-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2014-10-11
Charlotte Brontë jest pisarką wspaniałą, zaś „Niedokończone opowieści” są na równi niesamowite, co niedokończone. Być może przesadzam, wyrażając się w samych superlatywach, co jednak mam zrobić, skoro od czasu zakończenia czytania szkiców nieukończonych powieści wciąż z przejęcia serce bije mi jak dzwon.
Nim przystąpiłam do czytania fragmentów powieści, doznawałam obawy, że będą to przynudnawe opisy nieinteresujących postaci i śmiertelnie nużących dialogów, które donikąd nie prowadzą, za to urywają się nim jeszcze cokolwiek w zarysie powieści przykuje moją uwagę. Cóż.
Bardziej pomylić się nie mogłam.
Myśląc o „Niedokończonych opowieściach” należy położyć nacisk na NIEDOKOŃCZONE, o członie „opowieści” można zaś zapomnieć, gdyż sugeruje nam on, że możemy spodziewać się w nich jakiegoś zarysu fabuły, a tymczasem prezentowane w tomie utwory to zaledwie zalążki wielkich opowieści, dwa-trzy rozdziały, w których autorka zawiązuje akcję, przeznaczoną do dokończenia w długiej powieści. Z góry uprzedzam, że każda z tych napoczętych historii kończy się w najbardziej intrygującym momencie, gdy skonie pulsują nam z przejęcia i gdy umieramy z ciekawości, co będzie dalej.
Niemniej, warto przeczytać. Będzie wymagało to od nas sporej dawki wyobraźni, gdyż dalsze losy bohaterów, których poznamy na kartach „Niedokończonych opowieści” każdy musi dopisać sobie sam. Nie będzie to jednak trudne, gdyż Brontë potrafiła na zaledwie kilku stronicach początkowych rozdziałów stworzyć oryginalne, pełnokrwiste postacie, a intryga, którą rozsnuwa w kolejnych szkicach jest ciekawsza niż intryga niejednego współczesnego kryminału.
Zdecydowanie bliżej jest „Opowieściom” do „Wichrowych wzgórz” niż „Profesora” czy „Shirley”, gdyż tak jak „Wzgórza” przekraczają one granice obyczajowości ówczesnej epoki. Owe zalążki powieści pełne są Heathcliffów, pijaków i hulaków, przemocy, uwodzicieli i zdrady, ale i miłości, czułości, wrażliwości i – uwaga – dowcipu. Dowcipu ironicznego, zjadliwego, wyrażonego w niezwykle trafnych wypowiedziach bohaterów lub złośliwym komentarzu narratora, przez które niekiedy musiałam odkładać książkę, żeby porządnie się wyśmiać.
Podczas lektury, powoli wyrósł w moim sercu podziw dla znajomości natury ludzkiej przez Charlotte, a obok niego pytanie, ciemne i dręczące - kiedy i gdzie córka niezamożnego pastora, zamknięta w sobie niezamężna panna z wiktoriańskiej Anglii, guwernantka, która niewiele świata widziała poza pensją, na której uczyła i plebani, na której się urodziła, zdążyła tak się zaznajomić z mroczną stroną natury ludzkiej. Zagadnienie to wydaje mi się nie mniej intrygujące, co samo rozwiązanie historii, które Brontë zarysowała w „Ashworth’cie” i „Emmie”.
Nie będę opowiadała, o czym są „Niedokończone opowieści” – są to tak krótkie fragmenty, że niewiele więcej czasu zajmie czytelnikowi przeczytanie ich samemu, niż czytanie moich opisów. Bo to właśnie powinien zrobić czytelnik – bez zbędnego marnowania czasu pozwolić samej Charlotte Brontë zatrwożyć się opisem mrocznych ludzkich czynów i dać przywrócić sobie wiarę w szlachetność natury ludzkiej, oglądając heroizm postaci szlachetnych i uczciwych. I dać się zaskoczyć, tym jak łatwo zręczny pisarz potrafi przykuć uwagę czytelnika do martwych kart książki.
Charlotte Brontë jest pisarką wspaniałą, zaś „Niedokończone opowieści” są na równi niesamowite, co niedokończone. Być może przesadzam, wyrażając się w samych superlatywach, co jednak mam zrobić, skoro od czasu zakończenia czytania szkiców nieukończonych powieści wciąż z przejęcia serce bije mi jak dzwon.
Nim przystąpiłam do czytania fragmentów powieści, doznawałam obawy,...
Panie Zafonie, niniejszym zostałam pańską fanką!
Ta książka to świetnie skonstruowane, kompletne uzupełnienie "Cienia wiatru" i "Gry anioła" - w życiu się czegoś takiego nie spodziewałam. W moich oczach dopiero ta książka pokazała, że Zafon ma głowę na karku i pozwoliła mi docenić jego kunszt literacki. Tylko może trochę mnie krwi - żeby czytelnika zachwycić nie trzeba tak epatować go przemocą, naprawdę.
Panie Zafonie, niniejszym zostałam pańską fanką!
więcej Pokaż mimo toTa książka to świetnie skonstruowane, kompletne uzupełnienie "Cienia wiatru" i "Gry anioła" - w życiu się czegoś takiego nie spodziewałam. W moich oczach dopiero ta książka pokazała, że Zafon ma głowę na karku i pozwoliła mi docenić jego kunszt literacki. Tylko może trochę mnie krwi - żeby czytelnika zachwycić nie trzeba tak...