-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2014-10-11
Charlotte Brontë jest pisarką wspaniałą, zaś „Niedokończone opowieści” są na równi niesamowite, co niedokończone. Być może przesadzam, wyrażając się w samych superlatywach, co jednak mam zrobić, skoro od czasu zakończenia czytania szkiców nieukończonych powieści wciąż z przejęcia serce bije mi jak dzwon.
Nim przystąpiłam do czytania fragmentów powieści, doznawałam obawy, że będą to przynudnawe opisy nieinteresujących postaci i śmiertelnie nużących dialogów, które donikąd nie prowadzą, za to urywają się nim jeszcze cokolwiek w zarysie powieści przykuje moją uwagę. Cóż.
Bardziej pomylić się nie mogłam.
Myśląc o „Niedokończonych opowieściach” należy położyć nacisk na NIEDOKOŃCZONE, o członie „opowieści” można zaś zapomnieć, gdyż sugeruje nam on, że możemy spodziewać się w nich jakiegoś zarysu fabuły, a tymczasem prezentowane w tomie utwory to zaledwie zalążki wielkich opowieści, dwa-trzy rozdziały, w których autorka zawiązuje akcję, przeznaczoną do dokończenia w długiej powieści. Z góry uprzedzam, że każda z tych napoczętych historii kończy się w najbardziej intrygującym momencie, gdy skonie pulsują nam z przejęcia i gdy umieramy z ciekawości, co będzie dalej.
Niemniej, warto przeczytać. Będzie wymagało to od nas sporej dawki wyobraźni, gdyż dalsze losy bohaterów, których poznamy na kartach „Niedokończonych opowieści” każdy musi dopisać sobie sam. Nie będzie to jednak trudne, gdyż Brontë potrafiła na zaledwie kilku stronicach początkowych rozdziałów stworzyć oryginalne, pełnokrwiste postacie, a intryga, którą rozsnuwa w kolejnych szkicach jest ciekawsza niż intryga niejednego współczesnego kryminału.
Zdecydowanie bliżej jest „Opowieściom” do „Wichrowych wzgórz” niż „Profesora” czy „Shirley”, gdyż tak jak „Wzgórza” przekraczają one granice obyczajowości ówczesnej epoki. Owe zalążki powieści pełne są Heathcliffów, pijaków i hulaków, przemocy, uwodzicieli i zdrady, ale i miłości, czułości, wrażliwości i – uwaga – dowcipu. Dowcipu ironicznego, zjadliwego, wyrażonego w niezwykle trafnych wypowiedziach bohaterów lub złośliwym komentarzu narratora, przez które niekiedy musiałam odkładać książkę, żeby porządnie się wyśmiać.
Podczas lektury, powoli wyrósł w moim sercu podziw dla znajomości natury ludzkiej przez Charlotte, a obok niego pytanie, ciemne i dręczące - kiedy i gdzie córka niezamożnego pastora, zamknięta w sobie niezamężna panna z wiktoriańskiej Anglii, guwernantka, która niewiele świata widziała poza pensją, na której uczyła i plebani, na której się urodziła, zdążyła tak się zaznajomić z mroczną stroną natury ludzkiej. Zagadnienie to wydaje mi się nie mniej intrygujące, co samo rozwiązanie historii, które Brontë zarysowała w „Ashworth’cie” i „Emmie”.
Nie będę opowiadała, o czym są „Niedokończone opowieści” – są to tak krótkie fragmenty, że niewiele więcej czasu zajmie czytelnikowi przeczytanie ich samemu, niż czytanie moich opisów. Bo to właśnie powinien zrobić czytelnik – bez zbędnego marnowania czasu pozwolić samej Charlotte Brontë zatrwożyć się opisem mrocznych ludzkich czynów i dać przywrócić sobie wiarę w szlachetność natury ludzkiej, oglądając heroizm postaci szlachetnych i uczciwych. I dać się zaskoczyć, tym jak łatwo zręczny pisarz potrafi przykuć uwagę czytelnika do martwych kart książki.
Charlotte Brontë jest pisarką wspaniałą, zaś „Niedokończone opowieści” są na równi niesamowite, co niedokończone. Być może przesadzam, wyrażając się w samych superlatywach, co jednak mam zrobić, skoro od czasu zakończenia czytania szkiców nieukończonych powieści wciąż z przejęcia serce bije mi jak dzwon.
Nim przystąpiłam do czytania fragmentów powieści, doznawałam obawy,...
Ostatnia część trylogii jest ukoronowaniem celu, dla którego niewątpliwie autorka wzięła się do pisania Igrzysk śmierci: sportretowaniem psychiki nastolatki pchniętej w wir nie swojej wojny. Bo wojna w Kapitolu nie jest wojną Katniss, ona przeżywa swoją własną. Ale dostrzegają to tylko nieliczni i z pewnością nie są to mieszkańcy Kapitolu.
Dwie poprzednie części serii zdają się być tylko wstępem – jakże niezbędnym – do wydarzeń w Kosogłosie. W tej części, tak jak kolory okładek, zmienia się i atmosfera akcji. Igrzyska się skończyły i nastąpiło nieuchronne. Nieuchronne dla Kapitolu, ale i dla Katniss. Nie jest bardziej sensacyjnie, choć dużo bardziej krwawo, nie jest bardziej romantycznie, choć właśnie nadchodzi czas na decyzję, nie zmniejsza się tempo akcji, a jej zwroty nadal zaskakują. Pojawia się jednak coś nowego, nowy rodzaj walki – osobistej walki Katniss, której czytelnik tkwiący z woli autorki w głowie bohaterki musi być świadkiem. Walki bez broni i bez przeciwnika. Na arenie zasada była tylko jedna, w Kosogłosie jest ich milion.
Mimo hollywoodzkiej kiczowatości niektórych wątków i rozwiązań (a może właśnie dzięki nim…?) książka, tak jak cała seria, wydaje się upiornie realistyczna. Katniss zdecydowanie ma zbyt dużo szczęścia, ale płaci za to szczęście odpowiednią cenę. Dług jaki zaciągnęła u śmierci, która od czasu siedemdziesiątych czwartych Głodowych Igrzysk omija ją szerokim łukiem, zostaje w końcu wyrównany. Zakończenie… można oceniać na miliony sposobów. Co do mnie - spodziewałam się milionów rozwiązań, ale na pewno nie tego co znalazłam! Osobiście, nie wiem czego więcej można by chcieć więcej od książki ;)
Ostatnia część trylogii jest ukoronowaniem celu, dla którego niewątpliwie autorka wzięła się do pisania Igrzysk śmierci: sportretowaniem psychiki nastolatki pchniętej w wir nie swojej wojny. Bo wojna w Kapitolu nie jest wojną Katniss, ona przeżywa swoją własną. Ale dostrzegają to tylko nieliczni i z pewnością nie są to mieszkańcy Kapitolu.
Dwie poprzednie części serii...
2013-09-30
Oto my, czytelnicy, dostaliśmy do ręki coś magicznego. Zbiór szkiców powieści i niepublikowanych dotąd w Polsce opowiadań, tętniących życiem niczym niedawno narodzone niemowlęta. Pozycja niezwykle ciekawa, stanowiąca w moim odczuciu panoramę twórczych możliwości Lewisa. Historie zawarte w tej książce znacznie się od siebie różnią, zarówno tematyką, jak i stylem. Każda z nich jest popisem prozatorskiego talentu Lewisa, świadectwem przenikliwości umysłu i ogromnej wyobraźni. Niezwykłą atmosferę tej książki tworzą komentarze jego przyjaciół i współpracowników, które pozwalają nam zajrzeć za kulisy procesu powstawania jego dzieł. Dowiadujemy się, co wpływało na Lewisa w jego pisarstwie, co go interesowało, intrygowało, poruszało. Atmosfera akademickiej codzienności autora przebija niemal z każdej strony tej książki.
„Mroczna wieża” to historia intrygująca, choć osobliwa. W 1938 roku pewien naukowiec z Cambridge odnajduje sposób na zaglądanie do przyszłości. Konstruuje specjalne do tego celu urządzenie i zaprasza kolegów-naukowców do przetestowania go. Inny Czas, który im się ukazuje, jest bardzo dziwnym miejscem, strasznym i w jakiś niewyśniony sposób łączącym się z teraźniejszością. Im dalej w głąb opowieści, tym ciekawiej. A kiedy nasza wyobraźnia jest już rozpalona do czerwoności… historia się urywa. Z tego właśnie powodu, jak dowiadujemy się ze wstępu, „Mroczna wieża” tak długo nie była dotąd publikowana. Domysły dotyczące zakończenia i wyjaśnienie okoliczności powstania rękopisu zostaną nam przedstawione już tylko w „Komentarzu”. Bohaterowie tego zarysu powieści są ciekawym obrazem ludzi podobnych do siebie, naukowców wszak, ale mimo to bardzo różnych. Ich dyskusje, różnice w poglądach i poszukiwania prawdy zdecydowanie napędzają tę historię.
„Niewidomy od urodzenia” to krótka opowieść o mężczyźnie, który po operacji przywracającej mu wzrok, rozpoczął poszukiwania światła. Wydaje mi się, że opowiadanie jest zbyt krótkie by wzbudzać emocje, a już na pewno niespodziankę psuje to, że jej zakończenie jest nam wcześniej zdradzone w „Przedmowie”.
„Kraina imitacji” prawdziwie mnie zachwyciła. Okraszona garścią humoru jest błyskotliwą i przezabawną refleksją na temat stanu ludzkiego umysłu lub – jak kto woli - krytyką kobiety. Prawdziwe cacko.
„Anioły opiekuńcze” były już publikowane w Polsce w książce „Czarnoksiężnicy z krainy osobliwości”. W tym opowiadaniu Lewis wzniósł się na wyżyny sarkazmu i ironii, w przewrotny i przekomiczny sposób wyrażając swoją opinię na temat najnowszych poglądów co po niektórych myślicieli na seksualne potrzeby człowieka. Uśmiałam się do łez.
„Nieznane formy” to opowiadanie o czwartej podróży człowieka na Księżyc, powstałe jeszcze zanim pierwszy człowiek naprawdę postawił na nim stopę. Wciągające i intrygujące, z zakończeniem, które wymaga chwili zastanowienia. Wielka szkoda, że Walter Hooper nie wytłumaczył jego puenty i skazał czytelnika na własne domysły. Nie mam pewności, co do trafności moich.
Ostania historia jest tajemnicą, którą czytelnik musi odkryć sam. Wielką stratą jest, że Lewis nie spisał jej całej, bo to materiał na przecudowną książkę.
Podsumowując, pięknie wydany zbiór opowiadań „Mroczna wieża” to naprawdę, żeby zacytować wydawcę, „ambitna literatura” , a jednocześnie „dobra powieść na wakacje”. Autorstwo Lewisa po raz kolejny okazało się gwarancją rozkoszy czytelniczych.
Oto my, czytelnicy, dostaliśmy do ręki coś magicznego. Zbiór szkiców powieści i niepublikowanych dotąd w Polsce opowiadań, tętniących życiem niczym niedawno narodzone niemowlęta. Pozycja niezwykle ciekawa, stanowiąca w moim odczuciu panoramę twórczych możliwości Lewisa. Historie zawarte w tej książce znacznie się od siebie różnią, zarówno tematyką, jak i stylem. Każda z...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Villette” to książka przepiękna, napisana z niezwykłym talentem, bardzo przenikliwie przedstawiająca stan samotnej, człowieczej duszy. Choć wydarzeń jest w niej raczej niewiele, a czas ciągnie się tu w nieskończoność, przeczytałam ją jednym tchem i nie mogę odmówić powiedzenia o niej, że jest naprawdę dobrą książką.
Niestety, jej realizm psychologiczny jest tak przejmujący, że lektura "Villette" to według mnie czynność przygnębiająca, zasmucająca i ogólnie rzecz biorąc dołująca, do tego stopnia, że gdy w końcu do życia Lucy Snow zaczynają przenikać promyki słońca, a jej los zdaje się odmieniać, owa odmiana nie jest dla mnie żadną pociechą. To historia smutna, do cna przesycona brakiem poczucia humoru, przyjaciół czy choćby własnego psa, który przytuliłbyby się do bohaterki i powiedział "mała, nie smutaj". Bardzo by się taki pies na kartach tej powieści przydał.
Toteż ze względu na kunszt autorki, może nawet pewną wirtuozerię, a na pewno - jak mówią historycy literatury - nowatorskość w tworzeniu narracji będącej w pełni i wyłącznie zapisem życia wewnętrznego wzgardzonego przez Boga i ludzi wrażliwego kobiecego serca, książkę serdecznie każdemu odradzam.
Tak dobrze napisana powieść, traktująca o tak poważnym, prawdziwym i niemiłym temacie musi skutkować poczuciem przygnębienia i braku nadziei i powinno się ją drukować z czerwonym ostrzeżeniem: CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO.
„Villette” to książka przepiękna, napisana z niezwykłym talentem, bardzo przenikliwie przedstawiająca stan samotnej, człowieczej duszy. Choć wydarzeń jest w niej raczej niewiele, a czas ciągnie się tu w nieskończoność, przeczytałam ją jednym tchem i nie mogę odmówić powiedzenia o niej, że jest naprawdę dobrą książką.
Niestety, jej realizm psychologiczny jest tak...
2013-10-09
Historie są jak kobiety. Opowiedziane przez tych, którzy umieją to robić, mogą być tajemnicze i uwodzicielskie. Rozkoszne, przyciągające słodkim zapachem, intrygujące spojrzeniem czarnych oczu. Opowiedziane nieumiejętnie, stają się zaniedbanymi nędzarkami, od których czym prędzej uciekamy. Historia taka jak mit o Erosie i Psyche opowiedziana w zwyczajny dla naszej epoki remeków, coverów i plagiatów sposób byłaby najbardziej banalną i sztampową opowieścią świata. Na nasze szczęście w rękach mistrza stała się niezwykle oryginalną i przejmującą historią.
Podróż, w którą zabiera nas Lewis, ma zaiste ascetyczny charakter. Oto znajdujemy się w dzikim, barbarzyńskim kraju, w którym rządzą dziwaczne, niepojęte dla ludzi cywilizowanych prawa. Oto jak wyglądała historia Psyche i jej sióstr n a p r a w d ę - zanim Grecy położyli na niej swoje łapy i przekształcili w opowieść o własnych bogach. Oto, jak wyglądała historia miłości boga i dwóch śmiertelniczek - jednej niepojęcie pięknej, drugiej niepojęcie brzydkiej. Oto jak wyglądałaby mityczna historia, gdyby przeżywali ją prawdziwi ludzie z krwii i kości.
"Dopóki mamy twarze" to przede wszystkim studium psychiki głównej bohaterki - królewskiej córki, odrzuconej przez najbliższe otoczenie i głęboko zranionej, ale silnej i władczej. Historia Orual nie zaczyna się wesoło i niewiele radości się w niej znajdzie. Tylko tyle, ile niezbędne, żeby przeżyć. Za to innych emocji będzie pod dostatkiem, od pierwszej strony po ostatnią; ciężkich, gęstych, przejmujących. Ja zaczęłam od współczucia dla Orual, później przeszłam do wściekłości na jej egoizm i ostatecznie naprzeżywałam się ze względu na zaskakujący rozwój wypadków, by ostatecznie wraz z końcem historii odetchnąć. Gercy nazywali to chyba katharsis?
Choć jest to fikcyjna historia o nieistniejących ludziach i pogańskich bogach, myślę, że zawiera sporo prawdy o naszym własnym życiu, wierze, miłości i ludziach zaplątanych we własne pragnienia. Takich, którzy nie poprzestają na tym co mają, ale chcą więcej i więcej i więcej. Stają się jak Orual, niszczą swoim pragnieniem, to co najbardziej chcą zachować.
To wielowymiarowa powieść, która nie spodoba się osobom szukającym w niej tylko ciekawej historii. Nie na akcji skupia się zainteresowanie narratora, ale na wnętrzu, na duszy, która targana emocjami sama projektuje kolejne wydarzenia w swoim świecie. Narracja płynie gładko i szybko jak rozpędzony strumień. Opisy są krótkie, trafne i kunsztowne, szczególnie opis Wiatru Zachodniego jest taki... właściwy, idealnie oddający samą istotę rzeczy. Atmosfera Glom jest dość przytłaczająca i czytelnik z radością przyjmuje zmiany, jakie w trakcie toku akcji w nim zachodzą.
W pewien przewrotny sposób „Dopóki mamy twarze” jest również opowieścią o utracie wiary w Boga i oskarżaniu go o wszystkie spotykające nas niepowodzenia. A jednocześnie jest odpowiedzią na te oskarżenia.
Prawdziwą intelektualną ucztą jest wątek ścierania się dwóch sposobów pojmowania świata – hellenistycznego, rozumnego i logicznego i barbarzyńskiego, intuicyjnego, pełnego wiary w bogów i zabobony. Dwa sposoby, z których każdy jest właściwy. Rozum i serce muszą współistnieć, choć każde z nich widzi tylko jedną stronę świata.
Nawet jeśli w pewnym momencie miałam wrażenie, że akcja książki zmierza donikąd, moje wątpliwości rozwiał zaskakujący zwrot akcji pod koniec książki. Zakończenie nazwałabym pięknym, nawet jeśli jest to osobliwe piękno. Książka jest dość specyficzna i spodoba się osobom, które dostrzegą w niej jedną z opisywanych przez Lewisa prawd rządzących światem, najpewniej dotyczącą ich samych. W przeciwnym razie może wydać się ona męczącymi majakami starej baby.
Historie są jak kobiety. Opowiedziane przez tych, którzy umieją to robić, mogą być tajemnicze i uwodzicielskie. Rozkoszne, przyciągające słodkim zapachem, intrygujące spojrzeniem czarnych oczu. Opowiedziane nieumiejętnie, stają się zaniedbanymi nędzarkami, od których czym prędzej uciekamy. Historia taka jak mit o Erosie i Psyche opowiedziana w zwyczajny dla naszej epoki...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-04-22
Wyjściem dla tej historii jest moment w którym obdarzona silną wolą, ale skromna Margaret Hall przenosi się z sielskiego wiejskiego południa Anglii na północ, dynamicznie rozwijającą się i bezwzględną w osiąganiu swoich celów. Główna bohaterka musi szybko dojrzeć i przemienić się z londyńskiej panny żyjącej w dostatku i wygodzie w gospodynię niezamożnego domu, będącą emocjonalnym wsparciem dla rodziców nieobdarzonych tak sinym charakterem jak ona. Osią historii jest znajomość panny Halle z najbogatszym przemysłowcem w Milton, panem Thortonem, który reprezentuje zupełnie odmienny niż nasza bohaterka pogląd na to kim są pracownicy fabryk i jak należy ich traktować.
Elizabeth Geskell nie opowiada się po żadnej ze stron. Jest raczej obiektywnym obserwatorem zdarzeń co powoduje, że lektura jej powieści staje się niezwykle ciekawą i przyjemną podróżą do czasów przemysłowej Anglii. Autorka zdaje się wskazywać na problem istniejący w ówczesnym społeczeństwie, ale nie roztrząsa go, nie stara się przekonać czytelnika o nędzy robotników czy domniemanym okrucieństwie fabrykantów, nie przydaje też splendoru spokojnemu Południu, ani nie wielbi sił żywotnych Północy. Nie analizuje problemu, ale przedstawia czytelnikowi jego istnienie i opowiada historię w której proponuje rozwiązanie konfliktu dręczącego przemysłowe miasto.
Wiele wątków, problemów i postaci zostało tu jedynie delikatnie zarysowanych, zasygnalizowanych, co przysłużyło się zbudowaniu niezwykle intrygującego klimatu książki, ale według mnie stało się to również największym mankamentem książki. Jak to, tylko tyle? Tylko mała wzmianka o czymś tak istotnym? To prześlizgiwanie się po ważnych i ciekawych wątkach powoduje jednak, że książka nie staje się traktatem filozoficznym ani trąbką bojową wzywającą do walki z problemami społeczeństwa, a jest niezwykle miłym czytadłem na wolne chwile. Powieść w bardzo przyjemny sposób łączy przyjemne z pożytecznym i dlatego serdecznie polecam ją wszystkim. Nie ma to jak dobra książka w starym stylu!
Wyjściem dla tej historii jest moment w którym obdarzona silną wolą, ale skromna Margaret Hall przenosi się z sielskiego wiejskiego południa Anglii na północ, dynamicznie rozwijającą się i bezwzględną w osiąganiu swoich celów. Główna bohaterka musi szybko dojrzeć i przemienić się z londyńskiej panny żyjącej w dostatku i wygodzie w gospodynię niezamożnego domu, będącą...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-16
Książka dla wszystkich. Rewelacyjna, napisana z dużą wrażliwością i w dużej mierze w oparciu o własne doświadczenia autora, co pozwala na większe zaufanie jej przekazowi. John Paul Jackson pokazuje istotę odrzucenia i to w jak bezwzględny sposób hamuje ono rozwój człowieka. Krótko, treściwie i bardzo praktycznie tłumaczy, jakie zachowania mogą świadczyć o istnieniu zranienia w naszym sercu i podaje wskazówki dla tych, którzy chcą zostać z niego uleczeni. Dla wszystkich - bo każdy kiedyś w życiu doświadczył odrzucenia. A ono nawet w małych ilościach może być zabójcze.
Książka dla wszystkich. Rewelacyjna, napisana z dużą wrażliwością i w dużej mierze w oparciu o własne doświadczenia autora, co pozwala na większe zaufanie jej przekazowi. John Paul Jackson pokazuje istotę odrzucenia i to w jak bezwzględny sposób hamuje ono rozwój człowieka. Krótko, treściwie i bardzo praktycznie tłumaczy, jakie zachowania mogą świadczyć o istnieniu...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-12-27
Teraz nikt już nie pisze takich książek, bo też i niewielu takie książki czyta. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego typu powieści, spokojnych, pisanych powoli i z namysłem, opowiadających o bolączkach społeczeństwa, o życiu jakie wszyscy znamy. Powieści, które dbają raczej o to, żeby być prawdziwe, realistyczne, by jej bohaterowie zostali oddani jak najpełniej, by jej formuła była nienaganna, niż o to by akcja była wartka, czytelnik został wciągnięty w wir wydarzeń i zgubił się w nim możliwie jak najbardziej. „Shirley” to nie jest książka naszych czasów. Dlatego każdy, kto oczekuje prostej rozrywki, niej czym prędzej ją odłoży i pójdzie poczytać „Zmierzch”, albo „Harrego Pottera”.
A teraz, drogi Czytelniku, kiedy zostaliśmy już sami, my, czytelnicy wymagający, kwiat inteligencji, pozwól mi, że serdecznie polecę Ci książkę Charlotte Brontë, „Shirley”. To książka mądra, napisana z dużą pieczołowitością, co nie znaczy, że mdła i nudna. Po prostu niezamężne panny w XIX wiecznej Anglii donikąd się nie spieszą, więc i fabuła powieści również. Chcąc być prawdomówna muszę wyznać, że chwilami ta niespieszność bywa nużąca, ale za to w innych chwilach „Shirley” naprawdę olśniewa. Pomiędzy stronicami tej książki poukrywane są prawdziwe perły, fragmenty, które czynią ją naprawdę piękną i wartościową. Postaci są żywe i prawdziwe, zarówno te pierwszo- jak i drugoplanowe. Zarzuciłabym nawet Brontë, że bohaterowie drugoplanowi są zbyt żywi i interesujący, są zbyt obszernie opisani jak na ich nieznaczącą dla powieści rolę - wprowadza to wrażenie bałaganu. Nie umniejsza to jednak wartości „Shirley”. Drogi Czytelniku, jeśli szukasz dalszej zachęty, pozwól, że zadedykuję Ci drugi akapit tej powieści. Sama Charlotte Brontë najlepiej wytłumaczy się z tego, czego możesz oczekiwać po jej dziele.
„Jeśli ten wstęp wzbudził w Tobie, Czytelniku, nadzieję na romantyczne wrażenia, czeka Cię zawód. Czy liczysz na sentymentalizm, poezję, rozmarzenie? Czy spodziewasz się płomiennych uczuć, ekscytacji i melodramatu? Ucisz swoje oczekiwania, sprowadź je na ziemię. Leży przed Tobą coś autentycznego, prozaicznego i namacalnego. Rzecz tak nieromantyczna, jak poniedziałkowy poranek, gdy wszyscy posiadający miejsce pracy mają obowiązek powstać i do niego się udać. Nie jest kategorycznie stwierdzone, że nie skosztujecie emocji – być może na drugie danie i deser – ale już postanowione, że pierwsza potrawa będzie przypominała posiłek, który w Wielki Piątek znalazłby się na stole w katolickim domu. Jak zimna soczewica z octem, lecz bez oliwy. Jak przaśny chleb z gorzkimi ziołami. I żadnej pieczeni.”
Pozostaje mi życzyć SMACZNEGO!
Teraz nikt już nie pisze takich książek, bo też i niewielu takie książki czyta. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego typu powieści, spokojnych, pisanych powoli i z namysłem, opowiadających o bolączkach społeczeństwa, o życiu jakie wszyscy znamy. Powieści, które dbają raczej o to, żeby być prawdziwe, realistyczne, by jej bohaterowie zostali oddani jak najpełniej, by jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-06
Na wstępnie powiem, iż po lekturze książek Anne Bronte nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ich autorka musiała być bardzo poważną i stateczną osobą. Jej powieści poruszają właściwie wyłącznie kwestie istotne i wymagające powagi. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na sprawy mało ważne, pustą rozrywkę czy bezrefleksyjną wesołość. Pisarstwo Anne Bronte ma bardzo wyraźny cel – wskazać co dobre, a co złe, pouczyć, nauczyć i przestrzec przed złymi konsekwencjami nierozważnego postępowania.
Nie inaczej ma się sprawa z powieścią „Agnes Grey" w której autorka porusza kwestię stosunku osób należących do wyższych warstw społecznych do guwernantek, którymi zazwyczaj zostawały kobiety pozbawione środków do życia i zmuszone do zarabiania na swoje utrzymanie. Niestety, samotne kobiety w XIX wieku w Anglii nie miały wielkiego wyboru ścieżki kariery zawodowej – jeżeli były pozbawione opieki rodziny, mogły zostać tylko guwernantkami. A o tym, jaki los czekał je w tej roli, opowiedziała nam Anne Bronte.
Jej książka to przyjemna miniaturka powieści, nosząca raczej znamiona szczegółowego sprawozdania, niż pełnej rumieńców opowieści. Nie ma tu żadnej intrygi, wydarzeń budzących grozę, zaskoczenie lub chociaż zdziwienie, toteż przystępując do lektury „Agnes Grey” czytelnik może swobodnie pozbyć się nadziei na opisy wielkich wydarzeń i zaskakujących rozwiązań. Świat Agnes jest spokojny i przewidywalny jak poniedziałkowy poranek, głównie za sprawą jej wyjątkowo statecznego i powściągliwego charakteru.
Jednak nawet osoba tak skromna i wycofana jak główna bohaterka powieści pragnie zdobyć szczęście, a to może okazać się bardzo trudne. Zatem nim uda się jej osiągnąć chociaż jego namiastkę, upłynie trochę czasu, a czytelnik będzie miał okazję zapoznać się z dawnym porządkiem świata, zwyczajami, manierami i ambicjami minionych pokoleń. Myślę, że będzie to lektura miła i ciekawa, choć może niezbyt pasjonująca.
Na wstępnie powiem, iż po lekturze książek Anne Bronte nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ich autorka musiała być bardzo poważną i stateczną osobą. Jej powieści poruszają właściwie wyłącznie kwestie istotne i wymagające powagi. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na sprawy mało ważne, pustą rozrywkę czy bezrefleksyjną wesołość. Pisarstwo Anne Bronte ma bardzo wyraźny cel – wskazać...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-05
„Profesor” w porównaniu do pozostałych książek Charlotte Brontё, „Jane Eyre”, „Shirley” i „Vilette”, jest niczym mały pączek przy rozkwitłych, pełnych blasku kielichach dojrzałych róż. To mała próbka talentu Charlotte, która daje czytelnikowi posmak tego, co może on otrzymać w pozostałych powieściach. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że jest to pierwsza powieść tej autorki - prosta historia młodego mężczyzny, wielkiego indywidualisty i samotnika o tym, jak radzi sobie w życiu w obliczu odrzucenia przez rodzinę. W „Profesorze” znajduje się wszystko, co znamy z dojrzałych powieści Brontё: potoczystą narrację, samotne radzenie sobie w życiu, fabryki, nauczanie, szkołę, młodość, wierność własnym przekonaniom, intrygujące, pełne sprzeczności charaktery bohaterów.
William Crimsworth posiada cechy, które Charlotte Brontё zwykła nadawać swoim postaciom hojną ręką, mianowicie: czystość charakteru, rozsądek, powściągliwość, wrażliwość i wierność własnym zasadom. Pod tym względem główny bohater wydaje się łudząco podobny do Louisa Moora z „Shirley” - jego poczucie godności własnej w połączeniu z wiernością wybrance serca i umiejętnością wglądu we własną duszę narzuciły mi podejrzenie, że w obu książkach mam do czynienia właściwie z tą samą osobą. A jeśli nie tą samą, to z pewnością duchowo i umysłowo pokrewną, literackim bratem bliźniakiem; co nie dziwi, skoro zrodził ich ten sam umysł, który zdaje się cenić tylko pewien ściśle określony zestaw cech w ludzkiej naturze.
Historia osoby o takim charakterze jak ten Crimswortha nigdy nie będzie należała do najbardziej szalonych i intrygujących. Tytułowy profesor jest na to zbyt stonowany, moralny i powściągliwy. Ta opowieść to pochwała rozsądku, pracowitości, unikania intryg i dążenia do celu, które przy odrobinie szczęścia przynoszą miłość i szczęście. „Profesor” nie wciąga i nie przejmuje tak jak „Jane Eyre”, nie odmalowuje tak zróżnicowanej panoramy jak „Shirley”, nie jest tak przenikliwie smutny jak „Villette”. W warstwie fabularnej najbliższy jest „Agnes Grey” Anne Brontё, choć czyta się go o niebo lepiej. Pewnie dlatego, że autorka miast pouczać, opowiada po prostu historię serca. To, czy ciekawą, każdy musi ocenić sam. Z pewnością „Profesor” jest najprostszą, najlżejszą i najbardziej optymistyczną powieścią ze wszystkich, które wyszły spod pióra Charlotte Brontё (takiego prawdziwego pióra, a nie o nazwie Microsoft Word). Nie jest to też tak wielka powieść, jak jej pozostałe; raczej cudowne czytadło wprost z epoki wiktoriańskiej - kto umie się rozsmakować, niech czyta.
„Profesor” w porównaniu do pozostałych książek Charlotte Brontё, „Jane Eyre”, „Shirley” i „Vilette”, jest niczym mały pączek przy rozkwitłych, pełnych blasku kielichach dojrzałych róż. To mała próbka talentu Charlotte, która daje czytelnikowi posmak tego, co może on otrzymać w pozostałych powieściach. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że jest to pierwsza powieść tej...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-09-03
Lektura tej książki była jak przytulanie twarzy do mięciutkiej, aksamitnej poduszki, powolne odprężanie się i odpływanie do najmilszego ze światów. To najrozkoszniejsza powieść, jaką czytałam, a przynajmniej pamiętam, że czytałam; sama nie wiem dlaczego, ale niemal wszystko w tej książce zdawało się głaskać moje czytelnicze zmysły. Zadziwiająca finezja w opisywaniu najzwyklejszych zdarzeń i przeżyć bohaterów, spokojna narracja, miłe, ironiczne uwagi czynione w najwłaściwszych momentach, harmonia opisywanego świata, wspaniały realizm, wszystko, wszystko składa się na piękno tej książki.
Smutna wiadomość, jest taka, że nie da się uniknąć znużenia podczas jej czytania (chyba, że czytelnik ma w zwyczaju czytać tylko dialogi, jak moja mama). Sądzę jednak, że jest to objaw jak najbardziej zdrowy w przypadku powieści serialowych, jak nazywam dziewiętnastowieczne dzieła w rodzaju "Żon i córek", pisanych w odcinkach i publikowanych przez gazety raz w tygodniu. Dlatego wskazane podczas lektury ostatniej książki Elizabeth Gaskell są przerwy, choćby nawet kilkudniowe. Powrót do znanych bohaterów po takim odpoczynku przypomina nieledwie powrót do starych, dobrych znajomych, a podsycona rozłąką ciekawość czytelnicza pozwoli nam na nowo rozsmakować się w znanych miejscach i postaciach.
Mocną stroną książki są bohaterowie. Jedni zwykli, drudzy niezwykli, trzeci irytujący lub wzniecający mimowolny podziw, wszyscy budzący sympatię, razem doskonale się uzupełniają i dyrygują uczuciami czytelnika wedle przydzielonych im przez autorkę zdolności. "Żony i córki" to historia kryjąca w sobie wiele innych, nieopowiedzianych i pozostawionych do opowiedzenia wyobraźni temu, kto ją czyta. Sama nie wiem czy to dobrze, czy nie, że tyle intrygujących wątków jest tylko delikatnie zaznaczonych, tylu fascynujących postaci nie możemy obejrzeć z bliska w innych, niż hollingfordzkie, okolicznościach. Skoro jednak książka zrobiła na mnie tak dobre wrażenie, chyba to jednak dobrze. Jeśli wszystko jest odkryte, nie ma tajemnicy, a jeśli nie ma tajemnicy, nie ma co zaciekawiać i wszystko robi się nudne. A tu tak nie jest.
PS. Niestety, powieść nie ma ostatniego rozdziału - lepiej wiedzieć to wcześniej, żeby nie rozczarować się, że ostanie wydarzenia zostaną opowiedziane nam przez wydawcę, a nie autorkę, która zmarła nie ukończywszy książki.
Lektura tej książki była jak przytulanie twarzy do mięciutkiej, aksamitnej poduszki, powolne odprężanie się i odpływanie do najmilszego ze światów. To najrozkoszniejsza powieść, jaką czytałam, a przynajmniej pamiętam, że czytałam; sama nie wiem dlaczego, ale niemal wszystko w tej książce zdawało się głaskać moje czytelnicze zmysły. Zadziwiająca finezja w opisywaniu...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Perswazje” to opowieść o dziewczynie, której pierwsza młodość minęła i której pierwsza miłość przepadła, druga zaś nie nadeszła. Wbrew temu jakie ów opis robi wrażenie, bardzo to przyjemna i romantyczna historia, niezbyt może ambitna, ale gdzież byłaby radość i zabawa, gdyby wszystko na świecie było wzniosłe i ambitne?
Znajdziemy w tej książce wszystko, co rozumny, acz niewymagający, czytelnik lubi najbardziej, czyli to co u Austen najlepsze: historię niesprawiedliwości społecznej pokonanej przez miłość, szereg przezabawnych, nadętych i głupiutkich postaci z których autorka wciąż śmieje się bezlitośnie, mnóstwo pięknych, wytwornie złożonych zdań, i na koniec, żeby dopełnić radości czytelniczych, szczęśliwe zakończenie.
Urok opisów życia w dawnych czasach, historia losów skromnej i rozsądnej Anny i zjadliwy dowcip Austen są gwarancją przyjemności lektury, jak zawsze, gdy o powieści Austen chodzi.
„Perswazje” to opowieść o dziewczynie, której pierwsza młodość minęła i której pierwsza miłość przepadła, druga zaś nie nadeszła. Wbrew temu jakie ów opis robi wrażenie, bardzo to przyjemna i romantyczna historia, niezbyt może ambitna, ale gdzież byłaby radość i zabawa, gdyby wszystko na świecie było wzniosłe i ambitne?
Znajdziemy w tej książce wszystko, co rozumny, acz...
Panie Zafonie, niniejszym zostałam pańską fanką!
Ta książka to świetnie skonstruowane, kompletne uzupełnienie "Cienia wiatru" i "Gry anioła" - w życiu się czegoś takiego nie spodziewałam. W moich oczach dopiero ta książka pokazała, że Zafon ma głowę na karku i pozwoliła mi docenić jego kunszt literacki. Tylko może trochę mnie krwi - żeby czytelnika zachwycić nie trzeba tak epatować go przemocą, naprawdę.
Panie Zafonie, niniejszym zostałam pańską fanką!
więcej Pokaż mimo toTa książka to świetnie skonstruowane, kompletne uzupełnienie "Cienia wiatru" i "Gry anioła" - w życiu się czegoś takiego nie spodziewałam. W moich oczach dopiero ta książka pokazała, że Zafon ma głowę na karku i pozwoliła mi docenić jego kunszt literacki. Tylko może trochę mnie krwi - żeby czytelnika zachwycić nie trzeba tak...