-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-07-24
2023-03-16
Po wysokich ocenach i porównaniach do "Lolity" miałam oczekiwanie, że ta powieść będzie przynajmniej dobra. Ale jest tak okropnie napisana, tak nędzna, tak na siłę obrzydliwa, że nie mam siły czytać jej do końca. Nie wiem tylko, czy sprzedać komuś, czy od razu dać na makulaturę.
Język książki to jakiś słowotok, który zapewne miał być formą stylizacji. Dla mnie bełkot to bełkot, nawet jeśli ktoś to robi specjalnie. To żaden kunszt. Dawanie wyróżnień i porównywanie z dobrymi książkami kojarzy mi się z "Nowymi szatami króla".
Irytowały mnie także denne nawiązania do Hitlera czy Freuda, chyba tylko po to, by książkę reklamowały jakieś gwiazdy. Może dzięki temu powieść staje się głęboka jak kałuża?
Po wysokich ocenach i porównaniach do "Lolity" miałam oczekiwanie, że ta powieść będzie przynajmniej dobra. Ale jest tak okropnie napisana, tak nędzna, tak na siłę obrzydliwa, że nie mam siły czytać jej do końca. Nie wiem tylko, czy sprzedać komuś, czy od razu dać na makulaturę.
Język książki to jakiś słowotok, który zapewne miał być formą stylizacji. Dla mnie bełkot to...
2021-06-03
2021-06-27
Żeby nie było, dotychczas miałam neutralne podejście do tej postaci medialnej. Ale będąc u rodziców wzięłam sobie i poczytałam tę książkę...
Pani Bojarska "wyżej sra, niż dupę ma". Praktycznie na każdej stronie na siłę stara się osiągnąć transfer autorytetu: moja droga przyjaciółka najlepsza aktorka mówi że, na największym kongresie ktoś twierdził że, wybitna paryska specjalistka z którą uwielbiam prowadzić długie rozmowy do świtu rekomenduje że, dławiąc się krewetką w Mediolanie stwierdziłam że...
...że w hierarchi wartości wygląd jest najważniejszy, do tego stopnia, żeby kupować kremy za kilkaset złotych, odwiedzać gabinety medycyny estetycznej parę razy do roku, zakładać gorset żeby wyszczuplić talię. To jej podejście stanowczo wykracza poza dbanie o siebie i swoje zdrowie. Wręcz często jest sprzeczne z tym drugim. Zakrawa to na obsesję udowaniania całemu światu, że jest się najlepszą fitnesską na kuli ziemskiej i dzięki temu można w nieskończoność opóźniać proces starzenia. To zapewne stąd te pretensjonalne wstawki, ilu to ona programów telewizyjnych nie nagrała, gdzie na drugi koniec świata jeździła na konferencje i jakich luksusowych przyjemności nie jest w stanie sobie odmówić. Też duża część tej opowieści to jest po prostu opowiadanie o sobie, oczywiście w roli głównego przykładu do naśladowania. Nawet ostatni rozdział o stylu i makijażu to przede wszystkim rozprawa nt. osobistych przekonań, która to dobrze odnalazłaby się w wydaniu dla najzagorzalszych fanów śledzących każdy szczegół życia idolki.
Kolejną kującą w oczy rzeczą są nachalne reklamy. Czytając dwie strony tylko o garnkach Philipiaka parsknęłam śmiechem na tym fragmencie: "Mąż śmieje się, że to moja biżuteria kuchenna" - mąż śmieje się sloganem z prezentacji garnków, ale zabawny ten mąż. W podobny sposób wciska się także kilka innych marek...
Jeśli chodzi o wiedzę ekspercką pani Marioli, po lekturze tej książki sądzę, że to pozerka. Jak ktoś, kto przechwala się uczestniczeniem w światowych kongresach, może docenić trening siłowy dopiero jak po 40-stce zaczyna tracić mięśnie? To o czym mówiono na tych kongresach? Słuchała w ogóle? Samo uczestnictwo to jakieś osiągnięcie? Żeby na koniec opisywać ćwiczenia w taki sposób: "Ćwiczenie 1 - Wzmacnia plecy. Powtórz to ćwiczenie w 3 seriach po 12 razy. [jedno zdjęcie z wyciągiem górnym]". Ciekawe ile kongresów (międzynarodowych, międzygalaktycznych...) musi minąć, zanim pani Bojarska odkryje, co tak naprawdę doradza kobietom po 50. twierdząc, że mają wkładać gorset by zatuszować brak talii. Tym samym kobietom, które od lat prowadzą siedzący tryb życia i dopiero zachęcamy je do ćwiczeń. Co się stanie z już i tak ubogim gorsetem mięśniowym.
Podsumowując, po lekturze tej książki jestem zdania, że autorka rozpaczliwie kreuje wizerunek przynależności do wyższych sfer i światowych autorytetów, jednocześnie mając problem z pogodzeniem się, że bez względu na to co robi, to czas i tak płynie, a gdy tak płynie to starzejemy się a nie młodniejemy. Próbuje przekonać nas, że regularne majstrowanie z twarzą to element pozostania energicznym i zmysłowym. Wg mnie różne mogą być powody takich decyzji, ale nie mieszajmy do tego bycia fit.
Żeby nie było, dotychczas miałam neutralne podejście do tej postaci medialnej. Ale będąc u rodziców wzięłam sobie i poczytałam tę książkę...
Pani Bojarska "wyżej sra, niż dupę ma". Praktycznie na każdej stronie na siłę stara się osiągnąć transfer autorytetu: moja droga przyjaciółka najlepsza aktorka mówi że, na największym kongresie ktoś twierdził że, wybitna paryska...
2016-08-20
Jakkolwiek wszystkie 7 tomów Harry'ego Pottera czytało się po kilka razy, tak ten tzw. 8 tom zasłużył na przeczytanie jedynie dlatego, że został okrzyknięty 8 tomem. Poziomem przypomina dość przeciętne fan fiction. Chociaż nawet za czasów gdy czytałam fan fiction w oczekiwaniu na nowe części HP, takie elementy jak cudownie odnaleziona CÓRKA VOLDEMORTA jawiły się jako banały. No ale przypuśćmy że wokół banału może być zbudowana niebanalna historia - tu ta niebanalna historia w całości została oparta na motywie zmieniaczy czasu. Temat bardzo trudny do obronienia, gdyż zabawy czasem tworzą niepotrzebne dziury w fabule, a do tego jest oklepany i ciężko zbudować na nim coś czego już się wcześniej kilka razy nie widziało. Nie inaczej było tutaj. Ot kolejna opowiastka o tym jak ktoś posiadł zmieniacz czasu i narobił tym szkód, a gdy zrozumiał jak złożone są konsekwencje naszych czynów, to udało mu się cudem przywrócić rzeczywistość. Lekko się o tym czytało, ale nawet na następny dzień po przeczytaniu nie zostawia po sobie śladu w postaci jakichś przemyśleń, no może poza: jak Rowling mogła wydać zgodę żeby to nazwać 8 tomem??? Teoretycznie widać było, że starali się zawrzeć tam nieoczekiwane zwroty akcji czy poruszyć Trudny Temat Relacji Z Synem. Jednak efekt jest taki, że to wszystko jest naciągane jak guma od gaci. Jak był np. ten kocyk w który Lily zawinęła Harry'ego, jak wręczył go synowi myślałam sobie SERIO??? - ale wkrótce okazało się że ten absurd ostał się w fabule tylko po to, by później było jak przekazać wiadomość z przeszłości. Relacje z synem - nawet jeśli trudne, to zostały przedstawione płytko i jednowymiarowo. Coś w stylu: To jest Harry. Harry ma syna. Syn trafił do Slytherinu. Harry ma problem go zaakceptować. - gdzie w tym jakakolwiek głębia.
Ciężko porównywać ten 8 tom z poprzednimi książkami z serii, gdyż tak jak tamte zaskakiwały, wzruszały, bawiły, POUCZAŁY, przenosiły do doskonale wykreowanego świata - tak ten jest jedynie marną propozycją tego co mogło się dziać "po". Propozycją osadzoną w świecie czarodziejów, który tak lubimy, a który po tych wszystkich zabawach czasem wydaje się nie tyle namacalny i rzeczywisty, co niedorzeczny...
Jakkolwiek wszystkie 7 tomów Harry'ego Pottera czytało się po kilka razy, tak ten tzw. 8 tom zasłużył na przeczytanie jedynie dlatego, że został okrzyknięty 8 tomem. Poziomem przypomina dość przeciętne fan fiction. Chociaż nawet za czasów gdy czytałam fan fiction w oczekiwaniu na nowe części HP, takie elementy jak cudownie odnaleziona CÓRKA VOLDEMORTA jawiły się jako...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-25
Przeczytałam 3/4 tej książki. 900 stron o programowaniu. Zaczęłam jeszcze w 2016, mamy 2019 i oto dziś dorosłam do tego by położyć krzyżyk na pozostałej 1/4, przestałam się łudzić, że będę konsekwentna i będzie chciało mi się ją kończyć, bo nadaje się tylko do leczenia bezsenności.
Napiszę bez męczenia się z efektem aureoli rozpościerającym się nad tą książką, każącym stawiać ją jako klasyk i jakąś świętość. Pierwsze wydanie w języku angielskim zostało opublikowane w 2004 roku. Napisanie takiego tomiska musiało sporo zająć. Autor swoje doświadczenie budował w latach 80. i 90., być może nawet wcześniej - nie wnikam - i właśnie na takim stanie umysłu zatrzymała się ta książka. Tyle jest teraz ciekawych rzeczy, a my wciąż będziemy dywagować o wyglądzie idealnego ifa i idealnej pętli.
Przez tę książkę cierpią lasy równikowe, bo gdyby oszczędzić sobie wstępów do wstępu, podsumowań do podsumowań oraz tłumaczeń na kilka stron dlaczego coś jest ważne, zmieściłaby się pewnie na 200 stronach.
Jest pewna duża zaleta, mianowicie autor w dużej mierze gdy coś stwierdza, powołuje się na badania. Minus jest taki, że owe badania dotyczą lat 70-90, drugi minus - że często nie ma nawet tego, i jak to w wypocinach nt. czystego kodu bywa, autor przedstawia swoje własne przemyślenia o życiu jako wytyczne dla innych.
Większość tematów poruszanych w "kodzie doskonałym" to są oczywistości. Często poruszane są zagadnienia natury dyskusyjnej, które nie stanowią żadnej twardej wiedzy.
Podsumowując, jeśli są na sali jacyś adepci programowania, oczarowani opiniami o tej książce i aurą jaka się nad nią roztacza - rozejrzyjcie się za czymś bardziej na czasie, serio "kod doskonały" nie jest wam do niczego potrzebny. Amen
Przeczytałam 3/4 tej książki. 900 stron o programowaniu. Zaczęłam jeszcze w 2016, mamy 2019 i oto dziś dorosłam do tego by położyć krzyżyk na pozostałej 1/4, przestałam się łudzić, że będę konsekwentna i będzie chciało mi się ją kończyć, bo nadaje się tylko do leczenia bezsenności.
Napiszę bez męczenia się z efektem aureoli rozpościerającym się nad tą książką, każącym...
2017-08-27
Luz. I tak ta książka nie jest idealna.
Jestem rozczarowana. Po lekturze uważam, że zawartość książki może się przydać osobom sfrustrowanym, czującym się jak "niedoceniony artysta", tudzież zanadto poświęcającym się dzieciom. Dla innych to będzie raczej zbiór truizmów.
Nie polecam tej książki, gdyż wbrew pozorom dotyczy bardzo wąskiej grupy problemów. Zwyczajnie nie jest kierowana do wielu czytelniczek, choć pozory mogą stanowić inaczej.
Zawsze przy tego typu książkach mam nadzieję, że wniosą coś do mojego życia i pomogą spojrzeć na coś z innej perspektywy. Niestety wszystko co tu przeczytałam dotyczyło oczywistych oczywistości, które można by podsumować w kilku zdaniach.
(Nie jest to zbytnia przesada, gdyż pomimo ponad 200 stron, treści jest naprawdę niewiele. Każdy kto pisał jakąś pracę zaliczeniową wie, jakie cuda sprawia powiększenie interlinii i marginesów. Tu jeszcze dodatkowo co jakiś czas pojawia się cytat na całą stronę, tak jakby czytelniczka nie potrafiła używać zakreślacza.)
Luz. I tak ta książka nie jest idealna.
Jestem rozczarowana. Po lekturze uważam, że zawartość książki może się przydać osobom sfrustrowanym, czującym się jak "niedoceniony artysta", tudzież zanadto poświęcającym się dzieciom. Dla innych to będzie raczej zbiór truizmów.
Nie polecam tej książki, gdyż wbrew pozorom dotyczy bardzo wąskiej grupy problemów. Zwyczajnie nie jest...
2016-02-17
Wyobraźcie sobie "50 twarzy Greya", gdzie Grey jest chory na raka a dochód z książki przeznaczony jest na ludzi dotkniętych tą chorobą. Taka właśnie jest "Utrata", jest niby motyw raka, ale przede wszystkim jest to tandetne romansidło napisane językiem przypominającym gimnazjalne fanfiction.
Idealna miłość między pięknym-młodym-i-bogatym Wesem a piękną-lecz-nieśmiałą Kristen, gdzie ona poleciała na niego bo wszyscy mdleją na jego widok, a on na nią bo jest ładna. Oczywiście jest zmęczony popularnością, więc woli tzw. "zwykłe dziewczyny". Do końca książki nie dowiedziałam się, co studiuje Wes ani co studiuje Kristen. W sumie po co wiedzieć coś o ich zainteresowaniach, skoro mają swoje pasjonujące rozmowy:
- Owieczko, Wilk cię kocha.
- Wilku, ja ciebie też.
- Uwielbiam jak przygryzasz dolną wargę (50 twarzy greja?)
- A ja uwielbiam ciebie całego.
...i tak przez cały czas. Nie wiem czy to jeszcze opis pierwszych 3 stron, czy już może spoiler zdradzający treść całej książki.
Moim zdaniem w dobrej książce powinno się zawrzeć umiejętne przeplatanie wątków oraz wykreowanie bohaterów "z krwi i kości". W "Utracie" mamy ciągle jeden i ten sam, nudny i przewidywalny do bólu wątek, natomiast jeśli chodzi o kreacje postaci, to są typowe "Mary Sue". Dużo opisów jacy oboje są wspaniali i doskonali. Ta doskonałość nawet nie ma znaczenia dla fabuły książki. W moim odczuciu jest po to, żeby gimnazjalistki czytając mogły sobie marzyć, że ich chłopak będzie taki by wg pospolitych kryteriów wszyscy im go zazdrościli, oraz że będzie jednocześnie niebywale męski i wrażliwy jak kobieta, i inne takie. Czytając nie odczułam żadnego wczuwania się w bohaterów, bo w mojej opinii oni po prostu nie istnieli.
Ogólnie to że ta książka ma ocenę 8/10 na lubimyczytac jest dla mnie jakimś nieporozumieniem, w każdym razie czuję się trochę oszukana, bo po "świetnej literaturze młodzieżowej" spodziewałam się czegoś trochę mniej oczywistego niż "50 twarzy Greja" w wydaniu dla dwunastolatek.
Wyobraźcie sobie "50 twarzy Greya", gdzie Grey jest chory na raka a dochód z książki przeznaczony jest na ludzi dotkniętych tą chorobą. Taka właśnie jest "Utrata", jest niby motyw raka, ale przede wszystkim jest to tandetne romansidło napisane językiem przypominającym gimnazjalne fanfiction.
Idealna miłość między pięknym-młodym-i-bogatym Wesem a piękną-lecz-nieśmiałą...
Spis kurortów pomiędzy Tulonem a Mentoną wraz z wykazem gdzie są kościoły i muzea.
Jeśli komuś jest coś takiego potrzebne, to polecam.
Dla mnie jest to najbardziej BEZUŻYTECZNY przewodnik jaki posiadam. W "praktycznych wskazówkach" brakuje podstawowych praktycznych wskazówek, np. "wyłącz telefon w Monako". Potem spis tych wszystkich miejscowości nad morzem, gdzie specyfika tego rodzaju wypoczynku to jest raczej wybrać sobie jedną i tam chwilę pobyć.
Wydawałoby się, że po miejscach takich jak Nicea czy Monako będzie więcej przydanych materiałów, ale nic z tych rzeczy. Nawet mapki są ucięte, już lepszą dostałam za darmo na plaży w Monako.
Polecam za to przewodnik "Prowansja i Lazurowe Wybrzeże [Inspirator Podróżniczy]" wydawnictwa Pascal.
Spis kurortów pomiędzy Tulonem a Mentoną wraz z wykazem gdzie są kościoły i muzea.
więcej Pokaż mimo toJeśli komuś jest coś takiego potrzebne, to polecam.
Dla mnie jest to najbardziej BEZUŻYTECZNY przewodnik jaki posiadam. W "praktycznych wskazówkach" brakuje podstawowych praktycznych wskazówek, np. "wyłącz telefon w Monako". Potem spis tych wszystkich miejscowości nad morzem, gdzie specyfika...