-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-04-28
2024-04-17
„Ocalisz życie, może swoje własne. Opowiadania zebrane” Flannery O’Connor to niebywała gratka dla miłośników literatury amerykańskiej. To zbiór chyba wszystkich opowiadań które wyszły spod pióra ten znakomitej a w Polsce prawie zupełnie nieznanej autorki. Wydawane w Polsce niewielkie zbiory opowiadań w latach 70-tych ub. wieku zostały dawno zapomniane a na fragmenty jej twórczości można było się natknąć jedynie w periodykach literackich. Tym razem czytelnik otrzymuje zbiór niezwykły, bo zawierający wszystkie opowiadania O’Connor i w dodatku ułożone chronologicznie w kolejności ich powstawania, co pozwala na prześledzenie w jak imponującym tempie rozkwitał jej talent.
Urodzona w Georgii, katoliczka zamieszkała wśród konserwatywnych protestantów w Pasie Biblijnym na południu Stanów nigdy nie ukrywała, że wiara jest dla niej czymś niezwykle istotnym i to znalazło odbicie w jej twórczości.
Bohaterowie jej opowiadań to ludzie głęboko wierzący, przekładający swoją wiarę na sposób życia i dla współczesnych czytelników, a zwłaszcza dla tych traktujących religię dość obojętnie będą dość zaskakujący czy wręcz bulwersujący. Ale bohaterami jej opowiadań są również bandyci, wykolejeńcy, prostytutki, ludzie którzy nie potrafią odnaleźć się w żadnej zdefiniowanej strukturze społecznej. Nie potrafią bo mają niewłaściwe pochodzenie, niewłaściwą wiarę, poglądy czy kolor skóry. Zawsze obcy i wykluczeni, zderzający się z bigoterią czy fanatyzmem.
Czasami sięga po groteskę, przejaskrawia, czasami usypia wręcz czytelnika, kreuje obrazy idyllicznej wręcz rzeczywistości by w końcowym efekcie odsłonić rzeczywiste obrazy, najgorsze instynkty i tym samym wstrząsnąć czytelnikiem, co zresztą doskonale jej się udaje.
Jak w każdym zbiorze opowiadań są tu lepsze, gorsze ale są i genialne. Każdy odkryje zapewne coś innego. Na mnie największe wrażenie zrobiły „Skrobaczka”, „Trudno o dobrego człowieka”, „Ocalisz życie, może swoje własne”, „Uchodźca”, „Sztuczny Murzyn”, „Poczciwi wiejscy ludzie”, „Widok na las”, „Festiwal w Patridge” i „Ciepło rodzinnego gniazda”.
Przedwczesna śmierć w wieku 39 lat sprawiła, że jej gwiazda nie rozbłysła tak jak na to zasługiwała. Kolejna, obok Erskina Caldwella, Carson McCullers, Trumana Capote czy wreszcie Williama Faulknera wielka autorka Południa.
Niezwykła i zaskakująca proza.
„Ocalisz życie, może swoje własne. Opowiadania zebrane” Flannery O’Connor to niebywała gratka dla miłośników literatury amerykańskiej. To zbiór chyba wszystkich opowiadań które wyszły spod pióra ten znakomitej a w Polsce prawie zupełnie nieznanej autorki. Wydawane w Polsce niewielkie zbiory opowiadań w latach 70-tych ub. wieku zostały dawno zapomniane a na fragmenty jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-04
„Siedem księżyców Maalego Almeidy” lankijskiego dziennikarza i prozaika Shehana Karunatilaka to zdobywca Nagrody Bookera w 2022 roku. Niewiele brakowało by ta książka nigdy nie znalazła czytelników poza subkontynentem indyjskim gdyż autor miał spore problemy ze znalezieniem wydawcy, który byłby gotów wydać ją poza Azją. Odrzucano ją jako zbyt trudną, niejasną i mało czytelną dla zachodniego czytelnika z uwagi na poruszane w niej tematy polityki wewnętrznej Sri Lanki i mitologii. Pierwotna wersja powieści nosiła tytuł „Devil Dance”, ukazała się również pod tytułem „Chats with the Dead”.
Warunkiem jej wydania w Anglii było ponowne przeredagowanie powieści co zajęło autorowi przeszło dwa lata i ostatecznie powieść ukazała się po tytułem „Siedem księżyców Maalego Almeidy” . W jednym z wywiadów prasowych Shenan Karunatilaka przyznał: „Powiedziałbym, że to ta sama książka, ale zyskała dzięki dwóm latom dopracowywania i jest znacznie bardziej przystępna. Posiadanie tej samej książki z dwoma różnymi tytułami jest nieco mylące, ale sądzę, że ostatecznym tytułem i tekstem stanie się „Siedem księżyców Maalego Almeidy”.
Tak powstawała ta niezwykła książka. Bo jest niezwykła, opowiada o wojnie domowej na Sri Lance pod koniec lat 80-tych ub. wieku, gdy wszyscy walczyli ze wszystkimi. Syngalezi, Tamilowie, armia, indyjskie siły pokojowe, szwadrony śmierci, Tygrysy Tamilskie i bojownicy z JVP. Godzina policyjna, masowe mordy, porwania, zamachy bombowe i masowe groby. To tło tej powieści o duchach, thrillera politycznego czy kryminału a jednocześnie znakomitej opowieści o smutku, przyjaźni, dylematach moralnych, życiu pozagrobowym a przede wszystkim o Sri Lance.
Bohater powieści Maali Almeida, fotograf wojenny dostaje zadanie rozwiązania zagadki własnej śmierci. Nie pamięta jak do niej doszło i ma tylko siedem dni na wyjaśnienie i uporządkowanie swoich spraw w świecie do którego już tak naprawdę nie należy.
Autentyczne postacie, wydarzenia z historii Sri Lanki, /Richard de Zoysa, lankijski dziennikarz uprowadzony i zamordowany w lutym 1990 roku był inspiracją postaci głównego bohatera/, wymieszane z fikcyjnymi bohaterami i lankijską mitologią. Niesamowite połączenie. Historia o kraju targanym wojną domową i o ludziach, próbujących przerwać zaklęty krąg nienawiści.
„Siedem księżyców Maalego Almeidy” lankijskiego dziennikarza i prozaika Shehana Karunatilaka to zdobywca Nagrody Bookera w 2022 roku. Niewiele brakowało by ta książka nigdy nie znalazła czytelników poza subkontynentem indyjskim gdyż autor miał spore problemy ze znalezieniem wydawcy, który byłby gotów wydać ją poza Azją. Odrzucano ją jako zbyt trudną, niejasną i mało...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-28
William Gibson powieścią „Neuromancer” wydaną w 1984 roku otworzył nowy rozdział w światowej sf. Stworzył całkiem inny, nowatorski wówczas kierunek fantastyki skupiający się na konsekwencjach funkcjonowania ludzi w zaawansowanej technologii komputerowej i informacyjnej oraz wynikającej z tego postawy życiowej, filozofii czy ideologii oraz funkcjonowaniu człowieka z zetknięciu z zaawansowaną cybernetyką. A wszystko to w dystopijnym, rządzonym przez korporacje świecie przyszłości. Było to zupełnie nowe spojrzenie na fantastykę biorąc pod uwagę fakt, że tak naprawdę technologia informatyczna była w swojej początkowej fazie rozwoju i to William Gibson przewidział w jakim kierunku może się rozwinąć i jakie konsekwencje dla ludzkości może przynieść jej rozwój. To od „Neuromancera” rozpoczął się cyberpunk, który dzisiaj jest już jednym z ciekawszych nurtów sf i zdążył podzielić się na kilka innych gatunków. Powieści, komiksy, filmy, gry, muzyka czy moda a wszystko to zapoczątkował „Neuromancer”.
Wydawnictwo „Mag” w swojej znakomitej serii Artefakty przypomniało tego amerykańskiego pisarza, przez wielu uznawanego za wizjonera, wydając w jednym zbiorze jego najgłośniejsze powieści wchodzące w skład Trylogii Ciągu: „Neuromancer”, „Graf Zero” i „Mona Liza Turbo”. Jest to niezła okazja by odkryć jak powstał cyberpunk.
Powieści powstawały w latach 1984 – 1988 a więc czterdzieści lat temu i przy lekturze warto o tym pamiętać by w pełni docenić jak odkrywcze czy wręcz wizjonerskie były niektóre koncepcje prezentowane przez Gibsona. Człowiek który przewidział przyszłość. Wirtualna rzeczywistość, sztuczna inteligencja, biotechnologia i cybernetyka, przenoszenie ludzkiej świadomości do SI, świat rządzony przez korporacje czy zanik więzi społecznych.
„Trylogia Ciągu” dotyka wszystkich tych aspektów. Może nie są to arcydzieła literackie gdyż William Gibson ma dość specyficzny sposób pisania, który potrafi czasami wręcz zniechęcić do lektury ale zdecydowanie warto spojrzeć na prezentowane przez niego czterdzieści lat temu koncepcje i zadać sobie pytanie, czy to o czym pisał to nadal sf czy to już rzeczywistość.
William Gibson powieścią „Neuromancer” wydaną w 1984 roku otworzył nowy rozdział w światowej sf. Stworzył całkiem inny, nowatorski wówczas kierunek fantastyki skupiający się na konsekwencjach funkcjonowania ludzi w zaawansowanej technologii komputerowej i informacyjnej oraz wynikającej z tego postawy życiowej, filozofii czy ideologii oraz funkcjonowaniu człowieka z...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-16
Współczesną literaturę amerykańską zdominowały trzy nazwiska: McCarthy, Pynchon i DeLillo. Każdy z nich wyróżnia się czymś innym. Oszczędność słowa i żelazna precyzja McCart’ego, maska lekkości przemycająca poważne treści Pynchona i DeLillo – chyba najbardziej nieprzewidywalny. Jednych nudzi, innych zasmuca, jeszcze innych odrzuca ale są też i tacy których zachwyca. Co ciekawe w trakcie lektury „Podziemi”, powieści wydanej w 1997 roku, która w Polsce po raz pierwszy ukazała się w 2000 roku wszystkich tych uczuć doświadczyłem w większym lub mniejszym stopniu. Które zwyciężyło?
„Podziemia” to okrzyknięta przez krytyków literackich „wielka powieść amerykańska” Dona DeLillo, obejmująca okres ponad kilkudziesięciu lat XX wieku. Rozpoczyna się w październiku 1951 roku w Nowym Jorku w trakcie historycznego meczu baseballa, gdy dochodzi wiadomość o udanej próbie wybuchu nuklearnego dokonanego przez ZSRR. Rozpoczyna się era zimnej wojny i strachu przed konfliktem nuklearnym.
Niezwykłą strukturę zaproponował w powieści DeLillo, zmuszając czytelnika do sporego wysiłku i uwagi. Rozpoczyna opowieść w 1951 roku, po czym przeskakuje do połowy lat 90-tych i cofa się przez kolejne dziesięciolecia do punktu wyjścia, niczym Guillermo Arriaga w swoich znakomitych scenariuszach, skłaniając niejako czytelnika by samodzielnie tworzył obrazy postaci występujących w powieści. Nie ma tu zbyt wiele fabuły, jest za to mnóstwo obrazów, wiele historii, które na pozór nie mają ze sobą żadnego związku a które niepostrzeżenie łączą niewielkie fragmenty tworząc niezwykłą panoramę Ameryki. Bo tak naprawdę to zmieniająca się na przestrzeni kilkudziesięciu lat Ameryka jest bohaterem tej powieści i jej społeczeństwo. Na kartach powieści odnajdziemy autentyczne postacie, które odcisnęły swoje piętno na tym okresie, m.in. J. Edgara Hoover’a, Micka Jagger’a czy Trumana Capote. Jedynym elementem łączącym wydarzenia kilkudziesięciu lat są losy piłki baseballowej z tego legendarnego meczu, przekazywanej z rąk do rąk przez kolejne dekady.
Jest w tej powieści tak wiele różnych wątków, tak wiele postaci, narracja przypominająca wariację jazzową graną przez muzyka, który dał się ponieść tematowi, że nieuniknionym wydaje się, iż nie wszystkie historie przypadną nam do gustu. I tak jest, niektóre są lepsze inne gorsze, lecz wszystkie tworzą monumentalny wręcz obraz Ameryki i amerykańskiego społeczeństwa dając szansę odkrywania wieloznaczności i tworzenia własnych interpretacji.
Tylko dlaczego Dona DeLillo tak trudno się czyta? Nudzi, odrzuca ale i zachwyca. Cały On.
Współczesną literaturę amerykańską zdominowały trzy nazwiska: McCarthy, Pynchon i DeLillo. Każdy z nich wyróżnia się czymś innym. Oszczędność słowa i żelazna precyzja McCart’ego, maska lekkości przemycająca poważne treści Pynchona i DeLillo – chyba najbardziej nieprzewidywalny. Jednych nudzi, innych zasmuca, jeszcze innych odrzuca ale są też i tacy których zachwyca. Co...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-03
Cyt.:
„Moja matula nie rozumie świata. Świat nic nie jest wart, dopóki człowiek nie jest w nim uczciwy.”
Sebastian Barry, „Tysiąc księżyców”
Sebastian Barry po czterech latach od wydania swojej genialnej powieści „Dni bez końca”, w której opowiadał o krwawych wydarzeniach amerykańskiej historii połowy XIX wieku na ich tle ukazując uczucie dwojga mężczyzn, pozwalające im na przetrwanie wojennej zawieruchy powraca do swoich bohaterów. „Dni bez końca” wydawały się powieścią znakomitą, była to liryczna opowieść o brutalnym i bezwzględnym świecie w którym ocalenie może przynieść jedynie miłość, to z jaką delikatnością autor o tym opowiadał, jak ledwie dostrzegalnie czy zauważalnie dawał do zrozumienia o głębi uczuć łączących bohaterów robiło wręcz piorunujące wrażenie. To była powieść niemal doskonała.
W 2000 roku Sebastian Barry powraca do swoich bohaterów „Dni bez końca” w powieści „Tysiąc księżyców”. Kontynuacja powieści niemal doskonałej zawsze niesie spore ryzyko. Autor może mieć do powiedzenia coś niezwykle ważnego, o czym nie powiedział w poprzedniej powieści lub też chodzi mu wyłącznie o „odcięcie kuponów” popularności od powieści, która zyskała międzynarodowy rozgłos. A jak jest w przypadku „Tysiąca księżyców”?
Bohaterów „Tysiąca księżyców” odnajdujemy na farmie w Tennessee dziesięć lat po zakończeniu wojny secesyjnej. Thomas McNulty wraz ze swym przyjacielem Johnem Cole’m i swoją przybraną córką Winoną, Indianką uratowaną z rzezi plemienia Lakota, która jest również narratorem powieści, pracują na farmie swojego przyjaciela z wojska Liege Magana. Razem z nimi na farmie mieszka i pracuje rodzeństwo czarnych wyzwoleńców, Tennyson i Rosalee Bouguereau. Po zakończeniu wojny świat w Tennessee prawie się nie zmienił. Nie jest to świat akceptujący jakiekolwiek odmienności, pełen zła i przemocy.
Wielkie nadzieje i spore rozczarowanie. Tak mogę krótko podsumować „Tysiąc księżyców”. To nie jest wielka powieść, historia jest rwana, mało przekonująca, bohaterowie, którzy zachwycali w poprzedniej powieści są zupełnie nijacy. O ile w „Dniach bez końca” historia opowiadana przez Sebastiana Barry’ego była znakomita, bez wymachiwania tęczowymi flagami, to tym razem tęczowa flaga została wciągnięta na maszt i zaczęła dumnie powiewać. O ile „Dni bez końca” były zaskoczeniem, powieścią wręcz doskonałą, opisującą miłość z dystansem, oszczędnie, czy też ledwie zauważalnymi scenami to „Tysiąc księżyców” rozczarowuje. Zaginęła zupełnie magia i niezwykłość prozy, którą potrafił wyczarować autor.
Być może to częściowo kwestia tłumaczenia, że ta magia zaginęła. Tłumacz Krzysztof Cieślik stworzył dla powieści całkiem unikalny język, ciekawy i świetnie brzmiący ale to, że z Jamesa zrobił Jasia i to na dodatek Jońskiego wydaje się lekką przesadą.
Heraklit z Efezu mówił, że dwa razy do tej samej rzeki nie wejdziesz, bo za drugim razem będziesz moczył nogi w zupełnie innej wodzie i wydaje się że miał rację.
„Tysiąc księżyców” to jednak dalej całkiem niezła powieść, ale od pozostałych powieści Sebastiana Barry’ego zdecydowanie odstaje.
Cyt.:
„Moja matula nie rozumie świata. Świat nic nie jest wart, dopóki człowiek nie jest w nim uczciwy.”
Sebastian Barry, „Tysiąc księżyców”
Sebastian Barry po czterech latach od wydania swojej genialnej powieści „Dni bez końca”, w której opowiadał o krwawych wydarzeniach amerykańskiej historii połowy XIX wieku na ich tle ukazując uczucie dwojga mężczyzn, pozwalające im na...
2024-02-27
Cyt.:
„Wczesnowojenne L.A. było czasem wielkich zbrodni i miażdżąco dwuznacznych rozwiązań. Był to czas celebrowania prostackiego amerykańskiego ducha i naszej zbiorowej determinacji, która pomoże przetrwać wszystko. Wczesnowojenne L.A. Wóda i krótkie jak błysk z lufy romanse. Nigdy nie śmiano się i nie balowano tak jak wtedy.”
James Ellroy, „Burza”
„Burza” to kolejny, po „Perfidii” tom II Quartetu L.A. I choć od jej opublikowania w 2019 roku minęło ładnych kilka lat a autor wydał kolejne, to ostatnia powieść Jamesa Ellroya wydana w Polsce.
Kontynuacja „Perfidii” odbiega nieco od wcześniejszych powieści tego znakomitego pisarza, zwanego królem lub „Tołstojem czarnego kryminału”. O ile wcześniejsze powieści były dość mocno osadzone w realiach historycznych, tym razem autora poniosła nieco fantazja i wprowadził sporo elementów fikcyjnych, jakby próbując zmierzyć się z istotą systemów politycznych ówczesnego świata ogarniętego wojną.
James Ellroy opowiada swoją kryminalną sagę o świecie zepsutym i nikczemnym. Przełom 1941/1942, Ameryka została zaatakowana w Pearl Harbour, w społeczeństwie wybucha histeria anty japońska, powstają obozy, m. in w Manzanar, gdzie internowani są obywatele amerykańscy japońskiego pochodzenia. Wielkie burze, które przetoczyły się nad L.A. i spowodowały lawiny błotne w grudniu 1941 roku odkrywają zakopane i nadpalone zwłoki. Departament Policji L.A. rozpoczyna śledztwo, które ujawni powiązania napadu na transport złota z 1931 roku, wielkie pożary z 1933 roku i działania Piątej kolumny na terenie USA.
To polifoniczna opowieść, w której wątek kryminalny jest zaledwie pretekstem do przedstawienia czarnej wersji natury ludzkiej. To świat w którym nie ma dobrych bohaterów, nie ma nawet czarno-białych, są wyłącznie czarni. Zepsuci, chciwi, nikczemni, dbający wyłącznie o własne interesy. Nawet bohaterowie, którzy wydawałoby się działają z pobudek ideowych obdarci zostają z zasłony za którą próbują ukryć swoje pobudki polityczne. Świat zepsuty do szpiku kości, brudny i brutalny opisywany przez Ellroya wydaje się wręcz porywający. Paradoks? Tak, ale tylko On to potrafi.
Poszedł o krok dalej. O ile w „Perfidii” stworzył bohaterów, których można by uznać za wrażliwych czy empatycznych w „Burzy” bezlitośnie obnażył ich prawdziwe oblicza. Dla niego nie ma dobrych ludzi. Nie pozostawia żadnej nadziei na to, że w każdym może drzemać jakaś część dobra. Nawet postać kobiecą którą stworzył w „Perfidii”, pełną ciepła, próbującą odnaleźć swoje miejsce w świecie zdominowanym przez mężczyzn ukazał jako femme fatale, umiejętnie manipulującą mężczyznami dla osiągnięcia własnych celów.
Nie każdemu odpowiada jego styl pisania, ale jeśli poddamy się jego rytmowi, gorączkowemu, skrótowemu niczym w policyjnych raportach, oszczędnemu, otrzymamy tak charakterystyczny dla jego prozy kolejny fragment amerykańskiego wstydu i dekompozycji amerykańskiego mitu.
Może nie tak wielka jak cykl „Underworld USA”, ale to nadal znakomita proza. Król czarnego kryminału może być tylko jeden.
Po lekturze pozostaje tylko rozejrzeć się wokół, zajrzeć w głąb siebie i mieć nadzieję, że świat, który opisuje Ellroy nie jest do końca prawdziwy.
Cyt.:
„Wczesnowojenne L.A. było czasem wielkich zbrodni i miażdżąco dwuznacznych rozwiązań. Był to czas celebrowania prostackiego amerykańskiego ducha i naszej zbiorowej determinacji, która pomoże przetrwać wszystko. Wczesnowojenne L.A. Wóda i krótkie jak błysk z lufy romanse. Nigdy nie śmiano się i nie balowano tak jak wtedy.”
James Ellroy, „Burza”
„Burza” to kolejny, po...
„Wprowadziliście do naszego kraju wojsko. Ale jak zamierzacie je stąd wyprowadzić?”
Mehrab Chan, lokalny władca afgańskiego Kalatu w rozmowie z Alexandrem Burnsem, wiosna 1839 r.
William Dalrymple, obsypany nagrodami szkocki historyk, historyk sztuki, fotograf i krytyk, Komandor Orderu Imperium Brytyjskiego, w wydanej w 2012 roku „Powrót króla. Bitwa o Afganistan 1839 – 42” opisuje historię Wielkiej Gry lub też Turnieju Cieni, jak nazywali ją Rosjanie. To historia rywalizacji wielkich mocarstw ówczesnych czasów: Wlk. Brytanii i Rosji o to kto będzie panował na terenach Azji Środkowej i kto będzie kontrolował Afganistan.
To historia o tym, jak naród koczowników i pasterzy pokonał i upokorzył będące u szczytu swojej potęgi kolonialnej Imperium Brytyjskie. Jak doszło do niewyobrażalnej wręcz klęski wojsk brytyjskich i jak zawaliła się niczym domek z kart przygotowywana latami intryga polityczna mająca na celu przejęcie władzy nad Afganistanem przez Brytyjczyków.
Błyskotliwa, oparta na wielu źródłach z epoki i to zarówno brytyjskich jak i afgańskich, znakomicie oddająca klimat tamtych czasów i charakter bohaterów wydarzeń. Ukazująca jak niekompetencja, nieznajomość realiów społeczno-politycznych, zawiść czy chciwość niweczy latami przygotowywane plany.
I Wojna Afgańska pociągnęła za sobą mnóstwo ofiar, utratę prestiżu wielkiego mocarstwa, lecz niestety nie stała się przestrogą dla kolejnych prób podbicia Afganistanu.
Jest w tej historii również polski bohater – Jan Prosper Witkiewicz, Polak skazany na dożywotnie zesłanie do Azji, który zostaje rosyjskim szpiegiem w Azji Środkowej i bierze czynny udział w Turnieju Cieni. Postaci tej William Dalrymple poświęca sporo miejsca bo był on jedną z ważniejszych postaci tego wyścigu mocarstw.
Warto również sięgnąć po „Turniej Cieni” Elżbiety Cherezińskiej, która z trochę innej perspektywy opisuje te wydarzenia. I choć jest to beletrystyka, jest znakomitym uzupełnieniem pozycji Williama Dalrymple .
Zdecydowanie polecam.
„Wprowadziliście do naszego kraju wojsko. Ale jak zamierzacie je stąd wyprowadzić?”
więcej Pokaż mimo toMehrab Chan, lokalny władca afgańskiego Kalatu w rozmowie z Alexandrem Burnsem, wiosna 1839 r.
William Dalrymple, obsypany nagrodami szkocki historyk, historyk sztuki, fotograf i krytyk, Komandor Orderu Imperium Brytyjskiego, w wydanej w 2012 roku „Powrót króla. Bitwa o Afganistan 1839 –...