-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać390
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2024-03-11
2024-02-14
(Zanim sięgniesz po tę książkę pamiętaj o ograniczeniu wiekowym oraz o obecnych w niej TW. Musisz być przekonan*, że jesteś w stanie ją przeczytać, że jesteś na nią gotow*.)
Alicia – to nie Twoja wina.
Alicia – to nie Ty się o to prosiłaś.
Alicia – nie ma w Tobie niczego złego.
Nie jesteś potworem. Nie jesteś dziwk@. Nie jesteś suk@. Nie jesteś zbrukana. Nie jesteś puszcz@lska. Nie jesteś nikim ważnym.
Jesteś ofiarą wilka. Jesteś wyjątkowa. Inteligentna. Piękna. Jesteś dziewczyną, która nie zrobiła nic złego. Jesteś dziewczyną, którą ktoś skrzywdził. Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam. Jesteś wojowniczką. Jesteś prawdziwym klejnotem. Chcę, żebyś wiedziała, że nie jesteś sama. Chcę żebyś wiedziała, że myślę o Tobie. Chcę, żebyś wiedziała, że Cię podziwiam, że każdego dnia przypominam sobie przez co przeszłaś i nie mogę przestać Cię podziwiać, bo nie wiem czy sama miałabym w sobie tyle odwagi, żeby dalej funkcjonować. Żeby się nie bać. Żeby móc wciąż być tak dobra dla innych, jak Ty byłaś dla wszystkich osób, które wyciągnęły do Ciebie rękę.
Przez tę książkę płakałam. Wylałam morze łez, wstrząsał mną niekontrolowany szloch. Przez tę książkę bolał mnie brzuch i nie mogłam spać. Przez tę książkę patrzyłam się godzinami w ścianę. Przez tę książkę wreszcie przestałam wstydzić się tego, że tak jak Alicia spotykam na swojej drodze wilki, przed którymi muszę uciekać, przed którymi muszę się bronić. Myślę, że każda z nas spotkała takiego wilka. Mężczyznę, który był przekonany, że ciało kobiety mu się należy. Że to jego NAGRODA za to, że urodził się jako mężczyzna. Mam ciarki, kiedy o tym myślę. Mam ciarki, kiedy to piszę, bo nie mogę pojąć jak w XXI wieku „nie” dalej nie występuje w słowniku niektórych osób. Jak nie liczy się dla nich to, że dziewczyna, która idzie przed nimi jest tak naprawdę jeszcze dzieckiem. Czuję ogromną frustrację, ogromny ból, kiedy mówię o tym głośno, a ktoś stwierdza, że przesadzam. Że to chodzi o ubiór. Że same prowokujemy takie sytuacje. Ta książka to krzyk rozpaczy, prośba o otwarcie oczu na krzywdę, która dotyka wiele z nas. Prośba o ZAANGAŻOWANIE. O nieodwracanie wzroku, kiedy ktoś cierpi i błaga o pomoc. Prośba o otwarcie drzwi, kiedy za nimi dzieje się tragedia.
To książka, do której musicie podejść rozważnie, bo mam wrażenie, że nie da się być po niej takim samym człowiekiem. Piękna. Do bólu szczera. Wzruszająca. Rozbijająca serce na kawałki. Właściwa. Wartościowa. Przede wszystkim POTRZEBNA.
Do wszystkich osób, które przeszły coś podobnego – nie jesteście sami. Nie jesteście kolejną Meduzą, której bogowie tak bardzo się bali. Jesteście tylko ludźmi. Ludźmi, którzy mają prawo do czucia się bezpiecznymi, wartościowymi, wspieranymi. Macie prawo nosić co chcecie, być kim chcecie i nikt nie ma prawda odbierać Wam skrzydeł.
(Zanim sięgniesz po tę książkę pamiętaj o ograniczeniu wiekowym oraz o obecnych w niej TW. Musisz być przekonan*, że jesteś w stanie ją przeczytać, że jesteś na nią gotow*.)
Alicia – to nie Twoja wina.
Alicia – to nie Ty się o to prosiłaś.
Alicia – nie ma w Tobie niczego złego.
Nie jesteś potworem. Nie jesteś dziwk@. Nie jesteś suk@. Nie jesteś zbrukana. Nie jesteś...
2024-02-01
Każdy z nas kiedyś czuł, że traci grunt pod stopami i na chwilę, króciutką chwilę staje się niewidzialny. Nieważny dla wszystkich osób, które nas mijają czy to na szkolnych/uniwersyteckich korytarzach, czy pokojach w biurze w pracy. Jednak… co gdyby ta niewidzialność była PRAWDZIWA, a my moglibyśmy wykorzystać ją do WŁASNYCH celów, dla WŁASNYCH korzyści?
Alice właśnie to zrobiła. Najlepsza, najzdolniejsza uczennica wystraszona koniecznością zmiany szkołą na tańszą, mniej luksusową, kiedy tylko odkryła swoją nową moc, postanawia założyć aplikację przy pomocy swojego rywala. Aplikację, w której każdy, anonimowo, może zlecić jej zadanie odkrycia brudnych sekretów za równie brudne pieniądze. Pieniądze, którymi ona będzie mogła opłacić dalszą edukację wznoszącą ją na szczyt.
Im dłużej o tym myślę, tym bardziej mieszane mam uczucia względem tej książki. Była dobra, wręcz bardzo dobra pod względem moralizatorskim. Widzę to przesłanie, tą uderzającą prawdę, że w momencie zagrożenia, w momencie, kiedy mamy jedyną rzecz, w której jesteśmy dobrzy i którą możemy stracić, jesteśmy w stanie zrobić absolutnie wszystko żeby temu zapobiec. Ale tu pojawia się pytanie: gdzie jest granicą między ratunkiem i aktem desperacji, a złem? Pod tym względem właśnie doceniam tę historię i to jak główna bohaterka została przedstawiona: jako postać szara moralnie, której z jednej strony jest nam żal przez to, że nigdy nie odczuła takiej swobody i wolności jaką daje pieniądz w świecie dzieci bogaczy a jej jedyną siła była dobra przyswajalność wiedzy, a z drugiej nie popieramy ani jednej z jej decyzji. Cały ten pomysł na odkrywanie sekretów w ekskluzywnej szkole z domieszką fantastyki jak najbardziej na plus, ale… Ale ale ta fantastyka, ten wątek niewidzialności, która pojawia się znikąd, jest używana wtedy, kiedy jest to wygodne i w żaden sposób nie zostaje wytłumaczone jej działanie. Jej podstawy. Liczyłam na rozwiązanie zagadki chociaż minimalnie na końcu, ale niestety – nie było mi to dane i choć rozumiem początkowe nawiązanie do stresu i ataków paniki, tak później brałam już ją za jakąś stałą, która jest, ale nie wiem dlaczego. I tutaj kwestia Henry’ego, którego choć kocham za wszelkie rozbrajające i śmieszne wstawki (kto widział storki, ten wie) tak momentami nie potrafię zrozumieć. Owszem, miłość robi z nas głupców, ale przestępstwo/ krzywda, które planowała Alice powinno minimalnie zapalić czerwoną lampkę w jego głowie, a nie wywołać zgodę. Wobec tego moje uczucia są mieszane. Owszem, podobało mi się, momentami nawet bardzo, ale czuję również lekki niedosyt. Może przez brak realnych konsekwencji? Ciężko mi stwierdzić. Nie mniej jednak to dobra książka, z wartościowym przesłaniem i na pewno znajdzie grono swoich odbiorców.
Każdy z nas kiedyś czuł, że traci grunt pod stopami i na chwilę, króciutką chwilę staje się niewidzialny. Nieważny dla wszystkich osób, które nas mijają czy to na szkolnych/uniwersyteckich korytarzach, czy pokojach w biurze w pracy. Jednak… co gdyby ta niewidzialność była PRAWDZIWA, a my moglibyśmy wykorzystać ją do WŁASNYCH celów, dla WŁASNYCH korzyści?
Alice właśnie to...
2023-11-16
Uwaga – recenzja zawiera spojlery
{współpraca reklamowa}
Moje oczy zaświeciły się niczym kryształy Luxe Revelle, kiedy zobaczyłam ten tytuł, opis i wszędzie pojawiające się porównania do „Caravalu” i „Cyrku Nocy”. Muszę to mieć, muszę to mieć, muszę to mieć, to będzie moja nowa miłość – powtarzałam w myślach. A później szczęśliwa, z naprawdę ogromnymi oczekiwaniami zaczęłam czytać i zdałam sobie sprawę, że owszem „Revelle” trafi do mojej topki. Topki największych rozczarowań tego roku.
Zapowiadała się cudowna fantastyka z subtelnym romansem wypełniona politycznymi intrygami i specyficzną magią. Odizolowana od świata wyspa Charmant, na której mieszkają rody, każdy specjalizujący się w innym typie mocy – podróże w czasie, manipulacja emocjami, czytanie w myślach… Na Charmant nie ma słowa „niemożliwe”. Ograniczeniem mogą być tylko kryształy i gorzała. Luxe Revelle, rubin rodziny iluzjonistów, która odkryła jak posługiwać się magią bez płacenia koniecznej „ceny”. Dewey Chronos, który chce podać jej na tacy cały świat. Jamison Port szukający prawdy o sobie i zaginionych rodzicach. W tle wszystkich wydarzeń zbliżające się wybory na burmistrza.
Ta historia miała niesamowity potencjał. Miała wręcz OGROMNY potencjał, ale dużo rzeczy tu nie zagrało. O ile nie wszystko. Już na samym początku poznajemy głównych bohaterów – Luxe, zwaną królową lodu, która od śmierci swojej matki i ciotek ukrywa odkrytą przez siebie moc i w porozumieniu z prowadzącym show wujkiem za sprawą magii rozkochuje w sobie widzów oraz Jamisona, osieroconego chłopaka, który z przyjaciółmi (Trystą Chronos i Rogerem Revelle) wreszcie dociera do Charmant. Mając więc dwie perspektywy już możemy domyślać się jak będzie wyglądać główna para zakochanych. W końcu sam Jamison na około 70 stronie stwierdza, że jest w Luxe absolutnie zakochany. I skupmy się trochę na jego postaci, bo z ręką na sercu, już dawno nie czytałam o tak mdłym i płytkim bohaterze, który nie miałby w sobie za grosz charyzmy. Jamison w tej książce określa tylko miłość do Luxe, smutek po stracie rodziców i (ponoć) dobroć, która objawia się tym, że prawie dwumetrowy mężczyzna praktycznie co chwilę jest pobity przez wszystkich, których spotka na swojej drodze. Luxe również nie jest dużo lepszą postacią, ale jej narracja wydawała mi się dużo bardziej przystępna. Mimo, że od początku miałam zarys relacji głównej pary w pierwszych rozdziałach pojawił się trzeci bohater, Dewey, który razem z Luxe chciał wygryźć swojego wyrodnego brata z roli burmistrza Charmant, a tak naprawdę miał uzupełnić ten niezbędny w książkach „trójkąt miłosny”, który od początku był tak nieudany i oczywisty, że naprawdę przez długi czas zastanawiałam się jaki finalnie był jego cel. Luxe przez prawie pół książki skakała myślami między „lubię Jamisona” do „lubię Deweya”, żeby później drastycznie zmienić swoje zdanie. Chyba Was nie zdziwię, jeśli powiem, że ta zmiana była przewidywalna od 70 strony.
Ale jeśli już mówimy o przewidywalności… Kim jest główny złol? Wiemy to już od 70 strony. Czemu? Bo domniemany złol (wyrodny brat) pojawił się w tej książce dokładnie w trzech scenach i później słuch o nim zaginął. W związku z tym zagrajmy w Milionerów – który bohater mógł być prawdziwym złolem jeśli od początku była trójka najważniejszych, z czego dwójka z nich miała swoją perspektywę? Bingo, ten trzeci.
Drugim wątkiem była specyfika magii Luxe. Jeśli czytacie książki uważnie i ze zrozumieniem, to bardzo łatwo wyłapać sceny, w których A: Luxe zapewnia, że nie ma pojęcia skąd wzięła się jej moc, B: jest wspomniany inny rodzaj magii określony jako „nieistniejący”. Pytanie za milion, jaką magią dysponuje Luxie? Bingo, nieistniejącą.
Kolejna sprawa, która mnie rozczarowała to właśnie znikające myśli/postacie. Dewey miał konkurować ze swoim bratem w wyborach na burmistrza. Więc dlaczego nie było mowy o chociażby jakichkolwiek programach wyborczych? Dlaczego ten brat praktycznie nie istniał w tej książce? Była tu też kwestia rzekomej siostry Jamisona i innych porwanych dzieci. Jak myślicie, czy na koniec wiemy cokolwiek więcej na ich temat? Nie, nie wiemy. Brakowało mi też opisów świata, czegokolwiek co wskazywałoby na epokę w jakiej dzieją się te wydarzenia, bo oprócz słownictwa typu „dziewczęcie, panienka, kiecka” czy porównań do panierki od kotleta nie dostałam nic co przybliżyłoby mi tę cudowną wyspę Charmant.
Wątek romantyczny mnie zawiódł, nie czułam chemii, nie czułam miłości, a cukierkowy epilog zmusił mnie do przewrócenia oczami. Dodatkowo wątek podróży w czasie… to jest coś, co bardzo łatwo pomieszać i zepsuć i tutaj właśnie tak się stało. Wszystko było maksymalnie zakręcone, bez składu i ładu, zwłaszcza w dramatycznej końcówce (tutaj pomijam już temat śmierci jednej z postaci, bo szybko o niej zapomniano). Tak naprawdę jedyne co w 100% mi się podobało to postacie poboczne (żałuję, że to one nie zajęły miejsca Luxe i Jamisona), plot twist z rodzicami Jamisona (szybko jednak temat zniknął tak jak brat Deweya) i sam pomysł na wyspę i rodzaj magii w stylu „coś za coś”.
Przykro mi, że oprócz tego przeczytałam prawie 500 stron, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia z pierwszych 100. Wiem, że dużej liczbie osób ta książka może przypaść do gustu, bo ma coś w sobie i jeśli nie doszukuje się w niej nieścisłości to może sprawiać przyjemność. Ale ja jestem, albo za bardzo spostrzegawcza, albo za bardzo „czepliwa”, żeby z czystym sumieniem napisać Wam, że „było super”
Uwaga – recenzja zawiera spojlery
{współpraca reklamowa}
Moje oczy zaświeciły się niczym kryształy Luxe Revelle, kiedy zobaczyłam ten tytuł, opis i wszędzie pojawiające się porównania do „Caravalu” i „Cyrku Nocy”. Muszę to mieć, muszę to mieć, muszę to mieć, to będzie moja nowa miłość – powtarzałam w myślach. A później szczęśliwa, z naprawdę ogromnymi oczekiwaniami...
2023-11-07
{współpraca reklamowa}
TW! scena gw@łtu, tr@uma, n@rkotyki, mole$towanie $eksualne
Zamknij drzwi, Eden. Przekręć klucz w zamku i połóż się do łóżka. Zaśnij. Jesteś bezpieczna. W domu nie czeka na ciebie żadne okrucieństwo. Tylko zamknij drzwi.
Wymawiałam te słowa bezgłośnie, przez łzy, wraz z Eden, która błagała o to 14-letnią siebie ze wspomnień. Dziewczynkę, która w jedną noc straciła wszystko. Bezpieczną przystań, wyobrażenia na temat jednej z najbliższych osób, wsparcie i czas brata, spokój, siebie. Nie mogła krzyczeć, nie mogła się wyrywać, nie mogła błagać o pomoc, nie mogła nikomu powiedzieć, bo nikt nie chciał słuchać. Nie mogła dłużej żyć tak jak żyła, bo przecież zrobił jej to przez to jaka była. Taka miła, delikatna, dobra. W parę minut dawna Eden zniknęła. Już nie ma tamtej Eddy.
Wiecie, ja nigdy nie przyklejam znaczników w książkach. Nigdy nie wracam do danych fragmentów. Tak samo jak nie robię przerw w czytaniu, kiedy czuję, że chcę czytać dalej. Ale tutaj to wszystko zrobiłam. Zaznaczałam sceny, które rozdzierały mi serce, w których czułam każdą emocję Eden, w której widziałam jej zmiany, które były wartościowe. Robiłam przerwy, bo momentami nie byłam w stanie czytać dalej, tak silne uczucia wywoływała we mnie ta historia. Jest pełna żalu, niewyobrażalnej krzywdy, smutku, bólu i gniewu. Pełna samotności i niezrozumienia. Pełna niesprawiedliwości. Byłam świadkiem TEJ chwili, która była chyba najcięższym przeżyciem czytelniczym w mojej „książkowej karierze”. Byłam świadkiem kolejnych czterech lat życia Eden, podczas których dorastała i coraz bardziej się rozsypywała. Podczas których zakochała się i pozwoliła mu odejść, bo nie była w stanie nikomu całkowicie zaufać, nie była w stanie się zaangażować, bo wciąż czuła strach, rozpacz i że jest z nią coś nie tak mimo, że nic z tego nie było jej winą. Podczas których zaczęła brać używki, a $eks traktowała jako rodzaj kontroli: „to ja wykorzystuję, to nie mnie krzywdzą, to ja mam siłę i władzę nad sytuacją, nad swoim życiem”. Podczas których całkowicie się zmieniła – raniła innych, bo sama była zraniona, pozwalała szeptać o sobie za plecami, bo dzięki temu kreowała się nowa Eden. Taka, która nie liczy się z nikim, której nie da się złamać.
Ta książka rozdzierała mi serce powoli, kawałeczek po kawałeczku, aż doszła do kulminacyjnego momentu, w którym już nie mogłam przestać czytać mimo, że chciałam krzyczeć wraz z Eddy z bezsilności. Autorka ma surowy styl, nie ubarwia historii, nie stara się, żeby była ona łatwiejsza do zniesienia. I za to ją pokochałam. Historia Eden, historia Josha i Eden, historia Eden i jej brata Caelina. To trudna książka, zostająca w głowie na dłużej niż każda inna, ale przede wszystkim niesamowicie wartościowa. Bo gdybym miała powiedzieć jakich lektur brakuje mi w szkołach to powiedziałabym „właśnie takich, angażujących, UŚWIADAMIAJĄCYCH”. Potrzebuję drugiej części jak tlenu do życia. „Już nie ma tamtej mnie” to tytuł przejmujący i potrzebny, który trafia do najlepszych, jakie przeczytałam w tym roku.
{współpraca reklamowa}
TW! scena gw@łtu, tr@uma, n@rkotyki, mole$towanie $eksualne
Zamknij drzwi, Eden. Przekręć klucz w zamku i połóż się do łóżka. Zaśnij. Jesteś bezpieczna. W domu nie czeka na ciebie żadne okrucieństwo. Tylko zamknij drzwi.
Wymawiałam te słowa bezgłośnie, przez łzy, wraz z Eden, która błagała o to 14-letnią siebie ze wspomnień. Dziewczynkę, która w...
2023-10-21
Zobaczyłam tę przepiękną okładkę. Przeczytałam ten niesamowicie interesujący opis i pomyślałam sobie „to będzie coś mojego”. Przysięgam Wam, byłam pewna, że ta książka mnie wciągnie, zachwyci i wreszcie będę mogła powiedzieć, że całkowicie przekonałam się do polskich twórców. Ale niestety tak się nie stało. Zawiodłam się i jedyne co mi po niej zostało, to naprawdę duże skonfundowanie.
Zaczęło się naprawdę dobrze. Poczułam klimat Addie LaRue, którą uwielbiam. Główna bohaterka, Sarah, przeżyła tragedię, a świat nagle o niej zapomniał. Została całkowicie sama, bezradna i każdego dnia walczyła o to, żeby przetrwać. Życie nie było dla niej łaskawe, do momentu, aż nie stwierdziła, że jedyną osobą, która jest w stanie jej pomóc jest ona sama. Przez pierwsze sto stron naprawdę wczułam się w tę historię, zżyłam z jej uczuciami. Podobały mi się obie linie czasowe, rozdzierające serce sceny w szpitalu, jak i późniejsza rozmowa z panią w second-handzie i „akcja” w hotelu. Styl Melki był lekki przez co szybko przewracałam kolejne strony mimo że większość z nich zapełniały opisy i przemyślenia Sarah.
Ale później, niestety, kiedy myślałam, że robi się jeszcze lepiej, wszystko się sypnęło, a moja ocena tej książki z każdą kolejną stroną spadała coraz niżej. Akcja z tajemniczym laptopem, włamanie się do budynku po skradzione artefakty. Wszystko to było bardzo obiecujące, ale… Pojawił się główny love interest, który o ile na początku był super fascynujący i tajemniczy, tak później im więcej się odzywał, tym bardziej przestawał mi się podobać, a moje zażenowanie niebotycznie szybko rosło.
„To zrozumiałe, że obecność takiego samca alfa jak ja działa na ciebie pobudzająco”. Przewróciłam oczami.
„(…) chyba ci się to podoba, skoro siedzisz tu sobie cała w pąsach, a twoje s* napierają na materiał bluzki”. Tu aż się skrzywiłam.
Później zaczęłam się też zastanawiać, czy ta linia czasowa sprzed wypadku była w ogóle potrzebna, gdyż po pewnym czasie miałam wrażenie, że czytam wciąż o tym samym. Pewna sytuacja na imprezie, rozdarcie między Jasonem i Eleną i wielka miłość do Eleny. I tak w kółko. Jeśli chodzi o wielki plot-twist z tajemniczym zakonem również nie poczułam się usatysfakcjonowana. Owszem, było to w miarę ciekawe, ale już wcześniej domyśliłam się kto jest Horusem (bo z wspomnianej dwójki męskich bohaterów wystarczyło strzelić na chybił, który z nich jest bardziej prawdopodobny), a wyjaśnienie mocy głównej bohaterki skojarzyło mi się tylko z „Kronikami Atlantydy” Marah Woolf.
Ale to nie te rzeczy, aż tak bardzo zaważyły na mojej opinii, a ostatnie 40 stron i scena erotyczna, która została wrzucona do tej książki całkowicie niepotrzebnie i nachalnie. Która była maksymalnie niekomfortowa, bezsensowna i wręcz, nie wiem, nieprzyjemna? To jaki czworokąt stworzył się między bohaterami na sam koniec całkowicie nie pasował mi do fabuły i zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie było tam ani jednej postaci, która w jakiś sposób nie byłaby toksyczna i którą bym faktycznie polubiła. Uczucia i fascynacja pojawiały się znikąd. Ta scena, motyw zdrady (?) w ostatniej linijce książki, wykorzystywanie innych, żeby dopiec komuś innemu. Nie trafiło to do mnie i serce mi pęka, że nie odnalazłam w tej książce mojego nowego ulubieńca.
Uważam, że fabuła przygodowo-fantastyczna miała naprawdę ogromny potencjał, ale został on zmarnowany na korzyść absurdalnych miłosnych rozterek.
Zobaczyłam tę przepiękną okładkę. Przeczytałam ten niesamowicie interesujący opis i pomyślałam sobie „to będzie coś mojego”. Przysięgam Wam, byłam pewna, że ta książka mnie wciągnie, zachwyci i wreszcie będę mogła powiedzieć, że całkowicie przekonałam się do polskich twórców. Ale niestety tak się nie stało. Zawiodłam się i jedyne co mi po niej zostało, to naprawdę duże...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-16
Jest tak zimno, szaro i smutno za oknem. Nie mam na nic siły, a o dziewiętnastej już chce mi się spać. A później otwieram „Napar z magii i trucizny” i wokół wybucha feeria barw. Czuję zapach świeżo przygotowanego jedzenia, ziół i miliona różnych herbat. Czuję magię, z każdym wdechem robi mi się coraz cieplej, uspokaja mnie szelest przewracanych stron. I zagłębiam się w świat naparów, intryg politycznych i bogów. W świat jak z baśni, w którym dobro i zło spotykają się na każdym kroku w akompaniamencie ciągłych szeptów w zamku cesarza pełnym przepychu i tajemnic.
Ning podała matce truciznę. Nieumyślnie. W cesarstwie bowiem są osoby, które rozprzestrzeniają zatrutą herbatę. Teraz, żeby zdobyć antidotum i uratować siostrę Ning musi wziąć udział w turnieju najlepszych mistrzów magii. I musi go wygrać.
„Napar z magii i trucizny” to książka niepozorna. Początkowo nie chwyciła mnie. Nie porwała w wir parzonej herbaty. Ta historia stoi akcją i przeskokami czasowymi i ciężko było mi zrozumieć, w której części przygody Ning jestem. Ale później przepadłam. Azjatycka fantastyka ma to do siebie, że jest niesamowicie magiczna i niepowtarzalna. Bo hej - mistrzowie magii zaklętej w herbacie? Którzy mogą dodać komuś siły, wyrwać wszystkie sekrety, uleczyć każdą ranę lub odebrać życie w najbardziej okrutny sposób? Bogowie ukazujący się w omamach, węże czerpiące moc z cierpienia chorego, ptaki stworzone jako broń, które nie przyjmą żadnej trucizny? Zdrajcy, piętno wygnanych i przewrót na dworze? To wszystko brzmi jak COŚ WSPANIAŁEGO i wcale się nie dziwię, że ta książka zdobyła tyle nominacji. Również postacie zyskały moją sympatię - Ning jest silna, zdeterminowana i mówi wszystko, co ślina przyniesie jej na język. Księżniczka jest przebiegła, ale martwi się o swój lud i chce dla nich jak najlepiej. A Kang… Kang jest zagadką, którą, mam nadzieję, rozwiążę w następnym tomie. Tutaj jednak ostrzegam - delikatny wątek romantyczny to nic innego jak instant love rodem z „Tkając Świt”. Ale jeśli mam być szczera - cała historia ogólnie przypomina „Tkając Świt” i dla mnie to było bardzo na plus, bo uwielbiam wspomnianą dylogię. Słowem podsumowania - jestem kupiona, zakochana i chcę więcej! Świetnie się bawiłam. Akcja, plot twisty i dużo herbaty, jedzenia i baśni - czego można chcieć więcej?
Jest tak zimno, szaro i smutno za oknem. Nie mam na nic siły, a o dziewiętnastej już chce mi się spać. A później otwieram „Napar z magii i trucizny” i wokół wybucha feeria barw. Czuję zapach świeżo przygotowanego jedzenia, ziół i miliona różnych herbat. Czuję magię, z każdym wdechem robi mi się coraz cieplej, uspokaja mnie szelest przewracanych stron. I zagłębiam się w...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-08
Pssst… Wprawdzie po 22 jest cisza nocna, ALE spotkania w szklarni są dalej aktualne🤭 Zapomnijcie o piwnicy, tam siedzą 12-klasiści i nie jest zbytnio przyjemne. Wiem, co mówię - widziałam tam Vala.
A teraz już tak na serio. Po raz drugi zapraszam Was do cudownej Dunbridge Academy - szkoły z internatem, w której (dosłownie) możesz poczuć się jak w domu. Tym razem jednak nie skupimy się na porannych przebieżkach z Henrym i Emmą, a na… pieczeniu chleba i teatrze. Szekspir opowiedziany na nowo? Romeo i Julia? I w końcu, Charles i Victoria, czyli jeden z moich ulubionych motywów - friends to lovers.
Zdziwię Was, kiedy powiem, że ten tom podobał mi się nawet bardziej niż poprzedni? Bo ja byłam naprawdę w szoku. Spodziewałam się raczej równego poziomu każdej z części jak było chociażby w „Save me”. Ale może odebrałam to tak dlatego, że absolutnie KOCHAM Charlesa Sinclaira. Za to, że autorka wykreowała go nie na typowego „bad boya”, a na chłopaka nieśmiałego, niezwykle uczuciowego, pełnego pasji i delikatnego. Który kocha pomagać ojcu w piekarni, grać główną rolę w szkolnym przedstawieniu i jeździć na koniu - Jubilatce, o którego codziennie dba. Uwielbiam to, że był niepewny, chciał wszystko zrobić jak najlepiej i tak mu zależało na szczęściu i dobrym samopoczuciu Victorii. Co do Tori - również ją polubiłam, chociaż przy niektórych jej decyzjach naprawdę przewracałam trochę oczami. Ale doceniam fakt, że autorka pokazała (mimo, że w bardzo delikatny sposób) jak łatwo dać się zmanipulować drugiej osobie, tylko dlatego, że tworzy wokół siebie bańkę „tego skrzywdzonego człowieka, któremu należy się maksymalne zrozumienie i wsparcie mimo złego zachowania” (Val, wiesz, że mówię o tobie).
Jest dużo miłosnych dramatów młodych, niezrozumienia, walki o równouprawnienie (czy naprawdę dziewczynki w roli mundurków muszą nosić TYLKO spódniczki?) i Szekspira - wierzcie mi, pomysły scenarzystów odnośnie zmian w tym dramacie są naprawdę świetne🤭.
Sarah porusza również temat pierwszego razu. Że nie jest on tak idealny jak wszyscy starają się to przedstawić, że budowanie więzi wymaga komunikacji i szczerości i za to również doceniam tę historię. Dunbridge Academy to seria, która jest moim comfort read. Czyta się ją niesamowicie szybko, wciąga, pochłania i dostarcza zarówno przemyśleń jak i rozrywki. A przede wszystkim jest niezwykle klimatyczna i urocza. Uwielbiam wspólnotę jaką tworzą nauczyciele z uczniami, jak (oprócz pewnych wyjątków) wszyscy starają się wspierać siebie nawzajem. To miejsce, w którym sama poczułabym się dobrze i komfortowo i już nie mogę doczekać się kolejnego tomu❤️
Pssst… Wprawdzie po 22 jest cisza nocna, ALE spotkania w szklarni są dalej aktualne🤭 Zapomnijcie o piwnicy, tam siedzą 12-klasiści i nie jest zbytnio przyjemne. Wiem, co mówię - widziałam tam Vala.
A teraz już tak na serio. Po raz drugi zapraszam Was do cudownej Dunbridge Academy - szkoły z internatem, w której (dosłownie) możesz poczuć się jak w domu. Tym razem jednak...
2023-09-27
Nie wiem od czego zacząć, kiedy piszę tę recenzję, bo sporo rzeczy poszło nie tak podczas mojej lektury tej książki. I trochę mnie to boli, bo liczyłam na super historię, która chwyci mnie za serce od pierwszej strony, a otrzymałam mocno średnie prawie 500 stron.
Największym plusem całej tej książki jest azjatycki klimat, zupełnie inna mitologia i wreszcie świeży pomysł na rodzaje przewijających się demonów i magicznych istot. Kitsune? Genialne, bo nigdy nie miałam styczności z taką postacią w literaturze. Potwory ukryte w mieczach, samuraje, legendy i zwój, którego pożąda każde zorientowane stworzenie na świecie. To miała być naprawdę obiecująca fantastyka.
Finalnie jednak odbiłam się od tej książki jak piłka od ściany podczas gry w squasha. Żeby jednak to miało ręce i nogi, chcę Wam przybliżyć ogólny zarys fabuły. Mamy tutaj do czynienia z młodą Kitsune pół-człowiekiem i pół-demonem, której umiejętnościami są proste iluzje. Obiecuje ona mnichom, z którymi się wychowywała, że zabierze fragment ważnego zwoju i zaniesie go do świątyni, gdzie zostanie on ukryty i chroniony przed złymi ludźmi, którzy mogliby go wykorzystać do własnych, niecnych celów. Yumeko jednak nie zna świata poza murami Świątyni i tutaj trafia na Zabójcę Demonów Tatsumiego, którego okłamuje i obiecuje mu, że jeśli tylko on odprowadzi ją do konkretnego mnicha, ta później doprowadzi go do Zwoju. I tutaj już pojawia się naprawdę bardzo długi motyw drogi, podczas której bohaterom co rusz przytrafiają się coraz to dziwniejsze walki i spotkania, a z dwóch osób nagle robi się grupka „wyrzutków”, czyli kolejna Drużyna Pierścienia. I to jest GENIALNY pomysł na fabułę, ale…
Książka bardziej przypominała mi grę RPG niż faktycznie książkę. To znaczy – prowadzisz swojego bohatera jednym szlakiem z punktu A do punktu B. Po drodze napadają cię wszyscy możliwi bandyci, czy pojawiające się znikąd potwory, które musisz pokonać, bo na tym polega rozgrywka. A w międzyczasie znajdujesz sojuszników, którzy oddają ci kolejne przysługi. Finał natomiast to typowe spotkanie z bossem – cisza przed burzą, wielki plac, pojedynek itp. I to mnie trochę odrzuciło. Nie potrafiłam również wczuć się w postacie. Yumeko była dosyć łatwowierna, mało inteligentna i choć początkowo podobała mi się jej wesołość to z każdym kolejnym rozdziałem zaczynałam się męczyć. Kage natomiast miał być typowym zabójcą bez uczuć, co podkreślał dosłownie ciągle. Jedynie ronin Okame zyskał moją sympatię za prostotę i naprawdę zabawne poczucie humoru. Nie przekonał mnie dodatkowo romans czy wielkie uczucia i aż wierzyć mi się nie chciało, że Tatsumi w ogóle się nie domyślał, iż Yumeko może mieć zwój przy sobie, a te wszystkie ataki w ich stronę niekoniecznie musiały wiązać się akurat z jego osobą. Finalnie, jedynymi momentami, kiedy nie musiałam przymuszać się do czytania i byłam naprawdę zainteresowana fabułą był rozdział w tajemniczej wiosce i epilog, czyli ostatnie kilka stron książki.
Czuję naprawdę masę sprzecznych emocji względem tej książki. Myślę, że dużo osób (jak zresztą zauważyłam na bookmediach) znajdzie w niej swojego ulubieńca, bo ma ona do tego podstawy. Po prostu nie trafiła do mnie. Może zły czas, a może inne gusta.
Nie wiem od czego zacząć, kiedy piszę tę recenzję, bo sporo rzeczy poszło nie tak podczas mojej lektury tej książki. I trochę mnie to boli, bo liczyłam na super historię, która chwyci mnie za serce od pierwszej strony, a otrzymałam mocno średnie prawie 500 stron.
Największym plusem całej tej książki jest azjatycki klimat, zupełnie inna mitologia i wreszcie świeży pomysł na...
2023-09-30
O ile nie jestem miłośniczką „Wyznań rzekomo porządnej dziewczyny” to muszę Wam się przyznać - byłam niesamowicie zaskoczona, kiedy po skończeniu „Czasami jestem morzem łez” pomyślałam sobie „ale to było genialne”. Swoją drogą, dacie wiarę, że ten drugi tytuł w rzeczywistości jest debiutem autorki? W O W
Quinn od zawsze pisała listy w swoim dzienniku. Spisywała każde wspomnienie z babcią Hattie, ulubione filmy, podstawowe fakty na swój temat, fantazje seksu@lne względem najlepszego przyjaciela, wszystkie kłamstwa jakie wyszły z jej ust. Dziennik ją określał, był bezpieczną przystanią ukrywającą ją przed światem. Do momentu aż zaginął, a znalazca zaczął ją szantażować. I co ciekawe, na pomoc przyszły jej osoby, których nigdy by o to nie podejrzewała.
Rasizm, cyberprzemoc, nagonka, choroba Alzheimera u najbliższej osoby, strach przed stratą, spełnianie oczekiwań innych, poszukiwanie siebie, stawianie czoła gnębicielom. Pierwsza miłość, prawdziwa przyjaźń, problemy w domu, wyjazd na studia, dojrzenie własnej wartości i docenienie siebie. „Czasami jestem morzem łez” to książka niezwykle wartościowa, poruszająca i bardzo emocjonalna. Quinn, Carter, Livvy i Auden to postacie całkowicie różne, autentyczne, z którymi każdy na swój sposób jest w stanie się utożsamić. Popełniają błędy, ale starają się je naprawiać, brać odpowiedzialność za swoje złe decyzje, a przede wszystkim potrafią powiedzieć „przepraszam”. Walczą ze strachem, niepewnością, złym traktowaniem tylko ze względu na kolor skóry. Uczą się mówić otwarcie o swoich uczuciach, nie ukrywać się za fałszywymi maskami. Pomagają sobie w każdej najtrudniejszej chwili i rozmawiają ze sobą. Tak naprawdę rozmawiają. Momentami jest zabawnie, kiedy indziej wzruszająco. Czyta się szybko płynnie i jedyny moment, w którym poczułam lekkie rozczarowanie to chwila plot-twistu. Wydawało mi się, że to rozwiązanie było zwyczajnie za proste. Jednak całkowicie mi to nie przeszkadzało. Uczucie Quinn i Cartera, czy ogromna przyjaźń całej czwórki skutecznie mi to przysłoniły.
O ile nie jestem miłośniczką „Wyznań rzekomo porządnej dziewczyny” to muszę Wam się przyznać - byłam niesamowicie zaskoczona, kiedy po skończeniu „Czasami jestem morzem łez” pomyślałam sobie „ale to było genialne”. Swoją drogą, dacie wiarę, że ten drugi tytuł w rzeczywistości jest debiutem autorki? W O W
Quinn od zawsze pisała listy w swoim dzienniku. Spisywała każde...
2023-09-08
Wszyscy żyjemy w żółtej łodzi podwodnej.
Mały drewniany domek niedaleko plaży. Szum fal, spokój i poczucie wolności. Codzienne surfowanie rano i wieczorem. Zapach farb do malowania, dźwięki muzyki Beatles’ów sączące się z adaptera. Bezchmurne, niebieskie niebo i ten kawałek morza. Byron Bay, czyli miejsce wspomnień, pełne kolorów, które każde z nich nazywa domem i do którego zawsze pragnie wrócić.
W tej historii zakochałam się już podczas czytania pierwszego tomu. Wtedy urzekło mnie to, jak Axel przywrócił z powrotem Leah do życia, jak obudził ją ze snu, w który wprowadziła ją tragiczna śmierć rodziców. Jak zaczynał uświadamiać sobie, że ją kocha mimo, że wszystko wokół niego krzyczało, iż to nie jest dla nich dobre. Natomiast, kiedy sięgnęłam po „Wszystko, czym jesteśmy razem” moja miłość do tych książek urosła jeszcze bardziej. Z nich aż biją emocje, uczucia, z którymi główni bohaterowie się mierzą i z którymi nie potrafią sobie poradzić. To historia, która angażuje od pierwszych stron, która na zmianę wzrusza, rani, a następnie koi połamane serce.
Nic tu nie jest proste, nie ma łatwych rozwiązań i szybkich odpowiedzi. Axel musi walczyć o wybaczenie Leah, a ona musi zrozumieć, czym dla niej jest miłość – stabilnością i brakiem jakichkolwiek problemów, czy pasją i akceptacją wszystkich zalet i wad drugiej osoby. Uwielbiam to, że autorka nie zatarła różnicy wieku między bohaterami. Podczas, gdy Leah dopiero uczy się tego, co w życiu jest tak naprawdę istotne, czym różni się „potrzeba” bycia z kimś od „chęci”, żeby ta jedna osoba uczestniczyła w naszym życiu, Axel jest już trochę bardziej dojrzały. Widzi ciemne strony decyzji podejmowanych przez Leah, jej zmianę charakteru w otoczeniu innych artystów i próbę dopasowania się i zaimponowania ludziom, którzy tak naprawdę wcale jej nie zauważają, którzy odbierają jej ją samą. Ich relacja jest pełna kłótni, wyrzutów sumienia, złości, krzyków, nieporozumień i przerw. Z drugiej strony żadne z nich nie wyobraża sobie oddania się w całości komuś innemu, bo tylko ze sobą potrafią być tak szczerzy, tak otwarci. Zarówno Leah jak i Axel na przestrzeni tych wszystkich chwil dojrzewają, uczą się miłości i poświęcają się w jej imię. Od pierwszych stron jest intensywnie, mijają miesiące, lata, poznajemy obie perspektywy, wszystkie obawy i przemyślenia. Zaczynamy postrzegać ich uczucia za pomocą kolorów i muzyki. Przeczytałam wiele romansów, wieloma z nich się zachwycałam, ale Alice Kellen stworzyła jeden z moich absolutnych faworytów. Dzięki niej zakochałam się w Byron Bay i The Beatles, a moim największym marzeniem stał się mały domek przy plaży.
Wszyscy żyjemy w żółtej łodzi podwodnej.
Mały drewniany domek niedaleko plaży. Szum fal, spokój i poczucie wolności. Codzienne surfowanie rano i wieczorem. Zapach farb do malowania, dźwięki muzyki Beatles’ów sączące się z adaptera. Bezchmurne, niebieskie niebo i ten kawałek morza. Byron Bay, czyli miejsce wspomnień, pełne kolorów, które każde z nich nazywa domem i do...
2023-08-17
Kiedy spytacie się mnie jaka lekka, zabawna młodzieżówka ze świetnie wplecionym przekazem i wątkiem queer mnie ostatnio zachwyciła, to od razu odpowiem Wam: „TO NIE MÓJ PROBLEM”. Znaczy wiecie, że taki tytuł, a nie, że nie chcę Wam go podać, bo hej! ta książka zasługuje na ogromne zainteresowanie i polecenia absolutnie wszędzie.
Aideen nie ma nikogo oprócz Holly. Raczej jest niewidzialna i robi wszystko, żeby móc nie ćwiczyć na WF-ie. Do momentu aż pomoże klasowej prymusce skręcić kostkę, nakryje ich na tym chłopak, któremu nie zamyka się buzia i wspólnie zaczną rozwiązywać problemy innych ludzi w formie „przysługa za przysługę”. Nagle posiadanie przyjaciół nie wydaje się już tak odległe, a Aideen zaczyna dostrzegać, że do tej pory to ona walczyła o kogoś mimo, że ten ktoś nie chciał walczyć o nią.
Słuchajcie! Najpierw zacznę od humoru w tej książce, który rozłożył mnie na łopatki. Ten „biznes” i rozwiązywanie problemów, rozmowy bohaterów o planowanych akcjach ratunkowych, ich wiadomości (a zwłaszcza smsy pisane przez Aideen) i przede wszystkim monologi Kaviego. Rzadko kiedy żarty autorów naprawdę mnie bawią, a tutaj co chwilę wybuchałam śmiechem czytając coraz to nowsze sposoby na wśliźnięcie się w nocy do gabinetu dyrektora, czy wyprowadzenie po cichu chłopaka z młodszego rocznika na imprezę bez wiedzy jego nadopiekuńczej mamy. Ciara genialnie zawiązała również relację między grupką całkowicie obcych ludzi, którzy na początku wręcz się nie lubili – tworzyła się ona powoli i naturalnie, a Aideen z każdą wspólnie spędzoną chwilą zaczynała rozumieć, że przyjaźń nie polega na ciągłym tłumaczeniu się i dostosowaniu pod drugą osobę, a na wsparciu i bezwarunkowej trosce. Tutaj muszę też dodać, że autorka bardzo subtelnie wplotła uczucie między Aideen i naszą wzorową uczennicą i przyznam się, że już dawno nie czytałam tak genialnie wykreowanego queerowego wątku. Uwielbiam wszystkie występujące tu postacie, ich wyjątkowość, to, że tak łatwo znaleźć tu bohatera lub bohaterkę, z którymi możemy się utożsamić choćby odrobinkę – ambitną Meabh, która wkłada całe swoje serce we wszystko, co robi, lekko sarkastyczną Aideen, która dla przyjaciół zrobiłaby wszystko i Kaviego-gadułę, który chciał tylko znaleźć osoby do wspólnego spędzania czasu i zdecydowanie był największym słoneczkiem w tej książce
Dodatkowo pojawiły się takie problemy jak alkoholizm rodzica, potrzeba zamienienia się miejscami z matką, zaległości w szkole spowodowane pilnowaniem jej, żeby nie sięgnęła po butelkę, bieda, próba ukrycia swoich problemów przed wychowawczynią, aż w końcu wstyd przed sytuacją rodzinną i unikanie zarówno lekcji, jak i najbliższych. I tu (znowu) muszę dodać, że zakończenie (a zwłaszcza ostatnie zdanie) było całkowicie w punkt, w idealnym wręcz momencie. Serio, nic bym nie odjęła i nic bym nie dodała. Jeśli miałabym podsumować „To nie mój problem” jednym zdaniem, to właśnie o takich książkach myślę, kiedy mówię: „to jest must read dla młodzieży”.
Kiedy spytacie się mnie jaka lekka, zabawna młodzieżówka ze świetnie wplecionym przekazem i wątkiem queer mnie ostatnio zachwyciła, to od razu odpowiem Wam: „TO NIE MÓJ PROBLEM”. Znaczy wiecie, że taki tytuł, a nie, że nie chcę Wam go podać, bo hej! ta książka zasługuje na ogromne zainteresowanie i polecenia absolutnie wszędzie.
Aideen nie ma nikogo oprócz Holly. Raczej...
2023-08-12
„Najgorsze miejsca w piekle czekają na tych, którzy w czasach wielkiego upadku moralności pozostaną neutralni.”
Jak łatwo odwrócić nam wzrok od krzywdy, która nie dotyczy bezpośrednio nas samych. Jak łatwo zrezygnować nam z zabrania głosu, jeśli sprawa nie narusza naszej przestrzeni. Jeśli to nie w nas wymierzone zostały działa pełne jadu, rasizmu i uprzedzeń.
May próbuje walczyć. Cierpi, bo jej ukochany starszy brat popełnił s@mobój$two, bo nie była w stanie go zatrzymać mimo, że zrobiłaby wszystko, żeby go ochronić i uratować. A teraz musi jeszcze bronić swoich azjatyckiego pochodzenia rodziców, którzy zostali oskarżeni o wprowadzanie niezdrowej rywalizacji w szkołach i doprowadzenie własnego dziecka do śmierci. Walczy razem z przyjaciółmi, którzy również cierpią i są niesprawiedliwie traktowani tylko ze względu na ciemniejszy kolor skóry. Zabiera głos, organizuje protest, zgłębia historię. To straszne, że musi zabiegać o równość w obliczu takiej tragedii. Że musi udowadniać, że JEJ brat nie był tylko „kolejnym azjatyckim dzieckiem, które zdecydowało ze sobą skończyć”, ale był cudownym człowiekiem i miał na imię Danny.
To niesamowicie emocjonalna, wartościowa historia, która wzrusza od pierwszych stron. Łapie za serce bijącym od niej cierpieniem i niesprawiedliwością. Brakiem jakiegokolwiek zrozumienia ze strony innych. Strachem przed własnym zdaniem, które może narobić szkód tylko dlatego, że dla kogoś o większych wpływach i koneksjach jest bardzo niewygodne. Podczas czytania niejednokrotnie płakałam, miałam ochotę krzyczeć, bo tak źle czułam się z tym, jak łatwo obrócić czyjąś tragedię w ogólny problem dla własnego rozgłosu. W przepiękny sposób ukazuje przyjaźń, młodzieńcze zakochanie, a w końcu ogromną miłość między rodzeństwem i pustkę jaką pozostawiła po sobie strata tej najbliższej osoby. Nie istnieją tu łatwe rozwiązania, czy proste relacje. Jest trudna, odbija się w sercu i nie daje o sobie zapomnieć. Jest warta przeczytania każdej strony.
PS: Moim jedynym zarzutem jest tłumaczenie i jego brak konsekwencji. „Najki” przy pozostawionych Vansach, Conversach i Air Jordanach. „Wajbujemy” przy pozostawionym angielskim słowie „flow”. Dziwnie się czuję pisząc to, ale co za dużo spolszczeń to niezdrowo. I trochę minus za wątek Josha. Niezbyt rozumiem całą tę niechęć do niego, jeśli jedyne w czym zawinił to w tym, że jego ojciec był największym złolem w tej książce. On sam (tutaj lekki spojler) ani nie chciał zgwałcić głównej bohaterki, tak jak myśleli jego znajomi, ani też nie uniknął zabrania głosu w proteście, postawił się ojcu, a nawet wiemy, że przestał z nim rozmawiać. Ale rozumiem, że miało chodzić o dobre usytuowanie, koneksje i układy pozwalające mu na łatwiejsze wejście w przyszłość w porównaniu do innych bohaterów.
„Najgorsze miejsca w piekle czekają na tych, którzy w czasach wielkiego upadku moralności pozostaną neutralni.”
Jak łatwo odwrócić nam wzrok od krzywdy, która nie dotyczy bezpośrednio nas samych. Jak łatwo zrezygnować nam z zabrania głosu, jeśli sprawa nie narusza naszej przestrzeni. Jeśli to nie w nas wymierzone zostały działa pełne jadu, rasizmu i uprzedzeń.
May próbuje...
2023-07-14
Bicie dzwonów. Krakanie kruków. „Umarli! Umarli!” niesie się echem między budynkami. Szeregi żołnierzy walczących z czymś, czego zwykły człowiek nie jest w stanie dojrzeć. Duchowni i Zakonnice z kadzielnicami przepędzający duchy w imię Pani. Opętania, świecące srebrem oczy i pusty wzrok. Zapach Starej Magii. Katakumby, ołtarze i relikwie świętych.
Upiory.
Świat spowity jest w mroku.
Dziewczyna z pobliźnionymi dłońmi, która słyszy Upiora. Mówią na nią Święta. Lub opętana. Wespertyna.
Ta książka ma niesamowity klimat. Idealnie mroczny. Margaret wykreowała świat, w którym ludzie każdą sytuację zrzucają na karb Pani, która „tak chciała”. Żyją w ubóstwie słuchając Wielebnej i uciekając przed duchami. Modlą się, zawierzają życie świętym. Boją się i z tego strachu wykluczają wszystko co inne, wyróżniające się. Główna bohaterka, Artemizja, to samotniczka. Nie ma żadnych więzi z innymi ludźmi – te pojawiają się dopiero na przestrzeni stron, kiedy zarówno ona jak i jej nowi przyjaciele zaczynają rozumieć siebie nawzajem i to, jak powinni ze sobą rozmawiać. Nigdy się nie uśmiecha, nosi rękawiczki ukrywając swoje dłonie. Ale przede wszystkim wyróżnia się ogromną odwagą, empatią i bohaterstwem. Chce pomagać ludziom, ratować ich życia, mimo, że w przeszłości zostawiono ją na pastwę losu. Empatia i tolerancja to chyba dwie najważniejsze rzeczy, które Margaret starała się przekazać na przestrzeni stron. „Nie oceniaj, nigdy nie wiesz, co przeżyła dana osoba.” Relacja Artemizji z Upiorem to przyjaźń Eddiego Brocka z Venomem. Nic dodać nic ująć. Może oprócz tego, że ona jest cicha i wycofana (w przeciwieństwie do Eddiego), a on ma ciągle dużo do powiedzenia okraszając sarkastycznymi uwagami niemal wszystko co widzi (dokładnie tak jak Venom). Z początkowego uprzedzenia uczą się troszczyć się o siebie i finalnie stają się naprawdę zgranym duetem. Wątku romantycznego tutaj nie doświadczycie, ale… kto wie? Może w kolejnym tomie, jeśli tylko takowy wyjdzie, gdyż autorka pozostawiła w epilogu uchylone drzwi i sporo niedomówień. Jeśli chodzi o akcję – myślę, że jej ilość była idealnie wyważona w porównaniu do liczby spokojnych opisów - zawsze w momencie, kiedy już miałam zacząć się nudzić, coś się działo i moje zainteresowanie wracało z powrotem.
Zdaniem podsumowania, „Wespertyna” to naprawdę świetna książka, którą szybko się czyta, z genialnym wątkiem duchów, którego ostatnio bardzo brakowało mi w fantastyce.
Bicie dzwonów. Krakanie kruków. „Umarli! Umarli!” niesie się echem między budynkami. Szeregi żołnierzy walczących z czymś, czego zwykły człowiek nie jest w stanie dojrzeć. Duchowni i Zakonnice z kadzielnicami przepędzający duchy w imię Pani. Opętania, świecące srebrem oczy i pusty wzrok. Zapach Starej Magii. Katakumby, ołtarze i relikwie świętych.
Upiory.
Świat spowity...
2023-07-04
5,5/10 gwiazdki
Zabójczy rejs. Luksusowy statek Etruria. Księżycowy Cyrk z tajemniczym Mefistofelesem i wielkim Harrym Houdinim na czele. Niepokojące i zapierające dech w piersiach występy. Seria okrutnych, morderstw kobiet wykreowanych na podobieństwo scen z kart tarota. Brak jakiejkolwiek ucieczki. Śledztwo Audrey Rose, jej stryja oraz jej ukochanego, Thomasa. Książka idealna?
Niestety nie.
Absolutnie kocham serię Stalking Jack the Ripper. Wiktoriańskie czasy, mroczny klimat, początki medycyny sądowej i przemyślane, okrutne zbrodnie. Dodatkowo silna i niezależna bohaterka oraz jej czarujący partner z umiejętnościami dedukcji spokojnie na poziomie Sherlocka Holmesa. Zarówno Rozpruwacz jak i Drakula były mnie dla świetną rozrywkę i z niecierpliwością czekałam na Houdiniego, tylko po to, żeby zobaczyć drastyczną i niekorzystną zmianę w charakterze głównej bohaterki, nieudany trójkąt miłosny i dosyć kiepskie rozwiązanie fabuły, które przyczyniły się do tego, że „Jak uciec Houdiniemu” stało się moim wielkim rozczarowaniem.
Zaczęło się rewelacyjnie. Zresztą, do tej pory uważam, że fabuła (zagadki, tajemnicze morderstwa, występy cyrku i sam klimat powieści) była naprawdę świetna i pod tym względem czytało mi się tę część chyba najlepiej ze wszystkich. Byłam zaangażowana, ciekawa i bardzo szybko uciekały mi strony. Stąd 5,5/10, mimo nerwów związanych z postaciami. Do czasu wielkiego rozwiązania zbrodni, które już mnie tak nie usatysfakcjonowało. Przez całą książkę myślałam sobie „to nie może być ta postać, to będzie za proste” i cóż… to była ta postać. Dodatkowo autorka wprowadziła nowego bohatera, zamaskowanego Mefistofelesa, który całkowicie zawrócił Audrey Rose w głowie, namieszał w jej relacji Thomasem, a dla mnie był dosłownie jego kopią, tylko trochę słabszą. Audrey wiedziona przekonaniem, że wszystko robi „zgodnie ze swoim planem” i to ona „pociąga za sznurki” tak naprawdę była prowadzona za nos i jedyne, co jej tak naprawdę wyszło to irytowanie czytelnika. Natomiast Thomas… Uwielbiam go i w tej książce za każdym razem, kiedy się pojawiał na mojej twarzy od razu tworzył się uśmiech. Szkoda tylko, że pełnił raczej rolę statysty niż faktycznie pełnoprawnego bohatera. Dodatkowo tytułowy Houdini! Dlaczego praktycznie go nie było? Tytuł niesamowicie mnie zmylił, bo przez całą książkę pojawił się zaledwie kilka razy na dosłownie chwilkę. Autorka zostawiła otwarte drzwi na ostatnią część i naprawdę jestem ciekawa jak rozwiąże ten wątek. Wszędzie widzę opinie, że to zdecydowanie najsłabszy tom tej serii i mam nadzieję, że się z tym zgodzę, jeśli czwarty (ostatni tom) znowu mnie zachwyci tak, jak pierwsze dwa.
5,5/10 gwiazdki
Zabójczy rejs. Luksusowy statek Etruria. Księżycowy Cyrk z tajemniczym Mefistofelesem i wielkim Harrym Houdinim na czele. Niepokojące i zapierające dech w piersiach występy. Seria okrutnych, morderstw kobiet wykreowanych na podobieństwo scen z kart tarota. Brak jakiejkolwiek ucieczki. Śledztwo Audrey Rose, jej stryja oraz jej ukochanego, Thomasa. Książka...
2023-06-09
Jeden wypadek potrafi tak dużo zmienić. Zabrać szczęście, kolory i pomalować świat na szaro. Odciąć od uczuć, potrzeb, chęci do zrobienia czegokolwiek. Ukryć zawsze uśmiechniętą i pełną życia dziewczynę, zastępując ją jej własnym cieniem.
Ale on nie pozwoli jej tak po prostu zniknąć i pogrążyć się w cierpieniu. Axel żyje tu i teraz. Nie myśli o przyszłości, nie daje przeszłości wejść sobie na głowę. Myśli o tym, jak nie zmarnować ani jednej chwili. Jest słońcem, podczas gdy nad Leah krążą burzowe chmury.
Kiedy myślę o tej książce słyszę piosenki The Beatles. Głos Paula McCartneya i słowa Let it be, czy Here comes the Sun. Zamykam oczy i widzę spienione fale, mały domek niedaleko plaży z tarasem, na którym leżą deski surfingowe i stoją sztalugi z płótnami. Początkowo pustymi, z każdą chwilą zapełniające się coraz bardziej kolorowymi, abstrakcyjnymi pociągnięciami pędzla. Nie muszę chyba więc dodawać jak duże wrażenie wywarła na mnie ta książka i jak bardzo mi się podobała, prawda?
To, co najbardziej mnie urzekło to relacje między każdą z postaci. Więź między Leah, a jej bratem Oliverem. To, jak porzucił proste życie pełne przyjemności w imię pracy, żeby zapewnić jej studia i przyszłość. Relację między Axelem a Justinem, to jak starszy brat potrzebował młodszego i mimo skrajnych różnic między nimi i docinek był dla niego wsparciem w każdej sytuacji. Między rodzicami a dziećmi, to jak ojciec Axela próbował dopasować się do syna używając „młodzieżowych” słów, to jak Douglas motywował Leah i chłopców to podążania za marzeniami. Przyjaźń między Axelem, a Oliverem, którzy w pewnym momencie stali się sobie tak bliscy jak bracia. I w końcu Leah i Axel. Doceniam to, że autorka pozwoliła odczuć, iż między nimi jest dziesięć lat różnicy. Że ich związek nie należy do tych wyśnionych, który wszyscy zaakceptują z uśmiechem na twarzy.
Dodatkowo uwielbiam styl autorki. Bardzo krótkie rozdziały, przeskoki między miesiącami, retrospekcje i powrót do dzieciństwa, wspomnień ze zmarłymi rodzicami Leah i Olivera. Od pewnego czasu jestem fanką lakonicznych wypowiedzi i niezbyt rozbudowanych opisów, więc ten rodzaj narracji trafił do mnie pod każdym możliwym względem. Jestem oczarowaną tą historią, rozbita przez zakończenie i nie mogę doczekać się do drugiego tomu.
Jeden wypadek potrafi tak dużo zmienić. Zabrać szczęście, kolory i pomalować świat na szaro. Odciąć od uczuć, potrzeb, chęci do zrobienia czegokolwiek. Ukryć zawsze uśmiechniętą i pełną życia dziewczynę, zastępując ją jej własnym cieniem.
Ale on nie pozwoli jej tak po prostu zniknąć i pogrążyć się w cierpieniu. Axel żyje tu i teraz. Nie myśli o przyszłości, nie daje...
2023-06-07
Pobawmy się słowami. Czas przestawić parę literek, rozszyfrować anagramy i rozwiązać rodzinne tajemnice. Znaleźć chłopca ze snów o nienaturalnie szmaragdowych oczach. Co jest jawą, a co dzieje się tylko w umyśle Amelii? Dlaczego rzeczywistość nagle stała się dziwniejsza od snów?
„Memory almost full” od początku w mojej głowie wywoływała wiele różnych skojarzeń. Czasem widziałam w niej coś z „Gallanta” V.E. Schwab, innym razem z przygodowych seriali, które oglądałam jeszcze jako dziecko/nastolatka, w których moi rówieśnicy rozwiązywali lekko mroczne tajemnice. U @cordelia.fantastycznie zobaczyłam określenie, że to najbardziej młodzieżowkowa z młodzieżówek i faktycznie, zgodzę się z tym. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu. To taka książka na raz – duże literki, ciągła akcja, sporo dialogów i mało opisów. Czyta się ją niesamowicie przyjemnie, a ciekawość pt. „jak skończy się ta historia” nie znika ani na moment. Julia świetnie bawi się słowami, miesza sny z rzeczywistością, żeby na koniec zaskoczyć zbijającym z nóg plot-twistem. Naprawdę, myślałam, że nic mnie nie zaskoczy, a fabułę mam rozpracowaną w każdym możliwym szczególe i mówiąc szczerze… miło było się tak pomylić.
Jedno „ale” to bohaterowie i wątek romantyczny. O ile polubiłam ich oddzielnie, o tyle kiedy byli razem… Od początku do końca nie mogłam zwęszyć chemii między Amelią a Jonatanem. Zabrakło mi dłuższego rozpisania ich rozwijającej się relacji. Rzadko kiedy przemawia do mnie motyw instant-love i tutaj było podobnie. Mimo tego, od początku darzyłam sympatią Emalię oraz jej przyjaciółkę i brata: Kiki i Augusta. Po zakończeniu jestem naprawdę ciekawa, co wydarzy się w kolejnym tomie (tak, rozszyfrowałam tytuł drugiej części, nie mogłam się powstrzymać!), a całość oceniam na 3,75/5
Pobawmy się słowami. Czas przestawić parę literek, rozszyfrować anagramy i rozwiązać rodzinne tajemnice. Znaleźć chłopca ze snów o nienaturalnie szmaragdowych oczach. Co jest jawą, a co dzieje się tylko w umyśle Amelii? Dlaczego rzeczywistość nagle stała się dziwniejsza od snów?
„Memory almost full” od początku w mojej głowie wywoływała wiele różnych skojarzeń. Czasem...
2023-06-12
Drodzy Państwo, czas na rozdanie nagród. Miano najbardziejkomfortowej książki ostatnio przeze mnie przeczytanej idzie do…
[werble proszę] [tum turu ruuuum]
Tak tak, nie wstrzymujcie oddechu. No już, wdech. A terazwydech. Wszyscy zgadliście. Oczywiście statuetka należy się „My mechanicalromance”.
Teraz pomyślicie sobie pewnie. Eee, że co? Książka orobotach? Klub robotyki? Ale mi frajda, jeszcze dodaj, że komfortowe dla ciebiebyło czytanie o lekcjach fizyki. Szczerze? Było. A walki robotów… słuchajcie,przeżywałam je prawie z tak dużą ekscytacją jak Bel mimo, że moja, z reguły,wybujała wyobraźnia w żaden sposób nie chciała mi podpowiedzieć możliwegowyglądu takiej maszyny.
Jednak to nie fizyka, budowanie robotów, czy ostatecznie walkimiędzy nimi na zawodach najbardziej mnie urzekły, ale… bohaterowie. Boże, jakja kocham postacie wykreowane przez Olivie Blake. Ich oryginalność, kontrast.Bel (nie Belle jak księżniczka, ale jak Bel Canto) jest ekscentryczna. Nosispodnie z przyszytymi rysunkami wróbli, kolorowe bluzki, spinki i kolczyki niedo pary. Każda gałka w jej komodzie musi być inna, a wszystko co się z niąwiąże ma krzyczeć: to ja, BEL. Kiedy dostaje się do klubu robotyki zamiastskakać z radości, wygląda jakby ktoś kopnął ją w brzuch, a przy pierwszej możliwejokazji krytykuje pomysł lidera zespołu. Nauczyciel uważa, że nie umie pracowaćw grupie, a jedyna dziewczyna (oprócz niej) w klubie tak po prostu jejnienawidzi. Teo z drugiej strony to człowiek idealny. Bogaty, najlepszy wkażdej możliwej dziedzinie, nieważne, czy chodzi o sport, czy o fizykę. Odpowiedzialnyza wszystko, wygraną drużyny, jej niepowodzenie, bez niego świat staje na głowie.Przez to ma mało czasu wolnego, odczuwa ogromną presję i !UWAGA! nie jestszkolnym „Bad boyem”, a chłopakiem, który (co bardzo mi się podobało) jestwrażliwy i umie mówić o swoich uczuciach. Do tego dodajmy Luke’a: starszegobrata Bel, który jest jej ogromnym wsparciem, Dasha, który czasem zachowuje sięjak dziecko, ale jest najlepszym możliwym przyjacielem, Kaia, który wszystkimsię stresuje (specjalnie go tu wspominam, bo w jego postaci znalazłam trochęswoich cech), marudną Neelam, która wcale nie jest taka zła jak się wydaje orazJamie i Lorę, dwa słoneczka (naprawdę chciałabym mieć takie koleżanki).
Oprócz bohaterów, Olivie Blake świetnie poruszyła temat faworyzacji, azwłaszcza faworyzacji chłopców na kierunkach ścisłych/inżynierskich, problem z „wybiciemsię” kobiet chociażby w klubach robotyki, skupianie się na osobach dobrzeusytuowanych, których rodzice są „kimś”. Zawsze doceniam ukryte przesłanie w „luźnych”,młodzieżowych książkach, bo jeszcze bardziej podnosi to dla mnie ocenę danejksiążki. Lubię oprócz relaksu zastanowić się nad czymś, przeczytać oniesprawiedliwościach, które sama widzę w naszym świecie.
Polecam więc tę książkę każdemu! Jest uroczo, subtelnie, czasem nie do końca cukierkowooraz emocjonująco. A co lepsze, to historia do przeczytania na raz, od początkudo końca, a gwarantuję Wam, po rozpoczęciu nie będziecie chcieli się oderwać.
Drodzy Państwo, czas na rozdanie nagród. Miano najbardziejkomfortowej książki ostatnio przeze mnie przeczytanej idzie do…
[werble proszę] [tum turu ruuuum]
Tak tak, nie wstrzymujcie oddechu. No już, wdech. A terazwydech. Wszyscy zgadliście. Oczywiście statuetka należy się „My mechanicalromance”.
Teraz pomyślicie sobie pewnie. Eee, że co? Książka orobotach? Klub robotyki?...
2023-05-03
Pozwólcie, że przedstawię Wam tę wyjątkową szkołę z internatem, w której codziennie możecie spodziewać się porannych przebieżek, treningów z rugby, dyżurów, niezapowiedzianych sprawdzianów z angielskiego i… nocnych zabronionych spacerów po korytarzach lub bibliotece i spotkań w szklarni, czy na dachu.
Wkładacie mundurek? Widzimy się w klasie?
(Tylko uważajcie na profesora Warda, podobno nie jest zbyt miły🥸)
Półtora dnia. Dokładnie tyle zajęło mi przeczytanie ponad 400 stron. Myślę, że to wystarczający dowód na to, że ta książka jest absolutnie wciągająca. Nie spodziewajcie się słodkiego romansu i świata widzianego przez różowe okulary. Autorka porusza wiele trudnych tematów jak kwestia moralności, zdrady, traumy czy żałoby, która uniemożliwia normalne funkcjonowanie jednocześnie stawiając to wszystko w kontraście z miłością i nowymi przyjaźniami.
Najbardziej podobało mi się to, że wreszcie❗️ autorka nie poszła w stronę stereotypowych wątków w stylu „popularna była dziewczyna gnębi szarą myszkę, nową dziewczynę swojego znanego ex”, czy „zerwijmy ze sobą, bo tak będzie dla ciebie lepiej”. Nie, tutaj mamy do czynienia z postaciami, które po pierwsze naprawdę się lubią, po drugie są po to, żeby się wspierać, a po trzecie nie sieją niepotrzebnej nienawiści, hejtu i plotek i na siłę nie próbują sabotować swoich relacji.
Każda z nich ma inny charakter, jest wyrazista i rzadko kiedy to mówię, ale polubiłam dosłownie wszystkich: Emmę, Henry’ego, Tori… Ale moimi faworytami są zdecydowanie Grace, która w tej książce (choć nie pojawiała się bardzo często) była chyba najbardziej życzliwą osobą i Sinclair, który, uwaga, jest dla mnie niczym kopia Matthew Fairchilda.
Poszukiwanie ojca Emmy. Śmierć bliskiej osoby. Związek z przyzwyczajenia. Uzależnienie od środków przeciwbólowych. Więź między rodzeństwem. Tajemnice przeszłości… Zdecydowanie, podczas czytania nie można się nudzić. A do tego ten klimat! Przez te 1,5 dnia byłam całkowicie zaczarowana.
Jeśli więc poszukujecie książki w stylu Mony Kasten, która niejednokrotnie was wzruszy, zaskoczy i zachwyci to nie możecie trafić lepiej
Pozwólcie, że przedstawię Wam tę wyjątkową szkołę z internatem, w której codziennie możecie spodziewać się porannych przebieżek, treningów z rugby, dyżurów, niezapowiedzianych sprawdzianów z angielskiego i… nocnych zabronionych spacerów po korytarzach lub bibliotece i spotkań w szklarni, czy na dachu.
Wkładacie mundurek? Widzimy się w klasie?
(Tylko uważajcie na profesora...
„Noc zimnego księżyca” to książka, wobec której miałam ogromne oczekiwania, gdyż widziałam nawiązania do „Studium zatracenia”, które kocham całym sercem. Czy się zawiodłam? I tak i nie. Może spodziewałam się czegoś innego. Może liczyłam na trochę inne rozwinięcie niektórych wątków. Ale nie czuję też wielkiego rozczarowania – czuję się zadowolona, choć niezakochana.
Margaret czeka na powrót matki alchemiczki. Jest odcięta od społeczeństwa, w którym przyszło jej żyć przez swoje pochodzenie. Jest całkowicie sama, kiedy na jej progu pojawia się Weston chcący uczyć się u jej rodzicielki. Oboje są zdesperowani, mają swoje problemy i marzenia. Oboje pragną czegoś więcej od życia. I oboje, łącząc swoje siły, biorą udział w gonie, w którym głównym celem jest upolowanie białego lisa – ostatnią magiczną istotę halę, która w trakcie osiągania swoich sił demonizuje miasteczko.
Na początku byłam zakochana w tej historii. Momentami przypominała mi wspomniane wyżej Studium, byłam niesamowicie ciekawa z czym wiążą się ataki paniki głównej bohaterki i jak będą wyglądać przygotowania Westona-nibyalchemika do wielkiego gonu. Jednak później troszeczkę mój entuzjazm przestudził się, kiedy pojawił się wątek romantyczny. Bo choć kocham black cat energy Maggie (jest niesamowicie autentyczną postacią, z krwi i kości, z którą wiele osób będzie w stanie się utożsamić), to ciężko było mi polubić zachowanie Westona, który momentami popełniał naprawdę proste i głupiutkie błędy (jak np. cała ta dziwna sytuacja z Anette). Samo zakończenie, choć idealne dla młodzieżówki, dla mnie wydało się za proste. Proste rozwiązanie sytuacji z matką Maggie, która najbardziej mnie ciekawiła, proste rozwiązanie gonu, proste rozwiązanie wątku z dręczycielem Margaret – Jaimem, proste rozwiązanie jeśli chodzi o pochodzenie bohaterów, proste rozwiązanie z ich wspólną dalszą przyszłością. Ta książka jest jak sinusoida. Momentami porusza bardzo ważne tematy w naprawdę przystępny sposób, a momentami jest to uroczy romans między dwójką nastolatków. Jeśli chodzi o oznaczenie wiekowe – jest tu dużo napięcia sek$ualnego między Maggie i Wesem, jest ich zbliżenie, ale sama nie wiem czy opisane na tyle, żeby faktycznie czepiać się do podanego wieku. To chyba kwestia indywidualna, ale ja nie odczuwam, żeby został tu popełniony błąd.
„Noc zimnego księżyca” to książka, którą czyta się niesamowicie szybko, która wciąga od pierwszych stron. Może nie jest zaskakująca, czy wyjątkowa, ale jest komfortowa i naprawdę przyjemnie się ją czyta, jeśli potrzebujemy czegoś lekkiego, gdzie na pierwszym miejscu stawia się odkrywanie siebie, swojego miejsca na świecie i rozumienie słowa „miłość” zarówno w formie romantycznej, jak i rodzicielskiej. Mi czegoś zabrakło do oddania swojego serca tej historii, ale nie mogę odebrać jej tego, że jest naprawdę dobra.
„Noc zimnego księżyca” to książka, wobec której miałam ogromne oczekiwania, gdyż widziałam nawiązania do „Studium zatracenia”, które kocham całym sercem. Czy się zawiodłam? I tak i nie. Może spodziewałam się czegoś innego. Może liczyłam na trochę inne rozwinięcie niektórych wątków. Ale nie czuję też wielkiego rozczarowania – czuję się zadowolona, choć...
więcej Pokaż mimo to