rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Na książkę wpadłam zupełnie przypadkowo, co więcej bardzo niewiele dotychczas czytałam literatury japońskiej, więc zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać, choć muszę przyznać, że Japończycy w jakimś stopniu zazwyczaj jawią mi się jako dość, hm, inni ludzie. Chodzi mi tu przede wszystkim o grupę ludzi 'wyzwolonych artystycznie' nie o przeciętnego obywatela, bo kilku z nich poznałam i nie dość, że są oni całkowicie normalnymi ludźmi, to w dodatku każdy z nich jest jakoś uzdolniony muzycznie i plastycznie (aż pozazdrościć można).

To, co przede wszystkim rzuca się w oczy w tym zbiorze opowiadań to totalny absurd. Nawet nie wiem czy jest ona absurdalnie urocza, czy raczej uroczo absurdalna.

Może o samych opowiadaniach. Pomimo dość obrazowego tytułu zbioru, jakby się wydawało, opowiadania rzadko oscylują w temacie seksualności. Mnie najbardziej spodobała się Armia Dojeżdżająca, którą wymieniają na początku w blurbie.

Plotki o Mnie, które są doskonałym przekazem jak działają mass media . Zwyczajny człowiek siedząc w domu przed telewizją nagle słyszy swoje nazwisko w wiadomościach: "Morishita dziś znów zaprosił na kawę Mikawa, a ona odmówiła. Czwarty raz w tym miesiącu." I tak tych wiadomości zaczyna pojawiać się więcej. W gazetach pokazują się całe kolumny tekstu z jego życia, a to wspomnienia, a to ulubione potrawy. Jego życie zmienia się radykalnie. Mikawa w końcu się z nim umawia, co wywołuje lawinę artykułów, ale Morishita ma dość. Chce przede wszystkim uciec od ciągłej, choć pozornie niewidzialnej inwigilacji. W końcu udaje mu się to wszystko powstrzymać, ale w tej samej chwili okazuje się, że pozostał tylko zwykłym nikim.
Naprawdę niesamowite jest to, jak telewizja potrafi zrobi z nikogo gwiazdę, po czym w chwilę potem ją bezlitośnie pochować. Fenomen telewizyjny opisany tu przez autora jest do bólu prawdziwy wśród coraz mniej samodzielnie myślących jednostek społeczeństwa, gdzie to właśnie one - media, kreują nam życie, a przynajmniej bardzo się starają.

Kolejne, które daje dużo do myślenia, a przynajmniej dla mnie stanowiło intrygującą pożywkę, to Na krawędzi Szczęścia. Tu wydaje mi się, że główną przyczynowością do zagłady społeczeństwa staje się nasz konsumpcjonizm. Niby wszystko mamy, ale już jest coś innego, co moglibyśmy mieć i tak w kółko, aż w końcu nic nas nie cieszy i jak te lemingi...

W zasadzie nie będę opisywać każdego z opowiadań, ponieważ zajęło by mi to sporo objętości a nie czytając powiadań i tak nie da się wyobrazić ich zawartości, ja z pewnością nie tego się spodziewałam, choć z gruntu starałam się nie spodziewać niczego. Przytoczę tu natomiast malutki fragment jednego z opowiadań Bravo Herr Mozart! Żebyście mogli jakby naocznie choć spróbować wyobrazić sobie co tam w środku piszczy.

Mozart urodził się w wieku lat trzech. Przyczyna tego stanu nie jest znana. Urodził się w domu swojego ojca w Salzburgu, prawdopodobnie dlatego, że nie miał matki.
Mówi się, że jak tylko się urodził zasiadł do pianina należącego do kogoś imieniem Klavier i zagrał trzy dźwiękowy akord. Jak możemy wywnioskować z tej wciąż żyjącej anegdoty, stało się tak, ponieważ Mozart miał tylko trzy palce.

I tak dalej.

Jedno, co mnie drażniło w tych opowiadaniach to sposób obrazowania i traktowania kobiet. Drażniło mnie to, bo jestem z Europy i choć wiem, że w Japonii wciąż często sprowadza się kobietę do zajmowania się domem, to nie bardzo odpowiadało mi dyscyplinowanie swoich żon przez mężów, a wykazanie jakie to kobiety są żądne pieniędzy swojego męża, kupowania coraz to nowych i lepszych rzeczy. No ale cóż na różnice kulturowe nic nie poradzimy, no a przynajmniej niewiele.

Na książkę wpadłam zupełnie przypadkowo, co więcej bardzo niewiele dotychczas czytałam literatury japońskiej, więc zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać, choć muszę przyznać, że Japończycy w jakimś stopniu zazwyczaj jawią mi się jako dość, hm, inni ludzie. Chodzi mi tu przede wszystkim o grupę ludzi 'wyzwolonych artystycznie' nie o przeciętnego obywatela, bo kilku z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak widać niezbyt długo zabrało mi zakupienie i przeczytanie kolejnego tomu cyklu Powiernika Światła. Czy nadal jestem pod wrażeniem? Och tak. Brent Weeks jest autorem, który skradł moje serce kolejnym już cyklem. Na chwilę obecną wiem, że cokolwiek ten autor opublikuje to wezmę w ciemno, ponieważ jego książki poruszają dokładnie tę strunę w mojej pożądliwej literackiej części duszy, która chce być zaspokajana opowieściami snutymi w sposób w jaki to robi Brent Weeks.

Oślepiający Nóż przedstawia nam dalszą część życia bohaterów z poprzedniej części, ale także podstawia nowe, interesujące figury, które niekoniecznie żyją długo i szczęśliwie. Kontynuacja opowieści jest bardzo dynamiczna i rzadko kiedy jest chwila na nudę. Zresztą wystarczy wziąć pod uwagę fakt, że przeczytanie jej zajęło mi około 3 dni, a objętość książki to jakieś 900 stron. Książki 'standardowe' o wielkości około 1/3 objętości Oślepiającego Noża zajmują mi czasami i tydzień i nie mówię tu wcale o nudnych książkach. Tej książki po prostu nie da się odłożyć na stolik, cięgle chce się więcej.

Autor dość sprawiedliwie podzielił czas książki pomiędzy swoich bohaterów, więc dla każdego coś dobrego w odpowiedniej proporcji. Postaci ciekawie się rozwijają, a Kip zaczynając naukę w Czarnej Gwardii staje się bardziej dojrzały, choć nadal nie brakuje typowych dla niego słownych, i nie tylko, wpadek, które nadal wprowadzają do książki to fantastyczne satyryczne poczucie humoru. Również cały świat rozszerza się w stosunku do pierwszej części. Pojawienie się Wyspy Jasnowidzów wraz z ich mieszkańcami stanowi bardzo interesujący element, ale nie tylko nowe miejsca zostają odkryte. Tak jak pisałam trochę wcześniej wprowadzone zostaje wiele intrygujących postaci również z dość oryginalnymi umiejętnościami. Dzięki tym nowym postaciom autor odkrywa nam kolejny kolor magii, który, z różnych względów, został dawniej uznany za heretycki.

Oślepiający Nóż zawiera w sobie znacznie głębszą warstwę religijno-filozoficzną. Do życia w drugiej części cyklu Brent Weeks budzi starych bogów, co pociąga za sobą rodzące się wątpliwości bohaterów i zachwianie ich własnej wiary, co może czasami doprowadzić do wręcz dramatycznych skutków. Dodajmy do tego całą masę różnorodnych dodatków jak, Zwierciadła, czarne karty historii, przepowiednie i dostaniemy naprawdę świetną książkę. Chyba nawet nie pomylę się zbytnio twierdząc, że ta część okazuje się bardziej nawet dostosowana do dojrzalszego i bardziej wymagającego czytelnika. Teraz czas na The Broken Eye :)

Jak widać niezbyt długo zabrało mi zakupienie i przeczytanie kolejnego tomu cyklu Powiernika Światła. Czy nadal jestem pod wrażeniem? Och tak. Brent Weeks jest autorem, który skradł moje serce kolejnym już cyklem. Na chwilę obecną wiem, że cokolwiek ten autor opublikuje to wezmę w ciemno, ponieważ jego książki poruszają dokładnie tę strunę w mojej pożądliwej literackiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odległa przyszłość, po odległej wojnie, która przemieniła znany nam świat w pustkowie, którym targają porywiste wiatry roznoszące trujące powietrze. Niebo pokryte ciężkimi ołowianymi chmurami rzadko pokazuje inny obraz niż nadąsany krajobraz po dewastacji środowiska z widocznymi w oddali szkieletami wielkich drapaczy chmur stojących kiedyś dumnie wzbijając się w niebo.
Ci, którzy przeżyli żyją w silosie. Silos jest ogromnym, podziemnym schronem, który podzielony na poziomy utrzymuje swoich mieszkańców przy życiu dzięki olbrzymim betonowym ścianom oddzielającym ich od skażonej rzeczywistości na górze.
W silosie ludzie podzieleni są na grupy robocze i funkcjonują całkiem przyzwoicie jako społeczeństwo. Oczywiście istnieje kontrola narodzin, związków. bo w tak ograniczonej przestrzeni nie można pozwolić sobie na spontaniczność. Są loterie, w których można wygrać potomka, tzn. staranie się potomka, czyli zdjęcie implantu antykoncepcyjnego i próby spłodzenia kolejnego pokolenia. Niektórym się udaje, innym nie. Jak to w naturze bywa.
Życie silosu nie bywa bardzo łatwe, choć i takie okresy się zdarzają. W silosie na górze, na górnych piętrach, tam, gdzie mieści się polityka, zarządzanie i tego typu sprawy, tam są też i konflikty. Przecież wiadomo ryba zawsze psuje się od głowy.


Zaczynając lekturę Silosu miałam w głowie sprecyzowaną lekturę. Spodziewałam się Metra tyle, że w silosie. Nie mogłam się mylić bardziej. To NIE jest Metro i bardzo dobrze. Choć muszę przyznać, że spodziewając się w głowie amerykańskiej wersji Metra byłam na początku rozczarowana. Rozległość i ogrom silosu oraz jego funkcjonalność. W sumie to życie opisane na początkowych stronicach Silosu wydaje się dość sympatyczne, sprawne, choć nico klaustrofobiczne. Z drugiej strony znaczną przesadą była dla mnie tak wspaniale zorganizowana społeczność z sokami owocowymi, różnorodnością warzyw i mięsa. Ludzie, w końcu była zagłada ludzkości, a tu takie rarytasy. Jak? Skąd?

W każdym razie przyzwyczaiwszy się do amerykańskiej wizji post-apokaliptycznej rzeczywistości zaczęłam nawet rozkoszować tym niecodziennym klimatem. Do tego wszystkiego doszły intrygi, kłamstwa, na początku dość subtelna walka o władzę, a potem wszystko runęło. I od tego momentu książka mnie pochłonęła. Już nie było chęci klimatu metra pozostała tylko czysta chęć dowiedzenia się jak to wszystko się rozwiąże.

Jeśli ktoś nie czytał Metra lektura Silosu będzie świetną post-apo, jeśli ktoś czytał, ale mu się nie spodobało jest szansa, że ten rodzaj rzeczywistości po zagładzie bardziej do niego przemówi, a jeśli ktoś uwielbia całe Uniwersum Metro, jak ja, będzie zaskoczony, parę rzeczy wyda mu się niewiarygodne, ale, mam nadzieję, że podobnie jak ja zauważy w tej książce potencjał jaki ona ze sobą niesie. Pomimo wszelkich udogodnień jakie otrzymali ludzie w silosie, człowiek nadal pozostanie człowiekiem. I czy to będzie koniec świata, czy zwykła codzienna rzeczywistość, nikt nie będzie w stanie zmienić w niektórych narastającej chciwości, dążenia do władzy, czyli filozofii, którą skrócić można do zwykłego 'moje i tylko moje'.

Hugh Howey przedstawił czytelnikom świat, w którym nawet nie jest tak trudno żyć pomimo tego, że nasz świat już nie istnieje. W tym świecie osadził ciekawe postaci, które przeżywają swoje własne rozterki kiedy zostają rzucone w bieg wyższych wydarzeń. Książka jest napisana językiem łatwym, wszystko jest dokładnie narysowane. Rzeczywistość większa i lokalna jest przekazana w detalach, wydawać by się mgło, że nic już nie pozostanie czytelnikowi do wyobrażenia, ale nic bardziej mylnego, autor pozostawia całą sferę potencjalnych przyszłych wydarzeń, nad którymi czytelnik może się jeszcze długo zastanawiać.

Odległa przyszłość, po odległej wojnie, która przemieniła znany nam świat w pustkowie, którym targają porywiste wiatry roznoszące trujące powietrze. Niebo pokryte ciężkimi ołowianymi chmurami rzadko pokazuje inny obraz niż nadąsany krajobraz po dewastacji środowiska z widocznymi w oddali szkieletami wielkich drapaczy chmur stojących kiedyś dumnie wzbijając się w niebo.
Ci,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cóż można rzec o fabule biograficznej, czego ludzie nie spodziewaliby się w niej znaleźć? Trudno na to odpowiedzieć, ale mogę Was zapewnić, że niczego, co wydawałoby się prostym, codziennym życiem w tej pozycji nie znajdziecie.
Beksińcy. Portret podwójny jest 'double' biografią. Opisem życia ojca z synem, a raczej ojca i syna, których życie rzadko kiedy odbywało się na jednej i tej samej płaszczyźnie.
Autorka Magdalena Grzebałkowska dokonała niesamowitej ogromnej pracy reporterskiej uwieńczonej tłustym, mięsistym tomem opisującym życie i śmierć dwóch osób. Udało jej się nie przemycić własnej oceny, emocji związanej z poznawaniem i wgłębianiem się w trudne codzienne zmagania rodziny wspaniałego artysty i jego syna.
W dodatku nie miała łatwego tła pracy, zimna wojna, komunizm, powolne Polski dążenie do demokracji, to wszystko również wpływało na życie artysty, któremu czasami ciężko się było wyrwać z siermiężnego nurtu artystycznego narzucanemu mu przez czy to instytucje, czy poszczególnych ludzi. Również i w takiej zamkniętej atmosferze trudno było przebić się do zwykłych ludzi.
Tak też ja nie tylko odbieram tę biografię jako sam opis ludzkiego życia, ale i czasów, w których przyszło im żyć.

Na początek muszę przyznać, że jest to jedna z najbardziej interesujących, zaskakujących i czasami nawet szokująca historia życia dwóch bliskich sobie osób. Trochę trudno mi się do niej zdystansować, pomimo tego, że przeczytałam ją już jakiś czas temu. Tę biografię odbieram w dwóch płaszczyznach jako czytelnik niezmiernie ceniący prace artysty Zdzisława Beksińskiego i jako matka, czego pozbyć się nie mogę, chyba jak każda kobieta, która matką jest, zawsze będzie patrzyła na różne sprawy ze skrzywionym pryzmatem tej roli. W końcu jest to historia o ojcu i o synu. O miłości, która zdaje się niemożliwym celem samym w sobie. O demonach.

W Portrecie Podwójnym autorka przybliżyła nam codzienność autora niesamowitych, czasami przerażających dzieł starszego Pana Beksińskiego, ale oczywiście nie tylko. Magdalena Grzebałkowska pokazała nam kawał polskiej historii, kultury i sztuki. Autorka prowadzi nas przez mroczne labirynty nowej historii naszego kraju w aspekcie życia społeczno-kulturalnego jak i w odniesieniu do rozwoju sztuki względem zaścianka jakim swojego czasu stała się Polska, więc można powiedzieć, że jest w dwójnasób interesującą lekturą.

Emocje, które towarzyszyły mi przy czytaniu tej pozycji były często nie do ujarzmienia, od zachwytu, poprzez ogromne zdumienia aż do przerażenia. Naprawdę jest dla mnie trudne do zrozumienia jak można się tak bardzo zamknąć, albo tak bardzo potrzebować innej osoby, że doprowadza to tak tragicznych wydarzeń.

Dość trudno pisać mi o tej książce, w której główną fabułą jest życie i śmierć prawdziwych ludzi, ludzi zmagających się z przeogromnymi demonami, z którymi jeden jakoś sobie radzi, a drugi pozornie zadziorny gubi się w zwykłej teraźniejszości.

Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z najbardziej niesamowitych historii jakie czytałam, o jakich słyszałam, tym bardziej, że nie jest to opowieść o możnych tego świata żyjących w czasach, które 'ułatwiły' im ciekawe życie. Tu, niestety, nic i nikt nikomu nie ułatwiał. Trzeba było sobie samemu wypracować, przemycić, dać łapówkę. Niby zwykłe życie w naszym kraju, ale jakże niezwykłe. To również bardzo trudna opowieść o trudnych losach człowieka poszukującego, wycofującego się, o życiu w strachu, w obawie o dobro i życie innego człowieka. Niesamowite jak życie potrafi pleść swoje historie.

Trzeba też, pisząc o tej książce, oddać autorce cześć za pracę, którą wykonała przy tej biografii. Ogrom działań, które musiała przedsięwziąć był ogromny, ale praca, która z tego wyszła jest odpowiednią nagrodą za trud włożony w ten pomnik pamięci dla dwóch niesamowitych osób.

Cóż można rzec o fabule biograficznej, czego ludzie nie spodziewaliby się w niej znaleźć? Trudno na to odpowiedzieć, ale mogę Was zapewnić, że niczego, co wydawałoby się prostym, codziennym życiem w tej pozycji nie znajdziecie.
Beksińcy. Portret podwójny jest 'double' biografią. Opisem życia ojca z synem, a raczej ojca i syna, których życie rzadko kiedy odbywało się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kip jest nastolatkiem. Kip ma swoją paczkę, w której nie jest na pierwszym miejscu do poważania. Kip jest wysoki i przy kości, więc nie na darmo kiedy chcą go zdenerwować mówią o nim pulpet. Kip ma też matkę, narkomankę, o którą się troszczy, dba, a ona wydaje się wręcz przeciwnie, znieważa go i wciąż wypomina, że jest największą wpadką w jej życiu.
Ale Kip chce być bardzo, bardzo pomocny i przydatny, więc kiedy przez zupełny przypadek udaje mu się zdobyć cenne, choć niewiarygodne wiadomości, natychmiast biegnie z nimi do mistrza farbiarstwa, Corvena, który, chyba jako jeden z naprawdę nielicznych, rozmawia z nim poważnie i z rozmysłem słucha co ten ma do powiedzenia. Kiedy więc dowiaduje się, co zgotował ich miasteczku król każe Kipowi natychmiast biec do przyjaciół, żeby uratować ich przed rzezią, a sam obiecuje zająć się miasteczkiem.
Oczywiście przy tak krótkim czasie jakim dysponują obaj i niewiarą przyjaciół w to, co do nich mówi, nic dziwnego, że masakra ludności miasteczka odbywa się na oczach młodego Kipa, który z niedowierzaniem patrzy jak kolejno umiera jego paczka, najczęściej ze strzałą w plecach. Nawet jego matka umiera mu na rękach za zmiażdżoną czaszką, choć przed śmiercią udaje jej się przekazać synowi misję zabicia i pomszczenia jej.
W tym samym czasie kiedy Rekton dopada barbarzyńska katastrofa na drugim końcu świata Lord Pryzmat, cesarz i największy krzesiciel światła na świecie dowiaduje się z krótkiego listu, że gdzieś tam znajduje się jego bękart.


Jak już ktoś czytał podchoinkowy stosik, to wie, że strasznie czekałam na tę pozycję.
Z Brentem Weeksem spotkałam się przy cyklu Aniele Nocy i muszę powiedzieć, że zrobił na mnie ogromne wrażenie, choć wcale nie od pierwszych stron. Kiedy zobaczyłam Czarny Pryzmat wiedziałam, że prędzej czy później po niego sięgnę, a miałam nadzieję, że wcześniej niż później :)

Jestem świeżo po lekturze i muszą Wam powiedzieć, że jestem wprost zachwycona. Podobnie jak w przypadku Drogi Cienia początek Czarnego Pryzmatu okazał się trochę czasochłonny w czytaniu, szczególnie na dość niebanalne użycie magii w postaci spektrum świetlnego. Musiałam przyzwyczaić się do nowego nazewnictwa, no i jak to w przypadku autora bywa mnóstwa różnorodnych postaci. Kiedy już t wszystko stał się dla mnie jasne, to dalej książka działa jak wir beznamiętnie wciąga Was w siebie i nie pozwala odejść choćby na chwilkę. Znacie na pewno to uczucie kiedy rozdział się kończy w jakiś taki niepojęty sposób i po prostu musicie się dowiedzieć co stało się dalej. Tak jest z Czarnym Pryzmatem. Człowiek sobie mówi o 23.00 przecież to tylko jeden rozdzialik ile on ma z 10 stron, 13, a ile czasu mogę czytać 3 strony więcej parę minutek? I tak zbiega nam kolejna godzina i kolejna.

Podczas gdy Anioł Nocy skupiał się głównie na czynach asasyna, który został wciągnięty w intrygę ogólnoświatową tak tutaj autor skupia się na magii. Głównym bohaterem jest w zasadzie, podobnie jak przy poprzednim cyklu, młody chłopak, który nawet nie tyle uczy, czy chce się uczyć magii, ale w niej tkwi z racji pochodzenia, choć wcale o tym nie wie na początku, a jak już się dowie to i tak jakoś nie rozumie tego wszystkiego. Najgorsze w jego życiu jest to, że właśnie stracił wszystko i wszystkich kogo znał, a otrzymał coś nowego, o czym nie mógł nawet marzyć i to w czasach kiedy wszystko wali się na głowę, a świat znajduje się tylko o krok przed kolejną okrutną wojną, która ogarnie wszystko wokół najprawdopodobniej nie pozostawiając po sobie nic. Na domiar złego, co było dość zaskakujące, całość okazuje się być zbudowana na ogromnej piramidzie kłamstw.

W sadze Powiernika Światła autor krzesze swoją opowieść na równi ze swoimi magami. Zwroty akcji są tak niebywałe, że aż nie chce się wierzyć w to, co się ma przed oczami, a to tylko sprawia, że książka pomimo swoich 700 stron nie nudzi w żadnym momencie, czy to dowiadujemy się o nierówności klas społecznych i ich życiu w Chromerii, czy uczestniczymy w kolejnej walce, czy jesteśmy świadkami zaciągania nowych szpiegów i zmian stron. Wszystko w tej opowieści współgra i odtwarza bardzo realistycznie życie tyle, że w innej rzeczywistości.

Język książki jest bardzo przyjemny, łatwy, ale trzeba oswoić się na początku trochę z innym rodzajem magii jaka zazwyczaj występuje w książkach i z wyrażeniami, które się bezpośrednio z nią łączą. Autor, również podobnie jak w poprzednim cyklu, wspaniale opisuje zarówno pejzaże, jak i dynamiczne sceny batalistyczne. Dodatkowo muszę tu podkreślić ogromne poczucie humoru. Jest to głównie humor sytuacyjny oparty na ciętych i ironicznych ripostach. Po prostu rewelacja. Postaci są dość pokomplikowanymi osobowościami, co również jest dużym plusem. W przeciągu książki poznajemy ich historie, pogmatwane losy, które czasami wyjaśniają nam ich pobudki, a czasami jeszcze bardziej plączą.

Czarny Pryzmat to niewątpliwie lektura dla mnie i pod mój gust. Jest inny świat, jest oryginalna magia, wielka wojna rysuje się na horyzoncie, świetny humor, zwroty akcji. Gdyby nie to, że mam w stosiku jeszcze kilka zbyt ciekawych pozycji do zignorowania już dziś poszłabym poszukać Oślepiającego Noża, czyli kolejnej części, ale muszę też przeczytać inne książki. Choć z pewnością drugi tom nie będzie musiał czekać zbyt długo na zakup i przeczytanie.

- [...]Rozumiesz? Wszystko w krzesaniu jest logiczne. Tyle że nie całkiem. Na przykład, widzenie podczerwieni to widzenie ciepła, więc widzenie nadfioletu powinno być widzeniem zimna, racja?
- Racja.
- A tak nie jest.
- Och. To chyba ma sens.
Tyle że nie miało.

Kip jest nastolatkiem. Kip ma swoją paczkę, w której nie jest na pierwszym miejscu do poważania. Kip jest wysoki i przy kości, więc nie na darmo kiedy chcą go zdenerwować mówią o nim pulpet. Kip ma też matkę, narkomankę, o którą się troszczy, dba, a ona wydaje się wręcz przeciwnie, znieważa go i wciąż wypomina, że jest największą wpadką w jej życiu.
Ale Kip chce być bardzo,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jarle Klepp jest przeciętnym, nieprzeciętnym siedemnastolatkiem mieszkającym w niewielkim miasteczku w Norwegii. Jest przeciętnym nastolatkiem - zbuntowanym, odrzucającym zasady i gnuśną muzykę, zachwycającym się wolnością, mocniejszymi brzmieniami i seksem. Ale Jarle jest też w pełni nieprzeciętnym nastolatkiem, bo kto z nas był kiedykolwiek przeciętny? Wszyscy byliśmy sobą i w swoim mniemaniu wielkim indywidualnym istnieniem, które nie poddawało się konwenansom. Byliśmy po prostu SOBĄ. I tak jest, lub bardzo chce być Jarle Klepp.
Wbrew pozorom życie Jarlego nie stanowi łatwego, przyjemnego i buntowniczego ciągu ciekawych wydarzeń i historii. Jego życie to pasmo niebotycznych wzlotów i tym bardziej bolących upadków, bo i wysokość radości niebagatelna, a co innego spaść z parteru niż z potężnego wieżowca.
Nasz bohater zmaga się z codziennymi problemami własnego podwórka jak i z wielkimi problemami świata, polityki i zagrożeń naturalnych, a w tym wszystkim dochodzi uczucie. Miłość, która, jak zawsze, nic sobie nie robi z zasad, reguł, opinii, czy rządów. A Jarle musi podejmować decyzje, które, jak pewnie wiecie, nie będą naiwnie proste, a raczej skomplikują i utrudnią mu życie w najgorszy możliwy sposób.


To cholerna (wybaczcie słownictwo) podróż w czasie. Moja podróż! Może po tym krótkim streszczeniu, które Wam troszkę wyżej podałam i po okładce książki nie wyda się Wam ona atrakcyjna. I chciałam też zaznaczyć, że na pewno z każdego względu będzie to książka zawsze bliższa osobom troszkę starszym, gdyż tło wydarzeń, czyli lata 90 zeszłego stulecia, przewijają się w każdym akapicie, co właśnie sprawiło, że moje pierwsze słowa, pierwsze dwa zdania wyglądały właśnie tak, jak wyglądały. Wydarzenia, muzyka, ustrój polityczny, a nawet, c może dla niektórych będzie nie do uwierzenia, ale wątpliwości i rozterki Jarlego, to moje przeżycia i myślę, że nie pomylę się bardzo mówiąc, że są to emocje, które trawiły większość nastoletniego społeczeństwa w tamtym okresie. Każde pokolenie ma pewne wspólne odczucia i przeżywa podobne nastroje dzięki wspólnym czasom, ideologiom i trendem. I tak historia Jarlego opisuje życie wszystkich nastolatków z lat 90, nawet jeśli byliście tą drugą opcją o lżejszym brzmieniu muzycznym, zrozumiecie, bo współistnieliście razem z Jarlem i ze mną, i nam podobnym.

Tore Renberg napisał wspaniałą opowieść o miłości w czasach rock'n'rolla i punka. Nie dajcie się jednak zwieść nie jest to miłość tradycyjna, bo czasy nie były takie. Trochę tu zaspoileruję, żeby potem ktoś nie nie wyrzucił, że nie 'ostrzegłam' to miłość jednego nastolatka do drugiego. Zobaczymy tu oblicze miłości homoseksualnej, ale w bardzo delikatnym wydaniu, właściwie w wydaniu zauroczenia, motyli w brzuchu i tęsknoty. Nie nastawiajcie się na homoseksualizm bez zakazów, bo nic takiego tutaj nie znajdziecie. To książka o fascynacji, pamiętajcie, że to nie wiek XXI gdzie seks i wyuzdanie nie ma zahamowań, a żeby coś było dla odbiorcy ciekawe musi być często dosadne, to lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Tu nastolatki niewiele wiedziały poza tym, czego dowiedziały się z telewizji i radia, to czasy, kiedy nie istniały komputery w dzisiejszym wydaniu i jeśli się chciało z kimś pogadać to często trzeba było się do niego pofatygować, bo komórek też nie było. Tu nastolatki, poza tradycyjnym okazywaniem buntu młodzieńczego podczas imprez i słuchania jakiegoś typu muzyki, przeżywali swoje fascynacje w ciszy i zakątku własnej duszy, nieśmiali i często wycofani. Takie było nasze pokolenie, a przynajmniej tak pamiętam swoje paczki przyjaciół.

Może trochę o budowie książki. Jak zwykle z książkami skandynawskimi, tak i z tą, miałam ten sam problem - imiona. Może po przeczytaniu już kilku powieści literatury skandynawskiej nie tak trudno mi rozdzielić teraz żeńskie od męskich, choć są takie, które pozostają oczywiste nadal jest parę takich, nad którymi muszę się zastanowić ;)
Książka jest napisana prostym jeżykiem i wręcz poprzetykana muzyką w dodatku tą, którą zawsze lubiłam. Czyta się ją bardzo przyjemnie, bo jest o czasach, które pewne pokolenie zrozumie, dla młodszego pokolenia trochę nużące mogą się wydawać pewne historyczno-polityczne fakty, ale bez nich ta książka nie miałaby tak fantastycznego klimatu swoich czasów.

Poza tym jest to przede wszystkim książka o miłości, przyjaźni, nienawiści i robieniu różnych nieprzemyślanych bzdur, które prowadzą do katastrof międzyludzkich, które okazują się nie do naprawienia. Książka, pomimo, że osadzona twardo w konkretnych czasach, co czyni ją tym wspanialszą dla starszego pokolenia, jest, mimo wszystko, uniwersalnym przekazem dorastania, eksperymentowania, smakowania życie w każdym możliwym wymiarze i dojrzewania.

Wspaniała, cudowna, nie do zapomnienia, jak moja własna przeszłość.

Jarle Klepp jest przeciętnym, nieprzeciętnym siedemnastolatkiem mieszkającym w niewielkim miasteczku w Norwegii. Jest przeciętnym nastolatkiem - zbuntowanym, odrzucającym zasady i gnuśną muzykę, zachwycającym się wolnością, mocniejszymi brzmieniami i seksem. Ale Jarle jest też w pełni nieprzeciętnym nastolatkiem, bo kto z nas był kiedykolwiek przeciętny? Wszyscy byliśmy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Małżeństwo we Troje to zbiór pięciu opowiadań: Dwóch Panów z Brukseli, Pies, tytułowe Małżeństwo we Troje, Serce w Popiele, oraz Dziecko Upiór.
To co kładzie te opowiadania pod wspólnym mianownikiem to zwykłe-niezwykłe ludzkie losy. Same losy w zasadzie świadczą o sile, bądź jej braku przeciętnego człowieka. Znajdziemy tutaj cierpienie, miłość, nienawiść, wolę przetrwania, zazdrość, która budzi się z najdziwniejszych pobudek.
Mnie osobiście najbardziej przypadły do gustu Dwóch Panów z Brukseli i Pies. Gdzie pierwsze opisuje miłość i przywiązanie dwóch mężczyzn na tle poruszającej historii młodej dziewczyny, którą po wzlotach pierwszej miłości, ślubu i pierwszego potomka, dopada zła passa wielu małżeństw, konflikty, brak zrozumienia, zdrady, po czym przychodzi czas na poświęcenie wszystkiego. I w imię czego? Zatrutej młodości, odebranej dojrzałości. Natomiast Pies jak się domyślacie przedstawia niezwykły związek pana ze swoim psem, ale głębsza historia, istota bytu, która za tym stoi jest zarówno przerażająca jak i pełna utajonych wzruszeń i nieodgadnionych zakrętów ludzkiej duszy.
Opowiadanie tytułowe jest niezmiernie zaskakujące, przynajmniej dla mnie takie się objawiło. Dziecko Upiór - dość przewidywalne, a Serce w Popiele niezrozumiałe, ale nie ze względu na niemożność uchwycenia jego sensu, a raczej nie zrozumiałe przeze mnie na wzgląd opowiedzianej historii. Nie zrozumiałe tak po ludzku.

Bohater to człowiek, który próbuje być człowiekiem przez całe swoje życie, raz walcząc z innymi, raz walcząc ze sobą samym.

Eric-Emmanuel Schmitt jest autorem zupełnie mi nieznanym i trafił w moje ręce przez zupełny przypadek. Kilka dni temu koleżanka powitała mnie w pracy takimi słowami: 'Wiesz, dostałam taką książkę niedawno, zobacz może chciałabyś do niej zajrzeć?' Co odpowiedziałam? Oczywiście, że bym chciała. Wzięłam książkę w rękę, przesypałam kartki i stwierdziłam, że szybko ją przejrzę, bo sama w sobie nie jest wielkim tomem, a i rozkład druku jest na tyle rzadki, że nie zapowiadała długich godzin czytania. Poza tym ostatnimi czasy, jak sami widzicie moja aktywność czytelnicza ograniczyła się gatunkowo, więc pomyślałam sobie, a cóż tam, trzeba się odgatunkowić trochę i nabrać dystansu do wszelkich dystopii.

I tak któregoś z ostatnich wieczorów przyszykowałam sobie Małżeństwo we Troje, herbatkę i zaczęłam przygodę z książką, o której nic nie czytałam, której nigdzie wcześniej nie widziałam i dałam się ponieść słowom autora. Pierwsze opowiadanie, o którym już ździebko wspominałam zalało mnie ciepłem i wzruszającymi emocjami. Drugie połknęłam zaraz po nim i choć miałam ochotę i czas na następne po Psie nakazałam sobie przestać i pomyśleć. Tak właśnie powstrzymałam wodze po to tylko by nad tym, co przeczytałam pomyśleć, zastanowić się. Odłożyłam książkę do następnego dnia. Tak właśnie autor nastraja czytelnika. Mogłam przeczytać ją szybko i oddać, ale nie, ta książka zarówno sposobem pisania, jak i treścią opowieści pragnie, żeby czytelnik się na chwilę zatrzymał, poddał refleksji. Dokładnie tak nastroił mnie Eric-Emmanuel Schmitt. A po tych wszystkich szybkich akcjach i natężonej fabule bardzo potrzebowałam takiej odskoczni, dystansu.

Kolejne trzy przeczytałam następnego dnia. Najmniej przypadło mi do gustu środkowe, choć wszystkie dramatyczne chwile opisane w nim były na skraju tragizmu sytuacyjnego, jakoś nie bardzo do mnie dotarły. Uważam je za zupełnie przerysowane i, pomimo tego, że zdaję sobie sprawę jak różnie, odmiennie od 'normalności' mogą się ludzie zachowywać w skrajnie niepomyślnych wydarzeń, tak nie bardzo nawet umiem sobie wyobrazić podobną sytuację. Może mam i mała wyobraźnię w związku z tym, ale kto czytał, lub przeczyta, to może mnie w tym punkcie zrozumie.

Całość stanowi świetną ekspozycję ludzkich uczuć. Jak w kalejdoskopie możemy obserwować rozwijające się najgorętsze uczucia, które z czasem się wzmacniają, czasami osłabiają, a najczęściej zwodzą nas i manipulują nami w taki sposób, że przejście od najgorętszej empatii do najzimniejszej obojętności, czy wrzącej nienawiści jest tylko kwestią jednego, dwóch zbiegów okoliczności. Autor bardzo trafnie analizuje i obnaża ludzkie emocje. To naprawdę udana książka, która potrafi zająć myśli czytelnika na dłużej mimo mizernej objętości.

Małżeństwo we Troje to zbiór pięciu opowiadań: Dwóch Panów z Brukseli, Pies, tytułowe Małżeństwo we Troje, Serce w Popiele, oraz Dziecko Upiór.
To co kładzie te opowiadania pod wspólnym mianownikiem to zwykłe-niezwykłe ludzkie losy. Same losy w zasadzie świadczą o sile, bądź jej braku przeciętnego człowieka. Znajdziemy tutaj cierpienie, miłość, nienawiść, wolę przetrwania,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciemne pomieszczenie, klaustrofobiczne, czarne, niewiedza i okrutne, nieprzyjemne odczucia. Gdzie jestem? Dlaczego? Kto sprawił, że jestem tu, gdzie jestem? I najważniejsze. Jak się nazywam?
Thomas, nazywa się Thomas i dziwnym rykiem metalowej puszki wspina się szybko na górę, kiedy przerażony widzi ostre światło i ręce wyciągające się po niego jest przerażony.
Thomas, nastolatek, który nagle znalazł się w nieznanym miejscu z nieznanego powodu. Mały świat, w którym przyjdzie mu teraz żyć z większą bandą starszych i trochę młodszych chłopców, otoczony jest niezbadanym labiryntem, którego ściany noc w noc zmieniają swoje położenie. Na domiar złego po labiryncie krążą Bóldożercy, przerażające dziwne kreatury na pół maszyny, na pół stworzenia, które tylko czekają, żeby dorwać wałęsającego się człowieka. Na szczęście wrota do labiryntu są zamykane na noc. Zawsze.
Przybycie Thomasa do tej dziwacznej pułapki zapoczątkowuje serię katastrofalnych wydarzeń, które w nieunikniony sposób prowadzą do śmierci wszystkich mieszkańców tajemniczego ogrodu wśród groźnego labiryntu. Śmierci, lub, wreszcie, ucieczki i znalezienia wyjścia.


Więzień Labiryntu Jamesa Dashnera to kolejna moja wycieczka do dystopijnego świata. W zasadzie z pierwszej części nie dowiemy się zbyt wiele. Nie wiadomo kim są Stwórcy labiryntu, a już na pewno nie otrzymamy konkretnej informacji skąd, czy w ogóle dlaczego to wszystko ma miejsce. Jedno jest pewne. Spora grupa chłopców pozostawiona samym sobie, choć z cotygodniowymi dostawami potrzebnych do przeżycia środków, egzystuje na niewielkim terenie w zamknięciu, otoczona przez ogromny i niebezpieczny labirynt.

Chłopcy radzą sobie całkiem nieźle. Każdy ma przydzieloną rolę w tym minispołeczeństwie i stara się wykonywać ją sumiennie dla dobra własnego i wszystkich innych. Muszę przyznać, że w zasadzie nie dziwiła mnie bardzo pewna opieszałość w poczynaniach młodych do ucieczki, ponieważ społeczność, która wyrosła na ich ciałach funkcjonowała jak całkiem niezły mechanizm, więc i potrzeba ucieczki nie była tak nagląca, szczególnie, że jedyne zagrożenie było za zamkniętymi na noc 'drzwiami'. Oczywiście każdego dnia młodzi poszukiwali jakiejś luki w ścianach labiryntu, czy innego otwartego z nagła przejścia, ale nie odnosi się wrażenia, że jest to ich motyw przewodni. Oczywiście wszystko zmienia przybycie Thomasa, który od samego początku naciska na zwiększenie sił poszukiwawczych poza tym, kolejne wypadki, których opisywać nie będę, żeby nie zdradzić zbyt dużo fabuły, sprawią, że sprawa ucieczki stanie się nad wyraz priorytetową. Oczywiście nie zabraknie osób, które w sposób bezspornie bezpośredni zrzucą wszelkie nieszczęścia na nowoprzybyłych (tak, Thomas nie będzie jedynym).

Ogólnie książka nie jest zła, nie jest może tak wspaniała, jak wyglądałoby to z zainteresowania jakie wywołuje w czytelnikach. W mojej bibliotece młodzi stoją w kolejce do niej już od jakiegoś czasu i poganiają się niemiłosiernie w czytaniu, żeby wreszcie ją dostać w swoje ręce. Może odczuwam tak dlatego, ponieważ ostatnio, mam wrażenie, czytam same dystopie i jakoś wydaje mi się, że one wszystkie stają się takie same. Zdaję sobie sprawę, że muszę się odseparować trochę od gatunku, bo moje wrażenia znacznie się spłycają po każdej kolejnej dystopijnej książce. Oczywiście nadal mam ochotę przeczytać kolejne części Więźnia Labiryntu, ponieważ lubię kończyć serie, które zaczęłam, a książka jest na tyle dobra, że na pewno mnie nie znudzi, a to w zasadzie nie wina książki, że zapętliłam się w gatunku.

Co według mnie zasługuje na uwagę przy tej pozycji, to fakt, że wykreowany świat jest właściwie męski. Wprowadzenie kobiety - i za razem ostatniej uczestniczki - uważam za zbędne, ale, z drugiej strony, obecne czasy, a szczególnie młode czytelniczki lubią wątek damsko-męski, więc i bez niego mogłoby nie być różowo. No i może wprowadzenie żeńskiego pierwiastka trochę załagodzi tendencje męskiego charakteru, choć może i zadziać się zupełnie inaczej, kto to wie. Książka jest zaledwie pierwszą częścią, więc traktuję ją jako niewielki początek czegoś znacznie potężniejszego niż to, co zaserwował nam autor na początek. W każdym bądź razie nie zanosi się na przyjemny, nietendencyjny świat z błękitnym niebem za oknem i w związku z tym z przyjemnością poczekam na resztę, która przyjdzie do mnie za całkiem niedługi czas.

Bohaterowie opowieści nie stanowili dla mnie jakiejś zagadki psychologicznej. Są raczej dość przewidywalni, często prostolinijni jeśli coś wydaje się białe, to takie jest i tak samo z czarnym. Nie jest to opowieść o psychologicznie wysokiej treści, przynajmniej ja nic takiego tutaj nie znalazłam, choć chciałoby się znaleźć coś w bohaterze z labiryntu, jakieś zawirowania w charakterze, czy głębię przemyśleń człowieka zamkniętego na niewielkiej przestrzeni. Ale jest to książka young adult fiction again, więc może po prostu nie ma potrzeby przerażać młodych wyrafinowaną złożonością psychologiczną bohaterów, wystarczy, że sama książka zachęca ich do czytania, nie muszą od razu sięgać po traktaty filozoficzne. Język powieści jest łatwy i lekki, mamy do czynienia z obfitością akcji tak, że nie sposób się nudzić. Czytelnik jest cały czas trzymany w centrum wydarzeń i to również sprawia, że książka staje się przyjemnością dla lubiących ciągłe zmiany.

Ciemne pomieszczenie, klaustrofobiczne, czarne, niewiedza i okrutne, nieprzyjemne odczucia. Gdzie jestem? Dlaczego? Kto sprawił, że jestem tu, gdzie jestem? I najważniejsze. Jak się nazywam?
Thomas, nazywa się Thomas i dziwnym rykiem metalowej puszki wspina się szybko na górę, kiedy przerażony widzi ostre światło i ręce wyciągające się po niego jest przerażony.
Thomas,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Skrawki Błękitu - druga część Dawcy.

Na początku poznajemy Kirę. Kira to mała kaleka dziewczynka, no, nie na tyle mała, żeby mieć tylko jedną sylabę w imieniu. Kira jest już starszą dziewczynką i posiada dwie sylaby. Wychowuje ją, a raczej wychowywała tylko matka, ponieważ ojca - świetnego łowcę zabrały bestie jeszcze przed jej narodzinami. Niestety małą rodzinę Kiry spotkał okropny los, jej matka zachorowała i w wyniku tej choroby zmarła. Teraz Kira czuwa przy jej martwym ciele na Polu, żeby jej dusza w spokoju mogła opuścić ciało po ceremonialnych czterech dniach. Jednakże Kira wie, że powrót do wioski będzie dla niej bardzo trudny, przede wszystkim dlatego, że jej dom wraz ze skromnym dobytkiem zostanie spalony i nie mając żadnej rodziny będzie musiała poradzić sobie z jego odbudową całkiem sama ze swoją chromą, nieużyteczną nogą.
Po powrocie okazało się, że nie będzie tak łatwo, kobiety z wioski pod przewodnictwem Vanadry, kobiety z blizną, która przeżyła atak bestii, postanowiły wyrzucić Kirę z wioski, ze swojego społeczeństwa chcąc jednocześnie zagarnąć ziemię należną jej po rodzinie. Na szczęście Rada Opiekunów postanawia zatrzymać ją i uznaje odziedziczone po matce umiejętności tkackie jako artyzm, który przyda się wiosce. I tak otrzymuje piękny pokój w jedynym Gmachu Wioski pozostałym po starych ludziach, trzy posiłki dziennie i wszystko, czego zapragnie do warsztatu pracy.
Ale czy to wszystko naprawdę jest tak wspaniałe jak mogłoby się wydawać? A co się stanie kiedy przeszłość się nią upomni?


Drugi tom Dawcy nie ma z nim nic wspólnego oprócz opisywanej dystopijnej społeczności gdzieś poza klęską świata jaki znamy. Tutaj mamy do czynienia z ludźmi biednymi, często brudnymi i żyjącymi w strachu. To okrutny świat, w którym słabsze noworodki, czy niemowlęta i niezdolni do pracy dorośli są wyrzucani na margines, wyciągani na Pole, żeby przyszły po nich bestie i je rozszarpały. W takim świecie przychodzi żyć Kirze, ale nawet tutaj znajduje oparcie w kilku przyjaciołach małym Macie i jego psie, oraz rzeźbiarzu Thomasie. Dzięki nim jej życie staje się znośne pomimo braku najbliższej rodziny.

Oczywiście nic nie jest takie łatwe jakby się mogło wydawać. Kira zaczyna dostrzegać dziwne, a nawet przerażające związki przyczynowo-skutkowe. Dokładnie zauważa zależność sierot z darem artystycznym a dziwnym zbiegiem okoliczności śmierci ich rodzin. A kiedy jej nauczycielka farbiarstwa, stara Annabella, napomyka jej przypadkiem, że nie ma żadnych bestii w lesie, a kolejnego dnia okazuje się, że umarła, Kira zaczyna dojrzewać do pewności, że ich społeczność nie jest taka, jakby się wydawało.

W tej niewielkiej książce Lois Lowry tak umiejętnie wplotła ludzkie słabości w życie zapomnianej społeczności ludzkiej, że nawet czytelnikom może wydawać się początkowo, że wszystko w tej wiosce jest tak jak być powinno. I dopiero z każdym kolejnym rozdziałem podnosi uchyla nam rąbka tajemnicy zza kurtyny, za którą schowane są zwykłe ludzkie słabości: zawiść, zazdrość, chciwość i to wszystko tak opakowane, że nawet wydaje się sprawiedliwe i może pożądane. Tak jak w Dawcy autorka przedstawiła szary uporządkowany świat pozbawiony woli i wyboru, żeby wspólna pracą wznieść się na wyżyny społeczeństwa i technologii, tak tutaj odkryła świat zupełnie przeciwny - prymitywny, zacofany, zaborczy i nieustępliwy. Skrawki Błękitu bardzo fajnie pokazują jak można zezwierzęcić się dążąc tylko do własnej korzyści i własnego dobra. I choć obie części nie są ze sobą powiązane teraz widzę, że to właśnie razem przekazują głębszą treść czytelnikowi, bo w końcu żadna skrajność nie wnosi nic dobrego dla ludzkości.

Jestem bardzo ciekawa, ponieważ jest jeszcze trzecia część: Posłaniec. Z pewnością jej poszukam i z wielką chęcią przeczytam.

Język, jak i w poprzedniej części, jest łatwy w odbiorze, ale nie prostacki. Lois Lowry ma wielką wyobraźnię i zamyka swoje opowieści w niezbyt grubych tomach, dzięki czemu czytelnik nie poczuje się zmęczony wielkim tomiskiem, a i tak zdąży swoją porcję przemyśleń przyjąć. Pomimo tego, że jest to young adult fiction to uważam, że obie książki posiadają tę tajemną głębię i filozofię międzywierszową, nad którą zawsze warto się zastanowić.

Skrawki Błękitu - druga część Dawcy.

Na początku poznajemy Kirę. Kira to mała kaleka dziewczynka, no, nie na tyle mała, żeby mieć tylko jedną sylabę w imieniu. Kira jest już starszą dziewczynką i posiada dwie sylaby. Wychowuje ją, a raczej wychowywała tylko matka, ponieważ ojca - świetnego łowcę zabrały bestie jeszcze przed jej narodzinami. Niestety małą rodzinę Kiry...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdzieś w tak zwanym międzyczasie skupiając się na recenzjach książek czytanych jako 'główne' lektury o mało zapomniałabym o powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej - W szpilkach od Manolo. To książka, którą naprawdę czytałam w tym słynnym międzyczasie w wykradzionych chwilach w poczekalniach, w przerwach pomiędzy obowiązkami w pracy, a nigdy w domu, zawsze w biegu. Po pierwsze dlatego, że miałam ją zawsze przy sobie w formacie elektronicznym, po drugie dlatego, że nie jest to książka, nad którą musiałabym spędzić więcej czasu rozmyślając, czy choćby kontemplując jej zawartość, bo tu nie ma co kontemplować.

Główna bohaterka, około trzydziestoletnia, Liliana jest zwierzęciem korporacyjnym i na domiar złego singielką z odzysku. Oczywiście jest piękną młodą kobietą, choć po przejściach i pomimo trudnej pracy z korpoludkami jest doskonała specjalistką, która jeździ nową beemką, nosi tylko i wyłącznie zabójczej wysokości szpilki od najlepszych projektantów i uzurpuje prawo do pewnego miejsca na korporacyjnym parkingu, które w poniedziałkowy, czy inny ranek zostaje na jej czach zagarnięte przez wyślizganego przystojniaczka, który jak się okaże za parę chwil, będzie jej nowym szefem i który te parę minut wcześniej został przez nią niebagatelnie wyepitetowany.


Po co w ogóle zabierałam się za taką książkę? Hm przede wszystkim lubię od czasu do czasu poczytać sobie coś kobiecego, żeby choćby zobaczyć jakie trendy wśród kobiecej literatury polskiej dominują rynek polski. Kiedyś moją odskocznią odfantastyczną była Monika Szwaja, której literaturę bardzo lubiłam, ponieważ nieodmiennie wprowadzała mnie w stan pozytywnej energii, kiedy było trzeba, a że ostatnio jakoś nic nowego spod palców autorki nie mam, to padło na tę właśnie. Przede wszystkim jak przeczytałam w blurbie o odzyskanej singielce w designerskich butach od razu naszło mnie skojarzenie z filmem, ponieważ książki nie czytałam, Diabeł ubiera się u Prady, a film ów bardzo dobrze wpływa na morale damskie, więc książka już jeden plus dostała, a jak jeszcze doczytałam, że główna bohaterka jest miłośniczką kotów, no to właściwie przesądziło o mojej woli przeczytania tejże.

Tak więc pewnego dnia w moim międzyczasie zaczęłam swoją przygodę ze Szpilkami. Początkowo, oczywiście nie działo się nic nadzwyczajnego, czego mogłabym się nie spodziewać, taka przeciętna historia miłosna bardzo przewidywalna, ale jak dotarłam do strony chyba 70, 'gdzie on czegoś od niej chciał, a ona też bardzo chciała, żeby ją ukarał' to pomyślałam sobie "no nie, a co to jakiś Grey czy co?" Wiem, że cytat to żaden, ale jeśli chodzi o cały jego sens, to oddałam bardzo dokładnie. Nie chce mi się go poszukiwać po książce, bo nie jest to na tyle warte. Niemniej załamałam się brakiem pomysłów polskich autorów (oczywiście wielkie jednostronne uogólnienie) i 'zgapianiem' tych od niezbyt udanych wzorów i tak się jakoś stało, że po niefortunnym kawałku tekstu odłożyłam czytanie na dłuższy czas.

Kiedy pewnego dnia okazało się, że wybudował mi się całkiem spory 'międzyczas', a nic innego pod ręką nie miałam, postanowiłam ruszyć dalej ze Szpilkami. Historyjka okazała się jakich wiele. Nic nowego, nic odkrywczego i kolejne powielanie pomysłów innych autorów. W sumie po wstępnym zachwycie blurbem moje emocje strasznie oklapły. Autorka, o której słyszałam i czytałam naprawdę dobre opinie, a z którą sama wcześniej nie miałam nic do czynienia, okazała się napisać historię, którą pozlepiała z innych historyjek ze świata i przeniosła na teren Polski.

Liliana jest prawie idealną kopią Bridget Jones, z tym wyjątkiem, że nie jest przy kości i nie ma problemów ze swoim wyglądem. Natomiast pije jak wół, w dodatku często zalewając swoje problemy różnorodnym typem alkoholu, jej imprezy kończą się urwanym filmem. Klnie jak szewc. Jest wulgarna i obgaduje wszystkich wokoło, bo według niej tak wypada. Wszyscy inni, oprócz niej i jej przyjaciółek są źli, zniewieściali, głupi i prostaccy. Żenada. Później wprawdzie pojawia się wątek kryminalny, coby opowieść ubarwić i ożywić i ten rycerz na białym koniu, który chodzi za nią jak cień, nie dość, że piękny i zakochany, to jeszcze gentleman w każdym elemencie.

Przeczytałam książkę, która normalnie nie zabierze więcej niż kilka dni w miesiąc z nakładką. Nie mogę powiedzieć, że chęć z jaką zabierałam się do czytania tej książki przekuła się na pozytywny odbiór całości, bo to naprawdę dość słaba powieść, słaba, wulgarna i przewidywalna. Może i da się niektórym przy niej odpocząć i rozerwać, ale według mnie nie ma czego w tej książce szukać.

Gdzieś w tak zwanym międzyczasie skupiając się na recenzjach książek czytanych jako 'główne' lektury o mało zapomniałabym o powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej - W szpilkach od Manolo. To książka, którą naprawdę czytałam w tym słynnym międzyczasie w wykradzionych chwilach w poczekalniach, w przerwach pomiędzy obowiązkami w pracy, a nigdy w domu, zawsze w biegu. Po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Illea - nowy młody kraj powstały na zgliszczach skompromitowanych Stanów Zjednoczonych Ameryki, podźwignięty z bycia Chińskim Stanem Ameryki, zbrojnie wyrwany z okupacji Chińskiej stanowi już odrębne państwo, którym rządzi król i królowa.
Nie jest łatwo żyć w tym kraju. Społeczeństwo podzielone na klasy, które ściśle trzymają się zasad i praw nowego kraju. I godzina policyjna.
W tym wszystkim poznajemy Amy, Americkę Singer z klasy artystów, śpiewaczkę i instrumentalistkę, a przy tym lekko krnąbrną, upartą i radosną rudowłosą dziewczynę, która w tajemnicy przed wszystkimi spotyka się i jest jednocześnie zakochana w mężczyźnie z niższej klasy społecznej, Aspenie, z którym potajemnie po godzinie policyjnej spotyka się w ciemności w domku na drzewie za co grozi im przynajmniej kara więzienia.
Tymczasem nadchodzi termin wybrania żony dla księcia Maxona, w związku z tym wszystkie dziewczyny z całego kraju są proszone o wysłanie swoich zgłoszeń do wyborów, gdyż tradycyjnie następca tronu wybiera swoją małżonkę spośród ludu.
America, ze względu na naciskającą ją matkę i, o dziwo, Aspena, wysyła swoje zgłoszenie i, jak można się domyślić, zostaje wybrana do ścisłej 35 dziewczyn, które zamieszkają w pałacu i będą rywalizować o rękę księcia i koronę.


Dzięki Dyskusyjnym Klubom Książkowym nasza biblioteka ponownie wzbogaciła się o przyjemny stosik interesujących książek. Jak zwykle podzieliliśmy się na pół i tak jedna część została wybrana przez młodych członków naszego klubu, druga przez hmm długoletnich. Jedną z książek wybranych przez swieżynki jest właśnie przybliżana przeze mnie dziś - Rywalki i jest to też pierwsza z książek ze stosiku, za którą się wzięłam, choć na mojej półeczce już czekają inne, w śród których są i takie, które sama wybrałam. Niemniej zaczęłam od tej, ponieważ zanim rzuci się na nią rzesza naszej młodzieży, to chciałam zobaczyć, co im w głowach literacko siedzi :)

Rywalki Kiery Cass od razu trudno mi zakwalifikować do konkretnego gatunku tzn. oczywiście jest to romans, ale i jakby antyutopia, i nawet może nie od razu post-apo, ale na pewno post-something. Samą formą bardzo nasuwają się skojarzenia do Igrzysk Śmierci, no przynajmniej mi się nasuwają, no bo w końcu cały kraj 'oddaje' swoje kandydatki, a przecież wybrana przez księcia dziewczyny opłynie takim splendorem, że oświetli cały stan i ludzi w nim mieszkających.

Świat przedstawiony przez autorkę jest bardzo nieatrakcyjny, nie ze względu pisarskiego, ale takiego zwyczajnego, do życia. Społeczeństwo klasowe, tak wiem nic nowego, właściwie większość dystopii opiera się na takim, gdzie klasy nawet nie są nazywane, a są po prostu Jedynką, Dwójką, Trójką i tak dalej do Ósemki, a potem już tylko bezdomni i wygnani. Każdej klasie przypisane są odpowiednie stanowiska, co wiąże się z odpowiednimi miejscami pracy i, co za tym idzie, zarobkami. Rodzina głównej bohaterki to artyści z kręgu Piątek, więc i głód im nie obcy, bo stoją raptem o jeden kroczek wyżej od służących. Społeczeństwo (przynajmniej to biedniejsze) ma jeden program telewizyjny, który wypada oglądać - to Stołeczny Biuletyn Illei i godzinę policyjną, poza tym wysokie kary, brak pieniędzy i używane ciuchy, Trudny świat i ciężkie życie.

Arena, na której rozgrywają wydarzenia jest bardzo klaustrofobiczna, w zasadzie oprócz wstępu i opisanego w nim życia Americki, cała historia rozgrywa się w pałacu króla i królowej. Gdyby nie szczątki życia opisywane skromnie przez Amy nic właściwie nie wiedzielibyśmy kraju, choć i tak niewiele wiemy, a to, co jest nam dawane trzeba sobie poukładać i przefiltrować przez oczy nastolatki. Można się pokusić o stwierdzenie, że autorka opisuje tylko życie, a raczej chwile z życia nastolatki bez otoczki. Znamy tak naprawdę tylko Americkę Singer, jej rodzinę, trochę rodzinę Aspena, trochę życie w pałacu, więc kawałki życie księcia i w zasadzie nic ponadto. Wszystko jest bardzo jednostronne i nieobiektywne.

Tu następuje chyba najsłabsza część książki, czyli bohaterowie. Dla mnie przede wszystkim są płytcy i przewidywalni. America jest krnąbrna, ale inteligentna, uparta, ale dobra i wspierająca, jej rywalki jeśli są miłe, to albo nudne, albo same widzą, że księcia nie kochają i że korona nie dla nich. Te, które księcia chcą wygrać są manipulatorkami z wyższych klas społecznych, spiskują przeciw wszystkim chociaż wszystko w życiu mają, chcą jeszcze więcej, a książę? No cóż, przede wszystkim jest przystojny i okazuje się ciepły i miły, wychowany w odizolowaniu nie wie jak jest na świecie, ale jak tylko ktoś (wiecie kto?) mu uświadamia, od razu podejmuje kroki do czynienia dobra. Trochę nuda, co?

Dlaczego w takim razie ta książka odnosi takie sukcesy? Można się długo zastanawiać, tak, jak ja pisząc teraz zastanawiam się, co sprawiło, że nie rzuciłam jej w kąt, bo przecież to prostacka grafomania. Hm, myślę, że w tej książce jest magia, ale nie z pogranicza fantastyki ciekawa i niebezpieczna. Ta magia to baśń. Od dziecka kocham baśnie i to one wprowadziły mnie w świat dojrzalszej fantasy, mam d nich słabość i sentyment i tak odbieram Rywalki. Kiera Cass uchwyciła wszystkie elementy baśni i splotła z nich rozbudowaną bajkę dla starszych. Nie jest to zwykły, tradycyjny romans, to Kopciuszek w nowym wydaniu jest słodki i przyjemny w odbiorze. Moja kobieca strona osobowości jest zachwycona produktem, który wyszedł spod palców autorki. Może powinnam przeczytać tę książkę w święta przy padającym lekkim śniegu i świeczce mrugającej obok, ale przeczytałam ją teraz i nie żałuję, wręcz przeciwnie, nawet powiem, że poszukam kolejnych tomów, żeby popatrzeć jak rozwija się ta opowieść. Język powieści jest bardzo prosty i sprawia to, że książka znika migiem.

Jeśli nie macie za dużo czasu, a chcecie podnieść sobie morale życiowe, poczuć się jak w baśni dla troszkę starszych niż 3-7 lat, to polecam, miła, szybka i ciepła lektura, szczególnie w taki zimny i nieprzyjemny czas

Illea - nowy młody kraj powstały na zgliszczach skompromitowanych Stanów Zjednoczonych Ameryki, podźwignięty z bycia Chińskim Stanem Ameryki, zbrojnie wyrwany z okupacji Chińskiej stanowi już odrębne państwo, którym rządzi król i królowa.
Nie jest łatwo żyć w tym kraju. Społeczeństwo podzielone na klasy, które ściśle trzymają się zasad i praw nowego kraju. I godzina...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Największym dobrodziejstwem naszego świata wydaje mi się to, że człowiek nie potrafi objąć go rozumem. Żyjemy sobie na spokojnej wysepce niewiedzy śród czarnych mórz nieskończoności i nie powinniśmy wypuszczać się z niej za daleko. Nauki ciągną się w rozbieżne strony i na razie nie wyrządziły nam wielkiej krzywdy; wszelako przyjdzie dzień gdy scalimy naszą rozproszoną wiedzę, a wtedy zarówno rzeczywistość, jak i nasze w niej miejsce ukażą się z tak zatrważającej perspektywy, że przyjdzie nam albo oszaleć, alb uciec przed śmiercionośnym światłem tego objawienia w kojące i bezpieczne mroki nowego średniowiecza."

Zbiór piętnastu fantastycznych opowiadań Lovecrafta zawierających takie mini-dzieła jak: Dagon, Szczury w murach, czy chyba najbardziej znane i uznane oraz wielokrotnie przytaczane jako klasyka grozy - Zew Cthulhu.
Wszystkie wybrane do zbioru opowiadań utwory są ułożone w porządku chronologicznym. Taki zamysł pozwala nam zauważyć subtelne zmiany w rozwoju prozy autora, co jest bardzo fajnym doświadczeniem kiedy zauważamy jak z opowiadania na opowiadanie coraz większa groza siada nam na ramieniu, jak opis scenerii wnosi mrok i ciemność do każdego zakamarka duszy.

Książka jest wzbogacona pięknymi rycinami autorstwa Johna Coultharta mrocznymi, prostymi, a zarazem niezmiernie sugestywnymi.



Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści jest wspaniałą lekturą i gratką dla miłośników literatury grozy, ale proszę nie mylcie jej z obecnym horrorem. Lovecraft jest arcymistrzem w budowaniu napięcia i niezakończonych historii, a właściwie zakończonych w sposób otwarty sugerujący dalszy ciąg przy sposobnych warunkach. Opowieści autora są dziełami sztuki używania słów i emocji oraz graniu w wyobraźni. Właściwie muszę stwierdzić, że wszystkie bezwzględnie opowiadania wymagają pełnego zaangażowania wyobraźni i wtedy przy pełnych obrotach możemy cieszyć się całą grozą prozy Lovecrafta.

Tu chcę zaznaczyć, że jeśli ktoś nie jest związany w jakikolwiek sposób z gotykiem i Weird Fiction, a szuka grozy i horroru z pogranicza hack&slash, Zombie, czy głęboka psychologia współczesna, to Lovecraft nie jest dla niego. Lovecraft to pełna gama głębokich, ale bardzo subtelnych emocji narastających powoli wraz z każdym akapitem opowiadania. Horror i groza Lovecrafta zamyka się w zasadzie na domysłach i wyobrażeniach czytelnika. Tu właściwie nic nie jest powiedziane wprost, a raczej wszystko pozostaje za mgłą tajemnicy domysłów. Naprawdę nie polecam tego typu literatury osobom pragnącym mocnych, ostrych wrażeń, ponieważ tutaj takich nie ma. Wszystko toczy się powoli jak leniwe wody Tamizy, po to, żeby zalać czytelnika od stóp do głów, choć również powoli, ale systematycznie i nieprzerwanie.

Dodatkowym minusem dla czytelnika współczesnego może stanowić język. W końcu to lata 1920 plus minus. Nie możemy wymagać, czy choćby oczekiwać pewnych wspólnych dla lat współczesnych języka, treści i akcji. To czasy, gdzie wiara w zjawiska nadprzyrodzone była jeszcze dość świeża i głęboko zakorzeniona w lęku, a sama koncepcja zła odbijała się głośnym echem w ludzkich duszach.

Całe pojęcie horroru Lovecrafta opiera się na Przedwiecznych i raczej na niepoznanym i niewiadomym niż na potokach krwi. Pomimo ładnie brzmiących frazesów nadal uważam, że jest to raczej kąsek dla koneserów gatunku i miłośników 'inności'. Lovecraft był niedoceniany za życia, a wyniesiony na wyżyny po śmierci. Uważajcie jednak, ponieważ ani wtedy, ani teraz autor nie pozostaje komercyjnym pływem. Jego cudowna twórczość to perełka, której nie każdy okaże zainteresowanie, a, jestem pewna, wielu znudzi, ponieważ w opowiadaniach autora nie znajdziecie szybko płynących dialogów wprowadzających Was w odpowiedni nastrój. Tu prawie wszystko jest swoistym opowiadaniem, często ludzi oszalałych ze strachu, w niektórych przypadkach nawet morfinistów, których trudno posądzić o realistyczne podejście do własnej historii.

Niemniej chciałam powiedzieć, że przeczytanie tego ogromnego tomu opowiadań sprawiło mi ogromną przyjemność. Radość płynąca z faktu obcowania z tak wielkim artystą słowa i zawiłości tajemniczych znaczeń, wszechobecna beznadzieja i brak perspektyw na wydostanie się z matni sprawia, że jest to z pewnością jedna z pozycji, do których będę wracać, czytając je wybiórczo, czy od deski do deski. Wiem, że wiele razy podkreślałam, że nie lubię czytać opowiadań z różnych powodów, ale te stare pełne gotyckiego uroku horrory XIX wieczne i wczesne XX wieczne są wyjątkami absolutnymi z takimi osobistościami na czele jak E.A.Poe, M.R.James i właśnie H.P. Lovecraft. Jest to literatura lotów wysokich bardzo o nachyleniu mocno klasycznym.

Dla chcących wejść w gatunek polecam autora jak najbardziej, ale zaczynając przygodę ze starą literaturą grozy miejcie w pamięci, że słowa to płochliwe ptaki i trzeba ich używać z delikatnością równą psychologii epoki :)

"Największym dobrodziejstwem naszego świata wydaje mi się to, że człowiek nie potrafi objąć go rozumem. Żyjemy sobie na spokojnej wysepce niewiedzy śród czarnych mórz nieskończoności i nie powinniśmy wypuszczać się z niej za daleko. Nauki ciągną się w rozbieżne strony i na razie nie wyrządziły nam wielkiej krzywdy; wszelako przyjdzie dzień gdy scalimy naszą rozproszoną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Clary, typowa amerykańska nastolatka, idzie na imprezę ze swoim najbliższym przyjacielem. Oczywiście, kolejka do klubu jest niemiłosiernie długa, w końcu każdy młody szanujący się nastolatek chce tam spędzić wieczór. Parę osób przed sobą Clary zauważa przystojnego chłopaka, który swoim sposobem bycia natychmiast wpada jej w oko. W klubie śledzi go wzrokiem, ale widząc, że tamten zwraca uwagę na piękną czarnowłosą dziewczynę zdaje sobie sprawę, że nie ma zbyt wielu szans. Odprowadzając ich wzrokiem zauważa, że podąża za nimi dwójka młodych chłopaków, a u jednego w ręce błyska metal - nóż. Zdezorientowana i wystraszona krzyczy do swojego przyjaciela, żeby jak najszybciej dzwonił po policję, bo za moment wydarzy się coś złego, a sama biegnie do kantorka, w którym zniknęła grupka młodych ludzi. Kiedy wpada do środka widzi mrożącą krew w żyłach scenę walki i morderstwa przystojniaka z kolejki sprzed klubu. Przerażona próbuje uciec do swojego przyjaciela, który nadbiega z informacją o powiadomieniu ochrony klubu o sytuacji. Clary każe mu uciekać, ale Simon nie wie przed czym. Zdziwiony patrzy na swoją przyjaciółkę. Simon nie widzi, ani morderców, którzy stoją tuż przed nim, ani ciała, które właśnie, na oczach Clary zamieniło się w kupkę prochu. Kiedy wychodzą z klubu, Simon jest pewien, że w dymie dyskotekowym były łagodne środki halucynogenne, które miały na celu wspomóc relaks i zabawę bywalców. Clary nie jest tego taka pewna.


Już od dawna planowałam się zabrać za serię Darów Anioła Cassandry Clare, ale zawsze jakoś tak albo nie było okazji, albo na półce w bibliotece było puste miejsce. W końcu udało się i przeczytałam pierwszą część. Co powinnam na początek powiedzieć to fakt, że autorka ma rozmach jak nie wiem co, ale, niestety, nie jest to rozmach w typie Dana Simmonsa, który wprawnie żongluje swoimi światami i umieszczonymi w nich bohaterami. Cassandra Clare wrzuca wszystko do worka, wstrząsa i lasując postać, czy rasę wstawia ją do treści. Możecie się więc spodziewać demonów, aniołów, nefilim, wilkołaków, wampirów, magów i czego tam jeszcze chcecie, a mnie nie przyszło teraz do głowy. Zdaję sobie sprawę, że mnogość i różnorodność jest często jednoznaczne z zaciekawieniem i podtrzymywaniem emocji, ale może bez przesady. Fakt istnienia tak wielu różnych ras, czy gatunków myślących, a nie będących ludźmi da się wytłumaczyć budową świata Cassandry Clare tyle, że w tej pierwszej części jest on jakby nadużyty i nie wprowadza głębszego sensu opisywania tego wszystkiego. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach, a tak, przeczytam kolejne części, a co, będzie to wszystko jakby bardziej uzasadnione. Teraz odniosłam trochę wrażenie, że autorka zaznaczyła te wszystkie postaci tylko i wyłącznie p to, że mogła pokazać, że są, i że ona też wie, kto może istnieć na naszym padole.

Sama opowieść stanowi fajną, ciekawą historyjkę o młodej dziewczynie, która dowiaduje się, że, po pierwsze, całe jej dotychczasowe życie była w zasadzie kłamstwem, a po drugie mamy poszukiwanie własnej tożsamości utraconej przez lata nieświadomości. Może wydawałoby się, że jest w tej książce jakiś głębszy sens, jakaś mięsista fabuła ukryta pod słowami jak na przykład w Dawcy, ale chyba nie ma, przynajmniej ja nie odnalazłam. Książka jest napisana, według mnie, tylko i wyłącznie dla przyjemności czytelnika. I to założenie realizuje w pełni, ponieważ książkę się czyta dobrze, szybko, nie ma w niej żadnych głębszych przemyśleń tylko akcja i reakcja :) Postawiłam jej niższą ocenę ze względu na brak jakości między słowami, jakiejś wewnętrznej spójnej warstwy metafizycznej, ale w ogólnym odbiorze jest przyjemna i lekka i dlatego też, jak pisałam wcześniej, sięgnę po kolejne części, żeby zobaczyć co tam się wydarzy, wiecie jak w serialu, których nie oglądam ^^

Dary Anioła są przede wszystkim książką dla nastolatek i widać to w zasadzie na każdym kroku. Od języka, który jest prosty, młodzieżowy i bez większego polotu, po samą historię, która, mam wrażenie, jest kolejnym Zmierzchem, World After, Harrym Potterem ale dla starszych no i dziewcząt przede wszystkim, bo spory wątek miłosnego zakręcenia. Nie jest to książka zła, ale nie jest i wspaniała, Brak w niej, dla mnie, odkrywczości, subtelności i przede wszystkim oryginalności.

Clary, typowa amerykańska nastolatka, idzie na imprezę ze swoim najbliższym przyjacielem. Oczywiście, kolejka do klubu jest niemiłosiernie długa, w końcu każdy młody szanujący się nastolatek chce tam spędzić wieczór. Parę osób przed sobą Clary zauważa przystojnego chłopaka, który swoim sposobem bycia natychmiast wpada jej w oko. W klubie śledzi go wzrokiem, ale widząc, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jonasz jest młodym chłopcem, przed którym nastał trudny czas, jako 12 latek zostanie mu w społeczności nadany zawód, do którego od teraz będzie się przygotowywał, żeby później pełnić swoją funkcję z zapałem i werwą dla dobra wszystkich. Niestety Jonasz sam nie wie gdzie chciałby się znaleźć ani tym bardziej jaki zawód wykonywać, natomiast wie, że jest z nim coś nie tak, że to, co widzi jest inne, nie takie jakie powinno być.
Społeczeństwo, w którym dojrzewa Jonasz, jest społeczeństwem idealnym, przynajmniej w oczach jego twórców. Nie ma konfliktów, brak chorób, głodu, zróżnicowania rasowego i kulturowego, nie ma agresji. Nie ma też wzruszeń, rozgorączkowanych policzków na wieść o niespodziance i tajemnicy, nie ma kolorów, nie ma muzyki, nie ma książek, właściwie nie ma nic, czym człowiek żyje wewnętrznie. To wszystko zostało odjęte od zwykłego 'starego' życia, żeby ujednolicenie zaprowadziło pokój i powstrzymało wszelką agresję i tym samym ból i cierpienie ludzkości.
Komórki rodzinne są odpowiednio dopasowywane do swoich charakterów i pracy, a dzieci można otrzymać po wniesieniu odpowiednich wniosków do rady i też nie więcej niż dwoje.
Taki świat otacza Jonasza i w takim świecie przyszło mu być tym innym.

Długo mnie ostatnio nie było, ale niestety proza życia pracowniczego i od września żadnego wolnego weekendu, w dodatku nie zanosi się na niego jeszcze przez następne dwa ;/ przepraszam za chwilowy i czasowy niebyt, ale mam nadzieję, że z początkiem listopada jakoś powoli mi się unormuje.

A tymczasem jak widzicie, kolejna dystopia na moim koncie i muszę przyznać, że chyba najbardziej udana. Dlaczego? Właśnie z powodu fabuły. Może na początek trochę tak nieskładnie powiem o tej książce wkładając moje przemyślenia na świeżo. Przede wszystkim książka jest napisana dość prostym, choć nie prymitywnym, językiem i może trochę z tego powodu odstręczać, bądź po prostu wzbudzać mieszane emocje za względu na światłość czytelników pragnących literatury na pewnym poziomie, a nie kolejnej książki dla młodzieży. Ale, paradoks tej książki polega na tym, a przynajmniej tak mi się wydaje, że wielu młodych ludzi złaknionych mocnych wrażeń i szybkiej, a nawet i dość dramatycznej akcji po wszelkich notabene dobrych lekturach jak "Igrzyska Śmierci", "Delirium", "Gone" i wielu innych, mogą po prostu nie docenić tego co kryje głębia wyrazu tej książki.
Myślę, że nie pomylę się za bardzo porównując ją w zamyśle do Raya Bradbuy'ego i jego 451* Farenheita. Wszystko tylko podane w sposób dzisiejszy, w zasadzie lekko łatwiejszy niż wtedy i na kanwie języka dla młodzieży.
Cały aspekt wizji świata idealnego w swoim zamyśle, świata, w którym wyeliminowano wszelkie niedoskonałości po to, żeby niczego sobie nie zazdrościć, żeby nie wzbudzać żadnych emocji, a dzięki temu powstrzymać ludzi przed agresją prowadzącą do wojen i innych nieszczęść. W zasadzie nic w tym złego, a i wielu mogłoby powiedzieć, że nawet całkiem pozytywne te zmiany, tylko wiecie, nie wiem jak dla Was, ale akurat dla mnie w całym moim jestestwie jedną cech jakie najbardziej cenię to niezależność i możliwość wyboru. Nawet złego, ale nie potrafię znieść narzucenia mi czyjejś woli tylko dlatego, że ktoś uważa, że tak będzie dla mnie łatwiej i bezpieczniej. Aż chciałoby się powiedzieć: 'ale ja nie lubię łatwo i bezpiecznie' :) i nawet nie w tym rzecz, a raczej w istocie możliwości. Mogę chcieć łatwo i bezpiecznie pod warunkiem, że ja tak zdecyduję. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.

Nasz mały Jonasz w swoje 12 urodziny zostaje uhonorowany pozycją Biorcy Pamięci. W każdej z tych małych sztucznie stworzonych społeczności, na której przykładzie oparta jest cała książka posiada jednego, jedynego człowieka, którego zadaniem jest pamiętanie. Pamiętanie wszystkiego, każdej emocji, wojny, miłości, ciepła słońca, bólu choroby i tak dalej. Wszystko to, co każdy z nas czuje codziennie przemnożone przez wszystkich ludzi i włożone w jedną osobę dla ostrzeżenia społeczności gdyby starsi próbowali wprowadzić coś, co w przeszłości doprowadził do konfliktu.

Dawca Pamięci (jak brzmi tytuł ekranizacji) poza krótkimi wzmiankami na temat życia swojego osiedla jest właściwie książką piękną - to z powodu przekazywania wrażeń młodemu człowiekowi pozbawionego ich przez całe życie, i przerażającą - jak bardzo można się wyobcować, czy nawet upodobnić do maszyny kiedy ktoś tak zmanipuluje świat i nawet, co jeszcze gorsze, nie dostrzegać zwierzęcych czynów, które wydają się normalne, bo tak nakazuje jakieś chore prawo (nie chcę tu się wdawać w szczegóły, lepiej jak sami odkryjecie warstwę po warstwie w tej książce).
Teraz może troszkę szczegółów. Lois Lowry stworzyła dystopijny świat, w którym rządzi paru mądrych ludzi i którzy, swoimi prawami, obowiązkami i zasadami regulują i kierują życiem małych społeczności zebranych w osiedla. Sama budowa tych społeczności nie odbiega znacznie od innych książek w tym gatunku, niemniej różni się ona od tych, które dotychczas czytałam, warstwą. W tej książce najważniejsze jest w istocie to, czego nie ma. Nie spodziewajcie się tutaj jakiś bardzo rozbudowanych postaci z głębokim życiem wewnętrznym. Poza zdawkowymi zdaniami na temat jakiejś strasznej przeszłości świata i ludzkości nie dowiadujemy się w zasadzie nic, ale, jak już wcześniej wspominałam kilka razy, wszystko odbywa się tak naprawdę wewnętrznie w nas samych. Dawca to książka, która potajemnie stawia nam pytania, czy pozbywając się cierpienia i strachu bylibyśmy skłonni poświęcić odczuwanie radości i bezpieczeństwa; czy w ramach pozbycia się nienawiści do drugiej osoby pozwolilibyście na obrabowanie się z miłości?

Jeśli chodzi o język i styl autorki, to, jak też już gdzieś nadmieniałam, książka jest pisana stylem bardzo prostym, a i słownictwo nie jest jakieś nad wyraz skomplikowane. W każdym bądź razie dzięki temu czyta się ją nadzwyczaj szybko, a jeżyk nie razi swoją prostotą. Jak widać, przynajmniej ze mną tak było, czasami w prostocie można podać tak głębokie treści, o które początkowo byśmy nie podejrzewali narracji.

Podsumowując, jeszcze raz powiem, że na mnie książka zrobiła ogromne wrażenie, nie ze względu na jakość stylu, ale na kwestię, która jest mi jedną z najbliższych i zarazem najdroższych, czyli wolność wyboru.

Jonasz jest młodym chłopcem, przed którym nastał trudny czas, jako 12 latek zostanie mu w społeczności nadany zawód, do którego od teraz będzie się przygotowywał, żeby później pełnić swoją funkcję z zapałem i werwą dla dobra wszystkich. Niestety Jonasz sam nie wie gdzie chciałby się znaleźć ani tym bardziej jaki zawód wykonywać, natomiast wie, że jest z nim coś nie tak, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Daleka przyszłość - wiek XXVIII. Ludzkości osiadłej na wielu planetach grozi rychłe niebezpieczeństwo ze strony wrogich Intruzów. Galaktyką rządzi Hegemonia Człowieka, WszechJedność osadzona w Sieci transporterów - teleporterów, które są w stanie przenieść człowieka z jednej planety na inną w mgnieniu oka. Rzeczywistością stały się podróże statkami z napędem Hawkinga, wczasy w odległych gwiazdozbiorach i domy gdzie każde okno pokazuje inne niebo i inne słońce. To wszystko stało się możliwe dzięki udziałowi Sztucznej Inteligencji, która wkrótce po zagładzie Starej Ziemi odłączyła się od Ludzkości tworząc swoją dziedzinę władzy tak zwane TechnoCentrum i praktycznie każdą jednostką informacji jaka stale przepływa przez ich łącza.
Kolejną planetą, na której Ludzkość chce położyć swoje zachłanne łapy, jest Hyperion. Niestety okazuje się, że ta na pozór nieciekawa planeta przyciąga oczy nie tylko Ludzi, również i TechnoCentrum z jakiegoś powodu się nią interesuje, a i Intruzi zdaj się ze wszech miar nie dopuścić do dołączenia jej do Sieci.



No i wreszcie doczekała, stojąc mężnie na półeczce jako ta wyczekana zakupiona jeszcze na wakacjach, a dojrzewająca aż do teraz. W końcu stanęła przed moimi oczami i ujawniła całą swoją zawartość.

Po pierwsze chciałabym powiedzieć, że Dan Simmons to autor przecudowny. Wspaniale kreuje nie tylko swoje światy, ale doskonale opisuje światy wewnątrz bohaterów swoich powieści. Już po Trupiej Otusze wiedziałam, że jego talent pisarski jest nieskazitelny. Autor ma niezaprzeczalną umiejętność wplątywania słów w romans z czytelnikiem, który czaruje, urzeka i upiększa życie. Uwielbiam jego pracę ze słowem, to po prostu radość sama w sobie.

Konsul rozwinął swój skrawek papieru, tak by nikt inny go nie widział. Wylosował numer 7. Napięcie opuściło go niczym powietrze uciekające z pękniętego balonu. Było całkiem możliwe, że bieg wydarzeń uniemożliwi mu opowiedzenie jego historii bądź wybuch wojny sprawi, że chwilowe problemy nabiorą czysto akademickiego znaczenia., Albo nikt nie będzie chciał słuchać jego opowieści. Albo król umrze. Albo koń zdechnie. Albo nauczy konia mówić.

A teraz do sedna, czyli samej książki. Czytałam różne opinie o Hyperionie od recenzji pełnych zachwytów do niezbyt pochlebnych opinii. W głowie miałam mętlik, ale wiedziałam, że książka nie będzie taka zwyczajna i nie zawiodłam się. Wprawdzie pierwsza część historii Hyperion Cantos nie jest jedną zwartą opowieścią, a raczej opowieściami w opowieści, czyli prawie jak a dream within a dream Edgara, w którym większa fala zmiecie nas jak drobinki piasku na plaży.

Zastanawiając się nad całością, mogę zrozumieć nawet dlaczego Hyperion mógł nie spodobać się wielu ludziom. Niedawno ponownie wyniesiony do rangi wspaniałych książek science-fiction na rynku polskim serwuje czytelnikowi zamiast zwartej mrożącej w żyłach krew książki z pogranicza science-fiction, kilka zlepionych ze sobą historyjek różnych niezwiązanych ze sobą ludzi - uczestników pielgrzymki do Grobowców Czasu. Niemniej trzeba tu powiedzieć, że autor uplótł swoją książkę na sposób w jaki zostały napisane średniowieczne 'Opowieści kanterberyjskie' Geoffreya Chaucera, a ponieważ wszelkie dzieła staro- i średnioangielskie są dla mnie pięknem samym w sobie, to jak mogłabym nie pokochać Hyperiona. Czyli, jak widzicie, powieść zbudowana jest na zasadzie zbioru pielgrzymów podróżujących, tutaj w zasadzie, ku swojej potencjalnej zgładzie, którzy w czasie drogi opowiadają historie, które związały ich z planetą na tyle mocno, że pozwolono im na tę wędrówkę o wątpliwym celu.

Pielgrzymów jest siedmiu i tyleż historii powinniśmy doświadczyć zanim dotrzemy do Grobowców Czasu. To, co wielu ludziom się nie podobało, czyli właśnie kompletnie odrębne historie nie związane ze sobą niczym poza planetą, Grobowcami Czasu, do których dążą pielgrzymi i tajemniczą Istotą, o której jeszcze nie wspomniała, a która jest odpowiedzią na wszystkie pytania. Jednak zanim cokolwiek więcej napiszę o Chyżwarze, chciałabym powiedzieć coś o opowieściach, ponieważ trzeba tu wyraźnie zaznaczyć, że te historie pielgrzymów są małymi arcydziełami. Mnie najbardziej chyba przypadła do gustu pierwsza opowieść - Opowieść Kapłana: O człowieku, który szukał Boga. Najbardziej trafiła w mój gust, ponieważ została napisana jak majstersztyk powieści grozy gotyckiej, czy nawet weird fiction z pogranicza Lovecrafta. Jestem wprost oczarowana tą opowieścią, a co za tym idzie całym Hyperionem, ponieważ każda z zamieszczonych historii pielgrzymów ma w sobie coś tajemniczego i pobudzającego zmysły. Drugą z kolei jest Opowieść Uczonego: Gorzki jest smak wód rzeki Lete - równie zaplątana i nieprzewidywalna jak pierwsza, i jak ona także pozostawiająca gęsią skórkę na rękach.

A teraz, tylko na chwilkę, przyjrzyjmy się mistycznej Istocie, do spotkania której dążą nasi pielgrzymi. Jak widać po moim, ulubionym chyba dotyczącym go, cytacie, możecie się domyślić, że nie jest on raczej bytem miłym i przyjaznym. Istota nosi miano Chyżwar, choć, dzięki nieocenionemu Łukaszowi, który mnie naprowadził na właściwe tory w tym względzie (dziękuję), w języku angielskim nosi on miano The Shrike, czyli nic innego jak:

Dzierzba - mały śliczny ptaszek, który, jak donosi National Geographic jest zimnokrwistym mordercą nabijającym swoje ofiary na pal, a czy tym palem jest kolec akacji, czy lity metal, a ofiarą jaszczurka, czy człowiek, to właściwie co to za różnica, a zapasy na zimę zrobić trzeba i już. Dlaczego tłumacz zmienił miano Istoty nie jest mi wiadome, choć Chyżwar rzeczywiście brzmi bardziej posępnie niż Dzierzba, ale warto byłoby jednak przytoczyć jednak jakiś przypis czytelnikom, bo i obraz książki stałby się jaskrawszy i dziwny artefakt w postaci kolczastego drzewa bliższy.

Co stanie się po spotkaniu z Chyżwarem jeszcze nie wiem, tak jak i nie wiem, czy w ogóle do takiego spotkania dojdzie. Upadek Hyperiona czeka już na półce, ale przy tak niewielkiej ilości wolnego czasu jaki ostatnio miewam pozostawię go sbie na czas większej zadumy i zwolnionych obrotów, może koło świąt, żeby w pełni poczuć magię słów Dana Simmonsa przy gorącym napoju kakao gdzieś koło choinki nie spiesząc się na drugi dzień do pracy :)

Mogę śmiało powiedzieć, że Hyperion ląduje w moich ulubionych lekturach do wielokrotnego powtarzania. Wspaniała książka, rewelacyjna opowieść. Wszystko, co mieści się w sam raz w moim kanonie dobrych książek.

Daleka przyszłość - wiek XXVIII. Ludzkości osiadłej na wielu planetach grozi rychłe niebezpieczeństwo ze strony wrogich Intruzów. Galaktyką rządzi Hegemonia Człowieka, WszechJedność osadzona w Sieci transporterów - teleporterów, które są w stanie przenieść człowieka z jednej planety na inną w mgnieniu oka. Rzeczywistością stały się podróże statkami z napędem Hawkinga,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak będzie wyglądał nasz świat kiedy zabraknie w nim Pana? A przynajmniej, czy zastanawiali się Ci, którzy wierzą, że Pan jest i prowadzi swoje owce przez pełne nienawiści i klęsk otoczenia kanionami, w których unikną większych niebezpieczeństw.
Ja jestem agnostykiem, więc jakby nie do końca mogę skłaniać się ku wyżej przedstawionym problemom, ale Michał, Gabriel, Razjel i inni bohaterowie stanęli twarzą w twarz z rzeczywistością bez Pana. O ile nas, Ziemian, nie do końca to dotknęło, o tyle zastępy skrzydlatych stanęły oko w oko z przerażającą wizją nadciągającego kataklizmu.
Kiedy Gabriel z przyjaciółmi są już pewni, że Pan opuścił ich Królestwo, zaczynają się sypać na nich same klęski, pucze przygotowywane przez wysokich i wiecznie niezadowolonych anielskich dostojników i na domiar złego w powietrzu wisi nieuchronność bliskości Anty-Kreatora. Z kim przyjdzie się zbratać szacownym i pełnym honoru zastępom anielskich żołnierzy, z kim połączy się lud Głębi i co mogą osiągnąć malutcy aniołowie i anielice w cieniu ogromnego zagrożenia upadkiem w niebyt.


Już od dłuższego czasu miałam ochotę na spotkanie z Mają Lidią Kossakowską i dzięki kochanej Karoli (dziękuję) wreszcie miałam okazję. Książka jest świetna. Bohaterowie może nie są najwspanialszymi kreacjami, ale bardzo szybko zjednują sobie swoich czytelników. Aniołowie są tak rozkosznie ludzcy, że aż sam uśmiech na twarzy się pojawia, no i ten Daimon Frey - Abaddon, Niszczyciel Światów ze złowrogim spojrzeniem bezdennych czarnych oczu. Cała kreacja świata złożonego z Głębi, w którym mieszkają demony i anioły, które odeszły z wysokości, Ziemi i kilku poziomów Nieba, bohaterów, którzy wreszcie nie są ludźmi, lub wampirami, wilkołakami, czy nawet aniołami, którzy zakochują się w ludziach jest całkiem przekonująca i ciekawa. Autorka wyraźnie pokazała zależności zarówno między samymi Istotami, jak i urzędnicze schodki zależności.

Książka w ogóle nie pozostawia miejsca na jakiekolwiek znudzenie fabułą. Dzieje się gęsto i na różnych poziomach. Nawet jeśli wydaje się czytelnikowi, że już o jakaś dłużyzna się zacznie, to nic bardziej mylnego, bo tam zaraz coś przywieje takiego, że znów oko się nie da oderwać od dalszego ciągu.

Opisy bitewne - świetne. Zdarza mi się w książkach, przy walkach czytać batalistyczne fragmenty po łebkach, nie zawracając szczególnej uwagi na chrzęst słów użytych przez autorów, ale tu sceny batalistyczne są wspaniale opisane. Czytamy i czujemy zapach gorącej posoki wypływającej nawałnicami z otwartych tętnic, słyszymy chlupot błota w butach żołdaków i jęki rannych wierzchowców i ich jeźdźców.

Siewca Wiatru jest napisany bardzo przyjemnym językiem, który pozwala na szybkie i wygodne czytanie. Książka wręcz obfituje w dialogi i akcję, i dodatkowo jest w niej pełno fajnego, sytuacyjnego humoru. Bardzo szybko, już po pierwszych kilku stronach zyskała moją pełną uwagę i utrzymała ją do intrygującej kończącej koncepcji.

Pomimo tego, że jest to książka może dla młodszego adepta gatunku fantastyki (no, młodszego ode mnie przynajmniej) z pewnością jest to taka, książka, którą w końcu zakupię i do swojej biblioteczki i na pewno też namówię na przeczytanie jej mojego osobistego Młodego. Bardzo polecam, tym bardziej, że niewiele jest tak fajnych autorek zajmujących się fantastyką od strony bitewnej w naszym rodzimym kraju.

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak będzie wyglądał nasz świat kiedy zabraknie w nim Pana? A przynajmniej, czy zastanawiali się Ci, którzy wierzą, że Pan jest i prowadzi swoje owce przez pełne nienawiści i klęsk otoczenia kanionami, w których unikną większych niebezpieczeństw.
Ja jestem agnostykiem, więc jakby nie do końca mogę skłaniać się ku wyżej przedstawionym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trwa wojna. Koszmar na jawie. Kilka dni przed wypłynięciem n a pole bitwy na okręcie wojenny amerykańskiej floty dochodzi do makabrycznej zbrodni. Młody żołnierz zostaje zamordowany z zimną krwią, co więcej, jego ciało jest w bestialski sposób zbezczeszczone.
Porucznik Craig Frewin, oficer żandarmerii wojskowej zostaje natychmiast skierowany do prowadzenia śledztwa w tej sprawie, w sprawie, w której podejrzani są wszyscy, bracia krwi wojny, oficerowie, służba sanitarna. Dopóki porucznik nie znajdzie jakichkolwiek śladów wszyscy są na jego liście potencjalnych morderców.
Do porucznika Frewina zgłasza się młoda pielęgniarka Ann, która odznacza się błyskotliwym umysłem i wyciąga zaskakująco trafne wnioski z miejsca zbrodni. Jest zawsze tam gdzie trzeba, żeby wspomóc śledztwo i działania żandarmerii, ale jest w niej coś, co ścina krew w żyłach i spędza sen z powiek bliskiego współpracownika porucznika, ...., który również nosi w sobie coś, co być może stawia go na równi z każdym innym przestępcą, przynajmniej w jego własnym odczuciu.


Maxima Chattama poznałam przy okazji pierwszego tomu Trylogii Zła i było to dość udane poznanie. Kiedy zobaczyłam w wielkich boxach przewalający się grzbiet książki z nazwiskiem autora od razu wyłowiłam ją z czeluści zapomnianych i nikomu niepotrzebnych książek.

Spodobał mi się tytuł, a i okładka zwróciła na siebie także moją uwagę. Drapieżcy są interesującym thrillerem, którego tło stanowi jakaś bliżej nieokreślona scena wojenna. Czytając blurb od razu nasunęło mi się skojarzenie z Predatorem, choć tu żadne nadprzyrodzone, czy nie z tego świata zjawiska nie mają miejsca, niestety, wątpliwym bohaterem thrillera jest 'zwykły', ludzki psychopata, szaleniec. Niemniej Predatora bardzo lubię i mam duży sentyment do tego jakże słodkiego i honorowego obcego, więc skoro skojarzenie się samo tak nasunęło, to postanowiłam spróbować, bo i sam Chattam przypadł mi do gustu.

Książka bardzo mi się podobała. Ale trzeba uprzedzić co wrażliwszych czytelników, że trup się ściele gęsto i w dodatku w dość okrutnych i wymyślnych 'inscenizacjach'. Gdzieś wśród różnych recenzji wyczytałam, że od razu wiadomo kto jest naszym 'przyjemniaczkiem', sama muszę przyznać, że wcale nie wiedziałam. Może gdzieś tam myślałam o tej właśnie osobie, ale zaraz sama odrzucałam taką możliwość, więc nie mogę powiedzieć, że książka jest pod tym względem jakaś wyjątkowo przewidywalna. Spodobało mi się ścisłe zakończenie książki, które wyjaśnia wiele tajemnic i plotek na temat bohaterów.

Może książka nie jest aż tak udana jak Otchłań Zła, którą czytałam jako pierwszą z książek autora, ale dobrze spędzał mi się przy niej czas. Postaci może nie jakieś cudownie rozbudowane, ale te okruchy ciemnej strony w charakterach każdej z postaci, które i również sugerowały możliwe inne zakończenie tej układanki, trafnie opisują każdego z nas z swoimi lękami, wątpliwościami i mrocznymi zakątkami naszych dusz.

Chattam używa fajnego stylu, który lekko i przyjemnie się przyswaja. Książka obfituje w dialogi, ale i opisy, choć te często są dość brutalnymi scenami mordów. Dobrze zbudowane napięcie i mnogość postaci wciąga czytelnika, ale nie przytłacza na tyle, żeby nie rozpoznać kto jest kim i skąd się wziął.

Strach jest najpotężniejszym motorem działania.

Trwa wojna. Koszmar na jawie. Kilka dni przed wypłynięciem n a pole bitwy na okręcie wojenny amerykańskiej floty dochodzi do makabrycznej zbrodni. Młody żołnierz zostaje zamordowany z zimną krwią, co więcej, jego ciało jest w bestialski sposób zbezczeszczone.
Porucznik Craig Frewin, oficer żandarmerii wojskowej zostaje natychmiast skierowany do prowadzenia śledztwa w tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

- A co ty będziesz robił? - zapytał nieco zdezorientowany Gabriel. Kłamca raz jeszcze sięgnął do torby i wyciągnął klucz francuski.
- Sodomę i Gomorę, przyjacielu.

Wierzeń jest tyle ile nie przymierzając ludów na ziemi i dzięki temu mnogość bóstw pierwotnych i tych nawet pomniejszych niezliczona jest pewnie, ale pewnym też jest, że aniołowie konkurencji nie lubią, oj nie.
Trwa zażarta walka pomiędzy bogami pogańskimi a niebiańskimi zastępami aniołów. I kiedy wreszcie pada Valhalla adoptowany syn Odyna, Loki, zdrajca i kłamca, dostaje nietypową ofertę - przyłączenie się do zastępów boskich i wspomaganie ich tam, gdzie im nie wypada, bądź nie wolno interweniować.
Starożytny bóg oszustwa przyjmuje skwapliwie propozycję i staje się posłańcem woli anielskiej.


- Spokojna głowa - powiedział Loki - Nie nazywają mnie Kłamcą dlatego, że umiem dobrze cerować, prawda?

Kłamca Jakuba Ćwieka jest zbiorem krótkich opowiadań, czego, jak za każdym razem przy popełnionej zbrodni przeczytania opowiadań zaznaczam, strasznie nie lubię. Od zawsze lubię mięsiste bardziej, czy mnie, ale jednak, tomy, w które wczytywać się mogę z upodobaniem przez całe dnie. Przy tym zbirze zabrało mi to raptem wczoraj wieczór i dziś rano. Nie długo, ale naprawdę bardzo przyjemnie był to czas spędzony.

Na pierwszy rzut oka nieuchronnie skojarzył mi się ten zbiór z Jackeim Piekarą i jego nadgorliwym i całkowicie antypatycznym inkwizytorem. Na szczęście tu jest o niebo (nomen omen) lepiej. Wszystkie historie są utrzymane w lekkim, przyjemnym tonie z dawką dobrego humoru. Każde z opowiadań ma swój urok i choć nie są jakieś wyjątkowo oryginalne bardzo fajnie się je czyta. Język autora jest prosty, ale nie prymitywny, dzięki czemu możemy odczuwać zwykłą przyjemność z czytania i obcowania z istotami nadprzyrodzonymi. Co więcej mamy też do czynienia z ogromnym zastępem bóstw nordyckich, co akurat ja bardzo lubię.

Dzięki temu, że Jakub Ćwiek przedstawia nam kilka krótkich historyjek, jest to z pewnością rewelacyjna książka dla kogoś, kto nie posiada nadmiaru czasu, a po przeczytaniu jednego opowiadanka może spokojnie odłożyć książkę na dyżurny stoliczek i wrócić do niej bez obaw o stratę wątku. Naprawdę bardzo przyjemnie spędziłam czas z Kłamcą i polecam g wszystkim, którzy mają ochotę na lekkie fantasy z drobną dawką humoru.

- A co ty będziesz robił? - zapytał nieco zdezorientowany Gabriel. Kłamca raz jeszcze sięgnął do torby i wyciągnął klucz francuski.
- Sodomę i Gomorę, przyjacielu.

Wierzeń jest tyle ile nie przymierzając ludów na ziemi i dzięki temu mnogość bóstw pierwotnych i tych nawet pomniejszych niezliczona jest pewnie, ale pewnym też jest, że aniołowie konkurencji nie lubią, oj...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Za pomocą techniki zamierzają zmienić ludzkość w coś w rodzaju społeczności owadów. Sprawić, że staniemy się jednym zjednoczonym umysłem. Żadnego cierpienia, żadnego stresu, żadnego gniewu, czy zazdrości. Ale my wybieramy inny świat. Wybieramy prawo do cierpienia.

Noah siedzi w poczekalni Ceglaka - szpitala psychiatrycznego w Londynie, gdzie odwiedza swojego starszego brata. Nikt nie wie, co przytrafiło się silnemu, byłemu żołnierzowi, który z niejednego piec chleb jadł, że został sprowadzony do masy mięśni przykutej do szpitalnego łóżka wykrzykującego niestworzone rzeczy.
Prywatny odrzutowiec spektakularnie rozbija się wlatując w stadion, na którym trwa rozgrywka meczowa. W samolocie, oprócz załogi, ginie miliarder i jego syn, a na trybunach cudem unika śmierci jego córka.
Co wspólnego mają ze sobą córka miliardera z Ameryki, który zginął śmiercią tragiczną w wypadku samolotu i młody nastolatek, Brytyjczyk, którego brat wylądował w zakładzie psychiatrycznym. Jakie wspólne dążenie złączy tych dwoje w niewiarygodnie dziwnej rozgrywce, w którą mniej, lub bardziej świadomie zaangażowane będą głowy znaczących państw światowych?


Książkę Michaela Granta, BZRK wypatrzyłam w kupie innych wśród targów taniej książki w straganach nadmorskich. Okładka od razu przykuła mój wzrok, gdyż metalizujące słońce we wściekłym pomarańczu raziło moje oczy. Sięgnęłam po nią zauważając nazwisko autora, a jestem już po jego serii Gone, która wcześniej przeze mnie przeczytana ze swoją ideą goldingowską Władcy Much niezmiernie przypadła mi do gustu. I tak popatrzyłam, poczytałam blurby na skrzydełkach i stwierdziłam, czemu nie. Autora znam, więc mogę powiedzieć, po przeczytanych 6 częściach serii Gone, że podoba mi się jego styl pisania i pomysły na powieści, no jeszcze ta rozpieszczająca zmysły każdego czytelnika tak ponętnie niska cena, nic tylko brać. I tak trafiła w moje ręce.

Michael Grant w BZRK pokazuje czytelnikowi wielowymiarowy świat w tym jeden taki, który nas ściśle dotyczy, a którego zupełnie nie znamy i nie traktujemy jako świat odrębny i potencjalne pole walki. Tym drugim światem jesteśmy my sami, nasze ciała, poziom - 'bebechy' jak mówią tym bohaterowie stworzeni przez autora.

Bóg nie siedzi w wielkich rzeczach mierzonych kilometrami. Jest właśnie tam, w głębi, W czułkach pchły, które wyglądają jak włochaty pień drzewa i drgają spragnione krwi. I w makrofagu czołgającym się przed siebie jak ślimak bez skorupy, który przyszedł cię pożreć. I w komórkach, które dzielą się u twoich stóp; w krajobrazach mnożących się bakterii; i tak, właśnie tam' chcesz zobaczyć Boga z bliska, na własne oczy?

Oczywiście BZRK nie jest jakaś książkową wersją Mikrokosmosu to prawdziwy thriller ze scenami pełnymi brutalności, z morderstwami, ze spiskiem ogólnoświatowym, którym chcą zawładną syjamscy bracia bliźniacy. To thriller młodzieżowy, gdzie na poziomie walki w bebechach nanobotami kierują jakby w grze komputerowej nastolatkowie wypełniający rozkazy dorosłych, którzy dają im to, o czym ci marzą. Takie małe skromne przekupstwa. Niby dla młodzieży a świetny pomysł i całkiem mnie wciągnął.

Może bohaterowie opisani na kartach powieści nie są jakimiś mistrzowskimi postaciami na miarę szekspirowską, ale nie o to w zasadzie chodzi w thrillerze, żeby zachwycać się bohaterami. Tu ważne są ruch, niewiadoma, zagrożenie i pomysł, a pomysł Michael Grant miał przedni i trzeba przyznać, że książka jest naprawdę dobra. Polecam z czystym sumieniem, ja z pewnością rozejrzę się za kolejną częścią.

Za pomocą techniki zamierzają zmienić ludzkość w coś w rodzaju społeczności owadów. Sprawić, że staniemy się jednym zjednoczonym umysłem. Żadnego cierpienia, żadnego stresu, żadnego gniewu, czy zazdrości. Ale my wybieramy inny świat. Wybieramy prawo do cierpienia.

Noah siedzi w poczekalni Ceglaka - szpitala psychiatrycznego w Londynie, gdzie odwiedza swojego starszego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy dorośniesz, przekonasz się sama, że większość ludzi nie wystawia nosa poza własną głowę.

Kiedy umiera mag ma prawo przekazać swoją laskę i zawartą w niej magię rodzącemu się właśnie na jego miejsce następcy. I również z tego prozaicznego powodu Drum Billet, kierowany własną magiczną podporą, udał się do Głupiego Osła z jakoby ostatnią posługą i kiedy już prawie odchodził, a noworodek schwycił rzeźbioną bogato laskę w swą mikrusią dłoń tradycji stało się zadość. I tak kolejny ósmy syn ósmego syna kowala stał się magiem, a ponadto okazał się iście z krwi i kości ... córką.
Mezalians tradycyjny już nastąpił chcieli, czy nie chcieli, na szczęście, Głupi Osioł był obfitował we własną magicznie uzdolnioną osobę w rzeczy samej - Babcię Wetherwax, a ta wspaniała czarownica, jak wszystkim w okolicy było wiadomo, jest lekiem na całe zło.
I tak mała Eskarina ósma córka ósmego syna uzbrojona we własną laskę magiczną została uczennicą samej Babci Weatherwax. Niestety, magia w niej była tak silna, że same nauki na czarownicę nie wystarczyły by powstrzymać przed niedozwolonym jej wyciekaniem i Babcia Weatherwax została zmuszona do poszukiwania miejsca dla swojej wychowanki na samym Uniwersytecie w Ankh-Morpork, a jak wiadomo kobietom tam raczej wstęp wzbroniony, no w każdym razie, jako chętnym na magów.


Tak jak sobie postanowiłam przy Kolorze Magii , będę tu przybliżać kolejne części Świata Dysku Terry'ego Pratchetta. Cykl jest tak wspaniałą komedią, czy nawet ironią fantastyczną, że każdy powinien się skusić na choćby jedną malutką część. Może, jak będę każdą kolejną tu opisywać, to ktoś nieprzekonany, trafi na jakąś część, która zwróci jego uwagę tematyką. Co do mojej interpretacji punktacyjnej, to nie bierzcie jej sobie bardzo do serca. Cały cykl można śmiało ocenić na 9/10, ale poszczególne części będę oceniała inaczej tylko po to, żeby pokazać moje osobiste, egoistyczne i jak najbardziej subiektywne upodobania. Po prostu niektóre części podobają mi się mniej inne bardziej i na przykład dzisiejsza '7' znaczy, że jest to 7 w skali 9/10 ogółu serii ;p
Namieszałam, ale cóż, taka moja przypadłość.

Równoumagicznienie, jako kolejna część Świata Dysku, zajmuje się głównie sprawami magicznymi. Zapoznamy się z wielką kupą rozkołatanych Wielkich Magów i prawami rządzącymi w Niewidocznym Uniwersytecie. Otrzymamy bardzo niewielką dawkę miasta Ankh-Morpork i sporo przyjaznej atmosfery okolicznych siół rozłożonych wśród Łańcucha Ramtopów. To wszystko okrasi nam jedna z najdoskonalszych postaci, jak dla mnie, całego Świata Dysku, a mianowicie przecudowna czarownica Babcia Weatherwax (panna). Cała ta mieszanka zgodnie wybuchnie z końcem noweli pięknym oktarynowym blaskiem.

Terry Pratchett jest mistrzem, o czym, oczywiście, wie każdy chyba amator fantastyki. Jego świat jest doskonały w każdym szczególe, a postaci są złożone z tak niewielkich fragmentów, że stają się naprawdę żywymi osobami dopracowanymi w każdym aspekcie. Dialogi są genialne w swojej prostocie, a przypisy do poszczególnych wyjątkowych elementów w treści są czasami jeszcze lepsze, śmieszniejsze i odkrywcze niż sam tekst, jeśli to w ogóle możliwe. Muszę się tu przyznać, że przypisy autora Świata Dysku są jedynymi, lub jednymi z naprawdę nielicznych jakie czytam, w dodatku zawsze z zainteresowaniem i najczęściej z szerokim bananem na ustach.

Polecam szczerze i niewzruszenie, bardzo polecam wszystkim tę świetną rozrywkę.

Kiedy dorośniesz, przekonasz się sama, że większość ludzi nie wystawia nosa poza własną głowę.

Kiedy umiera mag ma prawo przekazać swoją laskę i zawartą w niej magię rodzącemu się właśnie na jego miejsce następcy. I również z tego prozaicznego powodu Drum Billet, kierowany własną magiczną podporą, udał się do Głupiego Osła z jakoby ostatnią posługą i kiedy już prawie...

więcej Pokaż mimo to