Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

„Idol w ogniu” to krótka, intensywna opowieść - wycinek z życia nastolatki, której obecnym sensem życia jest śledzenie (a może bardziej chłonięcie) wszelkich newsów o jej idolu. Dla Akari każdy występ, wywiad, live z idolem jest bardziej odżywczy niż pokarm, niż cokolwiek innego w jej codzienności. I myślę sobie, że choć książka jest opisana jako podejmująca zjawisko fandomów, to mam poczucie, że to dużo bardziej opowieść o poszukiwaniu w życiu czegoś, co pozwala przetrwać, gdy inne zasoby, które powinny być dostępne w życiu dziecka, zawodzą.
Chętnie przeczytałbym dłuższą, mniej szczątkową historię Akari. Jednak ta wycinkowość i często specyficzny styl formułowania wypowiedzi być może dają nam poczuć to, jak sama Akari czuje się w swoim życiu i swojej głowie.

„Idol w ogniu” to krótka, intensywna opowieść - wycinek z życia nastolatki, której obecnym sensem życia jest śledzenie (a może bardziej chłonięcie) wszelkich newsów o jej idolu. Dla Akari każdy występ, wywiad, live z idolem jest bardziej odżywczy niż pokarm, niż cokolwiek innego w jej codzienności. I myślę sobie, że choć książka jest opisana jako podejmująca zjawisko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To książka, z którą mam skomplikowaną relację :)
Daniel Siegel jest autorem „Psychowzroczności”, jednej z moich pierwszych wielkich książkowych psycho-fascynacji. Pamiętam jak pochłaniałam przekazywaną przez niego wiedzę o mózgu i umyśle, która na studiach przekazywana była w sposób dość oporny. Ze „Świadomością” natomiast było nieco inaczej…
W książce przestawiona i opisana w szczegółach jest praktyka koła - specyficzny sposób treningu uważności, ale obejmujący także defuzję (praktykę dystansu wobec zawartości własnego umysłu) i aspekt relacyjny (compassion i self-compassion). Jednym z ciekawszych wątków książki jest zresztą opisywane przez autora „JMy” - czyli to, że nasze ja (nasz umysł) nigdy nie pozostaje całkowicie odrębne od innych. Wiele ważnych wątków, ciekawych zagadnień, ale sposób ich przekazu dla mnie był bardzo trudny. Wymagał nadzwyczajnie dużo skupienia, powracania do wcześniejszych stron, by rozumieć co autor obecnie ma na myśli. A z drugiej strony - częste powtarzanie tych samych podsumowań.
Stąd myśl, że to książka raczej specjalistyczna. Jest wymagająca. Wystarczy chwila nieuwagi i nie wiedziałam o czym czytam :)
Absolutnie Was nie zniechęcam, bo zawartość jest ważna, Siegel jest wybitny w zakresie neurobiologii interpersonalnej. Ale w moim odczuciu zyskają na niej osoby już będące zagłębione w praktykę uważności, znające nieco teorii, by mieć się o co oprzeć podczas zgłębiania licznych zawiłości prezentowanych niełatwym językiem w tej książce.

To książka, z którą mam skomplikowaną relację :)
Daniel Siegel jest autorem „Psychowzroczności”, jednej z moich pierwszych wielkich książkowych psycho-fascynacji. Pamiętam jak pochłaniałam przekazywaną przez niego wiedzę o mózgu i umyśle, która na studiach przekazywana była w sposób dość oporny. Ze „Świadomością” natomiast było nieco inaczej…
W książce przestawiona i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jak w krótkim tekście opisać książkę tak wielowymiarową i bogatą, której autorka sama wystrzega się uproszczeń i chodzenia na skróty? To dla mnie wyzwanie, bo „Demencja. Podróż do nieznanych światów” opisuje o wiele szerszy fragment naszej psychologicznej złożoności niż tylko doświadczanie demencji przez pacjentów i opiekunów. To książka przede wszystkim o relacyjności - o tym, jak na siebie nawzajem wpływamy, chcąc nie chcąc (nawet jeśli nasz umysł potrafi znaleźć racjonalne powody, by na czyjeś zachowanie nie reagować). O tym, jak bardzo potrzebne nam jest to wzajemne na siebie oddziaływanie - i przekonanie, że my także jesteśmy w stanie wpływać. To książka wypełniona wiedzą z zakresu neurobiologii interpersonalnej, ale bez utraty pierwiastka „nauki romantycznej” (autorka jako swoje guru wspomina Sacksa, który w taki sposób - z czułością i podziwem - opisywał przeżycia swoich pacjentów). To nie jest poradnik - nie powie za wiele o tym jak reagować inaczej w obliczu wyzwań pojawiających się przed opiekunami osób z diagnozą demencji. Autorka natomiast, uszanowując starania opiekunów, normalizuje ich przeżycia, a do tego uwzględnia szeroki kontekst, czyli to, co wcześniej w danej relacji się wydarzało. W całej książce nie znajdziecie zresztą opisów prostych zależności, które tak rzadko występują w naszych wewnętrznych światach. Są za to opisy i próby wyjaśnień tego co w naszej naturze sprzyja temu, by tak łatwo zapominać na czym polega demencja i nie dostosowywać do tej diagnozy swojego postrzegania naszych bliskich.
Chciałabym częściej czytać książki tak na wskroś humanistyczne. To była piękna lektura, choć w tak trudnym temacie. Piękna, bo dostrzegająca człowieka jako całość: wraz z jego emocjami, historią, myślami, reakcjami, impulsami. A będąc widzianym inaczej idzie nam się przez życie z trudnym na plecach.

Jak w krótkim tekście opisać książkę tak wielowymiarową i bogatą, której autorka sama wystrzega się uproszczeń i chodzenia na skróty? To dla mnie wyzwanie, bo „Demencja. Podróż do nieznanych światów” opisuje o wiele szerszy fragment naszej psychologicznej złożoności niż tylko doświadczanie demencji przez pacjentów i opiekunów. To książka przede wszystkim o relacyjności - o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O terapii, która łamie reguły? Całe szczęście, to po prostu terapia oparta na budowaniu szczerej, bliskiej relacji.
Mamy w psychoterapii reguły. Mamy też etykiety diagnostyczne, które próbują porządkować złożoność naszych przeżyć, od których nie sposób uciec, bo uczymy się ich pilnie na studiach, a i społecznie bywają dyskutowanym tematem. Jednak, jak pisze autorka - i co sama czuję - etykiety, jeśli tylko nie trzymamy się ich lekko, zasłaniają conajmniej tyle ile objaśniają. To punkt wyjścia książki stworzonej przez terapeutkę Lillian Rubin, która odsłania przed czytelnikami swoje człowieczeństwo, dzieląc się wątpliwościami, rozterkami, troskami, zniechęceniami i popełnianymi błędami, towarzyszącymi jej w prowadzeniu procesów terapeutycznych. To właśnie szczerość wobec siebie samej - uważne obserwowanie swoich emocji i myśli przepływających w trakcie spotkań z pacjent_kami, a następnie zreflektowanie co dalej - wypowiedzenie ich, zsuperwizowanie, a może po prostu dalsza obserwacja? - to coś co dla mnie najważniejsze z tej książki i już teraz, choć jestem krótko po lekturze, przenikające do mojej pracy. Nie jest to nic nowego, ale z pewnością stało się bardziej żywe dzięki Lillian i jej szczerości.
Inny ważny wątek to istotność prawdy doświadczeń w miejsce upartego dociekania do prawdy faktów. Ja wręcz lubię pytać „co jeszcze może tu być prawdziwe?”, poszukując wielu możliwych prawd.
Na koniec, autorka wspomina swoją psychoterapeutkę - mówi, że wcale nie zapamiętała trafnych, intelektualnych spostrzeżeń, ale ciepło jej opiekuńczych oczu, zachęcający uśmiech, szczerą komunikatywność i troskę o nią, nie tylko jako o pacjentkę, ale jako o człowieka. To przypomniało mi projekt, który kiedyś tutaj stworzyłam, prosząc Was o wspomnienie ważnych słów usłyszanych podczas terapii. To często były proste słowa. Ale mające emocjonalne znaczenie - moc, gdy słyszy się je w szczególnym momencie od osoby, której ufamy i z którą jest nam bezpiecznie (ale nie zbyt bezpiecznie - na tyle, by podejmować ryzyka gdy poszukujemy nowych rozwiązań).
To cenna książka - bo bez zamknięcia na jedno jedyne słuszne rozwiązanie. A do tego pełna otwartości, zaangażowania i kontekstualności. 🌺

O terapii, która łamie reguły? Całe szczęście, to po prostu terapia oparta na budowaniu szczerej, bliskiej relacji.
Mamy w psychoterapii reguły. Mamy też etykiety diagnostyczne, które próbują porządkować złożoność naszych przeżyć, od których nie sposób uciec, bo uczymy się ich pilnie na studiach, a i społecznie bywają dyskutowanym tematem. Jednak, jak pisze autorka - i co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To książka wielu rozkmin - tych terapeutyczno-świato-poglądowych. O tym, jak łatwo wydawać mi (nam?) czarno-białe osądy. Bo trochę też do tego zachęca nas świat podpowiadając, że jeden nurt terapeutyczny jest lepszy od drugiego, że jeden rodzaj diety jest lepszy od drugiej, mając gdzieś kontekst i szczegółowość naszych żyć.
A to nawet nie o tym książka w treści :) Już więc wyjaśniam. Książka jest poradnikiem skierowanym do osób z doświadczeniem uzależnienia członka rodziny. Do jej zalet należy na pewno widzenie człowieka zamiast „syndromu DDA” i prostota przekazu - no i tu już zaczęły się moje rozkminy wielorakie. Czy prostota oznacza uproszczenie? A jeśli tak - to czy uproszczenie musi być czymś niesłużącym? Czy może właśnie przysłużyć się komuś, kto już i tak za wiele ma chaosu wokół i w sobie? Czy krótki opis - przykładowo dotyczący stawiania granic - i kilka ćwiczeń mogą wnieść zmianę w życiu kogoś, kto całe dzieciństwo miał granice nadszarpywane? I skąd moja pewność, że to zawsze za mało? Proponowane ćwiczenie mówienia do lustra asertywnych odpowiedzi jest zbyt trudne i bez terapii nie zadziała? Zaraz zaraz, to, że mi nie szło zaproponowane na superwizji przećwiczenie czegoś przed lustrem to nie znaczy, że to sposób spisany na straty. No i tak to się mieliło w mojej głowie. Dużo miałam refleksji o tempie wprowadzania zmian, o szacunku dla obecnych strategii radzenia sobie po doświadczeniu traumy relacyjnej i o tym, że żadna książka świata nie będzie remedium dla wszystkich, ale też, że pewnie każda książka świata jest ważna dla kogoś.
To książka dotykająca wielu ważnych sfer naszego życia: emocji, relacji, tożsamości. To książka nie żonglująca winą, nie przypisująca jej nikomu. To książka zawierająca cenne pytania do autorefleksji, choć mogą one być trudne bez czyjejś, innej perspektywy (mi na niektóre pytania przychodziła jedynie odpowiedź: nie wiem). To książka nieskomplikowana, prowadząca krok po kroku i dająca wiele przykładów. To książka, która może być niewystarczająca, jeśli masz w doświadczeniu życie z osobą nadużywającą. Ale tak to z książkami bywa, że same nic za nas nie zmienią. Mogą jednak poruszyć i do ruchu w stronę zmian zaprosić. 🌾

To książka wielu rozkmin - tych terapeutyczno-świato-poglądowych. O tym, jak łatwo wydawać mi (nam?) czarno-białe osądy. Bo trochę też do tego zachęca nas świat podpowiadając, że jeden nurt terapeutyczny jest lepszy od drugiego, że jeden rodzaj diety jest lepszy od drugiej, mając gdzieś kontekst i szczegółowość naszych żyć.
A to nawet nie o tym książka w treści :) Już więc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niewiele jest książek o doświadczaniu zaburzeń odżywiania - a przynajmniej takich, których lektura służyłaby zdrowieniu. (Chętnie wyprowadzę się z błędu - jeśli znacie takie, podzielcie się proszę tytułami!). Szczególnie, jeśli porówna się mnogość książek o lęku czy depresji. Czy to ze względu na złożoność zagadnienia? Nadal obecne tabu? Czy może trudno pisać o tym, wobec czego nie mamy dużego dystansu - a przecież tak wiele i wielu z nas na jakimś etapie życia miało jakieś turbulencje w relacji ze swoim ciałem czy jedzeniem. Kulturowo też to niełatwa sprawa - często międzypokoleniowo „odziedziczamy” podarunki starannie zapakowane, bo przecież służyły przetrwaniu bardzo dosłownie, gdy głód zaglądał w oczy, o czym i ciało i umysł nie zapomina tak łatwo.
W reportażach o (nie) jedzeniu autorka oddaje głos osobom, które mają w swoim doświadczeniu turbulencje często ekstremalne - tak nasilone, że medycznie zyskują miano zaburzenia. Opisy przeżyć i rozmowy budzą silne emocje (i zawierają triggery m.in w postaci podanej wagi, wzrostu) i są naturalistycznie szczere, choć równocześnie zabrakło mi poszerzenia każdej z historii (lub rozmów ze specjalistkami zajmującymi się leczeniem i wsparciem osób z diagnozą zaburzeń odżywiania), oddania rozmówcom więcej przestrzeni. Nic zreszta dziwnego, bo w tym temacie można by stworzyć kilka takich książek, a i tak obraz pewnie pozostałby niepełny. Autorka starała się ukazać różnorodność doświadczeń, dlatego znajdziemy tu treści dotyczące nie tylko anoreksji i bulimii i nie tylko doświadczenia kobiet. To, co mnie najbardziej poruszało (pośród wielu budzących silne emocje momentów) to opisy heroicznych zmagań rodziców nastolatków wpadających w otchłań (nie)jedzenia. Tym zaangażowanym i wspierającym autorka oddaje głos - to głos ważny, który też dobrze byłoby słyszeć w rozmowie o zaburzeniach jedzenia.
Zwykło się mówić, że z zaburzeniami odżywiania żyje się całe życie i taki wniosek można wysnuć też z lektury „Głodnych”, a to znów tylko część rzeczywistości - nasz mózg nie usuwa tego, czego się w toku życia nauczył, lecz równocześnie można żyć inaczej - żyć pełnią i w wolności mając w historii doświadczenie batalii ze swym ciałem.

Niewiele jest książek o doświadczaniu zaburzeń odżywiania - a przynajmniej takich, których lektura służyłaby zdrowieniu. (Chętnie wyprowadzę się z błędu - jeśli znacie takie, podzielcie się proszę tytułami!). Szczególnie, jeśli porówna się mnogość książek o lęku czy depresji. Czy to ze względu na złożoność zagadnienia? Nadal obecne tabu? Czy może trudno pisać o tym, wobec...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Tak wiele chciałabym Wam opowiedzieć o tej książce. Mogłaby z tego wyjść długa rozmowa. Zacznę jednak od pytania: jaka byłaby Wasza reakcja, gdyby Wasz starzejący się rodzic/babcia/dziadek wpadli na pomysł skoku ze spadochronem, by zrealizować swoje marzenie? Przestrach budzący chęć skontrolowania sytuacji i przemówienia do rozsądku bliskiej osobie, by sobie nawet nie robiła żartów, bo przecież: tu wpisz jednostkę chorobową.
Książka Wendy Mitchell kończy się właśnie jej skokiem. Jest zwieńczeniem opowieści o zasobach i „życiu z demencją” (bo w tym określeniu jest miejsce na życie), a nie tylko cierpieniu czy walce z chorobą. Jest też zwieńczeniem historii o tym jak często osoby starsze, w tym te z diagnozą demencji, szybko znikają za etykietą. Z troski (bliskich), z nieporadności systemu wobec schorzenia, wobec którego niewiele da się zdziałać farmakoterapią. A zdziałać można wiele - w kontekście jakości życia osób z demencją, kontynuowania relacji (na tak wiele sposobów można być razem i w kontakcie! niekoniecznie musi się to mieścić w słowach), wspierania, komunikowania się. Ta choroba - jak i wiele innych - ma różne momenty i różne oblicza. Z demencją można żyć wiele lat. Lat, których nie trzeba od razu spisywać na straty. Można próbować „żyć najlepiej jak na to pozwala sytuacja”.
Ta książka to manifest wrażliwości na to, co niewidoczne na pierwszy rzut oka. To uwzględnianie różnorodności, to oddawanie głosu innym z diagnozą. To spojrzenie na potrzeby a nie jedynie na „trudne zachowania”. To uświadomienie, że często widzimy jedynie wycinek czyjejś rzeczywistości, według swojej mapy znaczeń na dodatek.
Nie mamy na polskim rynku wielu książek o doświadczeniu czy wsparciu w demencji - wspaniale, że jak już się pojawiła to TAK wartościowa. To must read dla wszystkich spotykających osoby starsze w swojej pracy. Mój kontakt z seniorami podczas badań pamięci w poradni i moje spojrzenie na cały proces diagnozy z pewnością zostały dzięki autorce ubogacone.

Tak wiele chciałabym Wam opowiedzieć o tej książce. Mogłaby z tego wyjść długa rozmowa. Zacznę jednak od pytania: jaka byłaby Wasza reakcja, gdyby Wasz starzejący się rodzic/babcia/dziadek wpadli na pomysł skoku ze spadochronem, by zrealizować swoje marzenie? Przestrach budzący chęć skontrolowania sytuacji i przemówienia do rozsądku bliskiej osobie, by sobie nawet nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

O tym, że nic nie jest z Tobą nie tak.
W obliczu wydarzeń, w które czasem wrzuca nas los (nikomu nie oszczędzając) nasze układy nerwowe: a więc i nasze ciała, i nasze umysły robią co mogą. Robią wszystko, by nas uchronić; najlepiej jak umieją. Czy to są równocześnie takie strategie ochrony jakich byśmy sobie życzyli? No nie - my po prostu chcielibyśmy przestać cierpieć. Nie mieć koszmarów, ataków paniki. Co więc robimy, niejako na drugim froncie? Walczymy? Ulegamy? Wyrzucamy sobie słabość, bo „inni sobie radzą, a mają gorzej”? Chcemy dobrze. A czy to służy? Czy „działa”? Co zmienia w naszym zachowaniu, relacjach, w nas?
Ta książka Harrisa, napisana w duchu terapii akceptacji i zaangażowania przeprowadza przez cały proces powracania do siebie po doświadczeniu kryzysu (różnorakich utrat). Zaczynając łagodnie - od tego, na co mamy wpływ, a co nie wymaga dużych nakładów wysiłku, wiedząc, jak energochłonne są zdarzenia z rzeczywistością. Dopiero po tym pierwszym zaopiekowaniu może przyjść czas (dla każdego w innym momencie) na odbudowę (trudno budować bez sił) i powroty do witalności (choćby to oznaczało zanurzanie tylko małego paluszka w odczuwaniu na nowo przyjemności, radości i innych uczuć, które w kryzysie zdają się być tak odległe i tak niedostępne, bezpowrotnie).
To książka, która nie przygotuje nas do „nieczucia” gdy nadciągnie zderzenie z rzeczywistością. To książka, która podpowie jak w kryzysie nie utknąć, jak dać sobie (lub bliskiemu) wsparcie, jak nie dać się pochłonąć rozpaczy. I wreszcie - w czym możemy wybierać próbując nawigować w świecie w jakim przyszło nam żyć, poza strategią kontrolowania emocji lub bycia przez nie kontrolowanym.

O tym, że nic nie jest z Tobą nie tak.
W obliczu wydarzeń, w które czasem wrzuca nas los (nikomu nie oszczędzając) nasze układy nerwowe: a więc i nasze ciała, i nasze umysły robią co mogą. Robią wszystko, by nas uchronić; najlepiej jak umieją. Czy to są równocześnie takie strategie ochrony jakich byśmy sobie życzyli? No nie - my po prostu chcielibyśmy przestać cierpieć. Nie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki SAMOWSPÓŁCZUCIE Wykorzystaj techniki uważności, aby zaakceptować siebie i zbudować wewnętrzną siłę Christopher Germer, Kristin Neff
Ocena 7,1
SAMOWSPÓŁCZUCI... Christopher Germer,...

Na półkach: , ,

Wszyscy mamy w sobie autokrytyczną część - bywa ona bardziej lub mniej głośna, bardziej lub mniej utrudniająca sięganie po to, co dla nas ważne, bardziej lub mniej dezorganizująca codzienność. Wszyscy ją mamy, bo służyła przetrwaniu ludzkości jako gatunku - krytykując siebie, nasz układ nerwowy uruchamia system obrony przez zagrożeniem, co pozwala(ło) szybko zareagować na niebezpieczeństwo. Dlatego tak często to pierwsza reakcja w sytuacji, gdy przed nami jest jakaś przeszkoda. Jednak, jak to bywa, coś, co służyło w przeszłości, obecnie niekoniecznie musi się sprawdzać. Czasem możemy potrzebować innych strategii niż gotowość do walki - tu z pomocą przychodzi samowspółczucie. Uruchamiające strategię ukojenia, wzbudzające poczucie bezpieczeństwa. Jak to robić - o tym, krok po kroku, mówi każdy kolejny rozdział niniejszej książki. O yin i yang samowspółczucia - czyli o pocieszaniu, uprawomacnianiu swoich uczuć i kojeniu, ale i ochronie siebie, motywowaniu i dbaniu o zasoby. O byciu współczującym bałaganem 💛, czyli niewykorzystywaniu praktyki self-compassion do pozbycia się bólu i swoich „niedociągnięć”. A więc i o akceptacji. O różnych odcieniach bycia a relacji: złości, wybaczaniu, dawaniu z siebie. Wiele praktyk: medytacyjnych i refleksyjnych, liczne wskazówki. A wszystko we własnym tempie - to oferują autorzy, najpierw opisując to, jak dla nich pomocne okazało się samowspółczucie.
Czy zapraszanie do swojego życia samowspółczucia będzie wiązało się wyłącznie z korzyściami? Nie mam na to jednoznacznej odpowiedzi, bo, choć z naukowego punktu widzenia odpowiedziałabym entuzjastyczne „tak”, to myśląc o indywidualnych historiach każdego i każdej z nas, nie mam już takiej pewności. Jak każda zmiana - i ta może wiązać się z różnymi kosztami. Autorzy wspominają choćby „ognistym podmuchu”, cierpieniu które wkraść się może ze zdwojoną siłą gdy okazujemy sobie łagodność. To zmiana, która może wymuszać turbulencje w relacjach. Jak się przekonać o tym, czy chcesz w swoim życiu (więcej) samowspółczucia? Eksperymentując (w czym przysłuży się powyższa książka) - niech dwa dni w tygodniu motywuje Was krytyczny głos, a dwa kolejne - głos łagodny. Sprawdzajcie. Wybierajcie.

Wszyscy mamy w sobie autokrytyczną część - bywa ona bardziej lub mniej głośna, bardziej lub mniej utrudniająca sięganie po to, co dla nas ważne, bardziej lub mniej dezorganizująca codzienność. Wszyscy ją mamy, bo służyła przetrwaniu ludzkości jako gatunku - krytykując siebie, nasz układ nerwowy uruchamia system obrony przez zagrożeniem, co pozwala(ło) szybko zareagować na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Opowiadała bez końca, wytyczając trasę od wspomnienia do wspomnienia, przemierzając szeroki ocean po wystających nad wodę kamieniach. Niech to pani zapamięta, rozkazywała raz po raz. Niech pani tego strzeże. Jakby pamięć była koralikiem, który może wystrzelić jej spomiędzy palców, ze stukotem potoczyć się po podłodze, wpaść w szczelinę i zniknąć.”
🌊
O sile opowieści i o tym, że absolutnie zawsze mamy jakąś możliwość zadbania o to, co najcenniejsze.
Słowa. W „Naszych zaginionych sercach” odgrywają rolę nadzwyczajną - tak jak w pracy, którą wykonuję na co dzień, spotykając się z ludźmi w rozmowach, poznając ich opowieści o swojej przeszłości, opowieści o nadziejach, pragnieniach, o tym, co doprowadziło ich do punktu tu i teraz. Bycie usłyszanym, dostrzeżoną. Sprawdzanie słów - które pasuje lepiej do tego, czego doświadczam? Które to pomieści?
W świecie stworzonym przez autorkę (nie tak odległym od rzeczywistości) słowa stają się nośnikiem pamięci. I przemiany - być może nie zmienią sytuacji, ale odmienią coś w sercach ludzi, z którymi zostanie to na zawsze. Słowa stają się też szansą do podążania ku swoim wartościom. Nawet jeśli zdawałoby się, że odebrano ci absolutnie wszystko. W terapii ACT wartości odróżnia się wyraźnie od celów: do celu można dotrzeć lub nie. Wartości zaś można pielęgnować zawsze. Nawet jeśli obecnie nie mam kontaktu z ukochaną osobą. Nawet jeśli moja wolność (z różnych przyczyn) zostaje ograniczona. I nie muszą to być czyny duże i widoczne (na jaki zdobyła się Margaret, ryzykując równocześnie bardzo wiele - co również wpisane jest w życie zgodne z wartościami). To może być działanie znane tylko nam. To może być działanie, w którym nikt inny nie widzi sensu.
Na koniec - to taka książka, która przywróciła mi głód czytania, jak w dzieciństwie - robiłam to podczas obiadu, podczas kąpieli, zamiast scrollowania, kładłam się później, by doczytać jeszcze kawałek.

„Opowiadała bez końca, wytyczając trasę od wspomnienia do wspomnienia, przemierzając szeroki ocean po wystających nad wodę kamieniach. Niech to pani zapamięta, rozkazywała raz po raz. Niech pani tego strzeże. Jakby pamięć była koralikiem, który może wystrzelić jej spomiędzy palców, ze stukotem potoczyć się po podłodze, wpaść w szczelinę i zniknąć.”
🌊
O sile opowieści i o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rozmowa może ratować życia.
Zdawać by się mogło, że to slogan jakich wiele. Lecz w kontekście kryzysu samobójczego to zdanie niesie z sobą jedną z najważniejszych wskazówek - bo to rozmowa, zapytanie wprost jest kluczowa w prewencji samobójstw. Jest pierwszym (i najważniejszym, bo jak inaczej bez niej?) krokiem do wsparcia osób w kryzysie. I absolutnie nie zwiększa ryzyka popełnienia samobójstwa - chciałam, by to wybrzmiało już we wstępie.
„Życie mimo wszystko” to rozmowa dotykająca tematu samobójstwa z różnych perspektyw. Najpierw historycznej (niezwykle istotnej, tłumaczącej skąd właściwie tak wielkie tabu, dlaczego nadal - choć wiemy, że rozmawiać trzeba - to takie trudne. I dla mnie było, nawet pracując w oddziale psychiatrii. Bywa nadal. Ale wiecie, choć umysł i emocje wyczyniają harce, my możemy podejmować własne decyzje), później społecznej (czyli o mitach). Przeczytamy o dzieciach i młodzieży w kryzysie, ale i o seniorach, grupie nieco mniej obecnej w tym kontekście w naszej świadomości. A seniorzy popełniają samobójstwa: czasem ukryte - o których lekarz nie zaklasyfikuje w ten sposób, a ich przyczyną najczęściej jest przewlekły ból, bieda i samotność. Jest i o lekarzach weterynarii i samobójstwach mężczyzn. Jest też i o życiu - przywracaniu sensu, pierwszej pomocy psychologicznej. To piękny rozdział, z metaforą „przeholowania” osoby w kryzysie do momentu, w którym będzie nieco lepiej. Użyczając nieco swojej siły i zasobów. Wysłuchując, bo psychologia ma dziś wiele dowodów na to jak znaczącą funkcję ma tworzenie historii o swoim życiu poprzez snucie opowieści.
Każdy_a z nas może doświadczyć w życiu kryzysu samobójczego: myśli samobójczych, rezygnacyjnych, tunelowego widzenia, w którym wszystko zdaje się być pozbawione sensu i bez szans na poprawę. To nie jest objaw przypisany jedynie do „poważnych” chorób czy zaburzeń. I równocześnie - osoba doświadczająca myśli samobójczych nie staje się od razu jedynie tym właśnie doświadczeniem. Pozostaje tą samą osobą co zawsze - tyle, że w kryzysie, więc być może z innymi potrzebami, z innym poziomem wrażliwości, z „cienką skórą psychiczną”.
To ważna książka, bo wprowadzająca temat samobójstw do świadomości społecznej. Być może będąc specjalist_ką nie zaczerpniecie z niej nowej wiedzy (choć dla mnie rozdział z wątkiem historycznym był bardzo nowy i zaciekawiający, i nie on jedyny), lecz tak naprawdę to lektura obowiązkowa dla każdego. Bo wszyscy możemy być osobą bliską kogoś w kryzysie. I najpewniej w ciągu życia będziemy - i częściowo (!) to od nas zależy, czy się o tym dowiemy.

Rozmowa może ratować życia.
Zdawać by się mogło, że to slogan jakich wiele. Lecz w kontekście kryzysu samobójczego to zdanie niesie z sobą jedną z najważniejszych wskazówek - bo to rozmowa, zapytanie wprost jest kluczowa w prewencji samobójstw. Jest pierwszym (i najważniejszym, bo jak inaczej bez niej?) krokiem do wsparcia osób w kryzysie. I absolutnie nie zwiększa ryzyka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Zdolność patrzenia to przede wszystkim ogromna ulga: wyobraźmy sobie, ile by nam umykało, gdybyśmy cały czas spadali w głąb niekończącej się spirali wewnętrznej klatki schodowej, jaką jest samoobserwacja”
🍃
Ta książka jest jak rozmowa z bliską osobą, z którą możemy przegadać pół dnia, na tematy wszelakie; spierać się i nie zgadzać, przytakiwać sobie i współbrzmieć; inspirować do dalszych poszukiwań i odkrywania poruszanych wątków. Czasem dyskutowałam z autorką w myślach, czasem zastanawiałam się, jak to się stało, że myśli akurat w taki sposób - nie odczułam jednak, by swoje racje traktowała jako wyłączne, a i nie było momentu, bym nie zgadzała się z nią w kwestiach dla mnie podstawowych; raczej myślałam „ja mam inaczej”.
Najpiękniejszymi rozdziałami były dla mnie te o przyjaźni, przynależności („tkanką, która łączy nas wszystkich jest wspólne doznawanie cierpienia” 💛), ale i o tych relacjach, które są na chwilę, może nawet nie są szczególnie bliskie w sensie intensywności spotkań, a odmieniają nas na zawsze. Autorka wplata też fragmenty dotyczące swoich doświadczeń i refleksji wokół choroby i leczenia onkologicznego - to wątek który wybrzmiewał i był obecny niemal cały czas jako oś książki, ale to nie jest książka o chorowaniu. To książka o tym, kiedy świecimy wewnętrznym światłem („mamy w sobie niezniszczalne lato 💛) - stąd też zagadkowy tytuł książki. Fosforescencja jest zjawiskiem emitowania światła przez organizmy żywe (i substancje, jak podpowiada google). My zaś rozświetlamy się, gdy zajmuje nas to, co jest dla nas ważne. Nie ma nic piękniejszego niż słuchanie, patrzenie na osobę opowiadającą o swojej pasji, o jakimkolwiek zajęciu, działaniu, które uwielbia; o życiu, które pragnęłaby wieść; o ukochanym zwierzęciu, ukochanej osobie. O tym, co sprawia, że ten wyjątkowy rodzaj blasku pojawia się w nas jest ta książka właśnie - choć to oczywiście nieskończony zbiór zjawisk i nie-rzeczy najważniejszych, napawających zachwytem i dających poczucie sensu.

„Zdolność patrzenia to przede wszystkim ogromna ulga: wyobraźmy sobie, ile by nam umykało, gdybyśmy cały czas spadali w głąb niekończącej się spirali wewnętrznej klatki schodowej, jaką jest samoobserwacja”
🍃
Ta książka jest jak rozmowa z bliską osobą, z którą możemy przegadać pół dnia, na tematy wszelakie; spierać się i nie zgadzać, przytakiwać sobie i współbrzmieć;...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wybrakowani, bezwartościowi, wadliwi. Zmień autodestrukcyjne przekonania dzięki technikom terapii schematów oraz ACT Patrick Fanning, Michael Greenberg, Matthew McKay
Ocena 7,7
Wybrakowani, b... Patrick Fanning, Mi...

Na półkach: , , ,

„Wyobraź sobie najgorszego domokrążcę, jakiego jesteś w stanie sobie wyobrazić. Codziennie puka do Twoich drzwi, by sprzedać Ci najokropniejszej negatywne myśli, jakie mogłyby przyjść Ci do głowy. Oto on, Twój schemat Wadliwości.”
Schemat (jako zbiór silnie oddziałujących na osobę przekonań, ale i uczuć, doznań) to swego rodzaju okulary (których jednak sami nie wybraliśmy, tak jak robimy to z oprawkami własnych okularów), jakimi patrzymy na rzeczywistość. Porządkuje nam świat - na swój sposób, który dla nas jednak zdaje się być uniwersalną prawdą, będącą bazą dla naszych zachowań, wyborów i działań. Oczywiście - nie ma dwóch identycznych schematów, ze względu na nasze unikalne historie. Istnieją jednak pewne części wspólne; i ta książka skupia się na takim właśnie uogólnionym, uwspólnionym schemacie: dotyczącym poczucia bycia wybrakowanym_ą, zepsutym_ą, wadliwym_ą. Schemat ten nie jest osadzony w próżni, nie definiuje nas, nie określa, jest tylko kroplą w morzu naszej złożoności. Dlatego też czasem książka może nie wystarczyć w procesie zdrowienia i drogi ku wolności (jednak uczucie wstydu to bardzo społeczne uczucie i czynnik relacyjny ma ogromne znaczenie w tym kontekście, a do tego taka samodzielna praca jest serio truuudna!), ale jest to równocześnie książka wspaniała jako wsparcie w psychoterapii, jako etap na drodze, jako czuły towarzysz w pracy nad nowymi sposobami reagowania. Czasem terapia w danym momencie życia nie jest możliwa (z różnych przyczyn, nie tylko wewnętrznych) - wtedy książki takie jak ta są na wagę złota. Mnogość ćwiczeń, ich różnorodność, a do tego sposób ich zaprezentowania (klarowne objaśnienie jak j po co; przykłady), naprawdę sprzyja podjęciu działania (nie potrafię tego wyjaśnić, ale z jakichś przyczyn aż chciało mi się je wypełniać, dużo też zaczerpnęłam z nich do pracy terapeutycznej - a to nie jest dla mnie regułą w przypadku tego typu książek).
Książka jest oparta o techniki ACT, więc nie znajdziemy tu sposobów na wymazanie jakichś przeżyć („Zapewne nie zdarzyłoby Ci się korzystać z owych strategii, gdyby nie były one skuteczne” - piękny jest ten szacunek do naszych trudnych kawałków, którym na pewno nie potrzeba kolejnego bata 💛 dużo już ich sobie sami dawaliśmy), jest za to o robieniu miejsca: w sobie, na nasz świat wewnętrzny; i w świecie - na nas, nasze wartości i marzenia.

„Wyobraź sobie najgorszego domokrążcę, jakiego jesteś w stanie sobie wyobrazić. Codziennie puka do Twoich drzwi, by sprzedać Ci najokropniejszej negatywne myśli, jakie mogłyby przyjść Ci do głowy. Oto on, Twój schemat Wadliwości.”
Schemat (jako zbiór silnie oddziałujących na osobę przekonań, ale i uczuć, doznań) to swego rodzaju okulary (których jednak sami nie wybraliśmy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdybym miała wskazać na najbardziej stygmatyzowaną trudność z obszaru zdrowia psychicznego, byłyby to (używając etykiet) zaburzenia osobowości. A w szczególności zaburzenie osobowości typu borderline. Ogrom mitów, ogrom uprzedzeń. I zapewne ogrom lęku za tym wszystkim się kryjący. Oraz niewiedzy. Nieznanego. Niezrozumiałego.
Wszystko to mocno pcha mnie w kierunku poszukiwania takich sposobów rozumienia osób znajdujących się na spektrum jakiegoś z zaburzeń osobowości, które pozwalają wspierać, pomagać, a przy tym widzieć przede wszystkim człowieka. Człowieka nieprzysłoniętego objawami.
Wybawieniem jest dla mnie spojrzenie terapii ACT (i webinar Sabiny Sadeckiej w tym temacie!), ale i ta książka jest jednym z takich łagodnych i rozumiejących spojrzeń.
„Życie na krawędzi” pozwala się choć trochę od krawędzi odsunąć - chociażby dzięki uporządkowaniu i przejrzystości swej zawartości. Pomniejsza chaos, pozwala nabrać perspektywy i daje nadzieję dzięki odniesieniom do fragmentów historii dwójki klientów autora. Jest to książka, w której proponowane treści i ćwiczenia wydają się być naprawdę całkiem proste - co może być zarówno zaletą: wspomniana przejrzystość, która może być ważna w kontekście emocjonalnych zmagań osób doświadczających BPD, jak i wadą: może dawać poczucie, że sama lektura wystarczy. A książka ta może być moim zdaniem świetnym, ale jednak zaledwie początkiem, czymś w rodzaju czynnika utwierdzającego w przekonaniu, że to dobry moment, by sięgnąć po pomoc. Lub też uzupełnieniem pracy psychoterapeutycznej. W szczególności, jeśli w cieniu BPD widnieje doświadczenie traumy.
Marzy mi się świat, w którym żadne z utknięć w zakresie zdrowia psychicznego, niezależnie od tego jak zostało ujęte w podręczniku diagnostycznym, nie będzie spotykać się z ostracyzmem i stygmatyzacją. Mądre i dobre książki są ważnym krokiem na drodze do takiego świata - i za to wydawnictwu GWP niezmiennie dziękuję. 💛

Gdybym miała wskazać na najbardziej stygmatyzowaną trudność z obszaru zdrowia psychicznego, byłyby to (używając etykiet) zaburzenia osobowości. A w szczególności zaburzenie osobowości typu borderline. Ogrom mitów, ogrom uprzedzeń. I zapewne ogrom lęku za tym wszystkim się kryjący. Oraz niewiedzy. Nieznanego. Niezrozumiałego.
Wszystko to mocno pcha mnie w kierunku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Metafora jest wehikułem nowych znaczeń – przeczytałam kiedyś to zdanie, którego prawdziwości miałam zaszczyt doświadczyć dzięki poznawaniu terapii akceptacji i zaangażowania. Umysł jako maszynka do popcornu, cierpienie i wartości jako dwie strony monety, ogród, kręcenie się po rondzie…to niektóre z metafor, którymi myślę, widzę i czuję. Które dały mi coś więcej, niż tylko intelektualne pojęcie. Odkrywszy moc metafory dla samej siebie i mając pierwsze próby operowania nimi również w konsultacjach i poradnictwie z pacjent(k)ami za sobą, z ciekawością i sporymi oczekiwaniami sięgnęłam po bajki. Bajki, będące obietnicą równie terapeutycznego oddziaływania i odmieniania, na co wskazuje sam autor.

Jorge Bucay jest pochodzącym z Argentyny psychoterapeutą pracującym w nurcie gestalt oraz korzystającym z psychodramy. I cały ten kontekst był dla mnie czymś fascynującym do odkrywania: jak inaczej może wyglądać praca terapeuty? Jak się czuję, gdy czytam, że terapeuta całuje w czoło swojego klienta? A jak wtedy, gdy klient mówi do swego terapeuty niezbyt pieszczotliwym przezwiskiem „Gruby”?

A jak mi jest wtedy, gdy z bajki nie potrafię odczytać, zabrać czegoś dla siebie?

To chyba najtrudniejsza i najważniejsza nauka, jaką zaoferował mi autor. Nauka tolerowania niewiedzy, frustracji. Godzenia się z tym, że nie wszystko zadziała dla mnie tak, jakbym tego chciała. Bo owszem, były bajki takie, które zostawiły mnie z poruszeniem, z błogim uczuciem dającym się zmieścić w słowach „o tak, no przecież tak właśnie jest”. Było to chociażby króciutkie opowiadanie „Soczewica” – o wolności ku byciu sobą. Lub „Biedne owce” czy „Kura i kurczątka” – o tym, jak czasem układają się relacje z rodzicami. Ale było też wiele takich, które pozostawiły mnie niewzruszoną. Które, gdy je czytałam, marszczyłam brwi głowiąc się nad sensem. Uparcie chcąc go znaleźć. Dopiero wraz z którąś „niepojętą” bajką z kolei potrafiłam dać sobie przyzwolenie na swoje „nieczucie”. Zaakceptować to, że miejsce, w którym jestem teraz w swoim życiu sprawia, iż jakiś symbol staje się dla mnie odległy. I to nie mówi nic o mojej zdolności pojmowania. Niewiele mówi też o „dobroci” danej bajki. Po prostu – to nie czas na nią.

To książka, która jest wehikułem nowych znaczeń. A przynajmniej ma taki potencjał – byle nie utknąć w myślach o tym, że coś jest z nami nie tak, gdy kolejna bajka nie porusza. I być może nie służy temu także czytanie jej w autobusie (a przynajmniej mi). To książka, z której chciałabym korzystać w pracy. Którą chciałabym czasem otworzyć, przekartkować, odczytać jedną z opowiastek wraz z komentarzem autora i dać im pracować dla mnie. (Lub nie. 😊)

Metafora jest wehikułem nowych znaczeń – przeczytałam kiedyś to zdanie, którego prawdziwości miałam zaszczyt doświadczyć dzięki poznawaniu terapii akceptacji i zaangażowania. Umysł jako maszynka do popcornu, cierpienie i wartości jako dwie strony monety, ogród, kręcenie się po rondzie…to niektóre z metafor, którymi myślę, widzę i czuję. Które dały mi coś więcej, niż tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dzień po Dniu Matki (który na różne sposoby poruszył media społecznościowe - i fajne, bo jeszcze kilka lat temu nie było tu miejsca na tyle odcieni i kontekstów relacji z matką) chciałabym napisać dla Was o wyjątkowej książce. Książce, którą córka napisała o swojej matce; matce znanej całemu światu.
Ewa pisze o Marii tak, że tą historią się żyje, niemal jakby było się tuż obok rodziny Curie. Ta lektura była dla mnie nie tylko fascynującą lekcją historii (a właściwie herstorii), jakich brakowało mi w szkole - bo bliskiej życia, bliskiej ludzi. A co ja się naprzeżywałam podczas czytania! Smuciłam się, złościłam, ekscytowałam, a w pewnym momencie, z przerażenia i ogromnej niezgody na to, co miało się wydarzyć, bardzo nie chciałam czytać dalej.
Maria budzi mój ogromny podziw, ale i jakiś rodzaj żalu. Przykro mi, że nie pozwalała sobie na odpoczynek. Że nie miała dostępu do wsparcia psychologicznego.
To potężna biografia, którą czytałam sercem. I sercem napisała ją także córka Marii, Ewa. Jest to więc równocześnie książka trochę o ich relacji - nie sposób przecież spojrzeć na swoją matkę z dystansu, okiem naukowca - co (dla mnie) czyni tę biografię jeszcze bardziej wyjątkową.

Dzień po Dniu Matki (który na różne sposoby poruszył media społecznościowe - i fajne, bo jeszcze kilka lat temu nie było tu miejsca na tyle odcieni i kontekstów relacji z matką) chciałabym napisać dla Was o wyjątkowej książce. Książce, którą córka napisała o swojej matce; matce znanej całemu światu.
Ewa pisze o Marii tak, że tą historią się żyje, niemal jakby było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Głos w naszej głowie to bardzo sprawny mówca” - przeczytałam w pierwszym rozdziale książki Ethana Krossa, psychologa i neurobiologa, i poczułam się jak w domu. 🍃
Choć polski tytuł główny może być mylący (to lektura nie do końca o intuicji, tak jak ją rozumie współczesna psychologia), to naprawdę jedna z najlepszych, nie-ACTowych (bo to dopiero one zrewolucjonizowały moje myślenie i życie) książek samopomocowych, jaką miałam okazję przeczytać. Napakowana wiedzą po brzegi (przypisy mają mnóstwo stron!), nie zabrakło też tego, co cenię sobie równie mocno - osobistego akcentu autora, który na własnej skórze doświadczył potęgi „wewnętrznego trajkotu” napędzanego lękiem. Chciałabym podzielić się z Wami kilkoma moimi ulubionymi sposobami na zmianę relacji z paplaniną naszych umysłów (w książce mowa jest o „kontrolowaniu trajkotu”, jednak czuję, że przedstawiane metody dużo bardziej są właśnie o zmianie relacji, czyli spojrzeniu na to, co mówią nasze umysły inaczej niż do tej pory) jakie Kross przestawia czytelnicz_kom, ale to jest chyba rzecz na osobny wpis (który planuję).
„Jesteśmy zbiorem mentalnych konwersacji osadzonych jedna w drugiej niczym matrioszki”, i bez tych wewnętrznych dialogów jakie sami_e ze sobą prowadzimy trudno byłoby nam odnaleźć się i dobrze funkcjonować w świecie; nawet jeśli czasem sprawiają, że cierpimy. Ale, na szczęście, jesteśmy także czymś więcej niż ten zbiór. I o tym również jest ta książka - o oswabadzaniu się ze stanu zanurzenia aż po czubek głowy w zawartości trajkotu naszych umysłów. ☁️

„Głos w naszej głowie to bardzo sprawny mówca” - przeczytałam w pierwszym rozdziale książki Ethana Krossa, psychologa i neurobiologa, i poczułam się jak w domu. 🍃
Choć polski tytuł główny może być mylący (to lektura nie do końca o intuicji, tak jak ją rozumie współczesna psychologia), to naprawdę jedna z najlepszych, nie-ACTowych (bo to dopiero one zrewolucjonizowały moje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nad swoimi zmysłami miałam okazję pozastanawiać się dłużej (i w sposób inny niż dotychczas, podczas praktyki uważności chociażby) gdy na miesiąc straciłam smak i węch (a do dziś pewne doznania smakowe i zapachowe są dla mnie inne niż kiedyś) w przebiegu covidu. I pamiętam, jak z @jagijagu rozmawiałyśmy o tym, z którego ze zmysłów byłybyśmy w stanie zrezygnować, gdybyśmy musiały. Kiedyś wydawało mi się, że umiałabym wybrać. Po doświadczeniu tej chwilowej utraty, a tym bardziej po przeczytaniu książki ze zdjęcia wiem, że nie potrafiłabym o tym zadecydować. Bo każdy ze zmysłów postrzegam jako niezwykły w swych zdolnościach i szalenie ważny w kontekście zdrowia psychicznego.
Autor, opierając się na licznych badaniach, opisuje (zapewne zaledwie skrawek) to, co nasze zmysły potrafią, a o czym zupełnie nie myślimy w swej codzienności, biorąc pewne rzeczy za pewnik. Szczególnie fascynujący okazał się dla mnie rozdział o zmyśle równowagi: o tym, skąd może brać się choroba lokomocyjna, o znaczeniu treningu równowagi dla wyników sportowych. Ucieszyło mnie także uwzględnienie intuicji jako odrębnego zmysłu: intuicji rozumianej nie jako coś magicznego i nadprzyrodzonego, lecz jako umiejętność nas wszyskich do odbierania sygnałów nie tylko z poziomu racjonalnego, analitycznego, ale też cielesnego, emocjonalnego. (A przy okazji, z niedowierzaniem kręciłam głową czytając o komórkach nerwowych otaczających jelita. Niby wiem nie od dziś o tym naszym „drugim mózgu”, ale za każdym razem zaskakuje mnie to tak samo).
Kończę lekturę pełna zachwytu wobec naszych ciał. Choć część treści było mi znanych ze studiów, dobrze było przypomnieć je sobie, by wzbudzić tę wdzięczność dla ogromu zadań, jakie mój organizm wypełnia każdego dnia oraz motywację, do dalszej praktyki uważności. Sam autor nie proponuje zbyt wielu ćwiczeń, ale tak naprawdę możliwości mamy mnóstwo - wszystko, co robimy może stać się praktyką (i nowym, pełniejszym doświadczeniem). ☁️

Nad swoimi zmysłami miałam okazję pozastanawiać się dłużej (i w sposób inny niż dotychczas, podczas praktyki uważności chociażby) gdy na miesiąc straciłam smak i węch (a do dziś pewne doznania smakowe i zapachowe są dla mnie inne niż kiedyś) w przebiegu covidu. I pamiętam, jak z @jagijagu rozmawiałyśmy o tym, z którego ze zmysłów byłybyśmy w stanie zrezygnować, gdybyśmy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdybyś miał_a wskazać jedną z najważniejszych, najbardziej przemieniających Ciebie i Twoje codzienne, zwykłe, piękno-trudne życie lekcji spośród ogromu wiedzy, jaki oferuje psychologia, co by to było?

Nie wiedziałam jak rozpocząć tę recenzję. Odłożyłam więc laptopa i zaczęłam wertować książkę. Książkę poświęconą złości, poczuciu winy i wstydowi – uczuciom tzw. negatywnym, jak moglibyśmy pewnie o nich przeczytać gazecie lub usłyszeć w telewizji śniadaniowej. I właśnie wtedy przyszła do mnie ta myśl, to poczucie wdzięczności za lekcję, której być może nie dostrzegam już w swej codzienności, gdyż stała się zbyt automatyczna: jak dobrze pozwalać sobie czuć wszystko. Jak dobrze wiedzieć, że każda emocja i uczucie jest o czymś. Że nie muszę próbować się ich pozbyć. To taka bardzo podstawowa lekcja, ale wierzcie mi – nie wiem, czy macie podobne doświadczenia – długo żyłam w przekonaniu, że lęk, złość, wstyd, smutek są „złe”. Że nie powinnam ich czuć wtedy, gdy akurat je czułam, że są tak nieprzyjemne, że trzeba ich unikać lub, gdy się pojawią, jak najszybciej zagłuszyć.

O tym, jak wiele ważnych informacji tracimy stosując strategie radzenia sobie ze wstydem, poczuciem winy i złością pisze Liv Larsson, mediatorka i trenerka Porozumienia bez Przemocy. Opisując wyżej wymienione uczucia, używa ona sformułowania „dzwonki alarmowe” by podkreślić ich istotność. Mnie jednak bardziej odpowiada słowo „drogowskazy” lub używane w oryginale „alarm clock”(czyli budzik). Alarm kojarzy się z zagrożeniem. Zagrożenie to walka, ucieczka lub zamrożenie. A nam przecież zależy na uważnym wysłuchaniu. Po to, by podjąć decyzję i odpowiedzieć, zamiast reagować.

Według Porozumienia bez Przemocy, do takiej zmiany perspektywy prowadzi m.in.:
• Rezygnacja ze statycznego języka pełnego etykietek
• Uznanie, że wszyscy mamy takie same potrzeby, ale różnią nas sposoby ich zaspokajania
• Przyjęcie założenia, że za każdym ludzkim działaniem kryje się próba zaspokojenia potrzeb
• Empatyczne słuchanie uczuć i potrzeb – własnych oraz innych ludzi
• Przyznanie sobie i innym prawa do dokonywania wyborów

Potrzeby – no właśnie. Dużo tu jest o potrzebach – grają wręcz główną rolę. Autorka proponuje nam narzędzie, które nazwała Kompasem Potrzeb. Kompas wskazuje na cztery główne strategie, z których ludzie korzystają, by uniknąć doświadczania wstydu (czasem również poczucia winy i złości). Są to: uległość i bunt (czyli podążanie za pytaniem Do kogo należy władza?) oraz obwinianie innych i obwinianie siebie (czyli poszukiwanie odpowiedzi na pytanie Czyja to wina?). Gdy podążamy w którymś z tych kierunków – tracimy kontakt z potrzebami. Kompas ma nam pomóc odkryć swój model działania i świadomie wybrać to, w jaki sposób chcemy zaspokajać potrzeby swoje i innych. Larsson opisuje (na konkretnym przykładzie) charakterystyczne dla każdej ze strategii zachowania i myśli. A następnie podpowiada jak wspierać osoby stosujące którąś z nich. Jak pozostać w kontakcie i łączności. Szczególnie cenne są dla mnie dwie wskazówki. O tym, by wyrażając jakąś formę uznania dla kogoś zanurzonego w samokrytyce sprawdzać, jaka jest moja intencja – czy przypadkiem nie próbuję go/jej uspokoić lub odwrócić uwagę od obwiniania siebie; oraz o tym, że więź z osobą stosującą strategię buntu nawiązujemy powoli, krok po kroku, ze szczególnym uwzględnieniem tego, co mogłoby ograniczać jej poczucie wolności.

Zatrzymało mnie na dłużej rozmyślanie nad potrzebami. Porównywałam je sobie do wartości, tak jak je rozumie terapia akceptacji i zaangażowania. Trochę dlatego, że część rzeczowników spośród wymienionych w liście potrzeb rozpoznałam jako swoje wartości. Trochę dlatego, że dzięki ACTowi za niektórymi uczuciami szukam tego, co dla mnie ważne (a w PbP szukamy potrzeb). To wątek nadal dla mnie otwarty i bez rozstrzygnięć.

Ujmuje mnie czułość i empatią, które płyną zarówno z proponowanych przez autorkę przykładowych dialogów, jak i z ćwiczeń mających na celu zgłębić własne doświadczanie złości, wstydu i poczucia winy. To temat, do którego warto podejść z dużą dozą samowspółczucia i całe szczęście tutaj go nie brakuje. Doceniam też wzięcie pod uwagę przeróżnych kontekstów pojawiania się i przeżywania wspomnianych uczuć – choć to z pewnością studnia bez dna, bo ile osób, tyle historii uczenia się.

Książka Larsson była dla mnie opowieścią o robieniu przestrzeni (na czucie; na to wszystko, kim jesteśmy w danej chwili – a jest to z całą pewnością coś więcej niż przeżywana złość czy wstyd) i o poczuciu łączności i wspólnoty uzyskiwanym w chwili, gdy zdajemy sobie sprawę z naszego wspólnego człowieczeństwa. To pierwszy tytuł w nurcie Porozumienia bez Przemocy, z jakim miałam okazję się zapoznać – a jako że przestrzeń i łączność są dla mnie niezwykle ważne w życiu i pracy – z pewnością sięgnę po kolejne.

*Recenzja dla portalu opsychologii.pl*

Gdybyś miał_a wskazać jedną z najważniejszych, najbardziej przemieniających Ciebie i Twoje codzienne, zwykłe, piękno-trudne życie lekcji spośród ogromu wiedzy, jaki oferuje psychologia, co by to było?

Nie wiedziałam jak rozpocząć tę recenzję. Odłożyłam więc laptopa i zaczęłam wertować książkę. Książkę poświęconą złości, poczuciu winy i wstydowi – uczuciom tzw. negatywnym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przedstawiam Wam książkę, która jako pierwsza posłużyła mi w sposób bezpośredni do stworzenia konkretnych narzędzi do pracy z pacjentem na oddziale. Na ogół nie korzystam zbyt wiele z tabelek i arkuszy, ale mam dwa pewniki: plan bezpieczeństwa dla osób z doświadczeniem próby samobójczej oraz kilka ćwiczeń-bodźców do rozmowy zaczerpniętych z tego właśnie tytułu. Bodźców do rozmowy o wyzwalaczach pragnienia sięgnięcia po używkę. O zaletach i wadach ograniczenia/odstawienia i dalszego korzystania. O tym, że to zupełnie normalne, by odczuwać przeróżne, często ambiwalentne emocje w obliczu decyzji o zmianie. Ucieszyły mnie zamieszczone w książce wskazówki służące upewnieniu się, że oferowana pomoc/terapia jest oparta na dowodach, lubię rozdział o uważności i stawaniu się ekspertem_ką od samego_ej siebie oraz wyjaśnienie tego jak powstaje uzależnienie w kontekście neuropsychologicznym i behawioralnym. „Uzależniony mózg” jest poradnikiem opartym w dużej mierze na modelu poznawczo-behawioralnym, więc znajdziecie tu również pracę z przekonaniami i ich kwestionowaniem, ale też dokładne planowanie swojego zachowania i przewidywanie sytuacji trudnych. Jak wspomniałam - jest to poradnik. Napisany prostym językiem, pełen psychoedukacyjnych treści, odbarczający z poczucia winy powstałego na bazie mnóstwa stereotypów dotyczących uzależnienia. Mam poczucie, że może on być jednym z kroków ku zdrowiu - lecz nie jedynym.
PS. Z zakresu literatury dotyczącej uzależnień polecam Wam z całego serca poruszające i piękne „Życie bez nałogu” Kelly’ego Wilsona, również od @wydawnictwogwp.

Przedstawiam Wam książkę, która jako pierwsza posłużyła mi w sposób bezpośredni do stworzenia konkretnych narzędzi do pracy z pacjentem na oddziale. Na ogół nie korzystam zbyt wiele z tabelek i arkuszy, ale mam dwa pewniki: plan bezpieczeństwa dla osób z doświadczeniem próby samobójczej oraz kilka ćwiczeń-bodźców do rozmowy zaczerpniętych z tego właśnie...

więcej Pokaż mimo to