-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
Potrzeba dużo talentu i pasji do historii, żeby pisać o niej w ten sposób. Dla tych, którzy nie wiedzą, Wojna Dwóch Róż to okres w historii Anglii, w którym dwie czołowe rodziny walczyły o angielską koronę przez ponad 50 lat i rzuciły naród na kolana; po zakończeniu rozlewu krwi dynastia Tudorów (do której należy obecny król Anglii) zyskała na znaczeniu. Wydarzenia Wojny Dwóch Róż zainspirowały Williama Szekspira do napisania dwóch znakomitych dzieł: ,,Henryka VI" i ,,Ryszarda III", a Georga R.R. Martina do napisania ,,Pieśni Lodu i Ognia", szerzej znanej jako ,,Gra o Tron". W książce Jonesa cenię to, że skupia się na ludziach, którzy sprawili, że studiowanie Wojny Dwóch Róż było tak przyjemne. Od Henryka VI i jego żony Małgorzaty z Anjou po synów Ryszarda, Edwarda IV, Ryszarda III i Jerzego, księcia Clarence. Są też postacie, które działają samotnie i za kulisami, jak Warwick „Twórca Królów”, Margaret Beaufort oraz ostateczny zwycięzca, Henryk VII. Danowi Jonesowi udało się stworzyć fantastyczną relację historyczną z Wojny Dwóch Róż, jednocześnie tworząc książkę, która jest niezwykle wciągająca i ciekawa. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ w tym okresie (obejmującym trzy pokolenia) było tak wiele różnych postaci, że łatwo się zgubić. Jak już wspomniałem, potrzeba dużo miłości do historii, żeby pisać w sposób tak zajmujący i tę miłość widać tutaj na każdej stronie.
Potrzeba dużo talentu i pasji do historii, żeby pisać o niej w ten sposób. Dla tych, którzy nie wiedzą, Wojna Dwóch Róż to okres w historii Anglii, w którym dwie czołowe rodziny walczyły o angielską koronę przez ponad 50 lat i rzuciły naród na kolana; po zakończeniu rozlewu krwi dynastia Tudorów (do której należy obecny król Anglii) zyskała na znaczeniu. Wydarzenia Wojny...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jakieś cztery lata temu, gdy po raz pierwszy czytałem ,,Mistrza i Małgorzatę", z ulgą odłożyłem dzieło Bułhakowa na półkę, myśląc przy tym, że jeszcze nigdy nie czytałem książki równie nudnej. W międzyczasie kartkowałem ją, pomijałem wiele fragmentów, tracąc coraz więcej z tego arcydzieła. Odłożyłem ją więc z ulgą. Ale było coś w ,,Mistrzu i Małgorzacie", że ciągnęło mnie z powrotem - wróciłem więc kilka miesięcy później, tym razem w pełni ją doceniając. Z książką ,,Sto lat samotności" było inaczej, ponieważ pokochałem ją od razu. Ale - tak jak "Mistrz i Małgorzata" - dzieło Marqueza miało w sobie coś magnetycznego, coś, co kazało mi wracać. No i wróciłem, by pokochać je jeszcze bardziej. Stała się - obok "Władcy Pierścieni" - książką mojego życia. I choć Marquez miał swoich licznych naśladowców np. Salmana Rushdiego, Bernièresa i Olgę Tokarczuk, to żaden z nich nie zdołał mu dorównać.
"Sto lat samotności" nie jest łatwą lekturą, nie jest to bowiem typowa powieść, a jej czytanie wymaga uruchomienia pewnej poetyckiej wrażliwości, ze względu na jej subtelność. To prawda, że nie ma tu głównego bohatera, a powieść dotyczy wielu pokoleń, ale znajdujemy tu ogrom postaci, z którymi zaczyna nas łączyć jakaś niewytłumaczalna więź emocjonalna - jak choćby z poczciwym Melquiadesem. Wydarzenia realistyczne płynnie przenikają się z wydarzeniami magicznymi (to właśnie słynny realizm magiczny). Pod magią ukryty jest jednak bieg latynoamerykańskiej historii, wojny domowe, plutony egzekucyjne. Sprawia to, że w połączeniu z realizmem magicznym powieść przypomina narkotyczny sen, albo równą pochyłą, z której postacie nie mogą uciec.
Jakieś cztery lata temu, gdy po raz pierwszy czytałem ,,Mistrza i Małgorzatę", z ulgą odłożyłem dzieło Bułhakowa na półkę, myśląc przy tym, że jeszcze nigdy nie czytałem książki równie nudnej. W międzyczasie kartkowałem ją, pomijałem wiele fragmentów, tracąc coraz więcej z tego arcydzieła. Odłożyłem ją więc z ulgą. Ale było coś w ,,Mistrzu i Małgorzacie", że ciągnęło...
więcej mniej Pokaż mimo to
Oto przykład powieści idealnej. Takiej, do której chce się wracać - raz za razem, bo za pierwszym nie da się jej objąć całkowicie. Jej klimat, jej fabuła... Nie zmieniłbym tu ani jednego zdania, ani jednego słowa. Bo tu jest wszystko. Także fascynująca filozofia, fascynująca koncepcja. Czytając, odrywamy się od przyziemnych spraw, wzlatujemy w górę, jak Małgorzata w drodze na bal u Szatana. Tracimy kontakt z rzeczywistością, chwytając coś nieuchwytnego. To jak słuchanie po raz pierwszy ,,Stairway to heaven" Led Zeppelin.
To ekstrawagancka rosyjska alegoria, to dorosła „Alicja w Krainie Czarów”, pękająca w szwach od psot, ciemności i hałasu. Duchy Fausta i Dantego musiały siedzieć na ramionach Bułhakowa, gdy ten niestrudzenie pracował nad swoim arcydziełem. ,,Mistrz i Małgorzata" cudem przetrwała i cudem przedostała się ze stalinowskiej Rosji, z której nic nie miało prawa się przedostać, jakby interwencję podjął sam Bóg. A skoro mowa o Bogu... Bułhakow przedstawił tu bardzo specyficzną, dla niektórych pewnie trudną do zniesienia teologię. Sugeruje, że to, co wydaje się złem, dziełem samego szatana, jest w istocie zamaskowanym dziełem Boga. Carl Jung, nazwał to Cieniem i pojmował go jako integralną część boskości.
Oto przykład powieści idealnej. Takiej, do której chce się wracać - raz za razem, bo za pierwszym nie da się jej objąć całkowicie. Jej klimat, jej fabuła... Nie zmieniłbym tu ani jednego zdania, ani jednego słowa. Bo tu jest wszystko. Także fascynująca filozofia, fascynująca koncepcja. Czytając, odrywamy się od przyziemnych spraw, wzlatujemy w górę, jak Małgorzata w drodze...
więcej mniej Pokaż mimo toDebiutancki zbiór opowiadań Stasiuka pokazuje dobitnie, że autor nie wiedział jeszcze, jakie ścieżki artystyczne obrać. W końcu jest to książka zupełnie inna od pozostałych tegoż autora. A mimo to, autorowi udało się stworzyć książkę na wysokim poziomie, chociaż pisarz z perspektywy czasu nisko ocenia "Mury Hebronu". Chciał wślizgnąć się do polskiej literatury drzwiami kuchennymi. W rezultacie powstał zbiór dość nierówny, niepozbawiony wad. Mamy tutaj np. całkiem bezbarwną ,,Centurię". Wkrótce potem następuje jednak porywająca "Opowieść jednej nocy" - spowiedź złodzieja, opowiadanie najdłuższe i zdecydowanie najciekawsze, które podwyższa ogólny poziom dzieła. Autor nie stara się złodzieja usprawiedliwiać, ale wysłuchuje go i próbuje zrozumieć jego punkt widzenia. Książka oparta jest na mocnym, ale nieco upiększonym stylu, który sprawia, że ,,Mury Hebronu" są autentyczne, a jednocześnie - niestety - pozostajemy nieco zdystansowani, bo autor nie chce całkowicie zrezygnować ze stylu "literackiego".
Debiutancki zbiór opowiadań Stasiuka pokazuje dobitnie, że autor nie wiedział jeszcze, jakie ścieżki artystyczne obrać. W końcu jest to książka zupełnie inna od pozostałych tegoż autora. A mimo to, autorowi udało się stworzyć książkę na wysokim poziomie, chociaż pisarz z perspektywy czasu nisko ocenia "Mury Hebronu". Chciał wślizgnąć się do polskiej literatury drzwiami...
więcej mniej Pokaż mimo to
"W kraju takim jak Gont czy Enlady, gdzie gęsto od czarowników, można nieraz widzieć chmurę deszczową błądzącą wolno z miejsca na miejsce w różnych kierunkach, przetaczaną przez jedno zaklęcie ku następnemu, aż wreszcie zostanie wypchnięta na morze, gdzie może się spokojnie wypadać."
"Czarnoksiężnik z Archipelagu" był balsamem dla mojej duszy, wystarczyło po prostu popłynąć z prądem książki. Ursula Le Guin pisze piękną prozą, dzięki której lektura jest jak wejście do mitycznego snu pełnego pięknych widoków, dźwięków i zapachów. Czerpie z taoizmu, którym była zafascynowana. Powieść była pierwszą wydaną w Polsce powieścią fantasy, z tego względu, że została doceniona przez Stanisława Lema, który prowadził wtedy serię "Stanisław Lem poleca".
To nie jest typowa fantasy. Przede wszystkim nie skupia się w takim stopniu na budowaniu świata, ale bardziej na postaciach - to alegoryczna opowieść o ich dojrzewaniu, o walce z lękiem. Jest powolna, brakuje w niej epickich bitew, wojen, ale jest w niej spokojna mądrość. Wydaje się, że każda strona ma coś do powiedzenia, a wszystkie szczegóły łączą się w pewnej harmonii. Czarodzieje nie tylko coś wiedzą, oni rozumieją. Szanuje się ich za mądrość, a nie za potęgę. Nie używają swojej mocy tylko dlatego, że ją mają.
Szczególnie ciekawy był wątek Cienia. Walka z nim miała aspekt intymny i epicki. To była historia o walce ze złem w swoim sercu, o ratowaniu siebie. Dla mnie natomiast - kolejny dowód, że dyskryminacja fantastyki jest czymś zupełnie nieuzasadnionym. Właściwie ta dyskryminacja występuje tylko w Polsce. Na Zachodzie w latach 60 podczas debaty akademickiej czasem mówiło się równocześnie o Hemingwayu, Camusie, ale też o Tolkienie, czy Lemie.
"W kraju takim jak Gont czy Enlady, gdzie gęsto od czarowników, można nieraz widzieć chmurę deszczową błądzącą wolno z miejsca na miejsce w różnych kierunkach, przetaczaną przez jedno zaklęcie ku następnemu, aż wreszcie zostanie wypchnięta na morze, gdzie może się spokojnie wypadać."
"Czarnoksiężnik z Archipelagu" był balsamem dla mojej duszy, wystarczyło po prostu...
To moja pierwsza pozycja Olgi Tokarczuk, do której byłem nastawiony dość sceptycznie z powodu licznych, dość snobistycznych wypowiedzi autorki, a także dlatego, że nagroda Nobla od jakichś kilkunastu lat nie przedstawia dla mnie zbyt wielkiej wartości. Biorąc to wszystko pod uwagę, książka o enigmatycznym tytule "Dom dzienny, dom nocny" była dla mnie zaskakująco udana.
To imaginacyjna podróż, w której sen miesza się z jawą i w którym czas ma znaczenie zaledwie formalne. Ten narkotyczny klimat jest wspólnym mianownikiem tych wszystkich opowiadań, a raczej mianiaturek, czy szkiców opowiadań. Są one dość różnorodne stylistycznie, a przy tym dosyć spójne i przenikają się nawzajem. Autorce udało się więc stworzyć interesujący i unikalny zbiór opowiadań, łączący jakby style dwóch autorów: poetyckość Prousta z łagodną, ponadczasową szorstkością Hemingwaya. A jednocześnie nie pozostaje ona ślepa na nowe zjawiska w literaturze.
Zbiór praktycznie nie posiada fabuły, za to rewelacyjnie operuje klimatem i dynamiką. Poza tym jest trochę przygnębiający. To jedna z tych książek, do których już po przeczytaniu czuje się jakiś rodzaj sentymentu.
To moja pierwsza pozycja Olgi Tokarczuk, do której byłem nastawiony dość sceptycznie z powodu licznych, dość snobistycznych wypowiedzi autorki, a także dlatego, że nagroda Nobla od jakichś kilkunastu lat nie przedstawia dla mnie zbyt wielkiej wartości. Biorąc to wszystko pod uwagę, książka o enigmatycznym tytule "Dom dzienny, dom nocny" była dla mnie zaskakująco udana.
To...
To kontrowersyjna książka. Tak chyba najlepiej można ją określić. W latach 50, gdy się ukazała, Salingera oskarżono o deprawowanie młodzieży, zachęcanie jej do buntu, a po zabójstwie Lennona (morderca miał przy sobie jej egzemplarz),uznano ją za niebezpieczną i zaczęto wskazywać w niej fragmenty, w których główny bohater wręcz ociera się o psychopatię. Dzisiaj dla jednych - najważniejsza książka życia, dla innych - najbardziej przereklamowany klasyk.
Trochę byłem zaskoczony, patrząc na to, jak wiele osób tutaj pisze, że Holden jest irytujący i uznaje to za wadę ,,Buszującego w zbożu". Owszem, czasami jest irytujący, ale najwyraźniej niektórym nie przyszło do głowy, że Holden ma taki być. To bardzo dużo mówi o tym, jak ludzie nie potrafią wyjść z tego, co im się podoba i zrozumieć to, co miał do przekazania pisarz. Główny bohater jest cholernie przygnębiony i samotny. Ma 16 lat, a musiał patrzeć, jak umiera jego brat, został wysłany do szkoły z internatem i tęskni za siostrą, będąc jednocześnie zdradzonym przez każdy autorytet i wszystkich, którym ufa. Rozpaczliwie i desperacko próbuje dokonać powrotu do dzieciństwa, właściwie za wszelką cenę.
Przez lata od wydania pojawiło się na temat ,,,Buszującego w zbożu" mnóstwo teorii (jak często bywa w przypadku rzeczy, które osiągnęły taką popularność), z czego jedna warta jest przytoczenia. Zakłada mianowicie, że "Buszujący w zbożu" traktuje o... homoseksualizmie. Holden nie potrafi zainicjować kontaktu seksualnego z prostytutką, dużo większy nacisk kładzie na opis wyglądu mężczyzn niż kobiet, w stosunku do gejów często używa obraźliwych określeń, przesadnie reaguje, gdy Antolini dotyka jego włosów. W dalszym ciągu jest to jednak tylko teoria, jedna z wielu swoją drogą. Osobiście myślę, że zachowanie Holdena wynika bardziej z tęsknoty za niewinnością dzieciństwa. I jeszcze jedno: jest to jedna z pozycji, które chyba najlepiej oddają klimat Ameryki tamtych czasów.
Reasumując, to bardzo dobre dzieło Salingera, któremu trudno cokolwiek zarzucić. Ta pozycja o tajemniczym tytule jest prosta, ale wartościowa i niepopadająca w banał. Nie brakuje tu naprawdę dobrych momentów - szczególnie w końcówce. Ikoniczny Holden - każdy z nas chyba kojarzy słynny rysunek, przedstawiający go w jego czapce i z papierosem w ustach- jest do dziś inspiracją i wzorem dla młodych marzycieli. I chyba na tym właśnie polega jego uniwersalność.
To kontrowersyjna książka. Tak chyba najlepiej można ją określić. W latach 50, gdy się ukazała, Salingera oskarżono o deprawowanie młodzieży, zachęcanie jej do buntu, a po zabójstwie Lennona (morderca miał przy sobie jej egzemplarz),uznano ją za niebezpieczną i zaczęto wskazywać w niej fragmenty, w których główny bohater wręcz ociera się o psychopatię. Dzisiaj dla jednych -...
więcej mniej Pokaż mimo to
Po wielu realistycznych książkach lektura ,,Gwiezdnego Pyłu" była dla mnie jak czytelniczy powrót do domu. W końcu cała moja przygoda z książkami zaczęła się od fantastyki - od Tolkiena i Sapkowskiego.
Zawiedzie się ten, kto oczekuje akcji pędzącej na łeb na szyję. Jest to piękna baśń, która z niczym się nie spieszy, a mimo to wciąga. Piękna baśń dla dorosłych, z poczuciem humoru. Nie zalecałbym czytania jej przez dzieci - z powodu pewnej sceny erotycznej i z powodu tego, że bohaterowie potrafią czasem siarczyście zakląć. Osoby piszące recenzje tutaj popełniają ten błąd, że często porównują książkę do filmu. Nie ma nic złego w tym, że ktoś woli film od książki, jednak należy mieć na uwadze, co było pierwsze i że film i książka to zupełnie inne medium.
Największą zaletą Gaimana jest jego wyobrażnia, ekskapizm, tak bardzo potrzebny, gdy świat wokół wydaje się być nie do zniesienia. To nie jest ucieczka od tego świata. To ucieczka w inny świat. Gaiman ma to, co jest tak niedoceniane przez współczesnych krytyków, a co czyni ponadczasowym Szekspira, czy Dantego. Tą rzeczą jest wyobrażnia. Szekspir bez wyobraźni byłby tylko świetnym technicznie poetą, dobrym rzemieślnikiem.
Gaiman jest nam potrzebny także w dzisiejszym świecie, może zwłaszcza w dzisiejszym świecie. Kiedy mamy satelity, samoloty i teleskopy. Kiedy neurologia mówi nam, które zakamarki mózgu są odpowiedzialne za emocje, za smutek, miłość i lęk, a nawet szuka metod, jak tymi emocjami manipulować. W świecie, w którym w drzwiach stoi, gotowy do ataku, nihilizm.
Po wielu realistycznych książkach lektura ,,Gwiezdnego Pyłu" była dla mnie jak czytelniczy powrót do domu. W końcu cała moja przygoda z książkami zaczęła się od fantastyki - od Tolkiena i Sapkowskiego.
Zawiedzie się ten, kto oczekuje akcji pędzącej na łeb na szyję. Jest to piękna baśń, która z niczym się nie spieszy, a mimo to wciąga. Piękna baśń dla dorosłych, z poczuciem...
Znałem oczywiście filmy o Dzikim Zachodzie, takie jak np. ,,Pewnego razu na Dzikim Zachodzie", ale to mój pierwszy literacki western. Western z krwi i kości. Seria ,,Lonsome Dove" była w miarę znana w Polsce za sprawą miniserialu o tym samym tytule. W czasie czytania powieści ,,Na południe od Brazos" byłem zachwycony. McMurtry - chyba jedyny teksański pisarz, który stał się znany na całym świecie - wykreował niezwykle wyraziste i żywe postacie. Sama powieść jest do bólu realistyczna. Bawi, porusza i doprowadza do łez. Historia jest znakomita i znakomicie opowiedziana. McMurtry wyrwał western z gatunkowych schematów i wzniósł go na poziom sztuki wysokiej (jestem przeciwnikiem podziału kultury na ,,wysoką" i "popularną", ale tu chcę tym coś pokazać). Właściwie jest to antywestern, który ma na celu demitologizację Dzikiego Zachodu. ,,Na południe od Brazos" jest melancholijna, bo przedstawia schyłek świata kowbojów. Ale nie jest tylko melancholijna - jest też zabawna, realistyczna i budząca podziw. Całkowicie słusznie zdobyła nagrodę Pulitzera, a ja nie porafię zrozumieć, czemu nie jest wyżej ceniona i nie zajmuje wyższego miejsca, jeśli chodzi o klasyki. Czytelnicy po wydaniu powieści w 1985 roku pokochali ją, lecz widocznie nie zrozumieli zamiaru autora. Ten, który miał na celu przede wszystkim odczarowanie mitu Dzikiego Zachodu, napisał później sequel tej epickiej opowieści - "Ulice Laredo", których ton będzie już nie tylko melancholijny i schyłkowy, ale wręcz grobowy. Zrodzą się też prequele, przedstawiające wcześniejsze przygody Augustusa i Calla - ,,Szlak umrzyka" i niewydany jeszcze w Polsce ,,Comanche Moon", którego możemy się spodziewać pod koniec tego roku, lub na początku następnego.
Znałem oczywiście filmy o Dzikim Zachodzie, takie jak np. ,,Pewnego razu na Dzikim Zachodzie", ale to mój pierwszy literacki western. Western z krwi i kości. Seria ,,Lonsome Dove" była w miarę znana w Polsce za sprawą miniserialu o tym samym tytule. W czasie czytania powieści ,,Na południe od Brazos" byłem zachwycony. McMurtry - chyba jedyny teksański pisarz, który stał się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Koncepcje Asimova budzą podziw. Podziw budzi też to, w jak nietypowy, niespodziewany i inteligentny sposób rozwiązuje akcję większości swoich opowiadań, wybierając najmniej oczywistą z opcji. Tym bardziej więc dziwi schematyczność opowiadań samych w sobie. W sensie fabularnym (postacie, styl, fabuła itp.) po prostu nie jest to tak dobre jak sugerowałby status "klasyka" nadany ,,Fundacji" w science fiction. W praktyce postacie są papierowe, a każde opowiadanie jest... takie samo. W każdym mamy ten sam schemat: jednowymiarowe postacie, które służą tylko jako pionki na szachownicy autora siedzą, palą, zaangażowane są w różne negocjacje polityczne i handlowe. Doceniam pomysły autora i wiem, że gatunek SF jest o wiele bardziej zakorzeniony w swoich ideach, skupia się przede wszystkim na eksplorowaniu nowych przestrzeni, lecz ,,Fundacja" sprawia po prostu wrażenie... fabularyzowanego eseju. Oparta w dużej mierze na historii - upadek Imperium Galaktycznego - upadek Cesarstwa Rzymskiego - powieść to powracająca w kółko ta sama historia. Książka ta jest bardziej znana i podziwiana ze względu na pomysły, niż na sposób, w jaki je realizuje. Muszę powiedzieć, że wykonanie było bardzo kiepskie: charakterystyka jest słaba i wszystko wydaje się bardzo niedoskonałe. Całkowity brak poczucia solidności i realności, którego naprawdę potrzebuje twórca wyobrażonego świata. Wszystko jest tu chłodne, oddalone od czytelnika. Z naszej perspektywy przyszłe społeczeństwo Asimova wygląda absurdalnie. Panowie zażywający tabakę, palący cygara, cieszący się przynależnością do feudalnej arystokracji? Zaludnianie przyszłości mnóstwem takich ludzi wydaje się absurdalnym anachronizmem. Na pewno Asimov mógł osiągnąć więcej. Problemem były dla mnie także przewidywania Hariego Seldona. Psychohistoria jest najwyraźniej psychologią z zastosowaniem matematyki prawdopodobieństwa. W tej książce Hari jest w stanie przewidzieć polityczny kurs galaktyki na dziesiątki tysięcy lat. Dokładnie. W rzeczywistości tak dokładnie, że KILKA razy wspomniano, że przyszłość jest „planowana”, a każdy kryzys następuje w taki sposób, aby skierować przyszłość w coraz bardziej zawężające się kanały do JEDNEGO wyniku, czyli Drugiego Imperium Galaktycznego. W abstrakcyjny sposób to wszystko MOŻE ułożyć się w ten sposób, lecz wystarczy jedna osoba u władzy, jedno wydarzenie, by całkowicie zmienić bieg historii. Hari Seldon najwyraźniej nigdy wcześniej nie spotkał prawdziwych, nieprzewidywalnych ludzi. I tak od razu całe założenie mi nie odpowiada. Ponieważ polega na tym, że każda osoba, wszędzie (przynajmniej wszędzie, gdzie ma to znaczenie), będzie postępowała dokładnie doskonale (tj. w sposób przewidywalny) podczas wszystkich nadchodzących kryzysów i nigdy nie zejdzie z doskonale wytyczonej ścieżki, o której nikt nie mówi.
Koncepcje Asimova budzą podziw. Podziw budzi też to, w jak nietypowy, niespodziewany i inteligentny sposób rozwiązuje akcję większości swoich opowiadań, wybierając najmniej oczywistą z opcji. Tym bardziej więc dziwi schematyczność opowiadań samych w sobie. W sensie fabularnym (postacie, styl, fabuła itp.) po prostu nie jest to tak dobre jak sugerowałby status "klasyka"...
więcej Pokaż mimo to