-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2018-04-28
2017-03-30
2018-04-07
Podeszłam do tej książki na luzie, bo chciałam na chwilę oderwać się od ultramądrych książek :-)
Szczerze to bardziej mam wrażenie, jakby to była książka reporterska a nie poradnik. Bo autorka nie opisuje jakichś obiektywnych prawd ogólnych, lecz swoje doświadczenie z Francją, swój punkt widzenia, a także anegdoty. Sama również studiowałam za granicą i wiem, że to dobry sposób by wyczuć pewne różnice w postrzeganiu świata. Autorka jest dobrze obeznana w świecie mody i jej książka jest taką interpretacją różnic w sposobie myślenia polskim i francuskim, osadzoną w kontekście mody. Nie ze wszystkim się zgadzam, ale do takich książek trzeba mieć trochę dystansu.
Często zamiast na siłę opisywać coś na dwie strony, po prostu zostało wklejone zdjęcie (dla mnie ok, bo dlaczego z tego nie skorzystać - przez każdy druk kolorowej strony umiera jedna panda?). Jest ich tak dużo, że książka jest na jedno popołudnie. Ale znacznie milej spędzone niż na lekturze jakiejś dennej prasy kobiecej.
Uważam też, że jeśli kogoś irytują np. odnośniki do profilów na Instagramie, to chyba po prostu nie jest właściwym odbiorcą tej książki. Przecież te profile to przedłużenie przekazu o którym właśnie czytamy. Trochę nie rozumiem tego podejścia, bo to tak jakbym miała sięgać po książkę historyczną obojętnie jaką, po to by z miejsca dać jedną gwiazdkę :-) Być może dla niektórych to jest w dobrym tonie udawać, że zawsze sięgamy tylko po jakieś super wyszukane książki i do reszty podchodzić z odpowiednią dozą pogardy. W każdym razie te niskie oceny co najmniej dziwią, gdyż należą się gwiazdki choćby za 1) piękne wydanie 2) język trzymający poziom luźnej publikacji, ale NIE potoczny 3) dużo własnych spostrzeżeń autorki (mówienie, że to jest to samo co w gazetach jest nieadekwatne, to jest objaw wspomnianej pogardy).
Co mi zostanie z tego dzieła na dłużej? Na przyszłość będę mieć lepszy kontekst jeśli chodzi o znane marki i francuskie ikony mody. Rozejrzę się za kaszmirowym sweterkiem, bo zostałam przekonana. Rozejrzę się w dziale męskim. Zacznę obserwować parę profili na instagramie. Troszeczkę inaczej spojrzę na lokalną modę. Na swój wizerunek również - nie tak, że teraz nagle dążyć do "paryskiego ideału", tylko jeszcze bardziej zdystansować się od rzeczywistości kreowanej w mediach i sklepach. Dość sporo jak na lekką lekturę co do której nie ma się praktycznie żadnych oczekiwań. :-)
Podeszłam do tej książki na luzie, bo chciałam na chwilę oderwać się od ultramądrych książek :-)
Szczerze to bardziej mam wrażenie, jakby to była książka reporterska a nie poradnik. Bo autorka nie opisuje jakichś obiektywnych prawd ogólnych, lecz swoje doświadczenie z Francją, swój punkt widzenia, a także anegdoty. Sama również studiowałam za granicą i wiem, że to dobry...
2021-05-29
Kupiłam za 9,99 zł tak w ramach odprężenia. Pięknie wydana książka o niczym odkrywczym. W zasadzie to zbiór nastrojowych zdjęć ze stocka, od czasu do czasu przeplatanych zdjęciami ze ślubu pani Rozenek, gdzieś po bokach nieśmiało odrobina tekstu. Ciekawe jest to, że tak wielka ilość ilustracji nie była wystarczająca, by zobrazować czytelnikowi niektóre koncepcje. Przykładowo autorka odradza błyszczące cienie i tusz do rzęs, i do tego zdjęcie przedstawiające nastrojowe tuszowanie rzęs na perłowych powiekach. Albo opisy o rodzajach dekoracji, kwiatów, sukien ślubnych itp., co najlepiej ilustruje kolejne zdjęcie Gosi z Radkiem, zbliżenie na kieliszki itp. Z kolei niektóre opisy przywołują uśmiech na twarzy, mam już nawet własną antologię ulubionych cytatów:
- "Możesz uznać, że małże i ostrygi to świetny pomysł, ale dla twojego wujka czy dziadka stek z polędwicy będzie zdecydowanie bardziej apetyczną opcją"
- "Gdzie urządzić ślub? Moją pierwszą myślą, gdy zaczęliśmy z narzeczonym planować formalizację naszego związku, była Ambasada RP w Paryżu"
- "Pewnym utrudnieniem był tylko brak odpowiedniej ilości miejsc noclegowych (...) rozwiązaliśmy ten problem, rezerwując miejsca w hotelu w centrum Warszawy, skąd wynajęte taksówki dowoziły gości w miejsce ceremonii"
- "(...) gdy marzy ci się kilka sukni - zrezygnuj z wyjazdu (...)"
...tak to się dowiedziałam o różnych problemach pierwszego świata, nie sposób zliczyć ile dramatycznych wyborów trzeba dokonać, żeby zorganizować wesele. Od teraz ślub będzie mi się kojarzył z polem minowym, gdzie każdy krok to potencjalnie zrujnowane marzenie z dzieciństwa. Nic dziwnego, że do wszystkiego trzeba wynająć profesjonalistów, zapasowych profesjonalistów oraz profesjonalistę do pilnowania innych profesjonalistów. W końcu perfekcja i potem długo, długo nic...
No ale jednak przeczytałam całą tę książkę, nie powiem, da się przy niej trochę rozmarzyć, trochę powspominać czyjeś wesela, trochę pomyśleć ile to wszystko warte. Jednocześnie współczuję tym, co kupili tę książkę w pierwszej cenie 49,90, w mojej opinii to jest po prostu pazerność autorki, tworzenie pseudo poradników żeby zarobić na swoim weselu.
Kupiłam za 9,99 zł tak w ramach odprężenia. Pięknie wydana książka o niczym odkrywczym. W zasadzie to zbiór nastrojowych zdjęć ze stocka, od czasu do czasu przeplatanych zdjęciami ze ślubu pani Rozenek, gdzieś po bokach nieśmiało odrobina tekstu. Ciekawe jest to, że tak wielka ilość ilustracji nie była wystarczająca, by zobrazować czytelnikowi niektóre koncepcje....
więcej mniej Pokaż mimo to2019-12-31
Makijaż telewizyjny krok po kroku - tak bym podsumowała tę książkę.
Telewizyjny - bo chodzi o ten typ makijażu, który dobrze wygląda w obiektywie, a na żywo jak kilogram tapety (potem jego brak to szokujący news pt. "X przyłapana bez makijażu!!!").
Krok po kroku - bo raczej nie znajdziemy wskazówek jak dojść do danego rozwiązania. Kolory są dobierane wprost pod osobę występującą przy danym makijażu.
Co jest w tej książce wyjątkowe, to że rozkłada na części pierwsze te idealne makijaże z okładek. Bez względu na to czy chodzi o "delikatny" czy "wyrazisty" efekt, za każdym razem trzeba kłaść kilka warstw kosmetyków na całą twarz, szyję i dekolt, a następnie sztuczne rzęsy. Po nałożeniu takiej ilości produktów już nie ma większego znaczenia, jaka twarz ukrywa się pod spodem. Zresztą, tak jak czytamy we wstępie - "Na świecie nie ma brzydkich kobiet, jest tylko zły lub źle dobrany makijaż".
Osobiście sądzę, że ładne, młode twarze tylko na tym cierpią, bo z dużą ilością kosmetyków wyglądają staro i zostają sprowadzone do tego samego mianownika co osoby stawiające na "dobry makijaż".
Plusem jest to, że tutoriale nie wskazują na konkretne produkty do makijażu, co pozwala sądzić, że dany krok nie został uwzględniony tylko po to by coś zareklamować.
Pod względem tricków makijażowych książka nieco rozczarowuje. Autorka ograniczyła się do rzeczy dość oczywistych, tak jakby bała się zdradzać tajniki swojego warsztatu. Pod tym względem zdecydowanie bardziej polecam "Perfekcyjny makijaż" Bobbi Brown - uczy dobierać odcienie dla każdego typu urody i jak je modyfikować by lepiej wyglądały w obiektywie, dobrze grały ze światłem itp.
Podczas czytania irytują częste powtórzenia. Nie dość, że kroki w makijażach są praktycznie identyczne, to nawet za każdym razem przyświeca im ten sam "trick". Wiele rycin zostało ponownie powtórzonych na całą stronę, jak gdyby w celu wypchania czymś książki, a już wisienką na torcie jest kilka stron na "notatki" na końcu.
Końcową ocenę psuje również wydanie - okładka się gnie jak w czasopismach, już chyba tylko papier z drukarki jest bardziej lichy. W ogóle nie wiem co te autorki z branży beuty mają, że ich książki wyglądają jak gazety, nawet treść zawiera więcej ramek i przeróżnych wstawek, niż jakiegoś w miarę uporządkowanego tekstu.
Makijaż telewizyjny krok po kroku - tak bym podsumowała tę książkę.
Telewizyjny - bo chodzi o ten typ makijażu, który dobrze wygląda w obiektywie, a na żywo jak kilogram tapety (potem jego brak to szokujący news pt. "X przyłapana bez makijażu!!!").
Krok po kroku - bo raczej nie znajdziemy wskazówek jak dojść do danego rozwiązania. Kolory są dobierane wprost pod osobę...
2021-06-27
Żeby nie było, dotychczas miałam neutralne podejście do tej postaci medialnej. Ale będąc u rodziców wzięłam sobie i poczytałam tę książkę...
Pani Bojarska "wyżej sra, niż dupę ma". Praktycznie na każdej stronie na siłę stara się osiągnąć transfer autorytetu: moja droga przyjaciółka najlepsza aktorka mówi że, na największym kongresie ktoś twierdził że, wybitna paryska specjalistka z którą uwielbiam prowadzić długie rozmowy do świtu rekomenduje że, dławiąc się krewetką w Mediolanie stwierdziłam że...
...że w hierarchi wartości wygląd jest najważniejszy, do tego stopnia, żeby kupować kremy za kilkaset złotych, odwiedzać gabinety medycyny estetycznej parę razy do roku, zakładać gorset żeby wyszczuplić talię. To jej podejście stanowczo wykracza poza dbanie o siebie i swoje zdrowie. Wręcz często jest sprzeczne z tym drugim. Zakrawa to na obsesję udowaniania całemu światu, że jest się najlepszą fitnesską na kuli ziemskiej i dzięki temu można w nieskończoność opóźniać proces starzenia. To zapewne stąd te pretensjonalne wstawki, ilu to ona programów telewizyjnych nie nagrała, gdzie na drugi koniec świata jeździła na konferencje i jakich luksusowych przyjemności nie jest w stanie sobie odmówić. Też duża część tej opowieści to jest po prostu opowiadanie o sobie, oczywiście w roli głównego przykładu do naśladowania. Nawet ostatni rozdział o stylu i makijażu to przede wszystkim rozprawa nt. osobistych przekonań, która to dobrze odnalazłaby się w wydaniu dla najzagorzalszych fanów śledzących każdy szczegół życia idolki.
Kolejną kującą w oczy rzeczą są nachalne reklamy. Czytając dwie strony tylko o garnkach Philipiaka parsknęłam śmiechem na tym fragmencie: "Mąż śmieje się, że to moja biżuteria kuchenna" - mąż śmieje się sloganem z prezentacji garnków, ale zabawny ten mąż. W podobny sposób wciska się także kilka innych marek...
Jeśli chodzi o wiedzę ekspercką pani Marioli, po lekturze tej książki sądzę, że to pozerka. Jak ktoś, kto przechwala się uczestniczeniem w światowych kongresach, może docenić trening siłowy dopiero jak po 40-stce zaczyna tracić mięśnie? To o czym mówiono na tych kongresach? Słuchała w ogóle? Samo uczestnictwo to jakieś osiągnięcie? Żeby na koniec opisywać ćwiczenia w taki sposób: "Ćwiczenie 1 - Wzmacnia plecy. Powtórz to ćwiczenie w 3 seriach po 12 razy. [jedno zdjęcie z wyciągiem górnym]". Ciekawe ile kongresów (międzynarodowych, międzygalaktycznych...) musi minąć, zanim pani Bojarska odkryje, co tak naprawdę doradza kobietom po 50. twierdząc, że mają wkładać gorset by zatuszować brak talii. Tym samym kobietom, które od lat prowadzą siedzący tryb życia i dopiero zachęcamy je do ćwiczeń. Co się stanie z już i tak ubogim gorsetem mięśniowym.
Podsumowując, po lekturze tej książki jestem zdania, że autorka rozpaczliwie kreuje wizerunek przynależności do wyższych sfer i światowych autorytetów, jednocześnie mając problem z pogodzeniem się, że bez względu na to co robi, to czas i tak płynie, a gdy tak płynie to starzejemy się a nie młodniejemy. Próbuje przekonać nas, że regularne majstrowanie z twarzą to element pozostania energicznym i zmysłowym. Wg mnie różne mogą być powody takich decyzji, ale nie mieszajmy do tego bycia fit.
Żeby nie było, dotychczas miałam neutralne podejście do tej postaci medialnej. Ale będąc u rodziców wzięłam sobie i poczytałam tę książkę...
Pani Bojarska "wyżej sra, niż dupę ma". Praktycznie na każdej stronie na siłę stara się osiągnąć transfer autorytetu: moja droga przyjaciółka najlepsza aktorka mówi że, na największym kongresie ktoś twierdził że, wybitna paryska...
2019-04-28
Lakonicznie podsumowując, książka Bobbi Brown jest w pewien sposób użyteczna, ale trudno ją nazwać dobrą. Równie przeciętna, co pięknie wydana, a jest naprawdę apetycznie wydana - kredowy papier, piękne zdjęcia i te sprawy; jak leży na stole, to każdy chce ją przewertować.
Główną wadę tej książki stanowi jej koncepcja. Autorka chciała wszystkich zadowolić i w efekcie wyszło coś takiego, że gdy mamy konkretną osobę - powiedzmy, że "początkującą" czy "przyszłą wizażystkę" - to każda z tych osób znajdzie w książce niewiele interesujących ze swojego punktu widzenia informacji. Jednocześnie "niewiele" to zawsze więcej niż zero, więc jest jakiś sens przeczytania tego poradnika.
Pośród poruszanych w książce tematów warto wyróżnić:
- opisy poszczególnych warstw skóry i wpływu kosmetyków na nie,
- uwzględnienie wszystkich typów karnacji (zwykle myślimy tylko o swoim, a o afrykańskim czy azjatyckim już mniej),
- wpływ kamer i fleszy na makijaż oraz co zrobić, żeby było lepiej,
- morskie opowieści o pracy wizażysty.
Poradnik w większości składa się z opisów podstaw makijażu z uwzględnieniem wszystkich typów karnacji. "Dla zaawansowanych" człowiek spodziewałby się rewolucyjnych tricków makijażowych wywracających światopogląd do góry nogami, jednak w miejsce tego znajdziemy porady np. jak zrobić makijaż ślubny, żeby ładnie wyglądał na zdjęciach. Po ciekawe tricki lepiej zwrócić się ku pierwszemu lepszemu filmikowi na youtube.
Na zakończenie doczepię się stylu pisania. Użyty język wprawdzie nie jest potoczny, ale przepływ informacji i skład tekstu jako żywo przypominają prasę kobiecą. Mam wrażenie, że autorka ma tendencję czytać głównie czasopisma i mimowolnie popełniła coś na kształt kolejnego wydania Cosmo czy Vogue czy co ona tam czyta.
Wg mnie "Perfekcyjny makijaż" warto od kogoś pożyczyć, ale osobiście byłoby mi żal wydać 60 zł na tak nadmiarowo napisaną książkę.
Lakonicznie podsumowując, książka Bobbi Brown jest w pewien sposób użyteczna, ale trudno ją nazwać dobrą. Równie przeciętna, co pięknie wydana, a jest naprawdę apetycznie wydana - kredowy papier, piękne zdjęcia i te sprawy; jak leży na stole, to każdy chce ją przewertować.
Główną wadę tej książki stanowi jej koncepcja. Autorka chciała wszystkich zadowolić i w efekcie...
2018-01-01
Interesująca podróż po sposobach kobiet na bycie piękną na przestrzeni dziejów. Napisana w przystępny sposób, pełna ciekawostek.
Bardzo poszerza horyzonty, bo powrót do czasów np. starożytnego Egiptu skutecznie pomaga się zdystansować do kanonów urody obowiązujących w naszych czasach. Golenie nóg? Przecież kiedyś trzeba było depilować całe brwi. Malowanie gęstych brwi? Kiedyś najfajniejsze były niteczki... Podkłady, bazy, pomadki - tzw. tona tapety - czy naprawdę kiedyś było lepiej, skoro smarowano się ołowiem i rtęcią? Można się z tego śmiać, tak samo jak nie rozumiemy jak kiedyś można było katować się gorsetami. Ale czy operacje biustu, haluksy od chodzenia w szpilkach są w czymś lepsze?
Lektura tej książki, poza zaspokojeniem ciekawości zapewniła mi więcej dystansu do rzeczywistości, lepsze rozdzielenie między tym co uważamy za piękne, a co jest akurat modne i pożądane.
Interesująca podróż po sposobach kobiet na bycie piękną na przestrzeni dziejów. Napisana w przystępny sposób, pełna ciekawostek.
Bardzo poszerza horyzonty, bo powrót do czasów np. starożytnego Egiptu skutecznie pomaga się zdystansować do kanonów urody obowiązujących w naszych czasach. Golenie nóg? Przecież kiedyś trzeba było depilować całe brwi. Malowanie gęstych brwi?...
Aby uniknąć nieporozumień związanych z przykrymi doświadczeniami dotyczącymi książek napisanych przez blogerów i/lub na temat naszej powierzchowności - po pierwsze napiszę, czym NIE jest ta książka:
- tworem wydanym w self-publishingu, żeby zarobić jeszcze więcej na czytelnikach bloga,
- przepisywaniem bloga, żeby na siłę zrobić z niego książkę,
- zbiorem sztampowych nakazów/zakazów (kupuj wyłącznie wysokiej jakości, inwestuj w klasykę, co ubierać na figurę gruszka, co "musi mieć w szafie każda kobieta" plepleple),
- wytłumaczeniem czemu masz "ubierać się klasycznie" (bo nie masz. Nawet pomimo że blog tak się nazywa),
- albumem pełnym obrazków,
- festiwalem próżności,
- znęcaniem się nad językiem polskim.
Po rozwianiu podstawowych wątpliwości napiszę, co mnie w tej książce urzekło. Przede wszystkim - piękny umysł autorki, takie połączenie logicznego myślenia (mówię to jako inżynier) i przenikliwej obserwacji z kreatywnością, fantazją i rozmarzeniem. Gdyby Maria pisała powieść, to przeniosłaby nas w totalnie inny świat i jednocześnie nie popełniłaby żadnej dziury w fabule. Ale popełniła poradnik o stylu, poradnik niesamowicie pobudzający wyobraźnię, choć nie ma w nim obrazków. Książka jest świetnie przemyślana - ma tę przewagę nad blogiem, że przepływ informacji jest całkowicie kontrolowany i bez żadnych niedomówień. Czytałam bloga Marii, ale mam wrażenie, że blog jest tu świetnym dopełnieniem książki a nie na odwrót.
Poradnik pozwala spojrzeć na różne rzeczy zupełnie inaczej niż dotychczas. Autorka niczego nam nie narzuca, jedynie zachęca by wyrobić sobie własne zdanie na poruszane tematy, co może mieć jeden skutek - zwiększa świadomość własnego stylu. Pomaga też być bardziej zdecydowanym, np. teraz opróżnienie szafy z paru rzeczy wydało mi się takie oczywiste. Raz na zawsze rozstrzyga problem "jakim jesteś typem urody". Dla autorki analiza kolorystyczna to specjalność i nikt jej nie przebije.
Mam w biblioteczce dość sporo poradników i mając porównanie stawiam tę książkę blisko klasyków. Gdyby jeszcze miała jakieś poparcie w badaniach naukowych (coś na potwierdzenie słuszności tez) to dałabym 10.
Polecam tym osobom, które dostrzegają w swoim wyglądzie jakąkolwiek szansę na przekazanie otoczeniu właściwej informacji o sobie, jeszcze zanim ktoś odbędzie z nimi wielogodzinną rozmowę. To nie tyle próżność, co właściwa komunikacja!
Aby uniknąć nieporozumień związanych z przykrymi doświadczeniami dotyczącymi książek napisanych przez blogerów i/lub na temat naszej powierzchowności - po pierwsze napiszę, czym NIE jest ta książka:
więcej Pokaż mimo to- tworem wydanym w self-publishingu, żeby zarobić jeszcze więcej na czytelnikach bloga,
- przepisywaniem bloga, żeby na siłę zrobić z niego książkę,
- zbiorem sztampowych...