-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
Jon Scieszka to, wbrew pozorom, pisarz amerykański i styl tak charakterystyczny dla literatury młodzieżowej swojego kraju i on proponuje. Na pewno to znacie; szybka, trzymająca w napięciu i emocjonująca akcja, z akcentem przygodowym, o stylu lekkim i bardzo zabawnym, z mnogością ilustracji. Świetnie się to czyta. Jest Franek Einstein – młodociany naukowiec, geniusz. Jest jego przyjaciel i pomocnik – Watson. Jest też ich główny antagonista – Tobiasz Edison. A to nie koniec popkulturowych odwołań. To ten typ literatury, który sprawia, że nawet dzieciaki, którym do tej pory z książkami było nie po drodze, tym razem nie mogą oderwać się od lektury. Tym razem jednak w tę lekkość wdarły się nauki ścisłe, poważne tematy i teorie.
Powieści przesycone są naukową terminologią, przewijają się najbardziej znane teorie oraz nazwiska ich twórców. Mogłoby sie wydawać, że nie da się tego udźwignąć bez szkody dla całej reszty. A jednak! Tematy naukowe wprowadzone są subtelnie, lekko i z humorem, aby dane zagadnienie zrozumieć i przy okazji zapamiętać to i owo. Bo takie rzeczy, w opozycji do podręcznikowych regułek, po prostu się pamięta. Cała wiedza, którą tu otrzymujemy wynika z fabuły, z opowiedzianej historii. Wzbogacono to licznymi przykładami, zaproponowano eksperymenty, dzięki którym empirycznie poznamy i zrozumiemy dany problem. Do tego diagramy! Kilka, losowo wybranych, możecie podejrzeć na zdjęciach. W każdej książce jest ich kilkadziesiąt. To po prostu kopalnia wiedzy. Pozwalają jeszcze lepiej zrozumieć to, o czym jest mowa w tekście, często proponują zupełnie nowe informacje. A gdyby komuś jeszcze było mało, to na końcu każdej książki znajdziemy zebrane najbardziej interesujące fakty i ciekawostki, słowniczek z użytą w powieści terminologią, informacje o odkrywcach i naukowcach. Ba! Nawet przepis na silnik antymaterialny tam jest! :)
Dla mnie absolutny hit!
Jon Scieszka to, wbrew pozorom, pisarz amerykański i styl tak charakterystyczny dla literatury młodzieżowej swojego kraju i on proponuje. Na pewno to znacie; szybka, trzymająca w napięciu i emocjonująca akcja, z akcentem przygodowym, o stylu lekkim i bardzo zabawnym, z mnogością ilustracji. Świetnie się to czyta. Jest Franek Einstein – młodociany naukowiec, geniusz. Jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
W tym zbiorze jest dosłownie wszystko! Znajdziemy tu ponad 50 baśni, legend i regionalnych podań, wszystkie wywodzące się z polskiej tradycji i oparte na staropolskich wierzeniach. To kompendium pełne, doskonałe, są tu zebrane opowieści najbardziej znane, a także takie, z którymi zetknęłam się po raz pierwszy. Mnóstwo tu historii o legendarnych władcach, a także o postaciach i wydarzeniach, które wciąż żyją jako utrwalone w języku związki frazeologiczne i porzekadła. To nieskończona inspiracja dla artystów wszelkich dziedzin. Druga sprawa to niezwykle różnorodna demonologia, o której istnieniu można dowiedzieć się z lektury „Baśni i legend”. Ilość magii i postaci wywodzących się z tradycji może wprawić w osłupienie. Strony baśni tłumnie wypełniają diabły, wiedźmy, syreny, smoki i utopce. Nasze, polskie demony!
Trudno jest dzisiaj znaleźć baśnie, które nie byłyby tekstami uproszczonymi, zmodyfikowanymi tak bardzo, że zatraciły swój pierwotny sens. To bardzo niebezpieczne zjawisko, bo w czasach, gdy kultura obrazkowa dominuje, a ludzie tracą umiejętność czytania ze zrozumieniem tekstów dłuższych niż te mieszczące się na ekranie smartfona, zaniedbania ze strony rodzica mogą prowadzić do katastrofy. Nasza Księgarnia od wielu już lat wydaje zbiory, które prezentują baśnie i legendy w tradycyjnej formie; bez uproszczeń i skrótów. Styl nie jest tu przezroczysty, różni się znacząco od tego proponowanego we współczesnej literaturze dla dzieci. Mnóstwo tu archaizmów, język przy pierwszym spotkaniu może się wydać wręcz trudny, ale właśnie w tym tkwi jego największa wartość. Każda z opowieści w tomie to po prostu piękna literatura. Baśnie i legendy zebrane w zbiorze napisali między innymi Janusz Korczak, Ewa Szelburg-Zarembina, Maria Krüger, Wanda Chotomska, Marian Orłoń, Gustaw Morcinek, Jan Kasprowicz, Janina Porazińska i wiele, wiele innych. Ilustracje Mirosława Tokarczyka (znanego chociażby z serii „Poczytaj mi, mamo”) idealnie dopełniają tomik. Jego styl to kwintesencja folkloru i ludowości polskiej.
Wyjątkowa książka!
W tym zbiorze jest dosłownie wszystko! Znajdziemy tu ponad 50 baśni, legend i regionalnych podań, wszystkie wywodzące się z polskiej tradycji i oparte na staropolskich wierzeniach. To kompendium pełne, doskonałe, są tu zebrane opowieści najbardziej znane, a także takie, z którymi zetknęłam się po raz pierwszy. Mnóstwo tu historii o legendarnych władcach, a także o...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Opowiem ci, mamo, co robią narzędzia” to kolejna, ósma już część serii wydawanej przez Naszą Księgarnię. Tym razem bohaterami są upersonifikowane narzędzia, które nie tylko budują i naprawiają, ale też bawią się i przeżywają przygody. Poprzednia część, którą miałam: „Opowiem ci, mamo, skąd się bierze miód” wysoko podniosła poprzeczkę. Książkę chwaliłam za zaangażowanie w temat, za przekazywanie ciekawych informacji, wspominałam, że chciałabym, aby seria szła w tym właśnie, „naukowym” kierunku. „Narzędzia” idą w drugą stronę. Wzbogacą nasze słownictwo o takie pojęcia jak kielnia, wyrzynarka i krajzega albo wyjaśnią czym się zajmuje lutnik, ale to by było na tyle. Od wielu lat walczę z tym, aby od książek, zabawek i gier dla dzieci nie wymagać jedynie wartości edukacyjnych, aby nie doszukiwać się tego, czego mogą nauczyć. Ja też wieczorem rzucam się na kanapę nie z Proustem, ale z najnowszym tomem przygód nastoletnich pogromców wampirów. Powoli zaczyna mi to wychodzić. Moja córka uwielbia oglądać i słuchać, kiedy opowiadam jej o przygodach narzędzi. Obowiązkowo musi mieć wtedy kilka ich sztuk przy sobie, żeby porównać, znaleźć na ilustracji, odegrać scenkę, bawić się. W książce próbuje aktywnie rozwiązywać zadania. Po labiryncie wodzi na razie palcem bez ładu i składu, ale bez problemu znalazła kilka znaczących różnic, którymi różnią się dwa obrazki.
Książki z tej serii będą rosły razem z dzieckiem. Maluchy potraktują ją jako ciekawą książkę obrazkową, być może posłuchają krótkich wierszyków. Nieco starsze dzieci wykonają zawarte w poleceniach zadania, odszukają motykę i wiertarkę, sprawdzą kogo udaje drut. Przedszkolaki zaangażują się jeszcze bardziej, poradzą sobie z łamigłówkami.
Za ilustracje odpowiedzialny jest tym razem Daniel de Latour, co mnie cieszy. Jeszcze bardziej cieszy mnie, że zniknęły te straszne dwuwiersze Brykczyńskiego. Poezja Izabeli Mikrut zdecydowanie bardziej do mnie przemawia.
Świetna część świetnej serii! Polecam!
„Opowiem ci, mamo, co robią narzędzia” to kolejna, ósma już część serii wydawanej przez Naszą Księgarnię. Tym razem bohaterami są upersonifikowane narzędzia, które nie tylko budują i naprawiają, ale też bawią się i przeżywają przygody. Poprzednia część, którą miałam: „Opowiem ci, mamo, skąd się bierze miód” wysoko podniosła poprzeczkę. Książkę chwaliłam za zaangażowanie w...
więcej mniej Pokaż mimo to„Moje książeczki” to kolejny reprint (po serii „Poczytaj mi, mamo”) wydawnictwa Nasza Księgarnia. Grube, pięknie wydane tomy w twardych oprawach, a w nich kilka opowiadań, które przed laty wydawane były w oddzielnych woluminach. Dla mnie to sentymentalna i pełna wzruszeń podróż do lektur z czasów mojego dzieciństwa, dla mojej córki to pełne magii opowieści, które czytamy każdego wieczoru. Opowiadania w „Moich książeczkach” ocierają się o baśniowość i elementy fantasy, a przez to nie tracą na aktualności. Dla współczesnego czytelnika są nadal ciekawe i całkowicie zrozumiałe. Można tu dostrzec upływ czasu, ale ta niedzisiejszość dodaje tylko opowieściom uroku. Współczesna literatura dla dzieci stoi na wysokim poziomie i ma wiele do zaoferowania, ale opowiadania sprzed kilkudziesięciu lat to jednak zupełnie inna kultura i jakość. Klasyczne są tu nie tylko teksty najznakomitszych polskich autorów, ale także niesamowite ilustracje, które chyba najbardziej oddają ducha minionej epoki. Tu polecę banałem: takich ilustracji już nie ma. Na dodatek wydanie książki odwołuje się do pierwotnego wyglądu serii; duży format, gruby, kredowy papier – prawdziwy skarb domowej biblioteczki! Cieszę się, że moje dzieci mogą poznawać taką klasykę.
„Moje książeczki” to kolejny reprint (po serii „Poczytaj mi, mamo”) wydawnictwa Nasza Księgarnia. Grube, pięknie wydane tomy w twardych oprawach, a w nich kilka opowiadań, które przed laty wydawane były w oddzielnych woluminach. Dla mnie to sentymentalna i pełna wzruszeń podróż do lektur z czasów mojego dzieciństwa, dla mojej córki to pełne magii opowieści, które czytamy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nastolatkowie, którzy dowiadują się o istnieniu sił nadprzyrodzonych i związanej z nimi własnej, ważnej roli. Brzmi znajomo? To dość popularny temat w literaturze młodzieżowej. Tymczasem „Pal przekleństwa” – pierwszy tom serii Pax wprowadza zupełnie nową jakość na tym wielokrotnie przetworzonym polu.
Zastanawiałam się na czym ta innowacyjność polega i uświadomiłam sobie, że do tej pory tego typu wątki spotykałam w literaturze amerykańskiej (Riordan i te sprawy). Seria Pax to jakość rodem ze Szwecji. Początkowo język powieści wydaje się nico szorstki, a realia życia codziennego przedstawione zbyt pesymistycznie jak na książkę dla młodszej młodzieży (matka-alkoholiczka). O wyjątkowości szwedzkiej literatury dla dzieci przekonałam się już jakiś czas temu. Okazało się, że nieco starsi czytelnicy nie są pozostawieni w tyle. Ten głęboki realizm i autentyzm bohaterów połączony z wątkami fantasy tworzy niesamowity efekt.
„Pal przekleństwa” to bardzo klimatyczne połączenie fantastyki i horroru. Wciąga od pierwszej strony i trzyma w napięciu do ostatniej. Szkolne i rodzinne perypetie dwóch braci okraszone zostały sporą dawką wątków z mitologii skandynawskiej. Tekst został ciekawie wzbogacony o piękne ilustracje o komiksowym charakterze, które jeszcze bardziej wciągają w czytaną historię. I tylko chciałoby się tego miodu trochę więcej. Książka jest krótka, a tomów w cyklu aż dziesięć. Spokojnie można by zmienić nieco te marne proporcje i zaproponować pięć grubszych książek.
Bardzo polecam!
Nastolatkowie, którzy dowiadują się o istnieniu sił nadprzyrodzonych i związanej z nimi własnej, ważnej roli. Brzmi znajomo? To dość popularny temat w literaturze młodzieżowej. Tymczasem „Pal przekleństwa” – pierwszy tom serii Pax wprowadza zupełnie nową jakość na tym wielokrotnie przetworzonym polu.
Zastanawiałam się na czym ta innowacyjność polega i uświadomiłam sobie,...
Pewnego październikowego dnia na świat przychodzą dwie dziewczynki. Charlotta i Gwendolyn to dorastające razem kuzynki. Charlotta od zawsze przygotowywana jest do tego, z czym będzie musiała się zmierzyć w przyszłości. Uczy się języków obcych, historii, tańca, fechtunku. Między szesnastym, a siedemnastym rokiem życia odbędzie swoją pierwszą podróż w czasie. Gwen wychowywana jest jak tradycyjnym sposobem, jej matce zależy na tym, aby miała spokojne dzieciństwo i młodość. Jednak wbrew wszystkim przypuszczeniom to właśnie niespodziewająca się niczego Gwendolyn wyrusza w swoją pierwszą podróż w przeszłość. To ona – wbrew obliczeniom i wiedzy, jaką posiadali członkowie jej rodziny – obdarzona została genem podróży w czasie. Dzięki temu poznaje przystojnego Gideona, a także zdobywa dostęp do wielu mrocznych tajemnic, które do tej pory skrywali strażnicy.
Naprawdę lubię tematykę podróży w czasie! Zagadnienie to jest dla mnie na tyle abstrakcyjne, że każda jego próba uporządkowania, wytłumaczenia, czy opisania wydaje mi się fascynująca. Na dodatek w książce Kerstin Gier wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku – każdy problem ma swoje rozwiązanie. Autorka bardzo starannie dopracowała szczegóły swojej koncepcji, dzięki czemu jest ona zrozumiała dla czytelnika.
Czytanie „Czerwieni rubinu” było prawdziwą przyjemnością. Dawno nie zdarzyło mi się tak dobrze bawić przy lekturze. Fabuła była ciekawa, a bohaterowie wyraziście odmalowani. Na dodatek pierwszoosobowa narracja Gwendolyn bardzo przypominała mi sposób mówienia Sophie Mercer z książek o Hex Hall – ten sam typ humoru, ciętych ripost, szalonych i czasami niezbyt mądrych (ale za to jakże zabawnych) spostrzeżeń na świat. To właśnie dzięki Gwen „Czerwień rubinu” jest tak wyjątkowa.
Podoba mi się, że powieść obfituje w różne niewyjaśnione fakty. Pierwszy tom trylogii dostarcza wielu nierozwiązanych zagadnień; zarówno mroczna przeszłość, jak i teraźniejszość pełne są wydarzeń, o których dowiadujemy się stopniowo, a każda nowa tajemnica wzmaga naszą ciekawość, aby dowiedzieć się, co będzie potem. Wiele z nich nie zostaje wyjaśnionych do samego końca, co zapewnia nam niezapomniane wrażenia także w kolejnych tomach, które z pewnością będą kontynuowały rozpoczętą historię. Wielość rozpoczętych wątków sprawia, że niełatwo domyślić się ciągu dalszego. Nieźle są także odmalowane realia historyczne. Z niecierpliwością czeka się na kolejne podróże do przeszłości, aby wraz z bohaterką postawić stopę na londyńskiej ulicy sprzed kilkuset lat.
Od książki nie sposób się oderwać, należy ona do tego typu powieści, przy których czytaniu obiecujemy sobie „jeszcze tylko jeden rozdział” i ani się obejrzymy, a nie zostanie nam ani jedna kartka. Wtedy warto mieś pod ręką drugi tom trylogii – „Błękit szafiru”. :)
Jedna rzecz tylko nie daje mi spokoju. Dlaczego Gwendolyn nie mogła przenieść się do przyszłości? Odpowiedź na to trudne pytanie brzmi: „bo przyszłość się jeszcze nie wydarzyła”. Ale czy na pewno? Skąd wiadomo, że właśnie tu i teraz narratorki jest teraźniejszością? A co z poprzednimi podróżnikami w czasie? Gwendolyn i Gideon przybywają do wcześniejszych epok jako przybysze z przyszłości właśnie. Jak to możliwe? Czyżby przyszłość była pojęciem względnym? To jedno niewytłumaczone zagadnienie kładzie się cieniem na dobrze skonstruowanej teorii. Liczę na jego wyjaśnienie w kolejnych tomach. Fakt jednak, że powieść młodzieżowa zmusiła mnie do dosyć poważnej filozoficznej refleksji poczytuję za zaletę.
Z całego serca polecam „Czerwień rubinu”. Spodoba się ona przede wszystkim osobom spragnionym nowości, którym zbrzydły wszystkie schematyczne powieści młodzieżowe wydawane w ostatnich latach. To książka lekka, pochłaniająca całą uwagę i dająca to, co w literaturze najważniejsze – radość czytania.
Pewnego październikowego dnia na świat przychodzą dwie dziewczynki. Charlotta i Gwendolyn to dorastające razem kuzynki. Charlotta od zawsze przygotowywana jest do tego, z czym będzie musiała się zmierzyć w przyszłości. Uczy się języków obcych, historii, tańca, fechtunku. Między szesnastym, a siedemnastym rokiem życia odbędzie swoją pierwszą podróż w czasie. Gwen...
więcej mniej Pokaż mimo to
Znacie to uczucie, kiedy czytając książkę cały czas czekacie aż coś się wreszcie zacznie dziać? Dokładnie to czułam czytając „Miasto poza czasem”. Czekałam i czekałam. Niestety… nie wydarzyło się nic.
„Miasto poza czasem” to w zasadzie dwie odrębne historie. Jedną z nich stanowi osobista, a nawet intymna relacja kilkusetletniego mieszkańca Barcelony. Drugą jest historia Marcosa Solany i Marty Vives – dwojga współczesnych prawników, którzy w pewien bardzo mętny i niezbyt oczywisty sposób odkrywają tajemnicę życia Barcelończyka. Historie te są teoretycznie połączone, praktycznie jednak każda dotyczy czegoś innego i z pełnym powodzeniem mogłaby istnieć oddzielnie. Na dodatek autor stosuje najbardziej irytujący zabieg, jaki tylko można wybrać – dwie tak różne od siebie historie zostały poprzeplatane i rozdziały dotyczące dwóch kompletnie różnych rzeczy następują po sobie z pedantyczną regularnością. Zabieg ten całkowicie psuje (i tak szczątkowe już) napięcie i wpędza czytelnika w monotonny, niezaskakujący niczym rytm.
„Miasto poza czasem” wpisuje się w modne obecnie nurty. Jednym z nich jest wątek wampiryczny (narrator i przy okazji główny bohater jest wykreowaną na potrzeby książki odmianą wampira – urodził się i dorósł, jednak żyje wiecznie i pije krew). Drugi stanowi niesłabnąco rozchwytywany nurt książek o Barcelonie. Miasto to pełni istotny element całości (nazwy barcelońskich ulic i dzielnic często pojawiają się w treści), mogłoby jednak zostać zastąpione jakimkolwiek innym starym miastem bez najmniejszej szkody dla fabuły.
Powieść jest nieznośnie nudna. Nie potrafię nawet powiedzieć o czym dokładnie opowiada, ponieważ (dosłownie i w przenośni) nie mówi o niczym. Nie stanowi jednej, spójnej kompozycji; poznajemy konkretnych ludzi, jednostki, ich małe historie, które nie są ani interesujące, ani – jak prawdopodobnie zakładał autor – poruszające. Pod koniec powieści zlewają się za to w jedną, mało wyrazistą masę. Autor z lubością opisuje też barcelońskie domy publiczne na przestrzeni wieków. Niestety, nawet temat tak interesujący Moriel czyni nieciekawym i niewyobrażalnie ciężkim. Zdarzają się też niedociągnięcia kompozycyjne. Kompletnie niepotrzebna okazała się postać Tego Drugiego, który przedstawiony zostaje jako postać groźna, tajemnicza i – mogłoby się wydawać – kluczowa w całej historii, nagle jednak, w połowie książki słuch o nim ginie.
Jak to zwykle ma miejsce w przypadku literatury o niczym – aspiruje ona do miana filozoficznej. Tak jest i tu. „Miasto poza czasem” pełne jest okropnie długich wywodów na temat czasu, wieczności i natury zła. Problem jednak polega na tym, że nie są one w żadnym stopniu oryginalne. Nie wniosły do powieści nic, co by mnie zainteresowało, zaszokowało, czy przynajmniej zmusiło do refleksji.
Wielkim osobistym rozczarowaniem było dla mnie to, że lektura nie dostarczyła mi żadnej wiedzy historycznej. Od książek, których akcja dzieje się na przestrzeni kilku wieków wymagam, aby ta w nienachalny i przystępny sposób, niby mimochodem, przelała mi do głowy przynajmniej odrobinę historycznej mądrości. Narrator często napomyka jak dobrze znane mu są historyczne wydarzenia, jednak wiedzy tej nie przekazuje. Po przeczytaniu całej powieści wiem jedynie, że przewinęła się tam jakaś rewolucja i jakaś wojna. Być może historyk, osoba obeznana wcześniej z historią Barcelony z łatwością wyłapałaby te drobiazgi, ja nie potrafię nawet powiedzieć w jakiej mniej więcej epoce działy się wspomniane wyżej wydarzenia.
Na koniec wielki minus za delikatnie antyfeministyczny oddźwięk powieści (nie ma rozdziału, w którym nie zostałoby podkreślone, że – owszem – bardzo mądra i utalentowana Marta ma przy okazji piękne i zgrabne nogi), a także za nazywanie homoseksualisty „pedałem”, bez względu na epokę, w której była wypowiadana owa „opinia”.
„Miasto poza czasem” mi się nie podobało. Wydaje mi się, że autor chciał upchnąć w niej wszystko „to, co najlepsze”, czyli Barcelonę, wampiry, odrobinę seksu (jakże żenującego w jego wykonaniu) i garść filozoficznej prawdy życiowej. Nie wyszło mu nic godnego uwagi. Mimo sporych oczekiwań dwa główne wątki nie połączyły się w żaden fascynujący i niespodziewany sposób, a mnie pozostał niesmak i poczucie kompletnie zmarnowanego czasu. Ani to thriller ani historyczny. Nie polecam.
Znacie to uczucie, kiedy czytając książkę cały czas czekacie aż coś się wreszcie zacznie dziać? Dokładnie to czułam czytając „Miasto poza czasem”. Czekałam i czekałam. Niestety… nie wydarzyło się nic.
„Miasto poza czasem” to w zasadzie dwie odrębne historie. Jedną z nich stanowi osobista, a nawet intymna relacja kilkusetletniego mieszkańca Barcelony. Drugą jest historia...
Kryminał historyczny to trudny gatunek; do jego wykonania niezbędny jest nie tylko znakomity warsztat, ale też ogromna wiedza. Autorowi „Córki kata” nie brakuje ani jednego ani drugiego, dzięki czemu przymiotnik „historyczny” został spełniony. Oliver Pötzsch stworzył wspaniałą powieść obyczajową i zaprezentował panoramę ludzkich charakterów. Do zagospodarowania pozostał jeszcze „kryminał”; tutaj niestety sprawa nie wygląda tak dobrze.
Wbrew pozorom katowska córka – Magdalena nie jest główną bohaterką powieści. Najważniejszą rolę pełni sam kat – wspaniale zarysowana, intrygująca postać Jakuba Kuisla. Fabuła zaczyna się dość tragicznie; z rzeki wyłowiony zostaje umierający chłopiec na którego ciele widnieje nie dający się zmyć ciemny znak czarownic. Oskarżona o zabójstwo zostaje natychmiast miejscowa akuszerka, która – jak powszechnie wiadomo – od lat zajmowała się czarami i nieczystymi sprawkami, a co więcej – młody Peter często u niej bywał. Dziki, żądny zemsty lud udaje się do akuszerki Marty, aby samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość. Za kobietą wstawia się jednak Jakub, zapewniając jej prawo do procesu. Wkrótce jednak okazuje się, że Peter nie jest jedyną ofiarą tajemniczego sprawcy, a Jakub, wraz z młodym medykiem – Simonem, postanawiają samodzielnie odnaleźć zabójcę i ocalić Martę.
„Córka kata” to niezwykła podróż w głąb XVII-wiecznego, handlowego miasteczka w Bawarii. Realia historyczne zostały szczegółowo zakreślone – pojawiają się odwołania do panującej ówcześnie sytuacji politycznej oraz trwającej wojny. Czytelnik otrzymuje nawet przecudnej urody przedruk autentycznego miedziorytu przedstawiającego Schongau, aby nie zagubił się gdzieś w dzielnicy garbarzy podczas swych wędrówek z bohaterami. Interesująco opisane zostały szczegóły związane z działalnością XVII-wiecznego sądownictwa; jako czytelnicy możemy zajrzeć do szafy z aktami pisarza sądowego, popatrzeć na paradnie ubranego przedstawiciela księcia elektora, a także zajrzeć do przerażającej i pachnącej strachem sali tortur. Podobał mi się prolog powieści. Podczas jego czytania bierzemy udział w krwawej egzekucji. Problemy z nie do końca obciętą głową, panika skazanej – tego typu szczegółów nie szczędzi nam autor. To właśnie tych okrutnych, a nawet przerażających fragmentów, tak bardzo przecież związanych z profesją kata, zabrakło mi na późniejszych stronach powieści.
Dzięki lekturze zajrzeć mogłam w głąb psychiki XVII-wiecznego mieszczanina. Więcej nawet! Poznałam różne typy osobowości. Cieszę się, że autor nie użył jednego schematu dla wszystkich typów ludzkich, a ukazał różnice pomiędzy nimi wynikające z wieku, wykształcenia, pozycji społecznej i wykonywanego zawodu. Rzemieślnik różni się od handlarza, a woźny sądowy od przekupki. Jedni są przesądni, boją się, że mogliby stać się ofiarą czarów, dla innych schwytanie czarownicy to tylko pretekst do znalezienia kozła ofiarnego dla swoich niepowodzeń – ci z premedytacją wykorzystują własną pozycję.
Poznajemy także dwa typy leczenia i postrzegania medycyny. Starą szkołę uosabia Bonifaz Fronwieser, dla którego niezbędnym lekarstwem na wszystkie schorzenia jest upust krwi. Nową szkołę reprezentuje jego syn – Simon.
„Córka kata” to także wgląd w fascynujące zaplecze polowań na czarownice. Poznajemy oskarżoną kobietę i dowiadujemy się, że fakt oskarżenia jest niemal równoznaczny z wyrokiem skazującym. Poznajemy sposób jej więzienia, próby zmuszenia niewinnej osoby, aby przyznała się do winy. Doświadczamy też najgorszego – wzajemnych oskarżeń i spekulacji, których ofiarami padają nawet dzieci.
Wszystko co dobre szybko się kończy. Zaczyna się kryminał… Przede wszystkim cała zagadka oraz jej rozwiązanie okazują się być niespójne. W dobrym kryminale wszystkie drobne, często zupełnie niepozorne fakty, słowa i czynności okazują się mieć znaczenie i pod koniec składają się w zaskakujące rozwiązanie. Tutaj sytuacja została odwrócona. Pojawia się kilka istotnych faktów, które powinny się ze sobą łączyć, rozwiązanie natomiast okazuje się kompletnie niezaskakujące, a wszystkie te elementy, na których połączenie czekałam okazały się być niepowiązanymi ze sobą i nie wpływającymi na siebie zbiegami okoliczności. Rozwiązanie zagadki wywołało we mnie pustkę i ogromne rozczarowanie. Sam przebieg wydarzeń związanych z wątkiem kryminalnym też nie zachwyca. Akcja jest mało zaskakująca i co najważniejsze – nie trzyma w napięciu, co w przypadku kryminału jest dla mnie czynnikiem niezbędnym. Na domiar złego mój główny podejrzany okazał się być sprawcą przestępstw, co jeszcze bardziej pogrążyło mnie w smutku.
Powieść podobała mi się, jednak nie wywołała u mnie dreszczy. Ba! Nie wywołała nawet rumieńców na policzkach. Nie potrafię ocenić tej książki jednym słowem. Dla mnie to genialna historia obyczajowa i bardzo marny kryminał.
Kryminał historyczny to trudny gatunek; do jego wykonania niezbędny jest nie tylko znakomity warsztat, ale też ogromna wiedza. Autorowi „Córki kata” nie brakuje ani jednego ani drugiego, dzięki czemu przymiotnik „historyczny” został spełniony. Oliver Pötzsch stworzył wspaniałą powieść obyczajową i zaprezentował panoramę ludzkich charakterów. Do zagospodarowania pozostał...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Z Tango jest nas troje” to kolejna niesamowita książka dla dzieci wydawnictwa AdPublik, którą miałam przyjemność przeczytać. Podobnie jak w przypadku poprzedniej, oczarował mnie sposób opowiadanej historii, podejście do tematu homoseksualizmu i naturalne jego przedstawienie.
Historia pingwinów Roy i Silo, dwóch samców żyjących wspólnie w jednym z amerykańskich zoo, jest historią prawdziwą. Wśród wielu pingwinich rodzin, właśnie ich dwoje postanowiło żyć razem; zbudowali dla siebie dom, śpiewali pieśni godowe, wszystko robili wspólnie. Podpatrując inne pingwiny wysiadujące swoje jaja, Roy i Silo znaleźli kamień i dbali o niego. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jedno z jaj pozostało bez opieki i opiekun z ogrodu zoologicznego postanowił przekazać je naszym bohaterom.
„Z Tango jest nas troje” to piękna i wzruszająca opowieść o rodzinie i miłości rodzicielskiej. W tym tkwi główna siła przekazu opowiadanej historii. Roy i Silo nie są przedstawione jako anomalia, jako dziki wybryk natury i laboratoryjna próbka, którą należy zbadać. Pingwiny te to kochająca się i wspierająca nawzajem rodzina, w której pojawia się córka, a rodzice troszczą się i dbają o jej dobro.
To kolejna wspaniała opowieść, którą powinien poznać każdy młody czytelnik wkraczający dopiero w życie. Piękne obrazki przedstawiające życie codzienne pingwinów wzmacniają tylko sympatię do bohaterów opowieści. W przypadku pingwinów, ich wygląd oddziałuje na czytelnika podwójnie; zarówno bowiem samce, jak i samice przedstawione są identycznie, dzięki czemu patrząc na główną, męską parę bohaterów nie odbieramy ich jako odmieńców, a jako zwartą i równoprawną część większej społeczności.
Żałuję, że w czasach mojego dzieciństwa nie znałam tak pięknych i mądrych bajek. Cieszę się jednak, że teraz, kiedy bardzo powoli akceptacja społeczna homoseksualizmu jest coraz większa, młodzi czytelnicy zdobędą możliwość wpojenia sobie tak ważnych wartości, jak tolerancja. Rodzicu! Przeczytaj swym dzieciom opowieść o młodej Tango, która ma dwóch tatusiów. Być może za kilka lat, rodzina taka jak opisana w książce, traktowana będzie z należytym jej szacunkiem.
„Z Tango jest nas troje” to kolejna niesamowita książka dla dzieci wydawnictwa AdPublik, którą miałam przyjemność przeczytać. Podobnie jak w przypadku poprzedniej, oczarował mnie sposób opowiadanej historii, podejście do tematu homoseksualizmu i naturalne jego przedstawienie.
Historia pingwinów Roy i Silo, dwóch samców żyjących wspólnie w jednym z amerykańskich zoo, jest...
Zagadnienie walki z homofobią jest mi bardzo bliskie. Nie mogę znieść nietolerancji i niezrozumienia, z którym spotykają się osoby nieheteroseksualne. Walczyć z homofobią można na różne sposoby, niemniej jednak, nawet w gronie sympatyków działalności antyhomofobicznej pojawiają się ludzie, dla których miłość homoseksualna – nawet jeśli w pełni równouprawniona – pozostaje miłością inną. „Kochający inaczej” – mówi się czasem o ludziach nieheteroseksualnych. Dlaczego? Przecież każda miłość jest taka sama.
Nikogo nie winię za takie postrzeganie spraw płci i seksualności. Pewne cechy, pewną wiedzę wynosi się z kołyski. I tak ja sama, mimo że nie wierzę w Boga – obchodzę Boże Narodzenie. Niektórzy ludzie natomiast, choć popierają seksualność odmienną od swojej, w świadomości mają pewne schematy, których nie sposób wykluczyć – przekazuje je nasza kultura; rodzice, szkoła, telewizja.
„Król i król” to książeczka dla dzieci. Jej pojawienie się na rynku polskim napawa mnie wielką radością i dumą. Te kilka kolorowych kartek potrafi bowiem zmienić wszystko.
W dzieciństwie powstaje większość naszych nawyków, sympatii i przekonań. Wówczas nie zdajemy sobie jeszcze sprawy z tego, że są one w jakikolwiek sposób uwarunkowane i nabyte; postrzegamy pewne rzeczy, „bo tak po prostu jest”. Nasze pierwsze lektury przybliżają nam świat i wpajają podstawowe wartości. Małe dziecko, słuchając opowieści o królewiczu zakochanym w innym królewiczu, nie widzi w tym nic dziwnego, czy oryginalnego, a już tym bardziej niestosownego. Dziecko słucha bajki i natychmiast przyswaja opisane w niej elementy jako składniki świata w którym żyje. Od tego czasu w jego świadomości obraz rodziny to nie tylko król i królowa, ale także król i król, od tego czasu para homoseksualna nie będzie „kochała inaczej”, będzie po prostu inną wersją tej samej historii.
O czym jest „Król i król”? To króciutka, zaledwie kilkunastozdaniowa (wszak kierowana do najmłodszego czytelnika) opowieść o królestwie władanym przez starą królową i jej syna. Dla królowej rządzenie stało się męczące, dlatego postanawia, że zastąpi ją syn. Książę jednak, aby zasiąść na tronie, musi się ożenić. Do królestwa zjeżdżają się królewny z całego świata, książę jednak, zamiast w księżniczce, od pierwszego wejrzenia zakochuje się w innym królewiczu. Wkrótce biorą ślub, królowa płacze ze wzruszenia, a nasi bohaterowie „żyją długo i szczęśliwie”.
Opowiedziana historia jest zabawna i pomysłowa. Każdą stronę, zdobią duże i kolorowe ilustracje przedstawiające życie w pałacu, nadwornego kota, królewskie wesele, a także poślubny pocałunek między zakochanymi nowożeńcami. Nie sposób nie docenić wyjątkowości szaty graficznej. Obrazki wykonane są metodą kolażu, z zastosowaniem różnych materiałów, co widać nawet na płaskim papierze. Są zabawne, a pomysłowość plastyka jest naprawdę zadziwiająca.
„Król i król” to modyfikacja baśniowego wzorca, który znamy wszyscy. Ile razy zdarzyło nam się czytać bajki o królewiczu i pięknej królewnie? Dzięki wczesnemu poznaniu historii, dla dorastającego dziecka nie będzie to modyfikacja, a fragment dobrze znanej mu rzeczywistości.
Jest wiele powodów, aby zachęcić wszystkich do sięgnięcia bo „Król i król”, ale tylko jeden jest tak naprawdę ważny. Przeczytajcie książkę swoim dzieciom, pomóżcie budować tolerancyjny i sprawiedliwy świat, w którym królewicz kochający innego królewicza nie szokuje i nie zaskakuje, a tylko przywołuje ciepłe wspomnienia z dzieciństwa.
Zagadnienie walki z homofobią jest mi bardzo bliskie. Nie mogę znieść nietolerancji i niezrozumienia, z którym spotykają się osoby nieheteroseksualne. Walczyć z homofobią można na różne sposoby, niemniej jednak, nawet w gronie sympatyków działalności antyhomofobicznej pojawiają się ludzie, dla których miłość homoseksualna – nawet jeśli w pełni równouprawniona – pozostaje...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powieść „Gra” to pierwsza część serii „Dolina” autorstwa niemieckiej pisarki Krystyny Kuhn. Pozycja ta w idealnym momencie weszła na polski rynek wbijając się w młodzieńcze gusta, spragnione historii strasznych i tajemniczych, doprawionych niewielkim wątkiem paranormalnym.
„Gra” opowiada historię rodzeństwa Julii i Roberta, którzy w okolicznościach niewiadomych dla czytelnika przybywają do elitarnej uczelni położonej w odciętej od świata dolinie Kanadyjskich Gór Skalistych.
Na samym początku nie sposób nie zauważyć pewnych inspiracji, którymi sugerowała się autorka. Samo miejsce akcji do złudzenia przypomina odcięty od świata hotel Overlook znany z powieści „Lśnienie” Stephena Kinga. Dodatkowo u Krystyny Kuhn pojawia się motyw „żyjącego budynku”, który od samego początku zdaje się obserwować bohaterów. Kolokacje te nie rażą, ponieważ rozwój wydarzeń jest zupełnie inny niż u pana Kinga, ale też nie wprowadzają dodatkowego smaczku, na który liczyłam. Lubię nawiązania intertekstualne i zawsze chętnie przyjmuję odwołania do innych dzieł kultury. Nie narzekam jednak. Zwłaszcza na początku, bo nie wypada!
„Gra” to od samego początku jedna wielka tajemnica. Autorka od pierwszej strony buduje napięcie grozy i informuje czytelnika o tym, że do samego końca zmagać się on będzie z pewnymi niewyjaśnionymi sprawami z przeszłości bohaterów. Tajemnice, z którymi spotyka się czytelnik są dwie. Pierwszą zapewnia konwencja kryminału (a może thrillera – trudno powiedzieć jednoznacznie z czym mamy do czynienia w przypadku „Gry”); wraz z bohaterami staramy się rozwikłać sprawę tajemniczego morderstwa oraz jego okoliczności. Autorka jednak na tym nie poprzestała, sprawiając, że stopień zapętlenia powieści jest jeszcze większy. Swoją tajemnicę ma też główna bohaterka. Jej sekret poznajemy niespiesznie, po kawałku. Trzeba przyznać – zabieg ciekawy, myślę jednak, że brak tej dodatkowej tajemnicy nie umniejszyłby walorów powieści. Faktem jest jednak, że wszystkie dodatkowe, ciemne sprawki wprowadzają do powieści wiele tajemniczości, ponadto zostały bardzo ciekawie rozwiązane, a to duży plus.
Powieść pełna jest niedopowiedzeń, czytelnik otrzymuje niewiele danych, a te nieliczne, które uda mu się zapamiętać wprowadzają do dezorientacji i niepewności. Do samego końca nie wiedziałam jak rozwiąże się akcja, co chwilę byłam czymś zaskakiwana. Zarówno sceneria, jak i wydarzenia w powieści wywoływały u mnie dreszcze i niepokój. Kilkukrotnie byłam zestresowana do tego stopnia, że przewracałam kilka kolejnych stron, aby poznać zakończenie danego rozdziału.
Zdecydowanie najsłabszym aspektem powieści jest język. Czytałam kilka recenzji, w których zarzuty spadły na Bogu ducha winnego tłumacza. Niesłusznie. Wina leży po stronie autorki, która jakby uparła się, żeby swoją powieść zamerykanizować. W książce co chwilę pojawiają się doprowadzające do szału angielskie wtrącenia i zwroty. Po co? Nie wiem. Być może autorka myślała, że przez to będzie bardziej ‘cool’ i ‘trendy’. Poza tym zwróciłam uwagę na kilka błędów rzeczowych (w jednym zdaniu Julia wkłada kopertę do kieszeni, w następnym koperta wypada jej z dłoni).
Książkę czyta się na jednym wdechu i właśnie to wynagradza nam wszelkie inne niedociągnięcia. Uwielbiam powieści od których nie sposób się oderwać, a nawet jak już się uda, to cały czas myśli się o rozwiązaniu przedstawionej w książce zagadki.
Zdecydowanie zachęcam do sięgnięcia po „Grę”. Dolina to bardzo ciekawe miejsce, które wchłonie niejednego czytelnika.
Powieść „Gra” to pierwsza część serii „Dolina” autorstwa niemieckiej pisarki Krystyny Kuhn. Pozycja ta w idealnym momencie weszła na polski rynek wbijając się w młodzieńcze gusta, spragnione historii strasznych i tajemniczych, doprawionych niewielkim wątkiem paranormalnym.
„Gra” opowiada historię rodzeństwa Julii i Roberta, którzy w okolicznościach niewiadomych dla...
Duet, który tworzą dr Bob Curran oraz ilustrator Ian Daniels miałam okazję już poznać. Sięgając po „Księgę wilkołaków” wiedziałam, że spodziewać się mogę dzieła na najwyższym poziomie zarówno literackim, jak i merytorycznym.
Wydanie „Księgi wilkołaków” jest niemal identyczne do tego, które znam z „Księgi wampirów”. Czarna okładka, gotycka czcionka, oczy jakiegoś nie do końca zidentyfikowanego stworzenia. Mogłoby się wydawać, że treść również będzie podobna. Otóż nie, „Księga wilkołaków” zaskakuje nas zupełnie nowymi faktami.
Autor w swej monografii opisuje wierzenia dotyczące wilkołaków w sposób chronologiczny. Skupia się na europejskim kręgu kulturowym, wzmiankując jedynie legendy z odleglejszych zakątków świata. I właśnie tego mi brakowało. W „Księdze wampirów” w każdym rozdziale spotykałam się z egzotycznymi miejscami, ich mieszkańcami i światopoglądem. Tutaj uwaga autora skupiła się raczej na historii naszego kontynentu. Wierzenia na temat wilkołactwa i likantropii wywodzi on już z czasów starożytnych, w umiejętny i ciekawy sposób tłumacząc nam ich rozwój i kulturowe kontynuacje, także te z najnowszej kultury popularnej.
Bob Curran do problemu wilkołactwa podchodzi od strony psychologicznej, tłumacząc istnienie tego zjawiska jako wynik zaburzeń psychicznych u niektórych ludzi. Opisane zostają także przypadki tzw. „dzikich dzieci”, czyli dzieci niewiadomego pochodzenia, najprawdopodobniej wychowanych przez zwierzęta, które potem próbowano przystosować do życia w społeczeństwie. Jak widać, Curran traktuje temat wilkołactwa niezwykle szeroko, zaliczając do niego nie tylko wierzenia tradycyjne, ale także rozważając klasyki naszej kultury takie jak bajka o Czerwonym Kapturku oraz współczesne przypadki „zezwierzęcenia”.
Mnie szczególnie zainteresowały opisane przez autora sprawy sądowe, które miały miejsce w XVI i XVII wieku we Francji. Dzięki szczegółowym raportom, które wówczas spisano możemy zajrzeć w psychikę ludzi żyjących w tamtym okresie. To naprawdę niezwykłe doświadczenie móc poznać zapiski wykształconych ludzi ze świata nauki (lekarzy, prawników), którzy dowodzą teorii tak sprzecznych z naszym współczesnym stanem wiedzy.
„Księgę wilkołaków”, tak jak i poprzednie dzieło autora – „Księgę wampirów”, polecam wszystkim, którzy w łatwy i przyjemny sposób pragną pogłębić swoją wiedzę nie tylko na temat wilkołaków, ale także na temat historii i ludowej wierzeniowości. To kolejna niezwykła podróż w głąb naszych dziejów i spojrzenie z bliska na fakty, które ukształtowały naszą współczesną kulturę.
Duet, który tworzą dr Bob Curran oraz ilustrator Ian Daniels miałam okazję już poznać. Sięgając po „Księgę wilkołaków” wiedziałam, że spodziewać się mogę dzieła na najwyższym poziomie zarówno literackim, jak i merytorycznym.
Wydanie „Księgi wilkołaków” jest niemal identyczne do tego, które znam z „Księgi wampirów”. Czarna okładka, gotycka czcionka, oczy jakiegoś nie do...
Życie pozagrobowe, świat zmarłych fascynowały ludzi od zawsze. W opowieściach o wampirach zawsze zastanawia mnie jedno. Skoro świat nauki założył, że wampiry nie istnieją, dlaczego ich ślad odnajdywany jest w tak wielu różnorodnych kulturach na całym świecie?
„Księgi wampirów” nie można ująć w sztywne ramy gatunkowe. Książkę tę, naszpikowaną informacjami i specjalistyczną wiedzą czyta się jak powieść. Albo nawet więcej. Czyta się ją tak, jak słucha się opowieści przy ognisku, kiedy każdy stara się zafascynować słuchaczy swoją historią, a mrok za plecami zdaje się nagle skrywać nocne sekrety.
Dr Bob Curran w swej książce prezentuje legendy o wampirach z bardziej lub mniej odległych zakątków świata. Przedstawia ich postrzeganie z punktu widzenia rdzennych mieszkańców danego terenu, a następnie porównuje je z europejskim sposobem ich odbioru. Wielkim plusem monografii jest fakt, że autor wielokrotnie przytacza oryginalne teksty źródłowe; bajki magiczne, podania, legendy. Czytając książkę poznałam wierzenia wampiryczne z bardzo różnych kręgów kulturowych, a wraz z nimi poglądy na temat życia i śmierci. Autor legendy te przedstawia w szerszym kontekście społecznym. Opisuje nie tylko same wierzenia ale także ich rozwój, uwarunkowanie społeczne i polityczne w czasach, w których powstawały.
Podobało mi się, że autor nie spłycił wizerunku wampira sprowadzając go do jednego tylko, znanego wszystkim wyobrażenia, ale zaprezentował szeroki przekrój przez ludową tradycję. Nie skupia się jedynie na istotach wysysających krew, ale potwierdza fakt, że w folklorze tradycyjnym brak jest ścisłych podziałów na wampiry, wilkołaki i upiory. Wszystkie te stworzenia w powszechnej świadomości były niemal tożsame. Autor dostrzega wszelkie subtelności, które różnią nasze postrzeganie potworów od tego, które było powszechne dawniej.
Ogromnym plusem są zamieszczone w „Księdze…” opisy znanych z historii przypadków, mogących uchodzić za autentyczne i potwierdzające istnienie wampirów. Autor przedstawia fakty, ocenę ich prawdziwości pozostawia natomiast czytelnikowi. Często opisywane są także ciekawostki historyczne z danego okresu.
W „Księdze wampirów” każdy znajdzie interesujący go aspekt. Fanom paranormal romance na przykład polecam rozdział poświęcony folklorowi rumuńskiemu – możemy się z niego dowiedzieć kim byli ‘moroi’, a także co mają oni wspólnego z przerażającymi strzygami. Fanom hollywoodzkich produkcji polecam natomiast rozdział, w którym poznajemy rodowód Draculi – jakie wydarzenia (polityczne, a nawet ekonomiczne) miały wpływ na stworzenie takiej, a nie innej postaci.
„Księgę wampirów” jest fascynująca i czyta się ją z wypiekami na twarzy. Autor przykuwa uwagę ciekawymi legendami, ich znaczeniem, a także umiejętnie buduje napięcie opowiadanej historii. To naprawdę wielka umiejętność stworzyć książkę mądrą i pouczającą, ale napisaną łatwym, miłym dla ucha językiem i nienużącym stylem.
Warto też wspomnieć o przepięknym wydaniu „Księgi”. Każdy rozdział zdobi duży szkic postaci, o której będzie mowa. Rysunki autorstwa Iana Danielsa są piękne, a dodatkowo pobudzają wyobraźnię w trakcie czytania kolejnych opowieści.
„Księga wampirów” zmieniła moje postrzeganie wampiryzmu i pozwoliła spojrzeć na zagadnienie z szerszej perspektywy. Zachęcam każdego do sięgnięcia po książkę i cudowną podróż dookoła świata w poszukiwaniu wampirów.
Życie pozagrobowe, świat zmarłych fascynowały ludzi od zawsze. W opowieściach o wampirach zawsze zastanawia mnie jedno. Skoro świat nauki założył, że wampiry nie istnieją, dlaczego ich ślad odnajdywany jest w tak wielu różnorodnych kulturach na całym świecie?
„Księgi wampirów” nie można ująć w sztywne ramy gatunkowe. Książkę tę, naszpikowaną informacjami i specjalistyczną...
Jon Scieszka to, wbrew pozorom, pisarz amerykański i styl tak charakterystyczny dla literatury młodzieżowej swojego kraju i on proponuje. Na pewno to znacie; szybka, trzymająca w napięciu i emocjonująca akcja, z akcentem przygodowym, o stylu lekkim i bardzo zabawnym, z mnogością ilustracji. Świetnie się to czyta. Jest Franek Einstein – młodociany naukowiec, geniusz. Jest jego przyjaciel i pomocnik – Watson. Jest też ich główny antagonista – Tobiasz Edison. A to nie koniec popkulturowych odwołań. To ten typ literatury, który sprawia, że nawet dzieciaki, którym do tej pory z książkami było nie po drodze, tym razem nie mogą oderwać się od lektury. Tym razem jednak w tę lekkość wdarły się nauki ścisłe, poważne tematy i teorie.
Powieści przesycone są naukową terminologią, przewijają się najbardziej znane teorie oraz nazwiska ich twórców. Mogłoby sie wydawać, że nie da się tego udźwignąć bez szkody dla całej reszty. A jednak! Tematy naukowe wprowadzone są subtelnie, lekko i z humorem, aby dane zagadnienie zrozumieć i przy okazji zapamiętać to i owo. Bo takie rzeczy, w opozycji do podręcznikowych regułek, po prostu się pamięta. Cała wiedza, którą tu otrzymujemy wynika z fabuły, z opowiedzianej historii. Wzbogacono to licznymi przykładami, zaproponowano eksperymenty, dzięki którym empirycznie poznamy i zrozumiemy dany problem. Do tego diagramy! Kilka, losowo wybranych, możecie podejrzeć na zdjęciach. W każdej książce jest ich kilkadziesiąt. To po prostu kopalnia wiedzy. Pozwalają jeszcze lepiej zrozumieć to, o czym jest mowa w tekście, często proponują zupełnie nowe informacje. A gdyby komuś jeszcze było mało, to na końcu każdej książki znajdziemy zebrane najbardziej interesujące fakty i ciekawostki, słowniczek z użytą w powieści terminologią, informacje o odkrywcach i naukowcach. Ba! Nawet przepis na silnik antymaterialny tam jest! :)
Dla mnie absolutny hit!
Jon Scieszka to, wbrew pozorom, pisarz amerykański i styl tak charakterystyczny dla literatury młodzieżowej swojego kraju i on proponuje. Na pewno to znacie; szybka, trzymająca w napięciu i emocjonująca akcja, z akcentem przygodowym, o stylu lekkim i bardzo zabawnym, z mnogością ilustracji. Świetnie się to czyta. Jest Franek Einstein – młodociany naukowiec, geniusz. Jest...
więcej Pokaż mimo to