-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać1
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
-
Artykuły10 gorących książkowych premier tego tygodnia. Co warto przeczytać?LubimyCzytać3
-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
Biblioteczka
2016-06-05
2015-11-12
2015-04-09
2015-03-02
2014-10-15
Najdroższa Janet. Jak Ty to robisz, że każda część tej serii jest taka dobra? To podejrzane, troszeczkę, ale gdy tak się dłużej zastanowić… Masz asa w rękawie. Niewątpliwie.
Masz Komandosa.
Chociaż teoretycznie to Steph jest najważniejsza i to jej talent do pakowania się w kłopoty gwarantuje nam, że nudzić się nie będziemy, to osią wydarzeń w tej części jest Komandos. [To tylko i wyłącznie moja teoria – nie musi być prawdziwa].
Nasza bohaterka musi znowu spotkać się ze swoim znienawidzonym byłym mężem, bo takie zlecenie otrzymała od kubańskiego przystojniaka. Jej zadaniem jest podłożenie podsłuchu prawnikowi i wszystko mogłoby pójść gładko: pod przykrywką, na luzie, udając, że niby to normalne, że Steph nie chowa urazy… ale jej gorąca krew bierze górę i Dickiemu nieźle się obrywa za zdradę ze znienawidzoną Joyce. No w końcu zasłużył na to manto.
Pech jednak chciał, że jakiś czas później Dick Orr znika w niewyjaśnionych okolicznościach. A Steph, z racji swojego wybuchu, staje się główną podejrzaną. Dodatkowo, z jej szczęściem, kłopoty zamiast się rozwiązywać, mnożą się jak grzyby po deszczu. Wkracza zatem do akcji Komandos, który ma za zadanie chronić Stephanie, a że przy tym cały czas narusza jej granice prywatności i drażni swoją seksualnością, podtekstami i wymownymi gestami… Cóż.
Mało mówi się o tym, jak bardzo na książkę wpływa tłumaczenie, a zatem powiem: tłumaczenie Dominiki Repeczko jest idealne i wpływa na śliwkowe książki znacząco! Humor typowo amerykański przedstawiła w jak najbardziej przyswajalnej formie i nie ma kawału z którego bym się nie śmiała w książkach Evanovich. Nie ma. Lekka forma, dobry żart, komandosowe: „Babe” przerobione na: „Dziewczyno” i wiele, wiele innych. Pani Repeczko należą się ogromne brawa. Jej tłumaczenie jest po prostu lepsze od poprzedniego.
Ale wróćmy do mojej teorii. „Złośliwa trzynastka” jest przez Komandosa namagnesowana. Po prostu. A Janet Evanovich jak zwykle igra z ogniem i dolewa tej oliwy, i podsyca. Na dokładkę, jak wisienkę na torcie, przedstawia nam cały wachlarz NSów z przeróżnymi hobby. I gdy robi się gorąco, jak kubłem zimnej wody traktuje biedną Steph, przydzielając jej najgorsze sprawy. A my z boku przyglądamy się, złośliwie, i czekamy jak ona z tego wyjdzie. Bo na pewno nie z całym samochodem.
Wiem, że ktoś mógłby się przyczepić, że schemat jest zawsze ten sam. Może? Jakby tak rozkładać to na części pierwsze, to pewnie byłoby to prawdą, ale… po co? Śliwka ma zapewniać rozrywkę i to nieodmiennie robi. Już nie mogę się doczekać „czternastki”, bo jej premiera przypada na prawie najgorętszy okres na uczelni. A co to oznacza? Notatki na bok. Stephanie Plum nadchodzi.
Najdroższa Janet. Jak Ty to robisz, że każda część tej serii jest taka dobra? To podejrzane, troszeczkę, ale gdy tak się dłużej zastanowić… Masz asa w rękawie. Niewątpliwie.
Masz Komandosa.
Chociaż teoretycznie to Steph jest najważniejsza i to jej talent do pakowania się w kłopoty gwarantuje nam, że nudzić się nie będziemy, to osią wydarzeń w tej części jest Komandos....
2013-10-10
2014-02-14
Książka na którą z niecierpliwością czeka się kilka miesięcy musi być naprawdę dobra, by w odpowiednim czasie spełnić oczekiwania czytelnika. I z czystym sumieniem przyznaję, Evanovich znowu się udało. A ja nie mam zamiaru z tego powodu narzekać, więc jeżeli macie dość pozytywnych recenzji tego tytułu, musicie uciekać lub chociaż zamykać oczy jak najprędzej. Nie żartuję.
Jednak spokojnie, starałam się tym razem nie tylko docenić zabawne dialogi i sytuacje, ale zastanowić się również nad kryminalną intrygą. Wszak element śledztwa, dość pokracznego, aczkolwiek śledztwa, w tej książce stanowi oś wydarzeń. Mamy bowiem do rozwikłania zagadkę, kto tym razem jest zabójcą. Bo Trenton, jak zauważa narratorka, leży przy autostradzie śmieci (czy jakoś tak) i przy takiej mieszance narodowości zawsze w kimś burzy się krew. To szalony Włoch, to Polak, to Rosjanin czy Amerykanin sięga po broń lub za drobne wykroczenia nie chce iść do więzienia i zaczyna się pościg. A i mafia jest stałym elementem krajobrazu. Tym razem jednak, mafia może się schować.
I tak, pomijając fakt, że poczucie humoru Evanovich trafia do mnie zawsze i wszędzie i jak zwykle skręcam się ze śmiechu i szczerzę do książki (nie czytać na dworcu pełnym ludzi!), należy przyznać, że zagadka kryminalna, przynajmniej dla takiego laika jak ja, jest warta uznania - choć im bliżej końca tym trudniej było autorce utrzymać w tajemnicy sprawcę zamieszania. I nie był on przez to zaskoczeniem tak wielkim jak wyciągnięty z kapelusza słoń. Ale czy ja narzekam? Wcale! Dla mnie i tak misterna Gra była powiewem świeżości w całej serii i pokazała, że Evanovich nadal się liczy, i pewnie jeszcze długo będzie. Wszak w Ameryce mają ponad dwa razy tyle jej książek wydanych co u nas i wciąż liczą się one na listach bestsellerów. Przypadek? Nie sądzę!
Zanim jednak złapię klamrą całość mojego wywodu i zamknę go standardowym akapitem zaczynającym się od mądrego: "Reasumując..." nie mogę nie wspomnieć o wisience na torcie, czyli trójkącie: Morelli-Plum-Komandos. Teoretycznie nie zmienia się wiele, ale rozkład sił pomiędzy jednym a drugim wiązaniem w tym związku chemicznym to zjawisko, któremu warto się przyjrzeć a w tej części tak zwane smaczki będą jeszcze wyraźniejsze i tak, będzie ostrzej. Przy Komandosie zmiękną Wam nogi w kolanach a przez Joego i jego "wyznania między słowami" szczęki opadną Wam do podłogi. Gwarantuję.
A zatem, reasumując, "Wystrzałowa dziewiątka" to bajeczne czytadło okraszone może i prostym a czasem wulgarnym ale mimo wszystko dobrym poczuciem humoru (którego autorce mogą zazdrościć niektórzy nasi kabareciarze) a także przyprószone odrobiną kryminału i sensacji, od którego nie można się oderwać. Dla mnie to lek na całe zło. Ochroniarze Steph niestety nie mogą powiedzieć o niej tego samego, ale taka już ona jest. Pechowa jak czarny kot, rozbite lustro i przejście pod drabiną razem wzięte, łowczyni nagród, Stephanie Plum.
Książka na którą z niecierpliwością czeka się kilka miesięcy musi być naprawdę dobra, by w odpowiednim czasie spełnić oczekiwania czytelnika. I z czystym sumieniem przyznaję, Evanovich znowu się udało. A ja nie mam zamiaru z tego powodu narzekać, więc jeżeli macie dość pozytywnych recenzji tego tytułu, musicie uciekać lub chociaż zamykać oczy jak najprędzej. Nie żartuję.
...
Zdesperowana pisarka tanich romansów postanawia ze sobą skończyć. Nie układa jej się w życiu osobistym, do czego się przyzwyczaiła i co codziennie znosi z pokorą, ale gdy i w życiu zawodowym grunt sypie jej się pod nogami nie może pozostać bezczynna. Samobójstwo z klasą to jedyna rzecz o jakiej naprawdę marzy bohaterka bestsellerowej powieści Kerstin Gier.
Książkę tę dostałam na osiemnaste urodziny od przyjaciółki. Okładka spodobała mi się od pierwszego wejrzenia ale z racji nawału innych lektur ciągle odkładałam tę pozycję na bok. W pewnym momencie pomyślałam sobie, chociaż zacznę... i nie mogłam przestać. Czytałam do czwartej rano, aż zabrakło mi stron :)
Geri poznajemy na obiedzie u rodziców. Co niedzielę zbierają się tam też jej siostry (z partnerami i dziećmi, których imion nie wymienię gdyż książka powędrowała w kolejne ręce). Jednak, co najważniejsze, wszystkie miały być synkami, i tak Martin został Martiną, Ludwik - Ludwiką... Geri miała być chyba Gerardem. Rodzice Geri nie mogą wybaczyć jej przerwania studiów i hańbiącej dobre imię ich rodziny pracy - pisarki romansów (dodatków do czasopism), co wypominają jej przy każdej wizycie i co ukrywają przy każdej rozmowie ze znajomymi czy dalszą rodziną. A fakt, że pomimo trzydziestki na karku wciąż jest singielką, jest tematem żartów na rodzinnych spotkaniach. Sama też zauważa w tym coraz więcej wad, gdyż przyjaciele nieustannie zmieniający stan cywilny i wychowujący kolejne dzieci nie są najlepszymi towarzyszami rozmowy.
Geri nie ma łatwego życia. Po rzuceniu studiów dla wątpliwej kariery pisarskiej, (która mimo wszystko w pełni ją zadowolą i pozwala przeżyć od wypłaty do wypłaty) nie myślała za wiele o przyszłości i wciąż ma przedłużane umowy o pracę. Od kilku lat pisze jeden romans co dwa tygodnie, co daje około 24 książek rocznie. I cóż z tego, skoro po tylu latach nienagannej pracy w jej firmie zmienia się zarząd a jej grozi zwolnienie? A do tego nowy szef, na którym miała zrobić jak najlepsze wrażenie, przez przypadek ujrzał ją pijaną. I w tym momencie przychodzi jej na myśl tylko samobójstwo.
W tym momencie akcja zaczyna pędzić jak szalona, a kolejne rozdziały najprawdopodobniej zbliżające do niechybnej śmierci Geri, rozdzielane są jej pojedynczymi listami pożegnalnymi. I nie byłoby w nich nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż Geri pragnie przerwać milczenie i każdemu pisze wszystko co o nim myśli. Dosłownie wszystko. I tu mogę wtrącić - bo spojleruję chyba za bardzo, że te listy są genialne i one właśnie nadają przekomiczny charakter tej książce. Niewątpliwy talent pisarski Geri (i autorki) tylko dodaje im uroku.
Styl autorki jest tak przyjemny, że książkę czyta się bardzo szybko i płynnie, a ironia i komizm wylewają się strumieniami z wszystkich rozdziałów. Ciężko mi opisać wrażenia, gdyż zaraz po skończeniu książki miałam maślane oczy jakbym przeczytała najlepszą książkę na świecie. I dla mnie taką ona pozostanie na długo - jednak za odczucia innych nie ręczę. Nie mogę też znikąd wyciągnąć jakichś powalających statystyk, bo ta książka nigdy nie była na fali popularności - a szkoda.
Wartka akcja i chwytliwe dialogi to kolejny wielki plus tej książki. Czasami powieść aż kipi od akcji i autor traci wątek - tutaj takich tendencji nie zauważyłam. Książka jest dopracowana w szczegółach i dynamika fabuły nie męczy, wręcz przeciwnie, czytając tą książkę zapomina się o całym bożym świecie. W budowaniu napięcia mogę ją porównać do kosztowanych (mało powiedziane) dzisiaj czekoladek ptasiego mleczka. Najpierw zjada się czekoladę z wierzchu, a potem zatapia w miękki środek... i przechodzi do następnej czekoladki :) Tak samo tutaj, żal pominąć choć jedną stronę.
Z czystym sercem mogę polecić tę książkę każdej damie :)
Zdesperowana pisarka tanich romansów postanawia ze sobą skończyć. Nie układa jej się w życiu osobistym, do czego się przyzwyczaiła i co codziennie znosi z pokorą, ale gdy i w życiu zawodowym grunt sypie jej się pod nogami nie może pozostać bezczynna. Samobójstwo z klasą to jedyna rzecz o jakiej naprawdę marzy bohaterka bestsellerowej powieści Kerstin Gier.
więcej Pokaż mimo toKsiążkę tę...