – główna postać, a zarazem narrator trylogii Skrytobójcy - poświęcił wiele, by uratować Królestwo Sześciu Księstw przed inwazją Zawyspiarzy. O jego udziale w wydarzeniach, w których odegrał kluczową rolę, wie wąski krąg osób, a jeszcze mniej ma świadomość, że skażony potępianym Rozumieniem i władający Mocą skrytobójca żyje w spokoju gdzieś w granicach królestwa.
Niestety, Bastardowi i towarzyszącemu mu wilkowi Ślepunowi, nie jest dane sielskie życie w chacie na pustkowiu. Po piętnastu latach spędzonych z dala od dworu, intryg i polityki, przyjaciele oraz królewska rodzina znów potrzebują pomocy. Bastarda, znanego teraz pod imieniem Toma Borsuczowłosego, oraz wiernego, lecz starzejącego się wilka, odwiedzają Cierń, dawny mistrz skrytobójczego fachu, oraz Błazen, biały prorok, zwany obecnie panem Złocistym. Wiedziony nie tyle poczuciem obowiązku wobec królestwa, co wobec przybranego syna, Trafa, Bastard/Tom wyrusza do Koziej Twierdzy, by wspomóc królową Ketriken w ciężkich czasach.
Pierwszy tom cyklu Złotoskóry jest pomostem zgrabnie łączącym obie serie. Nieśpieszna narracja przypomina nieco Ucznia skrytobójcy, powieść otwierającą poprzednią trylogię. Zanim główny bohater został wrzucony w nurt wydarzeń, autorka przedstawiła jego dzieciństwo i drogę, jaką przeszedł, by zostać tytułowym uczniem skrytobójcy. Jednocześnie Hobb odmalowała sytuację polityczną królestwa prezentując jej niuanse oraz wszelkie zależności występujące w rodzie Przezornych.
W przypadku Misji Błazna niemal jedną trzecią tomu zajmują retrospekcje. Wspomnienia Bastarda oraz przybliżanie historii królestwa i jego sytuacji politycznej przeplatają się z wizytami kolejnych dawno niewidzianych przyjaciół i są na szczęście zgrabnie wplecione w wątek. Piszę „na szczęście”, ponieważ przypominanie czytelnikowi wydarzeń związanych z wojną ze Szkarłatnymi Okrętami oraz królem Szczerym jest miejscami nużące, szczególnie gdy ten czytał poprzednią trylogię. Nowi czytelnicy mogą poznać ogólny zarys tamtej historii bez zagłębiania się w szczegóły, co może jednak nie wystarczyć, bo siłą prozy Hobb są opisy subtelnych emocji zachodzących w postaciach. Do lektury Misji Błazna lepiej zasiadać znając trylogię Skrytobójcy.
Wydawać by się mogło, że historia Bastarda, wyruszającego z misją odnalezienia zaginionego następcy tronu, będzie po prostu kolejną awanturniczą przygodą. Nic bardziej mylnego. Jak wspomniałam wyżej, Hobb posiada niezwykły talent przedstawiania skomplikowanych uczuć oraz relacji międzyludzkich. Ale nie tylko to jest znakiem rozpoznawczym jej prozy. Pod płaszczykiem fantastyki pisarka porusza wiele istotnych i aktualnych nawet dzisiaj (a może raczej szczególnie dzisiaj) tematów.
Na pierwszy plan wysuwa się problem braku tolerancji, prześladowań i tępienia odmienności. Rozumienie, czyli wrodzona umiejętność nawiązywania mentalnej więzi ze zwierzętami, nadal jest zakazane, a osoby, które je wykorzystują lub są o to tylko podejrzane, ćwiartowane i palone. Cała sytuacja przypomina procesy czarownic i czasy inkwizycji i chociaż Hobb nie miesza w to żadnych wierzeń i instytucji religijnych, to jednak analogia nasuwa się sama. Przesądy, brak chęci, ale także możliwości zrozumienia, czym jest ten dar, wreszcie – strach przed innością i niezwykłością więzi łączącej człowieka i zwierzę, są dla zwyczajnych ludzi czymś niepojętym i potępianym. Brak zrozumienia rodzi strach, a ten zazwyczaj prowadzi do przemocy i prób przywrócenia „normalności”, całkowitego wyeliminowania anomalii, jaką jest każde odstępstwo od ogólnie przyjętej normy. Nie inaczej dzieje się w Królestwie Sześciu Księstw.
Drugą istotną kwestią jest samotność. Zaryzykuję tezę, że Misja Błazna to powieść traktująca przede wszystkim o samotności. Bastard poświęcił całe swoje życie by bronić królestwa, zrzekł się nie tylko chwały i sławy, ale także ukochanej kobiety oraz córki. Jest samotny w dosłownym znaczeniu tego słowa, opuszczony przez ludzi, których kocha, z którymi się przyjaźnił. Ma świadomość, że w każdej chwili może zostać całkiem sam, ponieważ Ślepun, wilk towarzyszący mu od kilkunastu lat, wyraźnie się starzeje. Relacje między człowiekiem a drapieżnikiem, ich postrzeganie świata i śmierci oraz wizje dalszego życia, gdy jedno odejdzie, to kluczowe kwestie powieści doskonale uchwycone i opisane.
Samotny jest także Błazen, który w trylogii Skrytobójcy pełnił rolę pokracznego królewskiego trefnisia, a teraz zamienił się w pięknego młodzieńca o złotej skórze budzącego na dworze królowej Ketriken niemałą sensację. Jego samotność wiąże się z przeznaczeniem, z rolą białego proroka, od której nie może i tak naprawdę nie chce się uwolnić. Jedynym człowiekiem, który wydaje się w pełni go rozumieć jest Bastard, jednak ten nie jest skory do ponownego wcielenia się w rolę katalizatora zmian.
Wreszcie samotny jest książę Sumienny. Następca tronu wychowany tylko przez matkę, pozbawiony podpory jaką jest ojciec oraz męskich wzorców, jest samotny w sposób najbardziej dosłowny. Otoczony pochlebcami, ludźmi szukającymi najmniejszej korzyści w każdej sytuacji, nie ma nikogo, z kim mógłby podzielić się swymi lękami, obawami czy nadziejami. Przeznaczony by objąć władzę jest jednocześnie odseparowany od zwyczajnego życia, a jego przyszłość została dawno ustalona i poświęcona dobru królestwa. Nikt nie jest w stanie zrozumieć go tak dobrze jak Bastard, bo okazuje się, że obie postaci łączy bardzo wiele, z więzami krwi włącznie. I choć początkowo relacje między nimi dalekie były od dobrych, to z czasem poprawiły się i jestem bardzo ciekawa dalszych ich losów.
Tytuł otwierający trylogię Złotoskóry, to powieść docierająca do najdalszych zakamarków duszy. Hobb w subtelny sposób mówi o ważnych uczuciach – przyjaźni i miłości – ale chyba najpiękniej o powolnym odchodzeniu. Nieuchronnie zbliżające się rozstanie Bastarda i Ślepuna, to najbardziej wzruszający fragment powieści.
Misja Błazna jest warta polecenia każdemu miłośnikowi fantasy, ale nie tylko, bo proza Hobb może być wspaniałym wstępem dla początkującego czytelnika gatunku. Zdecydowanie trzeba zagłębić się w świat rządzony przez ród Przezornych, by odkryć kryjącą się w powieści magię.
Więcej recenzji książek fantastycznych znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com oraz https://creatiofantastica.com/
Samotność bohatera
Bohaterstwo nierozerwalnie wiąże się z poświęceniem. Nieważne czy dokonujący wielkich czynów człowiek ofiarowuje swe życie w dosłownym tego słowa znaczeniu, czy przyjaciół, honor lub miłość. Konsekwencją heroizmu zawsze jest utrata...
Więcej recenzji książek fantastycznych znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com oraz https://creatiofantastica.com/
Joe Abercrombie to niewątpliwie jeden z najciekawszych i najbardziej obiecujących pisarzy młodego pokolenia. Stworzone przez niego uniwersum, które po raz pierwszy zagościło na kartach Ostrza, tomu otwierającego cykl Pierwsze Prawo, jest światem brutalnym i niedającym złudzeń co do natury człowieka. We wspomnianym Ostrzu czytelnik poznał (dość nietypowych, zaznaczę) bohaterów, ale dopiero w Nim zawisną ma szansę głębszego wniknięcia w ich skomplikowaną naturę.
Akcja powieści toczy się równocześnie na kilku krańcach świata. Unia traci coraz bardziej na znaczeniu, a sąsiedzi tylko czekają, żeby zaatakować osłabione królestwo. Do Dagoski, miasta, które wkrótce otoczy nieprzebrana gurkhulska armia, zostaje wysłany inkwizytor Glokta dan Sand. Jako nowy superior ma za zadanie zbadać tajemnicze zniknięcie swego poprzednika oraz przygotować obronę miasta. Porucznik Collem West maszeruje wraz z armią dowodzoną przez księcia Ladislę na północ Anglandu, by zatrzymać wojska Bethoda, króla Północnych. Niestety, Ladisla nie posiada nawet najmniejszych umiejętności dowódczych, dwóch generałów, Poulder i Kroy, serdecznie się nienawidzi i na wyścigi próbują wkupić się w łaski księcia, a faktycznie dowodzący całym przedsięwzięciem marszałek Burr jest zmuszony lawirować między tą trójką. Niespodziewanie Westowi, służącemu w sztabie marszałka, na pomoc przychodzą dawni towarzysze Logena Dziewięciopalcego. Wilczarz, Czarny Dow, Trójdrzewiec, Tul Duru i Ponurak nienawidzą Bethoda i zrobią wszystko, by go pokonać, nawet gdyby było to służenie pomocą pogardzanej armii z południa.
Natomiast Jezal dna Luthar, Logen i Ferro pod przewodnictwem Bayaza Pierwszego Wśród Magów, maszerują na kraniec świata (dosłownie) by odnaleźć tajemniczy artefakt, który może pomóc w zniszczeniu gurkhulskiej armii i będących na usługach cesarza żerców Khalula.
Świat Abercrombiego nie jest specjalnie oryginalny. W literaturze fantastycznej niejednokrotnie już powstawały uniwersa, w których północ zamieszkiwały wojownicze plemiona odziewające się w skóry i futra, przywodzące na myśl Brytów czy Wikingów. Z kolei na południu często rozwija się wielkie cesarstwo wzorowane na Imperium Osmańskim lub kulturze arabskiej. Geografia Pierwszego Prawa nie jest w tym względzie wyjątkiem, ale to nie ona stanowi o sile tego cyklu. Tym, co nie pozwala oderwać się od lektury pokaźnych przecież tomów, są przede wszystkim ludzie.
Abercrombiemu udało się stworzyć postacie o niezwykle skomplikowanych charakterach, wywodzące się z różnych warstw społecznych i o bardzo odmiennych doświadczeniach życiowych. Tym, co ich wszystkich łączy, jest wojna i jej ogromny wpływ na życie każdego z osobna. Wszyscy są w pewnym stopniu spaczeni przez konflikt zbrojny, skrzywdzeni przez oczekiwania, marzenia i plany, które w wyniku wojny obróciły się w pył. Jezal dan Luthar (w tomie pierwszym dał się poznać jako egoistyczny i narcystyczny arystokrata marzący tylko o wygranej w turnieju szermierczym) dopiero po pierwszej prawdziwej walce, w której o mało co nie postradał życia, zmienia swoje nastawienie do towarzyszy na nieco bardziej życzliwe. Za Logenem Dziewięciopalcym, wojownikiem z Północy, ciągnie się ponura sława berserka, na którą zdecydowanie zasłużył. Chciałby odłożyć broń i wrócić do domu, jednak nie ma do czego wracać – nikt na niego nie czeka, no chyba że nieprzeliczone rzesze wrogów szukających tylko okazji by pomścić śmierć swoich bliskich zadaną z jego ręki. Ferro, była niewolnica, doskonała zabójczyni i łuczniczka, boi się przywiązać do kogokolwiek, bo dotychczasowe doświadczenie nauczyło ją, że przyjaźnie są bolesne i szybko kończą się śmiercią bliskich osób. Porucznik West, plebejusz, który swoją wysoką pozycję w armii osiągnął dzięki ciężkiej pracy, kipi z wściekłości, że musi słuchać rozkazów niekompetentnych, ale lepiej urodzonych głupców. Natomiast bezwzględny inkwizytor Glokta, okaleczony w czasie dwuletniej niewoli w cesarskim więzieniu, niespodziewanie i wbrew sobie okazuje pomoc i miłosierdzie.
Różnorodność charakterologiczna bohaterów sprawia, że czytelnik naprawdę przejmuje się ich losem. Co ciekawe, żadna z postaci nie jest wyjątkowo pozytywna czy da się lubić – każda ma wady i zalety, ale raczej przeważają te pierwsze. To czyni z bohaterów Abercrombiego prawdziwie żywych, skomplikowanych emocjonalnie ludzi.
Na łatwość odbioru powieści ogromny wpływ ma język, jakim posługuje się autor. Nim zawisną nie należy do lektur grzecznych czy ugładzonych. Opisy są bardzo plastyczne, a Abercrombie nie stroni od brutalnych, przedstawionych ze szczegółami, scen walk. Dlatego też należy przygotować się na miejscami wulgarne czy dosadne słownictwo, które jest jednak dobrze wplecione w narrację i nie męczy ani nie irytuje, jak to się dzieje w przypadku nadużywania niewybrednego słownictwa.
Nim zawisną to udana kontynuacja Ostrza. Potoczysty język sprawia, że drugi tom trylogii czyta się bardzo przyjemnie, a losy bohaterów naprawdę wzbudzają ciekawość w czytelniku. Do tego należy dodać wielopiętrowe intrygi oraz niewielką szczyptę prawdziwej magii i mamy pewność, że kilka dni spędzone w krainach Pierwszego Prawa będzie odprężającą fantastyczną podróżą.
Więcej recenzji książek fantastycznych znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com oraz https://creatiofantastica.com/
Joe Abercrombie to niewątpliwie jeden z najciekawszych i najbardziej obiecujących pisarzy młodego pokolenia. Stworzone przez niego uniwersum, które po raz pierwszy zagościło na kartach Ostrza, tomu otwierającego cykl Pierwsze Prawo, jest światem brutalnym i...
Więcej recenzji książek fantastycznych znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com oraz https://creatiofantastica.com/
Przypadki chodzą po ludziach. Każdy jest kowalem własnego losu. Los tak chciał. Kto nie zna tych mądrości ludowych? Wydaje się nam, że naszym życiem rządzimy my sami, bierzemy swoje przeznaczenie we własne ręce i kształtujemy je tak, jak nam się podoba. A jeśli tak jednak nie jest? I wszystko to, czego dokonaliśmy, zaplanował za nas ktoś inny, ktoś, kto zza kulis od wielu lat pociąga za niewidzialne sznurki? Taka sytuacja stała się udziałem bohaterów Ostatecznego argumentu, finałowego tomu trylogii Pierwsze Prawo pióra Joe Abercrombiego.
Po tym wstępie chcę zaznaczyć, drogi Czytelniku, że dalszy ciąg recenzji czytasz na własną odpowiedzialność, ponieważ może ona zawierać uwagi i spostrzeżenia, które zdradzą treść omawianej pozycji. Tak więc, uwaga! Spoilery!
Akcja powieści zatacza koło i wraca do punktu wyjścia – Adui, stolicy Unii. To tu rozegra się spektakularny finał i tu skrzyżują się drogi wszystkich postaci.
Glokta dan Sand wraca do domu. Choć obrona Dagoski nie przetrwała gurkhulskiej nawały, inkwizytor nadal pełni swoją funkcję i pnie się po szczeblach kariery. Co więcej, zostaje uwikłany w konflikt interesów dwóch potężnych sił walczących o tron Adui opustoszały po nagłej – acz spodziewanej – śmierci króla. Obie strony chcą, by kaleka pracował tylko dla nich, co stawia go w niebezpiecznej sytuacji. Dodatkowo Ardee West, niepokorna i uparta siostra pułkownika Westa, nad którą inkwizytor obiecał roztoczyć opiekę, zaczyna sprawiać problemy.
Collem West nadal pozostaje na północnym froncie. Niespodziewany awans i równie zaskakujący sprzymierzeńcy sprawiają, że wojsko staje przed niepowtarzalną szansą, by raz na zawsze rozwiązać problem najazdów barbarzyńców w tej części kraju i zniszczyć Bethoda oraz znienawidzonych szanków. Jego wysoka pozycja w armii okupiona jest latami upokorzeń oraz wyrzutami sumienia, jednak West jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, a jego umiejętności rozgrywania między sobą generałów wzbudzają podziw.
Rozczarowani ostatecznym wynikiem wyprawy Bayaz, Logen, Ferro i Jezal znów znajdują się w centrum rozgrywek politycznych. Dziewięciopalcy, pomimo realnej groźby śmierci z rąk szukających pomsty wrogów, postanawia wrócić na Północ. Jezal, którego wyprawa na kraniec świata odmieniła zarówno fizycznie, jak i psychicznie, próbuje ustabilizować swoje życie i pragnie spędzić jego resztę u boku Ardee West, siostry swego przyjaciela Collema. Ferro nadal syci się marzeniami o zemście na Gurkhulczykach, a tę obiecuje jej Bayaz, Pierwszy Wśród Magów.
To właśnie ta ostatnia postać okazuje się największym zaskoczeniem serii. W pierwszym tomie Bayaz sprawiał wrażenie nieco szalonego staruszka, który choruje na manię wielkości nieadekwatną do umiejętności. Wydawało się, że jego sława przeminęła, a najlepsze czasy ma już dawno za sobą i chociaż włada jakąś magią, to jednak stosuje ją oszczędnie i w ostateczności (w czym przypomina nieco tolkienowskiego Gandalfa). W Nim zawisną organizuje i przewodzi wyprawie, która ma na celu odnalezienie potężnego artefaktu, który odmieni losy wojny. W trakcie długiej podróży maska zbzikowanego staruszka opada ukazując oblicze gotowego na wszystkiego i groźnego przeciwnika szukającego okazji do wyrównania rachunków z dawnym kompanem. Jednak dopiero w Ostatecznym argumencie czytelnik może poznać jego prawdziwe oblicze.
Transformacja Bayaza następuje powoli. Ze snutych przez niego opowieści, a także rozmów z napotkanymi po drodze innymi magami, wyłania się obraz zdolnego i niezwykle ambitnego człowieka, który dzięki swojej determinacji i zdolnościom kształtuje królestwo wedle swego życzenia i widzimisię. Bayaz ma niezwykły talent do manipulowania ludźmi w taki sposób, by nie zorientowali się, że ktokolwiek nimi steruje, tworzy wielopiętrowe intrygi i kształtuje los innych ludzi od najmłodszych lat. Przy czym nauczony wielusetletnim doświadczeniem wydaje się posiadać wręcz niewyczerpane pokłady cierpliwości. Abercrombiemu udało się stworzyć postać naprawdę wielką i wyjątkową, dla której magia jest tylko dodatkiem, bo przecież nie trzeba zaklęć i spektakularnych fajerwerków, ale raczej talentu i geniuszu, by tworzyć tak skomplikowane intrygi i niejako z cienia przez stulecia sterować królestwem.
Pozostali bohaterowie również zaskakują. Jezal, wyniesiony na tron Adui, stara się być coraz lepszym człowiekiem i królem, chociaż wie, że dysponuje bardzo ograniczonymi możliwościami. Logen próbuje odpokutować grzechy przeszłości, ale posiadanie w sobie wiecznie nienasyconego i szalonego ducha Krwawej Dziewiątki mu tego nie ułatwia. Z kolei Glokta, miotany między dwoma ścierającymi się siłami politycznymi, odnajduje w sobie ludzkie uczucia, których nie wypleniły, a tylko uśpiły, więzienie i tortury w Gurkhulu. Cała trójka w mniej lub bardziej świadomy sposób stara się być lepszymi ludźmi, aczkolwiek z różnym skutkiem. I tylko Ferro pozostaje sobą, nie próbuje się zmienić, wierząc, że wieloletnia niewola wypaliła w niej wszelkie ludzkie odruchy pozostawiając wyłącznie nienasyconą żądzę zemsty.
Charakterystyczne dla języka Abercrombiego cięte riposty (szczególnie w wykonaniu Glokty) czy pełne szczegółów opisy walki i rzezi w Ostatecznym argumencie występują bardzo często. Nie oznacza to jednak, że autor przesadza, a czytelnik odczuwa zmęczenie czy niesmak. Pisarzowi udaje się umiejętnie dawkować zarówno humor (często bardzo subtelny i bardzo celny), jak i drastyczne opisy, dzięki czemu lektura nie nudzi.
Finał cyklu obfituje w pełne krwi, flaków i odciętych kończyn opisy rzezi i masakr, ale o ile opisy poszczególnych potyczek są dość szczegółowe, o tyle przedstawienie ogólnego obrazu działań wojennych już nie. Abercrombie nie zanudza czytelnika podawaniem nazw konkretnych jednostek wojskowych, numerów kompanii i oddziałów. Skupia się raczej na opisach zmagań pojedynczych żołnierzy lub niewielkich grup. I choć czytelnik ma świadomość ogromnej liczby żołnierzy gurkhulskich, to jawią się oni jako masa, a nie wyłącznie karny szyk kilku legionów dowodzonych przez konkretnych ludzi, którym autor nadał imiona. Dzięki temu nadmierna szczegółowość nie odrywa od tego, co w tekście istotne – dramatu, poszczególnych ludzi rzuconych w sam środek wiru zmagań wojennych.
Ostateczny argument to bardzo dobre i zaskakujące zwieńczenie trylogii Pierwsze Prawo. Abercrombie dowiódł, że świetnie czuje się zarówno na polu walki, opisując działania wojenne, jak i w pałacowych korytarzach snując dworskie intrygi. Jego bohaterów, pomimo znacznych wad charakteru, da się lubić (szczególnie niezwykle inteligentnego, ale parającego się odrażającą profesją Gloktę dan Sanda) i szczerze kibicuje się ich zmaganiom. Cieszę się, że wydawnictwo MAG zdecydowało o ponownym wydaniu trylogii, i to w ciekawej, pasującej do innych powieści autora szacie graficznej.
Więcej recenzji książek fantastycznych znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com oraz https://creatiofantastica.com/
Przypadki chodzą po ludziach. Każdy jest kowalem własnego losu. Los tak chciał. Kto nie zna tych mądrości ludowych? Wydaje się nam, że naszym życiem rządzimy my sami, bierzemy swoje przeznaczenie we własne ręce i kształtujemy je tak, jak nam się podoba. A...
Więcej recenzji książek fantastycznych znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com oraz https://creatiofantastica.com/
Z pamiętnika królewskiego skrytobójcy
Bastard Rycerski poświęcił wiele by uratować Królestwo Sześciu Księstw. Przez wiele lat był opoką i przyjacielem króla Szczerego, pomagał mu w obronie kraju przed Zawyspiarzami, wreszcie – odnalazł go i pomógł w wypełnieniu ostatniej misji. Niestety, lata zasłużonego odpoczynku ma już za sobą, bo przeszłość i przeznaczenie po raz kolejny upomniały się o niego.
Złocisty Błazen to drugi tom trylogii Złotoskóry. Dalsze losy Białego Proroka (pana Złocistego) oraz jego katalizatora (Bastarda ukrywającego się pod przebraniem sługi, Toma Borsuczowłosego) są o wiele ciekawsze niż w części pierwszej. Kozia Twierdza tętni życiem i pęka w szwach od nadmiaru gości. Do królestwa przyjechało poselstwo Zawyspiarzy by dokonać zaręczyn księcia Sumiennego z narczeską Elliania, a gdyby tego było mało, do królowej Ketriken przybywa poselstwo z Miasta Wolnego Handlu z propozycją nawiązania współpracy handlowej oraz sojuszu wojskowego. Interesy obu delegacji wykluczają się wzajemnie, a władczyni oraz następca tronu muszą sprostać ich oczekiwaniom oraz uporać się z osobistymi problemami i wewnętrzną polityką królestwa. Srokaci nie dają za wygraną, a wszelkie pokojowe metody rozwiązania tej kwestii spełzają na niczym.
W te rozgrywki zostaje wplątany Bastard, który jest nie tylko przyjacielem księcia, ale także jego mistrzem Mocy. Związany z królewskim rodem musi przypomnieć sobie swój dawny skrytobójczy fach, a także pokonać blokady Mocy by stać się prawdziwym mistrzem i stworzyć krąg, który obroni królestwo przed wrogami. A tych ani królestwu, ani Bastardowi nie brakuje.
Fabuła Złocistego Błazna skupia się przede wszystkim na kwestiach dotyczących polityki Królestwa Sześciu Księstw. Polityczne niuanse widziane oczami Bastarda i przekazywane czytelnikowi jego słowami, czasami wydają się zbyt trywialne lub nieco naciągane (kontakty narczeski z księciem Szczerym). Jednak pod powłoką banalnych wydarzeń skrywają się bardzo poważne motywy, które często są bardzo trudne do odkrycia.
Bastard jako narrator jest bardzo szczegółowy. Opisy uczt, szat czy zwyczajów są przedstawione z detalami, a często także skonfrontowane z tym, co bohater pamięta z przeszłości. Miejscami narracja jest nieśpieszna, drobiazgowa, nie tylko przygotowująca grunt pod kolejne dynamiczne wydarzenia, ale także po to, by czytelnik mógł posmakować życia Koziej Twierdzy, dostrzec jej urok i wyjątkowość. Hobb wkłada w usta Bastarda – a może raczej w jego pióro – mnóstwo pozornie nieważnych spostrzeżeń, które potem okazują się niuansami decydującymi o wielkiej polityce.
Z kolei Bastard/Tom – bohater powieści i osoba znajdująca się w głównym nurcie wydarzeń – jest człowiekiem, który ma mnóstwo problemów osobistych i niekoniecznie umie sobie z nimi poradzić. Pozbawiony oparcia w swoim wilku, ale także w ojcu (czy przybranym ojcu) porusza się po omacku czasem przypominając naiwne dziecko niż bezwzględnego skrytobójcę. W jego kontaktach z kobietami wyczuwa się niepewność i nieporadność – nie potrafi zdecydować się, jak traktować Dziewannę, a problemy Trafa, który wpadł w wir wielkomiejskiego życia i sidła pierwszej młodzieńczej miłości traktuje bardzo osobiście. To zresztą charakterystyczna cecha tego bohatera – branie na siebie odpowiedzialności za czyny innych osób, pomimo tego, że oni sami mogą doskonale sobie z nimi poradzić.
W recenzji poprzedniego tomu wspomniałam, że Hobb posiada niezwykły talent przedstawiania skomplikowanych uczuć oraz relacji międzyludzkich. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Autorka jest mistrzynią subtelnych znaków dając czytelnikowi duże pole do snucia domysłów nad prawdziwymi intencjami bohaterów. Porusza wiele problemów często ignorowanych przez innych autorów – niepewność królowej i równocześnie matki co do przyszłości następcy tronu i jedynego dziecka; nieubłagany upływ czasu dotykający osoby będącej jednym z głównych filarów państwa; tolerancja dla odmienności (czy to obyczajów czy Rozumienia); wreszcie, intymne relacje dwóch głównych postaci, które mogą zaważyć nad dalszą przyjaźnią (i choć słowo „homoseksualizm” nie pada ani razu, zawisa ono pomiędzy bohaterami). Tym samym fantastyczny sztafaż staje się pretekstem do poruszania bardzo osobistych i aktualnych problemów, które stają się udziałem każdego z nas.
Złocisty Błazen to bardzo udana kontynuacja serii. Dla wielbicieli prozy Hobb jest także pewien element wiążący jej twórczość – mowa o tajemniczych, przemierzających odległe morza żywostatkach, bohaterach serii Kupcy i ich żywostatki. To opowieść wciąż dająca więcej pytań niż odpowiedzi, ale na wskroś piękna i magiczna, przepełniona subtelnościami i trafnymi spostrzeżeniami, które są istotne także dla nas, czytelników. Hobb udała się trudna sztuka utrzymania czytelnika w niepewności co do kierunku, w jakim potoczą się dalsze losy Królestwa Sześciu Księstw oraz bohaterów cyklu. Ja na pewno z niecierpliwością czekam na finał tej historii.
Więcej recenzji książek fantastycznych znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com oraz https://creatiofantastica.com/
Z pamiętnika królewskiego skrytobójcy
Bastard Rycerski poświęcił wiele by uratować Królestwo Sześciu Księstw. Przez wiele lat był opoką i przyjacielem króla Szczerego, pomagał mu w obronie kraju przed Zawyspiarzami, wreszcie – odnalazł go i pomógł w...
Więcej recenzji książek fantastycznych znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Mroczne widmo magii
Pomysł istnienia światów równoległych nie jest ani nowy, ani specjalnie odkrywczy. Podobnie jest z magią – bez tej tajemniczej siły nie może istnieć żadna szanująca się powieść fantasy. Jednak piękno literatury przejawia się między innymi w tym, że – pomimo powielania pewnych motywów – pisarzowi nadal pozostaje pole manewru dla swojej wyobraźni. A ta, jak wiadomo, jest nieograniczona.
Przyznam, że do sięgnięcia po "Mroczniejszy odcień magii" V.E. Schwab skłoniła mnie przede wszystkim intrygująca okładka. Oszczędna kolorystyka, dwa koła (czarne i czerwone) przedstawiające dwa światy i człowiek przechodzący między nimi – taka grafika w natłoku kolorowych, wręcz krzyczących „kup mnie!” pozycji, wyróżnia się i przyciąga wzrok. Właściwy wybór wydawał się potwierdzać blurb. Czy jednak na pewno?
A liczba jego cztery
Głównym założeniem uniwersum stworzonego przez Schwab jest równoczesne istnienie czterech Londynów. Każdy ma przypisaną barwę, która poniekąd odzwierciedla również nastroje czy charakter danego świata. Jest Londyn Szary (pozbawiony magii, brudny i przygnębiający), Czerwony (tętniący życiem) i Biały (zimny i wycieńczony wojnami o magię). Jest także Londyn Czarny, przepełniony magią i przez nią zniszczony. Wszystkie istnieją w jednym czasie obok siebie, a przemieszczać się miedzy nimi mogą jedynie czarodzieje posiadający wrodzony dar – tak zwani antari. Szkopuł w tym, że we wszystkich światach pozostało ich tylko dwóch i nic nie wskazuje na to, by ta liczba miała się zwiększyć. Antari wymierają, a wraz z ich śmiercią ostatecznie zniknie połączenie między światami.
Głównym bohaterem powieści jest podróżujący między Londynami Kell. Pomimo przynależności do królewskiej rodziny panującej w Czerwonym Londynie, niepokorny czarodziej para się drobnym przemytem – przenosi między światami różne przedmioty, które wydają mu się interesujące, choć obowiązuje go wyraźny zakaz, by tego nie robić. Podczas jednej z takich eskapad Kell zostaje wplątany w intrygę mającą na celu zdobycie cennego artefaktu pochodzącego z zakazanego Londynu. Mały przedmiot jest bardzo niebezpieczny, a gdyby dostał się w niepowołane ręce… Cóż, można sobie wyobrazić jak piękna by to była katastrofa.
Choć akcja Mroczniejszego odcienia magii toczy się w Londynie, trudno poznać, że to stolica brytyjskiego imperium. Gdyby nie wspominana kilkukrotnie Tamiza, można by sądzić, że jest to miasto jak każde inne. Z jednej strony nadaje to powieści pewnej uniwersalności, z drugiej jednak jest to po prostu zaniedbanie i niedopatrzenie, bo po dokładnym określeniu lokalizacji czytelnik spodziewa się raczej szczegółów, a nie ogólników.
Londyńczycy
Głównym bohaterem jest Kell, jednak trudno go lubić. Hołubiony przez rodzinę królewską, owiany tajemniczą przeszłością, wyjątkowy czarodziej kochany przez mieszkańców Czerwonego Londynu… Jest tak nadzwyczajny, że aż po prostu nudny. Po pewnym czasie jego wyjątkowość połączona z wrodzoną skromnością zaczyna działać na nerwy.
Nie mniej irytująca i równie sztampowa jest Lila Bard. Zwyczajna złodziejka marząca o własnym statku i niezależności w kolejnych tomach zapewne okaże się kimś równie wyjątkowym jak Kell. Para wyraźnie ma się ku sobie, jednak brawa dla Schwab za to, że nie zafundowała im ognistego romansu, bo tego byłoby zbyt wiele. Zapewne wątki postaci rozwiną się w kolejnych tomach i pozostaje mieć tylko nadzieję, że oboje wyewoluują w intrygujące osobowości.
Sytuację ratują nieco czarne charaktery, choć i tu nic specjalnie nie zaskakuje. Drugi z antri, Holland, działa na usługach władców Białego Londynu. Również jego otacza pewna aura tajemniczości, jakieś wydarzenie z przeszłości, które napiętnowało jego życie i skazało na służbę potwornych bliźniąt. A rodzeństwo Dane’ów to para żądnych władzy i potęgi potworów, która marzy o władzy, jaką daje prawdziwa magia.
Nie samą magią człowiek żyje
Na polu magicznym jest o wiele lepiej. Schwab wymyśliła ciekawy system magiczny oparty na magii krwi i znakach wycinanych na skórze. Nie stroni również od odpisów działania magii sięgając do jej elementarnych podstaw i opisując konkretne formuły wraz ze specyficznym językiem zaklęć. Jednak to zdecydowanie zbyt mało, by powieść zachwycała. Potencjał pomysłu na cztery równoległe Londyny został niewykorzystany, a sama fabuła nie zachwyca – częste dłużyzny i przestoje oraz mało zaskakujących zwrotów akcji sprawiało, że miejscami czytanie powieści stawało się męczące.
"Mroczniejszy odcień magii" mógł być powieścią może nie wybitną, ale wyróżniającą się. Niestety, ciekawy pomysł został zabity przeciętnym wykonaniem.
Więcej recenzji książek fantastycznych znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Mroczne widmo magii
Pomysł istnienia światów równoległych nie jest ani nowy, ani specjalnie odkrywczy. Podobnie jest z magią – bez tej tajemniczej siły nie może istnieć żadna szanująca się powieść fantasy. Jednak piękno literatury przejawia się między innymi w tym, że – pomimo powielania...
Więcej recenzji, a także wywiady z autorami na www.geek-woman.blogspot.com
Co się odwlecze...
… to nie uciecze. I mimo różnych przeciwności losu – jak, na przykład, kradzież rękopisu – nie należy tracić nadziei, bo choć ona umiera ostatnia, to cierpliwość fanów nie jest nieograniczona i może szybko się wyczerpać (to taki mój mały przytyk w stronę George’a R.R. Martina – panie Martin, słyszy pan?).
Na szczęście Glen Cook, autor cenionych przez jednych i wyszydzanych przez innych Kronik Czarnej Kompanii, po dwudziestu czterech latach powrócił do swojego drugiego uniwersum, kończąc porzucone wątki (mam nadzieję, że w tym aspekcie Martin nie weźmie przykładu z kolegi po piórze) i serwując swym postaciom zakończenie ich wyboistej drogi. Czy Imperium Grozy doczekało się odpowiedniego i spektakularnego finału? Jeśli weźmiemy pod uwagę warstwę wizualną – zdecydowanie tak, bo Rebis stanął na wysokości zadania i całą serię wydał w pięknej szacie graficznej, idealnie komponującej się z wcześniejszym wznowieniem cyklu o Konowale. Natomiast fabularnie… jest różnie.
Fantazja w fantasy
Akcja Drogi zimnego serca toczy się krótko po wydarzeniach przedstawionych w tomie Imperium nieznające porażki. Cały świat ma dość wyniszczających wojen i nawet potężne Imperium Grozy dąży do wygaszenia wszelkich konfliktów zbrojnych. Król Bragi Ragnarson jest więźniem cesarzowej Mgły i lorda Shih-kaiego, a w odległym Kavelinie królowa z nielicznymi poplecznikami usiłuje umocnić na tronie swego syna. Daleko na pustyni, w Hammad Al Nakirze, Adept stara się wyjść z opiumowego nałogu, gdy tymczasem jego córka sprawuje rządy w królestwie. W zamku Fangdred, czarownik Varthlokkur przygląda się wszystkiemu za pomocą swej magicznej sztuki, obserwując zarówno królestwa, jak i pojedynczych ludzi. I czeka.
Na pierwszy rzut oka fabuła czwartej odsłony cyklu opisana w blurbie brzmi jak przedstawienie najważniejszych wydarzeń jakiejś podrzędnej powieści klasy C. Takie wrażenie może odnieść czytelnik, który nie zna wcześniejszych części serii, dlatego też po tę lekturę należy sięgać tylko po gruntownym zaznajomieniu się z poprzedniczkami. A i tę znajomość lepiej sobie odświeżyć, by nie pogubić się w natłoku wątków i postaci.
Ciemna strona Mocy
Charakterystyczną cechą prozy Cooka jest dobór postaci pierwszoplanowych spośród klasycznych szwarccharakterów. Tak jak w Kronikach Czarnej Kompanii kluczową rolę grała Pani, archetypiczna zła czarownica, tak w „Imperium Grozy” naczelne miejsce zajmuje czarnoksiężnik Varthlokkur. Zresztą – o niemal wszystkich postaciach można napisać właściwie to samo: na pewno nie są to ludzie o złotych sercach – prędzej innym, nawet własnym sojusznikom i przyjaciołom, wydrą ten ważny organ dla uzyskania nawet nikłych korzyści.
Imperium Grozy od sztandarowego i najbardziej znanego dzieła pisarza odróżnia sposób narracji. Podczas gdy Konował skrzętnie zapisuje relacje z działalności Kompanii, okraszając je humorem i ironią, w Drodze zimnego serca i poprzednich tomach lekkości językowej jest jak na lekarstwo. To zdecydowanie poważniejszy i bardziej mroczny cykl, który, pisany dodatkowo w specyficznym stylu Cooka, może zniechęcać do lektury mniej wytrwałych czytelników.
Natomiast nie można odmówić Cookowi świetnego wyczucia w przedstawianiu skomplikowanych relacji międzyludzkich, opartych na tak fundamentalnych podstawach jak uczucia, pragnienie władzy czy religia. Dodatkowo autor wplata to wszystko w eksperymenty z konstrukcją świata (opierającą się na teorii wieloświata) oraz magii (opartej na… fizyce). Czyni to lekturę bardzo interesującą, jednak miejscami zbyt szczegółową i skomplikowaną, co może zwyczajnie nużyć.
Nieubłagany upływ czasu
Drogę zimnego serca dzielą od pierwszego tomu (Zapada cień wszystkich nocy pierwotnie wydany został w 1979 roku) trzy dekady. To sporo czasu, by w literaturze wytworzyły się nowe trendy i nurty. To, co było nowatorstwem ćwierć wieku temu, dzisiaj stanowi już normę. Dlatego postawienie na pierwszym planie postaci negatywnych czy brudne zagrywki już nie szokują i nie dziwią dzisiejszego czytelnika. W dobie prozy George’a R.R. Martina (szczególnie cyklu Gra o tron) czy Joe Abercrombiego (nawet jego powieści przeznaczone dla nastoletniego czytelnika są pełne przemocy), powieści Cooka nie są ani odkrywcze, ani szczególnie wyróżniające się. To po prostu dobra lektura dobrego autora.
Imperium Grozy jest cyklem przeznaczonym dla zagorzałych wielbicieli fantasy, ale nie z gatunku lekkiej i infantylnej, a raczej mrocznej i brutalnej. Warto go przeczytać choćby tylko dlatego, by poznać nieco inne, ciemniejsze oblicze twórczości literackiego ojca Wolnej Kompanii z Khatovaru.
Więcej recenzji, a także wywiady z autorami na www.geek-woman.blogspot.com
Co się odwlecze...
… to nie uciecze. I mimo różnych przeciwności losu – jak, na przykład, kradzież rękopisu – nie należy tracić nadziei, bo choć ona umiera ostatnia, to cierpliwość fanów nie jest nieograniczona i może szybko się wyczerpać (to taki mój mały przytyk w stronę George’a R.R. Martina –...
Więcej recenzji znajdziecie na www.geek-woman.blogspot.com
Pół trylogii
Być może określenie drugiego tomu trylogii jako połowy nie jest adekwatne z perspektywy matematyki, jednak w kontekście nomenklatury, jaką przyjął dla swoich książek Joe Abercombie, wydaje się właściwe.
Pół króla, Pół świata, Pół wojny… Tytuły składające się na cykl Morze Drzazg niewątpliwie rzucają się w oczy i wzbudzają zainteresowanie. No bo jak to tak, wszystkiego po połowie? A co z resztą? Jednak po lekturze dwóch pierwszych tomów serii widać, że nazwy nie zostały dobrane przypadkowo, a łączą się w pewną logiczną, acz przewrotną, całość.
Od wydarzeń przedstawionych w książce Pół króla minęło kilka lat. Yarvi nie został królem, ale decyduje o losach Gettlandu, doradzając obecnemu władcy oraz jego małżonce. Nad dobrze prosperującą krainą wisi jednak widmo wojny z Najwyższym Królem, manipulowanym przez podstępną Babkę Wexen, a przebiegły minister musi przemierzyć tytułowe pół świata, by pozyskać nowych sojuszników. W grę wchodzi nie tylko ekonomiczne być albo nie być jego ojczyzny, ale także wolność religijna.
Siłą prozy brytyjskiego pisarza są wyraziści bohaterowie z dobrze nakreślonymi portretami psychologicznymi. Każdy z nich ma odpowiednio umotywowane własne ambicje i cele, przedstawione przeszłość i charakter. Każdy musi także w jakiś sposób dorosnąć, i nie dotyczy to tylko i wyłącznie młodszych postaci. Ojciec Yarvi wyrósł na przebiegłego człowieka, który nie cofnie się przed niczym, by ocalić swój kraj przed knowaniami Babki Wexen i Najwyższego Króla. Potrafi planować na wiele lat do przodu i przewidywać działania przeciwników, umie także przekuwać porażki w sukcesy i szybko wyciągać z nich wnioski. Choć to ciekawa postać, to tym razem nie on jest głównym bohaterem powieści, mimo że odgrywa w niej znaczącą rolę, organizując wielomiesięczną wyprawę do Pierwszego z Miast.
Na pierwszy plan wysuwa się młoda dziewczyna, Zadra Bathu, która nie zamierza podporządkować się tradycji i jako żona oraz matka stać na straży ogniska domowego. Jej pragnieniem jest pomszczenie śmierci ojca, który zginął z ręki Grom-gil-Gorma, władcy sąsiedniego królestwa. Dziewczyna podporządkowuje tej obsesji całe życie, bo wie, że została naznaczona przez Matkę Wojnę, i wbrew wszystkim i wszystkiemu uparcie dąży do celu. Po niefortunnym incydencie, w trakcie którego przypadkowo zabija młodego wojownika, Zadra zostaje uwikłana w intrygi Ojca Yarviego i wraz z nim oraz bardzo oryginalną załogą wyrusza na pokładzie statku Wiatr Południa na drugi kraniec świata.
Zadra to zadziorna i niepokorna dziewczyna, pełna gniewu i buntu. Młoda wojowniczka chce za wszelką cenę udowodnić swoją wartość w walce, przez co ciągle wpada w tarapaty. Szansa, jaką zyskuje dzięki królewskiemu doradcy, jest dla niej dosłownie ostatnią deską ratunku. Jednak gwałtowna natura dziewczyny nie wzbudza początkowo większej sympatii w czytelniku. Jest zmienna, drapieżna i dopiero uczy się tego, że czasami powinna polegać na innych. Dzięki takiej konstrukcji bohaterki, młodsi czytelnicy mogą się z nią identyfikować. Bunt, niechęć wpasowania się w sztywne, wyznaczone z góry ramy, przypisanie konkretnych ról płci – to są podstawowe problemy Zadry, ale także milionów nastolatków na całym świecie.
Drugim ważnym bohaterem jest Brand, spokojny i początkowo nijaki kandydat na wojownika. Silne, ale dość naiwne i idealistyczne poczucie sprawiedliwości, czyni z niego idealną ofiarę spisków, jednak okazuje się, że chłopak ma twardy charakter. Pomimo znaczących różnic, wydaje się niezmiernie podobny do Zadry. Jego niechęć do walki jest odbierana przez środowisko jako słabość, a on sam również źle czuje się w roli, jaką narzuca mu społeczeństwo. Podobnie jak dziewczyna, Brand buntuje się przeciwko sztywnym normom, jednak w przeciwieństwie do niej tłumi sprzeciw w sobie, bojąc się porażki i odrzucenia.
Świat stworzony przez Abercrombiego w głównej mierze został oparty na kulturach ludów północnej Europy. Gettland oraz otaczające go krainy są odzwierciedleniem wikińskich królestw – przypomina o tym nie tylko nazewnictwo topograficzne (Vulsgard, Thorlby, Skeken), ale także zwyczaje bitewne czy kulturowe. Z kolei Pierwsze z Miast to odbicie jednego z wielkich ośrodków śródziemnomorskich (prawdopodobnie Bizancjum), wraz z jego bogactwem i przepychem. Na szczęście pisarzowi udało się uniknąć pułapki, jaką tworzy bezmyślnie wprowadzana kalka. Uniwersum Morza Drzazg jest jednocześnie bardzo podobne i niepodobne do Skandynawii czy południa Europy, dzięki czemu czytelnik ma wrażenie zarówno swojskości, doświadczenia czegoś znanego, jak też oryginalności.
Chociaż Morze Drzazg jest cyklem przeznaczonym dla młodzieży, autor nie łagodzi wymowy niektórych wydarzeń. Przedstawia świat takim, jakim jest naprawdę – często brudnym i brutalnym miejscem, w którym nieoczekiwanie można znaleźć piękno i silne uczucia pełne namiętności. Abercrombie pokazuje, że wojna to nie tylko czas na sprawdzenie swoich umiejętności w walce, czy zdobycie chwały i sławy. Wojna to często zabijanie niewinnych w imię głupio i źle pojmowanej zemsty. Pisarz nie stroni także od pokazywania meandrów polityki, ciemnych stron władzy, która nierzadko zaślepiona, jest nienawiścią do odmiennego stylu życia, czy zwyczajnymi chciwością i zawiścią.
Świat i ludzie nie są tylko dobrzy lub tylko źli, wydaje się mówić autor, ale różnorodni. I tylko od nich samych zależy, jak inni będą ich postrzegać. Czy doskonała maszyna do zabijania, jaką stała się Zadra, wielki manipulant Yarvi i prostoduszny Brand poradzą sobie w nieuchronnie zbliżającym się konflikcie? O tym przekonamy się dopiero w ostatniej odsłonie trylogii, Połowie wojny. A naprawdę jest na co czekać.
Więcej recenzji znajdziecie na www.geek-woman.blogspot.com
Pół trylogii
Być może określenie drugiego tomu trylogii jako połowy nie jest adekwatne z perspektywy matematyki, jednak w kontekście nomenklatury, jaką przyjął dla swoich książek Joe Abercombie, wydaje się właściwe.
Pół króla, Pół świata, Pół wojny… Tytuły składające się na cykl Morze Drzazg niewątpliwie rzucają...
Więcej recenzji znajdziecie na www.geek-woman.blogspot.com
Złoty Mars
Mars. Czerwona Planeta, o której ostatnio jest głośno za sprawą zdjęć NASA, pokazujących występującą tam wodę w stanie ciekłym (prawdopodobnie) oraz powieści Marsjanin i filmu zrealizowanego na jej podstawie. Planeta, na której toczą się fabuły niezliczonych powieści science fiction. Po lekturze pierwszego tomu cyklu Red Rising Mars nabrał koloru złota.
W bliżej nieokreślonej przyszłości ludzkość wreszcie sięgnęła gwiazd. Aby tego dokonać, społeczeństwo zostało podzielone na kasty zwane Kolorami. Każda z grup specjalizuje się w innych dziedzinach i od dzieciństwa (a nawet jeszcze życia płodowego) jest do swojej roli przygotowywana. I tak Niebiescy pełnią funkcję nawigatorów, Szarzy – służb porządkowych, Zieloni są odpowiedzialni za służby medyczne, a Różowi zapewniają wszelkiego rodzaju rozrywki cielesne. Pod powierzchnią Marsa pracują Czerwoni, a nad wszystkimi Kolorami władzę sprawują Złoci.
Główny bohater cyklu jest górnikiem pochodzącym z kasty Czerwonych. Całe życie pracował pod powierzchnią wydobywając cenny surowiec, który ma posłużyć do przyśpieszenia terraformacji Marsa i przyjęcia pierwszych ziemskich kolonistów. Darrow nie jest zwykłym robotnikiem – to Helldiver, wykonujący najbardziej niebezpieczną i wymagającą dużych umiejętności pracę. Ale to nie wystarcza, by wieść spokojne i dostatnie życie. Górnicy przymierają głodem, ich praca w zasadzie niczym nie różni się od niewolnictwa. Gdy Darrow traci żonę, los stawia przed nim szansę na zmianę statusu społecznego i walkę z niesprawiedliwym systemem. Droga do sukcesu jest usłana cierpieniem własnym i bliskich, ale najgorsze jest jeszcze przed nim. Okazuje się, że to, w co wierzył przez całe życie, jest kłamstwem, a powierzchnia planety nie wygląda tak, jak wmawiano mu przez wiele lat.
Przyznam, że czytając tylko blurb, nigdy nie sięgnęłabym po tę książkę. „Czy słaby Czerwony zdoła skończyć szkołę bogów?” – to zdanie brzmi jak opis kolejnej powieści łączącej w sobie znaną nam rzeczywistość z mitami i szkolnymi przygodami pół- czy ćwierćbogów, a książek powielających schemat cudownego dziecka/młodzieńca walczącego z siłami nadnaturalnymi powstały już dziesiątki. Dlaczego więc miałabym czytać kolejną? Na szczęście okazało się, że Brown poszedł w zupełnie innym kierunku, a okładkowy opis jest niczym innym jak metaforą opisującą fabułę. Szkoda tylko, że ta przenośnia staje się zrozumiała dopiero po lekturze powieści.
Red Rising. Złota krew doskonale wpisuje się w popularny ostatnio dystopijny nurt literatury młodzieżowej. Świat, w którym żyje Darrow, oparty jest na dominacji Złotych, których tyrania obejmuje miliony istnień na wielu planetach. Zmodyfikowani Złoci wydają się bogami (dla niektórych Kolorów pełnią taką funkcję) nie tylko poprzez swoją fizyczną dominację (są niezwykle wysocy, złotowłosi i w każdym calu piękni), ale także bezwzględność charakteru. Przy nich wielki moff Tarkin wydający wyrok śmierci na pokojowo nastawiony Alderaan wydaje się wcieleniem łagodności. Dla Złotego liczą się tylko jego ród (a i to nie zawsze), chwała, sława i dominacja (im więcej, tym lepiej). Coś takiego jak miłość, przyjaźń czy lojalność w jego słowniku po prostu nie istnieje. I do tego bezlitosnego środowiska musi przeniknąć były Helldiver, żeby podjąć próbę rozmontowania systemu od środka.
Czytelnik spodziewający się drugich Igrzysk śmierci będzie… zadowolony, bo cykl Red Rising właściwie w niczym nie przypomina trylogii Suzanne Collins. Owszem, główny bohater jest głosem cierpiącego ludu, jednak w przeciwieństwie do Katniss Everdeen nie stoi w świetle jupiterów, ale działa pod przykrywką. Schemat walki o zwycięstwo w osobliwych zawodach organizowanych przez prestiżowy Instytut również wydaje się znajomy, ale tutaj bezpardonowa walka obserwowana jest przez garstkę wybranych, a choć zwycięzca może być tylko jeden, to pozostali uczestnicy nie giną (o ile mu się podporządkują), ale zajmują gorszą pozycję, co się wiąże z mniejszym prestiżem ich rodów.
Złota krew pod wieloma względami jest lekturą ciekawszą od trylogii Collins, ponieważ Brown bardziej skupił się na pokazaniu funkcjonowania cywilizacji rządzonego przez Złotych. Stworzył społeczeństwo kastowe obejmujące cały Układ Słoneczny i przedstawił w dość przekonujący sposób początki dominacji jednego Koloru. Jednocześnie udało mu się zaprezentować tę grupę jako twór niejednorodny – egoistyczny i wyniosły, ale jednak zróżnicowany w swoich poglądach.
W trakcie lektury widoczna jest wyraźna inspiracja historią Imperium Romanum, nie tylko w nazewnictwie (Augustus, Cassius, Pretor, Cenzor, Imperator), ale również strukturze społecznej czy relacjach i zależnościach zachodzących między rodami (sama idea gens również wywodzi się z historii Rzymu). W powieści można znaleźć także wiele odniesień do rzymskiej czy greckiej mitologii (nazwy Domów w Instytucie nawiązują do bóstw klasycznych – Minerwa, Mars, Jupiter – a organizacją chcącą obalić istniejący porządek kieruje Ares).
Główny bohater i jednocześnie narrator opowieści, choć ma zaledwie szesnaście lat, jest już dorosłym mężczyzną. Ma żonę i zyskał pewną pozycję w swoim środowisku. Jednak nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że musi całkowicie zmienić swoje życie, ukrywać to, kim naprawdę jest, dostosować sposób myślenia i czyny do swoich wrogów. Przemiana Darrowa z ogarniętego żalem i żądzą zemsty Czerwonego w sprytnego Złotego dostrzegającego prawdziwe wady istniejącego systemu następuje powoli, acz nieubłaganie. Zamiast obrać ścieżkę prowadzącą prosto do celu, bohater decyduje się na drogę dłuższą i trudniejszą, ale bardziej skuteczną. Darrow wie, że supremacji Złotych nie obali jednym ciosem – musi powoli i systematycznie podkopywać fundamenty, zdobywać ich zaufanie, by dopiero na szczycie zadać ostateczny cios. Obserwowanie, jak zmienia się jego nastawienie i sposób działania, jest fascynujące.
Red Rising. Złota krew to powieść, którą warto przeczytać, by przekonać się, że świat nie jest czarno-biały, a składa się z odcieni szarości, pełno w nim brudu i brutalnej walki o szczyt na społecznej drabinie. Aby ten wymarzony wierzchołek osiągnąć, trzeba nie tylko nisko upaść, ale także dopuścić się największej podłości. A żeby dokonać czegoś takiego i nie zatracić się w szaleństwie, należy mieć motywację równie silną jak nienawiść. Czy Darrow posiada wszelkie przymioty czyniącego Złotego tym, kim jest? Warto przekonać się o tym i sięgnąć po pierwszy tom cyklu Pierce’a Browna.
Więcej recenzji znajdziecie na www.geek-woman.blogspot.com
Złoty Mars
Mars. Czerwona Planeta, o której ostatnio jest głośno za sprawą zdjęć NASA, pokazujących występującą tam wodę w stanie ciekłym (prawdopodobnie) oraz powieści Marsjanin i filmu zrealizowanego na jej podstawie. Planeta, na której toczą się fabuły niezliczonych powieści science fiction. Po lekturze...
Więcej recenzji znajdziecie na www.geek-woman.blogspot.com
Mariaż historii i fantastyki
Iliada Homera jest niewątpliwie jednym z najstarszych i najważniejszych filarów europejskiej kultury. Zmagania Achajów i Trojan przez tysiąclecia rozpalały wyobraźnię czytelników – do tego stopnia, że jeden z nich uznał wojnę trojańską za prawdziwe wydarzenie i za swój życiowy cel obrał odnalezienie mitycznego miasta.
Na tej epickiej opowieści wychowały się pokolenia uczniów, stała się ona także inspiracją dla rzeszy pisarzy. Jednym z nich jest Dan Simmons, znany przede wszystkim z tetralogii o Hyperionie, ale także powieści historycznych, kryminalnych i horrorów, które nie pozwalają go zaszufladkować jako twórcy jednego gatunku.
Amerykański pisarz postawił przed sobą nie lada wyzwanie: postanowił połączyć wątki homeryckie z fantastyką naukową. Ilion, pierwsza część dylogii, pierwotnie ukazała się w 2003 roku (w Polsce w 2004). Teraz, nakładem wydawnictwa MAG, powieść wróciła na rynek odświeżona nowym tłumaczeniem i w atrakcyjnej szacie graficznej. Czy to wystarczy, by podbić serca wielbicieli fantastyki? Czy mariaż naukowej fantastyki z klasyką literatury antycznej – wydawać by się mogło, niemożliwy do zrealizowania – ma szansę przebicia się przez dziesiątki lżejszych pozycji? Odpowiedź na oba pytania może być tylko jedna: tak.
Ilion to powieść, której akcja jednocześnie rozgrywa się na trzech płaszczyznach fabularnych. I chociaż wszystkie bardzo różnią się od siebie, to odgrywają równie ważną rolę.
Pierwsza to losy Thomasa Hockenberry’ego, który po śmierci pod koniec XX wieku został wskrzeszony przez bogów olimpijskich, aby śledzić i zdawać im relację z przebiegu oblężenia Troi. Thomas jest naukowcem i scholiastą (ekspertem od dziejów starożytnej Grecji), który specjalizuje się w Iliadzie i dokładnie zna przebieg wydarzeń rozgrywających się w trakcie wieloletniego trojańskiego konfliktu. Szczególne względy, jakimi darzy go bogini Afrodyta, sprawiają, że dostaje od niej zlecenie zabicia Ateny. Plan patronki nie odpowiada jednak scholiaście, który wie, że tym czynem zmieni przebieg wojny, a to może okazać się tragiczne w skutkach. Postanawia się sprzeciwić woli bogów.
Z kolei na opustoszałej Ziemi swój żywot wiodą dawni ludzie. Ich społeczeństwo oparte jest na nanotechnologii i ograniczone zostało do zaledwie miliona mieszkańców. Każdy z nich może żyć sto lat, a w razie wypadku nadwyrężającego zdrowie lub przedwczesnej śmierci przenoszeni są do tak zwanej konserwatorni, gdzie zostają zregenerowani lub wskrzeszeni, by móc dożyć tego wieku. Po śmierci właściwej każdy człowiek zostaje przeniesiony do świata postludzi, odpowiedzialnych za ich istnienie i formę egzystowania.
Ludzkość nie posiada żadnej wiedzy o historii Ziemi i o swoim pochodzeniu, a umiejętność czytania jest traktowana jako niepotrzebna i ekstrawagancka rozrywka. Wszelkie czynności wykonywane są przez roboty zwane serwitorami, a przed zagrożeniami chronią tajemnicze dwunożne stworzenia, wojniksy. Do zadań ludzi należy tylko i wyłącznie oddawanie się wszelakim formom rozrywki, a pomocne są w tym faksowęzły, służące do przemieszczania się w dowolne miejsce.
Harman wyraźnie nie pasuje do reszty społeczeństwa. Jest jedynym człowiekiem na Ziemi, który potrafi czytać, i jest ciekawy świata. Wraz z przyjaciółmi, Adą, Daemanem i Hannah, postanawia odnaleźć pewien wręcz mityczny statek kosmiczny, aby dowiedzieć się czegoś więcej o Zapomnianej Erze, postludziach i współczesnym świecie.
Ostatni wątek dotyczy losów czterech morawców, autonomicznych i rozumnych organizmów biomechanicznych wysłanych przez ludzi z Zapomnianej Ery na Marsa. Istoty mają za zadanie zbadać anomalie stanowiące wielkie zagrożenie dla całego Układu Słonecznego. Zaatakowani przez nieznanego osobnika, rozbijają swój statek na Marsie. Katastrofę przeżyła tylko dwójka z nich: Mahnmut, badacz głębin mórz Europy i wielki znawca sonetów Szekspira, oraz przypominający kształtem ogromnego kraba znawca dzieł Prousta, Orphu z Io. Obaj podejmują misję dotarcia do wulkanu Olympus Mons, by zamontować urządzenie, które ma za zadanie ocalić Układ Słoneczny i cały wszechświat.
Już z samego opisu trzech głównych wątków wyłania się obraz Ilionu jako powieści nieszablonowej, ale także niezwykle wymagającej. Simmons nie ułatwia czytelnikowi lektury. Umiejętnie żongluje zagadnieniami zaczerpniętymi zarówno z fizyki kwantowej, jak i literatury klasycznej czy angielskiej. Część Ilionu to prozatorska wersja dzieła Homera, będąca jednak odmiennym spojrzeniem na wojnę trojańską. Co prawda, występują w niej liczne postacie drugoplanowe (a nawet charakterystyczne dla eposu listy uczestników konfliktu), jednak te będące na planie pierwszym wydają się bardziej ludzkie i mniej heroiczne (Achilles nie boi się otwarcie i w dosadnych słowach powiedzieć Agamemnonowi, co sądzi o całej wyprawie i postawie Menelaosa jako męża Heleny). Dzięki temu cały konflikt jawi się jako zwyczajna wyprawa łupieżcza i odwetowa, a nie wojna spowodowana przez kaprysy bogów.
Przy całym fabularnym rozmachu, ciekawych pomysłach i subtelnym humorze, w trakcie lektury Ilionu czytelnik dostrzeże jedną dość poważną wadę – kreację bohaterów. Brak tu postaci, z którą można by było się utożsamiać czy choćby polubić. Daeman, początkowo przedstawiany jako lekkoduch, zmienia się w prawdziwego bohatera, jednak jest to zmiana mało przekonująca. Z kolei Thomas Hockenberry wydaje się być osobą nie do końca panującą nad własnym życiem. Najlepsze wrażenie wywiera morawiec Mahnmut ceniący każde życie i będący niepoprawnym romantykiem zakochanym w sonetach Szekspira.
Sam początek powieści nie jest łatwy w odbiorze. Zanim na dobre zanurzymy się w wizji pisarza, możemy zniechęcić się niezrozumiałymi początkowo wydarzeniami i mieć trudności z wczuciem się w klimat. Jednak z każdą stroną jest coraz lepiej, a niebanalna historia nabiera głębi i pozwala wychwytywać erudycyjne smaczki. Dodatkowo trudno przewidzieć, jak potoczą się wydarzenia, a to chyba najlepsza rekomendacja dla książki.
Więcej recenzji znajdziecie na www.geek-woman.blogspot.com
Mariaż historii i fantastyki
Iliada Homera jest niewątpliwie jednym z najstarszych i najważniejszych filarów europejskiej kultury. Zmagania Achajów i Trojan przez tysiąclecia rozpalały wyobraźnię czytelników – do tego stopnia, że jeden z nich uznał wojnę trojańską za prawdziwe wydarzenie i za swój życiowy cel...
Więcej recenzji znajdziecie na www.geek-woman.blogspot.com
Bad Wolf
Od dawien dawna wilki nie mają dobrego pijaru. Stały się synonimem pierwotnego zła, które w swej zwierzęcej postaci pełni rolę straszaka na niegrzeczne dzieci, oswajając je z prawdziwym życiem. Bycie wilkiem nie jest łatwe, bo albo podszywają się pod nie pseudoludzie (wszelkie wilkołaki i wilkołakopodobne stwory), albo występują jako konsumenci mocno przeterminowanych kobiet (patrz: Czerwony Kapturek). Albo porywają dzieci, jak ma to miejsce u Stephena Kinga w piątej odsłonie cyklu Mroczna Wieża.
Tańcząc z wilkami
Akcja Wilków z Calla rozgrywa się gdzieś na pograniczu, w małym miasteczku Calla Bryn Sturgis, do którego zawitał Roland wraz ze swoim ka-tet. Do zmiany planów nakłonił go ojciec Callahan, miejscowy duszpasterz, zmartwiony zbliżającą się nieuchronnie wizytą tak zwanych Wilków, które raz na około dwadzieścia lat najeżdżają miasteczko i porywają dzieci. Część z uprowadzonych wraca do swych domów, jednak, całkowicie odmieniona, wiedzie swój żywot jako pokury – istoty upośledzone zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Nieliczni mieszkańcy postanowili powiedzieć stanowcze „dość” najazdom, a sposobność wykorzystania ostatniego rewolwerowca do porachunków z zamaskowaną bandą wzmaga ich zapał. Okazuje się również, że zadanie w Calla wcale nie jest oderwane od głównej misji Rolanda, bo do Mrocznej Wieży prowadzą różne ścieżki, a jedna z nich wiedzie przez Jądro Gromu, kolebkę Wilków.
Siedmiu wspaniałych? Nie, wystarczy czworo
Chyba każdy miłośnik kina obejrzał chociaż raz Siedmiu samurajów. A jeśli nie, to zna amerykańską adaptację tego japońskiego filmu, którego akcja osadzona została na Dzikim Zachodzie. W obu obrazach wynajęta przez bezbronnych chłopów grupa uzbrojonych mężczyzn stawia czoła o wiele liczniejszym bandytom.
Dzieło Kurosawy to absolutna klasyka kina. I do tej klasyki nawiązuje Stephen King w Wilkach z Calla. Zarówno bohaterowie filmu, jak i recenzowanej powieści, są proszeni o obronę zwyczajnych ludzi przed napaścią licznej i silnie uzbrojonej grupy. Społeczność Calla nie posiada broni zdolnej przeciwstawić się sile najeźdźców, nie ma też w niej ducha walki, który pozwoliłby stanąć na drodze Wilkom. Zarówno broń, jak i motywację, zapewniają im ostatni rewolwerowiec z przyjaciółmi oraz ojciec Callahan.
Ten ostatni jest bardzo barwną postacią. Wprowadzając go do powieści, King nawiązuje jednocześnie do jednego ze swoich wcześniejszych dzieł, Miasteczka Salem, w którym irlandzki duchowny był jednym z bohaterów. W Wilkach… autor opisuje dalsze losy duszpasterza, splatając jego ścieżkę z pochodzącymi z Nowego Jorku członkami ka-tet. To bardzo ciekawy i oryginalny zabieg, dzięki któremu Kingowi udało się stworzyć w swoim uniwersum nową, interesującą postać.
Choć na pierwszy plan wysuwają się przede wszystkim przygotowania do odparcia Wilków oraz relacje zachodzące pomiędzy członkami społeczności Calla, pisarz nie zapomina o głównych bohaterach. Roland ponownie objawia swoją naturę przywódcy, który swoją postawą potrafi nakłonić do współpracy nawet najtwardszych oponentów, natomiast Jake zostaje postawiony przed trudnym wyborem, który definitywnie kończy okres beztroskiego dzieciństwa. Coraz ważniejszą rolę odgrywa Susannah, której poświęcony został następny tom cyklu. Jej problemy z osobowościami, jakie czytelnik poznał w Powołaniu trójki, ponownie dają o sobie znać, jednak nie jest to powielenie już znanego schematu. W jej przypadku Kingowi udało stworzyć się element zaskoczenia, który w nieprzewidziany sposób nieco komplikuje całą akcję.
Ciąg dalszy nastąpi
Wilki z Calla nie oszałamiają tempem akcji. Fabuła budowana jest stopniowo. Roland i pozostali muszą przekonać mieszkańców miasta o słuszności swojej decyzji, tworzą plany i nieustannie odkrywają nowe elementy łączące tę sprawę z Mroczną Wieżą. Dlatego też dość szybki i krótki finał może być dla niektórych czytelników rozczarowaniem. Jednak rozprawa z Wilkami nie jest tu najważniejsza. Autorowi udało się pokazać resztki normalności w ginącym świecie i społeczność, która bardzo chciałaby tę normalność zachować do końca. Różnorodność charakterów zamieszkujących Calla, ich pragnień i celów, przypomina bohaterom, co jest stawką w tej grze. A czy uda im się uratować świat i Mroczną Wieżę? O tym przekonamy się dopiero po lekturze dwóch ostatnich tomów serii.
Więcej recenzji znajdziecie na www.geek-woman.blogspot.com
Bad Wolf
Od dawien dawna wilki nie mają dobrego pijaru. Stały się synonimem pierwotnego zła, które w swej zwierzęcej postaci pełni rolę straszaka na niegrzeczne dzieci, oswajając je z prawdziwym życiem. Bycie wilkiem nie jest łatwe, bo albo podszywają się pod nie pseudoludzie (wszelkie wilkołaki i wilkołakopodobne...
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Narodziny nowego… uniwersum
Wiadomość o planach realizacji kolejnej filmowej trylogii spod znaku Gwiezdnych wojen zelektryzowała fanów na całym świecie. Nie inaczej było z disneyowską kasacją tak zwanego Expanded Universe i stworzeniem niemal całej historii Galaktyki od nowa, łącznie z biogramami znanych postaci. Do serii Legendy przeszli między innymi Wielki Admirał Thrawn, Ysanna Isard, Mara Jade czy potomstwo Hana Solo i księżniczki Lei. Innym bohaterom poszczęściło się o tyle, że wreszcie doczekali się własnych książek i rozbudowanych biografii.
Jednym z nich jest wielki moff Wilhuff Tarkin. Powieść o nim jest nie tylko pierwszą w nowopowstającym uniwersum, ale także pierwszą na polskim rynku sygnowaną przez wydawnictwo Uroboros.
Nowa/stara twarz Imperium
Akcja pierwszej książkowej pozycji z nowego kanonu, Tarkina Jamesa Luceno, toczy się pięć lat po zakończeniu Wojen Klonów i obwołaniu się Palpatine’a Imperatorem. Gdzieś na Zewnętrznych Odległych Rubieżach moff Wilhuff Tarkin nadzoruje z tajnej bazy budowę ostatecznej broni Imperium – stacji bojowej o sile zdolnej do niszczenia całych planet. Jednak wszelkie plany mogą zostać pokrzyżowane przez tajemnicze ataki buntowników. Na polecenie Dartha Sidiousa moff wraz z Darthem Vaderem rozpoczynają śledztwo, mające doprowadzić do osób odpowiedzialnych za atak. Okazuje się, że cel terrorystów był zupełnie inny, a moff i Lord Sithów muszą udać się w pościg za uprowadzonym statkiem Tarkina – Cierniem.
Z okładki książki uważnie spogląda nieco odmłodzona wersja filmowego wielkiego moffa, w którego wcielił się Peter Cushing. Zarówno grafika, jak i tytuł sugerują powieść raczej biograficzną, w całości poświęconą Tarkinowi i jego karierze. Nic bardziej mylnego. Luceno serwuje czytelnikom miszmasz gatunkowy, wplatając motywy biograficzne (od wspomnień Wilhuffa z dzieciństwa spędzonego na planecie Eriadu po spotkania z – jeszcze wtedy senatorem – Palpatinem) w dość nudny wątek główny, jakim jest pościg moffa i Dartha Vadera za porywaczami ulubionego statku, należącego do tego pierwszego.
W tym miejscu należy poświęcić chwilę na omówienie samej szaty graficznej. Dotychczas powieści osadzone w Expanded Universe były wydawane przez Amber. Teraz pałeczkę przejęło wydawnictwo Uroboros i… jest to zmiana zdecydowanie na plus. Wygodny format i odpowiednio dobrana, czytelna czcionka sprawiają, że całość czyta się bardzo dobrze, a wierna oryginalnemu anglojęzycznemu wydaniu okładka i grzbiet książki z dużym napisem Star Wars bardzo ładnie wygląda na półce. Oby pozostałe pozycje nowego kanonu prezentowały się równie dobrze.
„To nie księżyc. To stacja kosmiczna.”
Wielbiciele prozy Luceno, spodziewający się drugiego Dartha Plagueisa, prawdopodobnie poczują się lekturą Tarkina zawiedzeni. W powieści brakuje przede wszystkim dynamicznej akcji. Pościg za porywaczami Ciernia jest zwyczajnie nudny i przewidywalny, ponieważ nie ma tu dobrze skonstruowanych, charyzmatycznych postaci, mogących być przeciwwagą dla wyrazistych Tarkina i Vadera. Buntownicy są nijacy, a cała ich intryga mająca na celu zatrzęsienie podwalinami Imperium – źle zaplanowana.
Wydaje się, że główny wątek jest tak naprawdę pretekstem do przedstawienia relacji pomiędzy Tarkinem i Imperatorem, a przede wszystkim Tarkinem a Vaderem. I ten zabieg udał się Luceno fenomenalnie. Chłodny, analityczny umysł Wilhuffa w zderzeniu z gwałtowną naturą Mrocznego Lorda tworzy świetny kontrast. Autorowi udało się pokazać, że tak odmienne osobowości mogą się doskonale ze sobą porozumieć, a jednocześnie w pewien sposób szanować i aprobować stosowane metody. Ta relacja – tu dopiero tworząca się – doskonale uzupełnia obraz obu postaci znany z Nowej nadziei.
„Kurs na Alderaan.”
Filmowy Tarkin jest zimny i bezwzględny. Jednak nie zawsze taki był. Luceno przedstawia w swojej książce wydarzenia, które ukształtowały charakter późniejszego niszczyciela Alderaanu w dzieciństwie, a także wczesnej młodości. Życie na Eriadu czy służba w czasie trwających Wojen Klonów nie były łatwe, podobnie jak droga Tarkina do tytułu wielkiego moffa i głównodowodzącego Gwiazdą Śmierci. W retrospekcjach czytelnik może prześledzić jego karierę, jako młodego oficera bezwzględnie tępiącego bandy piratów, wieloletniego gubernatora ojczystej planety, kapitana floty w czasie Wojen Klonów czy wreszcie polityka związanego z Palpatinem.
Przedstawiając przeszłość moffa Luceno uniknął tak łatwego osądzania czy wybielania jego czynów i charakteru. Dzięki temu obraz postaci jest spójny i o wiele ciekawszy, niż krystalicznie czyste życiorysy późniejszych Rebeliantów.
Nowy Ład
„Masz ich nauczyć, czym jest prawo i porządek (…). Potem masz ich ukarać tak, by zapamiętali lekcję. Masz wpoić w nich strach do tego stopnia, by sam lęk sprawiał, że skulą się u twoich stóp.”*
Powyższe słowa wypowiedziane przez mentora Tarkina z Eriadu, doskonale ilustrują stosunek moffa do społeczeństwa oraz jego wizję rządów. W powieści Luceno czytelnik może prześledzić wydarzenia mające wpływ na tworzenie się ideologii Nowego Ładu, której ukoronowaniem miała być Gwiazda Śmierci.
Pisarzowi udało się w przekonujący sposób przedstawić postać Tarkina, jednak zabrakło tu pewnej konsekwencji – odejścia od nudnej akcji poszukiwawczej buntowników na rzecz bardziej szczegółowej biografii.
Tarkin nie jest najgorszą, ale też i nie najlepszą pozycją z dotychczas wydanych gwiezdnowojennych powieści. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że ta intrygująca postać wystąpi jeszcze w jakiejś książce i będzie miała do odegrania ciekawszą rolę niż uganianie się za bandą buntowników. W końcu bycie wielkim moffem zobowiązuje.
* Tarkin, s. 73.
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Narodziny nowego… uniwersum
Wiadomość o planach realizacji kolejnej filmowej trylogii spod znaku Gwiezdnych wojen zelektryzowała fanów na całym świecie. Nie inaczej było z disneyowską kasacją tak zwanego Expanded Universe i stworzeniem niemal całej historii Galaktyki od nowa, łącznie z biogramami znanych postaci....
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
Na wstępie zaryzykuję wielce feministyczną tezę, że kobiety nigdy lekko nie miały. W świecie, w którym to mężczyzna jest wysuwany na pierwszy plan, kobieta często traktowana była tylko jako jego dodatek i tło. Tak działo się przez pokolenia, a dopiero XX wiek nieco zmienił sytuację płci (ponoć) piękniejszej na lepszą.
Lesley Walton w powieści Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender, swoimi bohaterkami uczyniła kobiety. Tytułowa Ava, główna postać, a zarazem narratorka, to dziewczyna bardzo różniącą się fizycznie od pozostałych – urodziła się z ogromnymi skrzydłami. Nikt nie wie, dlaczego tak się stało, a ona sama ma problem z określeniem swojej tożsamości. Bo kim lub czym czynią ją wyrastające z pleców skrzydła? Kobietą? Ptakiem? Aniołem? Dziewczyna próbuje odnaleźć przyczynę w przeszłości swojej rodziny, a właściwie w historiach swojej babki i matki. W ten sposób pisarka przedstawia losy rodziny Roux.
Walton osadziła swoją powieść w estetyce realizmu magicznego. Poznając losy rodziny Avy trudno określić co jest prawdą, a co baśniową figurą stylistyczną. Piekarnia i zarazem cukiernia prowadzona przez jej babkę to nie tylko miejsce, w którym można zaspokoić głód, ale także ukoić duszę. Zapach wypieków nestorki rodu kusi nawet najbardziej zatwardziałych małomiasteczkowych kabotynów. Z kolei dziwne zachowanie matki i jej wróżbiarskie zdolności często są nie tyle pomocne, co sprowadzają kłopoty. Sama Ava, pomimo skrzydeł, jest normalną dziewczyną, która chce się spotykać z innymi nastolatkami i robić zwyczajne dla jej wieku rzeczy. Rzeczywistość przeplata się z baśniowością, ale obie są tylko narzędziami służącymi w znalezieniu odpowiedzi na jedno podstawowe pytanie: czym jest miłość?
Bo Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender to tak naprawdę opowieść o różnych odcieniach miłości. W historii rodziny Roux jest miejsce dla miłości namiętnej, pierwszej nastoletniej miłości, miłości z lat dziecięcych, tej z obowiązku i tej potajemnej, miłości nieszczęśliwej, utraconej i wyczekiwanej, a wreszcie miłości obsesyjnej prowadzącej do tragedii. W to uczucie wkradają się także niespełnione nadzieje, a także brak zrozumienia i akceptacji, samotność, wyobcowanie czy wreszcie przemoc fizyczna i rany zadane psychice. Uniwersalne kwestie poruszane przez Walton sprawiają, że losy kobiet wydają się bardziej rzeczywiste, a przez to – bliższe każdemu czytelnikowi.
Cechą charakterystyczną powieści jest jej język. Autorka pisze pięknym, niemal poetyckim stylem lawirując pomiędzy tym, co rzeczywiste, a tym co magiczne. Walton potrafi w subtelny sposób opisywać całą gamę uczuć, a jednocześnie nie stroni od relacji brutalnych czy wręcz makabrycznych. Ta rozpiętość stylistyczna w pełni oddaje ducha historii Avy – zbieg okoliczności sprawia, że niezwykła dziewczyna, niewinna i nieznająca świata, musi w pewnym momencie zderzyć się z rzeczywistością i boleśnie przekonuje się, że życie nie jest wypełnione tylko dobrymi chwilami, ale także złem w najczystszej postaci.
Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender to powieść niezwykła w każdym znaczeniu tego słowa. Walton żongluje uczuciami czytelnika każąc mu przeżywać wzloty i upadki swoich bohaterek, ich bolesne doświadczenia i wspaniałe chwile, zwyczajne wydarzenia i te makabryczne. To historia jednocześnie zwyczajna, jakich wiele (bo ileż było już w literaturze historii o wszystkich odcieniach miłości?), ale również magiczna, miejscami wręcz oniryczna. Historia skrzydlatej Avy, która odkrywa w sobie wewnętrzną, prawdziwie kobiecą siłę, by żyć, jest naprawdę warta przeczytania.
Więcej recenzji znajdziesz na www.geek-woman.blogspot.com
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNa wstępie zaryzykuję wielce feministyczną tezę, że kobiety nigdy lekko nie miały. W świecie, w którym to mężczyzna jest wysuwany na pierwszy plan, kobieta często traktowana była tylko jako jego dodatek i tło. Tak działo się przez pokolenia, a dopiero XX wiek nieco zmienił sytuację płci (ponoć) piękniejszej na...