-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński4
Biblioteczka
Jakieś cztery lata temu, gdy po raz pierwszy czytałem ,,Mistrza i Małgorzatę", z ulgą odłożyłem dzieło Bułhakowa na półkę, myśląc przy tym, że jeszcze nigdy nie czytałem książki równie nudnej. W międzyczasie kartkowałem ją, pomijałem wiele fragmentów, tracąc coraz więcej z tego arcydzieła. Odłożyłem ją więc z ulgą. Ale było coś w ,,Mistrzu i Małgorzacie", że ciągnęło mnie z powrotem - wróciłem więc kilka miesięcy później, tym razem w pełni ją doceniając. Z książką ,,Sto lat samotności" było inaczej, ponieważ pokochałem ją od razu. Ale - tak jak "Mistrz i Małgorzata" - dzieło Marqueza miało w sobie coś magnetycznego, coś, co kazało mi wracać. No i wróciłem, by pokochać je jeszcze bardziej. Stała się - obok "Władcy Pierścieni" - książką mojego życia. I choć Marquez miał swoich licznych naśladowców np. Salmana Rushdiego, Bernièresa i Olgę Tokarczuk, to żaden z nich nie zdołał mu dorównać.
"Sto lat samotności" nie jest łatwą lekturą, nie jest to bowiem typowa powieść, a jej czytanie wymaga uruchomienia pewnej poetyckiej wrażliwości, ze względu na jej subtelność. To prawda, że nie ma tu głównego bohatera, a powieść dotyczy wielu pokoleń, ale znajdujemy tu ogrom postaci, z którymi zaczyna nas łączyć jakaś niewytłumaczalna więź emocjonalna - jak choćby z poczciwym Melquiadesem. Wydarzenia realistyczne płynnie przenikają się z wydarzeniami magicznymi (to właśnie słynny realizm magiczny). Pod magią ukryty jest jednak bieg latynoamerykańskiej historii, wojny domowe, plutony egzekucyjne. Sprawia to, że w połączeniu z realizmem magicznym powieść przypomina narkotyczny sen, albo równą pochyłą, z której postacie nie mogą uciec.
Jakieś cztery lata temu, gdy po raz pierwszy czytałem ,,Mistrza i Małgorzatę", z ulgą odłożyłem dzieło Bułhakowa na półkę, myśląc przy tym, że jeszcze nigdy nie czytałem książki równie nudnej. W międzyczasie kartkowałem ją, pomijałem wiele fragmentów, tracąc coraz więcej z tego arcydzieła. Odłożyłem ją więc z ulgą. Ale było coś w ,,Mistrzu i Małgorzacie", że ciągnęło...
więcej mniej Pokaż mimo to
Oto przykład powieści idealnej. Takiej, do której chce się wracać - raz za razem, bo za pierwszym nie da się jej objąć całkowicie. Jej klimat, jej fabuła... Nie zmieniłbym tu ani jednego zdania, ani jednego słowa. Bo tu jest wszystko. Także fascynująca filozofia, fascynująca koncepcja. Czytając, odrywamy się od przyziemnych spraw, wzlatujemy w górę, jak Małgorzata w drodze na bal u Szatana. Tracimy kontakt z rzeczywistością, chwytając coś nieuchwytnego. To jak słuchanie po raz pierwszy ,,Stairway to heaven" Led Zeppelin.
To ekstrawagancka rosyjska alegoria, to dorosła „Alicja w Krainie Czarów”, pękająca w szwach od psot, ciemności i hałasu. Duchy Fausta i Dantego musiały siedzieć na ramionach Bułhakowa, gdy ten niestrudzenie pracował nad swoim arcydziełem. ,,Mistrz i Małgorzata" cudem przetrwała i cudem przedostała się ze stalinowskiej Rosji, z której nic nie miało prawa się przedostać, jakby interwencję podjął sam Bóg. A skoro mowa o Bogu... Bułhakow przedstawił tu bardzo specyficzną, dla niektórych pewnie trudną do zniesienia teologię. Sugeruje, że to, co wydaje się złem, dziełem samego szatana, jest w istocie zamaskowanym dziełem Boga. Carl Jung, nazwał to Cieniem i pojmował go jako integralną część boskości.
Oto przykład powieści idealnej. Takiej, do której chce się wracać - raz za razem, bo za pierwszym nie da się jej objąć całkowicie. Jej klimat, jej fabuła... Nie zmieniłbym tu ani jednego zdania, ani jednego słowa. Bo tu jest wszystko. Także fascynująca filozofia, fascynująca koncepcja. Czytając, odrywamy się od przyziemnych spraw, wzlatujemy w górę, jak Małgorzata w drodze...
więcej mniej Pokaż mimo toDebiutancki zbiór opowiadań Stasiuka pokazuje dobitnie, że autor nie wiedział jeszcze, jakie ścieżki artystyczne obrać. W końcu jest to książka zupełnie inna od pozostałych tegoż autora. A mimo to, autorowi udało się stworzyć książkę na wysokim poziomie, chociaż pisarz z perspektywy czasu nisko ocenia "Mury Hebronu". Chciał wślizgnąć się do polskiej literatury drzwiami kuchennymi. W rezultacie powstał zbiór dość nierówny, niepozbawiony wad. Mamy tutaj np. całkiem bezbarwną ,,Centurię". Wkrótce potem następuje jednak porywająca "Opowieść jednej nocy" - spowiedź złodzieja, opowiadanie najdłuższe i zdecydowanie najciekawsze, które podwyższa ogólny poziom dzieła. Autor nie stara się złodzieja usprawiedliwiać, ale wysłuchuje go i próbuje zrozumieć jego punkt widzenia. Książka oparta jest na mocnym, ale nieco upiększonym stylu, który sprawia, że ,,Mury Hebronu" są autentyczne, a jednocześnie - niestety - pozostajemy nieco zdystansowani, bo autor nie chce całkowicie zrezygnować ze stylu "literackiego".
Debiutancki zbiór opowiadań Stasiuka pokazuje dobitnie, że autor nie wiedział jeszcze, jakie ścieżki artystyczne obrać. W końcu jest to książka zupełnie inna od pozostałych tegoż autora. A mimo to, autorowi udało się stworzyć książkę na wysokim poziomie, chociaż pisarz z perspektywy czasu nisko ocenia "Mury Hebronu". Chciał wślizgnąć się do polskiej literatury drzwiami...
więcej mniej Pokaż mimo to
"W kraju takim jak Gont czy Enlady, gdzie gęsto od czarowników, można nieraz widzieć chmurę deszczową błądzącą wolno z miejsca na miejsce w różnych kierunkach, przetaczaną przez jedno zaklęcie ku następnemu, aż wreszcie zostanie wypchnięta na morze, gdzie może się spokojnie wypadać."
"Czarnoksiężnik z Archipelagu" był balsamem dla mojej duszy, wystarczyło po prostu popłynąć z prądem książki. Ursula Le Guin pisze piękną prozą, dzięki której lektura jest jak wejście do mitycznego snu pełnego pięknych widoków, dźwięków i zapachów. Czerpie z taoizmu, którym była zafascynowana. Powieść była pierwszą wydaną w Polsce powieścią fantasy, z tego względu, że została doceniona przez Stanisława Lema, który prowadził wtedy serię "Stanisław Lem poleca".
To nie jest typowa fantasy. Przede wszystkim nie skupia się w takim stopniu na budowaniu świata, ale bardziej na postaciach - to alegoryczna opowieść o ich dojrzewaniu, o walce z lękiem. Jest powolna, brakuje w niej epickich bitew, wojen, ale jest w niej spokojna mądrość. Wydaje się, że każda strona ma coś do powiedzenia, a wszystkie szczegóły łączą się w pewnej harmonii. Czarodzieje nie tylko coś wiedzą, oni rozumieją. Szanuje się ich za mądrość, a nie za potęgę. Nie używają swojej mocy tylko dlatego, że ją mają.
Szczególnie ciekawy był wątek Cienia. Walka z nim miała aspekt intymny i epicki. To była historia o walce ze złem w swoim sercu, o ratowaniu siebie. Dla mnie natomiast - kolejny dowód, że dyskryminacja fantastyki jest czymś zupełnie nieuzasadnionym. Właściwie ta dyskryminacja występuje tylko w Polsce. Na Zachodzie w latach 60 podczas debaty akademickiej czasem mówiło się równocześnie o Hemingwayu, Camusie, ale też o Tolkienie, czy Lemie.
"W kraju takim jak Gont czy Enlady, gdzie gęsto od czarowników, można nieraz widzieć chmurę deszczową błądzącą wolno z miejsca na miejsce w różnych kierunkach, przetaczaną przez jedno zaklęcie ku następnemu, aż wreszcie zostanie wypchnięta na morze, gdzie może się spokojnie wypadać."
"Czarnoksiężnik z Archipelagu" był balsamem dla mojej duszy, wystarczyło po prostu...
To moja pierwsza pozycja Olgi Tokarczuk, do której byłem nastawiony dość sceptycznie z powodu licznych, dość snobistycznych wypowiedzi autorki, a także dlatego, że nagroda Nobla od jakichś kilkunastu lat nie przedstawia dla mnie zbyt wielkiej wartości. Biorąc to wszystko pod uwagę, książka o enigmatycznym tytule "Dom dzienny, dom nocny" była dla mnie zaskakująco udana.
To imaginacyjna podróż, w której sen miesza się z jawą i w którym czas ma znaczenie zaledwie formalne. Ten narkotyczny klimat jest wspólnym mianownikiem tych wszystkich opowiadań, a raczej mianiaturek, czy szkiców opowiadań. Są one dość różnorodne stylistycznie, a przy tym dosyć spójne i przenikają się nawzajem. Autorce udało się więc stworzyć interesujący i unikalny zbiór opowiadań, łączący jakby style dwóch autorów: poetyckość Prousta z łagodną, ponadczasową szorstkością Hemingwaya. A jednocześnie nie pozostaje ona ślepa na nowe zjawiska w literaturze.
Zbiór praktycznie nie posiada fabuły, za to rewelacyjnie operuje klimatem i dynamiką. Poza tym jest trochę przygnębiający. To jedna z tych książek, do których już po przeczytaniu czuje się jakiś rodzaj sentymentu.
To moja pierwsza pozycja Olgi Tokarczuk, do której byłem nastawiony dość sceptycznie z powodu licznych, dość snobistycznych wypowiedzi autorki, a także dlatego, że nagroda Nobla od jakichś kilkunastu lat nie przedstawia dla mnie zbyt wielkiej wartości. Biorąc to wszystko pod uwagę, książka o enigmatycznym tytule "Dom dzienny, dom nocny" była dla mnie zaskakująco udana.
To...
Potrzeba dużo talentu i pasji do historii, żeby pisać o niej w ten sposób. Dla tych, którzy nie wiedzą, Wojna Dwóch Róż to okres w historii Anglii, w którym dwie czołowe rodziny walczyły o angielską koronę przez ponad 50 lat i rzuciły naród na kolana; po zakończeniu rozlewu krwi dynastia Tudorów (do której należy obecny król Anglii) zyskała na znaczeniu. Wydarzenia Wojny Dwóch Róż zainspirowały Williama Szekspira do napisania dwóch znakomitych dzieł: ,,Henryka VI" i ,,Ryszarda III", a Georga R.R. Martina do napisania ,,Pieśni Lodu i Ognia", szerzej znanej jako ,,Gra o Tron". W książce Jonesa cenię to, że skupia się na ludziach, którzy sprawili, że studiowanie Wojny Dwóch Róż było tak przyjemne. Od Henryka VI i jego żony Małgorzaty z Anjou po synów Ryszarda, Edwarda IV, Ryszarda III i Jerzego, księcia Clarence. Są też postacie, które działają samotnie i za kulisami, jak Warwick „Twórca Królów”, Margaret Beaufort oraz ostateczny zwycięzca, Henryk VII. Danowi Jonesowi udało się stworzyć fantastyczną relację historyczną z Wojny Dwóch Róż, jednocześnie tworząc książkę, która jest niezwykle wciągająca i ciekawa. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ w tym okresie (obejmującym trzy pokolenia) było tak wiele różnych postaci, że łatwo się zgubić. Jak już wspomniałem, potrzeba dużo miłości do historii, żeby pisać w sposób tak zajmujący i tę miłość widać tutaj na każdej stronie.
Potrzeba dużo talentu i pasji do historii, żeby pisać o niej w ten sposób. Dla tych, którzy nie wiedzą, Wojna Dwóch Róż to okres w historii Anglii, w którym dwie czołowe rodziny walczyły o angielską koronę przez ponad 50 lat i rzuciły naród na kolana; po zakończeniu rozlewu krwi dynastia Tudorów (do której należy obecny król Anglii) zyskała na znaczeniu. Wydarzenia Wojny...
więcej Pokaż mimo to