-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-05-02
2024-04-28
2024-04-27
2024-04-26
Paplanina. Hipertroficzna nadinterpretacja seksualności godna starego libertyna. Sto stron więcej i by udowodnił, że mycie rąk i zbieranie orzechów należy do sfery ludzkiej seksualności (albo i niezbieranie - jako praktyka wstrzemięźliwości).
Ale, ale. Jeszcze należy odnieść się do tytułu, bo "Historia seksualności" historią seksualności nie jest. Jest to najwyżej "Seksualność w antyku", bo właściwie poza ten czas nie wybiega. Ja rozumiem, że umarł i nie skończył, ale można było na tytuł dać stan faktyczny (albo dodać choćby "Część I, kolejnych nie ma" w podtytule) a nie ordynarnie oszukiwać uczciwych ludzi.
Idąc dalej, jest to najwyżej "Seksualność mężczyzn w antyku", bo perspektywa jest tu w 100% męska. Zdaję sobie sprawę, że ubogość materiału źródłowego w temacie seksualności kobiet w starożytnej Grecji graniczy z niebytem, ale wspomnieć o Safonie można było.
Notabene, ja gdybym chciał opisać ewolucję seksualności, która doprowadziła do wykształcenia seksualności współczesnego człowieka z kręgu kultury Europy zachodniej zacząłbym jednak od czasów starotestamentalnych. No, ale może miał w planach wrócić do tego w kolejnych tomach, kto go tam wie.
Koniec końców - może i dobrze, że nie skończył. Bo czy faktycznie potrzeba nam słuchać wykładów o seksualności od człowieka, który w 1977 podpisał się pod petycją w obronie oskarżonych o seks z nieletnimi, umarł na AIDS a zupełnie niedawno zarzucono mu dokonywania nikczemnych czynów w Tunezji w latach sześćdziesiątych?
(w kontekście tych ostatnich każde wspomnienie o seksualności dzieci w jego pismach wygląda podejrzanie)
Paplanina. Hipertroficzna nadinterpretacja seksualności godna starego libertyna. Sto stron więcej i by udowodnił, że mycie rąk i zbieranie orzechów należy do sfery ludzkiej seksualności (albo i niezbieranie - jako praktyka wstrzemięźliwości).
Ale, ale. Jeszcze należy odnieść się do tytułu, bo "Historia seksualności" historią seksualności nie jest. Jest to najwyżej...
2024-04-22
2024-04-25
Można narzekać, że długie, nuda, nic się nie dzieje, droga... chyba na Davos-Wieś. Ale jak widzisz setki stron a dosłownie na samym początku pada stwierdzenie, że w sanatorium najmniejszą jednostką czasu jest miesiąc - czego innego się spodziewać? Napisane z elegancją, przetłumaczone zgrabnie. Po tekście się niemalże płynie. Bogiem a prawdą, książka mogłaby jednak być o - powiedzmy - 1/4 objętości krótszą. Niestety odnosi się wrażenie, że niektóre z rozdziałów (szczególnie z tych dalszych) to tylko zapychacze.
Książka ma niewątpliwie swój urok, ale czy jest fenomenalna? - na mnie takiego wrażenia nie zrobiła.
W zasadzie od czytelnika wymaga tylko czasu i cierpliwości, bo jest to lektura z kategorii: coś ty taki chytry?, to trzeba na spokojnie usiąść i poczytać.
Można narzekać, że długie, nuda, nic się nie dzieje, droga... chyba na Davos-Wieś. Ale jak widzisz setki stron a dosłownie na samym początku pada stwierdzenie, że w sanatorium najmniejszą jednostką czasu jest miesiąc - czego innego się spodziewać? Napisane z elegancją, przetłumaczone zgrabnie. Po tekście się niemalże płynie. Bogiem a prawdą, książka mogłaby jednak być o -...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-19
Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię to czytanie Fostera Wallace'a.
Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię to czytanie Fostera Wallace'a.
Pokaż mimo to2024-04-18
2024-04-16
Będąc szczerym, tylko dwa opowiadania ze zbioru mnie nie zmęczyły. Wallace notorycznie popada w przesadę budowania zdań wielo-wielo-krotnie złożonych, są to wręcz zdania totalne, wielokrotnie totalne, wręcz karykaturalnie monumentalne. Z tego powodu pierwsze opowiadanie jest całkowicie aczytalne. Lektura autentycznie sprawia ból. Ten, kto wybrał je na opowiadanie otwierające zbiór był albo sadystą albo cynicznym gatekeeperem, pragnącym ochronić twórczość Wallace'a przed niepożądanymi masami zwyczajnych czytelników, by móc się delektować Wallaszczyzną w elitarnym gronie smakoszy.
Będąc szczerym, tylko dwa opowiadania ze zbioru mnie nie zmęczyły. Wallace notorycznie popada w przesadę budowania zdań wielo-wielo-krotnie złożonych, są to wręcz zdania totalne, wielokrotnie totalne, wręcz karykaturalnie monumentalne. Z tego powodu pierwsze opowiadanie jest całkowicie aczytalne. Lektura autentycznie sprawia ból. Ten, kto wybrał je na opowiadanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-14
2024-04-12
Przede wszystkim - za długie. Można było zawrzeć wszystko to w 1/3 objętości ze sporym zyskiem dla czytelnika (nie dziwi mnie nic a nic, że dzieło Kanta z początku nie cieszyło się popularnością). Rozwlekłość i pedantyczność wnioskowania Kanta jest momentami wręcz kontrproduktywna. Można po prostu zagubić się w dżungli tekstu najeżonego pojęciami czy to od podstaw ukutymi przez Kanta czy też przez niego przetransformowanymi. A połączenie tego z tłumaczeniem Chmielowskiego tworzy mieszankę momentami bardzo wymagającą (z braku lepszego określenia). Nie powiedziałbym, że literacko jest to jakiś cymes.
Podczas lektury jednego dnia wszystko wydawało mi się zrozumiałe, bym następnego nie rozumiał w zasadzie nic i tak na zmianę przez całe 700 stron. Ale czy tę część, którą zrozumiałem faktycznie zrozumiałem dobrze - nie wiem. Mogę się nie zgadzać z Kantem, że przestrzeń nie jest w ogóle pojęciem empirycznym lub zgadzać z jego krytyką rozumowych dowodów na istnienie Boga, ale będąc w pełni szczerym - czytałem Krytykę bardziej dla kontemplacji (medytacji?) i inspiracji niż faktycznej treści kantowskich wywodów (a inspirująca do mysli przeruznych jest niewątpliwie).
Czy warto się za to zabierać? Jeśli ma się za dużo wolnego czasu - można. Jeśli chce się tylko poznać filozofię Kanta - lepiej przeczytać jakieś opracowanie.
Przede wszystkim - za długie. Można było zawrzeć wszystko to w 1/3 objętości ze sporym zyskiem dla czytelnika (nie dziwi mnie nic a nic, że dzieło Kanta z początku nie cieszyło się popularnością). Rozwlekłość i pedantyczność wnioskowania Kanta jest momentami wręcz kontrproduktywna. Można po prostu zagubić się w dżungli tekstu najeżonego pojęciami czy to od podstaw...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-11
2024-04-10
2024-03-26
2024-03-25
Książki z tej serii zawsze skupiają się na niewielkim czasowo wycinku historii jakiejś kultury czy narodu. Często wiek, panowanie jakiegoś władcy, szerzej może - jakiejś konkretnej epoki w dziejach danych ludzi. Tutaj inaczej - na nieco ponad 300 stronach mamy próbę uchwycenia życia codziennego począwszy od IX aż do końca XIX wieku. Chyba można się domyśleć jak karkołomne jest to zadanie. Autor skacze z Rusi Kijowskiej w X wieku do Moskwy w XVI wieku a potem do Petersburga w 1850 i cała ta Ruś/Rosja zawieszona jest w bezczasie antropologicznego teraz, kiedy do ślubu jednocześnie idzie ruski kniaź, moskiewski bojar i carski urzędnik. Owszem, może to ukazywać ciągłość pewnych tradycji, ale w większym stopniu tworzy jednak złudzenie, że na wschodzie przez tysiąc lat nic zasadniczo się nie zmieniło. Tym bardziej, że mowa tu konkretnie o miastach a nie o życiu na wsi. Za mało było materiału żeby się skupić tylko na jednej epoce?
No i oczywiście nie mogło się obejść bez cytatów z Lenina, Marksa i Engelsa. Rozumiem, że to był w USSR wymóg, żeby dało się cokolwiek opublikować?
Książki z tej serii zawsze skupiają się na niewielkim czasowo wycinku historii jakiejś kultury czy narodu. Często wiek, panowanie jakiegoś władcy, szerzej może - jakiejś konkretnej epoki w dziejach danych ludzi. Tutaj inaczej - na nieco ponad 300 stronach mamy próbę uchwycenia życia codziennego począwszy od IX aż do końca XIX wieku. Chyba można się domyśleć jak karkołomne...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-22
2024-03-17
2024-03-16
2024-03-10
2024-03-07
Forma dobra czy niedobra? Eksperymentalna, na pewno. Ja jestem na nie. Pół strony o chodzeniu chodzeniu, inne pół strony o robieniu bach bach bach - po 1/3 książki (niedługiej przecież) moje zaintrygowanie niecodzienną formą ustąpiło wpierw znużeniu a potem frustracji. Gombrowicz na niewielkiej przestrzeni objętości Trans-Atlantyku wielokrotnie stosuje dokładnie te same sztuczki. Nie kupuję narracji o parodii stylu Mickiewicza i Chryzostoma Paska. Chłopy sto lat wcześniej pisały pompatycznie - no rzeczywiście co za kuriozum.
No i właśnie ta forma, w zasadzie miejscami nie różniąca się od bredzenia żula wyższej klasy, sprawia że cała rzekoma satyra na polskość wydaje mi się taka nie bardzo. Pomijając pewne wątki oczywiste reszta zbyt głęboko została zakopana w bełkotliwym słowotoku, przestylizowana, o jeden poziom (albo i dwa) nazbyt absurdalna. Patrz na ten bełkot i doszukuj się znaczeń, prawie jakby w plamach na ścianie wypatrywać oblicza matki boskiej. A może to po prostu ja zbyt często przewracałem oczami widząc kolejne bachbachbach przez co mi sporo umknęło.
Ale nie powiem, miejscami nawet śmieszne.
Forma dobra czy niedobra? Eksperymentalna, na pewno. Ja jestem na nie. Pół strony o chodzeniu chodzeniu, inne pół strony o robieniu bach bach bach - po 1/3 książki (niedługiej przecież) moje zaintrygowanie niecodzienną formą ustąpiło wpierw znużeniu a potem frustracji. Gombrowicz na niewielkiej przestrzeni objętości Trans-Atlantyku wielokrotnie stosuje dokładnie te same...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy jest ktoś w stanie mi wyjaśnić jak to jest być "pewnym siebie jak pies albo jak skrzynka pocztowa"?
Paulo Coelho Turbo 3000 XXL wersja Deluxe. Pierdololo o paskudnych i pretensjonalnych ludziach co prowadzą dysputy o jazzie, Awerroesie i Heisenbergu, ale żyją całą bandą w wielkim obłoku wyziewów wódy, mają brudne nogi i śmierdzą im dupy (no dobra, to już dodatek ode mnie). Ale kobieta bezdomna to dla nich już żulica. Hipokryzja.
Ciekawość skłoniła mnie ostatecznie - jak ta gra w klasy może działać? Otóż spieszę z wyjaśnieniami - nie działa.
To znaczy, żeby być ścisłym: nie może działać coś, co nie istnieje. Gra w klasy jest po prostu zwykłym oszustwem. Raz, że te "dodatkowe" rozdziały, których czytać "nie trzeba" są nie więcej niż jakimiś odpadami poprodukcyjnym. Literackie trociny - ot, nic ponadto. Po drugie, czy przeczytasz wspak, od środka, do góry nogami czy w poprzek - nie ma to żadnego znaczenia. Będzie to wciąż zlepek - w większości - losowych scen z życia nieznośnych osób.
Porwę się nawet na stwierdzenie, że można by każdorazowo tasować wszystkie zdania tej książki - też za każdym razem będzie "inna" - i nawet nie zauważyć różnicy.
Ps. Mój ulubiony fragment:
" - Miałeś kiedyś mokre nogi o północy? Bo Jelly Roll miał, widać po tym, jak śpiewa. To się czuje, stary.
- Mnie się lepiej maluje, jak mam suche nogi"
Czy jest ktoś w stanie mi wyjaśnić jak to jest być "pewnym siebie jak pies albo jak skrzynka pocztowa"?
więcej Pokaż mimo toPaulo Coelho Turbo 3000 XXL wersja Deluxe. Pierdololo o paskudnych i pretensjonalnych ludziach co prowadzą dysputy o jazzie, Awerroesie i Heisenbergu, ale żyją całą bandą w wielkim obłoku wyziewów wódy, mają brudne nogi i śmierdzą im dupy (no dobra, to już dodatek ode...