-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik1
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać10
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant2
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2023-01-12
Nie mam już siły na Donato Carrisiego. Pisałam to już w kilku recenzjach i muszę powtórzyć po raz kolejny - co druga książka jest dobra, a co druga... co najmniej przeciętna. Niestety, po dobrym "Domu głosów" przyszła pora na bardzo średnie "Jestem otchłanią". Mam wrażenie, że Donato Carrisi chciał eksperymentować, ale w efekcie wyszła powieść, która nie wzbudza absolutnie żadnych emocji, żadnego niepokoju czy ciekawości, z których pisarz jest znany. Wręcz przeciwnie, bohaterowie analizują coś, co czytelnik już doskonale wie. Zaskoczenia na całą książkę są doslownie DWA i to też takie, że nie poczułam większych emocji. Żadna otchłań, żadna ciemność, nic. Tym, którzy dopiero zaczynają przygodę z Carrisim polecam "Zaklinacza" i "Trybunał dusz", a sama będę czekać na kolejną powieść i liczyć na to, że znowu potwierdzi moją teorię.
Nie mam już siły na Donato Carrisiego. Pisałam to już w kilku recenzjach i muszę powtórzyć po raz kolejny - co druga książka jest dobra, a co druga... co najmniej przeciętna. Niestety, po dobrym "Domu głosów" przyszła pora na bardzo średnie "Jestem otchłanią". Mam wrażenie, że Donato Carrisi chciał eksperymentować, ale w efekcie wyszła powieść, która nie wzbudza absolutnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-02
Czy powieść o żałobie i śmierci może dawać pociechę i siłę do stawiania czoła codziennym wyzwaniom?
Nie lubimy rozmawiać o śmierci. Ci, którzy jej doświadczyli, nie będą chętnie dzielić się swoimi doświadczeniami z tymi, dla których jest czymś obcym. Dla tych drugich jest to przede wszystkim temat niezręczny, nieprzyjemny, tabu.
Pewnie dlatego poczułam się tak niekomfortowo, kiedy zaczęłam czytać powieść "Rów mariański". Szczerze zastanawiałam się, w jaki sposób przeczytam CAŁĄ książkę o śmierci. Wystarczyło jednak kilkanaście pierwszych stron, by zrozumieć, że moje obawy były płonne. Choć jest to powieść o śmierci, o jej przeżywaniu i próbie pogodzenia się z tym, co nieuniknione (bo przecież wszyscy kiedyś umrzemy), nie ma w niej dramatycznych czy rozpaczliwych opisów, które zagrać mają na emocjach czytelnika. Nie, jest zwykła codzienność, w której kogoś zabrakło. Kogoś, kogo zabraknąć nigdy nie powinno. I jak dalej żyć?
To pytanie stawia sobie główna bohaterka powieści - Paula. Od dwóch lat pogrążona w depresji po śmierci młodszego brata nie potrafi znaleźć sposobu na pogodzenie się z tym, co się wydarzyło. Nie pomagają żadne konwencjonalne sposoby w postaci terapii, więc Paula postanawia spróbować czegoś niekonwencjonalnego - nocnej wizyty na cmentarzu. Szalony pomysł całkowicie zmienia jej życie, gdy okazuje się, że na podobny pomysł wpadł staruszek o imieniu Frank.
Paula i Frank to absolutnie jeden z najbardziej niekonwencjonalnych duetów, jaki ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić, ale od ich dialogów wręcz nie sposób się oderwać. Wypełnione są nie tylko słownymi potyczkami, ale też życiowymi mądrościami czy dowcipnymi uwagami. To oni są siłą napędową tej książki i to własnie dla nich z ciekawością przerzuca się kolejne strony. Nie zabrakło przy tym malowniczych opisów niemieckich krajobrazów czy ciekawych anegdotek.
"Rów Mariański" to jedna z tych powieści, po których skończeniu w gardle pozostaje gula. Teoretycznie kończy się książkę, ale trudno powiedzieć, by ona skończyła z czytelnikiem. Siedzi w nim uparcie i powstrzymuje przed sięgnięciem po kolejną książkę, żeby najpierw poukładać sobie w głowie wszystkie myśli i uspokoić rozedrgane emocje. A kiedy już zdecydujemy się odłożyć ją do biblioteczki, można zawsze cieszyć oko przepięknym wydaniem, jakim może się pochwalić Wydawnictwo Otwarte.
Czy powieść o żałobie i śmierci może dawać pociechę i siłę do stawiania czoła codziennym wyzwaniom?
Nie lubimy rozmawiać o śmierci. Ci, którzy jej doświadczyli, nie będą chętnie dzielić się swoimi doświadczeniami z tymi, dla których jest czymś obcym. Dla tych drugich jest to przede wszystkim temat niezręczny, nieprzyjemny, tabu.
Pewnie dlatego poczułam się tak...
2022-01-08
Musze przyznać, że jestem bardzo zła. Zła na Donato Carrisi. W swojej poprzedniej recenzji - "Gry Zaklinacza" - pisałam, że bardzo się zawiodłam i że ostatnio pisarzowi wychodzi co druga książka. I co? I oczywiście "Dom głosów" to znowu powrót do formy! Zaczynam snuć jakieś teorie spiskowe, czy przypadkiem co drugiej książki nie pisze ktoś inny... A może Carrisi powinien sobie odpuścić już przemaglowane serie o Marcusie i Zaklinaczu i skupić się na świeżych pomysłach, jak te z powieści "W labiryncie" i "Dom głosów".
Nie będę streszczać fabuły, bo nigdy nie czytam opisow z tylu książki w obawie przed spoilerami. Jeśli ktoś ma podobnie jak ja, napisze tylko, że od pierwszego rozdziału odczuwałam trudny do wytłumaczenia niepokój, wręcz lęk - tak plastyczna była fabuła i to jest właśnie ten charakterystyczny dla prozy Carissiego element, który sprawia, że wsiąkam w jego kryminały/thrillery. Po prostu się bałam. W irracjonalny sposób, bo przecież to tylko książka. Ale Carissi jak żaden inny pisarz, którego znam oddaje "jądro zła".
A po drugie - praktycznie nie odłożyłam książki, póki jej nie skończyłam. Tak bardzo mnie denerwowała - że nie znam jeszcze zakończenie - i tak bardzo ciągnęła, by je poznać.
I teraz pytanie - odpuścić kolejną powieść Carissiego i przeczytać dopiero następną, czy ufac mu, że w końcu zacznie pisać każdą powieść na poziomie? :D
Musze przyznać, że jestem bardzo zła. Zła na Donato Carrisi. W swojej poprzedniej recenzji - "Gry Zaklinacza" - pisałam, że bardzo się zawiodłam i że ostatnio pisarzowi wychodzi co druga książka. I co? I oczywiście "Dom głosów" to znowu powrót do formy! Zaczynam snuć jakieś teorie spiskowe, czy przypadkiem co drugiej książki nie pisze ktoś inny... A może Carrisi powinien...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-30
2021-10-31
Gdy czytałam "Wyznaję" po raz pierwszy, porzuciłam ksiązkę po około 200 stronach. Gubiłam wątki, nudziłam się, nie wiedziałam, co czytam. Gdy zrobiłam drugie podejście - kilka lat później - totalnie wsiąkłam w ten świat. Pierwszych 200-300 stron pochłonęłam niemal za jednym posiedzeniem. Zrozumiałam, że jest to książka, ktorej nie czyta się doskoku, między innymi czynnościami, po kilka stron. Nie, tu trzeba przysiąść, najlepiej co najmniej na godzinę i porządnie się skupić, by nie stracić wątku, tym bardziej, że narracja potrafi zmienić się dosłownie w ciągu jednego zdania. Ale kiedy już mamy to odpowiednie nastawienie, kiedy poświęcimy powieści całą naszą uwagę, odwdzięcza nam się tym, co najpiękniejsze. Blisko 800 stron, a ja nigdy nie chciałam jej kończyć, wręcz celowo przedłużałam lekturę ostatnich stron, by przedłużyć przyjemność z czytania. A kiedy w końcu doszłam do ostatniej strony, nie mogłam poradzić sobie z nadmiarem emocji, jaki we mnie się skumulował i popłakałam się. Myślę, że długo nie uda mi się sięgnąć po lekturę, ktora by zarowno była tak satysfakcjonująca pod względem historii, języka, metafor, literackich odniesień, jak i pytań, które zadaje. A do tego styl, cudowna, oryginalna narracja, wiele inspirujących zabiegów. Tego nie da się opisać, to trzeba po prostu przeżyć.
Gdy czytałam "Wyznaję" po raz pierwszy, porzuciłam ksiązkę po około 200 stronach. Gubiłam wątki, nudziłam się, nie wiedziałam, co czytam. Gdy zrobiłam drugie podejście - kilka lat później - totalnie wsiąkłam w ten świat. Pierwszych 200-300 stron pochłonęłam niemal za jednym posiedzeniem. Zrozumiałam, że jest to książka, ktorej nie czyta się doskoku, między innymi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-05-07
Powieść czyta się lekko i przyjemnie, choć - co jest wielką zaletą autorki - doskonale oddaje ona klimat XIX wieku, włącznie z językiem, momentami archaicznym. Przerzucając kolejne strony powieści możemy razem z Norą uczestniczyć w bankietach, herbatkach czy innych towarzyskich spotkaniach, gdzie prowadzi się najprawdziwsze salonowe rozmowy. Świat arystokracji nie jest jednak jedynym, na którym skupia się powieść, gdyż na drugim biegunie mamy przedstawienie brudnego i mrocznego East Endu i tamtejszych mieszkańców. Jeśli chodzi o bohaterów, to nie są oni na pewno typowymi postaciami z romansów, gdyż zarówno Nora, jak i Cilian, mają tzw. "charakterek". Ja osobiście uwielbiam oglądać świat arystokracji oczami Nory, ponieważ jest on przedstawiony nieco w krzywym zwierciadle, można zobaczyć wszystkie absurdy i pustkę ówczesnego życia wyższych sfer. Do tego intrygi, w których kibicujemy głownej bohaterce, aż do ostatniej strony. A wtedy też... mała niespodzianka. Nic nie kończy się tak, jakby się wydawało ;) Jest to absolutnie powieść dla fanów twórczości Jane Austen, Elizabeth Gaskell czy sióstr Bronte, czy fanów kostiumowych seriali wyprodukowanych przez BBC :)
Powieść czyta się lekko i przyjemnie, choć - co jest wielką zaletą autorki - doskonale oddaje ona klimat XIX wieku, włącznie z językiem, momentami archaicznym. Przerzucając kolejne strony powieści możemy razem z Norą uczestniczyć w bankietach, herbatkach czy innych towarzyskich spotkaniach, gdzie prowadzi się najprawdziwsze salonowe rozmowy. Świat arystokracji nie jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-11
2021-05-07
Mam bardzo mieszane uczucie co do tej książki, więc w niniejszej recenzji choć trochę wyrzucę z siebie te emocje.
Styl Jakuba Żulczyka jest dla mnie niepowtarzalny i naprawdę go uwielbiam. "Ślepnąc od świateł" to jedna z moich ulubionych powieści, zresztą w tym roku, nawet nie wiedząc o kontynuacji, zrobiłam reread. Kiedy dowiedziałam się o "Dawno temu w Warszawie" skakałam ze szczęścia, że powróce do moich ulubionych bohaterów, a potem długo czekałam, zanim mogłam na spokojnie zasiąść do lektury.
Pierwszy szok przeżyłam już wtedy, gdy książka zaczęła się relacją Paziny. Moim zdaniem nie jest to wybitnie interesująca narracja, a już szczególnie nieinteresujące wydawało mi się śledztwo, którego podejmuje się Pazina i czytając te pierwsze strony, nawet nie poświęciłam im większej uwagi, bo czekałam oczywiście, kiedy pojawi się Jacek. Z czasem okazał się to błąd, bo wątek śledztwa prowadzonego przez Pazinę był kluczowy dla książki, a mnie on ani ziębił, ani grzał.
Gdy wreszcie pojawił się Jacek, znów wiało nudą przez dobre sto stron. Książka rozkręca się więc powoli, bardzo powoli, ale ja lubię grube książki, więc nie miałam nic przeciwko wsiąkaniu w świat stworzony przez Żulczyka. Zastrzeżenia mam natomiast inne.
Po pierwsze, zupełnie zbędne i trudne do zrozumienia rozdziały Kurtki. Już narracja Paziny, z którą przecież poznaliśmy się w pierwszym tomie, była mniej interesująca niż ta Jacka (jak dla mnie, kobiety, czuć w niej jednak było męską perspektywę), a już z punktu widzenia kreacji bohatera wprowadzenie postaci, o której nie wiemy absolutnie nic i czytelnik nie ma żadnego powodu, żeby się nią interesować, było co najmniej dziwnym rozwiązanim fabularnym.
Po drugie, całość historii na pewnym etapie zupełnie wymyka się spod kontroli i jeśli mam być szczera, ostatnie sto stron przeczytałam na siłę (każdy kto czytał książkę pewnie będzie pewnie wiedział, który moment zmienił moje postrzeganie książki), bo nic a nic nie ciekawiło mnie już jak potoczy się fabuła, bo książka zakończyła się dla mnie ok. 700 strony. Nie ciekawiło mnie (jak wspomniałam wyżej) ani sledzwo Paziny, ani tym bardziej Dario, co do którego losy były przesądzone.
Mam wrażenie, że autor jednak mimo wszystko popłynął, choć pewnie tytuł "Dawno temu w Warszawie" sugeruje, by nie brać wszystkiego na poważnie i traktować jak bajkę. Na pewno zostanie ze mną wiele świetnych rozdziałów, zwłaszcza tych z perspektywy Jacka, tych mrocznych, plastycznych, przerażających. W tym Żulczyk sprawdza się najlepiej, gdy bada granice zła, jak we "Wzgórzu psów". Natomiast tam, gdzie za bardzo idzie w politykę, robi się mniej wiarygodny. Żałuję zakończenia. Wolałabym, żeby historia potoczyła się inaczej, a tak, mam niedosyt.
Mam bardzo mieszane uczucie co do tej książki, więc w niniejszej recenzji choć trochę wyrzucę z siebie te emocje.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toStyl Jakuba Żulczyka jest dla mnie niepowtarzalny i naprawdę go uwielbiam. "Ślepnąc od świateł" to jedna z moich ulubionych powieści, zresztą w tym roku, nawet nie wiedząc o kontynuacji, zrobiłam reread. Kiedy dowiedziałam się o "Dawno temu w Warszawie"...