-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2017-12-31
2017-12-12
2017-12-07
2017-12-04
2017-12-03
2017-12-02
2017-11-27
2017-11-12
2017-10-08
2017-09-08
2017-08-31
Nie czytam za wiele fantastyki. Mój umysł nie przyswaja zbyt dobrze nowych światów, zmyślonych imion i nazw. Raczej ciężko czyta mi się książki tego gatunku, więc nie siegałam za wiele w moim życiu. Jednak ostanio swoją premierę miało tyle książek fantastycznych, o których wszyscy mówią i wszyscy je uwielbiają, że po prostu myślałam zobaczyć o co właściwie chodzi. Mój wybór padł na Dwór cierni i róż z kilku powodów. Pierwszy był taki, że Sara J. Maas z grona pisarzy, których brałam pod uwagę, była chyba najbardziej chwalona. Poza tym bardzo zachęcał mnie motyw z Pięknej i Bestii, bo uwielbiam inspirację klasycznymi bajkami (notabene, dlaczego nikt nie napisał książki inspirowanej Małą Syrenką? To mogłoby być naprawdę ciekawe).
Na szczęście nie było mi ciężko wejść w świat wykreowany przez Sarę J. Maas. Myślę, że był on właśnie wprowadzany stopniowo, nowe nazwy również nie uderzyły nas od początku, a po prostu wszystko było płynnie wytłumaczone. Byłam zaskoczona, że tak łatwo było mi się zapoznać z tym uniwersum. Muszę jednak przyznać, że przez cały czas nie mogłam się wyzbyć wrażenia o podobieńswie z Westeros, od George'a R. R. Martina. W obu tych krainach na południu znajdował się świat ludzi, na północy zaś, oddzielone murem ziemie należące do magicznych istot, o których tak naprawdę żaden człowiek nie wie za wiele. Oczywiście nie można porównać Prythianu do Północy, bo różnic jest więcej niż podobieństw, jednak nie będę ich wymieniać. Jeśli chodzi o świat w Dworach to naprawdę uważam, że autorka wykonała dobrą robotę. Pomijając już to, że nie był on dla mnie ani trochę przytłaczający, był naprawdę nieźle wykreowany. Stworzenia które wymyśliła Maas, krainy i w ogole cała ta otoczka wokół fabuły – jestem zdecydowanie na tak.
Fabuła też bardzo mi się podobała! Skłamałabym, mówiąc że nudziłam się chociażby przez moment. Okay, może z początku rzeczywiście było mniej akcji, a wszystko zaczęło się rozkręcać dopiero w drugiej połowie. Myślę jednak, że gdyby książka od razu zaserwowała nam coś bardzo ekscytującego, to zniechęciłabym się, dlatego, że, jak już wcześniej mówiłam, potrzebowałam stopniowego wprowadzenia w ten świat. Jednak sam pomysł autorki na tę książkę, na kolejne wydarzenia był naprawdę, mogę to powiedzieć z ręką na sercu, genialny. Maas stworzyła tak naprawdę historię sięgającą setki lat wstecz, wręcz idealnie się uzupełniającą. Jedyne, co nie było dla mnie przewidywalne to zagadka, którą Amarantha zadała Feyrze. Od razu zgadłam jaka jest odpowiedź, chociaż może autorka chciała, żeby zagadka jeszcze mocniej pokazała jak głupia jest główna bohaterka. Nie mam żadnych oporów, żeby powiedzieć, że Feyra to najgorsza żeńska postać literacka, o jakiej czytałam. Nie znam bardziej sprzecznej, niedorzecznej i irytującej zarazem bohaterki niż ona. Jej główną cechą charakteru było robienie na przekór wszystkiemu, co ktoś jej polecił, przez co co chwilę wpadała w tarapaty. Jeśli w taki sposób autorka miała na celu tworzyć fabułę, to obejmujemy jej jeden punkt. Feyra tak bardzo mnie wkurzała, że nie raz musiałam odłożyć książkę i odpocząć od niej, a nawet teraz, jak o niej myślę, to zaczynam się irytować. Ugh!
Nie bardzo wiem, co powiedzieć o głównym męskim bohaterze. Tamlin był wykreowany na idealnego księcia, który dba o poddanych, gardzi złem i oczywiście zakochuje się w głównej bohaterce. Mój problem z nim polegać na tym, że właściwie nie jestem w stanie znaleźć u niego jakiejkolwiek wady. Jest zbyt idealny, by być prawdziwym. Nie jest wkurzający jak Feyra, ale też nie jest bohaterem, który od pierwszych stron stał się moim książkowym zauroczeniem. On po prostu jest. Zbyt perfekcyjny, by mieć jakiś swój charakter. Wyobrażam sobie tworzenie Tamlina, jako otworzenie słownika na przymiotnikach i dawanie wszystkich pozytywnych cech, jakie dało się znaleźć. Po prostu... Za dużo cukru.
Z drugiej stwory mamy natomiast Rhysanda, o którym chyba najwięcej pozytywów słyszałam, zanim zaczęłam tę książkę. Jakby cała kobieca cześć książkowej społeczności w jednej chwili zakochała się w jednym bohaterze. Jeśli chodzi o moje stosunki do Rhysa, to na pewno myślę o nim w bardziej przychylny sposób, niż o Tamlinie. Podobało mi się to, jak zachowywał się wobec Feyry i jego prawdziwe pobódki. No i miał wady, a to go czyniło bardziej rzeczywistym.
Moje serce skradł jednak nie kto inny, jak Lucien. Polubiłam go od pierwszej chwili, jak pojawił się w książe, a potem cały czas moja sympatia do niego tylko wzrastała. Chyba jako jednyny zauważał dokładnie to samo, co ja w zachowaniu Feyry. Mimo wszystko do samego końca pozostał wiernym przyjacielem i po prostu nie dało się go nie kochać. Poza tym był rudy! Kto nie kocha rudych? No dobra, może znajdzie się kilka osób.
Im więcej czasu po przeczytaniu mija, tym bardziej podoba mi się Dwór cierni i róż. Oceniłam tę książkę 6/10, lecz teraz dałabym jej nawet 6,5, albo nawet 7 punktów, bo pomimo bohaterów, to była naprawdę warta poznania historia.
http://czytu-czytam.blogspot.co.uk/2017/09/15-dwor-cierni-i-roz-sarah-j-maas.html?m=1
Nie czytam za wiele fantastyki. Mój umysł nie przyswaja zbyt dobrze nowych światów, zmyślonych imion i nazw. Raczej ciężko czyta mi się książki tego gatunku, więc nie siegałam za wiele w moim życiu. Jednak ostanio swoją premierę miało tyle książek fantastycznych, o których wszyscy mówią i wszyscy je uwielbiają, że po prostu myślałam zobaczyć o co właściwie chodzi. Mój...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-22
2017-08-19
2017-08-19
Joanna Chyłka, starszy wspólnik w kancelarii adwokackiej Żelazny & McVay, dostaje do rozwiązania sprawę, która ani trochę nie wydaje się łatwa, a wyrobienie klienta właściwie niewykonalne. W tym samym czasie Kordian Oryński rozpoczyna aplikację w tej samej kancelarii i jego patronką zostaje oczywiście Joanna. Razem próbują rozwiązać zagadkę, która niestety jest bardziej skomplikowana, niż im się wydaje.
Chyba nie ma osoby, która chociaż trochę żyje w książkowej części blogosfery (i w ogóle w książkowej rzeczywistości), która nie słyszała o Remigiuszu Mrozie i jego kryminałach. Gościu ma trzydzieści lat i jakieś milion napisanych książek na swoim koncie (albo przynajmniej dwadzieścia pięć). Chyba to właśnie trochę mnie odpychało od czytania ich. Bałam się, że zagubię się w jego książkach i utknę w nich na zawsze. Poza tym kryminały prawnicze – to samo w sobie brzmi przerażająco: pełno niezrozumiałych regułek, opisów ustaw i innych rzeczy, do których kompletnie nie mam głowy. Ja jestem umyślem ścisłym i te wszystkie przedmioty, które miały cokolwiek wspólnego z prawem nigdy mi nie podchodziły. Co prawda jestem fanką seriali prawniczych (Harvey Specter i Analise Kitting to moi idole), to do Mroza nie mogłam się długo przekonać. W końcu jednak wzięłam się za Kasację i długo mi nie zajęło czytanie jej. Co dostałam? Cóż, nie powiem, że mi się nie podobała, jednak czegoś mi brakowało. Książka jest podzielona na trzy rozdziały i pierwszy najlepiej mi się czytało. Najszybciej, najpdzyjemniej i najbardziej nie mogłam się doczekać co dalej. Potem też byłam zainteresowana, ale już zdecydowanie mniej, chociaż właśnie w tych dwóch ostatnich rozdziałach było więcej klimatu, charakterystycznego dla polskich książek. Jeszcze nie jestem w stsnie opisać, o co w nim chodzi, ale nasze, polskie pozycje mają w sobie coś, co sprawia, że czyta mi się je dużo przyjemniej. Właściwie przez całą książkę płynęłam, gdyż styl autora bardzo mi odpowiadał. Był dojrzały, ale jednocześnie niewiarygodnie lekki. Do tego zabawne dialogi Chyłki i Zordona oraz wzmianki ze świata popkultury – to zdecy mi się podobało! W ogóle myślę, że bohaterowie to największy atut tej książki. Stworzenie postaci, która jest zupełną niezdarą, ale jednocześnie da się lubić – to na pewno bardzo trudne, ale Mrozowi się udało. Poza tym cudowna relacja Zordona i Chyłki, coś pięknego. Momentami ten duet naprawdę przypominał mi Haeveya i Mike'a z Suits, bo wiecie, starszy wspólnik, który kompletnie nie liczy się że zdaniem szefów, no i jego współpracownik, który znalazł się w firmie przypadkiem i nikt do końca nie wie, czemu ten najlepszy prawnik mu ufa. Kormak natomiast niesamowicie przypominał mi Franka z How to get away with murder. Nikt do końca nie wiedział, kim on jest, ale zna wszystkich w mieście i wystarczy kilka telefonów, by cokololwiek załatwić. No ale mimo to, było w nich coś swoistego, coś tylko ich, co czyni ich wyjątkowymi.
Myślę, że dla mnie najważniejszy w kryminałach jest nie tylko efekt zaskoczenia, ale również to, jak tworzone jest napięcie i cała ta otoczka wokół samego rozwiązania. Tutaj efekt zaskoczenia zdecydowanie był, lecz właśnie napięcia trochę mi zabrakło. Pod koniec w zasadzie już nie oczekiwałam żadnego rozwiązania i nie byłabym zawiedziona, gdyby ostatniego zwrotu akcji nie było. Oczywiście był i to zdecydowany plus, jednak wiecie, nie wyczekiwałam tego jakoś szczególnie. Podobało mi się jednak na tyle, żeby sięgnąć po drugą część, chociaż na pewno nie od razu.
Joanna Chyłka, starszy wspólnik w kancelarii adwokackiej Żelazny & McVay, dostaje do rozwiązania sprawę, która ani trochę nie wydaje się łatwa, a wyrobienie klienta właściwie niewykonalne. W tym samym czasie Kordian Oryński rozpoczyna aplikację w tej samej kancelarii i jego patronką zostaje oczywiście Joanna. Razem próbują rozwiązać zagadkę, która niestety jest bardziej...
więcej Pokaż mimo to