-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2015-06-01
2014-08-30
ŚWIAT WYPEŁNIONY PO BRZEGI
„Droga królów” to istny majstersztyk. To opowieść o bohaterstwie, odpowiedzialności i trudnych życiowych decyzjach, obleczona magicznym klimatem krainy Rosharu. Autorowi nie można odmówić niebywałego kunsztu pisarskiego i fantastycznej wyobraźni.
Już na samym początku Brandon Sanderson częstuje nas ogromną ilością postaci, miejsc i niezwykłych przedmiotów nie z tego świata. Pojawiają się tutaj bardzo ciekawe istoty – spreny – które są tajemniczymi duchami krążącymi po całym świecie. Wszystko, co istnieje w magicznej krainie stworzonej przez Sandersona, ma swoje odzwierciedlenie w tych duchach zbierających się w danych miejscach, krążących wokół gnijących ran, jak zgniłospreny, czy też latających wysoko na niebie – wiatrospreny. Także wszystkie emocje kumulujące się w człowieku przyciągają właściwe sobie spreny, które krążą w pobliżu czekając na okazję by się ujawnić.
Jest to świat tajemniczy, nie pozbawiony fantastycznych krain, obfitujących w różnorodne gatunki roślin i zwierząt. Są wśród nich skałopąki, śliskoskały, chulle, czarnozguby i inne. Piękna, niezwykła przyroda, tętniąca życiem roślinność, zwierzęta tak bardzo różne od tych dobrze nam znanych, malownicze krainy opisane językiem pełnym wyszukanych metafor i porównań – to wszystko sprawia, że czytelnik zostaje wchłonięty przez ten cudowny świat i, podróżując wraz z bohaterami powieści, napawa się jego niecodziennością i magią.
To wszystko stanowi tło dla wartkiej akcji i ciekawie nakreślonych sylwetek bohaterów. Na pierwszy plan wysuwają się czterech postaci. Mamy oto Kaladina – człowieka, który miał być chirurgiem, a został wojownikiem w armii Amarama, Schallan – dziewczynę skrywającą prawdziwą twarz za maską upartej, rządnej wiedzy kobiety, marzącej o zostaniu podopieczną heretyczki Jasnah Kholin. Równorzędnie poznajemy Szetha, kłamcę z Shinoratu, zabójcę w bieli, posługującym się Ostrzem Odprysku i potrafiącym wiązać Burzowe Światło, a także arcyksięcia Dalinara – człowieka niezwykle mądrego, którego jednak gnębią wizje pojawiające się podczas każdej arcyburzy. To od tych postaci zależą dalsze losy Rosharu.
Podstawowym tłem wydarzeń jest wojna prowadzona od niepamiętnych czasów między królestwem Althekaru a wrogim ludem Parshendich. Autor w wyśmienity sposób opisuje bitwy. Mimo że w trakcie takich scen zwykle panuje całkowity chaos, to w „Drodze królów” batalie opisane są w sposób przejrzysty i logiczny. Bez najmniejszych problemów możemy sobie wyobrazić krwawą jatkę rozgrywającą się na polu bitwy. Najczęściej zbrojne potyczki opisywane są z punktu widzenia kilkorga ludzi, których zmagania z wrogiem ukazane są na tle całej armii, a to daje ogląd na wszystko, co co dzieje się dookoła.
Akcja nakreślona jest w sposób bardzo przejrzysty. To sprawia, że czytelnik może zagłębić się w wydarzenia bez obaw, że w pewnym momencie się zagubi. Dodatkowo powieść pisana jest prostym, lekkim językiem. Nie ma tu zbyt dużej ilości skomplikowanych nazw własnych. Szybko zapoznajemy się z bohaterami, których sylwetki kipią różnorodnością i indywidualnością. Autor zgrabnie nakreśla główny wątek, a wszelkie tajemnice nie są pozostawione na przesadnie długi czas w ukryciu, co zapobiega zniecierpliwieniu i powoduje, że pragniemy odkryć to, co jeszcze nie zostało ujawnione.
Wiele jest tutaj magii sączącej się z każdej strony książki i przenikającej do wyobraźni czytelnika. Niesamowita moc Burzowego Światła działa cuda, a tajemnicze, drogocenne duszniki są w stanie przemienić kamień w cokolwiek innego. Czytając „Drogę królów” zatracamy się bez reszty w tej magicznej krainie, tak bardzo różnej od otaczającej nas rzeczywistości.
Brandon Sanderson pieczołowicie zadbał o to by czytelnik nie nudził się podczas lektury jego wcale nie krótkiej powieści. Kiedy tylko przyzwyczajamy się do charakterystycznych cech krajów prezentowanych w „Drodze królów”, autor przenosi nas w zupełnie inne miejsca, które ponownie rozbudzają naszą wyobraźnię. Podobnie rzecz się tyczy bohaterów. W momencie gdy przywykamy do danych postaci, dodawane są kolejne osoby. To z jednej strony sprawia, że czytelnik ani przez chwilę nie czuje się znudzony, a z drugiej strony powoduje, że cały ten świat dozowany jest odpowiednimi miarami, by nie przytłoczyć nas swym ogromem – w każdym tego słowa znaczeniu.
Rzeczą oczywistą jest fakt, że nie obyło się tutaj bez klasycznych motywów literackich, jak chociażby topos heroicznego bohatera, walczącego o lepsze jutro. Kaladin to postać posiadająca typowe cechy herosa. Jest on odważny, mężny, gotowy do poświęceń, a jego działaniom przyświecają wyższe idee. Niemniej jednak autor wprowadził do swojej powieści wiele świeżych, ciekawych pomysłów i dzięki temu nie jest ona banalna ani oklepana.
Brandon Sanderson stworzył prawdziwą perełkę literatury fantasy. Powieść obfituje w fascynujące krainy, zamieszkane przez dziwaczne istoty i różnorodnych ludzi. Nawet pogoda jest tutaj nieprzewidywalna i nieokiełznana. Z każdym miejscem wiążą się odmiennie nacechowani jego mieszkańcy, a także charakterystyczna fauna i flora. Ogromnie polecam tę książkę każdemu miłośnikowi gatunku, ale także wszystkim, którzy choć na chwilę pragną oderwać się od zgiełku i hałasu otaczającego świata i poszybować na skrzydłach wyobraźni wprost do świata pełnego magii.
ŚWIAT WYPEŁNIONY PO BRZEGI
„Droga królów” to istny majstersztyk. To opowieść o bohaterstwie, odpowiedzialności i trudnych życiowych decyzjach, obleczona magicznym klimatem krainy Rosharu. Autorowi nie można odmówić niebywałego kunsztu pisarskiego i fantastycznej wyobraźni.
Już na samym początku Brandon Sanderson częstuje nas ogromną ilością postaci, miejsc i niezwykłych...
2014-06-01
ŚMIERĆ NIGDY NIE JEST KOŃCEM
„Alicja i lustro zombi” to druga część cyklu pt. „Korniki Białego Królika”. Jest to powieść młodzieżowa. Bardzo dobrze napisana zręcznym młodzieżowym piórem. Opisy są tutaj bardzo wymowne i na szczęście niedługie. Dialogi z kolei płynne i doskonale prowadzone. Świat zapisany na kartach książki poznajemy oczami Alicji Bell. Jest to świat niezwykły, bowiem poza sferą, którą dostrzega każdy przeciętny człowiek istnieje też rzeczywistość o wiele bardziej przerażająca, wręcz mrożąca krew w żyłach. Jest to rzeczywistość, którą mogą dostrzec jedynie nieliczni. Niemalże co noc mierzą się oni z nieprzeciętnym złem. Na świat wychodzą ze swych gniazd okrutne istoty, zombi, które są nienasycone, wiecznie głodne. Pożądają one dusz ludzkich, żywią się nimi i nie cofną się przed niczym, by choć na chwilę złagodzić to bezgraniczne pragnienie. Grupy zabójców gromadzą się wówczas, by nie pozwolić nieumarłym na rzeź, która z pewnością rozegrałaby się, gdyby nikt nie czuwał nad niczego niepodejrzewającymi ludźmi, śpiącymi w ciepłych łóżkach, żyjącymi w swych śmiesznie bezpiecznych rzeczywistościach.
Ali należy do grupy Cole'a Hollanda. Są to nie tylko towarzysze broni, lecz także przyjaciele, którzy gotowi są na każde poświęcenie w imię przyjaźni, miłości i chęci ochronienia niewinnych, bezbronnych ludzi. Choć czasem zdarzają się między nimi różne spięcia, to kiedy w zasięgu wzroku pojawiają się zombi, niesnaski przestają mieć znaczenie, a oni stają ramię w ramię by po raz kolejny odnieść zwycięstwo i pokazać potworom, gdzie jest ich miejsce. Fantastyczna jest ta ogromna więź, jaka łączy Alicję, Cole'a, Bronxa, Szrona, Trinę, Mackenzi i innych. Kiedy sytuacja staje się coraz bardziej poważna, do grona zabójców dołączają inni. Wśród nich również Veronica i Gavin, którzy wprowadzają niemały zamęt, ale też dzięki nim zwiększają się szanse na pokonanie zombi i ludzi w kombinezonach, którzy stoją po stronie zła.
Książka słusznie została zakwalifikowana do gatunku powieści paranormal romance. Między Colem i Alicją coraz bardziej iskrzy. Kiedy jednak Ali myśli, że nic już nie stoi naprzeciw ich związkowi, pojawiają się coraz to nowe problemy. Nie jest to, jakby można było przypuszczać, związek łatwy, bowiem wielki i odważny Cole Holland nie jest w stanie dopuścić do siebie miłości, gdyż boi się odtrącenia. Dodatkowym utrudnieniem stają się wizje, które ku zdziwieniu wszystkich nie pojawiają się jedynie pomiędzy Alicją i Colem. Mimo że niewiele z nich wynika, przysparzają one dziewczynie coraz to większych problemów. Dzięki temu mamy też wiele zwrotów akcji, co tylko dodaje dreszczyku emocji podczas czytania.
Każdego z bohaterów książki autorka wyróżniła swoistym charakterem. Mimo postawnych sylwetek Cole, Bronx i Szron są w głębi duszy kochającymi swoje dziewczyny chłopcami. Jak większość zabójców mają dwie twarze. Jednak to przyjazne i miłe wnętrze skrywają pod skorupą nieosiągalnych, złych, brutalnych chłopaków, którym lepiej nie wchodzić w drogę. Podobnie rzecz się ma z dziewczynami należącymi do ich grupy. Mimo to wszyscy potrafią się czasem otworzyć i wówczas poznajemy ich prawdziwe oblicza, które emanują delikatnością, a każde z nich ma w sobie to „coś”. Poza zabójcami do tego szalenie interesującego towarzystwa dołącza Kat – najlepsza przyjaciółka Alicji. Mimo że nie może ona zobaczyć zombi, stara się ze wszystkich sił pomagać przyjaciołom w walce i wspierać ich w tym co robią.
Wraz z Alicją oraz jej przyjaciółmi wkraczamy w świat, który tylko z pozoru jest zwykły, szary i przeciętny. Ali jest nastoletnią zabójczynią – i to nie byle jaką. Ma te same moce co reszta zabójców, jednak oprócz tego potrafi wywołać w swojej duchowej postaci płomień, który ogarnia całą jej duszę i wszystkie zombi, które śmiały zaatakować ją lub któregoś z jej towarzyszy. Pozornie wiedzie ona zwyczajne życie nastolatki po przejściach (pamiętajmy, że podczas wypadku samochodowego zginęła cała jej rodzina, a jej rodzice zostali na dodatek pożarci przez wiecznie nienasycone, krwiożercze bestie). Ali nie załamuje się jednak. Kiedy na ziemi pojawiają się nieumarli, dziewczyna wraz z towarzyszami wychodzi im naprzeciw, ratując tym samym tych, którym nie jest dane zobaczyć te przerażające istoty będące niegdyś ludźmi.
Siła i determinacja główniej bohaterki jest niezwykła. Dodatkowo urzeka ona swoją dobrocią i emanującą miłością. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że przyjdzie jej się zmierzyć z samą sobą, ze swoją ciemną stroną, do tej pory ukrytą gdzieś głęboko na dnie duszy, wyczekującą na moment, w którym, nadarzy się możliwość przejęcia kontroli. W jednej z bitew zostaje ona ugryziona przez zombi, a antidotum na zombiczy jad nie przynosi poprawy, ani ulgi. Dziewczyna szybko staje się zagrożeniem dla swoich bliskich, a jej stan wciąż się pogarsza.
Z uwagi na to, że jest to powieść młodzieżowa, nie szykowałam się na tryskającą zewsząd krew i makabryczne opisy walk. Brakowało mi jednak tej ciszy przed burzą, narastającego napięcia, które każe przewracać kolejne strony w oczekiwaniu na wybuch, zwrot akcji lub grom z jasnego nieba. Mimo że akcja jest tutaj wartka, to niestety przewidywalna w wielu miejscach. Niemniej jednak
„Alicja i lustro zombi” to powieść o wielkiej przyjaźni, potrafiącej miażdżyć wszelkie problemy, które zło stawia na drodze człowiekowi. Jest to historia ogromnej miłości, która trwa na przekór przeciwnościom losu. To też zderzenie ze światem rządzonym innymi prawami, światem, w którym toczy się ciągła walka dobra ze złem i tylko od grupy nastolatków zależeć będzie, czy dobro po raz kolejny zwycięży, czy też mrok położy swe wstrętne łapy na tym co piękne i czyste niczym źródlana woda. Jeśli więc chcecie dowiedzieć się, czy miłość Ali i Cole'a przetrwa trudny egzamin jaki stawia przed nimi los i czy głównej bohaterce uda się przezwyciężyć ogarniającą ją jej własną mroczną stronę, czy też ulegnie i znajdzie się w jednym szeregu ze znienawidzonymi potworami, koniecznie przeczytajcie powieść Geny Showalter.
Dziękuję Wydawnictwu Harlequin MIRA za udostępnienie książki do recenzji.
ŚMIERĆ NIGDY NIE JEST KOŃCEM
„Alicja i lustro zombi” to druga część cyklu pt. „Korniki Białego Królika”. Jest to powieść młodzieżowa. Bardzo dobrze napisana zręcznym młodzieżowym piórem. Opisy są tutaj bardzo wymowne i na szczęście niedługie. Dialogi z kolei płynne i doskonale prowadzone. Świat zapisany na kartach książki poznajemy oczami Alicji Bell. Jest to świat...
2014-05-25
CO CIĘ NIE ZABIJE, TO CIĘ WZMOCNI
„Lśniące dziewczyny” Lauren Beukes to książka łącząca takie gatunki jak fantastyka, sensacja i kryminał. Jest to jednak powieść przewrotna, bowiem już na samym początku autorka przedstawia nam to, co zwykle pozostawiane jest na koniec. Znamy więc psychopatycznego mordercę już od pierwszych kart powieści. Dowiadujemy się też co nieco na temat jego przeszłości i powoli odkrywamy motywy jego postępowania. To właśnie u boku Harpera Curtisa rozpoczynamy podróż po świecie przedstawionym w „Lśniących dziewczynach”.
Fragmenty obejmujące makabryczne opisy miejsc zbrodni i zwłok autorka zderza z niemającymi w sobie krzty makabryzmu elementami świata. Taki zabieg dodatkowo powoduje dreszcz, który przeszywa czytelnika, łapczywie chwyta go w sidła i nie pozwala się oderwać. Weźmy chociażby zestawienie zmaltretowanego ciała młodziutkiej dziewczyny z otaczającą je łąką pełną kolorowych kwiatów, albo porównanie widoku ludzkich wnętrzności porozrzucanych na gałęziach drzew – z wieszanym anielskim włosem na choince bożonarodzeniowej. Wobec tego można jedynie rzec, że włos na głowie się jeży. Na pierwszy rzut oka, kiedy czyta się o takich scenach, opisanych właśnie w taki sposób, to ma się wrażenie, że największym psychopatą jest sam narrator, który wypowiada się w sposób zimny, pozbawiony jakichkolwiek emocji, a przede wszystkim nie grzeszy on empatią, ani współczuciem. Stoi jedynie na uboczu i przekazuje zaobserwowane fakty. Ujawnia również myśli poszczególnych bohaterów, a ocenę pozostawia czytelnikowi.
Narracja prowadzona jest w czasie teraźniejszym, a to sprawia wrażenie bardzo szybkiego tempa akcji. Wiele zamieszania powodują ciągłe przeskoki w czasie. Akcja opiera się głównie na życiu brutalnego mordercy i jego niedoszłej ofiary – Kirby Mazrachi – która jedynie cudem uchodzi z życiem i po długich miesiącach spędzonych w szpitalu wraca do zdrowia. Wtedy też postanawia ścigać swego oprawcę.
Jeżeli chodzi o fantastykę w „Lśniących dziewczynach”, to muszę stwierdzić, że elementów tego typu jest tu jak na lekarstwo. Główną niezwykłą osobliwością jest tajemniczy Dom, który potrafi przenosić Harpera w czasie i nakazuje mu postępować według ściśle określonych reguł. Nie jest jednak do końca wiadome czy to rzeczywiście Dom popycha Harpera do brutalnych morderstw i wybiera mu jego ofiary, czy też to psychika tego człowieka jest jedyną przyczyną zabójstw młodych dziewczyn. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Harper Curtis jest psychopatą – i to przez duże „P”.
Na przekór zakwalifikowaniu powieści również do gatunku fantastyki, treść jest niebywale realistyczna. Autorka bardzo szczegółowo opisuje różne prozaiczne sceny z życia bohaterów, ich zmagania z codziennymi trudnościami, motywy postępowania. Dopiero gdzieś pomiędzy tą wszechogarniającą realnością wyłania się skromna namiastka fantastyki.
Swoim zachowaniem, duchem walki i postawą urzekła mnie postać Kirby, dziewczyny, która tak bardzo chciała żyć, że udało jej się przetrwać starcie z Harperem. Jest to młoda osoba, ale bezwzględnie i brutalnie doświadczona przez życie. Nie potrafi pogodzić się z losem i stara się odkryć kto próbował ją zabić. Fascynująca jest jej odwaga, ogromna siła i nieodparta chęć wchodzenia wszędzie tam, gdzie nie wolno wchodzić.
Mimo że autorka już na samym początku wykłada karty na stół, mimo że od razu wiemy kim jest zabójca, to jednak w trakcie zagłębiania się w fabułę coraz szerzej otwierają nam się oczy. Nie raz czytelnik dozna szoku, albo co najmniej porządnie się zadziwi obrotem wydarzeń. Może i główna bohaterka poszukuje swego oprawcy, ale nie jest to bynajmniej najgłówniejszy wątek. Można by rzec, że są one dwa – wszakże powieść pisana jest głównie z dwóch punktów widzenia.
Biorąc pod uwagę język powieści, na pierwszy plan wysuwa się jego dosadność. Autorka nie szczędzi wulgaryzmów tam, gdzie pragnie dodać ostrości wypowiedzi. Ciekawie też budowane są zdania, tworzone porównania. Zaskakujący jest realizm opisywanych zdarzeń i płynność dialogów. Książkę czyta się przez to dużo łatwiej, pominąwszy rzecz jasna zamieszanie w czasie akcji, które w pewnym momencie również przestaje przysparzać kłopotów.
Podsumowując: książkę czyta się dość sprawnie. Po dłuższej lekturze powieść staje się momentami nużąca, ale to tylko cisza przed burzą, która rozpętuje się na sam koniec. Wtedy też akcja wciąga do tego stopnia, że nie sposób oderwać się od czytania.
CO CIĘ NIE ZABIJE, TO CIĘ WZMOCNI
„Lśniące dziewczyny” Lauren Beukes to książka łącząca takie gatunki jak fantastyka, sensacja i kryminał. Jest to jednak powieść przewrotna, bowiem już na samym początku autorka przedstawia nam to, co zwykle pozostawiane jest na koniec. Znamy więc psychopatycznego mordercę już od pierwszych kart powieści. Dowiadujemy się też co nieco na...
2014-05-07
ACH, GDZIE TE SMOKI?
Po dziewięciu latach Jack, John i Chrles ponownie się spotykają, a to za sprawą tajemniczych snów, które nawiedzają każdego z nich. Zaraz potem, na skrzydłach zrobionych przez Dedala, przybywa do nich dziewczynka z pewną wiadomością. Oznajmia im, że poszukuje Opiekuna Imaginarium Geographica. Nie chodzi jej jednak o Johna, lecz o Jamiego – poprzedniego Principia Imaginarium, który nie chciał brać na siebie tak wielkiej odpowiedzialności i zrezygnował z powierzonej mu funkcji.
Początek drugiego „Powrotu Czerwonego Smoka” jest dość nużący. Bardzo wiele czasu bohaterowie wspominają przygody, jakie ich spotkały dziewięć lat temu podczas pobytu na Archipelagu Snów. Jeżeli więc sięgnęłoby się po ten tom długo po przeczytania „Tu żyją smoki”, to jak najbardziej tego rodzaju powtórki miałyby rację bytu. Ja natomiast, czytając jeden tom po drugim, miałam wrażenie, że cały ten wstęp jest kompletnie niepotrzebny i tylko wstrzymuje akcję w książce.
Kiedy się już przebrnie przez początkowe barykady wspomnień, to ma się możliwość podróżowania po Archipelagu Snów wraz z bohaterami, których prawdziwe oblicza zostały odkryte w pierwszym tomie. Wówczas też pojawia się wiele nawiązań, można by rzec – ciągów dalszych wydarzeń z tomu pierwszego. Wszystko nabiera sensu, akcja nabiera tempa, a czytelnik zostaje wciągnięty w wir wydarzeń i nie może oderwać się od lektury.
Po raz kolejny mamy okazję zetknąć się z mieszaniną wielu historii i opowieści napisanych na przestrzeni lat przez mistrzów gatunku. Do rzeszy postaci skupionych w pierwszym tomie dołącza między innymi Piotruś Pan. Pojawiają się też nowe miejsca, jak np. Biblioteka Aleksandryjska, czy Hades.
Czas kompletnie tutaj wariuje. Momentami staje się to wręcz przytłaczające. Morgana rozplątują stary Gobelin, gdyż twierdzą, że ktoś zmienił reguły Czasu i wydarzyło się coś, czego nie było na Gobelinie. Trzej przyjaciele starają się odgadnąć, czego dotyczyła Krucjata, mająca miejsce 700 lat temu. A to wszystko dlatego, że tamte wydarzenia mają jakiś związek z tajemniczymi zniknięciami Smoczych Statków i dzieci.
Im bardziej podąża się w głąb „Kronik Imaginarium Geographica” , tym większe odczuwa się wrażenie, że Archipelag Snów to swoista metafora wszystkich opowieści z gatunku fantastyki, jakie kiedykolwiek zostały napisane. W tym przekonaniu utwierdzają także prawdziwe oblicza Opiekunów atlasu. Poprzez to cykl Jamesa A. Owena zyskuje nowy wymiar. Czytając pierwszy tom, nie możemy być tego świadomi, bo autor oświeca czytelnika i otwiera mu oczy dopiero na końcu książki. Mając już jednak tę świadomość, lektura „Powrotu Czerwonego Smoka” przedstawia się w zupełnie innym świetle. Inaczej podchodzimy wówczas do pewnych faktów, a częste motywy zaczerpnięte z tekstów innych autorów, przestają być irytujące. Raczej dostarczają nowych wrażeń. Pozwalają na wielowymiarową podróż po alternatywnej rzeczywistości, o której pisywali już na przestrzeni wieków różni twórcy.
„Powrót Czerwonego Smoka” napisany jest prostym językiem. Fabuła jest spójna i logiczna. Jednak żeby w pełni zrozumieć tę powieść, trzeba posiadać choć niewielką wiedzę na temat mitologii greckiej, nordyckiej, wielu legend i wcześniej napisanych utworów z gatunku fantasy, jak chociażby „Boska Komedia” Dantego. Należałoby również orientować się w nazwiskach pisarzy i postaci historycznych. Co prawda zdarzają się w tej powieści przypisy, jednak będą one kroplą w morzu dla osoby, która nie miała do tej pory styczności z postaciami takimi jak np. Geoffrey Chaucer, Arthur Conan Doyle, Edgar Rice Burroughs, czy Harry Houdini.
Niewątpliwie James A. Owen w piękny i przejrzysty sposób połączył różne światy i dawne wydarzenia, o których kiedyś opowiadano legendy i spisywano historie. Na tym tle autor stworzył Archipelag Snów. Gorąco polecam podróż po tym niesamowitym świecie i gwarantuję wręcz nieziemską zabawę.
ACH, GDZIE TE SMOKI?
Po dziewięciu latach Jack, John i Chrles ponownie się spotykają, a to za sprawą tajemniczych snów, które nawiedzają każdego z nich. Zaraz potem, na skrzydłach zrobionych przez Dedala, przybywa do nich dziewczynka z pewną wiadomością. Oznajmia im, że poszukuje Opiekuna Imaginarium Geographica. Nie chodzi jej jednak o Johna, lecz o Jamiego –...
2014-05-01
TU ŻYJĄ NIE TYLKO SMOKI
„Tu żyją smoki” Jamesa A. Owena to pierwszy tom cyklu „Kroniki Imaginarium Geographica”. Na pierwszych kartach książki czytelnik wprowadzony zostaje w świat dwudziestowiecznej Anglii, w której trwa wojna. Nie jest to jednak najistotniejszy fakt. Bardziej liczy się to, że realia te przypominają początek „Opowieści z Narnii” C. S. Levisa. Wtedy też akcja bardzo szybko nabiera tempa i ani się obejrzymy, a już przenosimy się w czarodziejski świat Archipelagu Snów. Jest to alternatywna rzeczywistość, do której nie wszyscy mają dostęp. Splatają się tutaj różne mity, legendy, baśnie i wątki zaczerpnięte z powieści fantasy innych autorów. Splot ten początkowo jest dość irytujący. Miałam wrażenie, że to już gdzieś było, pewne wydarzenia były mi już znane. Autor jednak nie kryje tego i bezpardonowo ubiera miejsca, przedmioty i postaci w takie same nazwy, jakie wcześniej zostały im nadane przez ich twórców. Mamy tu kapitana Nemo, wyspę Avalon, wspomnienia o królu Arturze, Sagan z Talentami i Występkami, który okazuje się być puszką Pandory i wiele innych. Nie bez powodu Owen zastosował taki zabieg. Jednak jaka była tego przyczyna, tego zdradzić nie mogę.
Mimo że akcja rozpoczyna się wśród londyńskich kamienic, to bohaterowie zostają przeniesieni do fantastycznej krainy. Archipelag ma swoją mapę – atlas noszący nazwę „Imaginarium Geographica”, nad którym pieczę zawsze trzyma Opiekun wybierany przez swojego poprzednika. W ten sposób John staje się Opiekunem, a że powierników księgi zawsze jest trzech, to dołączają do niego Charles i Jack. Razem z poprzednim Opiekunem, Bertem, młodzi naukowcy wyruszają w fantastyczną podróż, po to by uratować Archipelag, a tym samym własny świat przed zagładą. Dodam w tym miejscu, że mapa Archipelagu Snów, jak i kilka innych szczegółów, do złudzenia przypominały motywy tolkienowskie. Atlas jawił się tutaj niczym Jedyny Pierścień, który za wszelką cenę należy chronić, nawet zniszczyć, aby ocalić świat przed złem.
Niemalże każda karta tej powieści to nowe istoty, ciekawe wydarzenia, a to wszystko zręcznie poukładane w godną podziwu historię, od której wręcz nie można się oderwać. Autor stosuje krótkie, acz treściwe opisy, pełne wyszukanych metafor i innych środków stylistycznych. Świat przedstawiony obfituje w ogromną różnorodność miejsc, a każde z nich jest opisane pięknym językiem i często stanowi nawiązanie do twórczości innego pisarza. Można by pokusić się tutaj o stwierdzenie, że J. A. Owen związał ze sobą wiele już istniejących fantastycznych wątków i wyeksponował w nich to co najistotniejsze. To wszystko wplótł we własną historię i wobec tego nie można mu odmówić kunsztu pisarskiego. Wykazał się bowiem niebywałą wyobraźnią, której dał upust tworząc chociażby obraz wieży Kartografa i przedziwnych zjawisk w niej zachodzących.
Sylwetki bohaterów zostały tutaj bardzo wyraźnie zarysowane. Każda postać jest wyjątkowa, ma tylko sobie właściwą manierę, sposób bycia, wypowiadania się. To w znacznej mierze ułatwia czytanie i daje wiele przyjemności. Urzekła mnie postać borsuka Tummelera – zwierzątka, które ma w sobie „to coś” co przyciąga już podczas pierwszego spotkania. Ma on harde i zarazem pełne serdeczności serce, ale wspaniały jest też jego osobliwy język, czy też środek lokomocji. Także rządca Paralonu jest ciekawą postacią – niby dorosły, a jednak zachowujący się i mówiący jak dziecko.
Jak już pisałam – akcja jest bardzo wartka – muszę jednak dodać, że pomimo tak wielu odniesień do innych tekstów, tak wielu postaci, pojawiających się na dłużej, bądź krócej, tak wielu wydarzeń, które autor wysypuje jak z rękawa, to wszystko powiązane jest nad wyraz spójnie i logicznie. Do tego nie brakuje tu sporej dawki humoru, co również powoduje, że książkę czyta się z przyjemnością.
„Tu żyją smoki” to bardzo poprawnie napisana młodzieżowa powieść fantasy i jak na taką przystało, pojawia się tutaj klasyczny motyw walki dobra ze złem. Po punkcie kulminacyjnym Samaranth (majestatyczny smok) podsumowuje wydarzenia, dając jednocześnie rady i wskazówki dalszego postępowania innym bohaterom. Część niewyjaśnionych spraw staje się też wtedy jasna i klarowna i kiedy już można by przypuszczać, że to koniec zaskakujących sytuacji, jakimi raczył nas autor przez cały ciąg powieści, okazuje się, że jeszcze jedna niespodzianka czeka na czytelnika. Jaka? Tego już musicie dowiedzieć się sami.
Gorąco polecam tę znakomitą opowieść zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom. Znajdziecie tutaj kwintesencję gatunku i wraz z bohaterami przeżyjecie niesamowite przygody, zwiedzicie niezwykłe krainy i poznacie osobliwe istoty je zamieszkujące.
TU ŻYJĄ NIE TYLKO SMOKI
„Tu żyją smoki” Jamesa A. Owena to pierwszy tom cyklu „Kroniki Imaginarium Geographica”. Na pierwszych kartach książki czytelnik wprowadzony zostaje w świat dwudziestowiecznej Anglii, w której trwa wojna. Nie jest to jednak najistotniejszy fakt. Bardziej liczy się to, że realia te przypominają początek „Opowieści z Narnii” C. S. Levisa. Wtedy też...
2014-02-17
Zdecydowanie nie jest to książka jedna z wielu. Nie jestem jedynie pewna czy to jej atut, czy też wręcz odwrotnie.
Już od samego początku książka w rewelacyjny sposób trzyma w napięciu. Autor tworzy nastrój grozy, tajemniczości. Ukazuje nieprzebrane połacie lasów i umieszcza w nich ludzi, którzy muszą walczyć o przetrwanie z tytułowym potworem. Kiedy Beck zostaje porwana przez tajemniczą, akcja nabiera tempa. Niestety później karty zostają odkryte i robi się mniej ciekawie.
Rozczarowuje kreacja samego potwora, a właściwie potworów. Do tego, jak się później okazuje, po lasach grasują również inne dziwadła (te z kolei stworzone ludzką ręką).
Reasumując: jedni uciekają przed innymi, a ci - przed następnymi. Poza tym nie dzieje się nic, co mogłoby przykuwać uwagę czytelnika. Książka rozpoczęła się bardzo dobrze, ale im dalej w głąb, tym mniej ciekawie się robiło.
Zdecydowanie nie jest to książka jedna z wielu. Nie jestem jedynie pewna czy to jej atut, czy też wręcz odwrotnie.
Już od samego początku książka w rewelacyjny sposób trzyma w napięciu. Autor tworzy nastrój grozy, tajemniczości. Ukazuje nieprzebrane połacie lasów i umieszcza w nich ludzi, którzy muszą walczyć o przetrwanie z tytułowym potworem. Kiedy Beck zostaje porwana...
2014-04-06
Książka nie należy do mojego ulubionego gatunku literackiego. Niemniej jednak jest bardzo wzruszająca i uświadamia realia życia ludzi podczas II wojny światowej.
Książka nie należy do mojego ulubionego gatunku literackiego. Niemniej jednak jest bardzo wzruszająca i uświadamia realia życia ludzi podczas II wojny światowej.
Pokaż mimo to2014-02-18
Książkę wybrałam od tak - stała sobie na półce w księgarni, a mnie zaintrygował jej blurb. Jak się później okazało, to były świetnie wydane pieniądze.
Przede wszystkim lekki język i wartka akcja. Książka bardzo działa na wyobraźnię czytelnika. Pokuszę się o stwierdzenie, że pochłonęła mnie do tego stopnia, iż nie mogłam się od niej oderwać póki nie skończyłam czytać ostatniej strony.
Peter V. Brett nakreślił na początku trzy sylwetki młodych ludzi: Arlena Balesa, Leeshy i Rojera, po czym rzucił ich w wir akcji. Nie trzeba się jednak zrażać wiekiem bohaterów gdyż w książce następują dość szybkie i duże skoki czasowe. Bohaterowie szybko dorastają, a sam fakt rozpoczęcia ich przygód od wczesnego dzieciństwa miał na celu pokazanie motywacji, które popchnęły ich do wybrania takich a nie innych ścieżek życiowych.
Świat w powieści jest bardzo malowniczy, ale autor nie skupia się na opisach przyrody - dzięki temu akcja nie zwalnia tempa. Tajemnica, groza i strach ludzkości przed nocą są tutaj brawurowo wyeksponowane. Gdy zapada zmierzch na ziemi pojawiają się demony wychodzące z samego środka otchłani. Ludzie nie umieją się przed nimi bronić, a nie mogąc ich pokonać kryją się za barierami stworzonymi z runów ochronnych i modlą się by demony nie przedarły się przez barierą. Od swoich domów oddalają się tylko na taką odległość, by przed zmrokiem móc bezpiecznie wrócić do domu. Jedynie nieliczni śmiałkowie obierają drogę posłańców i podróżują między miastami w celach handlowych lub przekazywania wiadomości. Fakt, że podczas swoich podróży śpią pod gołym niebem, mając za ochronę jedynie przenośne sznury z runami u jednych wzbudza podziw dla odwagi i męstwa, inni zaś kiwają głowami sądząc, że to akt najwyższej głupoty - tak jak ojciec Arlena. Bał się on tak bardzo demonów, że pozwolił by rozszarpały jego żonę na oczach Arlena. Stąd też chłopiec odczuwał ogromne obrzydzenie dla własnego ojca i to właśnie stało się główną przyczyną jego dalszych poczynań.
Doświadczenia wyniesione z lat młodzieńczych przyczyniły się również do drogi jaką wybrała Leesha - uczennica u zielarki Bruny.
Peter V. Brett prezentuje nam dużą gamę demonów związanych z różnymi środowiskami (są wśród nich demony powietrzne, skaliste i inne). Opisuje je dokładnie. Jedne są małe, inne olbrzymie, a każdy z nich ma konkretne cechy i umiejętności. Niemniej jednak wszystkie potwory łączy wspólna właściwość - są one niepokonane dla człowieka.
Jak już pisałam - książkę czyta się jednym tchem - jednak ze względu właśnie na napięcie jakie towarzyszy wraz z zapadającym zmrokiem, mogę powiedzieć, że powieść tę czyta się od jednej nocy do drugiej. Wtedy bowiem akcja jest szczególnie ciekawa, a czytelnik wręcz nie może się doczekać tego, co będzie na kolejnej stronie.
Jest to jedna z niewielu książek, w której nie chcę i nie będę doszukiwać się żadnych mankamentów.
Książkę wybrałam od tak - stała sobie na półce w księgarni, a mnie zaintrygował jej blurb. Jak się później okazało, to były świetnie wydane pieniądze.
Przede wszystkim lekki język i wartka akcja. Książka bardzo działa na wyobraźnię czytelnika. Pokuszę się o stwierdzenie, że pochłonęła mnie do tego stopnia, iż nie mogłam się od niej oderwać póki nie skończyłam czytać...
2014-03-01
Jest to kolejna książka, po którą sięgnęłam jedynie ze względu na blurb. Wcześniej nie czytałam opinii na jej temat i trzeba przyznać, że dobrze zrobiłam, bo niechybnie by mnie zniechęciły. Niemniej jednak mnie się ta książka bardzo spodobała. Faktem jest, że męskiej części czytelników raczej nie przypadnie ona do gustu.
Mnie urzekła historia Ariel, która mimowolnie trafia do fantastycznego świata, gdzie nic nie jest takie jakby się mogło na pozór wydawać. W świecie tym rządzą magowie, istnieją smoki, potężne trolle, chimery i cyklopi. Ludzie bronią się przed bestiami, a pomagają im w tym smoki. Kiedy jednak ataki stają się coraz częstsze i robi się naprawdę groźnie, wysłannicy z tamtego świata wyruszają by odnaleźć kogoś, kto będzie w stanie im pomóc. Tą osobą okazuje się właśnie Ariel - a co dziwniejsze dla magów - kobieta. Wszakże istota płci pięknej nie może mieć kontaktu ze smokami. Takie mają prawo. Okazuje się jednak, że ją jedną będą musieli dopuścić do swych świętych, magicznych istot, bo tylko ona może im pomóc.
Także wątek miłosny został tutaj w dość ciekawy sposób przedstawiony. Bowiem w świecie równoległym nie ma zwykłej miłości. Podtrzymywanie rasy ludzkiej, czy elfiej odbywa się raczej mechanicznie. Ważny jest efekt danych czynności, a nie czułość, namiętność i porywy uczuć. W obcym dla siebie świecie Ariel spotyka na swojej drodze miłość swojego życia - Marcusa. Jednak wszystkie siły na niebie i ziemi sprzysięgają się przeciw temu uczuciu. Bohaterka nie jest w stanie zrozumieć praw rządzących tym światem i boli ją to, że inni przyjmują te prawa bez mrugnięcia okiem.
Sam świat, do którego trafia Ariel, jest malowniczy i ciekawie nakreślony. Zabrakło mi tutaj głębszych podróży po Rubieżach. Jak je autorka sprawnie nazwała - ,,sam odbyt wszechświata". To tam odbywały się ataki złych istot i najważniejsze potyczki, jednak niewiele można się było dowiedzieć o tym miejscu. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach powieści autorka więcej akcji umieści właśnie na Rubieżach.
Generalnie nie jest to najlepsza książka jaką dane mi było przeczytać, niemniej jednak polecam ją jako lekturę na zimowy wieczór.
Jest to kolejna książka, po którą sięgnęłam jedynie ze względu na blurb. Wcześniej nie czytałam opinii na jej temat i trzeba przyznać, że dobrze zrobiłam, bo niechybnie by mnie zniechęciły. Niemniej jednak mnie się ta książka bardzo spodobała. Faktem jest, że męskiej części czytelników raczej nie przypadnie ona do gustu.
Mnie urzekła historia Ariel, która mimowolnie trafia...
2014-04-10
Pod naciskiem warszawskiej mafii Piotr odkrywał kolejne elementy układanki po to, by ocalić swoją żonę - zakładniczkę. Pojawia się tutaj tajemnicze miejsce Stołeczna - i praktycznie do samego końca zagadka nie zostaje rozwiązana. Niektórzy bohaterowie przejawiają parapsychiczne zdolności - łącznie z głównym bohaterem - Piotrem, który z jakichś powodów nie ulega klątwie Stołecznej.
Akcja w tej powieści jest dość wartka, a sylwetki bohaterów wyraźnie zarysowane. Jednak miejscami spotykamy się z dość długimi opisami, co uznaję osobiście za minus.
Początek powieści szczególnie jest nużący. Sporo miejsca zostało tutaj poświęcone na wprowadzenie w tok akcji.
Reasumując: książka nie powaliła mnie na kolana.
Pod naciskiem warszawskiej mafii Piotr odkrywał kolejne elementy układanki po to, by ocalić swoją żonę - zakładniczkę. Pojawia się tutaj tajemnicze miejsce Stołeczna - i praktycznie do samego końca zagadka nie zostaje rozwiązana. Niektórzy bohaterowie przejawiają parapsychiczne zdolności - łącznie z głównym bohaterem - Piotrem, który z jakichś powodów nie ulega klątwie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-09-23
Ranić... Zabijać... Niszczyć...
Kolejna mdła opowieść o niewinnej dziewczynie wplątanej mimowolnie w walkę ze złem? A może następna nieudolna próba zdmuchnięcia kurzu z powszechnie znanej historyjki dla dzieci? Odpowiedź nie jest taka jaką zakłłam zabierając się za lekturę "Alicji w Krainie Zombi". Jest ona jednoznaczna i brzmi: nie.
Owszem, początkowo wszystko wskazuje na to, że będzie to książka jedna z wielu. Jeśli się jednak przebrnie przez pierwsze karty książki można odkryć świat nienamacalny i bez reszty pogrążyć się w lekturze. Tak też się stało. Niewiele bowiem udało mi się dotąd znaleźć na rynku wydawniczym takich pozycji, które człowiek mógłby wręcz pochłonąć.
Sposób, w jaki autorka wykreowała świat otaczający bohaterkę jest perfekcyjny. Można by się w tej kwestii spierać jeśli wziąć pod uwagę wiele początkowych nieścisłości wynikających jedynie z faktu, że nie wszystkie karty zostały od razu odkryte. I dobrze! Cóż by było gdyby wszystko czytelnik mógł zrozumieć na samym początku. Tak też się dzieje tutaj. Początkowy sceptycyzm minął tak szybko jak mijał czas poświęcony kartom tej powieści. Potem już tylko wirował wokoło czarodziejski świat, w którym chciałoby się znaleźć, być tam i nie wracać do rzeczywistości.
I oto mamy dwa światy splecione ze sobą w wyrafinowany sposób. Dzień i noc to dla Alicji dwa światy. Początkowo więziona w nocy przez ojca – szaleńca, który twierdząc, że chce ją i całą rodzinę uchronić przed niewidzialnymi potworami, nie pozwalał im opuszczać domu w nocy. Zdarza się jednak coś co całkowicie zmienia życie dziewczyny. Wypadek samochodowy, w którym ginie cała jej rodzina, a ona sama widzi jak krwiożercze istoty zajadają się ciałami jej bliskich.
Od tego momentu akcja nabiera tempa i pojawiają się nowe intrygujące wątki. Przeplata się tu tajemnica skrywana od lat, miłość – wielka i bezgraniczna, za którą człowiek jest w stanie zabić, przyjaźń mocniejsza od zła, które panoszy się na ziemi, a to wszystko okraszone sporą dawką humoru w bezbłędny sposób wplecionego pomiędzy chwile pełne romantyzmu i te wypełnione grozą.
Nie jest to, jakby można było sądzić po samym tytule, książka pełna grozy. Wręcz przeciwnie, autorka pokazała w zupełnie inny sposób tytułowych zombie. Są to istoty nieumarłe, ale też niewidzialne dla większości ludzi. Tylko nieliczni mogą je zobaczyć, a walczyć mogą z nimi jedynie ci, którzy przybiorą postać duchową. Tak też się dzieje z Alicją. Po wypadku – zaczyna ona widzieć to czego tak panicznie bał się jej ojciec i choć nie jest tego świadoma jej również przyjdzie się zmierzyć ze złem jakim są te nieumarłe dusze.
Jeżeli więc ktoś spodziewa się nieumarłych pożerających mózgi, mrożącej krew w żyłach historii i nieustannego rozlewu krwi to może się ciężko rozczarować. Jest to raczej doskonała książka dla miłośników romantycznych opowieści osadzonych w na poły fantastycznym świecie, z którego nie tak łatwo się uwolnić i powrócić do rzeczywistości.
Podróżując wraz z bohaterką po świecie pogrążonym w mroku można się zatracić w tym realizmie postaci. Brawurowo wręcz prowadzona narracja ani przez chwilę nie powoduje znużenia. Zwroty akcji, kiedy to już jesteśmy pewni co się zdarzy, a nawet pragniemy by się wreszcie zdarzyło, a jednak dzieje się inaczej. To właśnie powoduje, że czytając jedną stronę człowiek wręcz nie może się doczekać co będzie na stronie kolejnej. Tutaj można dodać tylko jedno: oby więcej takich książek.
Warto też zwrócić uwagę na kreację głównej bohaterki. Jest to dziewczyna młoda, jednak trauma jakiej doznaje powoduje, że musi bardzo szybko dorosnąć. Podejmuje wiele decyzji wpływających na jej życie i na życie bliskich jej osób. Opowiada o wszystkim czytelnikowi nie skrywając swych uczuć, emocji i w ten sposób wywołuje chęć utożsamiania się z nią. Bywało, że współczułam jej, bywało, że cieszyłam się razem z nią. Słowem – zaczarowała na chwilę świat i uwolniła wodze wyobraźni.
Niezupełnie przemawia do mnie sposób w jaki nieumarli są zabijani przez bohaterów powieści. Światło wypływające z rąk nie jest w stanie wygrać ze zwykłym tasakiem i odcinaną głową. Dodatkowo pomysł wtłaczania dusz zombie w ciała ludzkie wydał mi się dość banalny, nie pasował do ogólnej konwencji powieści głównie dlatego, że chciano na tym zrobić interes, a to było takie przyziemne. Mimo wszystko sam pomysł ukazania oderwania duszy od ciała po to by móc podjąć walkę z czymś co nie jest materialne bardzo przypadł mi do gustu. Poza tym wiele trudnych do sprecyzowania kwestii zostaje w pewnym momencie wyjaśnionych i to w sposób prosty i zrozumiały. Wziąwszy pod uwagę chociażby połączenie ducha z ciałem. Jedno co nie zostało, według mnie, dostatecznie wyjaśnione to zagadkowe wizje łączące Alicję z przystojnym Colem. Pozostało pytanie: Dlaczego akurat między nimi dochodziło do owych wizji?
Niemniej jednak jest to książka, którą z pewnością mogę polecić głównie żeńskiemu gronu miłośników fantastyki. Wspaniała lektura na jesienne wieczory dla tych, którzy choć na chwilę pragną oderwać się od rzeczywistości i poszybować ku nieodkrytym dotąd tajemnicom.
Kaena
Ranić... Zabijać... Niszczyć...
Kolejna mdła opowieść o niewinnej dziewczynie wplątanej mimowolnie w walkę ze złem? A może następna nieudolna próba zdmuchnięcia kurzu z powszechnie znanej historyjki dla dzieci? Odpowiedź nie jest taka jaką zakłłam zabierając się za lekturę "Alicji w Krainie Zombi". Jest ona jednoznaczna i brzmi: nie.
Owszem, początkowo wszystko wskazuje...
2014-04
Nawarzyłeś piwa, to sam je wypij.
"Czarnoksiężnik z Archipelagu" to pierwsza część cyklu "Ziemiomorze" Ursuli K. Le Guin. Wydarzenia rozgrywają się początkowo w małej wiosce na wyspie Gont. To tam właśnie rodzi się i dorasta Dunny – chłopiec lekkomyślny, uparty i porywczy. Stroni on od zwykłych zajęć takich jak praca kowala. Poszukując innej drogi swego życia, pobiera nauki magii od ciotki. Wtedy też okazuje się, że Dunny posiada zdolności magiczne. Wywołując mgłę ratuje on wioskę przed najazdem okrutnych Kargów. Jego czyn sprawia, że dostaje się on pod opiekę maga Ogiona. Ten nadaje mu imię Ged. Niestety sposób, w jaki mag przekazuje wiedzę, nie odpowiada chłopcu, który jest zbyt temperamentny, by zgodzić się na powolną naukę. Wyrusza wówczas na wyspę Roke do szkoły czarnoksiężników. Mijają lata, a chłopak z zacięciem uczy się zaklęć. Czarnoksiężnicy widzą w nim wielki potencjał. Jednak jego zuchwałość i chęć zaimponowania kolegom sprawia, że wywołuje on bezimienną istotę – cień – który od tej chwili staje się jego przekleństwem i omal nie pozbawia go życia. Za karę i w trosce o innych uczniów magowie wypędzają Geda z wyspy. Wtedy też rozpoczyna się walka chłopca z własnymi błędami i słabościami.
„Czarnoksiężnik z Archipelagu” to pełna przygód powieść, w której akcja nawet na chwilę nie zwalnia tempa. Od samego początku trzyma w napięciu, w świetny sposób potrafi zaintrygować i przyciągnąć uwagę czytelnika. Główny bohater wciąż zmaga się z przeciwnościami losu i stara się naprawić swój największy błąd. Wszystko wskazuje na to, że nie ma nikogo, kto mógłby pomóc mu w tej walce.
Autorka w brawurowy sposób ukazała też piękno Ziemiomorza, każda z wysp jest fascynującym miejscem, czasem kryjącym w sobie mroczną tajemnicę, a czasami otaczającym strudzonego podróżnika aurą bezpieczeństwa i spokoju. Dodatkowym plusem są legendy i historie związane z poszczególnymi miejscami. Ten fakt sprawia, że całe uniwersum stworzone przez Le Guin jest barwną mieszanką różnorodnych krain, kultur i ludzi.
Nie ma w tej powieści zbyt wiele dialogów, co tylko powoduje przyśpieszenie akcji. Język natomiast jest łatwy w odbiorze i przenosi czytelnika wprost w wir wydarzeń. Całość stanowi fascynującą, wręcz baśniową scenerię, od której wprost nie można się oderwać.
Historia lekkomyślnego chłopca, który przeistacza się w potężnego czarnoksiężnika urzeka z jednej strony swą lekkością, z drugiej natomiast ukazuje bardzo ważne przesłanie, że jeśli człowiek zrobi coś nieodpowiedzialnego, niechybnie będzie musiał ponieść konsekwencje swych czynów. Zarówno świat przedstawiony, jak i moralizatorski charakter powieści sprawiają, że jest to świetna książka, którą każdy wielbiciel gatunku fantasy bezwzględnie powinien przeczytać.
Nawarzyłeś piwa, to sam je wypij.
"Czarnoksiężnik z Archipelagu" to pierwsza część cyklu "Ziemiomorze" Ursuli K. Le Guin. Wydarzenia rozgrywają się początkowo w małej wiosce na wyspie Gont. To tam właśnie rodzi się i dorasta Dunny – chłopiec lekkomyślny, uparty i porywczy. Stroni on od zwykłych zajęć takich jak praca kowala. Poszukując innej drogi swego życia, pobiera...
2014-04-22
Co za dużo, to nie zdrowo.
Książka „Kwiat paproci” Dominika Sokołowskiego jest debiutem tego autora. Muszę przyznać, że nieczęsto mam okazję sięgać po literaturę fantasy tworzoną przez polskich autorów. Ta powieść niestety nie należy do najlepszych. Ma jednak wiele zalet.
Świat stworzony przez Sokołowskiego jest niezwykle barwny. Uniwersum stworzone zostało na bazie gier RPG, a jak wiadomo, tego typu zabiegi mogą powodować zamieszanie i zamiast wprowadzać czytelnika w cudowny, fantastyczny świat, wręcz odstręczają swą zawiłością. U Sokołowskiego tak się jednak nie dzieje. Stworzył on bowiem świat pełen magii, klimatycznych miejsc i fantastycznych postaci. Plusem jest mapka zamieszczona na początku książki, która znacznie ułatwia odnalezienie się wśród różnorodności miejsc, jakie prezentuje nam autor. Mamy tutaj coś na kształt Europy i części Afryki oraz Azji. Każde miejsce ma swoją odrębną historię, dość szczegółowo opisaną na kartach powieści. Zarówno klimat, ludność, jak i kultura każdego kraju jaskrawo odzwierciedlają poszczególne kraje z czasów średniowiecza. Można się nawet doszukać Polski i Mieszka II – a to wszystko oczywiście pod zmienionymi na potrzeby powieści nazwami. Dodatkowym atutem jest tutaj niezwykła dbałość o szczegóły poszczególnych krajów. Podczas czytania powieści musimy się borykać z ciągłymi zmianami miejsc akcji, jednak to ich zróżnicowanie powoduje, że można zatracić się w tamtym niezwykłym świecie. Trzeba przyznać, że barwność opisów jest tu ogromnym plusem – co nie często się zdarza w tego typu powieściach.
Akcja „Kwiatu paproci” opiera się na trzech niemalże odrębnych wątkach. Mamy tutaj młodego cesarza Isaakiosa, który cudem unika śmierci i wraz z wiernym sługą – centurionem Łamignatem – podróżuje po świecie starając się obmyślić plan powrotu do ojczyzny i odzyskania tronu. Można by rzec, że to właśnie jest główny wątek powieści, jednak obok niego toczą się jeszcze dwa. Otóż Michelle jeszcze jako dziecko zostaje przygarnięta z ulicy przez młodego zakonnika – Aleksandrosa, staje się agentką inkwizycji i pod przykrywką stara się odkryć działającą w stolicy sektę i jej tajemniczego przywódcę w masce. Należy w tym miejscu dodać, że tematowi wiary i kościoła, jego zwolennikom i przeciwnikom, autor poświęcił ogromną część powieści. Trzeci równoległy wątek dotyczy Iliasa – rycerza, któremu barbarzyńcy zabili brzemienną żonę. Wraz z wiernym giermkiem – Basarabem – podróżuje on do Vilandii by pomścić śmierć swej ukochanej.
Fabuła oparta na trzech głównych wątkach nie byłaby niczym złym, gdyby nie fakt, że w ciągu całej powieści wątki te nie splatają się prawie wcale. Tworzy to trzy odrębne opowieści rozgrywane w różnych, czasem bardzo oddalonych od siebie miejscach. W związku z tym wiele zamieszania wprowadza autor ciągłymi skokami z jednego miejsca na drugie. Dodatkowo następują dość częste skoki w czasie – to w przód, to wstecz – autor miesza historie chcąc jak najdokładniej oddać najdrobniejsze fakty, elementy świata przedstawionego i powiązać wszystko logicznie – niestety wprowadza to niemały zamęt.
Klimat epoki zgrabnie podtrzymywany jest przez neologizmy leksykalne, których autor dość sporo wprowadza szczególnie w pierwszej połowie powieści. Nie powoduje to jednak trudności w czytaniu i rozumieniu tekstu, a jedynie potęguje stylizację średniowieczną. Mamy tu więc dużo różnych archaicznych nazw budynków, przedmiotów codziennego użytku, broni, czy narzędzi rodem z XI – wiecznej Europy, jak np.: kasztel, kapalin, solidy i inne.
Oprócz różnorodności miejsc „Kwiat paproci” prezentuje także ogromną różnorodność postaci. Są tu: złe duchy, smok, demony, nekromanci, lodowe olbrzymy, dziwożony, strzygi, wilkołaki, a nawet Królowa Śniegu, która za sprawą magicznego zaklęcia rzuca urok na Iliasa i nazywa go Kayem. Wymieniać różnorakie istoty pojawiające się na kartach powieści można by długo, jednak należy też wspomnieć o wielu legendach i baśniach, do których nawiązał Sokołowski. Oprócz baśni o Królowej Śniegu jest tu nawiązanie do „Boskiej Komedii” Dantego, legend skandynawskich i rosyjskich. Niestety efektem tego zabiegu jest jedynie twór przypominający bajaderkę, a pojawiające się gdzieniegdzie rodzynki tak samo szybko znikają jak się pojawiły. Mam tu na myśli kilka znakomitych pomysłów, które po kilku stronach rozpływają się w czasoprzestrzeni i słuch wszelki po nich ginie. Mam w tym miejscu trochę nadziei, że w kolejnych tomach Sokołowski powróci do tajemniczej Maski, a także rzeczywiście połączy losy bohaterów – tak jak zostało to zapowiedziane w blurbie.
Powieść Dominika Sokołowskiego bez wątpienia jest zlepkiem wielu różnych historii, baśni i legend, obfitującym w olbrzymią ilość postaci, fantastycznych istot i miejsc. To często powoduje przesyt – zgodnie z zasadą „co za dużo to nie zdrowo”. Niemniej jednak średniowieczny, baśniowy klimat i dość wartka akcja wciągają czytelnika i przenoszą do świata magii, a największym atutem jest fantastyczne zakończenie pierwszego tomu „Kronik arkadyjskich”.
Co za dużo, to nie zdrowo.
Książka „Kwiat paproci” Dominika Sokołowskiego jest debiutem tego autora. Muszę przyznać, że nieczęsto mam okazję sięgać po literaturę fantasy tworzoną przez polskich autorów. Ta powieść niestety nie należy do najlepszych. Ma jednak wiele zalet.
Świat stworzony przez Sokołowskiego jest niezwykle barwny. Uniwersum stworzone zostało na bazie gier...
2014-03-04
Gujaareh – jest to miasto-państwo, w którym nadrzędną wartością jest spokój. Jest to prawo, którego wszyscy muszą bezwzględnie przestrzegać. Za utrzymanie spokoju odpowiadają między innymi kapłani zwani zbieraczami. Najsławniejszym z nich jest Ehiru. Co noc zbieracze odsyłają ludzi, których dusze są zepsute, do krainy wiecznego snu – Ina-Karekh. Kiedy w pewnym momencie Ehiru dostaje zlecenie na zebranie Sunandi – zagranicznej dyplomatki, zostaje wciągnięty w spisek i wraz z nią oraz swym praktykantem wyrusza w podróż by zapobiec straszliwej wojnie i nieszczęściu, jakie może dotknąć nie tylko Gujaareh, ale też wiele innych krajów.
Powieść N. K. Jemisin wzbudziła we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony zaciekawiła mnie świeżość tematu jaki autorka poruszyła w książce, z drugiej zaś – znajduję w tym utworze wiele elementów, które kompletnie nie przypadają mi do gustu.
Zaczynając może od pozytywów – warto na wstępie wspomnieć o tym co najbardziej powierzchowne, mianowicie o okładce książki. Jest ona piękna, wręcz magiczna. Idealnie oddaje klimat powieści. Myślę, że tutaj nie trzeba wiele pisać, wystarczy spojrzeć.
Również losy Ehiru są ciekawe, a sam bohater ma w sobie coś elektryzującego. W pewnym momencie złapałam się na tym, że mniej uwagi zwracam na inne postaci, przywiązując jednocześnie większą wagę do zbieracza Ehiru. Jego wiara, niezłomność i zasadniczość, którymi kierował się w swoim życiu bez wątpienia zasługują na uznanie.
Tym, co również spodobało mi się w „Zabójczym księżycu”, jest obrazowość opisywanych miejsc. Język, jakim posługuje się autorka, nie pozbawiony jest wielu różnorodnych środków poetyckich co powoduje, że opisy dalekich, fantastycznych krain stają się plastyczne i cudowne. Tutaj jednak pojawia się również negatywna strona. Bowiem czasem miałam wrażenie, że autorka skupiała się bardziej na tychże opisach, niż na wydarzeniach mających kluczowe znaczenie. To powodowało, że z jednej strony wyobrażałam sobie ten świat wykreowany przez Jemisin, z drugiej strony niektóre ważne wydarzenia były jedynie krótko wspominane, co sprawiało wrażenie, że czyta się co drugi akapit, albo co drugą stronę. Czegoś w tych wydarzeniach brakowało.
Nie mogę też powiedzieć, że powieść jest łatwa do zrozumienia. Autorka od samego początku rzuca czytelnika w sam środek wydarzeń, nie tłumacząc nic dokładniej. Kiedy zaczęłam czytać „Zabójczy księżyc” zaczęłam zastanawiać się czy nie było już może jakiegoś wcześniejszego tomu. Wtedy odkryłam, że na końcu książki zamieszczony został Glosariusz. Jednak po dokładnym przestudiowaniu go i tak dłuższy czas zajęło mi zrozumienie pewnych spraw, elementów i powiązań między nimi. Szkoda, że autorka nie umieściła tych wyjaśnień w toku powieści. Wydaje mi się, że tak byłoby lepiej.
Kolejny aspekt, jaki chciałabym poruszyć to ten, z którym najbardziej wiążą się moje sprzeczne odczucia. Mianowicie tok akcji. Podczas czytania książki miałam wrażenie, że akcja bardzo powoli się toczy, momentami nic się nie działo, a streszczenie książki nie zajęłoby więcej niż parę linijek tekstu. Natomiast bardzo wiele miejsca zostało tutaj poświęcone wartościom, jakimi kierują się bohaterowie, kulturze opisywanych krain, religii i prawu panującemu w danych regionach. Ponadto górę tutaj wzięły uczucia bohaterów odczuwane w obliczu danych sytuacji i to jak te uczucia odmalowują się na twarzach postaci.
Niemniej jednak nie mogę powiedzieć, że jest to nieciekawa książka. Myślę, że zarówno losy bohaterów, jak i świeży temat pobierania sennej krwi dla dobra ogółu wielu osobom przypadnie do gustu. Jeśli więc lubicie literaturę przesyconą klimatem świata snów i odległych cywilizacji to z pewnością powinniście sięgnąć po tę książkę.
Gujaareh – jest to miasto-państwo, w którym nadrzędną wartością jest spokój. Jest to prawo, którego wszyscy muszą bezwzględnie przestrzegać. Za utrzymanie spokoju odpowiadają między innymi kapłani zwani zbieraczami. Najsławniejszym z nich jest Ehiru. Co noc zbieracze odsyłają ludzi, których dusze są zepsute, do krainy wiecznego snu – Ina-Karekh. Kiedy w pewnym momencie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-26
Ludzko-smocza komitywa.
„Srebrnowłosa” K. Wasilewskiej to opowieść o dziewczynie, kuglarce należącej do ludności zwanej wilantami. Do tej społeczności należą ludzie biedni, często wynaturzeni pod względem fizycznym lub posiadający niezwykłe moce i talenty. Mieszkają oni w Mieście Wyrzutków – miejscu sprytnie ukrytym pod Grantiną. Tylko jego mieszkańcy są w stanie się do niego dostać. Nie są jednaj akceptowani przez ludzi z wyższych sfer, za tą ich inność wciąż dostają w skórę od Straży Grantiny.
Główna bohaterka – Marika – to sprytna, uparta i bardzo odważna dziewczyna o srebrnych włosach, które zawsze ukrywa pod chustą. Do Miasta Wyrzutków trafia w tajemniczych okolicznościach, jako małe dziecko. Nie zna więc swoich korzeni. Jedyną jej rodziną są wilanci. Dziewczyna uwielbia ryzyko i często wpada w tarapaty. Jednak, jak sama twierdzi, zawsze daje radę i potrafi uporać się z kłopotami.
Muszę przyznać, że „Srebrnowłosa” nie jest książką, która pochłonęła mnie bez reszty, niemniej jednak zaintrygowała mnie na tyle, bym mogła doczytać ją do końca mimo wielu błędów i literówek w druku.
To co przemawia na korzyść „Srebrnowłosej” to tajemniczość niektórych spraw (dziwne, tajemne miejsca – jak kaplica pod Pałacem Królewskich Klejnotów, nadprzyrodzone moce, niebezpieczeństwo ciążące nad Grantiną i jej mieszkańcami, czy też pochodzenie Mariki i jej rola w ratowaniu Grantinian). Rzeczywiście wiele jest tajemnic skrytych w powieści. Bardzo dobrze, że na koniec wiele się wyjaśnia i autorka nie pozostawia czytelnika w zawieszeniu.
Kreacja głównej bohaterki również zasługuje na pochwałę. Marika ukazuje się czytelnikowi jako silna, zdeterminowana dziewczyna i taka pozostaje do końca pomimo wielu przeciwności losu i niebezpieczeństw.
Przyznaję, że pomysł na ukazanie relacji smoków i ludzi jest tutaj świeży, zupełnie inny, nie jestem jednak do końca przekonana, czy czytelnikom spodoba się właśnie takie kreowanie postaci dostojnego smoka jako, można by rzec, pasożyta w ludzkim ciele, czy umyśle. Mimo że smoki, dzielące z ludźmi ich ciała, żyją z nimi w zgodzie i harmonii, to mnie nie urzekło takie ujęcie tematu.
Dodatkowo dialogi prowadzone przez bohaterów często są zagmatwane i nie wiadomo kto w danym momencie wyraża swoje zdanie. Autorka starała się unaocznić wypowiedzi smoków (są one pisane kursywą). Nie zmienia to jednak faktu, że kiedy w rozmowie uczestniczy kilka osób, a część z nich ma w sobie smoka, który również bierze udział w dyskusji, to robi się nie lada zamieszanie. Czasami musiałam cofać się do początku rozmowy, żeby ustalić kto z kim i po kim mówi.
Swiat w powieści został okrojony w zasadzie do dwóch miejsc: Grantiny i Miasta Wyrzutków. To tam dzieje się cała akcja, która jedynie momentami przyśpiesza, by zaraz potem bohaterowie mogli znowu zasiąść przy kieliszku wisielca u Appona, czy też przy herbatce w szklarni pani Viqeri i prowadzić długie dyskusje. Drażniącym faktem było dla mnie to, że wiele wydarzeń było jedynie opowiadanych przez bohaterów. Powodowało to, że nie do końca można było podczas czytania rzucić się w wir akcji.
Sądzę, że książka ta może przypaść do gustu mniej wymagającym czytelnikom literatury fantasy. Jeżeli jednak ktoś pragnie wartkiej, zapierającej dech w piersi akcji i barwnego, fantastycznego świata, to może być rozczarowany „Srebrnowłosą”.
Ludzko-smocza komitywa.
„Srebrnowłosa” K. Wasilewskiej to opowieść o dziewczynie, kuglarce należącej do ludności zwanej wilantami. Do tej społeczności należą ludzie biedni, często wynaturzeni pod względem fizycznym lub posiadający niezwykłe moce i talenty. Mieszkają oni w Mieście Wyrzutków – miejscu sprytnie ukrytym pod Grantiną. Tylko jego mieszkańcy są w stanie się do...
2014-04-02
Kiedy ludzie rodzą się, żyją, dzień po dniu przeżywają dany im czas i przechodzą chwile smutku oraz radości, nie zawsze doceniają ten dar, jaki został im ofiarowany. Dostrzegają kruchość życia dopiero w chwili, kiedy zostaje ono odebrane komuś z ich bliskich. Żyją zamknięci w swych małych rzeczywistościach, nie myśląc o tym, że w każdej chwili cienka linia życia może zostać bezpowrotnie przerwana.
Harold Hargrave i jego żona Lucille tak właśnie kiedyś egzystowali. Jednak ich spokojne i poukładane życie, a także marzenia o szczęśliwej przyszłości zostały roztarte w pył w momencie, kiedy okazało się, że ich jedyne dziecko - Jacob - utonęło w pobliskiej rzece.
Z biegiem czasu rany zagoiły się i smutek oraz tęsknota za synem, przestały pukać do ich drzwi. Minęło bowiem wiele lat od śmierci Jacoba. Wtedy też na świecie zaczęły dziać się niepojęte dla nikogo zjawiska. Ludzie, którzy umarli, poczęli wracać na ziemię. Wkrótce również Jacob zapukał do drzwi swoich (podstarzałych już) rodziców.
Świat stanął na głowie. Powrotom nie było końca, a ziemia zaczęła się przepełniać. Ludzie ,,Prawdziwie Żyjący" różnie reagowali na pojawianie się ,,Przywróconych". Jedni tłumaczyli to cudem bożym, inni urządzali protesty i pikiety, jeszcze inni byli wobec zaistniałej sytuacji obojętni. Władze, rządzące poszczególnymi krajami, za wszelką cenę starały się opanować tę niepokojącą sytuację. Powstało nawet Biuro ds. Przywróconych. Sprawa jednak nie była prosta.
Książka Jasona Motta niewątpliwie skłania do myślenia o przemijalności ludzkiego bytu, a także o naturze człowieka. Jak zachowalibyśmy się w podobnej sytuacji? Co byśmy myśleli? Takie pytania nasuwają się podczas czytania powieści. Długo też nie wiadomo do czego to wszystko zmierza, co tylko potęguje napięcie i nastrój niepokoju.
W pewnym momencie działania Biura skojarzyły mi się z poczynaniami hitlerowców podczas II Wojny Światowej. Tyle tylko, że działo się to z innych powodów i w innych okolicznościach. Niemniej jednak pozostało pytanie: Jak wielu ludzi stałoby się podobnych do Hitlera w obliczu tak niepojętego zjawiska?
Świat przedstawiony, jaki prezentuje nam J. Mott w ,,Przywróconych", opiera się głównie na niewielkiej miejscowości (Arcadii) i jej mieszkańcach. Arcadia - trzeba przyznać, że jest to ciekawa nazwa miejsca, w którym rozgrywa się katastrofa. Brakowało mi jednak tutaj szerszego spojrzenia na zaistniałą sytuację. Niewiele jest powiedziane na temat globalnej skali zjawiska.
Dość nużące stały się też dla mnie opisy wspomnień poszczególnych bohaterów. Autor poświęcił im sporo uwagi i, jak mniemam, ten zabieg miał skłonić czytelnika do jeszcze głębszej refleksji. Do mnie to nie przemówiło.
Nie zmienia to jednak faktu, że książka Jasona Motta zasługuje na uznanie za świeże podejście do tematu, który coraz częściej pojawia się w literaturze. Jest to niepowtarzalna okazja zmierzenia się ze zjawiskiem strasznym i nienaturalnym jednocześnie. Książka bez wątpienia spodoba się czytelnikom, którzy od literatury wymagają czegoś innego niż ciągłej akcji, lejącej się strumieniami krwi, czy też katastrofalnej zagłady ludzkości, jak to miało już miejsce w niejednej powieści.
Kiedy ludzie rodzą się, żyją, dzień po dniu przeżywają dany im czas i przechodzą chwile smutku oraz radości, nie zawsze doceniają ten dar, jaki został im ofiarowany. Dostrzegają kruchość życia dopiero w chwili, kiedy zostaje ono odebrane komuś z ich bliskich. Żyją zamknięci w swych małych rzeczywistościach, nie myśląc o tym, że w każdej chwili cienka linia życia może zostać...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kryminalny początek, fantastyczny finisz
Ostatnia część trylogii Geny Showalter początkowo różni się od dwóch poprzednich tomów. Już na samym początku zostajemy wciągnięci w wydarzenia rodem z kryminału. Ktoś napada na bohaterów książki i stara się ich zabić lub porwać, a wszystko to owiane jest tajemnicą. Późniejsze wydarzenia zmierzają do wyjaśnienia sprawy. Niestety – dla kogoś kto gustuje w literaturze fantastycznej, początek powieści może wydać się mało interesujący, a wręcz nużący. Warto jednak przebrnąć przez tę część, bowiem kiedy do akcji powracają nieumarli, książka na powrót staje się ciekawa i nie pozwala czytelnikowi się od niej oderwać.
W tym tomie życie Alicji zmienia się bezpowrotnie. Dziewczyna dowiaduje się, że jej przeszłość nie jest taka, jaką sama zapamiętała. Wychodzą na jaw mroczne sekrety skrywane przez jej rodzinę, a Ali coraz bardziej boi się o swoje dalsze życie. Na domiar złego na drodze dziewczyny staje tajemnicza zjawa, która dodatkowo komplikuje życie głównej bohaterki. Tajemnica goni tajemnicę, a kiedy karty powoli zostają odkrywane, okazuje się, że nic nie jest takie, jakim wydawało się być na pierwszy rzut oka.
Bardzo dobrym zabiegiem jest wprowadzenie w tok akcji wizji Alicji Bell i jej chłopaka – Cola Hollanda. Powoduje to coś w rodzaju retrospekcji. Owe wizje jakie miewają bohaterowie, kiedy pierwszy raz danego dnia spojrzą sobie w oczy, są jedynie strzępami tego, co ma się wydarzyć w niedalekiej przyszłości. Często intrygują lub zaskakują, ponieważ nie zawsze wszystko układa się tak, jak sugerowały wizje. Z pewnością jednak wzbudzają one ciekawość czytelnika.
Muszę przyznać, że dość długo trzeba było czekać na akcję i klimat typowe dla poprzednich tomów cyklu „Kroniki Białego Królika”. Początkowo powieść przypominała kryminał: morderstwa, tajniacy, ucieczki ukrytymi tunelami i tajemnymi przejściami. Z tym wszystkim miesza się ogromny heroizm bohaterów oraz ich wręcz przesadna skłonność do poświęceń. Niestety całe planowanie rozmaitych ataków na wroga i rozmowy na temat tego kto się będzie dla kogo narażał, kto kogo będzie ochraniał, zdawały się ciągnąć w nieskończoność.
Akcja nabiera wyraźnego tempa dopiero tuż przed połową powieści. Mimo że próby nadania jej dynamizmu czuć już od pierwszych stron powieści, to długo autorka każe czytelnikowi czekać na prawdziwy rozwój akcji i naprawdę ciekawe wydarzenia. To wszystko co dzieje się w pierwszej połowie książki jest bardzo dokładnie opisane. Krok po kroku analizowane są nawet najdrobniejsze posunięcia każdego bohatera. Natomiast wydarzenia dziejące się pod koniec powieści nabierają tak wielkiego tempa, że wszystko zdaje się dziać w mgnieniu oka. Tutaj właśnie brakuje dodatkowych wyjaśnień, dokładniejszych opisów i wydłużenia w czasie ciekawszych momentów.
Nie tylko wątek walki zabójców z zastępami zombi jest ciekawy i godny uwagi. Równolegle rozgrywa się też wspaniale nakreślony przez autorkę wątek miłosny. Alicja i Cole zakochują się w sobie już w poprzednim tomie trylogii. Tutaj jednak ich miłość rozkwita i nabiera mocy. Ci młodzi ludzie nie widzą poza sobą świata, a mimo to niejednokrotnie czułe, intymne chwile są im brutalnie przerywane. Niemniej jednak wątek ten stanowi bardzo dobry balans dla pozostałych, czasem dość drastycznych i brutalnych scen.
Co się rzuca w oczy, to fakt, że Cole Holland został wyniesiony na peony i przyobleczono go w wiele cech, których kobiety pragną w mężczyznach. Ci jednak raczej tych cech nie posiadają, a już z pewnością nie wszystkie jednocześnie. Innymi słowy autorka stworzyła mężczyznę doskonałego, nieskazitelnego, tak bardzo cudownego, że aż nierealnego.
Jest to jednak powieść młodzieżowa, po którą myślę, że sięgają przede wszystkim czytelnicy płci żeńskiej, dlatego zasadność wykreowania właśnie takiego męskiego bohatera powieści jest oczywista. Z pewnością Cole skupi na sobie uwagę niejednej czytelniczki.
Dziękuję Wydawnictwu Harlequin MIRA za udostępnienie książki do recenzji.
Kryminalny początek, fantastyczny finisz
więcej Pokaż mimo toOstatnia część trylogii Geny Showalter początkowo różni się od dwóch poprzednich tomów. Już na samym początku zostajemy wciągnięci w wydarzenia rodem z kryminału. Ktoś napada na bohaterów książki i stara się ich zabić lub porwać, a wszystko to owiane jest tajemnicą. Późniejsze wydarzenia zmierzają do wyjaśnienia sprawy. Niestety –...