Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

„Dom powoli, z każdą wyrwaną kartką z kalendarza, zaczyna prowadzić życie kota – w dzień jest senny i spokojny. Skąpany w promieniach październikowego słońca wygląda niegroźnie i przyjaźnie. Natomiast po zmroku… Po zmroku budzi się ze snu, ożywa, przeciąga się niczym dziki zwierz, tak mocno, że trzeszczą wszystkie jego deski […] Może ten dom, samotny i opuszczony, wydaje te wszystkie dźwięki, bo rozpaczliwie wzywa swojego właściciela, który pewnego dnia wyszedł i już nie wrócił?”

Mamy nawiedzony dom, kryjacy tajemnice poprzednich właścicieli i dwójkę bohaterów
z charakterkiem. Lidka to wredna modliszka, zołza z kijem w tyłku, a Sebastian to palant, dbający by rynek prezerwatyw wciąż funkcjonował. Mieszanka wybuchowa! Nic jednak wybuchać nie będzie, czasem tylko zaskrzypią schody lub braknie prądu. Nawet bohaterowie okażą straaaaaaaasznie interesujący. Czy to nie brzmi jak doskonały pomysł na halloweenowy romans? Na piórze Pani Ani nie zawiodłam się ani raz, „Spooky Love” jest kolejnym dowodem na to, że można stworzyć romans, który swoją subtelną pikanterią i szczyptą tajemnicy wywoła nie tylko rumieńce. Książka zainteresowała mnie od samego początku, uwielbiam takie jesienne, mroczne klimaty i tajemnice.
I gdyby ktoś przed przeczytaniem tej książki zapytał mnie, czy można śmiać się i bać jednocześnie, odpowiedziałabym NIE. Po przeczytaniu stwierdzam, że dawno się tak nie uśmiałam, jeśli natomiast chodzi o te kilka ciarek i sterczące włoski na moich rękach…. O czym to ja pisałam? Ach tak. Bohaterowie… Podobają mi się historie, w których potyczki między bohaterami są „naturalne”,
a jednocześnie zabawne. Pani Ania nie szczędziła czytelnikom takich spięć miedzy Lidką,
a Sebastianem ale też nie tworzyła przeciągających się w nieskończoność dram. Co w przypadku romansów zdarza się bardzo często. Mogę śmiało napisać, ze stworzyła dojrzałych emocjonalnie bohaterów, którzy konflikty łagodzili „bułeczkowym rozejmem”. Czy to nie brzmi uroczo? „Spooky love” czyta się samo jest to lekki, przyjemny i niewymagający tytuł, który z każdą kolejną przeczytaną stroną, oferuje swojemu czytelnikowi coraz więcej. A i końcówka prawie mnie zaskoczyła! No dobra bardzo mnie zaskoczyła mimo, że pewnych rzeczy się domyślałam.

„Dom powoli, z każdą wyrwaną kartką z kalendarza, zaczyna prowadzić życie kota – w dzień jest senny i spokojny. Skąpany w promieniach październikowego słońca wygląda niegroźnie i przyjaźnie. Natomiast po zmroku… Po zmroku budzi się ze snu, ożywa, przeciąga się niczym dziki zwierz, tak mocno, że trzeszczą wszystkie jego deski […] Może ten dom, samotny i opuszczony, wydaje te...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo lubię kiedy autorzy, do swoich powieści wpuszczają odrobinę czegoś wyjątkowego i nie z tego świata. I choć może to zabrzmieć dziecinnie, wierzę, że gdzieś tam w naszym życiu istnieje, jakaś szczypta „magii”, trzeba tylko uwierzyć, a okres przedświąteczny to idealny czas na umacnianie takiej wiary. Dlatego książkę Pani Emilii Szelest mogę śmiało zaliczyć do grona tegorocznych i chyba życiowych ulubieńców. Rożne klimaty w powieściach lubię ale Pani Emilia spowodowała, że do tej klimatycznej listy dołączyć mogę klimat ranczerski, który ta powieść oddaje idealnie. Przepiękne obrazy namalowane słowem, których ostateczny wygląd zależy tylko i wyłącznie od wyobraźni czytelnika.

Książka zachwyciła mnie swoją niebanalnością. Jest tyle naprawdę oklepanych historii miłosnych, a tutaj na ich tle wyłania się taka perełka. Niesamowicie wykreowane postaci i naprawdę wciągająca fabuła. Konie, kowboje, wielopokoleniowe rodzinne posiadłości, porachunki, tajemnice i historia sprzed lat. A z historią tak już jest, że lubi się powtarzać. Tylko jak wytłumaczyć to, że śnimy życie, którego (wydaje nam się, że) nie przeżyliśmy. „Czy przeszłość może mieć znaczenie”? Nie będę kłamać, że do końca nie widziałam co się święci, a końcówka wywołała u mnie efekt WOW. Tego nie było, szybko domyśliłam się „co autor ma na myśli” ale efekt WOW według mnie został przez autorkę rozłożony na całość książki. Przeczytałam książkę jednym tchem, przeżywałam każdy sen, jak również wydarzenia na jawie i polecam Wam tą książkę z całeeego serducha!

Bardzo lubię kiedy autorzy, do swoich powieści wpuszczają odrobinę czegoś wyjątkowego i nie z tego świata. I choć może to zabrzmieć dziecinnie, wierzę, że gdzieś tam w naszym życiu istnieje, jakaś szczypta „magii”, trzeba tylko uwierzyć, a okres przedświąteczny to idealny czas na umacnianie takiej wiary. Dlatego książkę Pani Emilii Szelest mogę śmiało zaliczyć do grona ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

BARDZO WAŻNA, KOBIECA (i nie tylko) POZYCJA KSIĄŻKOWA TEJ JESIENII!

Ciepła, lekka, otulająca, pachnąca, przyjemna i niezwykle merytoryczna!

Wow! Tak przyjemnie nie słuchało mi się jeszcze żadnej książki obyczajowej, zwykle po chwili nudziła mnie fabuła. A tutaj. Tutaj wszystko było tak dobrze dopracowane, że historia sącząca się ze słuchawek była przyswajana z ogromną przyjemnością i bez zbędnego wysiłku. Książka Pani Ani wciąga bez reszty! (daję gwarancję :D). Momentami zapominałam, gdzie jestem i czułam, jakbym przeniosła się do kawiarni, w której unosi się zapach jesiennej kawy. Naprawdę ciężko jest stworzyć klimat, który tak wciągnie czytelnika. A tu proszę. Nawet pisząc tę recenzję, czuję zapach cynamonowych bułeczek, które Greg włożył do piekarnika.
Dobra książka zawsze ma to coś, czyli temat/problematykę, które niby stanowią wątek poboczny, ale tak naprawdę są kluczem całej historii. Uwielbiam, gdy autor porusza tematy na pozór trudne i przedstawia je w sposób łagodny (nienarzucający) dla czytelnika. Pani Ania pod płaszczykiem historii Pauliny i Grega przemyca kwestie akcji charytatywnych na rzecz zwierząt, ekologii, rozwoju osobistego, wglądu w siebie i mobbingu ze strony pracodawcy w tym zachowań o podtekście seksualnym. Jednakże najważniejszym problemem widocznym w „Zaproś mnie na pumpkin latte” jest powszechnie znany wszystkim rak piersi. Ogromne chapeau bas dla Pani Ani za umieszczenie w swoim dziele właśnie tej tematyki i to w sposób tak subtelny, a jednocześnie tak dosadny. Październik jest Miesiącem Świadomości Raka Piersi i dla mnie „Zaproś mnie na pumpkin latte” jest pozycją obowiązkową, właśnie w tym czasie.

Książka Pani Ani jest wyjątkowa, nie tylko przez tło tematyczne, ale również albo głównie dlatego, że jako debiut jest tak doskonale dopracowana. Postaci są niesamowite, widać ile pracy zostało włożone w ich stworzenie. Nie są to infantylni bohaterowie, którzy sami nie wiedzą, czego chcą, miotają się od problemu do problemu. Autorka stworzyła bardzo dojrzałych bohaterów, których życie zdążyło już doświadczyć, są świadomi problemów swoich i świata. Dialogi występujące w powieści nie są banalne byle zapchać czymś miejsce. Każde słowo, każda sytuacja wydają się naprawdę przemyślane i umiejscowione po coś. Dodatkowym atutem książki jest również to, że spośród gąszcza erotyków, czy obyczajówek, w których na siłę umieszcza się fragmenty miłosnych uniesień okraszone dosadnymi szczegółami – wyłania się „Zaproś mnie na pumpkin latte” - diament dosłownie. Ta pozycja napisana jest w niesamowicie smaczny (i to dosłownie!) sposób. Tutaj nic nie jest na siłę upchnięte. Sceny, które w większości aktualnych pozycji książkowych wręcz wylewają się na czytelnika, tutaj są naprawdę pięknym zwieńczeniem tej wyjątkowej powieści.

Dla mnie „Zaproś mnie na pumpkin latte” to jesienny „MUST READ”! Historia idealnie komponuje się z aktualną porą roku i zdecydowanie nadaje się do czytania w kawiarni. Pachnące kawą strony porywają czytelnika, który już po chwili czuję się częścią powieści. Gratuluję autorce z całego serca, tak wspaniałego debiutu. I z niecierpliwością czekam na kolejne tytuły spod pióra Pani Ani.

BARDZO WAŻNA, KOBIECA (i nie tylko) POZYCJA KSIĄŻKOWA TEJ JESIENII!

Ciepła, lekka, otulająca, pachnąca, przyjemna i niezwykle merytoryczna!

Wow! Tak przyjemnie nie słuchało mi się jeszcze żadnej książki obyczajowej, zwykle po chwili nudziła mnie fabuła. A tutaj. Tutaj wszystko było tak dobrze dopracowane, że historia sącząca się ze słuchawek była przyswajana z ogromną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podjęcie się lektury „Szeptuna” było nad wyraz (jak na mnie) spontaniczne. Na szybko przeleciałam wzrokiem opis, bym za chwilę mogła usłyszeć głos lektora. I powiem Wam, że była to jednak z najlepszych, podjętych przeze mnie decyzji, a wierzcie mi, nie podejmuję ich wiele…

Czytając opis, miałam wrażenie, że w książce znajdę jakieś cuda z pogranicza fantastyki, okraszone szczyptą słowiańskich wierzeń. Jedynym i niepowtarzalnym cudem w tym przypadku jest TA KSIĄŻKA! Minęło kilkanaście dni, a ja nadal nie potrafiłam sklecić recenzji tego tytułu. Nadal nie potrafiłam ubrać w słowa emocji, jakimi obdarowała mnie ta lektura.

Julia wraz z dziećmi, za namową i z pomocą finansową rodziców, wyjeżdża na wakacje w Bieszczady. Zupełnie nieświadoma, jak bardzo odmienią one życie całej tró….czwórki… Na zawsze… Czy wyklęty przez lokalną społeczność Waldek okaże się tym, za kogo mają go miejscowi?

„Szeptun” to jedna z tych niewielu książek, które pomimo odsłuchania chciałabym (będę!) mieć w swoim zbiorze (wiem, wiem, miejsca brak, ale ruszyły negocjacje z Niemałżem o nowym regale! – miejsca nie braknie). Dlaczego? Ponieważ jest to wyjątkowy tytuł, to swoista encyklopedia pełna ukrytych znaczeń i przekazów, skąpana w morzu życiowej mądrości.

Autor czaruje słowem. Maluje niesamowite, bieszczadzkie obrazy, którym tak łatwo poddaje się ludzka wyobraźnia. Przy pomocy magii słów czytelnik ląduje w zupełnie innym świecie. Przenosi się w malownicze, pełne uroku Bieszczady, by brać czynny udział w wydarzeniach, by być częścią, tej wyjątkowej całości. Pod wpływem opisów przyrody, która otacza książkowe postaci, z serca czytelnika wychodzą najgłębsze tęsknoty.

Książka Pana Tomka w wyjątkowy sposób przenosi człowieka w zupełnie inną rzeczywistość, jednocześnie trzymając go przy tym, co ludzkie i ziemskie. Pozwala czytelnikowi zastanowić się nad sobą, swoim życiem i nad wartościami, którymi się kieruje. Ta historia obnaża ludzkie przywary. To jak łatwo jesteśmy w stanie zaszufladkować drugiego człowieka, jak szybko oceniamy kogoś po przysłowiowej okładce, nie wiedząc, jak wartościowym człowiekiem może być.

Autor na stronach powieści stwarza pewnego rodzaju idyllę, którą ściera z problemami, jakie życie stawia nam na drodze. Sielskie, bieszczadzkie krajobrazy kontrastują z biedą, w jakiej żyje romska społeczność przy granicy. Najistotniejszym jednak problemem, jaki zostaje podjęty, jest kwestia wykluczenia społecznego ze względów narodowościowych, czy też kulturowych. Ludzie tak łatwo kierują się stereotypami, Rom kradnie, blondynka jest głupia, Polak to pijak, Niemki są brzydkie itp. Itd. Jedno krótkie zdanie, jedna myśl, która ma dużą siłę rażenia i potrafi wyrządzić wiele szkód. Człowiek o człowieku potrafi powiedzieć tak wiele złego, jeszcze się przy tym szyderczo uśmiechając… Dziecko, dziecku potrafi zrobić krzywdę nie dlatego, że jest złe, lecz dlatego, że takie wartości i przekonania wyniosło z domu… A nie ma bardziej szczerych istot niż dzieci…

Zdarzenia, opowieści, mity i legendy, które zdobią tę książkę, czynią ją niesamowicie bajkową. „Szeptuna” mogę śmiało okrzyknąć bajką terapeutyczną dla dorosłych. Chociaż określenie bajka może godzić w realizm, jakim emanuje ta historia. W tym miejscu szczególnie polecam zachwycający fragment, w którym pojawia się „Bajka o Miłości i Szaleństwie”! Łzy lecą same.

Z książki, którą miałam ogromną przyjemność odsłuchać płynie tak wiele pięknych i życiowych mądrości, że do jej lektury niezbędny jest zeszyt, w którym warto wszystko skrzętnie notować i zaglądać raz dziennie by zmienić nieco życie. Po tym ile cudownych emocji spotkało mnie na stronach powieści, pozwolę sobie napisać, że jest ona lekiem, a sam jej autor lekarzem; Szeptunem czytelniczych dusz.

Jedyne czego nie jestem w stanie podarować autorowi, to końcowy zwrot akcji! Kończąc tę wyjątkową podróż, moje serce na chwilę zamarło… Rozpadło się w drobny mak, a chwilę później zostało umiejętnie posklejane, by bić blaskiem zachwytu. Dziękuję za poranną dawkę adrenaliny!

„Szeptun” stał się dla mnie, najlepszą książką przeczytaną w tym roku! I jestem pewna, że z Panem Tomkiem spotkam się jeszcze na kartach, jego kolejnych powieści!

Panie Tomku! Czarodzieju! Szeptunie, czytelniczych dusz! Dziękuję za każde słowo przelane na strony tej wspaniałej książki. Życzę Panu wielu wspaniałych podróży, z których przywiezie Pan nam (czytelnikom), tak wyjątkowe pamiątki, jak „Szeptun”!

Podjęcie się lektury „Szeptuna” było nad wyraz (jak na mnie) spontaniczne. Na szybko przeleciałam wzrokiem opis, bym za chwilę mogła usłyszeć głos lektora. I powiem Wam, że była to jednak z najlepszych, podjętych przeze mnie decyzji, a wierzcie mi, nie podejmuję ich wiele…

Czytając opis, miałam wrażenie, że w książce znajdę jakieś cuda z pogranicza fantastyki, okraszone...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Nie oceniaj książki po okładce” – to najlepsze określenie, na temat książki, którą niedawno skończyłam.

Carla, włoska skrzypaczka, która przyjechała wraz z mężem do Polski, jest ofiarą przemocy psychicznej i fizycznej ze strony swojego męża. Pewnej nocy postanawia uciec od swojego oprawcy i zacząć żyć od nowa na własną rękę. Poznaje Michała, lekarza, który wrócił z misji w Bejrucie. Wraz z żoną oczekują dziecka, które jak się szybko okazuje, ani dziecko, ani żona już nie są jego. Oboje po przejściach. Oboje bardzo skrzywdzeni przez życie. Czy odnajdą siebie i miłość? Oj tak, nawet bardzo szybko.


Niestety z żalem serca muszę napisać, że książka kompletnie mnie nie porwała. Okładka mnie oczarowała i kupiłam ją od razu, jak się później okazało, historia nie była tą, której bym oczekiwała. Dla mnie była to historia stricte covidova, napisana pod czasy i sytuację w jakiej się znaleźliśmy. Więcej w niej było wzmianek o Covid -19 niż o faktycznych problemach, które powinna poruszyć. Dla mnie trochę takie wykorzystanie tematu na topie, by coś napisać. Książka ma być dla mnie ucieczką od rzeczywistości, niestety tutaj tłem wydarzeń była aktualna sytuacja epidemiologiczna.
Dodatkowo bardzo zraziło mnie do całej historii to, że tematy bardzo ważne, szczególnie z kobiecego punktu widzenia, zostały potraktowane po macoszemu. Kobieta, która ucieka od męża oprawcy i chce zmienić swoje życie, nie zakochuje się w sekundę w innym mężczyźnie i nie rzuca mu się w ramiona z pełnią zaufania. Przemoc psychiczna, jak i fizyczna są bardzo ważnymi problemami, które autorka umniejszyła do rangi zgubienia jednego z wielu tic tac- ków na poczet bardzo banalnej historii miłosnej.

„Jesteś wszystkim, czego pragnę” była dla mnie na wskroś banalna i przewidywalna. Emocje i uczucia bohaterów były zwyczajne i szybkie, nie wprawiały w zadumę, czy melancholię. Niektóre z dialogów nie wnosiły zupełnie nic do całej fabuły, wręcz bym powiedziała, że były zbędne. Pewne sytuacje, jak chociażby przyjazd Michała z aktualną partnerką do rodziców (wciąż) żony, były dla mnie wręcz groteskowe.
Byłam przygotowana na znacznie więcej emocji, wrażliwości i głębszych portretów psychologicznych bohaterów, którzy zostali maksymalnie spłyceni. Jedynym zwrotem akcji był fragment, w którym mąż – oprawca powraca i jak szybko się pojawia, tak szybko znika. Mogę śmiało powiedzieć, że książka mocno mnie rozczarowała. Nie była tkliwą historią miłosną, bo coś tam głębszego się w niej rysowało, ale zdecydowanie była emocjonalnie banalna.

„Nie oceniaj książki po okładce” – to najlepsze określenie, na temat książki, którą niedawno skończyłam.

Carla, włoska skrzypaczka, która przyjechała wraz z mężem do Polski, jest ofiarą przemocy psychicznej i fizycznej ze strony swojego męża. Pewnej nocy postanawia uciec od swojego oprawcy i zacząć żyć od nowa na własną rękę. Poznaje Michała, lekarza, który wrócił z misji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zbliżając się ku końcowi książki, pomyślałam, że pisząc recenzję, powinnam określić „Jej portret” mianem niejako życiowego przewodnika zarówno dla Niej, jak i dla Niego. I kiedy dotarłam do końca, przeczytałam słowa Pani Ani i przepadłam. Dotarło do mnie, jak ważna jest ta książka, jak głęboki jest jej przekaz.

Tak łatwo oceniamy innych, krytykujemy, komentujemy ich życie. Chowamy się pod płaszczykiem słów „Ja bym tak nigdy nie postąpiła”, nieświadomi tego, jak szybko może nadejść nasze NIGDY.

Książka „Jej portret” była dla mnie emocjonalną karuzelą, sama nie wiedziałam, po której stronie stanąć, za którym bohaterem stać murem. Na początku byłam zła na Marcela, później nastąpiła stagnacja, złość na Maję, Ewę, Daniela, a na koniec. Na koniec dostrzegłam, jak różnorodne są te postaci. Nie da się jednoznacznie stanąć po stronie, którejś z nich. Każdy z bohaterów, jak w kryminale, ma swój motyw. Pani Ania w niesamowity sposób dopieściła portrety psychologiczne, szczególnie Marcela i Mai. I choć pozornie książka wydawała się lekką lekturą, to na chwilę po jej zakończeniu czułam całą sobą ciężar emocjonalny tej powieści.

Autorka podjęła się jakże podstawowego, a zarazem ciężkiego i znanego wszystkim tematu, jakim jest proza życia, codzienność. Na stronach „Jej portretu” wyraźnie dała do zrozumienia, że w życiu nie warto kierować się „ja nigdy” czy „zazdroszczę jej/jemu”. Ludziom często wydaje się, że u sąsiada w ogródku trawa jest bardziej zielona. Gonią za tym, by mieć coś lepszego sąsiad, sąsiadka, kolega lub koleżanka z pracy. Każdego dnia zatracają się w pędzie za czymś, co jak im się wydaje, da im to szczęście. Zupełnie nieświadomi tego, jaką cenę przyjdzie im zapłacić za to rzekome szczęście. Często nie potrafimy żyć tym, co mamy obok. Nie doceniamy dnia danego od Boga, który spędzamy z ukochaną osobą. Zapominamy, jak wielką wartość mają drobne gesty, a jak wielką moc i siłę za długo skrywane emocje i problemy. Zatracamy się w pędzie życia, własnych i cudzych wyobrażeniach. Zapominamy podstaw życia na rzecz cudzych marzeń. Najważniejszym jednak o czym zapominamy, jest miłość. I to, że nie każda miłość jest tą, która może lub powinna zaistnieć, czasem kochamy, wiedząc, że nie powinniśmy. Często jednak kochamy, nie wiedząc, że nam nie wolno.

Nie wyolbrzymię, gdy powiem, że tytuł ten powinien być obowiązkową lekturą w terapii dla par. Pani Ania za pomocą słów i na pozór nieskomplikowanej historii stawia przed nami gotową receptę, którą tylko wystarczy dokładnie przeczytać. I jak zawsze staram się dawać drugie życie przeczytanym książkom, tak tym razem wiem, że „Jej portret” zostanie ze mną na zawsze, jako moja Mała Encyklopedia o Miłości.

Pani Ania zaczarowała słowem, tak pięknie zobrazowała ludzkie uczucia i emocje, że momentami czułam się jak bezpośredni uczestnik wydarzeń. Kochana Pani Aniu! Nie jestem w stanie lepiej wyrazić tego, co czuję po lekturze „Jej portretu”. Wiem tylko jedno… Miłości nie da się opisać, ponieważ „Naprawdę jaka jest, nie wie nikt. To prawda, niepotrzebna wcale mi”. Od dziś dzięki Pani książce mogę tworzyć w sercu i w głowie własny „Jej portret”. Dziękuję, dziękuję, dziękuję.

Zbliżając się ku końcowi książki, pomyślałam, że pisząc recenzję, powinnam określić „Jej portret” mianem niejako życiowego przewodnika zarówno dla Niej, jak i dla Niego. I kiedy dotarłam do końca, przeczytałam słowa Pani Ani i przepadłam. Dotarło do mnie, jak ważna jest ta książka, jak głęboki jest jej przekaz.

Tak łatwo oceniamy innych, krytykujemy, komentujemy ich życie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Pewnego razu, setki lat temu, w dalekim Meksyku, rozmodlone zakonnice pichciły napój z ziaren kakaowca. Któraś roztargniona duszyczka pomyliła słoik z przyprawami i zamiast chilli wsypała do wielkiego kotła cukier. I tak powstała czekolada”.

Słodycz, która pomaga na złamane serce, rozdartą duszę. Niebo w gębie, które jeśli jesteś na diecie, oddala Cię od Twojego celu z szerokim uśmiechem na ustach. Wyzwala endorfiny i poczucie winy. To najlepsza przyjaciółka nie tylko kobiety, która jak mały demon siedzi Ci na ramieniu i szepcze do ucha „ostatnia kostka”.

Ile trzeba kobiecie, by w sekundę wywróciła swoje życie do góry nogami? Powiem Wam, że niewiele, zwłaszcza jeśli człowiek nazywa się Emilia Karska wnuczka Zofii Kotomskiej. Jedna zrewolucjonizowała kobiecą modę, druga własne, dotychczas poukładane życie. Tej wciąż żyjącej niestraszne są konsekwencje związane z pozostawieniem narzeczonego na lodzie w dniu ślubu ani z porzuceniem caaaałego klanu Vilisów. Emilia Karska kobieta, której w momencie życiowej porażki nie opuszcza dobry humor, a ucieczka do rodzinnego domu okazuje się początkiem zupełnie nowej drogi w życiu uciekinierki. Główny copywriter, mistrzyni wielu kampanii reklamowych, postanawia rzucić wszystko i powrócić do babcinej pasji, czyli Jaskółek. Zapewniam Was, że ta dziewczyna zostanie modowym ornitologiem.

Odkąd zobaczyłam tytuł i opis tej książki, byłam święcie przekonana, że pewnie chodzi o podróż głównej bohaterki do Meksyku i poszukiwanie w nim siebie, i leczenie ran. Jakie było moje zdziwienie na koniec. Przekonajcie się sami. Tak dobrej książki, która wodzi za nos czytelnika do samego końca i, z której można tak wiele wynieść, nie czytałam dawno. Zamknęłam książkę i wiem, że ja tej postaci potrzebuje! Pani Basiu, osobiście poproszę o więcej Emilii Karskiej.

Ta książka jest majstersztykiem, jest dopracowana, jak najdroższy żakiet babci Zosi. Postaci stworzone są tak dobrze, że czytelnik jest w stanie poczuć się, jakby stał obok każdej z nich i bezpośrednio uczestniczył w wydarzeniach. W tej książce i jej bohaterach jest cała gama ludzkich cech i emocji. Ta powieść tworzy miejsce, w którym chciałoby się żyć. Mieć takich przyjaciół jak Lien i Maciek, mieć takich sąsiadów jak Anita i Aniela. Mieć wokół siebie ludzi, którzy na pozór nieprzyjaźni przy bliższym poznaniu stają się Twoimi przyjaciółmi. Czy czytając książkę, można bohaterce czegoś zazdrościć? Można, ja Emilii zazdroszczę Topczyc, kto by nie chciał mieć takiego azylu daleko za miastem, który pachnie szczęściem i dziecięcymi wspomnieniami? Zazdroszczę jej przyjaciół, dla których ona jest rodziną, a oni balsamem. Emilii Karskiej zazdroszczę odwagi, energii i poczucia humoru.

„Chwała meksykańskim zakonnicom”, to właśnie „nienazwane »coś więcej«”. Ciepła pełna humoru i emocji powieść o tym, jak, to co na pozór wydaję się nam odpowiadać, staje się naszą kulą u nogi, naszym wyimaginowanym światem, którego sztucznie chcemy się trzymać. A czasem, czasem wystarczy jedna chwila, jedna spontaniczna decyzja, by życie zaprosiło do tańca i pokazało swoje najpiękniejsze strony. Najmniej zaplanowane chwile przynoszą nie tylko najpiękniejsze wspomnienia, ale również odsłaniają przed nami drogę, naszą życiową drogę, którą możemy podążać, jeśli tylko podejmiemy odpowiednią decyzję.

Dla mnie ta książka, to życiowy przewodnik, do którego z pewnością wrócę nie raz by i w swoim życiu odnaleźć coś więcej.

„[…] a ciemny napój z gorącego kotła zaczął swoją wędrówkę. Pulsującą żyła główną lawa czekoladowa ściekała do przegrody międzyprzedsionkowej, a potem, kropla po kropli, przedsionkiem do komory. Tam, w centrum serca, rozpływała się i zastygała, tworząc coś. To coś zapiekało się jak ser na tostach i był to ten rodzaj zastygnięcia, którego nie sposób odkleić ani zeskrobać. Raz rozlane stapia się z tkanką na zawsze”.

„Pewnego razu, setki lat temu, w dalekim Meksyku, rozmodlone zakonnice pichciły napój z ziaren kakaowca. Któraś roztargniona duszyczka pomyliła słoik z przyprawami i zamiast chilli wsypała do wielkiego kotła cukier. I tak powstała czekolada”.

Słodycz, która pomaga na złamane serce, rozdartą duszę. Niebo w gębie, które jeśli jesteś na diecie, oddala Cię od Twojego celu z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy książka jest piękna? Kiedy porusza najbardziej czułe i najbardziej wrażliwe struny Twojej duszy. Kiedy czytasz i czujesz każde słowo całą sobą. Kiedy wiesz, że to nie jest kolejna historia jakich wiele. Kiedy wiesz, że to właśnie „Twoja” historia, czujesz jakby, była napisana tylko dla Ciebie. Tylko po to byś mogła odzyskać siebie.


„Minione chwile” to melancholijna, pełna tajemnic i bólu opowieść o kobietach, które szalona miłość zaprowadziła w ślepy zaułek. Cztery kobiety i ich miłość do mężczyzn, która była piękna, namiętna i niezwykle niszczycielska. Stary dwór w West Lothian pełen tajemnic i wspomnienia w nim zgromadzone po latach uwalniają się od demonów przeszłości. Do czego jest w stanie posunąć się kobieta, która kocha za bardzo? Ile upokorzeń jest w stanie znieść, kobieta, która wciąż się łudzi, wciąż ma nadzieję, wciąż żyje przeszłością? Ile zła jest w stanie znieść dusza, zanim sama pogrąży się w ciemności? Ile tajemnic nosi każdy z nas? Przekonajcie się sami.


Niesamowicie napisana, piękna historia łącząca w sobie przeszłość z teraźniejszością, odrobinę dreszczyku, kryminału i miłosnych uniesień. Obyczajówka z wyjątkowym tłem historycznym, a to wszystko utrzymane w świetnym klimacie mglistej i wilgotnej Szkocji. Takiej historii się nie spodziewałam. Gratuluję autorce warsztatu pisarskiego i wiedzy, jaką posiadła pisząc tę książkę. Czuję lekki niedosyt w związku z zakończeniem, chętnie dowiedziałabym się, co dalej z Anną i Marcinem. Przede wszystkim jednak czuję zachwyt i wdzięczność za słowa, które znalazłam na kartach tej powieści, a które zostaną ze mną na zawsze.

CYTATY
„Minione chwile” to dobra i piękna książka, która otwiera przed czytelnikiem wachlarz emocji. Ty jako czytelnik otrzymałeś/ otrzymałaś wyjątkowy prezent, możliwość przeżycia każdej z tych emocji na swój indywidualny i wyjątkowy sposób”.

„Są takie miejsca, gdzie zwalnia czas. Miejsca gdzieś na końcu świata, które warto odwiedzić. Warto przejść się po wydeptanych ścieżkach, zapatrzeć się w zburzone morze”.
„Wiesz dziecko, cierpienie jest tym dotkliwsze, im więcej o nim myślimy”.

„ Taki typ, który lubi by o nim pamiętano […] Są takie przeszłe miłości, o których trudno nam zapomnieć. Jakieś zauroczenia, które kiedyś nam się przydarzyły. Intensywne, nasączone emocjami, przeżyciami. Wracają we snach, wspomnieniach… Niekiedy nie chcemy o nich mówić, bo to już za nami. Wygasły, rany zaschły. Wiesz, to taki sentyment. On zostaje”.

Kiedy książka jest piękna? Kiedy porusza najbardziej czułe i najbardziej wrażliwe struny Twojej duszy. Kiedy czytasz i czujesz każde słowo całą sobą. Kiedy wiesz, że to nie jest kolejna historia jakich wiele. Kiedy wiesz, że to właśnie „Twoja” historia, czujesz jakby, była napisana tylko dla Ciebie. Tylko po to byś mogła odzyskać siebie.


„Minione chwile” to...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nieosiągalny Małgorzata Falkowska, Ewelina Nawara
Ocena 6,8
Nieosiągalny Małgorzata Falkowsk...

Na półkach: ,

Patrząc na dzisiejszy świat, ciężko uwierzyć w miłosne historie, jak z bajki. Czytając książkę autorstwa Pani Eweliny Nawary i Małgorzaty Falkowskiej jest się w stanie uwierzyć we wszystko. Zaczarowały słowem, po prostu.

„Nieosiągalny” to historia Olimpii, która staje się współczesną wersją Kopciuszka. Zahukana, zagubiona, niedoceniona młoda dziewczyna, która nie marzy o księciu z bajki. Jej jedynym marzeniem jest normalny powrót do domu i życie w normalnych warunkach, bez lęku i gniewu ojca.
Ojca, który powinien być dla niej filarem po śmierci matki, a nie oprawcą, którym przez lata się stał.

William wydaje się dla Olimpii typem faceta, którego należy unikać. Nieświadoma pochodzenia mężczyzny, spędza z nim kilka chwil, które stają się początkiem… Czego? Przekonajcie się sami.

Książka ta jest niezwykle ciepłą i bajkową historią świadczącą o tym, że przystojny bohater może być
czułym facetem, któremu tytuł dodaje uroku, a nie robi z niego irytującego chama i bawidamka z brakiem szacunku do kobiet. Ten tytuł jest niezbitym dowodem na to, że dobry autor stworzy coś, co będzie po prostu smaczne i jednocześnie niesamowicie wciągające.

Postaci, które autorki powołały do tej historii są tak świetnie wykreowane, że rozkładają czytelnika na łopatki. Można się z nimi śmiać do łez, można z nimi płakać i rozpuszczać się od nadmiaru słodkości.

Jest to kolejna niemożliwie romantyczna książka. Ale tak niesamowicie dobra, że kolejne strony znikały w oka mgnieniu.

„Nieosiągalny” to lekka i przyjemna opowieść o prawdziwie bajkowej miłości z odrobiną smutku w tle i szczyptą rozgrzewających scen. Takie książki czyta się z przyjemnością i uśmiechem na twarzy.

Patrząc na dzisiejszy świat, ciężko uwierzyć w miłosne historie, jak z bajki. Czytając książkę autorstwa Pani Eweliny Nawary i Małgorzaty Falkowskiej jest się w stanie uwierzyć we wszystko. Zaczarowały słowem, po prostu.

„Nieosiągalny” to historia Olimpii, która staje się współczesną wersją Kopciuszka. Zahukana, zagubiona, niedoceniona młoda dziewczyna, która nie marzy o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kochałaś/ łeś kiedyś tak bardzo, że aż brakowało Ci tchu? Kochałaś/ łeś kiedyś tak bardzo, że aż bolało
Cię od środka? Jeśli tak to poznaj Jamiego i Jane, których połączyło piękne, aczkolwiek niszczycielskie
uczucie.

Kochają się na zabój, do utraty tchu… Taka miłość potrafi przysporzyć kłopotów. Kiedy kocha
się za mocno, nie istnieje otaczający nas świat. Nie myślimy o niczym innym, tylko o drugiej osobie.

Ta dwójka zna zarówno ten słodki, jak i ten gorzki smak miłości. Czy dorosną do tego uczucia? Czy
dorosną do tego, by kochać dojrzale, a nie szaleńczo? Czy odkryją prawdę i drogę do prawdziwej
miłości, która scala, a nie spala? Przekonajcie się sami.

Uwielbiam książki Samanthy Young. „Twoja wina” to kolejna niebanalna historia z wyjątkowymi
postaciami i niesamowitym tłem. To historia, w której czytelnik zatraca się bez reszty. Nie można jej
nazwać bardzo skomplikowaną historią, ale nie jest również infantylna i pusta. Bohaterowie i ich
portrety psychologiczne są niesamowicie dopracowane. Pikantne sceny, które pojawiają się w
książce, są wysmakowane i służą zrozumieniu bohaterów. Nie odczułam, by były napisane dla
poczytności czy, ku podniecie.

Jakie płynie z niej przesłanie? „Miłość, która jest zbyt gorąca, obraca wszystko w popiół”. Warto
kochać mądrze. Szaleńcza miłość, nie zawsze bywa tą, z której wychodzi się w jednym kawałku.
Człowiek traci siebie, a tracąc siebie, świat przestaje być barwny, zostaje smutek, który niszczy od
środka.

Kochałaś/ łeś kiedyś tak bardzo, że aż brakowało Ci tchu? Kochałaś/ łeś kiedyś tak bardzo, że aż bolało
Cię od środka? Jeśli tak to poznaj Jamiego i Jane, których połączyło piękne, aczkolwiek niszczycielskie
uczucie.

Kochają się na zabój, do utraty tchu… Taka miłość potrafi przysporzyć kłopotów. Kiedy kocha
się za mocno, nie istnieje otaczający nas świat. Nie myślimy o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy można zakochać się w jakimś miejscu poprzez czyjeś słowa i własną wyobraźnię? Oczywiście, ze można ! Tak zakochałam się w Gruzji dzięki Pani Ani. Pamiętam, że „Gruzińskie wino” czytałam rozemocjonowana w lato na balkonie. Jaka ja wyszłam z tej lektury pełna melancholii i pięknych obrazów mojej wyobraźni.


Niedawno skończyłam „Powrót do Gruzji” i nie będę ukrywać, że trochę się zawiodłam. Druga część jest inna, zupełnie inna. Nie. Nie jest gorsza. Jest mniej subtelna, pojawiają się w niej odważniejsze sceny, porusza trudniejsze tematy związane z historią zarówno tamtego, jak i naszego kraju. Wchodzi tematyka wojen, konfliktów i to czyni ją nieco cięższą w odbiorze niż „Gruzińskie wino”. Brakuje mi w tej części delikatności jej poprzedniczki, brakuje mi tego mentalnego zwiedzania i podziwiania piękna gruzińskiej ziemi.

„Powrót do Gruzji” to mimo wszystko wspaniałe połączenie współczesności z wydarzeniami z przeszłości. Bardzo lubię, kiedy wydarzenia z przeszłości przeplatają się z teraźniejszością, kiedy mają na nią znaczący wpływ.

Zarówno w „Gruzińskim winie”, jak i w „Powrocie do Gruzji” autorka wprowadziła „tajemniczego narratora”, którego w pierwszej części bardzo szybko odkryłam, w drugiej natomiast nie było, to już takie proste. Nieprędko domyśliłam się kto prowadzi dziennik, ale uśmiechałam się w momencie gdy przewróciłam stronę i zobaczyłam, że znów mogę wrócić do przeszłości. Nie wszystkie jednak słowa pasowały mi czasowo do słownictwa sprzed 40 lat.

Bohaterce kolejny raz los zagrał na nosie i kolejny raz wymaga od niej podjęcia decyzji. Jednakże tło emocjonalne towarzyszące tym wydarzeniom jest tak piękne, że ciężko to opisać słowami. Bardzo podoba mi się sposób w jaki autorka przedstawia więź emocjonalną, jaka łączy Timara z Aną. Fenomenalnym zabiegiem według mnie było wprowadzenie snu, jako niematerialnej przestrzeni, która staje się drogą komunikacji dwojga ludzi, których życie rzuciło w zupełnie inne strony. Kiedy nadchodzą ciężkie dni i kłopoty tych dwoje woła siebie w snach.

„Powrót do Gruzji” odsłania zupełnie inną część miłości, być może tą mniej romantyczną, a bardziej życiową, ciężko mi to jednoznacznie określić i ubrać w słowa. Wiem natomiast jedno. Ten tytuł opowiada o pięknej, bezwarunkowej miłości człowieka do człowieka, o tym ile jesteśmy w stanie poświęcić kochając drugiego człowieka.

Czy można zakochać się w jakimś miejscu poprzez czyjeś słowa i własną wyobraźnię? Oczywiście, ze można ! Tak zakochałam się w Gruzji dzięki Pani Ani. Pamiętam, że „Gruzińskie wino” czytałam rozemocjonowana w lato na balkonie. Jaka ja wyszłam z tej lektury pełna melancholii i pięknych obrazów mojej wyobraźni.


Niedawno skończyłam „Powrót do Gruzji” i nie będę ukrywać, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tytuł ten, poza „Krainą zeszłorocznych choinek”, których nadal nie przeczytałam, miał być ostatnim świątecznym tytułem. Dlaczego ostatnim? Nie wiem. Gdzieś podświadomie mój mózg zaszufladkował tę książkę, jako „mniej istotną” na liście świątecznych tytułów. I dziś po przeczytaniu jej dotarło do mnie, że tak musiało być. Ta piękna historia musiała poczekać na odpowiedni moment, bym mogła ją zrozumieć oraz aby mogła wedrzeć się w moje serduszko i zostawić tam ślad.

„Spełnione życzenie” to historia młodziutkiej Kai, która po wyjściu z domu dziecka jest zdana tylko i wyłącznie na siebie. Ujmujące warunki, w jakich zmuszona jest żyć i rzeczywistość, która czeka na nią w dorosłym życiu, nie odbierają jej dwóch rzeczy, dobra w sercu i rodzinnej pamiątki. Obie te rzeczy sprawią, że otrzyma prezent od losu, który odmieni jej życie. Jako opiekunka starszej arystokratki poznaje życie w cieniu zamożnych ludzi, którzy z czasem stają się dla niej kimś w rodzaju rodziny. Poznaje blaski i cienie życia bogatych ludzi, a także ich wewnętrzne rozterki i problemy, z jakimi się borykają. Oczekiwałam świątecznego, wybujałego romansu, a otrzymałam coś naprawdę wspaniałego.

Książka autorstwa Pani Ady Tulińskiej jest wyjątkowo magicznym tytułem. Nie tylko dlatego, że ma w sobie typową dla świąt magię, ale przede wszystkim dlatego, że pod płaszczykiem tej właśnie magii przemycona zostaje brutalna prawda o regułach, jakie rządzą światem. Poczucie bycia „lepszym” przez pryzmat majątku to nie wszystko. Nie jest bogaty ten, który mieszka w pałacach i jada wystawnie, lecz ten, który potrafi podzielić się z drugim, samemu mając niewiele. Ta książka pokazuje, jak podzielone bywa społeczeństwo, a jednocześnie autorka wspaniale przełamuje te granice, które dzielą świat ludzi normalnych od świata ludzi z pozoru „bogatszych”. Może i ta historia jest trochę bajkowa i momentami naiwna, ale ma w sobie tak wiele prawdy, bólu i smutku. Z pozoru niewinna, bajkowa książka jest szczera do granic możliwości, Jest karuzelą emocji, z której niełatwo jest wysiąść. Polecam najmocniej, jak potrafię.

Czy ludzie mieszkający za murami bogactwa są szczęśliwi? Czy mają prawo do tak przyziemnych rzeczy, jak zwykli zjadacze chleba? Czy pieniądz, który powinien dawać im radość, jest ich przyjacielem, czy katem? Wszystkie wybryki Daniela to nic innego jak wewnętrzny bunt przeciwko presji i ambicjom ojca wobec syna. Pieniądze szczęścia nie dają, pieniądze dają możliwości, ale czy te możliwości to naprawdę, to co w życiu najważniejsze? Czy możliwość posiadania drogiego samochodu jest lepsza od możliwości wyboru i decydowania o sobie? Czy możliwość zakupu drogich ciuchów i imprezowania do upadłego jest lepsza niż poczucie, że obok siedzi ukochana osoba, która nas wspiera i rozumie, jak nikt inny? Dzisiejszy świat naprawdę nie potrzebuje przepychu i afiszowania się wyjątkowością na każdym kroku. Bo każdy z nas na swój sposób jest wyjątkowy. Dzisiejszy świat potrzebuje normalności. Postać Daniela pokazuje, jak łatwo jest być na szczycie, chwalić się nieswoimi osiągnięciami, poniżać innych, pławić się w luksusie, który tak naprawdę w sekundę może zniknąć. Trudniej jest podjąć ryzyko, przejść przez bramkę obłudy, do prawdziwego świata i stoczyć walkę z codziennością.

„Aby osiągnąć sukces, pierwsze co musisz zrobić, to zakochać się w ciężkiej pracy” ~Siostra Mary Lauretta.

Tytuł ten, poza „Krainą zeszłorocznych choinek”, których nadal nie przeczytałam, miał być ostatnim świątecznym tytułem. Dlaczego ostatnim? Nie wiem. Gdzieś podświadomie mój mózg zaszufladkował tę książkę, jako „mniej istotną” na liście świątecznych tytułów. I dziś po przeczytaniu jej dotarło do mnie, że tak musiało być. Ta piękna historia musiała poczekać na odpowiedni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Powiem to tylko raz – oświadczyłam cicho. - Nie jestem porcelanową lalką, Luca. Nie bawię się w koronki i robienie na drutach! Kiedy trzeba, zabijam ludzi! A wy jesteście dla mnie rodziną. Przyjęliście mnie taką, jaka jestem, nie zadając pytań. Pokazaliście mi inny świat. Pozwalacie mi żyć! I dla was, dla mojej rodziny, zabiłam własnego ojca. Więc proszę, nigdy więcej nie ośmielajcie się podważać mojej decyzji i robić mi z tego powodu wyrzutów”

Kobieta maszyna, skrzywdzona przez własnego ojca, mała dziewczynka, której odebrano dzieciństwo. Dziecko, którego siłą pozbawiono ciepłego łóżka na poczet zwykłej śmierdzącej pryczy, a ukochanego misia zastąpiono glockiem i kazano zabijać. Poznajcie Saszę Askarow.

„Rosyjska księżniczka” to kolejna mafijna historia, która ujęła mnie do reszty. Przeczytałam ją w 4 godziny i były to najlepiej zagospodarowane 4 godziny w całym dzisiejszym dniu.

Mam dla was kolejny tytuł, który łamie schematy, choć na nich bazuje. Kolejna silna kobieta, kolejny przystojniak bez trudnej przeszłości, za to z sercem na dłoni i glockiem w kaburze, do bólu szanujący swoją kobietę. Takich autorów i stworzonych przez nich bohaterów potrzebuje moja czytelnicza dusza. W tej książce nie ma miejsca na nudę, ciągle coś się dzieje i ciągle coś przyciąga uwagę czytelnika.

Autorka udowodniła, że można stworzyć dzieło pozbawione nudnych i zbędnych opisów, banalnych bohaterów, ale przede wszystkim udowodniła, że mafijny romans może być świetną pozycją bez seksu na każdej stronie i bez poniewierania kobietami.

Dla mnie ten tytuł, to kolejna pozycja na mojej liście świetnych książek. Siedziałam i momentami płakałam razem z małą Saszką, a później wzruszałam się jeszcze bardziej, gdy do głosu dochodził Antonio.

Niesamowicie piękny, na wskroś okrutny, pełny miłości, bólu, zła, krwi, a przede wszystkim oddania, romans mafijny, który zawiódł mnie tylko raz. Tym, że za szybko się skończył  Nie potrafię słowami opisać tego, jak ta książka chwyciła mnie za serduszko. Więc po prostu z całego seeeeerduszka wam ją polecam ;)

„Zaufaj mi, bo jesteś dla mnie ważniejszy niż moja własna krew, rozumiesz?”
„Jestem Morinello, wy jesteście moją rodziną, a ja bronię tego, co moje.”

„Powiem to tylko raz – oświadczyłam cicho. - Nie jestem porcelanową lalką, Luca. Nie bawię się w koronki i robienie na drutach! Kiedy trzeba, zabijam ludzi! A wy jesteście dla mnie rodziną. Przyjęliście mnie taką, jaka jestem, nie zadając pytań. Pokazaliście mi inny świat. Pozwalacie mi żyć! I dla was, dla mojej rodziny, zabiłam własnego ojca. Więc proszę, nigdy więcej nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Droga życia" to debiutancka powieść Pani Agaty Awlam, która jak zapowiada okładka będzie "wzruszającą opowieścią o miłości, wierze i sile wybaczenia". I choć brutalnie to zabrzmi, ale gdybym wiedziała od początku, że patronem tej książki jest katolickie czasopismo ewangelizacyjne "Miłujcie się" to nie podjęłabym się jej recenzji. I nie chodzi tutaj o kwestie wiary, nie wiary. Po prostu nie lubię książek, które ktoś na siłę szpikuje Bogiem. Jestem osobą wierzącą, ale nie lubię przesady. I nie lubię też absurdu. A historia, która została spisana na kartkach tej książki, już na dzień dobry staje się absurdalna i dalej nie jest lepiej.

Na samym początku tej KATOLICKIEJ powieści podmienione zostaje dziecko, a to które zmarło zaraz po porodzie, Karol (ojciec) pozostawia w szpitalu bez należytego pochówku, gdyż tak zalecił lekarz. "Weźmie pan tę dziewczynkę i zapomni o wszystkim". Rozżalony ojciec ubolewa nad tym, że nie będzie mógł pochować zmarłego dziecka, na co padają słowa lekarza: " Spokojnie, niedaleko szpitala znajduje się cmentarz, na którym są zbiorowo chowane zmarłe noworodki PORZUCONE przez rodziców. Osobiście dopilnuję, by pańska córka została tam pochowana." Nie wiem dlaczego, ale dla mnie brzmi to trochę jak rozmowa "majstra" z kierownikiem "Spokojnie kierowniku, kierownik się nie martwi, weźmie się łopatę, przerzuci się, zakopie i po kłopocie".

Największym jednak absurdem dla mnie jest "próba" osadzenia w czasie tej historii. Katherin urodziła się w 1948 roku. W 1968 miała 20 lat i ciężko mi jest dopasować tą datę do nagminnie używanego zwrotu OK. Do kwestii imprezy, czy chociażby zamówionej limuzyny... Naprawdę wiele sytuacji nie pasuje mi do czasów w jakich toczy się akcja. Ale największym hitem w tym wszystkim jest kwestia posiadania TELEFONU KOMÓRKOWEGO przez bohaterów. Nie jestem alfą i omegą jeśli chodzi o historię telefonii komórkowej ale uważam, że nie trzeba być geniuszem by skojarzyć fakty z otaczającej nas rzeczywistości. Urodzona 3 lata po wojnie Katherin, 21 lat później (ok. 1969r.) chciała kontaktować się ze swoim chłopakiem, który od tak dostał pracę w HOLANDII, przez TELEFON KOMÓRKOWY. Gdyby jeszcze mało było śmiechu to tak o na życzenie Bartek zmienił sobie numer telefonu.... Nie żyłam w tych czasach ale być może było to rzeczą naturalną, jak teraz w XXI wieku.
"Co ze mnie za dziewczyna - pomyślała i natychmiast wyjęła telefon, by zadzwonić do chłopaka. Gdy wybrała jego numer, zaraz usłyszała słowa: >>Wybrany abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci". Ten fragment rozwiał wszelkie wątpliwości odnośnie warsztatu pisarskiego (lub jego kompletnego braku) autorki. Nadal zachodzę w głowę skąd w latach 60/70 telefon komórkowy bądź sieć telefonii komórkowej, w której od tak można zmienić numer. Jeśli Japonia pierwszą sieć telefonii komórkowej uruchomiła w 1979 roku, a Polska w 1992r.

Autorka bardzo nieudolnie osadziła bohaterów w czasie, nie mając najwidoczniej chociaż podstawowych strzępków informacji na temat tamtych czasów.
Kolejnym co nie przekonuje mnie do polecenia wam tej książki jest sposób pisania autorki. Jest on dla mnie po prostu ciężko strawny. Przez cały tekst miałam wrażenie, że czytam pamiętnik 3 - 4 klasisty. Zdania i dialogi są słabo skonstruowane. Autorka stroni od budowania bardziej złożonych zdań i wypowiedzi. Podstawowe zdania kompletnie o niczym i niewiele wnoszące do całej książki. Nie lubię kiedy książka napisana jest w sposób: "Wstała. Zjadła. Poszła na górę. Umyła zęby. Zeszła po schodach. Ubrała buty. Wyszła." Wiele z tych czynności można pominąć i uogólnić.

Książka zbudowana jest z rozdziałów, zatytułowanych jakimś wydarzeniem lub kolejnym etapem z życia Katherin. Rozdziały są bardzo krótkie, tym samym czyta się je naprawdę szybko. Historia jest lekka i przyziemna, zamysł autorki był dobry, tylko wykonanie niestety mnie nie przekonuje. Książka jest bardzo infantylna i po prostu o niczym. Usilnie naszpikowana wiarą w Boga. I nie zgodzę się ze słowami z opisu, że jest to "przewodnik w trudnej podróży zwanej życiem [...] i pobudza do zmian". Prócz konsternacji i jednego cytatu, ta książka nie wniosła nic do mojego życia.


"To właśnie dni trudne, ciężkie, pozbawione wzajemnej fascynacji, zauroczenia tą drugą osobą są najważniejszą miarą miłości. Łatwo jest kochać, kiedy wszystko się układa, idzie po naszej myśli. Ale gdy pojawiają się trudności, problemy, cierpienia, wtedy nie jest już tak łatwo. A jednak to właśnie te chwile uczą prawdziwej miłości."

"Droga życia" to debiutancka powieść Pani Agaty Awlam, która jak zapowiada okładka będzie "wzruszającą opowieścią o miłości, wierze i sile wybaczenia". I choć brutalnie to zabrzmi, ale gdybym wiedziała od początku, że patronem tej książki jest katolickie czasopismo ewangelizacyjne "Miłujcie się" to nie podjęłabym się jej recenzji. I nie chodzi tutaj o kwestie wiary, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Panna Madeline Hyde na Święta Bożego Narodzenia powraca na Wzgórze Mgieł, które niegdyś było jej ukochanym miejscem z dzieciństwa. Pragnie odkryć dawno zapomniane zachodnie skrzydło i przywrócić domostwu dawny blask. Jednakże dom i duchy przeszłości dadzą o sobie znać. "Niektórych drzwi lepiej nie otwierać." Jakie tajemnice kryją w sobie domownicy i dawno nieodwiedzane pokoje? Czy ukochane wrzosowiska panienki okażą się jej przekleństwem? Jak głęboko tym razem zbrodnia przedrze się do kruchego serce Madeline?

Pani Paulino, znów mi Pani to zrobiła! Kolejny raz spod Pani pióra wyszła niepowtarzalna i wyjątkowa książka, która trzyma w napięciu do samego końca i zaskakuje w najmniej oczekiwanych momentach. Jej zakończenie, jak zwykle zmusiło mnie do zbierania szczęki z podłogi. I kolejny raz przychodzi mi z utęsknieniem czekać na dalsze przygody Madeline Hyde.

"Dama z woalką" tak samo jak poprzedni tytuły serii przygód Madeline Hyde, jest dla mnie majstersztykiem. Pani Paulina Kuzawińska w doskonały sposób łączy wątki kryminalne, detektywistyczne i romantyczne. Sam klimat wrzosowisk i ówczesnych czasów przenosi czytelnika w zupełnie inny wymiar. Na kartach powieści, autorka pozostawia nie tylko wyjątkową historię, ale przede wszystkim świadectwo swojego kunsztu pisarskiego i ogromu wiedzy, jaką posiada, bądź, jaką posiadła w celu napisania książki. W tej (i pozostałych) książce wszystko dopracowane jest na najwyższych poziomie. Fabuła jest przemyślana i skonstruowana tak, że ja, jako czytelnik nie czytałam, a połykałam stronę za stroną. Wydarzenia mające miejsce na kartach książki, wyjaśnienia prowadzące do rozwikłania zagadki i postaci wykreowane przez autorkę nadają i autorce i samej powieści bardzo wysokiej jakości.

Głęboko wierzę w to, że kiedyś, ktoś postawi na ekranizację tych wspaniałych powieści, a ja będę mogła z wypiekami na twarzy śledzić dalsze losy panny Madeline Hyde na dużym ekranie. Zarówno autorka, jak i jej dzieła w pełni, na to zasługują.

Pani Paulino bardzo, bardzo dziękuję i z całego serca gratuluję! ❤

Panna Madeline Hyde na Święta Bożego Narodzenia powraca na Wzgórze Mgieł, które niegdyś było jej ukochanym miejscem z dzieciństwa. Pragnie odkryć dawno zapomniane zachodnie skrzydło i przywrócić domostwu dawny blask. Jednakże dom i duchy przeszłości dadzą o sobie znać. "Niektórych drzwi lepiej nie otwierać." Jakie tajemnice kryją w sobie domownicy i dawno nieodwiedzane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Witajcie kochani!
Zacznę nietypowo, ponieważ czytałam nietypową książkę, wokół której jakiś czas temu na bookstagramie zrobiło się głośno. Naszło mnie wtedy bardzo istotne pytanie: "Po co czytamy książki?" A zwłaszcza: "Po co czytamy literaturę erotyczną?
Celowo przeczytałam tę książkę w trakcie trwającej o nią burzy, chociaż miałam ją w planach, ale nieco późniejszych. Książkę przeczytałam w ciągu 4 godzin. I pod koniec naszła mnie nietypowa refleksja. Po co czytamy książki? Dla rozrywki, dla relaksu, dla poszerzenia swojej dotychczasowej wiedzy, wyobraźni, dla rozwoju osobistego? Dla każdego z wymienionych powodów można dopasować po kilka gatunków literatury. Rozpościera się przed nami szeroka gama dostępnych na rynku tytułów. Aczkolwiek z racji tego, że rzecz się jakiś czas temu miała o romans/ erotyk, odniosę się konkretnie do tego gatunku i tego tytułu. W romansie / erotyku szukamy relaksu, oderwania od przyziemnych spraw i problemów. Szukamy rozrywki. Tego typu literatura dostarcza często również wzruszeń. Są ludzie, wśród których jestem również ja, którym tego typu literatura potrafi dostarczyć nieco wiedzy. BO CHCĘ, BY MI JEJ DOSTARCZAŁA, BO SKUPIAM SIĘ GŁÓWNIE NA TAKIM JEJ ASPEKCIE, ale tylko i wyłącznie w momencie, gdy książka napisana jest naprawdę dobrze, a autor ma dużo oleju w głowie i dobry warsztat pisarski. Nie czytam po to, by zmieszać z błotem autora, za to, że troszkę nietypowo łączył wulgaryzmy, czy chociażby, za to, że niektóre zwroty głównej bohaterki mi nie odpowiadały. Nie czytam również po to, by mieć jakąś szczeniacką podnietę z kilku erotycznych wersów. Nie jestem krytykiem literacki ani wybitnym polonistą, by doszukiwać się błędów gramatycznych, ortograficznych, czy interpunkcyjnych. Jeśli książka jest dobra, to mnie po prostu wciąga i nie zwracam uwagi na to, że przecinek jest błędnie postawiony.
Wychodzi na to, że marny ze mnie recenzent i bookstagramer, ale uważam, że dobry ze mnie czytelnik, gdyż często w tej literaturze, którą wiele osób miesza z błotem, dostrzegam coś więcej. Dostrzegam psychikę bohaterów (tak, tych infantylnych też). Skupiam się na relacjach, jakie łączą bohaterów. Wyciągam z lektury książki coś dla samej siebie. I nie wstydzę się tego. Nie będę szukać w literaturze kobiecej porównań, metafor i związków frazeologicznych na miarę Mickiewicza, Kochanowskiego, Leśmiana, Prusa, Gombrowicza i innych wybitnych. Bo nie są tą tytuły, które mają wejść do kanonu lektur, ani, które będą pretendować do Nagrody Nobla. Jest to literatura rozrywkowa! Tylko albo aż. Zależy kto, czego w niej szuka.
„Mój szef” Melissy Darwood jest książką, której trzeba przeczytać zdecydowanie więcej niż kilka stron. W pełni na to zasługuje. I choć dla jednych bohaterowie będą na poziomie przedszkola, to dla mnie sama autorka zasługuje na brawa, za to, jakie tło psychologiczne stworzyła dla obu postaci. Energiczna i żywiołowa dziewczyna wchodzi w relację seksualną ze swoim szefem. I choć scen obfitujących w miłosne uniesienia nie brakuje, to nie brakuje również scen, w których gołym okiem widać, że gdy się kogoś prawdziwie kocham, to żadne jego dziwactwa nie są dla nas problemem. Pani Melissa w doskonały sposób zestawiła ze sobą bohaterów, którzy są dla siebie totalnym przeciwieństwem. I pod płaszczykiem „infantylnej" Marii i „sztywnego" Jana, przemyca czytelnikom sposób na wyjście z problemów. Pokazuje, że wiele sytuacji, które pozornie mogą wkurzać i mogą być pretekstem do kłótni, można rozwiązać poprzez zwykłą rozmowę i banalny kompromis.
Relacja Marii i Jana wydaje się powierzchowna i oparta wyłącznie na doznaniach cielesnych. Dla mnie jednak jest to relacja dwojga ludzi doświadczonych życiowo, których dawne problemy zamknęły niejako na świat. Najpiękniejszym przykładem uczucia, kompromisu i wzajemnego uczenia się siebie od nowa są dwie sytuacje. 1. Gdy Maria proponuje Janowi podział dni na Twoje i Moje. 2. Gdy w karczmie zabiera z jego talerza dżem i odkrawa ubrudzony kawałek naleśnika, wiedząc, jak bardzo Jan tego nie toleruje.
Opowieść o Marii i Janie to nie jest pusta historia, która ma wywlec na twarz rumieniec. To piękna opowieść, pełna ścierania się charakterów, walki, pragnienia obrony części swojego sterylnego światka. Z problemem oddania drugiej osobie sobie i wszystkich swoich dziwactw. Jan to bardzo piękna i wyjątkowo stworzona postać. Z całego serca dziękuję autorce, za to, że podjęła w swojej książce tak nietypowy, a jednocześnie bardzo ważny temat i dopasowała do niego postaci. Ukazała schorzenie, którego tak wiele osób nie potrafi zrozumieć, a osoby dotknięte nim, a niezdiagnozowane, czasem po prostu nie potrafią się odnaleźć się w otaczającej ich rzeczywistości. Pani Melissa Darwood przedstawiła wewnętrzne piękno człowieka, który, choć bardziej wyjątkowy niż wszyscy, z całych sił pragnie kochać tak jak wszyscy i być kochanym.

Książkę "Mój szef" polecam z całego serca (W CAŁOŚCI!)

Witajcie kochani!
Zacznę nietypowo, ponieważ czytałam nietypową książkę, wokół której jakiś czas temu na bookstagramie zrobiło się głośno. Naszło mnie wtedy bardzo istotne pytanie: "Po co czytamy książki?" A zwłaszcza: "Po co czytamy literaturę erotyczną?
Celowo przeczytałam tę książkę w trakcie trwającej o nią burzy, chociaż miałam ją w planach, ale nieco późniejszych....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Krokodyl w doniczce” bardzo pozytywna i ciepła opowieść o ludziach, którzy będąc sobie zupełnie obcy, świadomie i nie oddziałują na siebie. Ich drogi przecinają się każdego dnia i choć każde z nich wydaję się jednostką indywidualną, są jednością.

Pani Aldona to starsza, samotna kobieta, która swoje problemy odreagowuje na innych. Nikomu nie szczędzi kąśliwych uwag, a gdyby tego było mało, zwykła błahostka potrafi wyprowadzić ją z równowagi. Paweł to zgorzkniały pisarz, którego pisarska wena opuściła zaraz po wydaniu bestsellera, czyli wiele lat temu. Światełkiem w tunelu dla nich wszystkich wydaje się Kaja, młoda dziewczyna, która pragnie uciec od uciążliwej i wciąż oceniającej ją rodziny. Chce zaznać jedynie spokoju. Całą trójkę łączy to samo, samotność i chęć ucieczki przed światem i problemami.

Książka Pani Anny Szczęsnej jest jak dla mnie bardzo melancholijną powieścią. Dla mnie była to typowo jesienna pozycja, która idealnie wpisała się w jesienny klimat. Historia jest lekka i przyjemna, akcja toczy się swobodnie swoim tempem, nawet bym powiedziała, że bardzo powolnym. Autorka przemyca w niej zarówno humor, jak i przyziemne ludzkie problemy. Tak wielu ludzi w obecnych czasach czuje się zagubionych i samotnych. Młodzi ludzie czują się niespełnieni, pragną zmian. W dzisiejszych czasach jesteśmy tak mało odporni na krytykę środowiska, która niestety wylewa się wiadrami, czy to na pisarza, czy aktora, piosenkarza. Pani Anna Szczęsna podejmuje w swojej książce bardzo ważną i często lekceważona tematykę depresji, aktu samobójstwa, czy autodestrukcji. Czyli tych wszystkich problemów, których nie widać gołym okiem. Czasem naprawdę wystarczy niewiele by odmienić czyjeś życie. Czasem zwykła uprzejmość wymieniona na klatce może odmienić resztę dnia. Niestety jest też druga strona medalu, jak bardzo człowiek jest zdolny samemu sobie robić krzywdę? Jaki krytyczny moment musi nadejść, by powiedzieć STOP i zmienić wszystko. Dla mnie jest to wyjątkowa książka, ponieważ pomimo naprawdę trudnych tematów, czyta się ją szybko i łatwo jest przywiązać się do bohaterów. Ten nietypowy tytuł skrzętnie skrywa naprawdę piękną historię o człowieku. Po prostu. „Krokodyl w doniczce” to powieść o samotności, potrzebie bycia kochanym, rozumianym, poszukiwaniu sensu życia i o zwykłej ludzkiej potrzebie rozmowy z drugim człowiekiem: „Dbaj, kochaj, rozmawiaj”. Człowiek w głębi duszy jest, jak ta roślinka w doniczce, która, gdy się o nią nie dba, więdnie.

„Krokodyl w doniczce” bardzo pozytywna i ciepła opowieść o ludziach, którzy będąc sobie zupełnie obcy, świadomie i nie oddziałują na siebie. Ich drogi przecinają się każdego dnia i choć każde z nich wydaję się jednostką indywidualną, są jednością.

Pani Aldona to starsza, samotna kobieta, która swoje problemy odreagowuje na innych. Nikomu nie szczędzi kąśliwych uwag, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Liceum przyniosło mi wiele fajnych wspomnień, ale najważniejszym, co mi przyniosło, to było i jest marzenie o podróży do Gruzji by zobaczyć słynną rzeźbę Ali i Nino w Batumi, a także Tbilisi. „Gruzińskie wino” to debiut Pani Anny Pilip, który zabrał moją wyobraźnię w miejsca, o których nie sposób zapomnieć. Dla mnie jest to debiut, który karmi duszę naprawdę piękną historią niczym z bajki.

Ana to trzydziestoletnia matka dwójki dzieci i w dodatku rozwódka, która za swoje miejsce na ziemi obrała Gruzję. Ten życiowy azyl został zmieniony przez jeden biznesowy wyjazd, który przypłaciłaby nie tylko życiem, na sercu także pozostawił ślad. Dwóch przystojnych i tajemniczych lekarzy, kolendra i pyszne wino. Gdzie tak naprawdę Ana odnajdzie dom? Timar, czy Gio uleczy i skradnie jej serce.
Tak dobrego debiutu nie czytałam od momentu kiedy w moje ręce wpadła twórczość Pani Pauliny Kuzawińskiej.

„Gruzińskie wino” to dla mnie majstersztyk. Bezbłędny, niebanalny, nienaciągany. Jest to historia na każdą porę dnia i roku. Ja czytałam ją akurat w letnie wieczory przy zachodzącym słońcu. Ale to nie klimat zewnętrzny wywarł na mnie takie wrażenie tylko, to co ta wspaniała okładka kryje pod swoją tekturką. Od historii Any nie mogłam się oderwać. Ten tytuł zaklina czas. Nie ma wrogów, ani w postaci zmęczenia, ani znudzenia.
Pani Anna Pilip włożyła naprawdę dużo serca w tą historię. Nie tylko serca, ale i wspaniałego warsztatu pisarskiego. Ukazała Gruzję w taki sposób, że czytając książkę, czytelnik przenosi się do każdego malowniczego zakątka i podziwia piękno Gruzji. W każdym opisie czuć, że autorka wie o czym pisze. Podoba mi się także sposób w jaki autorka komplikuje sytuacje bohaterów i pląta ich życiowe drogi. Nie tworząc dramatów na dwa rozdziały. Nie robiąc z bohaterów wariatów, którzy sami nie wiedzą czego chcą i rozmyślają nad tym pół książki, co chwile zmieniając zdanie. Chociażby sytuacja, która zaistniała w klubie między Aną, a Gio, została przykryta wydarzeniem znacznie ważniejszym dla głównej bohaterki. Rozterki bohaterów nie zostały opisane na trzy kolejne rozdziały. Autorka stworzyła naprawdę dojrzałą i realną historię, a przede wszystkim dorosłych bohaterów, którzy nie wykłócają się co chwilę i nie popadają w niedomówienia. Czasem wystarczy zwykła rozmowa, kilka zdań by wyjaśnić jakiś problem. A to naprawdę dowód na to, jak dobry jest ten debiut.

Dla mnie nie ma w tej książce niczego, o czym można by napisać w niekorzystny, negatywny sposób. Nawet sceny uniesienia są subtelnie wplecione w całą historię i nie biją po oczach. Bałam się skończyć czytać tę książkę. Ana i Gio to bohaterowie, którzy powinni zostać w sercach czytelników na bardzo długo, jak nie na zawsze. A Pani Anna Pilip to wyjątkowa autorka, która stworzyła niesamowity przewodnik nie tylko po Gruzji, ale po ludzkim sercu przede wszystkim. Z całego serca polecam wam tą przepiękną historię prawdziwej miłości, dla której malowniczym tłem stała się wspaniała Gruzja

Liceum przyniosło mi wiele fajnych wspomnień, ale najważniejszym, co mi przyniosło, to było i jest marzenie o podróży do Gruzji by zobaczyć słynną rzeźbę Ali i Nino w Batumi, a także Tbilisi. „Gruzińskie wino” to debiut Pani Anny Pilip, który zabrał moją wyobraźnię w miejsca, o których nie sposób zapomnieć. Dla mnie jest to debiut, który karmi duszę naprawdę piękną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Można pisać piękne historie i napisać je w taki sposób, że już pierwsze strony są fiaskiem. Można pisać również zwyczajne historie, których każdy z nas może doświadczyć i robić to w taki sposób, że czytelnik czuje całym sobą, że ma do czynienia z dobrym autorem i dojrzałą historią. Nie sztuką jest stworzyć coś szalonego, kipiącego seksem, nie sztuką jest stworzyć zwariowanego bohatera, który będzie śmieszył do łez. Sztuką jest stworzyć bohatera, dojrzałego emocjonalnie. Takiego, którego większość chętnie powzięłaby za swojego przyjaciela. Dojrzałość lektury czuje się już po pierwszych stronach.

Agnieszka, to młoda kobieta, która wyrywa się z małej mieściny, od apodyktycznej matki i wyrusza na podbój Warszawy by walczyć o marzenia. Marzy o pracy w dużej korporacji i własnym rozwoju. Jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za marzenia? Co zyska, a co straci? Co będzie dla niej ważniejsze? Miłość, czy kariera? Eryk z pewnością wywróci jej wielkomiejskie życie do góry nogami.
Pani Anna Kasiuk ma na swoim koncie 11 tytułów, w tym popularna ostatnio seria "Oczami kobiet" i dwie książki, które współtworzyła z innymi autorami. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czwarta Strona, miałam przyjemność przeczytać książkę W twoim cieniu, która ukazała się jako trzecia w cyklu "Oczami kobiet", a o której słów kilka przeczytaliście już na początku.

Last but not least tymi słowami pozwolę sobie rozpocząć recenzję tej książki. W twoim cieniu, to naprawdę świetna książka. Pokuszę się o stwierdzenie, że dla mnie wręcz osobista. Doskonale rozumiem główną bohaterkę i z góry dziękuję Pani Ani za tak genialne wykreowanie tej postaci. Autorka stworzyła bardzo nieszablonową bohaterkę, która nie jest głupia. Może odrobinę naiwna ale naprawdę wartościowa. Przede wszystkim Agnieszka jest świadoma swoich błędów, poczynań i swojego niezdecydowania. Bardzo szanuję autorów, którzy potrafią pokazać złożoność kobiecego charakteru nie robiąc z postaci słodkiej idiotki. Przecież my kobiety często zmieniamy zdanie i same nie wiemy czego chcemy. Ale najważniejsze jest by być świadomym swojego rozkapryszenia, tak jak postać Agnieszki.
Nie tylko główna bohaterka jest fantastycznie wykreowana, postaci poboczne takie jak np. pan Józef są dla mnie wisienką na torcie w tej książce. Urzekła mnie postać starszego sąsiada i głęboki przekaz jaki ze sobą niesie. Czytając fragmenty z panem Józefem uśmiech nie schodził mi z ust, ale co najważniejsze, trybiki w głowie pracowały na najwyższych obrotach. Autorka poprzez staruszka pokazuje, że są jeszcze na świecie ludzie bezinteresownie życzliwi. Nie wszyscy starsi ludzi to sknery. Czasem wystarczy tak niewiele by sprawić komuś przyjemność, czasem drobny gest poprawia humor na resztę dnia. Zwykłe otwarcie drzwi, chwila rozmowy, przelotny uśmiech wystarczą by człowiek nie czuł się tak samotny. Światu tak bardzo brakuje bezinteresownej życzliwości i dobra. Dla mnie postać pana Józefa jest skarbnicą mądrości.
W twoim cieniu jest naprawdę lekką, przyjemną, ale nad wyraz dojrzałą powieścią, pełną różnych ukrytych ludzkich doświadczeń i nauk. Gratuluję autorce odwagi za poruszanie ważnych tematów takich jak chociażby postawa kościoła i księży wobec wiernych, zwłaszcza wobec starszych osób. Współcześnie jest to bardzo istotny temat.

Książka Pani Anny Kasiuk jest dla mnie swoistym manifestem, do tego by wyjść z szarej strefy komfortu i zawalczyć o marzenia. Należy stąpać po świecie marzeń, zdecydowanie, ale świadomie. Uśmiechać się do ludzi i świata, pomagać ludziom w zgodzie z samym sobą, ponieważ nigdy nie wiemy, kiedy to nam będzie potrzebna pomocna dłoń. I wiecie co? Nie bójcie się miłości, nawet szefa da się pokochać ;)


Moje ulubione cytaty:

"-Wtedy lojalność i przyjaźń były nasza bronią. Teraz niewiele znaczą.
- Nie możemy tak myśleć, bo to by znaczyło, że ludzkość umiera.
- I tak właśnie jest. Powoli, ale skutecznie stajemy się swoimi wrogami".


"Niektórych ludzi po prostu nie jesteśmy w stanie zrozumieć,
a analizowanie ich zachowania w niczym nam nie pomoże.
Jesteśmy różni i różnie podchodzimy do życia. To czyni nas wyjątkowymi i ciekawymi".


"Bo lepiej kochać wspomnienie szczęścia
niż zastępować ja czymś niewystarczającym".


"Nasze spojrzenia na świat i na nas samych są różne.
Ale ludzie tacy są. Jesteśmy różni, ale przez to piękniejsi i intrygujący".

Można pisać piękne historie i napisać je w taki sposób, że już pierwsze strony są fiaskiem. Można pisać również zwyczajne historie, których każdy z nas może doświadczyć i robić to w taki sposób, że czytelnik czuje całym sobą, że ma do czynienia z dobrym autorem i dojrzałą historią. Nie sztuką jest stworzyć coś szalonego, kipiącego seksem, nie sztuką jest stworzyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Recepta na szczęście" Agaty Przybyłek to druga książka, która ukazała się w cyklu "Tak smakuje miłość". Autorki z pewnością nie trzeba przedstawiać. Ale ten cykl zdecydowanie zasługuje na uwagę. Jest lekki, przyjemny, zabawny, po prostu doskonały na każdą porę roku. W poprzedniej książce "Tak smakuje miłość" czytelnik poznał Olę, pasjonatkę gotowania. W kolejnej części tj. "Recepta na szczęście" czytelnik poznaje dwóch bohaterów pobocznych z pierwszej części, czyli Julię, najlepszą przyjaciółkę Oli i Maksa, brata Oli. Kiedy Ola była w potrzebie, Julia na pocieszenie sprezentowała jej Przysmaka. Kogo Ola sprezentuje Julii, gdy przyjaciółka znajdzie się w potrzebie?

Książki w cyklu można czytać jedna po drugiej bądź oddzielnie. Polecam jednak jedna po drugiej, żeby powspominać niektóre smaczki z pierwszej części.

Julia jest przed 30, a ostatnia wizyta u ginekologa przysporzyła jej sporo problemów. Jej zegar biologiczny tyka coraz głośniej. A kandydata na męża i ojca wciąż brak. Na szczęście Julia nie jest na tyle zdesperowana by wskoczyć w ramiona pierwszego lepszego mężczyzny. Chyba, że będzie on okulistą i uśmierzy jej cierpienie związane z gradówką. Czy recepta od doktora Filipa będzie właśnie tą "Receptą na szczęście"? Przekonajcie się sami.

Książki Agaty Przybyłek są z pozoru bardzo zwyczajne, lekka obyczajówka na niedzielne popołudnie. Ale to tylko pozory, ponieważ tytuły wychodzące spod pióra tej autorki są niezwykle zabawne i głębokie. "Recepta na szczęście" porusza bardzo ważny - z kobiecego punktu widzenia - temat macierzyństwa. Wiele kobiet boryka się z problemem zajścia w ciąże, utrzymania ciąży. Wiele z nas ma silną potrzebę bycia mamą, co często przysparza wiele emocjonalnych kłopotów. To bardzo dobrze świadczy o autorze, kiedy potrafi podjąć się tak ważnego, życiowego tematu i nie obciążyć nim całej historii. Ale ta książka pomimo tak istotnego tła tematycznego jest naprawdę przyjemna
i zabawna. Momentami uśmiałam się do łez.

Dodatkowo bardzo lubię styl pisania tej autorki, ponieważ unika opisywania niepotrzebnych sytuacji. Nie rozwodzi się i nie skupia na opisaniu chociażby mycia garnków przez Olę, albo włosów przez Maksa. Obie czynności miały miejsce w jednym czasie, co zostało krótko zakomunikowane czytelnikowi. Po tym autorka przeszła dalej do głównego wątku. Nie lubię kiedy autorzy na siłę opisują jak rwącymi kaskadami płynęła woda z kranu i otulała swymi kroplami garnek, który myła Ola.

Co podobało mi się jeszcze bardziej? Poruszenie tematyki oddziaływania Instagrama na młodych ludzi. Autorka poprzez postać Pauli (siostry Julii) pokazuje, że tak naprawdę to, co tworzy Instagram jest jedynie ułamkiem rzeczywistości i prawdziwego życia. A młodzi ludzi coraz bardziej zapominają o tym, że prawdziwe życie toczy się poza ekranem telefonu. W prawdziwym życiu nie ma kliknięć, zasięgów i stories. W prawdziwym życiu są problemy, wyzwania, rodzina i przyjaciele.
"Receptę na szczęście" polecam wam z całego serduszka. Dialogi i sytuacje powracają do czytelnika nawet w trakcie robienia zakupów. Czy wasi mężowie też potrafią sprofanować różne przedmioty domowego użytku? Maks np. garnka używa jako pojemnika na skarpetki, a wasi jakie mają super moce?

"Recepta na szczęście" Agaty Przybyłek to druga książka, która ukazała się w cyklu "Tak smakuje miłość". Autorki z pewnością nie trzeba przedstawiać. Ale ten cykl zdecydowanie zasługuje na uwagę. Jest lekki, przyjemny, zabawny, po prostu doskonały na każdą porę roku. W poprzedniej książce "Tak smakuje miłość" czytelnik poznał Olę, pasjonatkę gotowania. W kolejnej części...

więcej Pokaż mimo to