-
ArtykułyHumor jest niezbędny do życia. Rozmawiamy z twórczyniami bestsellerowej serii „Basia”Ewa Cieślik1
-
Artykuły„Igrzyska śmierci” powracają. Znamy polską datę wydania nowej książki Suzanne CollinsKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać7
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński4
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2018-11-13
2018-10-20
2012-01-25
2019-04-17
2012-06-18
Pokuszę się o stwierdzenie, że chyba każdy regularny czytelnik miał w swojej podróżach literackich taki moment, kiedy sięgał po czyjąś książkę i mówił: to jest to.
Zakochałam się, w dodatku, obdarzyłam tym uczuciem kobietę. A w zasadzie Jej styl pisania i osobowość, jaka wyłania się spośród stron "Czarnego mleka". Moja nowa miłość nazywa się Elif Şafak i pochodzi z Turcji.
Powieść, którą miałam przyjemność przeczytać jest autobiografią. Historią kobiety, która staje przed ogromnym wyzwaniem i szokiem, jaką okazuje się dla niej nieuchronnie zbliżająca się wizja macierzyństwa. Przedstawiona w sposób tak oryginalny, że absolutnie nie można jej ustawić na półce obok innych książek o podobnej tematyce. Nie pasuje żadna łatka ani szuflada. Jest jedyna w swoim rodzaju.
Elif jest introwertyczką, odnajdującą szczęście w tworzeniu książek oraz czytaniu ich. Kiedy powoli dochodzi do niej wiadomość o tym, że zostanie matką, uświadamia sobie, że na jej osobowość składa się wiele postaci. Niektóre z nich były tłumione przez różne czynniki takie jak kultura czy wychowanie, ale część z nich wypierała ona sama, narzucając sobie pewne ideologie. Chór Niewspółbrzmiących Głosów to sprzeczne osobowości, które wręcz wykłócają się między sobą o decyzje Elif.Podbiły one moje serce. We wrzawie dyskusji każda kobieta odnajdzie cząstki psychiki tak doskonale jej znane. Są dla nas uniwersalne.
XXI wiek postawił przed kobiecością wiele wyzwań, a Elif Şafak stawiła im czoła, w psychologicznej walce z samą sobą, przedstawioną w tej książce. Bardzo podobało mi się wspominanie wielkich kobiet, które odniosły sukcesy m.in. Sylvia Plath, Simone de Beauvoir czy Zelda Fitzgerald. Ich historie dodają otuchy, pokazują, jak wiele oblicz ma kobieta i jak dużo trudnych wyborów przychodzi jej w życiu podjąć, gdy musi połączyć rolę artystki, partnerki oraz matki.
"Czarne mleko" pomaga w odpowiedziach na pytania, które są zasiane w naszych sercach. Ujęła mnie ta lektura, ponieważ odbiega od ogólnych standardów narzucania kobietom jakichś wyborów. Pokazuje niesamowitą drogę dojrzałości, zmierzenia się z własną psychiką. Przeobrażenie i przystosowanie się do dodatkowej funkcji, bez straty tej najważniejszej, czyli twórczej. Wszystko to napisane piórem tak wciągającym, że absolutnie nic nie było w stanie mnie od "Czarnego mleka" oderwać. Turczynka kreśląc autoportret niewątpliwie stworzyła osobowość postaci, o której nie będę w stanie zapomnieć.Pozostaje mi cierpliwie czekać na następne książki pisarki, które będę mogła przeczytać.
[Recenzja pochodzi z bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]
Pokuszę się o stwierdzenie, że chyba każdy regularny czytelnik miał w swojej podróżach literackich taki moment, kiedy sięgał po czyjąś książkę i mówił: to jest to.
Zakochałam się, w dodatku, obdarzyłam tym uczuciem kobietę. A w zasadzie Jej styl pisania i osobowość, jaka wyłania się spośród stron "Czarnego mleka". Moja nowa miłość nazywa się Elif Şafak i pochodzi z...
2012-09-18
Elif Şafak jest jedną z moich ulubionych pisarek. "Czterdzieści zasad miłości" jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Mogłabym godzinami wzdychać, ach, jaka Ona zdolna, jak potrafi napisać i podbić serce czytelnika. Tym razem nie było inaczej.
Główną bohaterką powieści jest Ella, gospodyni domowa z mężem, trójką dzieci i dodatkowymi kilogramami. Jej życie przebiega monotonnie, ale pewien egzemplarz recenzencki wywraca je do góry nogami. Powieść, którą czyta (a my razem z nią) przenosi nas do XIII wieku, otwiera bramy do duchowości i kultury Wschodu. Zadaje trudne pytania, o szczęście, sens istnienia, ale przede wszystkim, o miłość. Kiedy kobieta skonfrontuje przeczytane treści ze swoim losem, zacznie dojrzewać do zmian m.in. pod wpływem autora książki, z którym uda jej się nawiązać kontakt.
Zaskoczyła mnie ta książka, pokazała fascynujący wymiar duchowości zupełnie mi nieznanej, wypełnionej filozofią derwiszy. Turczynka nie skupiła się jednak tylko postaciach z "wyższych" sfer, bardzo podobał mi się wątek nierządnicy, która pojawiła się na kartach powieści. Duży kontrast pomiędzy światem duchowym Wschodu a życiem Elli skłania czytelnika do refleksji i do zadania sobie takich samych pytań, przed jakimi staje kobieta.
Konstrukcja "Czterdziestu zasad miłości" ma pewne przesłanie i zadanie, które (przynajmniej w moim przypadku) zadziałało.
Elif Şafak bierze rękę czytelnika i zabiera go do orientalnej krainy, tętniącej zupełnie innym rytmem,karmiącej się odmiennymi od współczesnych treściami. Ta podróż niewątpliwie odrywa od rzeczywistości. Pomimo mistycznej tematyki, czyta się ją jednym tchem, jest bardzo oryginalna i wciągająca. Autorka nie dość, że miała rewelacyjny pomysł na książkę to jeszcze zrealizowała go w 100%. Byłam tak nią pochłonięta, że nie dopatrzyłam w niej żadnych niedoskonałości, dla mnie to książka idealna.
[Recenzja pochodzi z bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]
Elif Şafak jest jedną z moich ulubionych pisarek. "Czterdzieści zasad miłości" jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Mogłabym godzinami wzdychać, ach, jaka Ona zdolna, jak potrafi napisać i podbić serce czytelnika. Tym razem nie było inaczej.
Główną bohaterką powieści jest Ella, gospodyni domowa z mężem, trójką dzieci i dodatkowymi kilogramami. Jej życie...
2012-11-02
To kolejny odcinek serialu pod tytułem "Olga Tokarczuk zachwyca". Swoim językiem, atmosferą, losami i charakterami bohaterów. Uwielbiam to, z jaką wrażliwością pochyla się nad światem przyrody, pokazując jego zupełnie inne oblicze. Powieść "Dom dzienny, dom nocny" jest oparta na podobnej konstrukcji co wychwalany "Prawiek i inne czasy". Jest miejsce, są bohaterowie z nim związani.
Lubię ich i to, że nie są wyidealizowani. Ci ludzie, wydają się być tak prawdziwi, że od razu moja wyobraźnia dopowiadała sobie jak ewentualnie wyglądaliby, mówili. Zaskoczył mnie fakt, że nawet jeśli Tokarczuk opisuje postacie mniej barwne, robi to w taki sposób, że oni nadal wzbudzają moje zainteresowanie.
Książka ma bardzo ciekawy klimat, prostoty bez zbędnego gadania, za to z dużym sensem. Wiele cytatów plącze mi się po głowie po jej przeczytaniu, bardzo podobał mi się świat Nowej Rudy wykreowany przez pisarkę. Uwielbiam grację, z jaką łączy wiele wątków, bawiąc się stylistyką, konwencją, a także czasem akcji. To mistrzyni eksperymentu. Poszukuje magii w prostocie i znajduje ją. Sprawia, że choć na małą chwilę patrzymy na świat przez pryzmat tego, co wymyśliła. "Dom dzienny, dom nocny" zadziwił mnie tyle razy, ile zachwycił. Nie umiem oddać słowami uroku tego zwykłego i mistycznego zarazem miejsca, do którego nas zabiera. To trzeba przeżyć na własnej, czytelniczej skórze.
Nie jest to powieść, którą pochłania się z zapartym tchem przy świetle latarki. Rozumiem wszystkich tych, którzy zabłądzili w jej czytaniu. Jest to książka, której trzeba poświęcić więcej czasu. Momentami trudna w odbiorze,ale nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że warta każdego wysiłku włożonego w jej czytanie.
[Recenzja pochodzi z bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]
To kolejny odcinek serialu pod tytułem "Olga Tokarczuk zachwyca". Swoim językiem, atmosferą, losami i charakterami bohaterów. Uwielbiam to, z jaką wrażliwością pochyla się nad światem przyrody, pokazując jego zupełnie inne oblicze. Powieść "Dom dzienny, dom nocny" jest oparta na podobnej konstrukcji co wychwalany "Prawiek i inne czasy". Jest miejsce, są bohaterowie z nim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-01-08
Bono, Colin Farrel, Oscar Wilde... To osobistości, które jako pierwsze przychodzą mi do głowy, kiedy myślę o Irlandii. W tym temacie Mario Vargas Llosa nieźle namieszał, bo po lekturze "Marzenia Celta" nie ma takiej możliwości, żebym zapomniała o postaci, która dla Irlandii niewątpliwie jest wyjątkowa.
Roger Casement, główny bohater powieści i postać historyczna to bardzo interesujący człowiek. Już od samego początku powieści ujął mnie swoimi młodzieńczymi ambicjami, aby dogłębnie poznać Czarny Ląd. Z racji swojego niesłychanego uporu, udało mu się to z ogromnym sukcesem i przez lata przyjdzie mu pełnić niezbyt przyjemne usługi, oceniania brytyjskiego kolonializmu na terenie Kongo i Amazonii.
Wszystkie jego wyobrażenia o Afryce rozpłyną się w niebycie, gdy na własne oczy zobaczy okrucieństwa, które miały tam miejsce. "(...) Nie ma gorszej i bardziej krwiożerczej bestii niż istota ludzka" to najbardziej dosadne podsumowanie zdarzeń, które Roger będzie musiał zobaczyć na własne oczy. Jego poczucie sprawiedliwości nakaże mu coś z tym fantem zrobić, za co przyjdzie mu zapłacić najwyższą cenę, własnego życia. Nie pluje się w sztandar Imperium Brytyjskiego to świat wielkiej polityki, która bywa brutalna dla najbardziej wyróżniających się jednostek.
Siła tej wybitnej osobowości to "coś", co wprost emanuje ze stronic powieści. Mam wrażenie, że w postaci Irlandczyka jest pierwiastek tak romantyczny, że aż bliski polskiemu odbiorcy. Mało to nasłuchaliśmy się w szkolnych ławach o takich, co wierzyli w swoje idee i potrafili zapłacić za nie każdą cenę? Postać Casementa jest wielowymiarowa, posiada on tak wiele zróżnicowanych cech charakteru i dokonań, że ocena tego bohatera może być kwestią bardzo subiektywną.
Nie chcę zdradzać Wam za dużo fabuły tej powieści, bo bardzo cenię to, jak Mario Vargas Llosa ją zbudował. Stopniowo odkrywał przed nami prawdę, dawkował napięcie. Pokazuje, że tak naprawdę jesteśmy tylko marionetkami, które w jednej chwili mogą być na szczytach, aby w następnej być na samym dnie.
Kiedy skończyłam czytać powieść, kamień spadł mi z serca. Bałam się, że Llosa po "tragedii sztokholmskiej" będzie w innym lub (co gorsza) mniej wartościowym wydaniu. "Marzenie Celta" to książka z najwyżej literackiej półki, absolutnie zachwycająca.
Bardzo podoba mi się to, że Noblista postanowił opisać dzieje wcześniej nieznanej mi postaci, która dla wielu osób może pretendować do miana bohatera. Literacko było to dla Niego duże wyzwanie, któremu sprostał. Pomimo tego, że fabuła toczy się w czterech różnych miejscach na świecie (Kongo, Amazonia, Wielka Brytania, Irlandia) , występuje tam tam wiele historycznych postaci (jak np. Joseph Conrad) , przez całą powieść tak realistycznie oddawał tamte światy, jakby Llosa sam był mieszkańcem każdego z tych państw.
"Marzenie Celta" to prawdziwa lekcja historii, z której być może nie wyniesiemy za wiele suchych dat, ale na pewno zapamiętamy imię i nazwisko wielkiego i bardzo odważnego Irlandczyka, który wzbudza tyle samo kontrowersji co zachwytu.
[Recenzja pochodzi z bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]
Bono, Colin Farrel, Oscar Wilde... To osobistości, które jako pierwsze przychodzą mi do głowy, kiedy myślę o Irlandii. W tym temacie Mario Vargas Llosa nieźle namieszał, bo po lekturze "Marzenia Celta" nie ma takiej możliwości, żebym zapomniała o postaci, która dla Irlandii niewątpliwie jest wyjątkowa.
Roger Casement, główny bohater powieści i postać historyczna to bardzo...
2017-03-12
2016-08-07
Czytam po raz kolejny tę książkę i wnioski, które nasuwają mi się po jej lekturze są następujące:
1.Życie to dramat.
2.Małżeństwo to wielki dramat.
3.Wychowanie dzieci to jeden wielki, epicki dramat.
Jeśli wszystkie te punkty opisuje tak utalentowany pisarz jak David Nicholls to musiało z tego wyjść coś dobrego i w rzeczy samej, wyszło. Bo każda życiowa porażka, okraszona poczuciem humoru, bywa bardziej znośna, a główny bohater powieści „My” dysponuje szerokim portfolio w tej dziedzinie – od pragnącej go rzucić żony po syna, z którym komunikuje w zupełnie innych językach.
Douglas Petersen to sztywniacka wersja hipstera po pięćdziesiątce. Emocjonalnie niedostosowany, skrupulatny, inteligentny, momentami rozczulająco nieporadny. Wpada na rewelacyjny pomysł, aby całej rodzinie zafundować wspaniałe wakacje, objazdówkę dookoła Europy. To prawdziwy cud, że wszyscy je przeżyli.
„My” uświadamia, że do wielkich czytelniczych emocji wcale nie potrzeba zagadek kryminalnych czy starć gangów, ot wystarczy jedna zwykła rodzina, która tyka jak bomba zegarowa. Naprawianie długoletnich spięć w relacjach nie odbywa się w pięć minut. To awantury, śmiech, przykre wspomnienia i takie, które rozczulą każde serce. David Nicholls pisze we wspaniałym stylu: jest elokwentny, ale bez sztucznego napuszenia, pokazuje dramaty, ale bez nudnych kazań. Bawi do łez. Uczy mnie jak puszczać oko do życiowych trudności. Powieść składa się z krótkich, dynamicznych rozdziałów, wypełnionych po brzegi akcją i zabawnymi dialogami. Gra warta świeczki.
Czytam po raz kolejny tę książkę i wnioski, które nasuwają mi się po jej lekturze są następujące:
1.Życie to dramat.
2.Małżeństwo to wielki dramat.
3.Wychowanie dzieci to jeden wielki, epicki dramat.
Jeśli wszystkie te punkty opisuje tak utalentowany pisarz jak David Nicholls to musiało z tego wyjść coś dobrego i w rzeczy samej, wyszło. Bo każda życiowa porażka,...
2011-10-29
Jestem Osieckoholikiem. Co więcej, nie zamierzam tego w jakikolwiek sposób w sobie zmieniać a kolejne "spotkania" z panią Agnieszką tylko utwierdzają mnie w tym przeświadczeniu.
"Na początku był negatyw" to moja literacka miłość od pierwszych zdań.
Choć każdy, kto sięgał po jakiekolwiek wspomnienia poetki wie, jaką wagę przywiązywała do fotografii bliskich i dalszych to ta książka jest ich zbiorem najbardziej wyjątkowym.
Znajome twarze, mini anegdotki, żarty fotograficzno-słowne, ale także miłostki i miłości
("Był chłopiec, którego kochałam jak potępieniec i noszę jeszcze jego stary sweter. (...) Obsypałam go wierszami. Dziś, kiedy je czytam, boli mnie papier..."), ubrane w jak zawsze przepiękne słowa, opatrzone przesympatycznymi obrazami.
Patrząc na nie, odczuwam ogromny sentyment, wiele z tych osób to legendy,o których dzisiaj możemy uczyć się na lekcjach polskiego w liceum, część z nich nie żyje.
W tej książce po prostu widać, że w poetce było stale żywe uczucie, jakimi darzyła wspomnienia z nimi związane.
Książka ta jest wspaniała m.in. dlatego, że zostało w niej uwiecznione wiele wspaniałych osób. Niektóre zabawne fotografie pokazują je z zupełnie innych stron, niż znamy je my, przeciętni odbiorcy mediów czy czytelnicy.
Dzięki fotografiom możemy uświadomić sobie, jak wiele w swoim życiu zwiedziła autorka i jak dużo osób było jej znajomymi czy przyjaciółmi. Wszystko to, oczywiście, ubrane w piękne, bardzo plastyczne i zabawne słowa, pisane lekkim językiem.Rozkosznie się tę książkę czyta, podczas jej lektury złapałam się na tym, że nie mogłam się doczekać, co przeczytam i zobaczę na następnej stronie.
Myślę, że przypadnie ona do gustu wszystkim tym, którzy interesują się fotografią, ponieważ znajduje się tu dużo cennych myśli właśnie na temat fotograficznego uwieczniania ludzi. Poetce się to udał0 - wszyscy ci, których twarze są w tej książce, będą na zawsze zapamiętani, czy to z powodu jakiejś anegdoty, czy z powodu zdjęcia.
Jestem Osieckoholikiem. Co więcej, nie zamierzam tego w jakikolwiek sposób w sobie zmieniać a kolejne "spotkania" z panią Agnieszką tylko utwierdzają mnie w tym przeświadczeniu.
"Na początku był negatyw" to moja literacka miłość od pierwszych zdań.
Choć każdy, kto sięgał po jakiekolwiek wspomnienia poetki wie, jaką wagę przywiązywała do fotografii bliskich i dalszych to ta...
2012-07-03
Pisanie recenzji biografii Wisławy Szymborskiej, autorstwa Anny Bikont i Joanny Szczęsnej to sprawa niezwykle krępująca. Ciężko jest pisać o książce tak dobrej, bo boję się, że coś zepsuję, że jakąś swoją nieudolnością mogę niechcący i niezasłużenie odebrać jej choćby odrobinę uroku, jaki posiada. A tego bardzo, ale to bardzo, bym nie chciała.
Anna Bikont oraz Joanna Szczęsna z gracją dwóch kotek przemykają przez biografię najsłynniejszej polskiej poetki. W sposób delikatny i wyważony podejmują różne kwestie z życia Noblistki, nie przekraczając w żaden sposób jakichkolwiek granic. Jest to element, dzięki któremu kamień spadł mi z serca. Bardzo bałam się nietaktownego szukania sensacji. Zamiast tego dostałam biografię, która mnie oczarowała. Ujęła swoim profesjonalizmem i wielowymiarowością. U jak licznych źródeł szukały prawd te dwie panie! Bibliografia jest niezwykle imponująca.
Ujęło mnie w "Pamiątkowych rupieciach" to, że autorkom udało się (w jakimś stopniu) nadać książce taki charakter, z jakiego słynęła poetka. Wynika to nie tylko z licznych cytatów, dowcipów, anegdotek i historyjek, ale także z pewnego zamysłu.Dzięki temu zabiegowi biografia po prostu pasuje do osoby, której dotyczy. Jest subtelna, pozbawiona patosu pośmiertnego napuszenia, nie ma tu momentów przegadanych czy zbędnych. Wszystko ma określone miejsce i funkcje, składając się na książkę, od której nie mogłam się oderwać.
Najbardziej urokliwe części biografii to te poświęcone konkretnym osobom. Próby pokazania czytelnikowi kształtu relacji z Kornelem Filipowiczem czy Michałem Rusinkiem wzruszają,bawią, a momentami smucą. Nie można powstrzymać śmiechu, kiedy dowiaduję się, że Noblistka gościom serwowała zupki z proszku czy pizzę. Wisienkami na jakże smakowitym torcie są fotografie ze zbiorów prywatnych. Większości z nich nie było mi dane zobaczyć, co tym bardziej cieszy.
Nie chcę zabrzmieć patetycznie, ale biografia Wisławy Szymborskiej przypomniała mi o uczuciu dumy z posiadania. Przeczytałam, delektując się i zachwycając, a teraz odkładam na półkę, spoglądam na nią i mam ochotę powiedzieć: cieszę się, że cię mam. Jest dla mnie tak samo wyjątkowa jak Pierwsza Dama polskiej poezji.
[Recenzja pochodzi z bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]
Pisanie recenzji biografii Wisławy Szymborskiej, autorstwa Anny Bikont i Joanny Szczęsnej to sprawa niezwykle krępująca. Ciężko jest pisać o książce tak dobrej, bo boję się, że coś zepsuję, że jakąś swoją nieudolnością mogę niechcący i niezasłużenie odebrać jej choćby odrobinę uroku, jaki posiada. A tego bardzo, ale to bardzo, bym nie chciała.
Anna Bikont oraz Joanna...
"Biała jak mleko, czerwona jak krew" i ... długo, długo nic. Bo jak tu odnajdywać odpowiednie słowa, kiedy przeczytało się coś tak poruszającego, inspirującego, a jednocześnie uderzająco prawdziwego?
Historia szesnastoletniego Leonardo, którą stworzył Alessandro D'Avenia to opowieść pełna zadziwiającej głębi, która w niezwykły sposób nakłania do przemyśleń. Jest ciekawym połączeniem aspektów życia każdego przeciętnego nastolatka, z jednoczesnym uwzględnieniem jego wnętrza.
Bogatego, wrażliwego i (odpowiednio do wieku) poszukującego odpowiedzi na wiele pytań.
Trudno ich nie zadawać, kiedy twoja wielka, pierwsza, "jedyna i najwspanialsza" miłość, umiera na białaczkę. Jak grom z jasnego nieba pojawiają się wątpliwości co do sensu życia, refleksje na temat istnienia Boga. W to wszystko jest zaplątana też zupełnie codzienne oblicze chłopca, czyli szkoła. Nawet w tak trudnej sytuacji trzeba do niej chodzić.
Myślę, że niejeden nauczyciel uśmiechnie się pod nosem, kiedy będzie czytał "Biała jak mleko czerwona jak krew". Gdy zrobi to uczeń, prawdopodobnie pomyśli "Może te marudne zgredy nie są takie najgorsze?*" Warto mieć na uwadze fakt, że Alessandro D'Avenia czerpał inspirację ze szkolnych ławek, ponieważ sam jest nauczycielem i m.in. swoim uczniom postanowił zadedykować powieść.
Niesamowicie podobał mi się zamysł autora, który pokazywał dwie twarze młodzieńczej miłości - jedna była bardzo romantyczna i marzycielska, a druga na wyciągnięcie ręki i pomimo wszystko.
Choć książka jest skierowana do nastolatków, zaryzykuję stwierdzenie, że nie do wszystkich przedstawicieli tej grupy wiekowej może ona trafić. "Biała jak mleko..." momentami przenosi nas w metafizyczny świat wartości, idei, uczuć. Nie każdy jest na tyle dojrzały, aby tę podróż odbyć. Powieść może okazać się strzałem w dziesiątkę dla wszystkich tych, którzy nie lubią tracić wiary w młodzież, gdy sięgają po kolejną książkę, w bolesny sposób "spłycającą" nastolatków.
To głęboka opowieść o potędze uczuć, marzeń, podejmowania decyzji i zdobywania sił.
Absolutnie mnie zauroczyła, wręcz oderwała od szarej rzeczywistości.
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czytała tak dobrą książkę dla młodzieży.
Chylę czoła przed autorem.
[Recenzja pochodzi z bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]
"Biała jak mleko, czerwona jak krew" i ... długo, długo nic. Bo jak tu odnajdywać odpowiednie słowa, kiedy przeczytało się coś tak poruszającego, inspirującego, a jednocześnie uderzająco prawdziwego?
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toHistoria szesnastoletniego Leonardo, którą stworzył Alessandro D'Avenia to opowieść pełna zadziwiającej głębi, która w niezwykły sposób nakłania do przemyśleń. Jest ciekawym...