-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-05-02
2024-04-28
2024-04-27
2024-04-25
Można narzekać, że długie, nuda, nic się nie dzieje, droga... chyba na Davos-Wieś. Ale jak widzisz setki stron a dosłownie na samym początku pada stwierdzenie, że w sanatorium najmniejszą jednostką czasu jest miesiąc - czego innego się spodziewać? Napisane z elegancją, przetłumaczone zgrabnie. Po tekście się niemalże płynie. Bogiem a prawdą, książka mogłaby jednak być o - powiedzmy - 1/4 objętości krótszą. Niestety odnosi się wrażenie, że niektóre z rozdziałów (szczególnie z tych dalszych) to tylko zapychacze.
Książka ma niewątpliwie swój urok, ale czy jest fenomenalna? - na mnie takiego wrażenia nie zrobiła.
W zasadzie od czytelnika wymaga tylko czasu i cierpliwości, bo jest to lektura z kategorii: coś ty taki chytry?, to trzeba na spokojnie usiąść i poczytać.
Można narzekać, że długie, nuda, nic się nie dzieje, droga... chyba na Davos-Wieś. Ale jak widzisz setki stron a dosłownie na samym początku pada stwierdzenie, że w sanatorium najmniejszą jednostką czasu jest miesiąc - czego innego się spodziewać? Napisane z elegancją, przetłumaczone zgrabnie. Po tekście się niemalże płynie. Bogiem a prawdą, książka mogłaby jednak być o -...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-19
Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię to czytanie Fostera Wallace'a.
Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię to czytanie Fostera Wallace'a.
Pokaż mimo to2024-04-18
2024-04-16
Będąc szczerym, tylko dwa opowiadania ze zbioru mnie nie zmęczyły. Wallace notorycznie popada w przesadę budowania zdań wielo-wielo-krotnie złożonych, są to wręcz zdania totalne, wielokrotnie totalne, wręcz karykaturalnie monumentalne. Z tego powodu pierwsze opowiadanie jest całkowicie aczytalne. Lektura autentycznie sprawia ból. Ten, kto wybrał je na opowiadanie otwierające zbiór był albo sadystą albo cynicznym gatekeeperem, pragnącym ochronić twórczość Wallace'a przed niepożądanymi masami zwyczajnych czytelników, by móc się delektować Wallaszczyzną w elitarnym gronie smakoszy.
Będąc szczerym, tylko dwa opowiadania ze zbioru mnie nie zmęczyły. Wallace notorycznie popada w przesadę budowania zdań wielo-wielo-krotnie złożonych, są to wręcz zdania totalne, wielokrotnie totalne, wręcz karykaturalnie monumentalne. Z tego powodu pierwsze opowiadanie jest całkowicie aczytalne. Lektura autentycznie sprawia ból. Ten, kto wybrał je na opowiadanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-14
2024-03-07
Forma dobra czy niedobra? Eksperymentalna, na pewno. Ja jestem na nie. Pół strony o chodzeniu chodzeniu, inne pół strony o robieniu bach bach bach - po 1/3 książki (niedługiej przecież) moje zaintrygowanie niecodzienną formą ustąpiło wpierw znużeniu a potem frustracji. Gombrowicz na niewielkiej przestrzeni objętości Trans-Atlantyku wielokrotnie stosuje dokładnie te same sztuczki. Nie kupuję narracji o parodii stylu Mickiewicza i Chryzostoma Paska. Chłopy sto lat wcześniej pisały pompatycznie - no rzeczywiście co za kuriozum.
No i właśnie ta forma, w zasadzie miejscami nie różniąca się od bredzenia żula wyższej klasy, sprawia że cała rzekoma satyra na polskość wydaje mi się taka nie bardzo. Pomijając pewne wątki oczywiste reszta zbyt głęboko została zakopana w bełkotliwym słowotoku, przestylizowana, o jeden poziom (albo i dwa) nazbyt absurdalna. Patrz na ten bełkot i doszukuj się znaczeń, prawie jakby w plamach na ścianie wypatrywać oblicza matki boskiej. A może to po prostu ja zbyt często przewracałem oczami widząc kolejne bachbachbach przez co mi sporo umknęło.
Ale nie powiem, miejscami nawet śmieszne.
Forma dobra czy niedobra? Eksperymentalna, na pewno. Ja jestem na nie. Pół strony o chodzeniu chodzeniu, inne pół strony o robieniu bach bach bach - po 1/3 książki (niedługiej przecież) moje zaintrygowanie niecodzienną formą ustąpiło wpierw znużeniu a potem frustracji. Gombrowicz na niewielkiej przestrzeni objętości Trans-Atlantyku wielokrotnie stosuje dokładnie te same...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-12
Przede wszystkim - za długie. Można było zawrzeć wszystko to w 1/3 objętości ze sporym zyskiem dla czytelnika (nie dziwi mnie nic a nic, że dzieło Kanta z początku nie cieszyło się popularnością). Rozwlekłość i pedantyczność wnioskowania Kanta jest momentami wręcz kontrproduktywna. Można po prostu zagubić się w dżungli tekstu najeżonego pojęciami czy to od podstaw ukutymi przez Kanta czy też przez niego przetransformowanymi. A połączenie tego z tłumaczeniem Chmielowskiego tworzy mieszankę momentami bardzo wymagającą (z braku lepszego określenia). Nie powiedziałbym, że literacko jest to jakiś cymes.
Podczas lektury jednego dnia wszystko wydawało mi się zrozumiałe, bym następnego nie rozumiał w zasadzie nic i tak na zmianę przez całe 700 stron. Ale czy tę część, którą zrozumiałem faktycznie zrozumiałem dobrze - nie wiem. Mogę się nie zgadzać z Kantem, że przestrzeń nie jest w ogóle pojęciem empirycznym lub zgadzać z jego krytyką rozumowych dowodów na istnienie Boga, ale będąc w pełni szczerym - czytałem Krytykę bardziej dla kontemplacji (medytacji?) i inspiracji niż faktycznej treści kantowskich wywodów (a inspirująca do mysli przeruznych jest niewątpliwie).
Czy warto się za to zabierać? Jeśli ma się za dużo wolnego czasu - można. Jeśli chce się tylko poznać filozofię Kanta - lepiej przeczytać jakieś opracowanie.
Przede wszystkim - za długie. Można było zawrzeć wszystko to w 1/3 objętości ze sporym zyskiem dla czytelnika (nie dziwi mnie nic a nic, że dzieło Kanta z początku nie cieszyło się popularnością). Rozwlekłość i pedantyczność wnioskowania Kanta jest momentami wręcz kontrproduktywna. Można po prostu zagubić się w dżungli tekstu najeżonego pojęciami czy to od podstaw...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-10
2023-02-12
Książka składa się w większości z cytatów (francuskich imigrantów i podróżników), więc może dlatego wchodzi dość średnio,
Książka składa się w większości z cytatów (francuskich imigrantów i podróżników), więc może dlatego wchodzi dość średnio,
Pokaż mimo to2023-03-05
2024-03-26
2024-03-25
Książki z tej serii zawsze skupiają się na niewielkim czasowo wycinku historii jakiejś kultury czy narodu. Często wiek, panowanie jakiegoś władcy, szerzej może - jakiejś konkretnej epoki w dziejach danych ludzi. Tutaj inaczej - na nieco ponad 300 stronach mamy próbę uchwycenia życia codziennego począwszy od IX aż do końca XIX wieku. Chyba można się domyśleć jak karkołomne jest to zadanie. Autor skacze z Rusi Kijowskiej w X wieku do Moskwy w XVI wieku a potem do Petersburga w 1850 i cała ta Ruś/Rosja zawieszona jest w bezczasie antropologicznego teraz, kiedy do ślubu jednocześnie idzie ruski kniaź, moskiewski bojar i carski urzędnik. Owszem, może to ukazywać ciągłość pewnych tradycji, ale w większym stopniu tworzy jednak złudzenie, że na wschodzie przez tysiąc lat nic zasadniczo się nie zmieniło. Tym bardziej, że mowa tu konkretnie o miastach a nie o życiu na wsi. Za mało było materiału żeby się skupić tylko na jednej epoce?
No i oczywiście nie mogło się obejść bez cytatów z Lenina, Marksa i Engelsa. Rozumiem, że to był w USSR wymóg, żeby dało się cokolwiek opublikować?
Książki z tej serii zawsze skupiają się na niewielkim czasowo wycinku historii jakiejś kultury czy narodu. Często wiek, panowanie jakiegoś władcy, szerzej może - jakiejś konkretnej epoki w dziejach danych ludzi. Tutaj inaczej - na nieco ponad 300 stronach mamy próbę uchwycenia życia codziennego począwszy od IX aż do końca XIX wieku. Chyba można się domyśleć jak karkołomne...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-22
2024-03-16
2024-03-10
2023-01-16
Nie jest to rzetelne przedstawienie filozofii marksistowskiej. To jest panegiryk ku czci Lenina, KPZR i komunizmu. Można się dowiedzieć jak wspaniały jest komunizm, to znaczy jak wspaniały będzie, bo go jeszcze nie ma (ale cierpliwości, już jest blisko, już puka do mych drzwi). Najpierw musi upaść kapitalizm, a to już niedługo, bo jest w stanie agonalnym. Dosłownie dni życia mu zostały.
Jak to jest, że każda książka radzieckich uczonych, którą przeczytałem przepełniona jest nienawiścią, pluciem jadem na jakkolwiek odmienne poglądy i ogólne deprecjonowanie wszystkiego co niemarksistowskie? Nie dało się w Sajuzie napisać nic na spokojnie i bez emocji? Widać hołdują zasadzie, że jak nie jesteś w stanie przekonać do swoich racji swoimi "argumentami" to pozostaje zaatakować oponenta. A, że to ta cała rewolucja, tak?
Marksizm-leninizm w pigułce podzielony na dwie dwie części - pierwsza o materializmie dialektycznym (swoista ontologia i epistemologia) i druga o materializmie historycznym (filozofia społeczna i polityczna).
Materializm dialektyczny to częściowo naiwny a w całości pożałowania godny bełkot. Żenująca próba rozciągnięcia pseudo-Heglowskiego ścierania się przeciwieństw na cały wszechświat i wszystkie zjawiska od subatomowych po biologiczne i kosmiczne. W żadnym miejscu autor nie potafi wskazać żadnego sensownego przykładu "walki przeciwieństw" na akurat opisywanym poziomie i każdy kończy się przykładem społecznym. Spirkin rozpisuje się (nie wiem w zasadzie po co) o jakichś białkach by na koniec podsumować "no to właśnie dokładnie tak samo jak dzieje się w grupach spółdzielczo-kołchoźniczych". Cała część o materalizmie dialektycznym to ponad 200 stron oczywistych banałów przeplatanych momentami piramidalnych bzdur o fizyce (w Rosji Radzieckiej światło ma masę) i innych dziedzinach nauki. Czytać to trochę strach, że człowiek zrobi się głupszy.
Marksizm-leninizm jest stawiany w opozycji do "filozofii burżuazyjnej". Nie, nie rozróżnia się żadnych nurtów, filozofii etc. To jest jedno wielkie kapitalistyczne oszustwo, a w ogóle oni tam w pana boga wierzą, barany. Filozofia nie-marksistowska jest nihilistyczna, nienaukowa i każdy tam wierzy w bożki czy inne duszki, które atomami grają w piłkę.
Czuję zażenowanie mając świadomość, że w XX wieku w wielu miejscach na świecie na poważnie wykładano materializm dialektyczny. No ale wychodzi, że marksizm jest z gumy, bo (na siłę) rozciągnięto go na teorię bytu i poznania, żeby tylko stworzyć cokolwiek na pozór protezy religii (protezy, która - jak to w Sajuzie - nie działa). Jestem w stanie sobie wyobrazić, że nauczanie materializmu dialektycznego niczym zasadniczo nie różniło się od nauczania teologii, z której notorycznie się tu kpi. Radzieccy uczeni przerzucali się hasłami dodając przydomek "dielaktyczna" do co drugiego terminu udając, że wiedzą o co chodzi i licząc że się nie wyda fakt, że nikt nie wie o co chodzi. Dałoby się to wszystko naprawić, gdyby marksistowsko-leninowska ontologia wyglądała dokładnie tak i ani słowa więcej:
"Pana Boga nie ma, a teraz przechodzimy do filozofii społeczno-politycznej".
No i po co było się tyle wygłupiać?
Szanuję każdą konstruktywną krytykę kapitalizmu, bo i ten krytyce podlegać musi. Ale opdowiedzią na bolączki kapitalizmu nie może być stawianie jako alternatywy jakichś mrzonek o bezklasowym społeczeństwie, mowy-trawy o bezpaństwowym państwie i wielkich socjalistycznych gospodarstwach (myślę, że nawet sam Lenin nie wiedział jak to ma wszystko w rzeczywistości wyglądać, ważne że były slogany i hasła, nie ważne że puste i wydumane). Swoją drogą, skoro klasy powstały u zarania ludzkości w wyniku podziału pracy - czyli specjalizacji poszczególnych jednostek - to całowicie bezklasowe społeczenśtwo byłoby tylko możliwe w przypadku zaniku specjalizacji. A to, rzecz jasna, nie jest wykonalne ani w industrialnym ani w postindustrialnym społeczeństwie (może jedynie w społeczeństwie robotów?). Zrównanie wykształcenia, ukulturalnienia i standardu życia nic tu nie zmienia. No ale szkoda strzępić ryja, skoro mądrzejsze głowy już niejedno powiedziały w temacie krytki marksizmu.
Tak w ogóle cały ten marksizm-leninizm to taki millenaryzm dla kołchoźników, tylko zamiast pana Jezusa na końcu przyjdzie komunizm i nam zrobi dobrze. A, no i w ZSRR nigdy nie było kultu Lenina. Nigdy! Tak mówi radziecki uczony, więc musi to być prawda.
Ps. No ale w sumie podziwiam autora. Napisać 600 stron z fiutem Lenina ("wspaniały Lenin", "wielki umysł") w ustach to niełatwe wyzwanie.
Nie jest to rzetelne przedstawienie filozofii marksistowskiej. To jest panegiryk ku czci Lenina, KPZR i komunizmu. Można się dowiedzieć jak wspaniały jest komunizm, to znaczy jak wspaniały będzie, bo go jeszcze nie ma (ale cierpliwości, już jest blisko, już puka do mych drzwi). Najpierw musi upaść kapitalizm, a to już niedługo, bo jest w stanie agonalnym. Dosłownie dni...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-06
Czy jest ktoś w stanie mi wyjaśnić jak to jest być "pewnym siebie jak pies albo jak skrzynka pocztowa"?
Paulo Coelho Turbo 3000 XXL wersja Deluxe. Pierdololo o paskudnych i pretensjonalnych ludziach co prowadzą dysputy o jazzie, Awerroesie i Heisenbergu, ale żyją całą bandą w wielkim obłoku wyziewów wódy, mają brudne nogi i śmierdzą im dupy (no dobra, to już dodatek ode mnie). Ale kobieta bezdomna to dla nich już żulica. Hipokryzja.
Ciekawość skłoniła mnie ostatecznie - jak ta gra w klasy może działać? Otóż spieszę z wyjaśnieniami - nie działa.
To znaczy, żeby być ścisłym: nie może działać coś, co nie istnieje. Gra w klasy jest po prostu zwykłym oszustwem. Raz, że te "dodatkowe" rozdziały, których czytać "nie trzeba" są nie więcej niż jakimiś odpadami poprodukcyjnym. Literackie trociny - ot, nic ponadto. Po drugie, czy przeczytasz wspak, od środka, do góry nogami czy w poprzek - nie ma to żadnego znaczenia. Będzie to wciąż zlepek - w większości - losowych scen z życia nieznośnych osób.
Porwę się nawet na stwierdzenie, że można by każdorazowo tasować wszystkie zdania tej książki - też za każdym razem będzie "inna" - i nawet nie zauważyć różnicy.
Ps. Mój ulubiony fragment:
" - Miałeś kiedyś mokre nogi o północy? Bo Jelly Roll miał, widać po tym, jak śpiewa. To się czuje, stary.
- Mnie się lepiej maluje, jak mam suche nogi"
Czy jest ktoś w stanie mi wyjaśnić jak to jest być "pewnym siebie jak pies albo jak skrzynka pocztowa"?
więcej Pokaż mimo toPaulo Coelho Turbo 3000 XXL wersja Deluxe. Pierdololo o paskudnych i pretensjonalnych ludziach co prowadzą dysputy o jazzie, Awerroesie i Heisenbergu, ale żyją całą bandą w wielkim obłoku wyziewów wódy, mają brudne nogi i śmierdzą im dupy (no dobra, to już dodatek ode...