-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-02-16
2023-09-05
"Człowiek tak naprawdę sam ze sobą żyje, do końca. Sam się rodzi i choćby go cała rodzina otaczała, to sam umiera. I sam sobie jest bliźnim, i przyjacielem. Nie kochasz siebie, to nikt cię nie pokocha. Nie cenisz siebie, to nikt cię szanować nie będzie. Taka prawda".
Katarzyna Ryrych... tyle powinno wystarczyć w ramach komentarza. Wybitna.
"Człowiek tak naprawdę sam ze sobą żyje, do końca. Sam się rodzi i choćby go cała rodzina otaczała, to sam umiera. I sam sobie jest bliźnim, i przyjacielem. Nie kochasz siebie, to nikt cię nie pokocha. Nie cenisz siebie, to nikt cię szanować nie będzie. Taka prawda".
Katarzyna Ryrych... tyle powinno wystarczyć w ramach komentarza. Wybitna.
2023-05-10
2023-02-26
Jakuba Małeckiego nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Nie trzeba również zachęcać do czytania jego prozy, gdyż jeśli przeczytałeś jedną książkę Małeckiego, na pewno sięgniesz po kolejne i kolejne. Może nie od razu po premierze, może trochę później, wtedy, kiedy przyjdzie na nie czas. Bo książek Pana Jakuba nie należy czytać w pośpiechu, muszą one trafić na odpowiedni moment, trzeba mieć czas, aby się w nie odpowiednio wczytać.
„Święto ognia” czekało na swoją kolej dość długo, doczekało się i przeczytane zostało wtedy, kiedy trzeba, aby w pełni docenić przekaz.
Dwie siostry, Łucja i Nastka. Jedna przed wspomnieniami ucieka w balet, druga, w swoim niepełnosprawnym ciele, tworzy swoje własne światy.
„Obie się siłujemy ze swoim ciałem i próbujemy je zmusić do czegoś, czego ono wcale nie chce, ale nie wiem, może to po prostu o to chodzi w życiu”.
Nastka, dziewczyna, a właściwie już młoda kobieta, z „porożem mózgowym” – bo porażenie nie brzmi tak dumnie, jak dumne i piękne jest poroże jelenia – obserwuje świat przez okno swojego pokoju, wnikając w umysły swoich najbliższych, taty i siostry. Nie czuje się gorsza od jej „normalnych” rówieśników. W moim przekonaniu przewyższa ich w wielu dziedzinach. Wie o tym, co się dzieje w duszy jej taty, zna jego cierpienie i miejsce, do którego ucieka, kiedy Nastka śpi. Czuje ból swojej siostry Łucji, kiedy ta, kosztem swojego zdrowia, pragnie udowodnić, że jest warta pozycji solistki w baletowym przedstawieniu, do którego premiery przygotowuje się jej zespół. Czemu aż tak bardzo jej na tym zależy? Dlaczego, nie zważając na kontuzję, na przeszywający jej ciało ból, przekraczając granice wytrzymałości, brnie do wyznaczonego przez siebie celu?
Jakub Małecki, nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni, przeniósł mnie do stworzonego przez siebie świata do tego stopnia, że czułam ból Łucji, walczyłam z nieposłusznym ciałem Nastki, przenosiłam się z tatą dziewczyn do jego sekretnego miejsca i tańczyłam wraz z nim. Wrażliwość autora, sposób patrzenia na świat i opisywanie go, w swoim niepowtarzalnym stylu sprawia, że każda z jego książek jest niepowtarzalna, nieodkładalna, nie do zapomnienia. Piszę tę recenzję miesiąc po lekturze, a emocje dalej we mnie buzują. Fakt, że po tak długim czasie wciąż o niej pamiętam, stawia „Święto ognia” na wysokim podium, a Jakuba Małeckiego na pewno nie skreślę z listy ulubionych autorów.
,,Ale ogólnie to jestem zdania, że bycie smutnym jest do niczego niepotrzebnie". Tym cytatem zakończę moją pisaninę, życząc Wam uśmiechu na twarzy.
Jakuba Małeckiego nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Nie trzeba również zachęcać do czytania jego prozy, gdyż jeśli przeczytałeś jedną książkę Małeckiego, na pewno sięgniesz po kolejne i kolejne. Może nie od razu po premierze, może trochę później, wtedy, kiedy przyjdzie na nie czas. Bo książek Pana Jakuba nie należy czytać w pośpiechu, muszą one trafić na odpowiedni...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-21
Słuchajcie, odkryłam prawdziwą perłę! Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych książek, które przeczytałam w tym roku i daję jej najwyższą notę. To książka, przy której będziecie się śmiać do łez, by za chwilę te same łzy ocierać, tym razem ze wzruszenia, nostalgii, smutku. Nie czytałam do tej pory żadnej książki Backmana, ale jeśli wszystkie są na takim poziomie, to z ogromną chęcią poznam jego pozostałą twórczość.
Ove to starszy, zrzędliwy facet, który ze wszystkimi ma na pieńku, który z zasady nie lubi ludzi, za to uwielbia porządek i to, żeby wszystko zawsze miało swoje miejsce, a ludzie trzymali się ustalonych zasad. Takich ludzi jak Ove się nie lubi, omija się ich z daleka, aby nie dostać się pod ich oskarżycielskie spojrzenia i ostry język. Ale Ove to też człowiek, który kochał. Kochał najbardziej na świecie, tak jak umiał. Dla swojej żony zmieniał swoje niezmienialne zasady, dla niej nie zawahałby się skoczyć do nieba, przynieść najjaśniej świecącą gwiazdkę i wręczyć ją z nieśmiałym uśmiechem.
„Ove nigdy nie musiał odpowiadać na pytanie, jak żył, zanim ją spotkał. Ale gdyby ktoś go o to zapytał, odpowiedziałby pewnie, że wcale nie żył”.
Ove wierzy i zna się na tym, co można zobaczyć i dotknąć. Narzędzia, stal, szkło, cement, beton. Rozumie instrukcje, rysunki techniczne, plany. Te rzeczy, które można narysować, obliczyć, stworzyć własnymi rękami.
„A jeśli nagle możesz pójść i kupić sobie wszystko, to jaką to ma wartość? Co wart jest wtedy mężczyzna?”
Kiedy Sonja umiera, umiera też wszystko, co w Ovem było najlepsze.
„Ludzie twierdzili, że Ove zawsze widział świat na czarno-biało. A ona była kolorem. Wszystkimi jego kolorami”.
Teraz świat stracił wszystkie kolory, a Ove pragnie tylko jednego; umrzeć i połączyć się z Sonją. Planuje swoją śmierć z taką dokładnością, z jaką planował życie. Zamyka wszystkie swoje ziemskie sprawy, aby ten, kto znajdzie jego martwe ciało, nie musiał się martwić, że zostawił po sobie niezałatwiona sprawy. Przygotowuje list, w którym przekazuje wszelkie wytyczne, i jest gotowy do ostatniej podróży.
Los ma jednak wobec niego nieco inne plany. Na osiedle wprowadzają się nowi mieszkańcy. Ciamajda mąż nie umie zaparkować samochodu z przyczepą, niszcząc Ovemu skrzynkę na listy, bardzo ciężarna żona i dwie dziewczynki przewracają uporządkowane życie Ovego do góry nogami, odwlekając tak dokładnie i ze wszystkimi szczegółami zaplanowaną śmierć. I jakby wszystkiego było mało, przypałętał się obdarciuch kot i za nic na świecie nie chce odejść! Jak w takich warunkach człowiek ma spokojnie umrzeć?! No nie da się i już! A może to Sonja, tak jak kiedyś za życia, tak i teraz próbuje dać Ovemu jeszcze trochę radości z życia na ziemi, mimo jego głębokiego sprzeciwu? Bo ona przecież tam z nieba widzi więcej, niż ci, którzy pozostali w nieutulonym żalu tu, na ziemi.
„Mężczyzna imieniem Ove” to prawdziwy rarytas, bardzo chciałabym, abyście mieli okazję ją przeczytać. Niezwykle zabawna i niezwykle emocjonująca to była lektura. O miłości, o stracie, o przyjaźni, o życiu i o śmierci. U mnie na półce z ulubionymi i do wracania, kiedy będę chciała ponownie posłuchać mądrości zrzędliwego Ovego. Bo All you need is Ove!
Słuchajcie, odkryłam prawdziwą perłę! Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych książek, które przeczytałam w tym roku i daję jej najwyższą notę. To książka, przy której będziecie się śmiać do łez, by za chwilę te same łzy ocierać, tym razem ze wzruszenia, nostalgii, smutku. Nie czytałam do tej pory żadnej książki Backmana, ale jeśli wszystkie są na takim...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-12
Nie zdarza mi się zbyt często płakać przy czytaniu / słuchaniu książek. Mogę policzyć na palcach jednej ręki takie wydarzenia. A tu płakałam. Nie jestem osobą chodzącą do kościoła, nie uznaję tej instytucji, nie uważam zawodu księży za zawód zaufania publicznego. Świadomie używam tu słowa „zawód”, gdyż nigdy nie spotkałam księdza z powołania, który byłby wzorem dla młodzieży, za którego głosem i mądrością chciałabym podążyć. Gdybym jednak w swoim życiu spotkała księdza Jana Kaczkowskiego lub jemu podobnych, jest duża szansa, że zmieniłabym zdanie. Bo kościół nie ma dla mnie nic wspólnego z wiarą, miłością, szacunkiem i szerzeniem dobra.
Ksiądz Kaczkowski był wyjątkowy, a przez to nielubiany i lekceważony przez swoich zwierzchników. Jego podejście do życia, wiary, ludzi było tym, czym powinni kierować się nie tylko księża, lecz my wszyscy.
„Johnny” to niezwykle wzruszająca opowieść Patryka Galewskiego, recydywisty, który dzięki księdzu Kaczkowskiemu odnalazł swoją drogę w życiu. A to nie jedyna duszyczka uratowana przez księdza Jana.
„Gdyby ktoś mnie zapytał, jaka rzecz jest symbolem moich życiowych wyborów, to odpowiedziałbym, że petarda. Bo moja kariera przestępcy rozpoczęła się od włamania do kiosku z petardami i fajerwerkami. Przez petardy zostałem przestępcą, aż pewnego dnia poznałem kulawego i prawie ślepego klechę, którego najsłynniejszym tekstem jest ten o życiu na pełnej petardzie. Bomba, prawda?”
Patryk opowiedział swoją historię Maciejowi Kraszewskiemu, ten ubrał to w słowa i w ten sposób powstała ta historia niezwykłej przyjaźni przestępcy i księdza. Przyjaźni, która przetrwała mimo wszystkich kłód, jakie życie waliło im pod nogi i trwała do samego końca, dopóki śmierć ich nie rozłączyła.
Z kart tej powieści wyłania nam się postać osoby, która mimo sutanny, potrafiła zjednać sobie przychylność chłopaków z zawodówki, mięśniaków, których zwykle omija się na ulicy ze strachem, zmobilizować ich do pomocy umierającym w puckim hospicjum, które Johnny stworzył od podstaw, i za które walczył całym sobą, niekoniecznie konwencjonalnymi metodami. To również nie przysparzało mu sympatii jego przełożonych.
Bardzo chciałabym mieć jeszcze szansę na spotkanie w swoim życiu takiego człowieka, jakim był ksiądz Jan Kaczkowski, niestety takich ludzi już chyba nie produkują.
Książkę wysłuchałam w formie audiobooka, czytanego przez autora. Wiem jednak, że przy najbliższej mojej bytności w Polsce udam się do najbliższej księgarni i kupię ją w papierze. Muszę ją mieć na półce, chcę do niej wracać. A Was chcę zachęcić do lektury, jestem pewna, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Nie zapomnijcie tylko zaopatrzyć się w chusteczki, będą Wam potrzebne!
Nie zdarza mi się zbyt często płakać przy czytaniu / słuchaniu książek. Mogę policzyć na palcach jednej ręki takie wydarzenia. A tu płakałam. Nie jestem osobą chodzącą do kościoła, nie uznaję tej instytucji, nie uważam zawodu księży za zawód zaufania publicznego. Świadomie używam tu słowa „zawód”, gdyż nigdy nie spotkałam księdza z powołania, który byłby wzorem dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-10
Wiem, że już po świętach, ale są autorzy, którzy, nawet kiedy wydają książkę w klimacie świątecznym, robią to w taki sposób, że czyta się je cudownie zawsze, czy to zimą, czy latem, czy wiosną, a jesienią nawet najlepiej. Rozgrzewają serce, wywołują uśmiech, robi się nam milusio i cieplusio. Do takich autorów zaliczam Jagnę Kaczanowską. W jakiś sposób zawsze mnie wzrusza, a w książkach, gdzie zwierzęta stają się przyczynkiem zmian w życiu bohaterów, szczególnie.
Każdy, kto kocha zwierzęta, wie, że życie bez nich jest smutne i niepełne. Nie ma znaczenia czy dzielisz dom z psem, kotem, świnką morską, chomikiem czy rybką, stają się one członkami rodziny i już nie wyobrażasz sobie bez nich życia.
„I przemówiły ludzkim głosem” to siedem opowiadań, które łączy miejsce, postać właściciela sklepu zoologicznego i gabinet weterynaryjny. Bohaterowie są różni, a każdy z nich boryka się z innymi problemami. Poznamy chłopca zmagającego się z ciężką chorobą, któremu umiera jego najlepszy przyjaciel, chomik. Tatuś, pragnąc oszczędzić mu bólu, szczególnie w Wigilię, przemierza miasto, szukając podobnego. Może chłopczyk się nie zorientuje? Może to jednak będą szczęśliwe święta?
Wejdziemy do domu pogrążonego w żałobie po stracie męża i taty, gdzie w wannie pływa żywy karp, a dzieci po raz pierwszy od śmierci taty są radosne i nawet nadają rybie imię. Ten karp na pewno nie skończy jako jedna z potraw na wigilijnym stole. Jego historia będzie zgoła inna.
Znajdziecie tu również historię chłopca, którego ogromy, ponoć unikalny i przepiękny (ja nie wiem, ja się brzydzę i śmiertelnie boję 😊) pająk ptasznik łamie sobie jedną z nóżek. Czy ona odrośnie? Czy zachwyt pana doktora weterynarii na widok takiego okazu przekona mamę chłopca, że pająki mogą być piękne? Mnie by nie przekonał 😊
Czy Jarek, dzięki swojej nowo odkrytej pasji do podglądania ptaków, znajdzie przyjaciół i akceptację?
Siedem opowiadań, siedem gorzko – słodkich historii, nie przesłodzonych, nie banalnych, nie głupiutkich, tylko po prostu życiowych. Do przeczytania, do zatrzymania się na chwilę, do pomyślenia i przemyślenia.
Nie macie jeszcze swojego zwierzaka? Pomyślcie, jaki byłby dla Was odpowiedni, przygarnijcie, dajcie dom, a zobaczycie, jak zmieni się Wasze życie. Pamiętajcie jednak, że zwierzę to nie zabawka, nie można go oddać, kiedy się Wam znudzi. Zwierzęta są niezwykle mądre i wrażliwe, nie krzywdźmy ich.
A więc moi drodzy: kanapa, kocyk i książka! Możecie dodać kubek herbaty, filiżankę kawy, kieliszek wina, czy co tam sobie życzycie i ogrzejcie się, czytając „I przemówiły ludzkim głosem”.
Wiem, że już po świętach, ale są autorzy, którzy, nawet kiedy wydają książkę w klimacie świątecznym, robią to w taki sposób, że czyta się je cudownie zawsze, czy to zimą, czy latem, czy wiosną, a jesienią nawet najlepiej. Rozgrzewają serce, wywołują uśmiech, robi się nam milusio i cieplusio. Do takich autorów zaliczam Jagnę Kaczanowską. W jakiś sposób zawsze mnie wzrusza, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-07
Marcin Szczygielski zajmuje jedną z najwyższych pozycji mojego prywatnego rankingu autorów, których twórczość uwielbiam nie tylko ze względu na treści przekazywane w ich utworach, ale przede wszystkim za szacunek dla swoich czytelników, szczególnie tych młodych. Szczygielski podejmuje w swoich książkach tematy trudne, robi to jednak w taki sposób, że przekaz doskonale trafia do młodego czytelnika. Ba! Trafia również do starszego i całkiem starego, który przeczytał w swoim życiu tysiące książek i wydaje mu się, że nic go już zaskoczyć nie może (to o mnie 😊).
„Arka czasu” to opowieść o Rafale i jego wielkiej ucieczce od kiedyś przez wtedy do teraz i wstecz. Dlaczego tak? Pozostawię Was z tym pytaniem, gdyż naprawdę chciałabym zaintrygować Was na tyle, abyście sięgnęli po tę pozycję.
Rafał ma osiem lat, no dobrze, prawie dziewięć i mieszka w Dzielnicy ze swoim dziadkiem. Ciężko tu znaleźć przyjaciół, z Dzielnicy bez przerwy znikają ludzie, czy wyprowadzają się gdzieś, gdzie żyje się lepiej? Tego Rafał nie wie. Rafał nie chodzi do szkoły, bo w Dzielnicy ich nie ma. Wszystkiego, co chłopiec wie, nauczył się od dziadka, który zarabia na (prze)życie grą na skrzypcach. To najcenniejsza rzecz, jaką posiadają. Czasami Rafał mu towarzyszy, jednak nie zawsze jest to bezpieczne.
Jakie to szczęście, że w Dzielnicy jest BIBLIOTEKA. Trzeba być bardzo ostrożnym i nie dać się złapać, kiedy się tam idzie, ale Rafał mam już w tym wprawę. To książki dotrzymują mu towarzystwa, kiedy dziadek pracuje, a on nie może wyjść sam z domu. Biblioteka to dla chłopaka jedno z najważniejszych miejsc na mapie Dzielnicy. Kiedy pani bibliotekarka poleca mu „Wehikuł czasu”, Rafał nie może wiedzieć, że ta właśnie książka zapoczątkuje wielkie zmiany w jego życiu.
My dorośli domyślimy się bardzo szybko, czym jest Dzielnica, kim jest Rafał, jego dziadek i inni jej mieszkańcy. Młodemu czytelnikowi być może trzeba będzie trochę nakreślić tło historyczne z tym związane. „Arka czasu” przedstawia nam historię widzianą oczami ośmioletniego dziecka, co dla mnie osobiście było niezwykle emocjonalnym przeżyciem. To jak Rafał radził sobie z przeciwnościami losu, kiedy w pewnym momencie zdany był tylko na siebie, mimo że autor ujął to w sposób zrozumiały dla młodego odbiorcy, we mnie, starej babie wywoływało dreszcze strachu.
Marcin Szczygielski jest dla mnie niekwestionowanym mistrzem tworzenia historii dla młodych czytelników. My, dorośli znajdziemy w nich coś, o czym często zapominamy w naszym zabieganym życiu dużych ludzi, a mianowicie radość bycia dzieckiem, umiejętność cieszenia się każdym dniem i ekscytację z odkrywania kolejnych sekretów życia.
Jeśli macie w swoim otoczeniu dzieciaki, młodzież lubiącą czytać, koniecznie podsuńcie im książki Marcina Szczygielskiego. Gwarantuję Wam, że to będzie sukces. I nie, nikt mi nie zapłacił za te peany na cześć autora 😊 On po prostu na to zasługuje.
Marcin Szczygielski zajmuje jedną z najwyższych pozycji mojego prywatnego rankingu autorów, których twórczość uwielbiam nie tylko ze względu na treści przekazywane w ich utworach, ale przede wszystkim za szacunek dla swoich czytelników, szczególnie tych młodych. Szczygielski podejmuje w swoich książkach tematy trudne, robi to jednak w taki sposób, że przekaz doskonale...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-27
BRAWO! Wielkie BRAWO! Cudowna książka, przepiękna historia, z rodzaju tych, które toczą się niespiesznie, a dają tyle rozkoszy czytelniczej, że chce się więcej i więcej, i jeszcze trochę.
Hrabia Rostow dostaje areszt domowy, dożywotni, należy zaznaczyć. Ma zamieszkać w malutkiej klitce hotelu Metropol. Zostaje pozbawiony wszystkiego - majątku, swobody, wolności. Nikt jednak nie zdoła pozbawić go tego, co najważniejsze - człowieczeństwa i zwykłej ludzkiej dobroci. Dzięki swojej osobowości całkiem znośnie odnajduje się w nowej dla siebie rzeczywistości, oswaja ją i czerpie z niej to, co najlepsze. Delektuje się posiłkami, a my dostajemy ślinotoku i oczami wyobraźni widzimy piękne potrawy, prawie czujemy ich smak, pragniemy usiąść z Rostowem przy stole i dzielić z nim te chwile. Niejedna kobieta chciałaby dzielić z nim nie tylko chwile przy stole, zapewniam Was.
To piękna książka, którą należy smakować, którą trzeba się delektować, i która zostanie w pamięci na długo. W mojej na pewno.
BRAWO! Wielkie BRAWO! Cudowna książka, przepiękna historia, z rodzaju tych, które toczą się niespiesznie, a dają tyle rozkoszy czytelniczej, że chce się więcej i więcej, i jeszcze trochę.
Hrabia Rostow dostaje areszt domowy, dożywotni, należy zaznaczyć. Ma zamieszkać w malutkiej klitce hotelu Metropol. Zostaje pozbawiony wszystkiego - majątku, swobody, wolności. Nikt jednak...
2022-05-06
Kiedy zaczynam czytać książkę Anety Jadowskiej, zauważam dziwne zjawisko, odklejam się od rzeczywistości i całą sobą przenoszę się do świata przez niej stworzonego. Kiedy na chwilę odkładam lekturę bardzo mnie dziwi, że świat za oknem jest taki zwyczajny, a kiedy kończę książkę, jest mi bardzo trudno wrócić do realnego życia. Tak działa na mnie twórczość autorki, świat stworzony w jej wyobraźni, która wydaje się być nieograniczona.
Nie inaczej było, kiedy rozpoczęłam lekturę „Afery na tuzin rysiów” i spotkałam się z Nikitą i jej niezwykłymi sąsiadami. A Wars, z jego nieprzewidywalną magią i napadami czkawki okazał się miejscem, w którym poczułam się jak w domu.
Nikita, po opuszczeniu Zakonu Cieni, przewartościowuje swoje życie i próbuje odnaleźć swoje miejsce w Warsie. Przyjmując zlecenie swojego sześcioletniego sąsiada, zmiennokształtnego rysia Michasia, nie ma pojęcia, że prawdopodobnie zyskuje nową rodzinę i przyjaźń na dobre i złe. Na razie jednak musi odnaleźć tych, którzy porwali tatusia i wujków jej małego sąsiada. Odnaleźć i ukarać w taki sposób, aby nigdy więcej nie przyszło im do głowy skrzywdzić kogokolwiek z bliskiego otoczenia Nikity. Michaś ufa jej bezgranicznie, a Nikita zrobi wszystko, aby tego zaufania nie zawieść. W końcu zapłacił jej wszystkimi swoimi oszczędnościami ze świnki skarbonki, a także najlepszym na świecie sernikiem swojej mamusi.
Wspaniale wykreowany świat Anety Jadowskiej z jego fantastycznymi mieszkańcami jest tym, co mnie odpręża i bawi. Poczucie humoru, wyobraźnia, która nie zna granic, umiejętność wzbudzania emocji, wielowymiarowe postacie, to cechy charakterystyczne twórczości Pani Anety, to również przepis na bardzo dobrą literacką przygodę. Nudy nie doświadczycie, za to zawrót głowy gwarantowany
😊
Kiedy zaczynam czytać książkę Anety Jadowskiej, zauważam dziwne zjawisko, odklejam się od rzeczywistości i całą sobą przenoszę się do świata przez niej stworzonego. Kiedy na chwilę odkładam lekturę bardzo mnie dziwi, że świat za oknem jest taki zwyczajny, a kiedy kończę książkę, jest mi bardzo trudno wrócić do realnego życia. Tak działa na mnie twórczość autorki, świat...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-30
Wstyd to bardzo destrukcyjne uczucie. Potrafi zniszczyć życie, może je przewrócić do góry nogami, może również zmienić życie naszych bliskich, bądź też innych osób. Ze wstydem da się żyć, ale nie jest łatwo. Kiedy wstyd powstrzymuje nas od mówienia prawdy, bądź prowadzi do jej zatajenia, może to w destrukcyjny sposób wpłynąć na przyszłość innych osób, niekoniecznie blisko z nami związanych. Ze wstydu milczymy albo próbujemy wstyd zagadać. Ale on zawsze w nas siedzi. Doświadczyliście kiedyś tego uczucia? Z całą pewnością tak, każdy z nas się wstydził, być może za siebie, a może za kogoś nam bliskiego, być może wstydziliśmy się również sami przed sobą. To nie jest emocja z gatunku miłych i przyjemnych, o nie.
Julia Karlińska, była policjantka, teraz nauczycielka historii i matka nastoletnich bliźniaków, odwiesiła swój mundur po tragicznej śmierci swojego męża, również policjanta. Był czas, kiedy próbowała się dowiedzieć, kim był sprawca wypadku, jednakże ta sprawa do tej pory pozostała niewyjaśniona.
Kiedy w Śmierszynie ginie Sławomir Nowak, profesor matematyki, a potem jeden z jej synów, ponownie budzi się jej instynkt śledczy. Czy sprawa śmierci jej męża i obecne wydarzenia mogą się łączyć? Do czego zaginieni wstydzili się przyznać tak bardzo, że doprowadziło to do ich śmierci? Czy Karli uda się powiązać nitki przeszłości, a te doprowadzą ją do prawdy? Czy ona również będzie miała powody do wstydu?
Robert Małecki stworzył thriller kryminalny, od którego dusznej atmosfery i nam będzie duszno. Emocje będą nas oplatać niczym pajęczyna i ciężko nam będzie się z nich wyplątać. Będzie nam źle i będziemy odczuwać wstyd, strach, zażenowanie, smutek, tylko radości nie będzie tam zbyt wiele.
Świetnie zaplanowana intryga, gdzie każde, nawet najmniejsze wydarzenie, ma znaczenie. Nie ma we „Wstydzie” niczego co zbędne, przegadane, denerwujące. Wyraziste charaktery, buzujące emocje, duszność, niepokój, to przepis na rewelacyjny thriller. Małecki zamieszał w swoim tygielku i uwarzył nam strawę godną mistrza. Zaskakuje mnie za każdy razem, kiedy sięgam po jego nową książkę. A to jest ogromny komplement 😊 „Wstyd” to dziesiąta książka w karierze Roberta Małeckiego, a mnie apetyt na jego twórczość wciąż nie mija. Bardzo jestem ciekawa, czym zaskoczy mnie w kolejnej powieści.
Warto również zwrócić uwagę na okładkę, chociaż wiadomo nie od dziś, że nie należy oceniać książki po tejże. Ale jak tu nie oceniać, kiedy się widzi taki majstersztyk?
Nie wstydzę się napisać, że „Wstyd” to kolejna rewelacyjna książka Roberta Małeckiego. Autor również nie ma powodu do wstydu. Brawo!
Wstyd to bardzo destrukcyjne uczucie. Potrafi zniszczyć życie, może je przewrócić do góry nogami, może również zmienić życie naszych bliskich, bądź też innych osób. Ze wstydem da się żyć, ale nie jest łatwo. Kiedy wstyd powstrzymuje nas od mówienia prawdy, bądź prowadzi do jej zatajenia, może to w destrukcyjny sposób wpłynąć na przyszłość innych osób, niekoniecznie blisko z...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-27
„Nie wszyscy wierzą w to, że czas istnieje. Niektórzy uważają, że stworzyli go ludzie, a jeszcze inni powiadają, że po prostu nadali imię czemuś, czego ani nazwać, ani opisać się nie da. Są tacy, którzy śledzą czas lub to, co im się wydaje, że jest czasem. Inni nie zawracają sobie tym głowy, bo wiedzą, że to co jest, było i będzie, to naprawdę jedno i to samo”.
Kiedy przeczytałam „Florentynę od kwiatów,” wiedziałam, że to dopiero początek niezwykłej przygody i pięknej przyjaźni z autorką. Czekałam niecierpliwie na kolejną opowieść, wiedząc, że kiedy już wpadnie w moje ręce, nic mnie od niej nie odciągnie. Nic, oprócz pracy, niestety ☹
Powrót do świata Florentyny i Nadziei, to jak powrót do miejsc, które się kocha, i do których się tęskni, kiedy jest nam źle. Do miejsc, gdzie czas się zatrzymuje, gdzie otacza nas mnóstwo roślin, zwierząt i miłości. Niestety, nawet w Sokołowie przydarzyć się może zło. W lasach budzi się coś złowieszczego, czują to zwierzęta i ludzie otwarci na mowę przyrody.
Nadzieja rozumie zwierzęta jak nikt inny, rozmawia z nimi, odczuwa ich emocje. Nic więc dziwnego, że na kierunek swoich studiów wybiera weterynarię, a jej dom wypełniony jest zwierzakami. I nie myślcie, że są to tylko miłe kotki czy kochane pieski. Znajdzie się tam miejsce i dla świnki, i dla lisa, i dla sowy, i dla innych dzikich stworzeń, które w obecności Nadziei zamieniają się w potulne przytulaski. Czy to wszystko wystarczy, żeby nadzieja czuła się szczęśliwa? Czy to, że odczuwa ból zwierząt, którymi się opiekuje, nie sprawi, że jej życie również będzie pełne bólu? Czy w mrocznej Puszczy Białowieskiej odnajdzie swoje szczęście? A może szum i drżenie ćmich skrzydeł sprawią, że jej serce rozpadnie się na kawałki, jak kiedyś, dawno temu, przepowiedziała jej Cyganka?
„Nadzieja od zwierząt” to wspaniała gawęda pełna magii i szeptów przeszłości. Ukoi serce, ale nie zabraknie w niej również chwil grozy i smutku. Ot, życie po prostu, ze wszystkimi jego blaskami i cieniami.
Chcecie poczuć trochę tej magii, wejść do świata flory i fauny, zajrzeć do przeszłości, która zagra Wam melodię starych baśni i wierzeń? Weźcie więc do ręki książkę Pani Agnieszki, a po jej przeczytaniu wybierzcie się do lasu i wsłuchajcie się w to, co ma Wam do powiedzenia.
Pani Agnieszko, bardzo dziękuję za emocje i za chwile wyciszenia. Za przypomnienie mi jak piękny i jak kruchy zarazem, jest nasz świat. Nie chciałabym, jak Nadzieja, odczuwać bólu naszym braci mniejszych, to by mnie pewnie zabiło, ale bardzo chciałabym żyć w otoczeniu zwierząt, gdzieś w środku lasu, w ciszy i spokoju. To marzenie pewnie się nie spełni, więc pozostanę przy swoim kociaku i ogródku, gdzie ładuję moje baterie.
„Nie wszyscy wierzą w to, że czas istnieje. Niektórzy uważają, że stworzyli go ludzie, a jeszcze inni powiadają, że po prostu nadali imię czemuś, czego ani nazwać, ani opisać się nie da. Są tacy, którzy śledzą czas lub to, co im się wydaje, że jest czasem. Inni nie zawracają sobie tym głowy, bo wiedzą, że to co jest, było i będzie, to naprawdę jedno i to samo”.
Kiedy...
2022-04-21
„Neuroblastoma, guz, przerzuty, krwotok, ból, onkologia, pęknięcie, przeszczep, chemia, szpital, nowotwór, czas”.
Dwanaście wyrazów, jak dwanaście uderzeń zegara. Dwanaście wyrazów, które zmienią życie na zawsze. Może to życie będzie nam dane przeżyć, mimo wszystko, może jednak skończy się wraz z dwunastym wybiciem zegara?
„A gdybym rzuciła się jej do gardła i zatkała usta? Czy gdyby te słowa nigdy nie zostały wypowiedziane, guza by nie było?” Czy czyjaś córka nadal by żyła, gdyby te słowa nie zostały wypowiedziane? Czy czyjś syn cieszyłby się życiem, gdyby jego matka zdążyła na czas zatkać usta lekarzowi?
Natasza Socha wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do świata, którego bardzo bałam się poznać. Świata bólu i nadziei, świata płaczu i radości z małych rzeczy, świata, którego ani ja, ani żadna inna matka, nie powinna poznać. A jednak on istnieje, a walka w nim toczy się każdego dnia, o każdej godzinie, w każdej sekundzie. Minuty mogą zadecydować o sukcesie bądź porażce. Rak – tego słowa boimy się wszyscy. A przerażenie jest jeszcze straszniejsze, kiedy w jednym zdaniu słowo rak łączy się ze słowem dziecko.
"Do wszystkich ludzi, których denerwuje padający deszcz, zbyt głośno szeleszcząca gazeta czy spóźniający się tramwaj. Do tych ludzi, którzy kłócą się o nic. Lub o włosy kota na poduszce. O smak rosołu. Raz jeden przejdźcie się korytarzem szpitala onkologicznego. Odział dziecięcy. Raz jeden..."
Ola i Karolina, dziecko i nastolatka, dzieli je 10 lat, a łączy jedno: oddział onkologiczny i choroba. Ola jest postacią realną, o jej walce ze śmiertelną chorobą opowiedziała autorce ona sama i jej rodzina. Karolina jest postacią stworzoną na potrzeby książki, ale mogłaby nią być każda nastolatka walcząca z rakiem.
Wydawać by się mogło, że „Apteka marzeń” to książka niezwykle przygnębiająca, bo cóż może być dobrego w pisaniu o raku? Nie do końca tak jest, owszem, są chwile, kiedy będzie Wam bardzo źle, kiedy zapłaczecie, kiedy się zamyślicie, kiedy będzie smutno, ale są również takie, kiedy będziecie się uśmiechać, szczerze i od serca i kibicować naszym bohaterkom. Może sami kupicie czerwone baloniki i wypuścicie je w powietrze, aby mogły zostać spełnione czyjeś marzenia? A może po prostu wpiszecie swoje nazwisko na listę dawców szpiku? Może gdzieś na świecie Wasz genetyczny bliźniak potrzebuje pomocy? Może to właśnie Ty uratujesz komuś życie? Drużyna szpiku czeka na Was!
https://www.facebook.com/druzynaszpiku
http://druzynaszpiku.pl/fundacja/
Tu znajdziecie więcej informacji.
Pani Nataszo, dziękuję za „Aptekę marzeń”. Dziękuję za przypomnienie mi, co jest w życiu ważne. Dziękuję za emocjonalne kopniaki w tyłek, za łzy i za uśmiech. A wszystkim matkom, których dzieci walczyły, walczą i będą walczyć, składam wielki ukłon szacunku. Jesteście wielkie, mądre, dzielne, a Wasze serca są przeogromne.
„Neuroblastoma, guz, przerzuty, krwotok, ból, onkologia, pęknięcie, przeszczep, chemia, szpital, nowotwór, czas”.
Dwanaście wyrazów, jak dwanaście uderzeń zegara. Dwanaście wyrazów, które zmienią życie na zawsze. Może to życie będzie nam dane przeżyć, mimo wszystko, może jednak skończy się wraz z dwunastym wybiciem zegara?
„A gdybym rzuciła się jej do gardła i zatkała...
2020-03-09
“Złodziejka truskawek” to kolejna część jednej z moich ulubionych serii rozpoczynających się książką pt. „Czekolada”, a która swoją premierę będzie miała już jutro, 10.03.3020 r. W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość przeczytania jej jeszcze przed oficjalną premierą.
Dlaczego jest to jedna z moich ulubionych serii? Otóż zawiera wszystko to, co w powieściach lubię. Piękny język, świetny styl, niespieszna, ale bardzo wysublimowana akcja, magia, to po prostu ładna książka jest 😊
Co przytrafi się naszym bohaterom w tej części? Córki Vianne dorastają, Anouk mieszka w Paryżu, zaczyna swoje niezależne życie. Młodsza Rosette ma już szesnąscie lat i poszukuje własnej drogi. W dalszym ciągu porozumiewa się za pomocą tajemnego języka, który rozumieją tylko nieliczni. Vianne bardzo tęskni za starszą córką i zrobi wszystko, żeby młodsza nie wyfrunęła z gniazdka. Przyjdzie jej się zmierzyć z wieloma przeszkodami, aby w końcu dojść do wniosku, że „Nie dostajemy dzieci na własność, bo kiedyś musimy oddać je światu”. Każda matka wie, jakie to trudne. Ja wiem 😊
Kiedy umiera Narcisse – kwiaciarz z Lansquenet, zaczyna się czas zmian. Narcisse zapisuje Rosette w spadku swój truskawkowy las. Zostawia też teczkę ze swoją ostatnią spowiedzią. Tę ma otrzymać proboszcz miasteczka. Jego życie zmieni się diametralnie po przeczytaniu tych notatek.
W dodatku w miasteczku zjawia się Morgane, tatuażystka, która podobnie jak Vianne ma szczególny dar przyciągania do siebie ludzi i odgadywania ich najskrytszych pragnień. Vianne czaruje czekoladą, Morgane tatuażami, które zdają się żyć własnym życiem, odkrywając to co tkwi w duszach mieszkańców. Zdołała odkryć co czai się w duszy Rosette, a z tym Vianne, jako matka pogodzić się nie może, nie chce. Za wszelką cenę będzie próbować pozbyć się Morgane z miasteczka. Obie użyją swoich mocy, przy okazji ujawniając moce Rosette. Przyszedł czas, żeby pozwolić młodszej córce zacząć swoje życie, podążać za marzeniami, ulecieć z wiatrem.
„Złodziejka truskawek” to bardzo dobra rzecz, cenię autorkę za umiejętność snucia opowieści, cenię tłumacza, który nie zgubił przesłania książki, który pozwolił polskim czytelnikom cieszyć się magią tej książki.
Jeszcze jeden króciutki cytat na koniec:
„Miłość to coś, co widzi Bóg i nikt więcej”
“Złodziejka truskawek” to kolejna część jednej z moich ulubionych serii rozpoczynających się książką pt. „Czekolada”, a która swoją premierę będzie miała już jutro, 10.03.3020 r. W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować wydawnictwu Prószyński i S-ka za możliwość przeczytania jej jeszcze przed oficjalną premierą.
Dlaczego jest to jedna z moich ulubionych serii? Otóż...
2019-12-23
Najpierw moją uwagę przykuła okładka, taka inna niż wszystkie, wyróżniająca się na tle zalewającej nas tandety, zapowiadająca dobrą lekturę. Króciutki opis nie wyjawia właściwie niczego. Zaczynam czytać i… przepadam z kretesem! W zasadzie od pierwszych zdań zostaję wciągnięta w niezwykły rytm. Pani Krystyna posługuję się pięknym językiem pisząc o niezbyt pięknych sprawach. Pisze o życiu, zwyczajnych ludziach, ich problemach, codziennym zmaganiu się z życiem. Jedni wychodzą z tych zmagań zwycięsko, stają się silniejsi i mądrzejsi, drudzy nie radzą sobie ze światem i kończą na sznurze w łazience.
Kacper i Włodek – przyjaciele od kołyski, bracia mleczni, tak różni, a w potrzebie w ogień by za sobą wskoczyli. Kacper – łotr i łachudra, pieniądze, kobiety i śpiew to jego życiowe cele. Włodek – intelektualista, mól książkowy, mierzy wysoko: studia, a po nich dobra praca, chce być kimś. Studia, owszem udaje mu się ukończyć, co do reszty nie jest już tak słodko. Kiedy Kacper rzuca mu wyzwanie, podejmuje je i tak rodzi się nowa osoba. Los stawia na jego drodze Olgę, kobietę jakby dla niego stworzoną. Ten sam los jednak ma w zanadrzu wiele niespodzianek. Mówi się „Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”. Mamy w tej powieści świetny tego przykład.
Jestem pod ogromnym wrażeniem prozy Pani Śmigielskiej, jej umiejętności kreowania postaci, wspaniale zarysowanej warstwy psychologicznej, umiejętnie ukazanych charakterów młodych, często pogubionych, szukających swojej drogi osób. To również historia miłości, niełatwej, pełnej przeszkód, tragicznej, z niewielką szansą na happy end.
To lektura niebanalna, a taką bardzo lubię, rozkoszuję się każdym słowem, nie spieszę się, delektuję. Takie książki chcę czytać, takie emocje chcę przeżywać. Bo tę książkę czyta się nie tylko oczami ale również sercem.
Za możliwość lektury bardzo dziękuję autorce Krystynie Śmigielskiej oraz Iwonie Niezgodzie, organizatorce akcji promocyjnej.
Najpierw moją uwagę przykuła okładka, taka inna niż wszystkie, wyróżniająca się na tle zalewającej nas tandety, zapowiadająca dobrą lekturę. Króciutki opis nie wyjawia właściwie niczego. Zaczynam czytać i… przepadam z kretesem! W zasadzie od pierwszych zdań zostaję wciągnięta w niezwykły rytm. Pani Krystyna posługuję się pięknym językiem pisząc o niezbyt pięknych sprawach....
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-25
„Dziedzictwo von Schindlerów” to pierwsza książka Wojciech Wójcika, którą miałam przyjemność przeczytać. A przyjemność była to ogromna, tak jak ogromna w swojej objętości była sama książka. Niektórych mogłaby ta objętość zniechęcić, mnie też na początku trochę wystraszyła, ale kiedy zaczęłam czytać, przepadłam z kretesem. Trzeba powiedzieć, że to kryminał bardzo nieszablonowy. Wspaniale zarysowane tło historyczne, choć historia nie taka odległa, bo dzieje się w roku 2000. Młoda dziewczyna znika bez śladu. Mówi się, że odpłynęła jachtem von Schindlerów, który po raz ostatni widziany był w roku 1939. Mówi się również, że uciekła do Niemiec i tam ułożyła sobie życie. Dwadzieścia lat później Johann von Schindler zaprasza kilkoro znanych i mniej znanych pisarzy do swojej posiadłości w celu zrealizowania projektu mającego wypromować dwór i samą rodzinę. Ma powstać antologia, zawierająca kilka opowiadań traktujących o historii rodziny i posiadłości. Młoda debiutantka Monika Łasicka ma napisać historię zaginionej dziewczyny z jachtu. Nie wie jednak, że dostała to zadanie, bo znany twórca Zygmunt Grodzicki nie może już jej napisać. Nie może, bo nie żyje. Jego zwłoki znajduje były policjant Jacek Ligęza. Policja uznaje to za nieszczęśliwy wypadek, Ligęza jednak w to wątpi i rozpoczyna własne, nieoficjalne śledztwo.
Wojciech Wójcik zaimponował mi nie tylko sztuką snucia historii, ale również wielką dbałością o szczegóły, ogromem pracy, jaką musiał włożyć w skonstruowanie tej historii, w tę mnogość wątków, które pomału, krok po kroku, zazębiają się, odkrywając kolejne szczegóły i tajemnice von Schindlerów. To była iście koronkowa robota. Z każdą kolejną stroną autor przybliża nas do rozwiązania zagadki, której, możecie mi uwierzyć na słowo, nie dacie rady rozwiązać. Miałam kilka typów, moje tropy jednak okazały się ślepymi zaułkami. Bardzo lubię być zaskakiwana w ten sposób.
Przy lekturze „Dziedzictwa von Schindlerów” nie będziecie się nudzić ani przez chwilę, a lektura, mimo swojej objętości, upłynie Wam szybko i przyjemnie. Wspaniale zarysowane postaci, brak przegadania, ładny język, i widoczny szacunek dla czytelnika sprawiły, że zarówno książka, jak i autor trafiają na moją półkę ULUBIONE. Życzę sobie więcej takich kryminalnych historii.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję.
„Dziedzictwo von Schindlerów” to pierwsza książka Wojciech Wójcika, którą miałam przyjemność przeczytać. A przyjemność była to ogromna, tak jak ogromna w swojej objętości była sama książka. Niektórych mogłaby ta objętość zniechęcić, mnie też na początku trochę wystraszyła, ale kiedy zaczęłam czytać, przepadłam z kretesem. Trzeba powiedzieć, że to kryminał bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-23
Zachwycona „Dziedzictwem von Schindlerów” postanowiłam kontynuować moją literacką przyjaźń z Wojciechem Wójcikiem. Jest to wprawdzie przyjaźń jednostronna, ale czuję, że będzie się ona pogłębiać z każdą kolejną przeczytaną przeze mnie książką jego autorstwa.
Morderstwo na K2? A może samobójstwo? Czy jedyne? Czy podobne wypadki miały już miejsce? Być może dokładnie w tym samym miejscu?
Łukasz Lewicki, młody, silny, wytrwały i bardzo zdeterminowany himalaista jest osią tej opowieści. To on odnajduje zamarznięte zwłoki zaginionej przed rokiem Iwetty, nie wiedząc, że tym samym wydał na siebie wyrok.
Maja, młoda dziennikarka, stażystka Inter Media, trochę przez przypadek, zaczyna zajmować się tematem narodowej wyprawy na K2. Nie wie jeszcze, że będzie to temat bomba, że to właśnie ona i jej teksty staną się prawdziwą sensacją. Ma wyłączność na pewne informacje ze względu na znajomość z głównym bohaterem całego zamieszania, Łukaszem.
Podoba mi się sposób, w jaki autor stopniuje napięcie i dawkuje informacje. To, co wydawać by się mogło jakże częstym wypadkiem w górach, fakt, zakończonym śmiercią sławnej himalaistki Iwetty, może nie być tym, czym zdawałoby się być na pierwszy rzut oka.
Podoba mi się to, że oprócz dobrze skonstruowanego wątku kryminalnego, którym mogłam się czytelniczo rozkoszować, miałam okazję pogłębić swoją wiedzę o tym, jak wyglądają wyprawy na najwyższe i najniebezpieczniejsze szczyty świata, z czym muszą się zmagać osoby decydujące się na uprawianie tego ekstremalnego sportu. Walczą nie tylko ze zmęczeniem, zmagają się z pragnieniem, chłodem, głodem, odmrożeniami, swoimi słabościami i ograniczeniami własnego ciała. To zdecydowanie nie jest sport dla mięczaków 😊
Uwielbiam autora za to, że od pierwszej do ostatniej strony trzyma mnie w napięciu i nie wypuszcza do samego końca. To wielka sztuka napisać książkę liczącą prawie siedemset stron i nie zanudzić czytelnika. Pomału łączyć wątki, układać puzzle z pozoru do siebie nie pasujące, robić to w sposób logiczny i co najważniejsze, ciekawy, aby na koniec zadać cios ostateczny i zostawić czytelnika z otwartą buzią i myślami: „Każdego podejrzewałam, ale z pewnością nie tę osobę!”.
W posłowiu autor napisał, że „Himalaistka” jest dla niego książką szczególną. W pewien sposób stała się ona szczególną również dla mnie. Lubię, kiedy lektura daje mi coś więcej niż tylko przyjemność czytania, kiedy zapada w pamięć i zachęca do poszerzenia wiedzy, w tym wypadku wiedzy o himalaizmie. Biję wielkie brawo Wojciechowi Wójcikowi za rzetelny research i za niezapomnianą wędrówkę Żebrem Abruzzich, lodowcem Baltoro, bezdrożami Pakistanu, Afganistanu, Tadżykistanu. Zarówno dla autora, jak i dla mnie była to niezwykła przygoda.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Zachwycona „Dziedzictwem von Schindlerów” postanowiłam kontynuować moją literacką przyjaźń z Wojciechem Wójcikiem. Jest to wprawdzie przyjaźń jednostronna, ale czuję, że będzie się ona pogłębiać z każdą kolejną przeczytaną przeze mnie książką jego autorstwa.
Morderstwo na K2? A może samobójstwo? Czy jedyne? Czy podobne wypadki miały już miejsce? Być może dokładnie w tym...
2021-03-04
Uwaga, będę robić SZUM! A to dlatego, że dziś ma premierę książka, z którą spędziłam kilka ostatnich dni. Czas z nią spędzony nie był czasem straconym, co to to nie! Zanurzyłam się w opowieść Adama, polubiłam sposób prowadzenia narracji przez autora. Marek Harny to autor, którego dopiero poznałam i mam nadzieję na kontynuowanie tej znajomości.
Adam Borowy został poczęty 1 września 1939 roku i dokładnie pamięta ten moment. Mało tego pamięta wiele innych szczegółów z czasów, kiedy był tylko małym zarodkiem i późniejszych, kiedy już się urodził.
„Co dopiero mówić, jak się bałem tamtego pierwszego dnia, kiedy zabrakło jej sił, żeby mnie wypchnąć na ten świat, i zacząłem już tracić oddech. Nie miałem przecież jeszcze pojęcia, co jest z tamtej strony. Wszystko wydawało mi się przerażające. A najbardziej biała postać trzymająca błyszczące szczypce. Uznałem, że już po mnie. Nigdy tego nie opowiadam, żeby nikt nie pomyślał, że zwariowałem albo zmyślam, bo przecież nie mogłem niczego widzieć. A tym bardziej zdawać sobie sprawę, co niby widzę. Nic nie poradzę, że tak to właśnie zapamiętałem”.
Ojciec Adama, Andrzej Borowy poległ pod Pszczyną w masakrze polskich batalionów, rozjechanych przez niemieckie czołgi. Adam pamięta ojca, pamięta jego głos, zdarzenia z jego życia, dziwnym trafem jednak nie potrafi zobaczyć momentu jego śmierci.
Po tym przydługim wstępie pewnie pomyślicie sobie, że „Dziecko września” to historia Adama. Otóż nie do końca 😊 To przede wszystkim opowieść o jego matce Teresie, o jej walce o miłość, o przetrwanie, o możliwość urodzenia syna, o szansę na jego wychowanie. To opowieść wojenna, na tle której rozgrywa się historia jej życia. Teresa jest przede wszystkim atrakcyjną, młodą kobietą i nie raz będzie musiała ten atut wykorzystać, aby zapewnić bezpieczeństwo sobie i swojemu synowi. Przyjdzie jej walczyć nie tylko z Hitlerem czy Stalinem, ale również z własną rodziną. Przeżyje obóz w Płaszowie, będzie musiała zmierzyć się ze śmiercią ojca, który zginął w Oświęcimiu, a za którego śmierć matka obwinia właśnie Teresę.
Tłem do tej opowieści są mniej znane fakty historyczne, mamy okazję poznać życie w okupowanym Tarnowie, Zabrzu, Krakowie. Przyjdzie nam poznać osoby, które muszą dokonać bardzo trudnych wyborów w tych jakże ciężkich czasach. Wybory te mogą się kłócić z naszymi przekonaniami, ale pamiętajmy, że nie wiemy, jakich my byśmy dokonali, będąc na ich miejscu. Czasy wojenne to walka o przetrwanie. Wiele osób zrobiłby wszystko, aby przeżyć. A kiedy w grę wchodzi życie dziecka, jeszcze więcej. Nie osądzajmy więc, bo nie jesteśmy sobie nawet w stanie wyobrazić ich strachu.
Marek Harny pięknie opowiada nam historię Teresy i jej rodziny. Choćbym bardzo chciała, nie za bardzo mam się do czego przyczepić, a nie chcę i nie będę. Nadal pozostaję pod urokiem jego słów.
Zapraszam Was do zapoznania się z tą historią. Warto.
Ja będę kontynuować moją znajomość z autorem.
Wydawnictwu Prószyński i Spółka bardzo dziękuję za możliwość zapoznania się z książką jeszcze przed jej premierą. Było mi bardzo miło 😊
Uwaga, będę robić SZUM! A to dlatego, że dziś ma premierę książka, z którą spędziłam kilka ostatnich dni. Czas z nią spędzony nie był czasem straconym, co to to nie! Zanurzyłam się w opowieść Adama, polubiłam sposób prowadzenia narracji przez autora. Marek Harny to autor, którego dopiero poznałam i mam nadzieję na kontynuowanie tej znajomości.
Adam Borowy został poczęty 1...
2022-02-25
Jagna Kaczanowska to autorka do tej pory mi nieznana. Po lekturze „Psa, który nas odnalazł” stała mi się bliska i wiem, że chcę bliżej poznać jej twórczość.
Jagna Kaczanowska - psycholog i dziennikarka miesięcznika „Twój Styl”. Mieszka z rodziną pod Warszawą. Ma trzy psy, trzy koty i konia. W czasie wolnym uwielbia czytać i zajmować się ogrodem, w którym hoduje historyczne odmiany róż i kilkadziesiąt odmian peonii. Wspólnie z Justyną Bednarek napisała trzy tomy uwielbianej przez czytelników serii „Ogród Zuzanny” oraz powieści „Okruchy dobra”, „Galopem po szczęście” i „Gorsza siostra”, które ukazały się nakładem Wydawnictwa W.A.B. – to przeczytacie w krótkiej notce o autorce, ale bardziej ją poznacie, sięgając po jej twórczość.
W „Psie, który nas odnalazł” autorka daje się poznać, jako osoba wrażliwa nie tylko na krzywdę zwierząt, ale również jako świetny obserwator życia codziennego. I o tym właśnie jest ta książka, o zwykłym życiu, zwyczajnych ludzi, takich jak ja, czy ty. O małżeństwie, które nie ma sobie już zbyt wiele do zaoferowania, o rodzinie z autystycznym dzieckiem, gdzie drugie dziecko, zdrowa nastolatka, czuje się zepchnięta na dalszy plan, gdyż potrzeby jej autystycznego brata muszą być zaspokojone w pierwszej kolejności, o mamie, która miota się w tym świecie sama, poświęcając siebie, aby rodzina nadal jakoś funkcjonowała. I wtedy zdarzył się pies…
Czy pies Fred, biedna znajda bez jednej nogi, scali rodzinę? Czy małżeństwo Anki i Remka przetrwa kryzys, czy rodzeństwo, Pola i Kaj, odnajdzie drogę do siebie? Czy ta rodzina ma jeszcze szansę?
Wciąż pozostaję pod urokiem tej opowieści. Pani Jagna tak swobodnie porusza się w świecie autyzmu, zwierząt, codziennego życia, że nie pozostaje nam nic innego jak chwycić ją za rękę i podążać razem w kierunku, który nam wyznaczyła. Podróż ta będzie czasem smutna, czasem śmieszna, na pewno pełna wzruszeń, nie będzie natomiast nudna. Bo życie nie jest nudne, nie jest również ani białe, ani czarne. Ma wiele odcieni szarości, ale może się również mienić kolorami tęczy, jeśli mu na to pozwolimy, jeśli otworzymy oczy.
Wydawnictwu W.A.B. serdecznie dziękuję za egzemplarz do recenzji, a Wam serdecznie polecam tę książkę. Warto.
Jagna Kaczanowska to autorka do tej pory mi nieznana. Po lekturze „Psa, który nas odnalazł” stała mi się bliska i wiem, że chcę bliżej poznać jej twórczość.
Jagna Kaczanowska - psycholog i dziennikarka miesięcznika „Twój Styl”. Mieszka z rodziną pod Warszawą. Ma trzy psy, trzy koty i konia. W czasie wolnym uwielbia czytać i zajmować się ogrodem, w którym hoduje...
2022-04-13
Prawie osiemset stron niezwykłych historii ze świata Thornu. Cóż może być przyjemniejszego? Może tylko więcej opowiadań? I to mówię ja, która za opowiadaniami nie przepada, która wręcz unika krótkich form 😊
Jeśli chcecie poznać bliżej Dorę i Witkacego, Leona, Romana, Szelmę, Katię, Bognę i kilka innych niezwykłych postaci, koniecznie musicie sięgnąć po „Ropuszki”. Gwarantuję Wam świetną zabawę, ogromną dawkę humoru i moc niesamowitych przygód ze wspaniałymi bohaterami. Dla wielbicieli Anety Jadowskiej pozycja, której nie wolno przegapić. Dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji poznać autorki, gorąco zachęcam do nadrobienia tego niedopatrzenia 😊
Wybaczcie, że dziś tak krótko. Czasem bywa tak, że słowa płyną same, innym razem mam ogromny problem, żeby znaleźć ich chociaż kilka. Dzisiaj dopadła mnie niemoc, ale bardzo Was zachęcam do nawiązania znajomości z Panią Anetą. Nie pożałujecie!
Prawie osiemset stron niezwykłych historii ze świata Thornu. Cóż może być przyjemniejszego? Może tylko więcej opowiadań? I to mówię ja, która za opowiadaniami nie przepada, która wręcz unika krótkich form 😊
Jeśli chcecie poznać bliżej Dorę i Witkacego, Leona, Romana, Szelmę, Katię, Bognę i kilka innych niezwykłych postaci, koniecznie musicie sięgnąć po „Ropuszki”....
Klasyka literatury nie umiera nigdy, a "Duma i uprzedzenie" to doskonały przykład tego twierdzenia. Jane Austen przenosi czytelnika w świat dziewiętnastowiecznej Anglii, gdzie opowieść o Panu Darcy'm i Elizabeth Bennet staje się nie tylko romansową historią, ale także głębokim studium ludzkiej natury.
Austen doskonale ukazuje, jak pierwsze wrażenie może być mylące, a bliższa znajomość potrafi diametralnie zmienić opinię o drugiej osobie. Śledzimy rozwój relacji między głównymi bohaterami, obserwując, jak stopniowo dostrzegają w sobie wartości, których wcześniej nie zauważyli.
Jednak "Duma i uprzedzenie" to nie tylko romans, lecz także subtelna krytyka społeczeństwa tamtych czasów. Austen wplata w narrację wiele istotnych tematów, jak rola kobiety w społeczeństwie czy znaczenie majątku i statusu społecznego.
Autorka w niezwykle błyskotliwy sposób kreśli obraz angielskiego ziemiaństwa, ukazując jego obyczaje, zwyczaje i codzienne problemy. Humor, którym nasączona jest każda strona tej książki, sprawia, że czytelnik nie tylko angażuje się emocjonalnie w losy bohaterów, ale również bawi się ich towarzystwem.
"Duma i uprzedzenie" to absolutna perełka literatury światowej. Jej uniwersalne przesłanie o wartościach, miłości i znaczeniu poznania drugiego człowieka czynią ją lekturą niezwykle wartościową. To książka, która inspiruje do refleksji nad ludzką naturą i wartościami, które są ponadczasowe.
Klasyka literatury nie umiera nigdy, a "Duma i uprzedzenie" to doskonały przykład tego twierdzenia. Jane Austen przenosi czytelnika w świat dziewiętnastowiecznej Anglii, gdzie opowieść o Panu Darcy'm i Elizabeth Bennet staje się nie tylko romansową historią, ale także głębokim studium ludzkiej natury.
więcej Pokaż mimo toAusten doskonale ukazuje, jak pierwsze wrażenie może być mylące, a...