-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2015-11-18
Poznań, 1924 rok. W powietrzu nadal unosi się cichy pomruk frontów I wojny światowej. Miasto wciąż pulsuje energią zwycięskiego powstania wielkopolskiego. Rzeczpospolita umacnia swoją niepodległość, chociaż oficerom polskiej policji ciągle zdarza się wydawać podwładnym rozkazy w języku niemieckim.
Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jest marzec, idzie wiosna. Przekupki w bufiastych spódnicach głośno zachwalają swoje towary na targu a oszczędne gospodynie negocjują ceny. W piwiarniach podaje się zimne piwo, wódkę i suchą kiełbasę do zagryzienia.
Po ulicach grasują drobni złodziejaszkowie, na których polują szkieły, czyli policjanci. Po zmroku na Chwaliszewie spotkać można dziewczynki, które próbują zarobić trochę pieniędzy, handlując tym, co mają pod spódnicami.
"Dla mnie racha to święta rzecz..."*
W tym własnie Poznaniu, kipiącym niezwykłym żarem międzywojennych realiów dochodzi do serii masakrycznych mordów. Jakiś bydlak pozbawia życia prostytutki, robiąc to w wyjątkowo bestialski sposób. Sprawa trafia na biurko komisarza Antoniego Fischera. Skrupulatny były oficer pruskiej,a później polskiej armii musi znaleźć zbrodniarza. Żeby nie było za łatwo, Fischer zostaje poproszony przez polskie wojsko o pomoc w rozwiązaniu jeszcze jednej sprawy. Trzeba ustalić, co stało się z polskim oficerem, który był na tropie bolszewickich szpiegów. Ci zaś zrobią wszystko, by nie dać się złapać.
Ryszard Ćwirlej zgrabnie prowadzi oba wątki. Wraz z płynięciem akcji poznajemy kolejnych bohaterów. Nawet te najmniej ważne, z którymi spotykamy się tylko przez kilka stron. Moją sympatię zyskał szczególnie Tolek Grubiński. Drobny złodziej, który trudni się w okradaniu mieszkań. Facet o lepkich rękach i złotym sercu. Bardzo honorowy człowiek. Przez postać Tolka Grubińskiego autor przemyca w powieści oryginalny wątek miłosny, traktujący o potrzebie bezpieczeństwa, zaufania i zwykłego kontaktu z drugim człowiekiem. To naprawdę piękne.
"Idźta se siednąć gdzie indziej, bo ja tu z panem Anatolem
mam interes do obgadania..."**
I ta gwara, ten język! Czytając książkę miałam wrażenie, że przechadzam się uliczkami dawnego Poznania! Czułam wręcz zapach potraw przygotowywanych w restauracjach, słyszałam stukot kopyt koni zaprzężonych do wozów! W tym Poznaniu trzeba uważać na kieszenie, bo doliniarz Korbol tylko czeka na okazję, żeby opróżnić je z najcenniejszych rzeczy. Bracia Kazimierczaki przy piwie z wódką w piwiarni "U Okonia" planują kolejną robotę. Setki spraw, szemranych interesów, lewych wymian i wątpliwych sojuszy. Pucybut czeka na ulicy na kolejnego klienta. Prostytutki odsypiają ciężko przepracowaną noc. Szuszfole czekają na jakąś robotę, by zarobić trochę na ćmiki i coś do jedzenia. A policja zaciera ręce, bo ludzie robią złe rzeczy, które tylko potwierdzają słuszność istnienia tej instytucji. Jest przynajmniej kogo łapać i za kim gonić.
Poznań Ćwirleja tętni życiem i czuć to na każdej karcie tej powieści.
Dawno nie czytałam tak dobrze napisanej książki.
Polecam najmocniej!
* s.372
** s. 164
Poznań, 1924 rok. W powietrzu nadal unosi się cichy pomruk frontów I wojny światowej. Miasto wciąż pulsuje energią zwycięskiego powstania wielkopolskiego. Rzeczpospolita umacnia swoją niepodległość, chociaż oficerom polskiej policji ciągle zdarza się wydawać podwładnym rozkazy w języku niemieckim.
Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jest marzec, idzie wiosna. Przekupki w...
2015-08-21
Ben to uroczy facet w średnim wieku. Jest nieco nieporadny i nie chce mu się brać życia w swoje ręce. Mieszka w domu, który odziedziczył po tragicznie zmarłych rodzicach i żyje z pieniędzy, które oni zaoszczędzili. Do szukania pracy podchodzi bez entuzjazmu. Zupełnym przeciwieństwem Bena jest jego żona. Amy to przebojowa prawniczka, starająca się, by jej życie było idealne. Chce mieć piękny dom, samochód i idealnego męża. Do wyobrażenia Amy nie pasuje Tang, robot którego pewnego dnia znajdują w swoim przydomowym ogródku. Kobieta uważa, że należy się pozbyć robota. Nieco innego zdania jest Ben, który postanawia naprawić Tanga. Okazuje się jednak, że doprowadzenie robota do stanu używalności nie jest takie proste, a jedyny zakład, który może tego dokonać znajduje się na drugim końcu świata. Decydując się na podróż z Tangiem Ben stawia na szali swoje małżeństwo, bowiem Amy wyprowadza się z domu.
Deborah Install stworzyła coś w rodzaju bajki dla dorosłych. Dzięki podróży z Tangiem, którym nieustannie trzeba się opiekować, Ben odkrywa czego brakowało w jego życiu. To dzięki małemu robotowi dorosły mężczyzna mógł wreszcie dojrzeć i zrozumieć, czym jest prawdziwa rodzina. "Robot w ogrodzie" to powieść o niezwykłej przyjaźni i oddaniu. Bohaterowie - szczególnie Tang i Ben - skradli moje serce. Jestem pewna, że zawładną także waszymi, bo to uroczy duet. Książka pełna jest humoru, momentami przygody Bena i Tanga wywołują gromki śmiech. Ponadto powieść zawiera w sobie dużo mądrości i wartościowych spostrzeżeń dotyczących życia rodzinnego i znaczenia rodziny w życiu.
Polecam tę książkę każdemu. To ciepła, wartościowa powieść, która mimo niewielkiej objętości ma w sobie wiele wspaniałych treści.
http://coolturalna.blogspot.com/
Ben to uroczy facet w średnim wieku. Jest nieco nieporadny i nie chce mu się brać życia w swoje ręce. Mieszka w domu, który odziedziczył po tragicznie zmarłych rodzicach i żyje z pieniędzy, które oni zaoszczędzili. Do szukania pracy podchodzi bez entuzjazmu. Zupełnym przeciwieństwem Bena jest jego żona. Amy to przebojowa prawniczka, starająca się, by jej życie było idealne....
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-24
"Kasacja" to druga powieść Remigiusza Mroza, którą dane mi było przeczytać. I muszę przyznać, że podobała mi się o niebo bardziej niż "Parabellum"! Obawiam się, że większość z Was będzie w ostrej opozycji do mnie, ale po przygody Chyłki i Kordiana sięgnę chętniej, niż po kolejną część o cyklu braciach Zawadzkich (czego zresztą nie uczyniłam, chociaż na rynku jest już długo).
"Kasacja" to powieść reklamowana jako "pierwszy polski thriller prawniczy", a rekomendacje na okładce Remigiusz Mróz otrzymał od samej Katarzyny Bondy.
Książka, jak zapewnia nas Królowa Polskiego Kryminału to rzeczywiście jazda bez trzymanki. Wszystko dzieje się szybko, akcja nie zwalnia nawet na sekundę. Każda strona dostarcza czytelnikowi nowych wrażeń, a soczyste dialogi serwowane przez autora tylko dopełniają dzieła.
Intryga podarowana nam przez Mroza idealnie sprawdza się w takich powieściach. Jest skomplikowana, można pogłówkować nad rozwiązaniem, jednak nie czujemy się zagubieni w mnogości wątków i wydarzeń (patrz: "OKULARNIK" Katarzyny Bondy). Zakończenie zaskakuje i nie ma chyba możliwości, by czytelnicy przewidzieli, jak potoczy się sprawa prowadzona przez Chyłkę i Kordiana.
Właśnie! Chyłka i Kordian, zwany Zordonem. To chyba najważniejszy punkt tej powieści, ponieważ para prawników to jeden z najlepszych duetów literackich, z jakimi się spotkałam. Ona jest adwokatem z dużym doświadczeniem, cenionym i ważnym pracownikiem ekskluzywnej warszawskiej kancelarii Żelazny & McVay. On dopiero raczkuje w prawniczym świecie, niedawno skończył studia i trafił jako aplikant do firmy w której pracuje Chyłka. Od pierwszego spotkania tych dwojga wiadomo już, że będzie to niezwykle barwna znajomość.
Sprawa, którą główni bohaterowie powieści mają poprowadzić wydaje się skazana na porażkę. Piotr Langer spędził w swoim mieszkaniu 10 dni z dwoma rozkładającymi się ciałami. Zamordowane osoby były przed śmiercią strasznie okaleczone. Co gorsza, Langer nie chce rozmawiać z nikim, nawet ze swoim obrońcą. Chyłka nie jest jednak osobą, która łatwo się poddaje. Zresztą, w tym właśnie jej siła. Pani adwokat to postać nieco przerysowana, ale mam wrażenie, że tak właśnie miało być. Powieść to jazda bez trzymanki, więc mocny akcent w postaci wyrazistej, nieco ekscentrycznej bohaterki, to strzał w dziesiątkę.
Polecam tę książkę fanom powieści, które czyta się szybko, ale z przyjemnością. To chyba dobra rekomendacja ; )
http://coolturalna.blogspot.com/
"Kasacja" to druga powieść Remigiusza Mroza, którą dane mi było przeczytać. I muszę przyznać, że podobała mi się o niebo bardziej niż "Parabellum"! Obawiam się, że większość z Was będzie w ostrej opozycji do mnie, ale po przygody Chyłki i Kordiana sięgnę chętniej, niż po kolejną część o cyklu braciach Zawadzkich (czego zresztą nie uczyniłam, chociaż na rynku jest już...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-20
"Ekspozycja" to pierwsza część trylogii z komisarzem Wiktorem Forstem. To nietuzinkowa postać, którą opisałabym jako skrzyżowanie Jamesa Bonda z Franzem Maurerem z "Psów". Gość jest inteligentnym, aczkolwiek aroganckim dupkiem, który - delikatnie mówiąc - ma w nosie konwenanse, zależności służbowe i wszystko inne również. Może poza Olgą Szrebską. Odważna dziennikarka staje się towarzyszką Forsta w szalonym wyścigu z czasem, gdzie przeciwnikami zostają agencji służb bezpieczeństwa (również tych zza naszej wschodniej granicy), niedościgniony morderca i duchy przeszłości.
A wszystko zaczyna się w pięknych Tatrach. Pewnego ranka turystów na Giewoncie wita co najmniej oryginalna atrakcja - nagie zwłoki mężczyzny powieszone na krzyżu. Media szybko zwęszyły sensację, zwiedzający pstrykają fotkę za fotką (wszak takiego Giewontu jeszcze nikt nie widział, będzie dużo lajków na fejsiku) a policja zaczyna się denerwować, bo nic nie zapowiada łatwego śledztwa.
Komisarz Forst zjawił się na miejscu zbrodni zwarty i gotowy, jednak przez swoją niewyparzoną gębę został odsunięty od śledztwa. Postanowił jednak, że nie odpuści tej zniewagi i sam rozwiąże sprawę tajemniczego morderstwa. Przyłącza się do niego Olga Szrebska, licząc na to, że reportaż z poszukiwania zabójcy zapewni jej prestiż i uznanie.
To, co dzieje się później jest prawdziwym kryminalnym rollercoasterem. Remigiusz Mróz - podobnie jak w "Kasacji' nie zwalnia nawet na chwilę. Być może niektórym trudno będzie w to uwierzyć, ale nawet spotkania bohaterów z specjalistami wyjaśniającymi kwestie historyczne pojawiające się w śledztwie nie były dla mnie wytchnieniem. Cały czas miałam wrażenie, że zaraz pojawi się informacja, która zupełnie zmieni bieg wydarzeń.
Muszę przyznać, że kiedy poznałam głównych bohaterów powieści, miałam pewne obawy. Zaniepokoiło mnie to, że Forst i Szrebska będą powtórką z rozrywki, a autor pokaże nam trochę inne wcielenia Chyłki i Zordona. W myślach krzyczałam do Mroza: "Chłopie, nie! To już było". Jednak kiedy tylko akcja nabrała tempa a ja dość mocno zakolegowałam się z głównymi postaciami "Ekspozycji", mój lęk okazał się nieuzasadniony. Chciałabym tutaj zaznaczyć, że potyczki słowne Wiktora i Olgi nie ustępują w niczym siarczystym dialogom z "Kasacji". Są złośliwe przytyki i sarkastyczne komentarze, pojawiające się nawet w momentach zagrożenia życia. Jak w amerykańskim kinie sensacyjnym.
Od książki trudno się oderwać. Powieść kryminalna z lekką nutą sensacji wciąga i ciekawi. Z zapartym tchem śledzimy przygody bohaterów, kibicujemy im i mentalnie wspieramy w walce. Zakończeniem zaś dostajemy mocno w łeb, ale tylko po to, by po chwili ocknąć się z szoku i przeklinać Mroza, że na kolejną część trylogii będziemy musieli (trochę?) poczekać.
http://coolturalna.blogspot.com/
"Ekspozycja" to pierwsza część trylogii z komisarzem Wiktorem Forstem. To nietuzinkowa postać, którą opisałabym jako skrzyżowanie Jamesa Bonda z Franzem Maurerem z "Psów". Gość jest inteligentnym, aczkolwiek aroganckim dupkiem, który - delikatnie mówiąc - ma w nosie konwenanse, zależności służbowe i wszystko inne również. Może poza Olgą Szrebską. Odważna dziennikarka staje...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-01
Chciałabym opowiedzieć Wam o książce, która towarzyszyła mi przez ostatni tydzień."W blasku gwiazd" to debiutancka powieść Lydii Netzer. Niezbyt duża objętościowo książeczka (337 stron) jest debiutem. Debiutem udanym, mądrym i głębokim.
"W blasku gwiazd" to opowieść o młodym małżeństwie. Sunny i Maxon znają się od dziecka, są bogaci, mają czteroletniego syna Bubbera, niebawem urodzi się ich córka. Maxon jest wybitnym naukowcem, laureatem Nagrody Nobla. Pracujący dla NASA mężczyzna wyrusza na Księżyc, by pomóc w jego kolonizacji. Sunny od tego momentu musi poradzić sobie z synem chorym na autyzm oraz innymi "ziemskimi" problemami. Jest jej tym ciężej, że dzień po starcie męża ma wypadek samochodowy. Z jej głowy na oczach sąsiadów spada peruka, która dotąd skrywała wieli sekret Sunny.
"W blasku gwiazd" to bardzo dobry pomysł na niedzielne popołudnie. Główną zaletą książki są moim zdaniem świetnie nakreślone postacie. Szczególnie cenię sposób, w jaki autorka sportretowała Sunny. Już na początku lektury uderzyło mnie, że ta młoda kobieta jest bardzo złożoną osobą. Trudno ją zaszufladkować i określić. Sunny to dziewczyna, która mimo zewnętrznego opanowania, ma w sobie chaos. Czytając książkę miałam wrażenie, że bohaterka ma dziwne, trudne do zdefiniowania problemy z własną tożsamością i kobiecością. Bardzo długo nie potrafiła siebie zaakceptować, a fizyczną odmienność próbowała zatuszować idealnym otoczeniem, wystrojem wnętrz jak z katalogu oraz bezmyślnym kopiowaniem tego, co było kreowane jako perfekcyjne i modne. Wynika to być może z jej trudnej przeszłości oraz faktu, iż od urodzenia była inna.
Z kolei główny bohater, wychowany w ubogiej, naznaczonej przemocą rodzinie ma problem z dostosowaniem się do norm i zasad panujących w społeczeństwie. Właściwie zupełnie ich nie rozumie, są dla niego abstrakcją. By lepiej funkcjonować w świecie, uczucia i emocje zapisuje za postacią równań matematycznych. Jego wielka inteligencja sprawiła, że Maxon osiągnął niebywały sukces w świecie nauki. Tworzy roboty i jest w tym najlepszy.
Tych dwoje ludzi pobrało się, tworząc niezwykłą parę. Związek, który nigdy nie był idealny, jednak naznaczony przywiązaniem i miłością. Lydia Netzer w swojej powieści dokonała kompletnej analizy tego małżeństwa, rozkładając na części pierwsze wszystkie żale i smutki Sunny zestawione z racjonalizmem i innością Maxona. Dołożyła do tego chorobliwy perfekcjonizm, obawę przed samotnością i walkę o maksymalne funkcjonowanie niepełnosprawnego syna.
Na koniec chciałabym dodać, że nie poruszyłam w tym tekście wszystkich wątków, które pojawiają się w książce. Zrobiłam to z pełną świadomością i premedytacją, ponieważ nie chciałabym pozbawiać Was możliwości odkrywania tej wspaniałej historii.
Serdecznie polecam tą piękną powieść!
Chciałabym opowiedzieć Wam o książce, która towarzyszyła mi przez ostatni tydzień."W blasku gwiazd" to debiutancka powieść Lydii Netzer. Niezbyt duża objętościowo książeczka (337 stron) jest debiutem. Debiutem udanym, mądrym i głębokim.
"W blasku gwiazd" to opowieść o młodym małżeństwie. Sunny i Maxon znają się od dziecka, są bogaci, mają czteroletniego syna Bubbera,...
2014-04-28
Greta Marecka wiedzie spokojne, poukładane życie. Ma męża żołnierza, mieszkanie na kredyt, pracuje jako analityk w banku. Ot, przeciętna egzystencja.
Aby naładować akumulatory i odpocząć po trudach życia w Warszawie, Greta ucieka na wieś do tytułowych Burzan. Tam, wśród zapachów skrywanych w sienniku spędza leniwie czas w rodzinnym dworku u swojego ukochanego stryja Michała, lokalnego proboszcza.
Tym razem Mareccy przyjeżdżają w odwiedziny do Michała, ponieważ liczą na to, że w sielankowym otoczeniu uda im się poukładać małżeńskie sprawy, dojść do porozumienia w ważnych dla związku kwestiach. Greta czuje, że jej małżeństwo jest zagrożone, że oddalają się od siebie z Grzegorzem. Różnica poglądów w kwestiach priorytetowych sprawia, że małżonkowie nie potrafią się porozumieć. Grzegorz chciałby mieć dziecko, Greta nadal nie jest na to gotowa.
Wizyta u księdza ma jednak skutek odwrotny od zamierzonego. Kryzys małżeński Mareckich jeszcze się pogłębia. Dochodzi między nimi do ostrej sprzeczki. Greta dowiaduje się, że mąż zamierza wyjechać na misję do Afganistanu. Zaplanował już wyjazd, chociaż ona była temu przeciwna. To dla niej olbrzymi cios, kobieta czuje się rozżalona i zdradzona. I właśnie w tym momencie w okolicy pojawia się tajemniczy mężczyzna.
Oleg Hawryło już od początku wzbudza niepokój wśród mieszkańców Burzan. Jest inny, nieznany, tajemniczy. Kupuje stary, zrujnowany dworek w Ordach i zaczyna inwestować w remont ruiny olbrzymie pieniądze. Oczywiście staje się głównym tematem plotek w Burzanach i okolicach. Każdy mieszkaniec zastanawia się, cóż takiego sprowadziło Olega na Polesie i jakie niecne zamiary ma nieznany przybysz...
Muszę przyznać, że Katarzyna Archimowicz zrobiła na mnie duże wrażenie swoją debiutancką powieścią. Miałam obawy, że książka okaże się zwykłym romansidłem, banalną opowiastką o miłości. Pomyliłam się. Co prawda tematyka "Miłości w Burzanach" wpisuje się w awanturniczo - miłosny charakter gatunku, jednak nie jest powieścią jednowątkową. Wydaje mi się, że debiutująca pisarka wykonała kawał dobrej roboty, przeplatające ze sobą wiele zagadnień i prowadząc kilka motywów, które doskonale ze sobą współgrają, tworząc cudowną historię.
W książce szczególnie ujął mnie sposób w jaki autorka sportretowała mieszkańców Burzan. To istny koncert osobowości, pokaz barwnych postaci! Ksiądz Michał - choleryk o złotym sercu i umiejętnościach kulinarnych, Nawrocki wraz z swoją żoną, zielarka Helena, Chaliba opłakujący Opora czy Danił, na którego talencie przez długi czas nikt się nie poznał. Archimowicz doskonale przedstawiła burzańską społeczność. Bezbłędnie oddała charakter małej miejscowości oraz mentalność mieszkańców polskiej wsi. Uczyniła to w niezwykle atrakcyjny sposób. Jej bohaterowie są wyraziści, każdy z nich jest inny, wszyscy natomiast są równie interesującymi postaciami. Mnie szczególnie przypadł do gustu stryj Grety, ksiądz Michał. Myślę, że przypominał mi nieco proboszcza z serii "U Pana Boga..." Jacka Bromskiego.
Muszę przyznać, że nie polubiłam głównego bohatera książki - Olega. Być może dlatego, że Ukrainiec w żadnym aspekcie nie wpisuje się w mój ideał mężczyzny. Katarzyna Archimowicz opisała faceta, który w realnym życiu nie przypadłby mi do gustu. Fascynacja Grety była więc dla mnie nieco irracjonalna. Cóż, są gusta i guściki i tego trzymałam się czytając książkę.
Niemym bohaterem książki jest bajkowe, niemal zaczarowane Polesie. Autorka pięknie opisuje nadbużańską krainę, nadaje jest wręcz feeryczny charakter. Malownicze, sugestywne opisy przyrody poruszały wszystkie moje zmysły. Czułam zapach ziół wydobywający się z sienników, smaki przyrządzanych przez księdza Michała potraw, moja skóra robiła się gorąca od promieni lipcowego słońca, które ogrzewało Gretę malującą swoje pejzaże. Dawno nie czytałam tak sensualnych opisów.
Katarzyna Archimowicz dokonała rzeczy niezwykłej. Czytając książkę, kompletnie zatraciłam się w opowieści o nieskalanych czasem Burzanach, gdzie "katolicyzm, prawosławie i gusła"* spotykają się ze sobą. Tutaj czas się zatrzymał a pory roku wyznaczają rytm życia.
Jestem wieśniakiem. Od urodzenia. Nie wyobrażam sobie egzystencji w dużym mieście. Burzany wydają mi się natomiast idealnym miejscem na spędzenie leniwego popołudnia ... albo całego życia :) Jestem bardzo szczęśliwa, mogąc czytać książki, które wychwalają piękno polskiej wsi, dlatego też "Miłością w Burzanach" jestem totalnie oczarowana.
K.K.
Greta Marecka wiedzie spokojne, poukładane życie. Ma męża żołnierza, mieszkanie na kredyt, pracuje jako analityk w banku. Ot, przeciętna egzystencja.
Aby naładować akumulatory i odpocząć po trudach życia w Warszawie, Greta ucieka na wieś do tytułowych Burzan. Tam, wśród zapachów skrywanych w sienniku spędza leniwie czas w rodzinnym dworku u swojego ukochanego stryja...
"Lalki w ogniu. Opowieści z Indii" autorstwa Pauliny Wilk, to książka, która mimo niezbyt dużej objętości mieści w sobie wspaniały opis egzotycznych Indii. Oczywiście, pewnie żadna publikacja nie wyczerpuje tematu tego zróżnicowanego, pełnego kontrastów kraju, uważam jednak, że Paulinie Wilk udało się zamknąć na 264 stronach bardzo dużą jego część.
"Lalki w ogniu..."to książka o niezwykłym miejscu, napisana w bardzo atrakcyjny i ujmujący sposób. Wilk pisze jako osoba z zewnątrz, przybysz z innego kraju, z zupełnie innej kultury. Dlatego tak wiele w tej książce emocji samej autorki - czytając opisy pewnych zjawisk czy tradycji czujemy ciekawość, przerażenie, zdziwienie.
Paulina Wilk używa bardzo poetyckiego języka, pisze w piękny sposób. Być może dlatego przez niektóre serwowane nam okropności indyjskiej kultury jest łatwiej przebrnąć. Opis kraju, jaki serwuje nam autorka nie ma nic wspólnego z kolorowymi zdjęciami z turystycznych katalogów. W książce Pauliny Wilk odnajdujemy ciemniejszą stronę Indii - brudną, okrutną i wrogą. Codzienność Hindusów pokazana jest w książce bardzo dokładnie. Paulina Wilk zabiera czytelnika do indyjskich sklepów, pokazuje indyjską kuchnię, uchyla także tajemnice indyjskiej alkowy.
Paulina Wilk nie zajmuje sie tylko opisem indyjskiej codzienności. Przenosi się również w czasie, opisując ważniejsze wydarzenia z historii kraju oraz postacie, które odegrały ważną rolę w historii Indii.
Paulina Wilk widzi i wykazuje skrajności, które targają krajem. Podkreśla, jak mocną linią są tam oddzielone skrajne ubóstwo od wielkiego bogactwa. Autorka jednak nie ocenia Hindusów. Przeciwnie - stara się w sposób rzetelny opisać ich zwyczaje oraz obalić niektóre mity, które powielane są w naszej "cywilizowanej" kulturze.
Książkę poleca sam Wojciech Jagielski. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak przyłączyć się do mistrza reportażu.
K.K.
"Lalki w ogniu. Opowieści z Indii" autorstwa Pauliny Wilk, to książka, która mimo niezbyt dużej objętości mieści w sobie wspaniały opis egzotycznych Indii. Oczywiście, pewnie żadna publikacja nie wyczerpuje tematu tego zróżnicowanego, pełnego kontrastów kraju, uważam jednak, że Paulinie Wilk udało się zamknąć na 264 stronach bardzo dużą jego część.
"Lalki w ogniu..."to...
Serię "The Walking Dead" znają już prawie wszyscy. Najpierw były komiksy autorstwa Roberta Kirkmana, które okazały się wielkim sukcesem. Później pojawił się serial, szybko zyzkując w wielu kręgach status kultowego (chociaż ja do takich osób nie należę, ale nie o tym będę pisać w tym miejscu) i umocnił tylko pozycje uniwersum stworzonego przez Roberta Kirkmana. Logiczne więc było (a przynajmniej z punktu widzenia marketingowego), że po komiksach i telewizji zombiaki zaatakują z kartek książki.
Pojawiła się więc seria w której wymieniony wyżej twórca razem z Jay'em Bonansingą przeniósł świat "The Walking Dead" na papier. Pokazano nam jak powstał i ,,narodził’’ się arcyłotr z Woodbery - Gubernator. Jak później umocnił swoją dyktatorską władzę w miasteczku na prowincji w stanie Georgia.
Przyszła więc kolej na pokazanie jak upada tytułowy Gubenator, a że będzie to raczej bolesny i krwawy koniec każdy może się domyślać. Finałowa część serii została podzielona na 2 części. Następna ukaże się nakładem wydawnictwa SQN jesienią bieżącego roku. I ten podział widać w recenzowanej przeze mnie książce - "Upadek Gubernatora". Mam nadzieje, że pewne wady tej książki są spowodowane tym, że jest to wstęp do wielkiego finału, taka cisza przed burzą (chociaż w końcówce trzaskają pioruny, aż robi się niedobrze, dosłownie!).
Pierwsza cześć jest dość krótka, liczy trochę ponad 200 stron (ktoś może zarzucić, że to wada, ja tłumacze sobie, że opisywana przeze mnie część to dopiero wstęp).
Szybko zaczyna się akcja, nie ma czasu na wytchnienie. Walka z zombie. Igrzyska na ,,arenie’’. Poszukiwanie jedzenia i znowu walka. Pojawienie się obcych w królestwie Gubernatora (zawitają znani z komiksów i serialu : Rick i fantastyczna Michonne oraz Glen). To wszystko jest okraszone wymyślnymi….torturami. Jest to początek końca społeczności Woodbery. Warto wspomnieć, że fani serialu, którzy nie koniecznie czytali komiks będą zdziwieni, ponieważ wydarzenia z książki różnią się dość znacznie od tych przedstawionych na srebrnym ekranie. Jest to duży plus, wiec jeśli oglądałeś serial i boisz się, że książka powtarza tylko to co już widziałeś możesz bez obaw sięgnąć po omawianą publikacje, aby poznać wydarzenia z Woodbery z trochę innej strony.
Może zabrzmi to dziwnie a wręcz głupio, ale mimo tego, że akcji jest dość dużo a przestojów mało (chodzi mi głównie o ,,przygody’’ Lily) to muszę przyznać, że trochę się wynudziłam. Trudno było mi się wkręcić w wydarzenia, które zaserwowali nam autorzy. Niby coś się działo, ale jakoś mnie to nie obchodziło, spływało to po mnie. Czekałam głównie na postać Gubernatora. Taka jest prawda, że zło pociąga, a władca Woodbery jest zły do szpiku kości. Jednak fani, którzy czytali "Narodziny Gubernatora", wiedzą jak niejednoznaczną i skomplikowaną postania jest Philip (Brian) Blake. Końcówka pierwszej części jednak rekompensuje początkowe braki. Chodzi szczególnie o dość ciekawe relacje Michonne z Gubernatorem. Wydaje mi się, że pierwsza część to tylko przedsmak tego co ma nastąpić. Końcówka robi apetyt na więcej. Jak zwykle mocną stroną są dialogi. Są one o wiele lepsze niż w serialu w którym dość często brzmią jak - nie przymierzając - w "Na Wspólnej", tylko że z nieumarłymi w tle. Również postacie z których każda na swój sposób jest ciekawa i interesująca.
Mocną stroną świata wykreowanego przez Kirkmana i Bonansinga jest mroczny klimat (chociaż ten motyw lepiej mi się podobał w "Narodzinach Gubernatora") świata pozbawionego nadziei. Jest to rzeczywistość brutalna, pełna cierpienia i czuć to na stronach książki. Opisy są bardzo mocne i jeśli jadłeś/aś obiad albo kolacje to nie siadaj do "Upadku...". Opisy są naturalistyczne i dość szczegółowe np. opis jak kilku umarlaków zjada człowieka pozwala bardzo dobrze poznać jego anatomię.
Podsumowując bez zbędnej ideologii (ponieważ walka o przetrwanie w post apokaliptycznym świecie to nie "Ulisses") książkę "Upadek Gubernatora" traktuje raczej jako wstęp do wielkiego finału. Na ocenie pierwszej części zaważy następna. Jeśli po przeczytaniu za kilka miesięcy finału serii szczęki opadną mi do podłogi, ocena omawianej powieści będzie większa niż po tym jak się rozczaruje końcem. Ponieważ ta 200 stronicowa opowieść jest początkiem (ktoś może powiedzieć po co dzielić finał na dwie części ), ma narobić apetytu (albo go,, zabrać’’) na więcej. Wydaje mi się, że fani którzy czytali jak narodził się super łotr Gubernator będą chcieli zobaczyć jak skończy, szczególnie że książka różni się od serialu i komiksu. Natomiast reszta raczej się zawiedzie, przeczyta "Upadek..." w pociągu, autobusie, w poczekalni. Odłoży i zapomni.
K.K.
Serię "The Walking Dead" znają już prawie wszyscy. Najpierw były komiksy autorstwa Roberta Kirkmana, które okazały się wielkim sukcesem. Później pojawił się serial, szybko zyzkując w wielu kręgach status kultowego (chociaż ja do takich osób nie należę, ale nie o tym będę pisać w tym miejscu) i umocnił tylko pozycje uniwersum stworzonego przez Roberta Kirkmana. Logiczne więc...
więcej mniej Pokaż mimo to
Lalka. Nie, tym razem to nie Prus. Nic z tych rzeczy. "Lalka" autorstwa Taylor Stevens to dość dobrze skomponowana intryga, w której prym wiedzie główna bohaterka - Vanessa Michael Munroe, bohaterka określana na okładce, jako "prowokacyjna jak Lisbeth Salander Stiega Larssona".
"Lalka" to trzecia powieść Stevens, traktująca o Munroe. Przyznam bez bicia, że nie czytałam poprzednich: ani "Informacjonistki", ani "Niewinnej". Nie jestem w stanie określić, czy pomogłoby mi to w lepszym odbiorze omawianej powieści, mogę natomiast stwierdzić, ze na pewno nie przeszkodziło w zrozumieniu fabuły. Nawet nie czytając poprzednich książek, możemy wywnioskować, że Munroe została ukształtowana przez traumatyczne doświadczenia z przeszłości. To one sprawiły, że kobieta, która przeżyła piekło na ziemi, została później uznana za osobę dla której nie ma rzeczy niemożliwych, która dokonuje czynów nieosiągalnych dla zwykłego śmiertelnika i dla której nie ma niewykonalnych misji.
W "Lalce" Munroe zostaje porwana. Oczywiście to wydarzenie zapoczątkuje całą serię innych. To dopiero rozpoczęcie intrygi, utkanej przez czarny charakter powieści. Faceta, którego śmiało możemy określić słowem "psychol". Lalkarz, bo taką ksywę ma ten gość, stoi na czele gangu handlującego żywym towarem. Munroe jest mu potrzebna - musi przekazać pewnemu bogatemu klientowi jedną z dziewczyn. Ekskluzywną i wyjątkową. Trasa, którą musi przebyć wiedzie przez pół Europy, a przesyłka ma być dostarczona w stanie nienaruszonym.
Oczywiście Lalkarz postarał się, by w odpowiedni sposób zmusić Munroe do posłuszeństwa.
Tak mniej więcej prezentuje się zarys fabuły. Muszę przyznać, że "Lalka" to dość zgrabnie skonstruowany thriller psychologiczny. Autorka świetnie przedstawiła portrety psychologiczne postaci, pokazując jak ogromny wpływ na ich obecne zachowania oraz osobowość mają zdarzenia, których doświadczyli w przeszłości. Świetnie naszkicowała charaktery bohaterów, odwołując się do ich losów, traum, miejsc w których się wychowywali, zdarzeń z dzieciństwa. Trzeba przyznać autorce, że świetnie operuje językiem, opisując pewne wydarzenia. Posługuje się bardzo ekspresywnym i obrazowym stylem pisania, dzięki któremu możemy dokładnie wyobrazić sobie przebieg zdarzeń i opisane w książce sytuacji.
Książka Taylor ma jednak kilka wad. Jej poziom nie jest wyrównany, a fabuła, która wciąga nas na początku książki, gdzieś w połowie nudzi czytelnika. Musiałam się nieco napracować, by przebrnąć przez mniej interesujące rozdziały. Kiedy przy maksymalnej koncentracji udało mi się przebrnąć przez nieco nudne fragmenty, otrzymałam nagrodę w postaci zakończenia, które być może nie zwala z nóg, ale poniekąd zaskakuje. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
Książkę polecam szczególnie fanom thrillerów psychologicznych. Ludziom mniej wrażliwym odradzam. Handel żywym towarem to jednak trudny temat, nawet w formie beletrystyki.
Lalka. Nie, tym razem to nie Prus. Nic z tych rzeczy. "Lalka" autorstwa Taylor Stevens to dość dobrze skomponowana intryga, w której prym wiedzie główna bohaterka - Vanessa Michael Munroe, bohaterka określana na okładce, jako "prowokacyjna jak Lisbeth Salander Stiega Larssona".
"Lalka" to trzecia powieść Stevens, traktująca o Munroe. Przyznam bez bicia, że nie czytałam...
2014-01-28
Na okładce książki Elizabeth Haynes możemy przeczytać, że to : "Mrożący krew w żyłach thriller, który bez ogródek, choć z wrażliwością, portretuje przemoc w rodzinie i stanowi dogłębną analizę stanu chorobliwej obsesji". Słowa te skierowała pod adresem powieści Rosamund Lupton, autorka bestselleru "Siostry". O ile z drugą częścią wypowiedzi zgadzam się prawie w całości, o tyle fragment o mrożącym krew w żyłach thrillerze, jest moim zdaniem mocno na wyrost, ale po kolej.
Książka jest debiutem Elizabeth Haynes. Debiutem udanym, ponieważ książka stała się objawieniem roku w Wielkiej Brytanii.
Książka jest dobra, powiedziałabym nawet, że bardzo dobra. Narracja odbywa się na dwóch płaszczyznach czasowych ; kiedy główna bohaterka, Cat Bailey, spotyka swojego oprawcę i pozostaje z nim w toksycznym związku oraz kilka lat później.
Może zacznę od minusów. Nie wydaje mi się, by książka była mrożącym krew w żyłach thrillerem. Ok, oprawca był, zostawił głębokie rany w psychice dziewczyny, teraz wychodzi na wolność. Zaczyna się niepokój - mniej lub bardziej uzasadniony. To wszystko się zgadza. Miałam jednak wrażenie, że konfrontacja z byłym oprawcą nie jest najmocniejszą stroną tej książki. Nie chodzi w niej o to, że on być może ukrywa się gdzieś w ciemnościach, siedzi w mroku, zakrada się niczym duch, by wyjść i dokończyć swoje dzieło. Nie to sprawiło, że pochłonęłam tę książkę w jedno popołudnie. I nie to jest jej największym atutem.
Siła książki Elizabeth Haynes tkwi w rozłożonej na czynniki pierwsze sylwetce ofiary przemocy domowej, sportretowaniu tego zjawiska oraz analizie konsekwencji, jakie za sobą niesie. Bohaterka książki, Cat, mimo upływu lat żyje w cieniu piekła, które zafundował jej - wydawałoby się idealny - chłopak. Dziewczyna spędzająca niegdyś czas na beztroskich zabawach, włócząc się po klubach i biorąc z życia garściami, ma nerwicę natręctw oraz objawy stresu pourazowego. Nie ufa sama sobie. Obsesyjnie sprawdza zabezpieczenia swojego mieszkania.
Sprawcą jej stanu jest Lee, przystojniak który miał być spełnieniem marzeń o bezgranicznej, szczerej miłości. Nikt, również znajomi Cat, nie wiedzieli, że w najciemniejszym kącie dzieją się rzeczy, które trudno sobie wyobrazić.
Słabą stroną książki jest wymieniana na tylnej okładce "intryga". Moim zdaniem stanowi ona tylko tło do analizy przeżyć Cat. Dość słabe jest również rozwiązanie akcji, sceny finałowe. Zdaje się, jakby autorka nie miała pomysłu na zakończenie pewnych wątków, na konfrontację Cat i Lee, której spodziewamy się praktycznie od początku książki. Można to tłumaczyć tym, iż "W najciemniejszym kącie" jest debiutem Haynes. Zresztą, sprawne zakończenie akcji nie jest takie proste - wiadomo, że nawet Stephen King ma słabsze końcówki :)
"W najciemniejszym kącie" pozwala zrozumieć wiele rzeczy. Obala mity o tym, że z toksycznego związku łatwo się wyrwać. Jest przede wszystkim studium przypadku ; poznajemy przecież Cat przed poznaniem Lee i widzimy ją kilka lat po tym, jak udało jej się od niego uwolnić. Doświadczenia dziewczyny są tak traumatyczne, że ciągną się za nią jeszcze przez długie lata.
Pod tym względem, to naprawdę dobra książka. Jeżeli nie będziecie nastawiali się na "mrożący w żyłach thriller", ale książkę będącą analizą i portretem przemocy domowej oraz trudnego powrotu do normalnego życia po uwolnieniu się od oprawcy, będziecie zadowoleni. Ja oceniam tę książkę właśnie w takich kategoriach.
Na okładce książki Elizabeth Haynes możemy przeczytać, że to : "Mrożący krew w żyłach thriller, który bez ogródek, choć z wrażliwością, portretuje przemoc w rodzinie i stanowi dogłębną analizę stanu chorobliwej obsesji". Słowa te skierowała pod adresem powieści Rosamund Lupton, autorka bestselleru "Siostry". O ile z drugą częścią wypowiedzi zgadzam się prawie w całości, o...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-03
Wojciecha Jagielskiego znacie pewnie wszyscy. To jeden z najsłynnejszych i najlepszych zarazem korespondentów wojennych w naszym kraju. Opisywał m. in. konflikty zbrojne w Afganistanie, Czeczenii, Gruzji. Był w wielu miejscach w czasach o których z pełną świadomością można powiedzieć, że nie były bezpieczne.
Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co musi czuć kobieta, której małżonek wyrusza do kraju w którym prowadzony jest konflikt zbrojny?
Grażyna Jagielska w swojej książce rozkłada na czynniki pierwsze życie z korespondentem wojennym. Okazuje się, że z perspektywy najbliższych, nie jest to wcale fascynujące i pełne adrenaliny życie. Życie Grażyny Jagielskiej było pełne strachu i braku poczucia bezpieczeństwa.
"Dzisiaj mijają trzy miesiące odkąd przyjęto mnie do kliniki psychiatrycznej z objawami stresu bojowego. Tak naprawdę to stres mojego męża"*
Książka Grażyny Jagielskiej jest opowieścią, jaką snuje autorka Lucjanowi, który podobnie jak ona jest pacjentem kliniki psychiatrycznej. Grażyna - z wykształcenia dziennikarka, z zamiłowania podróżniczka, natomiast z zawodu pisarka i tłumaczka przez lata żyła w strachu. Był to lęk przed pracą jej męża, przed kolejnym wyjazdem, kolejną wojną. Grażyna bała się o niego - co oczywiste - już od pierwszego wyjazdu. Jej książka świadczy jednak o tym, że nie potrafiła się przyzwyczaić, nie umiała oswoić strachu i lęku. Z każdym kolejnym wyjazdem męża jej brak poczucia bezpieczeństwa rósł, a strach się nasilał.
Grażyna opisuje swój lęk, chęć zbudowania bezpiecznego - normalnego domu - takiego jaki mają jej znajome, których mężowie pracują na etacie. W poszukiwaniu tej normalności kupowała meble, które nie były w jej stylu. Zaczęła bać się dźwięku telefonu, wydawało jej się, że gdy odbierze słuchawkę, usłyszy najgorszą z możliwych wiadomość. Czasami była tak wykończona, że chciała by napięcie i lęk, który towarzyszył jej stale podczas wyjazdów męża skończył się, bez względu na to, co byłoby powodem. Nienawidziła niepewności i czekania. Chciała wiedzieć, co się dzieje, chciała mieć pewność czegokolwiek, nawet gdyby miało to być najgorsze z możliwych wydarzeń.
"Na wojnę pojechaliśmy, żeby się porozumieć. Dla pewności pojechaliśmy trzy razy"**
Książka Grażyny Jagielskiej to bardzo szczegółowy i intymny opis dramatu, który przeżywała przez ponad dwadzieścia lat. Bała się o swojego męża, jednocześnie oddalała się od niego. Miała wrażenie, że jest nieobecny, że jego uzależnienie od wyjazdów, ich relacjonowania przejęły kompletnie ich życie. Próbą dogadania się, pogodzenia ze sobą i ponownego odnalezienia siebie był wspólny wyjazd na wojnę. Niestety nie udało się. Grażyna Jagielska nie poczuła pasji męża, ryzyko na jakie wystawieni zrobiło jej jeszcze większą krzywdę i nadal nie daje o sobie zapomnieć.
"No to jestem"***
Grażyna Jagielska opisuje również powroty męża do domu, które wcale nie przynosiły jej ulgi. Wracał, jakby nigdy nic, z przestrzelonym plecakiem lub zadrapaniami na głowie i opowiadał jej o tym, co widział i przeżył. Zdaniem Grażyny, takie opowieści były dla Wojciecha oczyszczeniem, dla niej jednak stawały się kontynuacją piekła. Brała jego opowieści na siebie, musiała ich słuchać, chociaż dręczyły ją równie mocno, co jego nieobecność w domu.
Opowieść Grażyny Jagielskiej porusza.
Moim zdaniem trudno jest napisać dobrą książkę, poruszając w niej tak osobiste i intymne tematy, jak uczyniła to Grażyna Jagielska. Jej się udało. Książka pozostaje w pamięci. I uświadamia nam, że zawsze istnieje druga strona medalu.
Polecam.
K.K.
* okładka
** s. 83
*** s. 66
Wojciecha Jagielskiego znacie pewnie wszyscy. To jeden z najsłynnejszych i najlepszych zarazem korespondentów wojennych w naszym kraju. Opisywał m. in. konflikty zbrojne w Afganistanie, Czeczenii, Gruzji. Był w wielu miejscach w czasach o których z pełną świadomością można powiedzieć, że nie były bezpieczne.
Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co musi czuć kobieta,...
2013-12-06
"Gra. Dobrze, że użyłeś tego słowa. Każdy z nas to gracz ..."*
Gracze
Piłkarze:
Michał Tkaczyk - gwiazda reprezentacji polski i Syreny Warszawa, będąc na szczycie popełnia samobójstwo.
Janek Tkaczyk - młodszy brat Michała, przyjeżdża do stolicy na testy piłkarskie. Chce także znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego jego brat skończył z sobą.
Maks Paprocki - napastnik Syreny Warszawa, babiarz, imprezowicz, może mieć związek z tajemniczym samobójstwem Michała Tkaczyka.
Inne gwiazdeczki naszej ligi - dziwkarze, sprzedawczyki, dla których na pierwszym miejscu są dobra zabawa, hazard i kobiety, na ostatnim zaś piłka nożna.
Dziennikarze:
Konrad Werk - czołowy sportowy dziennikarz w Polsce, facet po przejściach, pomaga Jankowi Tkaczykowi rozwiązać tajemnicę śmierci brata. Widzi w tej sprawie potencjał na wielki, prasowy temat.
Hanna Bent - jest na stażu dziennikarskim, pomaga Konradowi w śledztwie, jej chęć rozwiązania zagadki ma jednak inne powody.
Biznesmen:
Aleksander Wolf - właściciel Powiśla Warszawa, topiący swoje pieniądze w zespole, który zalicza porażkę za porażką.
Gangster:
Frank Kraft - tajemniczy przestępca, w jego lokalach bawią się gwiazdorzy warszawskich klubów piłkarskich.
Kobiety:
Żony, dziewczyny, kochanki piłkarzy. Zdradzane, żyjące w świecie kłamstwa, iluzji i pieniądza. Są tylko dodatkiem.
Gra
Każdy o coś gra. Piłkarze o to, by dostać lepszy kontrakt, zaliczyć więcej panienek, wbić się na lepszą imprezę. Sama gra w piłkę i kibice dla większości piłkarzy są na samym końcu. Dziennikarze lansują swoich ulubionych graczy - kolegów, a krytykują tych z którymi nie pili wódki. Trenerzy, agenci piłkarscy, prezesi myślą tylko o tym, jak zdobyć swoją prowizję, a dziewczyny jak wyrwać najbogatszego piłkarzyka. Cała ta mieszanka ociera się o świat przestępczy, z którym styka się w modnych klubach, uzgadniając co można kupić, a co sprzedać...
Plansza
Warszawa, która jest "zdecydowanie bliższa nocą filmom Smarzowskiego niż scenariuszom Łepkowskiej"**
"Witaj w brudnym świecie futbolu"***
Powieść "Gracz", jest debiutem książkowym popularnego dziennikarza i publicysty sportowego Przemysława Rudzkiego. Jako fanka piłki nożnej bardzo czekałam na książkę, która opowie fikcyjną historie osadzoną w realiach polskiego futbolu. Niestety moje uczucia są mieszane. Z jednej strony dużym plusem jest opisanie rzeczywistości piłkarskiej jaka panuje w naszym kraju. Jak głoszą plotki, autor zaczerpnął część wydarzeń i anegdot z życia piłkarzy (co tym bardziej przeraża) i znanych mu faktów. Chociaż dość często wydaje się, że pisarz dość mocno przesadził, to mimo wszystko gdyby chociaż 50 % zdarzeń opisanych przez Rudzkiego było prawdą, to wyłania się straszny obraz naszego futbolu. Obraz, w którym wszyscy zawodnicy, trenerzy i agenci mają gdzieś sport, kibiców i emocje. W którym sport miesza się ze światem przestępczym. Gdzie tzw. Warszawka wciąga młodych ludzi i wypluwa przeżutych.
„Gracz” to opowieść o tym, jak łatwo życie na szczycie zamienia się w dramat (hazard, dziwki, alkohol i narkotyki to chleb powszedni - widać tu zresztą inspiracje Wojtkiem Smarzowskim). Przemysław Rudzki nie ma także złudzeń co do dziennikarzy sportowych, którzy liczą tylko na wpadkę kolegi po fachu, by zająć jego miejsce. Autor jest realistą. W tym świecie nie ma miejsca na przyjaźń czy miłość. Po przeczytaniu „Gracza” każdy trochę inaczej popatrzy na futbolistów mądrze gadających do kamery (świetna scena, gdy jeden z piłkarzy opowiada drugiemu w szatni jak to zalicza kolejne dziwki, by za chwile w wywiadzie telewizyjnym pozdrawiać żonę i pokazywać tatuaż z jej imieniem). Właśnie dlatego, gdy czytałam tę książkę, czekałam najbardziej na moment opisów społecznych oraz piłkarskich anegdotek.
Niestety reszta bawiła mnie trochę mniej. Trzeba napisać, że sama fabularna strona książki po prostu leży. Początek jest dość dobry, jednak im dalej w las, tym gorzej. Wszystko traci rozmach, kręci się w miejscu. Za dużo jest luk w fabule, przypadków (ten spotkał tego, ten zna tego - jak w serialu „Na Wspólnej”). Jest moment, że jakiś bohater pojawia się, by za chwile zniknąć na wiele stron. Również końcówka książki zawodzi, by nie napisać po prostu nudzi (czyżby Przemysław Rudzki inspirował się Kingiem? ;] ) i największe tajemnice można rozwiązać na kilkanaście stron wcześniej. Jest także kilka wypełniaczy - trochę niepotrzebnych jak np. obecność Werka w talk-show. Autor mógł może pokazać więcej z samej ligi krajowej a nie tylko kwalifikacje do Ligi Mistrzów (ale możliwe, że się trochę czepiam, bo Pan Przemek nie mógł upchnąć wszystkiego na 300 stronach). Tak samo jak nazwiska, są trochę dziwne - za dużo Wekrów Bentów i Wolfów.
A jak wypadają sami Gracze? Bohaterowie są dość nudni i jednowymiarowi. Wyjątek stanowi tajemniczy Student, jednak wydaje się, że autor nie wykorzystał w pełni jego potencjału. Ten jest zły, tamten dobry. Postacie raczej nie zapadają w pamięci. Same dialogi również są dość często sztuczne i banalne, jakby pisała je wspomniana wyżej Łepkowska.
Podsumowując: nie jest to zła książka. Mocną stroną są spostrzeżenia społeczno-obyczajowe (jak np. relacje w gazecie bulwarowej i piszący w niej pseudodziennikarze) oraz pokazanie z bliska (chociaż pewnie trochę przesadzone) szatni piłkarskiej. Niestety sam motyw śledztwa jest dość słaby. Czuć momentami że książka wyszła spod ręki debiutanta. Liczyłam na trochę więcej, ale mam nadzieje że Pan Rudzki napisze coś jeszcze, bo ma potencjał. Polecam tę książkę wszystkim tym, którzy chociaż odrobinę chcą poznać świat polskiej piłki nożnej i rządzących nim praw. Natomiast tym, którzy mają ochotę na dobry kryminał, nie będę polecała.
* s. 162
** s. 12
*** okładka
"Gra. Dobrze, że użyłeś tego słowa. Każdy z nas to gracz ..."*
Gracze
Piłkarze:
Michał Tkaczyk - gwiazda reprezentacji polski i Syreny Warszawa, będąc na szczycie popełnia samobójstwo.
Janek Tkaczyk - młodszy brat Michała, przyjeżdża do stolicy na testy piłkarskie. Chce także znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego jego brat skończył z sobą.
Maks Paprocki - napastnik...
2013-12-17
Robert Galbraith.. któż to taki? Facet podobno napisał "absorbujący i świetnie skonstruowany kryminał". Jak to możliwe, że nie czytałam dotąd żadnej książki jego autorstwa... Być może to debiut? Hmm....
Panie i Panowie! ZMYŁKA! Robert Galbraith to nikt inny, jak tylko znana (i lubiana!) J. K. Rowling!
Powieść zaczyna się pewnej zimowej, londyńskiej nocy. Ciało supermodelki Luli Landry zostaje znalezione - z roztrzaskaną czaszką - pod balkonem jej domu. Tłum paparazzi, fotoreporterów i dziennikarzy, przemarznięta policja przekonana o samobójstwie dziewczyny, wszystko to w kategorii hot news.
Śledczy szybko łączą fakty, stawiając tezę, że problemy psychiczne, z którymi borykała się Lula skłoniły ją do skoku z balkonu.
W ustalenia policji nie chce natomiast uwierzyć John Bristow, brat modelki. W tej sprawie zjawia się w agencji detektywistycznej Cormorana Strike'a, który początkowo bierze go za ogarniętego żalem człowieka, w akcie ostatecznej desperacji. John Bristow dysponuje jednak silnymi argumentami finansowymi. Ostatecznie Strike przyjmuje zlecenie. Śledztwo w sprawie Luli Landry zaczyna się na nowo.
"Wołanie kukułki" to powieść, która otwiera cykl kryminałów z Cormoranem Strikiem. I świetnie! Cormoran to facet, obok którego nie można przejść obojętnie. Wspaniale napisana postać, pełna charyzmy, sarkastyczna i używająca dużej dawki ironii. Jednocześnie gość jest nieco wrażliwy, docenia starania innych, zakończył długoletni (toksyczny) związek i sypia z supermodelkami. To koleś, który mimo swego niewątpliwie ciężkiego charakteru i oryginalnego stylu bycia zaczyna być naszym niekwestionowanym ulubieńcem.
Zresztą, autorowi (autorce?) trzeba oddać przede wszystkim to, że potrafi stworzyć rasowych, wyrazistych bohaterów. Mnogość charakterów i zachowań sprawia, że intryga detektywistyczna jest jeszcze bardziej nieprzewidywalna, niż mogłoby się wydawać na początku. Jednocześnie postacie są napisane tak, by stanowić idealną, integralną część tej detektywistycznej układanki. W sumie nie można ich ze sobą mylić. Ci, którzy mają jakieś tam znaczenie dla śledztwa - większe czy mniejsze - po prostu zapadają w pamięć. Przy takiej kobyle jak "Wołanie kukułki" ma to niezwykle ważne znaczenie.
I tutaj muszę się na moment zatrzymać, by podać kolejny plus tej powieści. Autor (autorka?) nie stosuje typowych dla kryminału rozwiązań, nie podaje czytelnikowi na tacy wszystkich wyszperanych (bądź uzyskanych drogą dedukcji) informacji, w posiadanie których wszedł prowadzący śledztwo detektyw. Odbiorca nie jest obserwatorem, uczestnikiem wszystkich ruchów poczynionych przez Strike'a. Tym samym, na końcu powieści - zonk. Jesteśmy zaskoczeni takim obrotem spraw, jaki został nam zafundowany.
"Wołanie kukułki" jest też przedstawieniem zupełnie innego i jak się okazuje - obcego - świata. Gwiazdy, celebryci, projektanci mody, stylistki i modelki. Ten świat rządzi się swoimi prawami, chociaż - jak się okazuje podczas lektury - jego przedstawiciele nie zawsze są wypranymi z uczuć ignorantami.
Czytając powieść, dostrzega się jeszcze jednego, niemego bohatera. To Londyn. Zamglone, tajemnicze miasto, które pulsuje tylko sobie znanym rytmem. Londyn tętni życiem, które skrywa się w ciasnych, brudnych alejkach, przechadza zimowymi, tajemniczymi ulicami, pomieszkuje w ekskluzywnych apartamentach i bawi się w drogich, modnych klubach. Londyn jest niezwykły i zupełnie zwyczajny. Pełen kontrastów, nadziei i niespełnionych obietnic.
I Lula Landry. Martwa... A jednocześnie przebijająca się z kart powieści w tak silny sposób, że zaczynamy o niej myśleć, nawet po zamknięciu książki. Czy spełnione marzenia zawsze są jednoznaczne z byciem szczęśliwym? To pytanie przez całą książkę zadaje nam piękna Lula.
Reasumując, "Wołanie kukułki" to bardzo dobry, wciągający kryminał. Wiem, że do świąt zostało mało czasu, ale jeżeli nie macie jeszcze wszystkich prezentów, to z pełną świadomością polecam. Idealna pod choinkę.
Robert Galbraith.. któż to taki? Facet podobno napisał "absorbujący i świetnie skonstruowany kryminał". Jak to możliwe, że nie czytałam dotąd żadnej książki jego autorstwa... Być może to debiut? Hmm....
Panie i Panowie! ZMYŁKA! Robert Galbraith to nikt inny, jak tylko znana (i lubiana!) J. K. Rowling!
Powieść zaczyna się pewnej zimowej, londyńskiej nocy. Ciało...
"Na Podlasiu co krok napotyka się jakiś fascynujący temat. Najciekawszy region w Polsce, wielokulturowy, wieloreligijny. Żyją tu Białorusini, Litwini, Ukraińcy, Romowie i Tatarzy, katolicy, prawosławni, muzułmanie, unici. [...] Tutaj przeszłość miesza się z teraźniejszością, a magia z religią.*"
Podlasie ma w sobie to "coś". Coś dziwnego, czego nie można dokładnie opisać i ubrać w słowa. Jakąś tajemnicę. Coś nieodgadnionego, rzekłabym, że magicznego. Nie jest to tylko dobra, czysta magia. To również czary, w których czai się zło. Duchy, gusła, uroki i klątwy.
Olesia od zawsze mieszka w Waniuszkach, "zagubionych wśród nadbiebrzańskich bagien**", gdzie "życie wciąż opiera się na niewzruszonym fundamencie zasad, tradycji i Słowa Bożego***". Nie ma rodziców, wychowuje ją babcia, która jest miejscową szeptuchą. Wymówicie sobie na głos to słowo. Czujecie?
Cóż, wracam do sedna. Dziewczyna chce wyrwać się z zacofanej wsi, marzy o studiowaniu medycyny. Pewnie miałaby szansę zostać lekarką, gdyby nie śmierć babci, która zupełnie zmienia plany Oleny. Chce czy nie, dziewczyna musi zastąpić seniorkę i stać się szeptuchą. Jej dość spokojne życie w Waniuszkach zakłóca pewien słynny reżyser, Alek Litwin, który fascynuje się Podlasiem. Zamierza nakręcić dokument o tajemniczym pustelniku, który żył na uroczysku Łojmy. W okolicach jego chałupy do drzew poprzybijał setki lalek, które tworzą dość makabryczny widok. Sam Alek zaś staje się przyjacielem Oleny, powiernikiem jej smutków i towarzyszem rozmów ( i nie tylko!).
Od razu podkreślę, że "Szeptucha" zawiedzie wszystkich, którzy spodziewają się książki o miłości nad rozlewiskiem, porywach serca i sielsko - anielskich losach bohaterów, którzy w Waniuszkach odnajdują swoje miejsce na ziemi. Nic z tych rzeczy! Owszem, wątek miłosny jest - ale nie są to patetyczne, wyniosłe sceny, raczej tęsknota za bliskością, rozmową, przyjaźnią.
Iwona Menzel napisała książkę dla czytelników, którzy są nieco bardziej wymagający. Przedstawia Waniuszki jako wieś "gdzie wszystko ma swój ład, ludzie czynią, co do nich należy, każdy wie, gdzie jest jego miejsce****". Nie omieszka jednak dodać, że Waniuszki nie są osadą odciętą od świata wysokim murem i nowoczesność - w postaci anten satelitarnych, mleka w kartonie prosto z marketu i laptopa w chacie szeptuchy - zaczyna wkradać się do wsi coraz brutalniej.
Autorka zgrabnie nakreśliła kontrast między prawdziwą wsią, gdzie pot, gnój i znój są na porządku dziennym, a jej sielankowym wyobrażeniem, malującym się w głowach turystów odwiedzających lokalne gospodarstwa agroturystyczne. Te z kolei prowadzone są - o zgrozo!- nie przez rodowitych mieszkańców Podlasia, lecz przez mieszczuchów, którzy wiedzą, jaka wieś się sprzeda. Oczywiście Iwona Menzel nie popada w skrajności. Wieś w jej powieści ma różne oblicza.
Pisarka stworzyła wielowątkową i bardzo ciekawą powieść. Miałam wrażenie, że historia Olesi jest nijako pretekstem do przedstawienia wielu opowieści i sięganiu wgłąb historii. Iwona Menzel cofa się w czasie, przytacza historię domu który straszy oraz rodziny rządzącej przed wojną ziemią na której leżą Waniuszki. Język, którym posługuje się autorka jest niezwykle bogaty, w dialogi wplatana jest zręcznie podlaska gwara. Czyni to książkę jeszcze bardziej prawdziwą i ujmującą.
Muszę przyznać, że "Szeptucha" zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Nie będę jej polecała osobom, które czytają książki jedynie dla rozrywki. To dojrzała, dość trudna powieść. Nie brakuje tu okropieństw, śmierci i strachu. Tych natomiast, których fascynuje niezwykłe Podlasie, tak różnorodne, że aż magiczne - bardzo serdecznie zachęcam do przeczytania.
K.K.
*151
** okładka
*** okładka
****okładka
"Na Podlasiu co krok napotyka się jakiś fascynujący temat. Najciekawszy region w Polsce, wielokulturowy, wieloreligijny. Żyją tu Białorusini, Litwini, Ukraińcy, Romowie i Tatarzy, katolicy, prawosławni, muzułmanie, unici. [...] Tutaj przeszłość miesza się z teraźniejszością, a magia z religią.*"
więcej Pokaż mimo toPodlasie ma w sobie to "coś". Coś dziwnego, czego nie można dokładnie opisać i...