-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2021-03-20
2024-04-14
Warstwa historyczna spójna i nieoczywista, a jednocześnie poruszająca i zapadająca w pamięć. Natomiast warstwa współczesna miałka, płytka, przewidywalna. Zakończenie tak nierealne i cukierkowe, że aż żenujące. Może dlatego, że opowieść wojenną napisało życie, a współczesną autorka.
Plus za niewybielanie Francuzów i nieumniejszanie ich win i roli w zbrodni. Gdyby autorka ograniczyła się tylko do perspektywy historycznej ocena byłaby zdecydowanie wyższa.
Polecam lubiącym powieści historyczne, które nie sprowadzają obozu do roli sanatorium, a więźniów nie ukazują jako kuracjuszy tychże.
Warstwa historyczna spójna i nieoczywista, a jednocześnie poruszająca i zapadająca w pamięć. Natomiast warstwa współczesna miałka, płytka, przewidywalna. Zakończenie tak nierealne i cukierkowe, że aż żenujące. Może dlatego, że opowieść wojenną napisało życie, a współczesną autorka.
Plus za niewybielanie Francuzów i nieumniejszanie ich win i roli w zbrodni. Gdyby autorka...
2022-12-18
Mam wrażenie, że książka jest o wszystkim... tylko nie o Koperniku....a o jego przewrocie astronomicznym jest najmniej i napisane jakby mimochodem.
Opowieść utrzymana w konwencji gawędy: nie wiem, nie ma na to dowodów, nic tego nie potwierdza, ale moim zdaniem było tak, wszystko wskazuje na to, że mogło być tak, prawdopodobnie Kopernik spotkał się z takimi trudnościami......dużo przypuszczeń, mało faktów. Sam autor nie ukrywa, że z powodu małej ilości potwierdzonych dokumentów jakie pozostały po największym polskim astronomie, wielokrotnie opiera się tylko na własnej wiedzy historycznej i znajomości realiów epoki.
W związku z tym Orliński zajmuje się wszystkim innym: europejską sytuacją geopolityczną, powstawaniem i rozwojem europejskich uniwersytetów, prawem międzynarodowym i trochę polskim, sytuacją księży w diecezji warmińskiej, koneksjami bliższej i dalszej rodziny naszego bohatera, Krzyżakami, inkwizycją, stanem dróg w Polsce epoki renesansu oraz niezwykle ważną dla czytelnika chcącego poznać dzieje Mikołaja Kopernika siatką współczesnych europejskich autostrad. Do tego wszystkiego obowiązkowo należy dodać jeszcze szpiegów, lustrację i gry komputerowe......Widać, że z braku materiału źródłowego autor "szyje" na miarę naszych czasów.....
Jakby tak się skupić na wiarygodnych wiadomościach o Koperniku zawartych w tej biografii, to byłoby tego razem może z 30, no dobra, 50 stron w 400 stronicowej książce.....
Tylko, czy mamy ochotę czytać tak grubą książkę dla tak małej ilości faktów? I to faktów powszechnie znanych, bo nic odnośnie astronoma, w tej pozycji nie zaskakuje. Powiem Wam nawet w tajemnicy (tylko nikomu nie mówcie), że w Wikipedii napisane jest to samo, tylko bardziej klarownie i bez zbędnych dygresji, a lektura notatki zajmuje 5 minut....
Musiałabym przeczytać także inne biografie napisane przez Wojciecha Orlińskiego, żeby ocenić czy jest wiarygodnym hagiografem. Może kiedyś.....
Mam wrażenie, że książka jest o wszystkim... tylko nie o Koperniku....a o jego przewrocie astronomicznym jest najmniej i napisane jakby mimochodem.
Opowieść utrzymana w konwencji gawędy: nie wiem, nie ma na to dowodów, nic tego nie potwierdza, ale moim zdaniem było tak, wszystko wskazuje na to, że mogło być tak, prawdopodobnie Kopernik spotkał się z takimi...
2023-01-22
Dzięki tej książce poznałam historię kolejnego niedocenianego za życia malarza i zdałam sobie sprawę, że miał bardzo silne związki z Polakami w Paryżu, o czym wcześniej nie wiedziałam. I to tyle pozytywów.
Jeśli chodzi o samą historię to, po wysłuchaniu wywiadu z Sylwią Zientek, spodziewałam się dużo więcej faktów biograficznych, a mniej beletrystyki. Z wywiadu wynikało, że autorka naprawdę poznała życie Amedeo Modiglianiego i ma na temat nie tylko jego życia, ale i jego sztuki dużą wiedzę. Niestety w książce tego nie widać. Jeśli chodzi o jego portret w powieści można by jego nazwisko zamienić z każdym innym ubogim artystą tamtych czasów, nie tylko z Montparnassu i wszystko pasowałoby idealnie.
Jeśli chodzi o styl to w wielu miejscach bardzo zgrzyta. Autorka raz posługuje się mową potoczną, wręcz kolokwialną, a za chwilę górnolotnymi bądź przestarzałymi określeniami, nieadekwatnymi nawet do opisywanej epoki.
Dodatkowo mam wrażenie, że w kółko czytam o tym samym: Amedeo pije więc nie maluje; maluje ale nic nie sprzedaje..... Lunia Czechowska jawi się dla mnie jako egzaltowania paniusia - skromnisia, która przyjeżdżając do Paryża uznała się za wybrankę mogąc uczestniczyć w życiu paryskiej bohemy, a z drugiej strony boi się jakichkolwiek konkretnych deklaracji czy ważnych kroków w życiu. Bohaterka typu "chciałabym, ale boję się", a jednocześnie jestem oburzona, kiedy ludzie z mojego otoczenia zmieniają swoje życie nie uwzględniając mnie w nim. Mojej sympatii niestety nie zyskała.
Bardzo dużym minusem jest brak fotografii obrazów czy rzeźb artysty zwłaszcza, że autorka opisuje je dość pobieżnie i schematycznie. Jeśli nie znacie sztuki Modiglianiego pozostaje dość częste klikanie w internecie, co może przeszkadzać, bo Zientek wspomina o wielu obrazach, szkicach, rysunkach i rzeźbach, niestety bez większego zaangażowania.
Książka dobra w kategorii powieść obyczajowa z elementami historycznymi, ale w kategorii powieść biograficzna stanowiąca wstęp do poznania sylwetki Amedeo Modiglianiego z literatury faktu, zbyt płytka i trywialna.
Dzięki tej książce poznałam historię kolejnego niedocenianego za życia malarza i zdałam sobie sprawę, że miał bardzo silne związki z Polakami w Paryżu, o czym wcześniej nie wiedziałam. I to tyle pozytywów.
Jeśli chodzi o samą historię to, po wysłuchaniu wywiadu z Sylwią Zientek, spodziewałam się dużo więcej faktów biograficznych, a mniej beletrystyki. Z wywiadu wynikało, że...
2023-04-04
To trzecia książka z serii "Filary ziemi", którą przeczytałam, a mam wrażenie, że czytam w kółko to samo, tylko imiona bohaterów się zmieniają. Książka typowo w stylu Folletta: bohaterowie jednowymiarowi, przez kilkanaście lat trwania powieści w ogóle się nie zmieniają, nie wyciągają wniosków z wcześniejszych doświadczeń. Chłopi i wyrobnicy zawsze mają pod górkę, hrabiny są wyniosłe i przemądrzałe, hrabiowie mściwi i przebiegli, a rycerze okrutni i wyrachowani. Kobiety jak zwykle kupczą ciałem, zostają wykorzystane lub zgwałcone.
Follett po raz kolejny daje świadectwo, że nie do końca zna realia średniowiecza, więc jedzie na stereotypach: mnich nosi habit, rycerz ma konia i miecz; albo wychodzi na totalnego ignoranta: wiejskie dziewki noszą sukienki, które zdejmują przez głowę......i wszyscy zawsze i na każdy niemal posiłek jedzą chleb i ser.....nie trzeba być wybitnym mediewistą, żeby wiedzieć, że to totalne bzdury.
W tym tomie hipokryzja Folletta osiąga wyżyny absurdu: Caris i jej podwójna moralność to tak irytujący wątek, że aż zęby bolą. Drogi Panie Autorze oddawanie się mężczyznom za korzyści majątkowe lub dla przyjemności, ale bez ślubu, zawsze jest dwuznaczne moralnie, a nie tylko w przypadku prostytutek, wiejskich dziewek i mściwych konkurentek, a już na pewno zasługuje na najwyższe potępienie jeśli kobieta została poślubiona bogu, nawet jeśli w okolicy uchodzi za świętą. Radziłabym się zatem określić i zdecydować zamiast stosować tak powszechne u Pana Autora podwójne standardy.
Inna irytująca mnie kwestia to wręcz chorobliwa mania Folletta do opisywania okrutnych zbrodni, gwałtów czy wyjątkowo dolegliwych bójek z zawziętością i drobiazgowością, jakby sam piszący czerpał z tego perwersyjną przyjemność. Wyjątkowo hipochondryczni Amerykanie powinni się zastanowić, czy pisarz nie potrzebuje przypadkiem pomocy psychiatrycznej.
Ostatni wątek, który mnie irytował od początku to związek Merthina i Caris, którzy według mnie nigdy specjalnie mocno nie chcieli być razem. Mieli zupełnie odmienne zapatrywanie na życie: On konstruktor, wizjoner samouk, umiejący wyciągać wnioski i wyprzedzać pomysłami jemu współczesnych; Ona: wiejska dziewczyna, może trochę inteligentniejsza od innych bo umiejąca czytać i pisać, w wiosce mogła nawet uchodzić za mądrą, ale nigdy nie zrobiła niczego wyjątkowego, postępowała według wskazówek i zaleceń innych, nie była tak jak Merthin prekursorem żadnych nowatorskich rozwiązań, zasad ani przemyśleń, zawsze opierała się na wiedzy i doświadczeniu innych i to ich metody wcielała w życie. Niespecjalnie zależało jej na Merthinie, co wielokrotnie potwierdza swoimi wypowiedziami, przemyśleniami i wyborami. Merthin niby ją kochał, czekał i tęsknił, ale nie przeszkadzało mu to wykorzystywać nadarzających się okazji i rozsiewać nasienie gdzie popadnie. Dla mnie to pod żadnym względem nie była dobrana para, a przynajmniej Follett mnie do takiego zdania nie przekonał chyba, że jedyne czym się kierował przy wyborze tych dwojga na naczelną parę tego tomu, to jego wielokrotnie artykułowane na kartach książki przekonanie, że kobieta powinna być głupsza od mężczyzny.
W drugiej połowie opowieści akcja trochę przyśpiesza i jest ciekawiej, ale niestety, zwycięża typowa dla Folletta maniera i niezależnie od tego ile zawiłości danej sytuacji zostanie wymyślonych, jak bardzo splątane zostaną losy bohaterów, to i tak, niczym w rasowej bajce dla dzieci, dobro zawsze wygra, a zło zostanie potępione. Żeby nie dobijać ostatecznie twórcy tego wiekopomnego dzieła nie przytoczę fragmentów, świadczących o tym, że akcja się nie klei, wątki, nawet drobne są niewiarygodne, a pisarz sam sobie zaprzecza, a wiele takich sytuacji przez całą fabułę się przewija.
Trochę mnie już męczą te przewidywalne i przepojone moralizatorstwem, momentami wydumane i oderwane od realiów bajki Folletta, więc ostatni tom przeczytam raczej z obowiązku, żeby nie zostawiać niedokończonej serii, niż dla przyjemności czytania.
Książka z gatunku tych, które obchodzą nas wtedy kiedy czytamy, ale po lekturze bardzo szybko o niej zapominamy. Od wielowątkowej, epickiej sagi wymagam zdecydowanie więcej, a zwłaszcza wtedy kiedy jej autor jest uznanym powieściopisarzem.
Książkę słuchałam w audiobooku w formie audioserialu wyprodukowanego przez Audiotekę. Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie rozmach tej realizacji, przy jednoczesnym zachowaniu wierności oryginalnego tekstu pisanego. Polecam tę formę poznania tej konkretnej książki. Na pewno będzie atrakcyjniejsza niż ślęczenie nad momentami mocno nudną wersją książkową.
To trzecia książka z serii "Filary ziemi", którą przeczytałam, a mam wrażenie, że czytam w kółko to samo, tylko imiona bohaterów się zmieniają. Książka typowo w stylu Folletta: bohaterowie jednowymiarowi, przez kilkanaście lat trwania powieści w ogóle się nie zmieniają, nie wyciągają wniosków z wcześniejszych doświadczeń. Chłopi i wyrobnicy zawsze mają pod górkę, hrabiny są...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-08
Książkę czyta się rewelacyjnie. Wciągająca historia prostej dziewczyny, która rządziła Rosją z bardzo dobrze oddanym tłem społecznym, historycznym i mentalnością Rosjan. Jedyne co mnie drażniło w samej Cesarzowej to fakt, że zajmowały ją błyskotki, wyśmienite jedzenie i stroje, a nigdy nie nauczyła się pisać i czytać, chociaż miała ku temu okazje.
Dla tych, którzy uważają, że w powieści jest za dużo seksu: ta kobieta urodziła dwanaścioro dzieci. Dzieci nie biorą się z powietrza. A dla innych, dla których język jest zbyt infantylny: nie można w usta prostej chłopki wkładać słów oświeconej uczonej. To dopiero brzmi żałośnie i głupio.
Polecam wszystkim, którzy szukają dobrej, barwnej, wielowątkowej powieści.
Książkę czyta się rewelacyjnie. Wciągająca historia prostej dziewczyny, która rządziła Rosją z bardzo dobrze oddanym tłem społecznym, historycznym i mentalnością Rosjan. Jedyne co mnie drażniło w samej Cesarzowej to fakt, że zajmowały ją błyskotki, wyśmienite jedzenie i stroje, a nigdy nie nauczyła się pisać i czytać, chociaż miała ku temu okazje.
Dla tych, którzy uważają,...
2023-01-28
Bardzo dobrze się czyta. Wątki oczywiste przeplatają się z tymi nieoczywistymi. Zarówno forma jak i język powieści przypadły mi do gustu. Nie przeszkadzają mi długie, kwieciste frazy, ani brak dialogów.. Książkę dzięki temu czyta się bardziej jak gawędę, niż jak powieść.
Nie zgodzę się, że jest to książka z gatunku literatury wysokiej - a jako taka była rekomendowana kilka lat temu w programie "Xięgarnia". Jest to powieść historyczna, której akcja dzieje się w XVII wieku, napisana dość swobodnie, skupiająca się bardziej na fabule niż na rozbudowanych opisach historycznych.
Zamierzam kontynuować czytanie kolejnych tomów z nadzieją, że może być tylko lepiej.
Bardzo dobrze się czyta. Wątki oczywiste przeplatają się z tymi nieoczywistymi. Zarówno forma jak i język powieści przypadły mi do gustu. Nie przeszkadzają mi długie, kwieciste frazy, ani brak dialogów.. Książkę dzięki temu czyta się bardziej jak gawędę, niż jak powieść.
Nie zgodzę się, że jest to książka z gatunku literatury wysokiej - a jako taka była rekomendowana kilka...
2023-04-02
Pierwsze co rzuca się w oczy po rozpoczęciu czytania, to fakt, że ta książka nie powstała jako pierwsza w całym cyklu i nie była planowana jako pierwsza część. Zostajemy wrzuceni, bez słowa wyjaśnienia w sam środek akcji, przez pierwsze kilkadziesiąt stron trudno stwierdzić kto jest z kim i przeciwko komu.
Do tego autorka przez kilka a nawet kilkanaście pierwszych stron przekonuje czytelnika, że główna bohaterka tego tomu, czyli Jakobina Luksemburska, to mądra inteligentna, zaradna i wyjątkowa kobieta, podczas gdy ja dostrzegam głupiutką, szarą gąskę, która gubi się w nocy w lesie, a poza tym mając lat 15 nie ma pojęcia o tym czego od niej oczekuje małżonek podczas nocy poślubnej. Wytłumaczone jej to zostaje raczej jak małemu dziecku niż jak dojrzałej, przyszłej królowej Anglii, jak przekonuje Autorka. Biorąc pod uwagę , że są to czasy średniowiecza, gdzie dzieci zaręczane były w kołysce i całe życie przygotowywane do roli władcy, nie świadczy to o wybitnej inteligencji, mądrości i dojrzałości głównej bohaterki, jak chciałaby Gregory, ale o czymś zupełnie odwrotnym. Podobnie w dorosłym życiu będąc małżonką króla Jana jest zawsze pół kroku za nim, są fragmenty w powieści, z których jasno wynika, że król nie uważa jej za pełnoprawną małżonkę, tylko za dorastające dziecko. W relacji z królową Małgorzatą również nie dopatrzyłam się przyjacielskich stosunków, wręcz miałam wrażenie, że Jakobina jest pionkiem na szachownicy Andegawenki, która rozgrywa ją jak chce z jednej strony wymagając absolutnego posłuszeństwa i poświęcenia nawet własnej rodziny, w zamian oferując niepewność jutra, porzucenie w oblężonym mieście i pozostawienie na pastwę losu po przegraniu decydującej bitwy przez wojska Lancasterów. Jakobina Luksemburska to raczej dodatek do wydarzeń niż ich motor jak podkreśla autorka, a jej rola na dworze królewskim jest nie większa od zbędnego mebla, którego szkoda się pozbyć, bo można zawsze wykorzystać.
Niestety mimo usilnych przekonywań autorki Jakobina to dla mnie typowa średniowieczna kobieta: rodząca dużo dzieci, pani majątku, w którym najlepiej się czuje, czekająca na męża będącego na ciągłej wojnie.
Wątek Jakobiny jako wizjonerki, przewidującej przyszłość też niewiarygodnie przedstawiony:albo nie rozumie co widzi, nic nie widzi, albo nie potrafi zinterpretować wizji prawidłowo.
Nie czytałam innej książki o tej postaci historycznej więc trudno mi zweryfikować jej osobę po tym dziwnym misz-maszu jaki dostałam w tej książce. Sięgnęłam po tę serię, aby poznać koleje losów największej angielskiej dynastii, ale to co tutaj dostałam jest raczej pobieżne : nie ma dokładnego odwzorowania sytuacji politycznej, gospodarczej, ani społecznej, wiele wątków bardziej sprawia wrażenie wymyślonych, czy wręcz wydumanych lub dopasowanych pod wyobrażoną opowieść niż zgodnych z rzeczywistością. Zanim sięgnę po kolejne tomy tego cyklu najpierw zapoznam się ze źródłami historycznymi, aby móc "oddzielić ziarno od plew" i innym czytelnikom też tak radzę.
To druga książka Philippy Gregory jaką przeczytałam. Jej twórczość została mi zarekomendowana jako jedne z lepszych powieści historycznych dotyczących dynastii Plantagenetów i Tudorów. Jak na razie nie dostrzegam żadnej wyjątkowości i nie podzielam zachwytów.
Pierwsze co rzuca się w oczy po rozpoczęciu czytania, to fakt, że ta książka nie powstała jako pierwsza w całym cyklu i nie była planowana jako pierwsza część. Zostajemy wrzuceni, bez słowa wyjaśnienia w sam środek akcji, przez pierwsze kilkadziesiąt stron trudno stwierdzić kto jest z kim i przeciwko komu.
Do tego autorka przez kilka a nawet kilkanaście pierwszych stron...
2023-07-19
Nie rozumiem fenomenu tej książki i nie podzielam zachwytów nad nią. Nie będzie to dla mnie ani książka roku, ani tym bardziej książka życia, najpewniej zapomnę o niej do końca tygodnia.
Na początku zaciekawiła mnie konstrukcja tej powieści - opowiadanie jednej historii z kilkunastu perspektyw, ale im dalej autorka stosowała tę taktykę, tym gorzej wyglądała realizacja. Najpierw rozdziały były długie, szczegółowe, skupiające się na najdrobniejszych bzdurach nic nieznaczących opisach i informacjach, a na końcu więcej wyczytałam z tytułu rozdziału niż z samego rozdziału, który zawierał dosłownie kilka zdań.
Pierwsze 2/3 książki czyli ok. 600-650 stron rozwleczone do granic możliwości, ciągnące się jak flaki z olejem i sprawiające wrażenie czytania w kółko o tym samym. Dopiero na ostatnich 300 stronach akcja nieco przyspiesza, a przede wszystkim otrzymujemy od autorki 2 ważne informacje, które dostajemy na równi z bohaterami powieści, a które popychają akcję znacząco do przodu. Nie wiem czy autorka miała ambicje zostać drugim Marcelem Proustem, że tak się przez większość książki roztkliwiała nad bzdurami typu wygląd bohatera, kamienie na drodze, fale na morzu, ptaki, kwiaty, pogoda itp. Natomiast pod koniec książki znacząco przyspieszyła, skracała opowieść, jakby sama się nią znudziła do tego stopnia, że nie chciało jej się rozwikłać wszystkich wątków misternie zaplątanej intrygi.
O życiu poszukiwaczy złota w Nowej Zelandii w XIX wieku nie dowiadujemy się zbyt wiele ponieważ jeden nie żyje, drugi zniknął, a trzeci znalazł tyle, żeby kupić broń. Pozostali bohaterowie nie są poszukiwaczami złota tylko ludźmi, którzy z tego złota żyją, albo znaleźli inną profesję bo na złotodajnych polach im się zdecydowanie nie powiodło.
Jeśli chodzi o życie w małym miasteczku też za dużo się nie dowiadujemy ponieważ bohaterowie traktują miasto jak miejsce, które ma im przynieść bogactwo, a nie jak swoje miejsce na ziemi. Skupiają się na sobie, swoich problemach i oczekiwaniach lub domysłach, a autorka tak rozwlekle i drobiazgowo wszystko analizuje, że o miejscu nie dowiadujemy się wiele ponad podstawowe informacje.
Bohaterowie sztuczni, sztywni, niezapadający w pamięć, nie budzą żadnych emocji i nie dają się lubić.
Nawiązania do znaków zodiaku, układu gwiazd i astrologii dla mnie bez znaczenia. Nie dostrzegam żadnego wpływu astrologii na historię, ponieważ się na tym nie znam, a autorka nie zadała sobie najmniejszego trudu, żeby nieobeznanemu czytelnikowi cokolwiek wyjaśnić, albo rozbudzić jego zainteresowanie do pogłębienia tego tematu na własną rękę.
Ogólnie książka nudna, przegadana, za długa, można byłoby ją spokojnie skrócić o połowę i nie straciłaby ani na koncepcji, ani na fabule.
Męczyłam się z nią długo, ale po przekroczeniu połowy stwierdziłam, że dokończę bardziej z chęci niezostawiania rozpoczętej lektury, niż z powodu zainteresowania fabułą. Nie polecam, ani tym, którzy nie mogą spać w nocy, ani zwłaszcza tym, którzy lubią dobrze napisane powieści historyczne. Ta książka nie jest dobrze napisaną powieścią historyczną, ani nie zapewni wam rozrywki i poczucia dobrze spędzonego czasu w bezsenną, upalną, letnią noc.
Nie rozumiem fenomenu tej książki i nie podzielam zachwytów nad nią. Nie będzie to dla mnie ani książka roku, ani tym bardziej książka życia, najpewniej zapomnę o niej do końca tygodnia.
Na początku zaciekawiła mnie konstrukcja tej powieści - opowiadanie jednej historii z kilkunastu perspektyw, ale im dalej autorka stosowała tę taktykę, tym gorzej wyglądała realizacja....
2019-02-17
Książka nie ma nic wspólnego z serią o Jeżycach, tym bardziej nie rozumiem po co została wciągnięta do tego cyklu. Bohaterowie tej historii nie pojawiają się nawet w rolach trzecioplanowych w kolejnych tomach, więc jeśli czytałaś/eś tę serię kiedy ten tom był jeszcze samodzielną, osobną książką, nie masz czego żałować i nie musisz go nadrabiać. Na pewno nie jest to literatura młodzieżowa,raczej bajeczka dla małych dzieci do czytania przed snem.
Książka nie ma nic wspólnego z serią o Jeżycach, tym bardziej nie rozumiem po co została wciągnięta do tego cyklu. Bohaterowie tej historii nie pojawiają się nawet w rolach trzecioplanowych w kolejnych tomach, więc jeśli czytałaś/eś tę serię kiedy ten tom był jeszcze samodzielną, osobną książką, nie masz czego żałować i nie musisz go nadrabiać. Na pewno nie jest to...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-16
Po raz pierwszy czytałam Rok 1984 na studiach. Wtedy lektura mnie pokonała i nie dotrwałam do końca.
Dziś, po latach, wysłuchałam książki w audiobooku.
Zadziwiające, jak przerażająco aktualny jest ten tekst 70 lat po powstaniu, w Polsce roku 2022.
Lektura obowiązkowo dla każdego myślącego, inteligentnego, dorosłego czytelnika.
Po raz pierwszy czytałam Rok 1984 na studiach. Wtedy lektura mnie pokonała i nie dotrwałam do końca.
Dziś, po latach, wysłuchałam książki w audiobooku.
Zadziwiające, jak przerażająco aktualny jest ten tekst 70 lat po powstaniu, w Polsce roku 2022.
Lektura obowiązkowo dla każdego myślącego, inteligentnego, dorosłego czytelnika.
2022-06-18
Książka zdecydowanie dla wielbicieli prozy Karola Maya i westernów. Ja nie należę do żadnej z tych osób, ale powieść przypadła mi do gustu.
Najbardziej angażował mnie watek Eli'a, a w dalszej kolejności Jenny. Zakończenie jest bardzo nieoczywiste i nieoczekiwane, na miarę wielkich mistrzów epiki.
Myślę, że niezaprzeczalną wartością tej książki jest opis nieistniejącej już kultury Indian pogranicza, który zawsze będzie cennym świadectwem dla przyszłych pokoleń. Takie książki warto wznawiać i czytać w każdym czasie.
Czytając można zauważyć kunszt literacki autora, który wykonał niewyobrażalną pracę i bardzo drobiazgowo przekazał czytelnikowi swoją gruntowną wiedzę, ale też geniusz tłumacza - Jędrzeja Polaka. Czytających po polsku nie nudzi plastyczność i sugestywność opisów nie tylko przyrody, ale też obrzędów, problemów i rozterek bohaterów. To duża sztuka, tak przetłumaczyć powieść, aby zainteresowała czytelnika z zupełnie innego kręgu kulturowego i do tego grupą etniczną, która nie istnieje. Polakowi się to udało nadzwyczajnie.
Polecam lubiącym przygodę, jako lekturę dobrą nie tylko podczas wakacji.
Książka zdecydowanie dla wielbicieli prozy Karola Maya i westernów. Ja nie należę do żadnej z tych osób, ale powieść przypadła mi do gustu.
Najbardziej angażował mnie watek Eli'a, a w dalszej kolejności Jenny. Zakończenie jest bardzo nieoczywiste i nieoczekiwane, na miarę wielkich mistrzów epiki.
Myślę, że niezaprzeczalną wartością tej książki jest opis nieistniejącej już...
2022-02-14
Kolejna książka z serii wojennych opowiastek o tym jak to w czasie wojny nie było wojny. Ile można...........Tak naprawdę to nie jest żadna powieść historyczna tylko tandetny romans osadzony w czasie II wojny światowej.
Temat fałszerzy i prób ocalenia tożsamości lepiej poznawać z reportaży, literatury faktu czy pozycji naukowych niż z takich cukierkowych opowiastek.
To jest druga książka Kristin Harmel, którą czytałam i niestety popełnia ona wszystkie błędy tej poprzedniej czyli "Żony winiarza". W pewnych momentach akcja w ogóle się nie klei i widać, że autorka dopasowuje fakty pod bieżącą sytuację (Eva pakuje się w pośpiechu i zdenerwowaniu przygotowując dokumenty potrzebne do ucieczki z Paryża, a 5 stron dalej twierdzi, że zdążyła zaszyć je w spódnicy. KIEDY?!! Gdy wyjeżdżają z matką do obcego miasta od razu trafiają pod właściwy adres, mają pieniądze, które Eva ukradła sąsiadce - o czym nigdy wcześniej nie było nawet najmniejszej wzmianki; wątek o tym jak Eva uciekła przez granicę jest tak niewiarygodny i naciągany (zważywszy ile miejsca wcześniej autorka poświęciła na to, żeby przekonać czytelnika jakie to niebezpieczne), że szkoda go nawet komentować; nie bardzo rozumiem przed czym w latach 20-tych XX wieku Żydzi musieli uciekać z Polski? W tym czasie w Polsce Żydom wiodło się bardzo dobrze, a Warszawa była technologicznie bardziej rozwiniętym i dużo bardziej zadbanym miastem niż np. Paryż.To dopiero Hitler zasiał w ludziach nienawiść do Żydów, a wojna zatrzymała na kilkanaście lat rozkwit Polski. Drugie podobieństwo do "Żony Winiarza": naiwne, do bólu żenujące główne bohaterki.....serio ma pani tak niskie mniemanie o kobietach? Niby coś tam potrafią i pomogą, ale zawsze zadają głupie pytania, nie rozumieją powagi sytuacji i są egzaltowane na potęgę. Rozumiem, że stworzenie mądrej, utalentowanej kobiety zdającej sobie sprawę z wagi własnej pracy przekracza pani światopogląd i umiejętności? Ostatnie podobieństwo z "Żoną Winiarza": afektowne, cukierkowe zakończenie rozciągniętego do granic absurdu wątku miłosnego. Aż dziwne, że kwadryga z Bramy Brandenburskiej nie pokłoniła się bohaterom w zawstydzeniu, a niedźwiedź z godła Berlina nie spłynął do ich stóp i nie przeprosił za niedogodności.
Jednakże to co mnie najbardziej uderzyło w tej książce to homofobia autorki: nieustające podkreślanie matki głównej bohaterki, że Eva jest Francuzką nie jest nikomu nic winna, a zapominanie, że oprócz tego jest też Żydówką. Rozumiem, że Francuscy Żydzi są lepsi od Polskich, Węgierskich czy Niemieckich? Poza tym co miało na celu robienie z matki egoistki zapatrzonej tylko w siebie i sprawiającej wrażenie oderwanej od rzeczywistości? Przecież to jest tak uporczywie podkreślane, że aż staje się niestrawne; na tym tle wymówki o głębokiej traumie i przemianie pod koniec życia mnie nie przekonują. Czy mam rozumieć, że według pani autorki, takie postawy przyjmowali Polacy w czasie wojny? Bo jeśli tak, to chyba się coś pani pomyliło, albo nie doczytała pani ze zrozumieniem.......nie pierwszy raz zresztą.....W każdym razie wyszła pani na homofobkę operującą stereotypami. Stereotyp jest też taki, że Francuzi to najwięksi homofobi w Europie, zwłaszcza w stosunku do Polaków.......Chociaż to tylko stereotyp, którym nie powinno się kierować, pani żenująca pisanina potwierdza go w całej rozciągłości i nie czyni bezzasadnym.
Książka dla egzaltowanych wielbicielek romansideł, które na pewno się zachwycą wielkim uczuciem i może przy okazji dowiedzą w bardzo minimalnym stopniu o sposobach fałszowania dokumentów, chociaż zapewne im to w głowie nie zostanie.
Kolejna pozycja źle przedstawiająca wojnę, powielająca kalki, spłycająca i wypaczająca heroizm i poświęcenie anonimowych bohaterów........dla myślącego czytelnika robiąca więcej szkody niż pożytku........
Kolejna książka z serii wojennych opowiastek o tym jak to w czasie wojny nie było wojny. Ile można...........Tak naprawdę to nie jest żadna powieść historyczna tylko tandetny romans osadzony w czasie II wojny światowej.
Temat fałszerzy i prób ocalenia tożsamości lepiej poznawać z reportaży, literatury faktu czy pozycji naukowych niż z takich cukierkowych opowiastek.
To...
2022-05-27
To moje piąte podejście do tej książki. Dwukrotnie próbowałam zapoznać się z pełną wersją w wydaniu papierowym - doszłam najdalej do 46 strony - przeszkadzały mi: nietypowy format książki, dziwnie nieporęczny oraz fakt, że tłumaczenia wszystkich łacińskich sentencji, od których w książce się roi na każdej niemal stronie, znajdują się na samym końcu, po tekście głównym, więc kilka razy w ciągu czytania jednej strony musiałam przerzucać cały tekst, aby znaleźć przydatne w danej chwili tłumaczenie. Później postanowiłam obejrzeć film, ale nawet Sean Connery nie uratował tej produkcji - zasnęłam w połowie. Obejrzałam też spektakl teatralny, z konieczności skróconą wersję książki, który nawet po kilku latach dość dobrze pamiętam. Nie ziewałam, nie zasnęłam i nie nudził mnie, ale mimo że był wystawiany w Teatrze Słowackiego w Krakowie, a grze aktorskiej nie można było niczego zarzucić, nie spowodował u mnie chęci ponownego sięgnięcia po lekturę. Chęć ową wzbudziły dopiero w tym roku dwa inne fakty: na początku roku wysłuchałam w audio i doceniłam jako bardzo wartościową prozę "Rok 1984" Georga Orwella, który też był do tej pory na mojej półce "niedoczytanych", gdyż nie mogłam się przez niego przebić w formie drukowanej; drugi fakt: znalazłam na Legimi audiobook czytany przez Krzysztofa Gosztyłę, jednego z moich ulubionych lektorów. Postanowiłam więc dać temu tekstowi ostatnią szansę zakładając, że jeśli nie podołam w audio, to porzucę na zawsze bez wyrzutów sumienia. Kilka razy byłam skłonna to zrobić, ale ostatecznie dotrwałam do końca.
Zarys fabuły i głównych wątków znałam z wcześniejszych prób przyswojenia sobie tej prozy, ale niestety nie dostrzegałam w niej żadnego geniuszu literackiego. Myślałam, że znajdę go w tzw. walorach pobocznych, opisach przyrody, rzeczywistości średniowiecznego opactwa czy poglądów autora, które również w swym dziele zawarł. Dziś po przebrnięciu przez całość potwierdzam swoje wcześniejsze odczucia, że nic genialnego w tej prozie nie odkryłam, a pobieżna znajomość treści w żaden sposób nie umniejsza jakości tej prozy i nie robi jej krzywdy, względem pełnej wersji tekstu.
Książka jest nudna i przegadana. Dokładne do bólu opisy przyrody, niemalże każdej ścieżki, każdego kamienia, każdego kąta, kompletnie nic nie wnoszą. Podobnie jak szczegółowe charakterystyki postaci łącznie z przedstawieniem kolei ich losu, które następnie zostają skwitowane jednym słowem komentarza, a postać albo znika, albo jej obecność i umiejętności nic nie wnoszą do fabuły. Ale najgorsze i najnudniejsze są wywody autora na tematy moralne, a dla niego raczej moralizatorskie oraz te dotyczące odautorskich poglądów na różne sprawy od literatury średniowiecznej, przez papiestwo i kościół, trucizny i rodzaje zabójstw, a kończąc na średniowiecznych nowinkach technicznych. Eco się nie hamuje , daje popis swoich wynurzeń, na każdy możliwy temat. Ja osobiście lubię w literaturze takie dygresje i nie przeszkadza mi własne zdanie autora na jakiś temat. Tak na przykład pisze Hugo w "Nędznikach" i ma to niepowtarzalną wartość nie tylko literacką, ale również historyczną. Różnica polega na tym, że Hugo żył w czasach, które opisywał, swoje poglądy i spostrzeżenia formułował na podstawie własnych przeżyć i doświadczeń. Natomiast Eco żył i tworzył na przełomie XX i XXI wieku, a pisał o czasach średniowiecznych, zamierzchłych. I to niestety czuć. Może miał o tym okresie rozległą, erudycyjną wiedzę, ale przekazał ją współczesnemu czytelnikowi w formie nudnej, kategorycznej papki, która i tak za kilka, kilkanaście dni uleci z pamięci. Moim zdaniem nie wczuł się ani w rolę średniowiecznego mnicha, ani filozofa, a najmniej moralisty i gawędziarza. Przydługie, nudnawe rozprawy o wszystkim i o niczym dobitnie zniechęcają i odbierają przyjemność z lektury.
Po 2/3 akcja nieco przyspiesza. Autor przestaje nawijać makaron na uszy, truć i moralizować i skupia się na zagadce kryminalnej, która od początku powinna być motorem wszelkich zdarzeń, ale jak już pisałam, niestety nie jest. Mimo że przez cały czas przeszkadzały mi te długie przemowy odautorskie, kiedy ich zabrakło pierwsze przyszło mi do głowy, że autor się zmęczył i postanowił doprowadzić intrygę do finału, bo wszelkie swoje poglądy mniej lub bardziej słuszne, mniej lub bardziej przestarzałe wyłożył i na niczym więcej Mu nie zależy. A cała intryga potrzebna była po to, żeby do książki zwabić czytelnika, który kryminały lubi owszem i zawsze po nie chętnie sięga, ale rozprawy filozoficzno-moralno-polityczne omija z daleka szerokim kołem. Trochę to trąci oszustwem i naciąganiem celem zdobycia szerokiego grona czytelników Panie Wielki Pisarzu.
Jeśli chodzi o postacie to mimo przydługich, rozwlekłych i nudnych charakterystyk niewiele w gruncie rzeczy się od siebie różnili. Dlatego podejrzewam, że z czasem Abbon zleje się w jedno z Malachiaszem a Berengar zastąpi Remigiusza bądź Hubertyna i nie sposób będzie przypomnieć sobie kto stał po której stronie, choć na dłuższą metę może to i tak bez znaczenia, bo przecież według samego Autora opactwo to siedlisko zła i okrutnych występków, które najlepiej byłoby zmieść z powierzchni ziemi.
Audiobook mimo ulubionego lektora i średniowiecznej oprawy muzycznej nie przykuwał mojej uwagi w takim stopniu jak zwykle się to dzieje przy słuchaniu książek w tej formie. Całe fragmenty przechodziły gdzieś obok mnie, nie wzbudzały mojej ciekawości a wręcz nużyły i nudziły, nie miałam ochoty odsłuchiwać czegoś powtórnie, ani wracać do poszczególnych fragmentów, żeby lepiej zrozumieć treść, jak się to często dzieje, kiedy jestem zaangażowana i ciekawa dalszych losów bohaterów i rozwiązań fabularnych. Poza tym miałam wrażenie, że lektor też jest chwilami zmęczony tym co czyta, często dało się słyszeć przełykanie śliny i szelest przewracanych kartek.
Polecam tylko wytrwałym i zdeterminowanym.
To moje piąte podejście do tej książki. Dwukrotnie próbowałam zapoznać się z pełną wersją w wydaniu papierowym - doszłam najdalej do 46 strony - przeszkadzały mi: nietypowy format książki, dziwnie nieporęczny oraz fakt, że tłumaczenia wszystkich łacińskich sentencji, od których w książce się roi na każdej niemal stronie, znajdują się na samym końcu, po tekście głównym, więc...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-17
Lubię Rafała Hetmana i regularnie oglądam jego kanał na youtubie. Kilka książek reportażowych przeczytanych z jego polecenia również przypadło mi do gustu. Dlatego, jak tylko dowiedziałam się, że pisze własną książkę, wiedziałam, że chcę ją przeczytać. Przeczytałam i.......
Przez 2/3 książki czytałam o tym, co już wiem o Żydach z innych publikacji,: że byli najbardziej poszkodowanym narodem w czasie II wojny światowej i że Żydzi to zawsze ci biedni, maltretowani, zabijani, najbardziej niezrozumiani i najmocniej poszkodowani. Polacy, Ukraińcy, Niemcy to ci źli, donosiciele, mściciele, zabójcy, konfidenci i oprawcy tych biednych Żydów. Nie godzę się na takie traktowanie narodów. Nigdy nie jest tak, że cały naród jest zły, a inny cały naród jest psem do bicia. Źli są ludzie bez względu na narodowość. Konkretne osoby, a nie całe nacje. Czytając taką samą narrację po raz kolejny zastanawiałam się, po co ta książka powstała? Aby ocalić od zapomnienia? Na tym etapie jednak nie, bo to wtórna narracja, jak wcześniej pisałam, obecna w wielu książkach na ten temat. Nie jest to też jedyna książka o Izbicy, o czym pisze sam autor powołując się na wcześniejsze pozycje, jako literaturę źródłową dla swojego reportażu.
Dopiero ostatnia część książki jest dla mnie wartościowa, bo zawiera osobiste historie wciąż żyjących Żydów pamiętających czasy pogromu w Izbicy, albo żyjących ze świadomością swojego żydowskiego pochodzenia, którego korzenie właśnie do Izbicy sięgają. I to jest w tej książce najwartościowsze, godne zapamiętania i świadectwa. To powinno stanowić najważniejszą część tej książki, powinno zostać rozwinięte i porządnie udokumentowane, a nie być tylko marginalnym dodatkiem. To świadectwa ludzi są najbardziej cenne - i to najlepiej takie z pierwszej ręki, zamiast tych powtarzanych na zasadzie: "ktoś widział, ktoś słyszał, ktoś kogoś znał, ale tak naprawdę to nie wiadomo co, gdzie, kiedy i jak". O dziwo z tych świadectw wynika, że niekoniecznie i nie wszyscy Polacy byli źli, a nie każdy Ukrainiec czy Niemiec, to morderca.
Ponadto miałam wrażenie, że książka jest źle zredagowana. Autor wiele historii pourywał w najmniej fortunnym momencie, do niektórych kilkakrotnie wraca, przez co mam wrażenie, że czytam kolejny raz to samo. Powinien być też jeden konkretny, osobny rozdział o izbickim getcie tranzytowym. Skąd się wzięło, czym było, jak było zorganizowane, jak działało. Tak aby najmniej zorientowany czytelnik mógł bez problemu zrozumieć sedno problemu i nie musiał sobie doczytywać w innych źródłach i szukać podstawowych informacji na własną rękę.
Doceniam tę książkę za dwie rzeczy: zwrócenie uwagi na metodyczne wymazywanie historii i obecności Żydów w historii Polski, na skalę jakiej nie byłam świadoma oraz uświadomienie, że praktycznie każde, najmniejsze nawet polskie miasteczko czy wioska może mieć do opowiedzenia podobną jak Izbica historię polsko-żydowskiego współistnienia.
Na pewno zapoznam się z kolejnymi reportażami autora i dam w przyszłości kolejną szansę jego pisarstwu. Jeśli chodzi o debiut - mógł być lepszy i wartościowszy.
Lubię Rafała Hetmana i regularnie oglądam jego kanał na youtubie. Kilka książek reportażowych przeczytanych z jego polecenia również przypadło mi do gustu. Dlatego, jak tylko dowiedziałam się, że pisze własną książkę, wiedziałam, że chcę ją przeczytać. Przeczytałam i.......
Przez 2/3 książki czytałam o tym, co już wiem o Żydach z innych publikacji,: że byli najbardziej...
2023-07-21
Po książkę sięgnęłam, aby poszerzyć swoją wiedzę na temat kobiet, które odegrały znacząca rolę w wojnie dwóch róż, a także pod wpływem powieści Philippy Gregory o Jakobinie Luksemburskiej. Chciałam poznać więcej faktów z życia bohaterki i przede wszystkim umiejscowić ją w czasie, bo niestety w książce "Władczyni rzek" zostajemy wrzuceni w sam środek akcji i nie bardzo wiadomo kto z kim przeciw komu i dlaczego.
Książka podzielona jest na 3 rozdziały, trzech różnych autorów, napisane w formie esejów dotyczących Jakobiny Luksemburskiej, Elżbiety Woodville i Małgorzaty Beaufort. Już sam wstęp napisany przez Gregory trochę mnie zniechęcił; był przydługi i nudnawy, a do tego tłumaczący oczywiste oczywistości tak, jakby był obliczony na dodanie książce objętości. Najsłabiej wypadł esej Philippy Gregory o Jakobinie Luksemburskiej, który tak naprawdę był o Małgorzacie Andegaweńskiej, a główna bohaterka robiła za tło. Nie ma tutaj żadnych więcej informacji o Jakobinie ponad to, co zostało napisane w powieści "Władczyni rzek". Poza tym nie dostajemy tutaj konkretnych, potwierdzonych historycznie informacji, a raczej poruszamy się w sferze domysłów i przypuszczeń. Gregory bardzo często używa określeń "prawdopodobnie", "być może", "można przypuszczać" itp. Dodatkowo w pewnym momencie posługuje się wieloma tymi samymi imionami różnych diuków, baronów, szlachciców, więc trudno się połapać o kim mowa. Trochę mnie rozczarowało, że doktor historii, czyli teoretycznie osoba z dużą wiedzą historyczną, napisała najsłabszy esej. Poza tym to trzecia książka Gregory jaką czytałam i uważam, że nie potrafi ona ciekawie przekazać posiadanych informacji, nie umie łączyć przekonująco i atrakcyjnie faktów historycznych z fikcją. Skupia się bardziej na romansach, plotkach i bzdurach, zamiast opierać fabułę na prawdziwych wydarzeniach przez co tworzy raczej płytkie romansidła na tle epoki niż pełnoprawne powieści historyczne. Na tę chwilę nie mam o pani Gregory dobrego zdania, jako o pisarce powieści historycznych. Znam lepszych autorów.
Dwa pozostałe eseje stały na dużo wyższym poziomie pod względem merytorycznym. Najwięcej dowiedziałam się z tego o Małgorzacie Beaufort. Autor potrafił przedstawić własne hipotezy, wywiedzione na podstawie swoich badań i zrobił to wiarygodnie, zgodnie ze znanymi i potwierdzonymi powszechnie faktami, a do tego nie popadł ani w przesadę, ani w megalomanię. Pani Gregory mogłaby się uczyć od Michaela Jonesa.
To co jeszcze mi przeszkadzało, to powtarzalność treści. W każdym z trzech esejów są fragmenty opisujące bitwy, decyzje, czy koligacje rodzinne, które zostały już wcześniej wyjaśnione przez innego współautora.
W odniesieniu do tej książki liczyłam na dużo więcej niż dostałam. Mam jeszcze jedną pozycję popularnonaukową dotyczącą tych samych postaci, napisaną przez inną historyczkę i mam nadzieję, że ta druga praca mnie nie zawiedzie i rozjaśni te zawiłości, które nadal nie zostały przekonująco przedstawione w opracowaniu Gregory, Baldwina i Jonesa.
Po książkę sięgnęłam, aby poszerzyć swoją wiedzę na temat kobiet, które odegrały znacząca rolę w wojnie dwóch róż, a także pod wpływem powieści Philippy Gregory o Jakobinie Luksemburskiej. Chciałam poznać więcej faktów z życia bohaterki i przede wszystkim umiejscowić ją w czasie, bo niestety w książce "Władczyni rzek" zostajemy wrzuceni w sam środek akcji i nie bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-13
Rzadko, czytając książki mam skojarzenia z konkretnymi osobami. Ta lektura wyjątkowo przywodzi mi na myśl aż dwie osoby.
Pierwszą z nich jest polski piosenkarz popowy Andrzej Piaseczny, a to za sprawą wywiadu, w którym przytoczył taką oto anegdotę dotyczącą jego współpracy z innym piosenkarzem, autorem tekstów i kompozytorem Sewerynem Krajewskim: "Kiedyś pokazałem Sewerynowi napisany przeze mnie tekst najnowszej piosenki. Seweryn przeczytał, pokiwał głową i powiedział: "No dobrze...,ale o czym to jest? Tekst wtedy jest dobry i ma szansę stać się przebojem, jeśli jest o czymś, więc o czym to jest?"
Dokładnie takie samo pytanie zadawałam sobie ja czytając "Agrigento". Tekst poprawny (oprócz kilku wpadek polskiej, jak sądzę korekty), zgrabnie napisany, ale o czym? Tematów mamy tutaj do wyboru, do koloru: starożytność, mitologia, przemijanie, niespełniona miłość, nieszczęśliwa para, arystokracja oraz mafia aż z trzech perspektyw: skruszonego gangstera, czynnego mafiosa i staruszka, który nie uczestniczy i nie sympatyzuje, ale zawsze chętnie uratuje nawróconego przestępcę zarówno przed bolesnym odwetem mafii jak i każącym ramieniem sprawiedliwości. Niestety ten osobliwy misz masz nie dość, że nie ma punktów stycznych, to jeszcze do niczego konkretnego nie prowadzi i nic konkretnego nie przekazuje.
Druga osoba, z którą kojarzę tę książkę to Agata Passent - admiratorka kultury wysokiej i promowania literatury przy filiżance wybornej angielskiej herbaty, z oryginalnej angielskiej porcelany, którą popijając nie zapominamy o odchyleniu i koniecznie wyprostowaniu z gracją godną arystokratki małego palca prawej dłoni. O literaturze w towarzystwie tak wykwintnego napoju mówimy oczywiście tylko i wyłącznie górnolotnymi frazesami. Frazesy te niestety często odarte z przesadzonej egzaltacji zazwyczaj stają się pustosłowiem. Taki sposób mówienia, czy też dyskutowania o literaturze zaproponowała owa Pani w zapewne swoim mniemaniu, do którego dość nieudolnie starała się przekonać widzów, elitarnym programie "Xięgarnia" emitowanym w telewizji TVN24, w którym po raz pierwszy o tej książce usłyszałam, w sposób opisany powyżej. Program jakiś czas temu "zrobił przysługę" wszystkim bibliofilom i zagorzałym czytelnikom i uprzejmie upadł. Na długo przed tym zanim program żywota swego dokonał, ja przestałam go oglądać z szacunku dla współprowadzącego Filipa Łobodzińskiego, którego cenię za tłumaczenia, ale któremu szczerze współczułam i roli i współprowadzących w tym programie. Choć uczciwie przyznać trzeba, że jako jedyny z szacownego grona gospodarzy programu, zawsze był najlepiej przygotowany. Jak wspomniałam w tym programie po raz pierwszy usłyszałam o tym dziele z ust wspomnianej Pani Passent rozpływającej się nad zaletami i wartościami wspomnianego tekstu. Niestety w owym czasie dość bezkrytycznie podchodziłam do jej poleceń i dopiero z czasem zrozumiałam, że to co Pani Agata mówi często i gęsto rozmija się z tym co znajdujemy w książce, a jej zachwyty wygłaszane są bez znajomości fabuły, a śmiem twierdzić również bez czytania, na podstawie jedynie opisu z okładki.
Zwiedziona słowami wspomnianej osoby, postanowiłam poczuć się jak wyrobiony czytelnik, dostępujący zaszczytu obcowania z literaturą wysoką. Moje oczekiwania były równie wielkie jak rozczarowanie po przeczytaniu. Jako osoba kierunkowo wykształcona umiem odróżnić literaturę wartościową od popularnego czytadła, wyłapać konteksty, zrozumieć subtelne aluzje i czerpać przyjemność z obcowania z poetyckim językiem. Niestety w tym dziele nic takiego nie znalazłam i żadnej przyjemności z czytania nie odczułam. Poszukując wartości i uniwersalnego przekazu, znalazłam opowieść o starożytności, ani to odkrywczą, ani nową. Opowiedzianą już w innych publikacjach dużo lepiej w innych odsłonach. Uniwersalizm zawierający się w jednym zdaniu: "każdą cywilizację prędzej czy później czeka zagłada z tych samych powodów, tylko z pomocą innych metod" nie jest prawdą objawioną, tylko faktem stwierdzonym i przyjętym do wiadomości już dawno, dodatkowo popartym niezaprzeczalnymi świadectwami, więc ani autor tej myśli nie stworzył, ani tym bardziej nie udowodnił. Poza tym w literaturze wysokiej postacie powinny charakteryzować się zróżnicowaniem charakterologicznym oraz głębokim życiem wewnętrznym. Postacie tej powiastki nie mają ani charakterów, ani głębi, a życie wewnętrzne jest tak samo niespotykane jak pingwiny na Saharze. Wątek współczesny żywcem wzięty z podrzędnego romansu: ona chciałaby, ale się boi; on chciałby, ale musi się jeszcze zastanowić, do tego trochę sensacyjnych scen kryminalnych z udziałem mafii, która nawet maluchów nie jest w stanie przestraszyć oraz jako bonus przewodnik turystyczny po chyba wszystkich możliwych sycylijskich kościołach.
Po drobiazgowej analizie tego wybitnego i ubogacającego, według niektórych, utworu odpowiedź na postawione na początku pytanie "O czym to jest?" Może być tylko jedna: "Dokładnie o niczym". Kolejna opowiastka jakich wiele, która popychana kołem zamachowym popytu, nowocześnie zwanym marketingiem miała być namiastką obcowania z wielkim dziełem, promowanym w ambitnym programie, a okazała się Wielkim Oszustwem.
Ja nie polecam, choć z przeczytanej książki naukę wyciągnęłam: "Ufaj sobie i swoim wyborom czytelniczym, a do poleceń podchodź z ciekawością i otwartą głową, ale przede wszystkim z dystansem, tym większym im polecenie żarliwsze". Polecam innym podobne podejście, a tę "pierwszorzędną podróbę" szczerze radzę omijać szerokim kołem.
Rzadko, czytając książki mam skojarzenia z konkretnymi osobami. Ta lektura wyjątkowo przywodzi mi na myśl aż dwie osoby.
Pierwszą z nich jest polski piosenkarz popowy Andrzej Piaseczny, a to za sprawą wywiadu, w którym przytoczył taką oto anegdotę dotyczącą jego współpracy z innym piosenkarzem, autorem tekstów i kompozytorem Sewerynem Krajewskim: "Kiedyś pokazałem...
2022-02-09
Nie znam szczegółowo historii Wallis Simpson i Edwarda VIII i ta książka spowodowała, że mam ochotę przeczytać na ten temat coś historycznego lub biograficznego. Autorka podaje nawet kilka zachęcająco brzmiących tytułów w posłowiu do swojej książki. Co do części historycznej nie mam zbyt wielu uwag właśnie dlatego, że słabo znam oryginalną historię, a także dlatego, że Autorka sama na końcu książki wyjaśnia co jest prawdą, a co zmyśliła.
Natomiast co do fikcji - strasznie mnie irytowała świętoszkowata Mary i jej przesadna skromność oraz brane za dobrą monetę: małostkowość i zacofanie. Chyba wbrew intencjom Autorki Wallis nie budziła we mnie ani oburzenia, ani innych skrajnych emocji, wielkiej sympatii też do niej nie czułam. Była mi dość obojętna a protekcjonalny sposób traktowania mary (nieustannie tutaj podkreślany i dawany do zrozumienia), jakoś mnie nie raził.
Raziła mnie za to Rachel i jej wieczne pretensje oraz krótkowzroczność połączona z wykluczającymi się postawami. Nie można być jednocześnie silną, zaradną bizneswoman, a w następnej linijce użalać się nad swoją trudną sytuacją i brakiem wsparcia od otoczenia.
Wątek z więzieniem, wprowadzony tylko po to aby Rachel mogła udowodnić siłę swoich uczuć, jak dla mnie zbędny i bezsensowny zwłaszcza, że przez 80% książki jest nam wmawiane na każdej stronie,że to Alex jest tym, który powinien dowieść swoich uczuć.
Natomiast łączenie wątku Wallis z wątkiem Diany, mimo wielu podobieństw, moim zdaniem dość nieszczęśliwe.
Myślę, że Diana zasługuje na osobną opowieść spod pióra tej pisarki.
Gdyby wątek współczesny został bardziej dopracowany, na pewno oceniłabym całość wyżej, a tak to tylko "miły czasoumilacz", bez fajerwerków.
Nie znam szczegółowo historii Wallis Simpson i Edwarda VIII i ta książka spowodowała, że mam ochotę przeczytać na ten temat coś historycznego lub biograficznego. Autorka podaje nawet kilka zachęcająco brzmiących tytułów w posłowiu do swojej książki. Co do części historycznej nie mam zbyt wielu uwag właśnie dlatego, że słabo znam oryginalną historię, a także dlatego, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-07
Przez pierwsze 30% książki w ogóle nie mogłam się zainteresować treścią. Bardzo przeszkadzał mi styl autorki, moim zdaniem, chaotyczny. Później było lepiej, ale nie umiem ocenić, czy styl mi przestał przeszkadzać, czy uległ poprawie.
Do czasu przeczytania tej książki nie wiedziałam nic o istnieniu "Tyfusowej Mary" i dlatego doceniam to, że powstała i dzięki niej, ta znana w Ameryce postać przebije się do świadomości ludzi z innych kontynentów i przede wszystkim zostanie przypomniana szerokiemu gronu odbiorców.
To czego mi tutaj zabrakło, to szerszy kontekst medyczny i brak dokładnego wyjaśnienia sposobów zarażania i bezobjawowego nosicielstwa. Za mało konkretów, za dużo skupiania się na rozterkach miłosno-związkowych.
Denerwowała mnie też okropnie postać i postawa Alfreda. Nieustannie się zastanawiałam jak Mary z nim wytrzymuje i dlaczego z takim uporem ciągnie ten związek. Nie do końca zgadzałam się z motywacjami głównej bohaterki i jej wyborami odnośnie pracy, po diagnozie. Nie obwiniam o to Mary, tylko raczej autorkę, która nie opisała ich w sposób przekonujący, dla mnie jako czytelnika.
Doceniam tę książkę, tak jak zazwyczaj każdą powieść historyczną, za ukazanie panoramy społeczno-ekonomicznej dziewiętnastowiecznego Nowego Jorku.
Jeśli trafię na kolejne książki poświęcone Mary Mallon, to z pewnością po nie sięgnę, najlepiej w formie literatury faktu lub reportażu.
Polecam przyjrzeć się temu tytułowi, może wzbudzi waszą ciekawość, dotyczącą początków epidemii tyfusu w Ameryce też wzbudzi, podobnie jak wzbudził moją.
Przez pierwsze 30% książki w ogóle nie mogłam się zainteresować treścią. Bardzo przeszkadzał mi styl autorki, moim zdaniem, chaotyczny. Później było lepiej, ale nie umiem ocenić, czy styl mi przestał przeszkadzać, czy uległ poprawie.
Do czasu przeczytania tej książki nie wiedziałam nic o istnieniu "Tyfusowej Mary" i dlatego doceniam to, że powstała i dzięki niej, ta znana w...
Największym minusem tej książki jest sposób narracji. Książkę czyta się jak opowiadanie osoby trzeciej, a nie jak tekst właściwy. Przez taki sposób opisu wydarzeń nie poznajemy w ogóle warstwy psychologicznej bohaterów ich myśli i uczuć, co powodowało, że nie zżyłam się z nimi w najmniejszym stopniu. O ile historię przez jakiś czas będę pamiętać, to sylwetki bohaterów, a nawet ich imiona zapomnę zaraz, gdy usiądę do kolejnej książki.
Sama historia była ciekawa, a wątki polityczno-historyczne mnie nie nudziły, bo bardzo je lubię w literaturze popularnej. Miałam jednak wrażenie, że całość jest jednym wielkim skrótem, pisanym trochę "po łebkach", a wątki fikcyjne były momentami tak przesłodzone, że aż niestrawne, z drugiej strony intrygi obyczajowe, zwłaszcza ta z nieślubnym dzieckiem szyte tak grubymi nićmi, że nawet największy gamoń by się domyślił.
Nie żałuję, że sięgnęłam po tę lekturę, ale czuję też niedosyt i lekkie rozczarowanie. Gdyby tekst był bardziej angażujący, dopracowany rozbudowany, a kompozycja lepiej przemyślana, przyjemność czytania byłaby dużo większa. Nie skreślam tej Autorki i na pewno sięgnę po inne jej książki, tylko tym razem może te wcześniejsze.
Największym minusem tej książki jest sposób narracji. Książkę czyta się jak opowiadanie osoby trzeciej, a nie jak tekst właściwy. Przez taki sposób opisu wydarzeń nie poznajemy w ogóle warstwy psychologicznej bohaterów ich myśli i uczuć, co powodowało, że nie zżyłam się z nimi w najmniejszym stopniu. O ile historię przez jakiś czas będę pamiętać, to sylwetki bohaterów, a...
więcej Pokaż mimo to