-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz1
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska1
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05-14
2024-05-07
Czy mamy tutaj fanów górskich szlaków i aktywnego spędzania wolnego czasu? I czy któraś z tych osób była w Szklarskiej Porębie? Pytam, bo to właśnie w niej dzieje się akcja naszej dzisiejszej powieści. Nasze rodzinne klimaty to właśnie te górskie, gdzie można ruszyć na szlak i poczuć ból nóg po całodniowych marszach i choć w wyżej wymienionej miejscowości byłam, to było to tak dawno, że ani nie zapamiętałam z tego za dużo, ani nie mogłam docenić miejsc, które autorka wplata w fabułę. Anna Szczypczyńska pochodzi z Warszawy, jednak przeprowadziła się do Szklarskiej Poręby, co z perspektywy czytelnika daje możliwość odkrycia jakiegoś miejsca z innej - nie tej turystycznej, perspektywy.
Mila pracuje w księgarni i nie tylko lubi wykonywane przez nią obowiązki, ale też angażuje się w rozwój tego małego czytelniczego świata. Kocha miejsce z którego pochodzi, jednak coraz częściej pojawiają się w nim nowoczesne apartamenty, które chcą zniszczyć klimat jaki panuje w Szklarskiej Porębie. Podobnie jak sama bohaterka, inni mieszkańcy również nie są zadowoleni z takiego obrotu spraw. Pewnego dnia, gdy kolejny deweloper pojawia się w ich mieście, Mila nie ma zamiaru siedzieć bezczynnie.
Zarówno po krótkim opisie książki jak i jej okładce wiemy na co możemy liczyć. Jest to historia miłosna, który zaczyna się od niechęci, a nawet od nienawiści, czyli mamy wątek, który często możemy spotkać w tego typu literaturze.
Bohaterowie są przeciętni - nikt tu nie jest niezniszczalny. Nie ma też sztucznej perfekcji - zdarzają się błędy. Dużo się dzieje, choć nie jest to nie wiadomo jak dynamiczne. Fabuła kręci się wokół Mili, która stara się pokazać Alexowi piękno Szklarskiej Poręby, żeby zobaczył w niej coś więcej, aniżeli tylko możliwość zysków.
Całość czyta się przyjemnie. Nie ma tu jakichś niepotrzebnych dramatów. Zdarzają się potknięcia, jednak nie na tyle duże, żeby robić z tego rozszerzenie na kilka rozdziałów. Zarówno Mila, Alex jak i inne postacie mają swoje krzyże, które noszą i choć autorka porusza kwestie samobójstw, stresu, alkoholizmu i traum, to robi to w nienachalny sposób. Jako czytelnicy zgłębiamy tylko tyle, ile potrzebujemy wiedzieć dla fabuły.
Zakończenie przewidywalne, a sama książka nie wywołuje jakiegoś poczucia niesamowitych doświadczeń, jednak nie uważam, żeby było w tym coś złego. Osobiście odczułam ciepło w trakcie czytania, lekkość historii i niepowtarzalny klimat stworzonych (a bardziej przeniesionych na karty) miejsc. Chciałabym móc ponownie odwiedzić Szklarską Porębę i poczuć ją od strony kogoś, kto jest w niej na co dzień i nadal odkrywa na nowo jej piękno.
Pozostaje mi polecić książkę. Jest to zwyczajna obyczajówka i historia miłosna jakich możemy przeczytać wiele, jednak nie ma irytujących bohaterów jak i niepotrzebnych komplikacji, które przeważnie pojawiają się w romansach.
Jeśli macie ochotę na lekką pozycję wśród piękna Szklarskiej Poręby, to zachęcam do sięgnięcia.
Czy mamy tutaj fanów górskich szlaków i aktywnego spędzania wolnego czasu? I czy któraś z tych osób była w Szklarskiej Porębie? Pytam, bo to właśnie w niej dzieje się akcja naszej dzisiejszej powieści. Nasze rodzinne klimaty to właśnie te górskie, gdzie można ruszyć na szlak i poczuć ból nóg po całodniowych marszach i choć w wyżej wymienionej miejscowości byłam, to było to...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-07
I doczekaliśmy się wielkiego finału, który kończy historię Cyan, Hidry, Igniego, Jorda i wielu wielu innych, których spotkaliśmy do tej pory na swojej drodze i zdążyli przetrwać. Rzadko zdarza się, żebym przeczytała jakiś cykl ciągiem, jednak w przypadku tej trylogii się udało, przez co przyzwyczaiłam się do tej dziwnej przygody pełnej nawiązań do popkultury, cudacznych zwrotów akcji i wydarzeń. Przejdźmy jednak do sedna.
Dzieje się dużo. Trzecia część nabiera niezłego rozpędu, przez co nie wiem na kim się skupić, bo tak naprawdę każda ważniejsza postać dostaje trochę czasu antenowego na własne przygody. Za bardzo liczyłam, że grupa złożona z Cyan, Jorda, Hidry i Agniego utrzyma się w kupie, albo przynajmniej spotka ponownie po raz ostatni, jednak płonne me nadzieje okazały się.
Bezkrólewie dobiegło końca, jednak na zamku nadal nikt nie wie, kto zdobył Głos.
Hidra zostaje zmuszony do opuszczenia Kowenu, a Laal szkoli smoki próbując stworzyć nową jednostkę w armii królewskiej. Natomiast Cyan już całkiem nieźle radzi sobie w operowaniu magią jak i poruszaniu się po stworzonym przez siebie świecie bez uszczerbku na zdrowiu. Co z tego jednak, gdy wciąż nie może dotrzeć do celu jakim jest jej dom - ten prawdziwy bez smoków i czarów, za to ze sklepami, samochodami i zawsze z ciepłą wodą w kranie. Do tego pojawią się komplikacje, gdy zostaje królem, a niedoszły zabójca staje się jej bliższy, niż kiedykolwiek wcześniej....
Wiedziałam, że prędzej czy później pojawi się tutaj wątek miłosny, którego rozwój pozostaje jedną wielką niewiadomą. Są to w końcu bohaterowie DOSŁOWNIE z dwóch różnych światów. Ich relacja nie uderza w romantyczne tony i chwała autorce za to, bo nie pasowałoby to ani do Cyan, ani do Hidry (bo to nasza para właśnie).
Więc mimo że czasami protagoniści bywali irytujący, przynajmniej nie zmienili się we własne karykatury po wprowadzeniu relacji na inny poziom.
Każdy z bohaterów - nawet tych pobocznych, dostaje swoje pięć minut, dlatego też wiele wątków zostaje zakończonych, choć są takie, które jednocześnie otwierają nam pole dla naszej wyobraźni jak i wyobraźni autorki, gdyby miało się okazać, że dalsze części kiedyś powstaną. Wydaje mi się, że balans między częścią polityczną, miłosną, a tą główną, został utrzymany i żadna nie przytłoczyła drugiej.
Nie mogę powiedzieć, żebym nudziła się podczas czytania. W całej trylogii jest masa różnych odniesień - czy to do muzyki, książek, filmów i anime. Do tego świat, a przynajmniej ten magiczny w którym spędzamy większą część fabuły, jest bardzo plastyczny. Tak naprawdę pomysły nie mają końca, bo nawet jeśli jest to świat przypominający mi z opisu średniowieczną epokę, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pojawiło się tam np. auto.
Bardzo kreatywna historia, pełna możliwości. Ma słabsze momenty, ale też wiele dobry i przede wszystkim zabawnych, bo humoru tej książce (ani dwóm poprzednim) odmówić nie można.
Nie jest więc to historia smutna, oparta na zemście i nienawiści (choć to też pojawia się w treści), a właśnie na odwrót - pełna radości przygoda, która nas czytelników stara się zabrać ze sobą i pokazać dziwy innego świata.
Od siebie polecam. Dobrze się bawiłam. Nie czułam przymusu do czytania, który czasami się pojawia, gdy po prostu chcę skończyć książkę, która mi się nie podoba, a wręcz przeciwnie - sama się za nią zabierałam, żeby wiedzieć co dalej. Myślę, że tego rodzaju fantastyka jest od czasu do czasu całkiem miłą odmianą.
I doczekaliśmy się wielkiego finału, który kończy historię Cyan, Hidry, Igniego, Jorda i wielu wielu innych, których spotkaliśmy do tej pory na swojej drodze i zdążyli przetrwać. Rzadko zdarza się, żebym przeczytała jakiś cykl ciągiem, jednak w przypadku tej trylogii się udało, przez co przyzwyczaiłam się do tej dziwnej przygody pełnej nawiązań do popkultury, cudacznych...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-18
Nie tak znowu dawno temu zakończyła się saga Przytulna, która miała lepsze i gorsze momenty, ale przede wszystkim była stuprocentowo Katarzynomichalakowa. Nie da się pomylić tego stylu pisania z kimkolwiek innym, podobnie jak Nororobertsowych opisów włochatych klat kowbojów.
Za każdym razem po podjęciu się recenzji tychże autorek, zastanawiam się co mną kieruje - chyba jest to po części masochizm, ciekawość i ubaw, który mimo wszystko mam czytając te niedorzeczności. Tym razem jednak zaczęło się inaczej...
Jagoda Ciszek traci wiele - męża, zdrowie, kreatywność dzięki której mogła zarobić na chleb i dach nad głową. Niespodziewanie otrzymuje wiadomość o spadku po ciotce - domku gdzieś w lesie, na drugim końcu Polski. Niektórych przeraziłaby wizja tak dalekiej wyprawy, jednak Jania rusza śmiało do celu.
Jaśmin jest tu nie mniej poszkodowany- ojciec umiera w wyniku zawału, przegrywa sprawę z bankiem i traci lecznicę, a do tego wszystkiego matka się od niego odwraca. Nie mając większego wyboru postanawia w dalszym ciągu robić to, co kocha. Nawet jeśli musiałby zrezygnować z wielkomiejskiego życia i pracować jako wiejski weterynarz gdzieś daleko od tłocznej Warszawy.
Nietrudno się domyślić, że losy tej dwójki splatają się w czasie, gdzieś na końcu świata. Oboje myślą, że stracili wszystko, jednak jeszcze nie wiedzą, że mogą teraz odwrócić karty i zyskać coś o wiele cenniejszego.
Fabuła początkowo zaczyna się dobrze. Podobnie jest z rozwojem postaci i całą otoczką. Moje pozytywne zaskoczenie trwało mniej więcej do połowy książki, gdzie zaczynają pojawiać się znane z innych powieści autorki schematy.
Postać Jagody jest jak najbardziej w porządku. Nie ma się do czego przyczepić, gdyby nie fakt, że już kilka powieści spod pióra autorki przeczytałam i nie da się nie zauważyć, że kobiece bohaterki są bardzo do siebie podobne (jeśli nie takie same). Wszystkie to dobre, miłe, delikatne istoty, skrzywdzone przez mężczyzn, szukające prawdziwej miłości, niewinne, które trzeba otoczyć opieką. No i dobrze, że nie ma tu na siłę wciskanego obrazu silnej i niezależnej, ale z drugiej strony świat nie jest taki jednolity. Każdy ma jakieś wady, przywary, albo zwyczajnie jakąś cechę charakteru dominującą, a wszystkie te stworzone bohaterki są niczym jednolita masa. Do tego bardzo egzaltowana masa, bo wystarczy jedno głębsze zdanie, żeby doprowadzić Jagodę do łez tak jak i inne jej odpowiedniki.
Podobnie jest z bohaterami, a dokładniej z brakiem różnorodności w ich wypowiedziach. Na co dzień jak rozmawiamy z ludźmi wychwytujemy jakieś specyficzne powiedzonka, wyrażenia, styl mówienia, a tutaj podczas czytania ma się wrażenie, że wszystkie dialogi mówi jedna osoba. I jest to po części zrozumiałe, bo w końcu to dzieło jednej autorki, natomiast jest ogrom powieści, które mają kilkunastu bohaterów i każdy z nich ma swój własny styl wypowiedzi. I da naprawdę da się to zrobić, ale tutaj nie widać nawet próby wprowadzenia takich rzeczy.
Za to jak zwykle mamy motyw domu, złego byłego faceta krzywdzącego bohaterkę i nienawidzącego zwierząt, tajemnicze postacie pojawiające się nie wiadomo skąd, wiedzące absolutnie wszystko niczym dobre opiekuńcze duchy. Czuć fantazję po prostu.
Wątek miłosny dobrze się początkowo rozwija, choć w pewnym momencie można dostać niezłego mindfucka, gdy z relacji przyjacielskiej nagle w głowie Jaśmina pojawia się chuć, a Jagoda zdaje sobie z tego sprawę i nie chce niczego komplikować. Jakby rozumiem zamysł tego, ale potrzeby seksualne nie leżą tak blisko prawdziwej miłości jak się to tutaj przedstawia.
Ciekawy jest wątek Róży, który mógłby zostać bardziej rozwinięty, bo byłoby o czym pisać, natomiast i tak uważam go za jeden z lepszych w tym tytule.
Ogólnie całość czyta się lekko i szybko. Nie powiem, że nieprzyjemnie, bo widzę znaczną poprawę w ilości toksycznych zachowań wśród bohaterów, których teraz prawie nie ma. Podobnie jest z ilością cringe'u, którego nie odczułam ani razu. Są oczywiście uwieracze o których wspominam wyżej, natomiast dobrze się bawiłam podczas czytania. Nie jest to coś wybitnego, natomiast jeśli ktoś lubi pióro Katarzyny Michalak, albo po prostu historie z emocjami, problemami, miłością i nadzieją, to czemu nie?
Nie zachęcam, nie odradzam. Niech każdy sięgnie i spróbuje sam.
Nie tak znowu dawno temu zakończyła się saga Przytulna, która miała lepsze i gorsze momenty, ale przede wszystkim była stuprocentowo Katarzynomichalakowa. Nie da się pomylić tego stylu pisania z kimkolwiek innym, podobnie jak Nororobertsowych opisów włochatych klat kowbojów.
Za każdym razem po podjęciu się recenzji tychże autorek, zastanawiam się co mną kieruje - chyba...
2024-04-11
Chyba już oficjalnie mogę powiedzieć, że odnielubiłam kryminały już jakiś czas temu, a sięganie po nie traktuję z wyraźną ekscytacją, co się wydarzy tym razem, jaka historia się za tym kryje. I wiecie co Wam powiem? Że autorzy są naprawdę kreatywni, bo za każdym razem, gdy myślę, że nic mnie nie zaskoczy, dzieje się inaczej. I dzieje się tak już po kilku rozdziałach, gdzie mam w głowie dziesięć teorii, a tu pojawia się ta jedenasta, która może i wydawałaby się logiczna, a jednak mózg kompletnie pominął taką możliwość wydarzeń.
Dobra, ale o co tyle szumu? Kobieta spadła z dachu wieżowca. Nie powinno jej tam być. Co tam robiła? Dlaczego w pobliżu kręciła się kochanka jej męża?
Mamy tutaj protagonistkę, która tymczasowo pracuje w ogromnym biurowcu, ponieważ jej aktorska kariera stoi w martwym punkcie. Podczas jednej z pracowniczych imprez czuje się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej, więc postanawia wyjść na taras, gdzie spotyka jeszcze bardziej zagubioną Helen, która postanawia zakończyć swoje życie.
Początkowe rozdziały bardzo szybko i chętnie się czyta. Akcja jest bardzo dynamiczna, (gdzie przeważnie to napięcie rośnie przy końcu książki) potem jest długa przerwa w której przetykają się różne wydarzenia przeszłościowo-teraźniejsze, by ostatecznie doprowadzić całość do mniej lub bardziej spodziewanego finału. I ten środek sprawia, że przez chwilę myślałam, że najlepszą część książka ma za sobą. Oh jak się pomyliłam. To był dopiero rozpęd.
Bohaterowie nie są jakoś bardzo rozbudowani. Po prostu są. I zwykle lubię zapoznawać się z psychiką i motywami, tak tutaj nie uważam tego za konieczne. Poznajemy ich z takiej codziennej strony bez wdawania się w coś więcej.
Autorka trafia w kilka ciekawych, choć trudnych tematów, które logicznie ze sobą spina. Dużo jest tutaj o przestępstwach na tle seksualnym i jest to tak ciekawie zbudowane, że chce czytać się tylko więcej. Poza tym mamy też traumy, które z niektórymi bohaterami są nawet od kilkunastu lat i ukazuje to nam obraz człowieka, który musi się z nimi mierzyć - a nie jest to łatwe.
Wreszcie temat prawdopodobnie najbardziej bliski czytelnikom tj. życiowe zagubienie, chwilowa stagnacja. Kiedy nie wiadomo co robić ze swoim życiem, w którą stronę ruszyć i jak to zrobić, gdy jest się na starcie, a ludzie dookoła są już na życiowym półmetku.
Pozycja nie trzyma w napięciu, a przynajmniej w moim przypadku tak było. Może to przez to, że zaczynamy od finału i następnie cofamy się o dni, miesiące, czy też lata w fabule, więc tutaj bardziej odkrywamy dlaczego coś się wydarzyło, a nie co się wydarzy.
Nie wiem co jeszcze mogłabym napisać poza tym, że polecam. Książka jest na tyle duża objętościowo, że kilka wieczorów z nią spędzi się na pewno i mimo że to kryminał - przyjemnych wieczorów.
Chyba już oficjalnie mogę powiedzieć, że odnielubiłam kryminały już jakiś czas temu, a sięganie po nie traktuję z wyraźną ekscytacją, co się wydarzy tym razem, jaka historia się za tym kryje. I wiecie co Wam powiem? Że autorzy są naprawdę kreatywni, bo za każdym razem, gdy myślę, że nic mnie nie zaskoczy, dzieje się inaczej. I dzieje się tak już po kilku rozdziałach, gdzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-05
2024-04-04
Budzisz się i wiesz co będziesz dzisiaj robił. Masz zaplanowaną każdą minutę dnia. Uwzględnione jest czas na jedzenie, pracę, pasję, sen i całą resztę. Uwzględniony jest nawet work-life balance. Mało tego zaplanowany masz tak każdy tydzień, miesiąc i rok. Znasz cel swojego istnienia i skrupulatnie do niego dążysz, bo wiesz, że jego osiągnięcie to tylko kwestia czasu. Wiesz kim chcesz być, gdzie chcesz mieszkać i nigdy nie zastanawiasz się nad wyborem czegokolwiek, bo wszystkiego jesteś pewien. Nie martwisz się o nic, bo wiesz, kiedy wydarzy się coś złego. Jesteś gotowy na wszystko i to Ci odpowiada. Nie zajmujesz się bzdurami, nie zastanawiasz się nad żadną pustką i niewiadomą, bo czegoś takiego w Twoim słowniku po prostu nie ma. Brzmi strasznie? Może trochę. Bez wątpienia jednak prosto - brak myślenia nad tym jak ma wyglądać całe życie, cały ten czas, który mamy.
Gdybyśmy znali powód swojego istnienia, pewnie byłoby nam łatwiej. Problem pojawia się, gdy sami nie mamy pomysłów jak znaleźć coś, co sprawi, że życie będzie miało cel. Chyba każdy w jakimś momencie stoi na rozstajach i nie wie w którą stronę iść, albo idzie prosto przed siebie nie zastanawiając się, gdzie tak naprawdę zmierza.
W podobne tematycznie rozważania zabiera nas ta delikatnie filozoficzna książka, gdzie w odległej przyszłości roboty zyskują samoświadomość. Z własnej woli opuszczają świat fabryk, aby żyć w dzikich, niezamieszkałych przez człowieka obszarach. Po latach ludzie z przyrodą są połączonym z sobą światem, a natura ten krąg życia wprawia w ruch. Tutaj na scenę wjeżdżają swoim wozem Dex, którzy zaczynają się dusić życiem w jednym miejscu i jako herbaciany mnich jeżdżą od miasta do miasta, aby pomóc ludziom zażegnać ich troski. Pustka jednak ponownie się wynurza, a Dex po raz kolejny nie wiedzą co z tym zrobić. Postanawiają wyruszyć na odludne tereny. Nie spodziewają się, że po drodze spotkają jeden z reliktów przeszłości - Robota.
Książka jest cieniutka. Można pochłonąć ją w jeden dzień. To zaledwie osiem rozdziałów. Co to takiego dla zapalonych czytelników? Historia jest oryginalna i ciekawa, ale też prosta. Porusza filozoficzne rozważania o życiu i naszych emocjach, jednak nie jest to na tyle skomplikowane, żeby musieć nad tym główkować, a potem dojść do wniosku, że wiem, że nic nie wiem.
Mimo że nie ma tu zbyt wielu opisów otoczenia, można bardzo łatwo wczuć się w klimat otaczającej nas przyrody. Jest to świat w którym ludzie podejmowali lepsze wybory niż my i zamiast niszczyć naturę, zaczęli żyć z nią w symbiozie, przestając uważać się za panów ziemi.
Poczułam obiecane wytchnienie, zwłaszcza wśród wiosennego klimatu i słońca. Mimo że książka oznaczona jest jako science-ficiton i fantastyka, to uważam, że nadaje się również do kategorii literatura dziecięca, bo jej prostota i forma nie nastręczyłyby problemów młodszym odbiorcom. Jedyne co może takie być, to początkowe zamieszanie z językiem, a mianowicie autorka używa tutaj języka niebinarnego i z jednej strony jest to ciekawe, bo pierwszy raz czytam powieść napisaną w ten sposób, z drugiej topornie to idzie i jest trochę irytujące. Da się jednak przyzwyczaić.
Czekam na drugą część. Ta podobno miała przynieść trochę wytchnienia i po części faktycznie jakoś przyjemnie się to czyta, gdy nie tylko uruchomi się wyobraźnię, ale jednocześnie poczuje się to, o czym pisze autorka.
Polecam zarówno dla młodszych jak i dla starszych. Bardziej jako science-fiction z elementami filozoficznymi.
Budzisz się i wiesz co będziesz dzisiaj robił. Masz zaplanowaną każdą minutę dnia. Uwzględnione jest czas na jedzenie, pracę, pasję, sen i całą resztę. Uwzględniony jest nawet work-life balance. Mało tego zaplanowany masz tak każdy tydzień, miesiąc i rok. Znasz cel swojego istnienia i skrupulatnie do niego dążysz, bo wiesz, że jego osiągnięcie to tylko kwestia czasu. Wiesz...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-30
2024
2024-03-28
A słowo ciałem się stało. O tym przekonała się bez wątpienia Cyan, która w poprzednim tomie nie tylko spotkała stworzonych przez siebie książkowych bohaterów, ale trafiła wraz z nimi do krainy, gdzie utrata życia jest tak prawdopodobna jak wielkie domy spadające na głowę, czyli bardzo prawdopodobne. Nie wie co robić, aby wrócić na ziemię, więc po prostu płynie z prądem braku fabuły, która powoli zaczyna kształtować się sama.
To, czego uznałam, że nie ma, zmaterializowało się. Pojawiła się polityka jak i powiększyło się grono postaci. Te, które wiodły prym w tomie pierwszym, delikatnie zeszły na dalszy plan i zrobił się z tego misz-masz. Może jednak zacznijmy od początku... Okazuje się, że Słowodzicielka chciała nas wszystkich zmylić!
Pojawia się coś na kształt fabuły. Co prawda bohaterka nadal nie wie co robić, jednak otoczenie nakierowuje ją na działania. Całość oparta jest na poszukiwaniu Głosu, którego znalezienie przez królewskiego potomka, skutkuje natychmiastowym awansem na króla. W czasach bezkrólewia, gdzie dziedziców do tronu jest niemało, są oni w wyjątkowo niebojowych nastrojach. Większość z nich nie chce pretendować do władzy. Za to każdego z królewskich dziatek mamy możliwość bliżej poznać. Akcja kręci się głównie wokół księcia koronnego Aenaia, Cyan, Igniego i Hidry. Jord gdzieś wyparował w trakcie drugiego tomu i chwilowo jest poza zasięgiem. Za to wyparował z hukiem.
W dalszym ciągu kolejne wydarzenia przewijają się gładko, nie ma tu skomplikowanych wątków, które utrudniają nam rozeznanie się w świecie. Opisy w dalszym ciągu pozostają szczątkowe, co trochę nastręcza trudności. Tak jak w pierwszym tomie nie ma zbyt wiele emocjonalnych scen, tak tutaj trochę się ich pojawia. Niektóre są smutne, a przynajmniej z założenia powinny takie być, jednak przez brak więzi z jakimkolwiek bohaterem, nie da się w fabułę wczuć. Raz ktoś jest, zaraz go nie ma - bywa.
Cyan może jest trochę mniej irytująca, ale też dość nijaka.
Książka nadal wypełniona jest nawiązaniami do innych dzieł - piosenek, filmów, książek, co nasuwa mi trochę te wprowadzane śmieszki przez Katarzynę Michalak. Tak jak nie wyobrażam sobie, żeby Harry Potter wymieniał się z przyjaciółmi informacjami o najnowszych odcinkach jakiegoś ziemskiego serialu, tak tutaj nadaje to rodzinnej atmosfery. Trochę jak oglądanie Shreka. Jest humor, trochę wzruszeń, ale bez przesady.
Za tom drugi zabrałam się zaraz po skończeniu pierwszego i uważam, że Słowodzicielka wypada lepiej. Może dlatego, że jest w fabule coś świeżego i nie do końca wiadomo, gdzie nas to zaprowadzi, natomiast Słowiedźma nabiera konkretnego kierunku, jednak bez czegoś wow. Trochę się tego spodziewałam, natomiast bardziej czekam na finał, czyli Słowalkirię, której kilka rozdziałów już mam za sobą. Dlatego jestem podekscytowana, bo czekam na wielkie bum - w końcu zostało nam kilka wątków, które warto byłoby zakończyć - co będzie dalej ze wzrokiem Hidry, kto ostatecznie zostanie królem, czy Jord odzyska poczucie sensu życia, jak potoczą się losy piratów i wreszcie... czy Cyan wróci do domu?
Jeśli również jesteście ciekawi odpowiedzi, jednak jeszcze go nie przeczytaliście - obiecuję nie spojlerować!
A słowo ciałem się stało. O tym przekonała się bez wątpienia Cyan, która w poprzednim tomie nie tylko spotkała stworzonych przez siebie książkowych bohaterów, ale trafiła wraz z nimi do krainy, gdzie utrata życia jest tak prawdopodobna jak wielkie domy spadające na głowę, czyli bardzo prawdopodobne. Nie wie co robić, aby wrócić na ziemię, więc po prostu płynie z prądem...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-21
Nie jest to najnowszy tytuł, który można byłoby wziąć w obroty. Jest to jednak pierwszy tom trylogii Słowotwórczyni, a tak się składa, że ostatni został wydany niecały miesiąc temu.
Książka jest dość specyficzna. Bohaterowie tj. Hidra, Agni i Jord pojawiają się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jak. Dla nich nie jest to jednak najgorsze, bo nawet nie wiedzą po co się pojawili. Wiedzą tylko tyle, że nie są głównymi postaciami tej książki i muszą iść za Shuk-achem, który doprowadzi ich do pierwszoplanowego bohatera. Nie spodziewają się, że przejdą tak długą drogę, która doprowadzi ich do krainy jeżdżących koni i niebieskowłosej wiedźmy.
Pomysł na historię, gdzie postacie stworzone przez pisarza ożywają jest bardzo ciekawy. Jeśli chodzi o język pisania, to również jest bardzo przyjemny. Gdyby tak nie było, akcja mogłaby się dłużyć ze względu na niewielką ilość wydarzeń po drodze. Znaczy... dzieje się sporo, jednak nie są to wydarzenia, które w jakikolwiek sposób oddziałują na naszych bohaterów, a raczej robią za dodatek dla nas czytelników. No, bo atak armii żywych pomidorów nie jest raczej zabiegiem fabularnym, a zwyczajnym umilaczem dla tych, którym podróż się dłuży. Tak naprawdę bez tych wszystkich dodatków historia mocno traci, bo jest jedną z wielu, gdzie pojawia się motyw drogi w celu uzyskania odpowiedzi, czy rozwiązania problemów.
Na ogół w książkach fantastycznych opisy są bardzo obszerne - czy to walk, przemyśleń bohaterów, a nawet otoczenia i jakichś takich szczegółów dotyczących zapachu, dźwięku... Wszystko po to, żeby wczuć się w klimat. Tutaj te opisy są nikłe. Autorka postawiła na minimum tego, co potrzebuje czytelnik. Rozdziały są przez to krótkie, a bohaterów nie idzie poznać na tyle, żeby wczuwać się w to, co przeżywają. O dziwo podoba mi się ten styl pisania, choć nie jest to ten ciężki rodzaj fantastyki, który lubię, gdzie mamy bardzo rozbudowaną fabułę. To jest bardziej pozycja dla tych, którzy zaczynają przygodę z tym gatunkiem literackim i nie do końca odnajdują się, gdy dużo dzieje się naraz i pojawia się sporo polityki i mnogość postaci. No i dla tych, którzy nie lubią w każdej książce wątku miłosnego zalewającego swoimi uczuciami każdą stronę. Bo jak widać można!
Tutaj też jest wiele bohaterów, ale mam wrażenie, że nie trzeba się na nich skupiać, ani ich zapamiętywać z tego względu, że część z nich nakierowuje nasze postacie i znika.
Jeśli chodzi o naszą trójkę muszkieterów plus Cyan, to mam mieszane odczucia.
Każdy z nich kojarzy się z kilkoma cechami, które definiują go tak naprawdę do końca przynajmniej pierwszego tomu. Igni jest tym uroczym głupkiem, który ma często szczęście, jest uwielbiany przez ludzi i jakoś wszystko (a przynajmniej sporo) uchodzi mu na sucho.
Hidra jest marudny, buntowniczy, niebezpieczny i waleczny, odrobinę tajemniczy i zabójczo przystojny. Mam wrażenie, że w późniejszym czasie pojawi się tutaj jakiś wątek miłosny z jego udziałem.
Jest też Jord, który jest stonowanym, silnym i cichym rycerzem, Początkowo robi za tło, później dostaje możliwość wykazania się i udaje mu się przebić.
Najgorzej w tym zestawieniu wypada Cyan, czyli nasza Słowotwórczyni. No, bo tak... pisze opowiadania, kreuje światy i bohaterów, po czym dochodzi do spotkania i cały czas jest marudna i opryskliwa. Po prostu zachowuje się jak wredna picza.
Mam przed sobą jeszcze dwa tomy i liczę, że fabuła zacznie zmierzać w konkretniejszym kierunku, a Cyan się ogarnie po prostu. Sama koncepcja jest ciekawa, fabułę śledzi się przyjemnie, pojawia się dużo nawiązań do różnych dzieł - moje serduszko skradł cytat Hayao Miyazakiego, bo studio Ghibli zawsze potrafi poruszać najcięższe struny w człowieku ❤️
Zdaję sobie sprawę, że przy obszerniejszych pozycjach, gdzie rozdziały mają ponad trzydzieści stron, ciężko je dokończyć, kiedy nie mamy zbyt dużo czasu. Przez to bywa, że nawet nie chce się zaczynać.
Książkę polecam więc dla zabieganych, którzy zawsze gdzieś w drodze czy nawet w pracy mogą poświęcić piętnaście/dwadzieścia minut. Myślę, że w tym przedziale nawet i dwa rozdziały dałoby radę przeczytać i ich długość, i lekka fabuła w tym przypadku plusują zdecydowanie.
Nie jest to najnowszy tytuł, który można byłoby wziąć w obroty. Jest to jednak pierwszy tom trylogii Słowotwórczyni, a tak się składa, że ostatni został wydany niecały miesiąc temu.
Książka jest dość specyficzna. Bohaterowie tj. Hidra, Agni i Jord pojawiają się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jak. Dla nich nie jest to jednak najgorsze, bo nawet nie wiedzą po co się...
2024-03-19
Ostatnie zafascynowanie historią skłoniło mnie do sięgania po różnego rodzaju literaturę, która doprowadziła mnie do kilku pozycji o słowiańskich wierzeniach. Oto jedna z nich - pierwsza i najprawdopodobniej nie ostatnia.
Autor książki tj. Leonard J. Pełka był doktorem nauk humanistycznych, socjologiem, religioznawcą, członkiem m.in. Polskiego Towarzystwa Religioznawczego, czy też Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego. Zmarł w 2020 roku pozostawiając po sobie wiele książek i artykułów, a oto jeden z jego owoców.
Polska demonologia ludowa zabiera nas w ekspresową podróż po polskich ziemiach na przestrzeni wieków, na rozłamach dwóch religii.
Co jest ogromnym plusem, to podejście autora do omawianego tematu. Przedstawiane są nam informacje z różnych regionów Polski, a także zza granicy, wypowiedzi świadków dotyczące wydarzeń odnoszących się do konkretnych sytuacji z udziałem demonów.
Autor zwraca uwagę na oryginalne wierzenia dawnych Słowian, chrześcijańskie nowości i mix obu wierzeń w późniejszym czasie.
Poznajemy utopce, diabły, czarownice, strzygi, południce, czorty, duchy zamków, krasnoludki i wiele wiele innych. Z relacji świadków możemy dowiedzieć się co robili, aby chronić się przed poszczególnymi rodzajami demonów lub nie popaść w ich niełaskę. O ile ciekawsza byłaby codzienność, gdyby rzeczywiście idąc w konkretne miejsca, można byłoby spotkać wszelkiego rodzaju kreatury.
Książka zawiera wiele interesujących informacji z których można sporo się dowiedzieć, jednak czuję niedosyt. Spodziewałam się czegoś bardziej z efektem wow. Nie wiem czy potrzebowałabym przeskakujących między stronami krasnoludków, ale to nie było do końca to, czego szukałam. Czytając miałam wrażenie, jakbym przerabiała kolejną literaturę na studiach, a chyba chciałam poczuć powiew świata naszych przodków.
Tytuł mogłabym polecić osobom, którym zależy na informacjach, bibliografii, faktach, historii i relacjach świadków ze szczyptą ciekawostek. Dla osób chcących wskoczyć do tego magicznego świata pełnego dziwów raczej zachęcam do szukania innych pozycji.
Ostatnie zafascynowanie historią skłoniło mnie do sięgania po różnego rodzaju literaturę, która doprowadziła mnie do kilku pozycji o słowiańskich wierzeniach. Oto jedna z nich - pierwsza i najprawdopodobniej nie ostatnia.
Autor książki tj. Leonard J. Pełka był doktorem nauk humanistycznych, socjologiem, religioznawcą, członkiem m.in. Polskiego Towarzystwa...
2024-03-12
Przekonując się niejednokrotnie, że romansidła to już nie moje klimaty, sięgnęłam po Forget Me Not. Patrząc na okładkę człowiek może poczuć się zbity z tropu, nie wiedząc jaki gatunek literacki ma przed sobą. Można byłoby nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest to książka o kwiatach i... no dobra. Po prostu okładka jest tak piękna, że nie mogłam przejść obok niej obojętnie, nawet gdyby miało okazać się, że jest to paździerz.
Na szczęście okładka idzie łeb w łeb z samą fabułą i w pełni mogę polecić omawiany tytuł.
Elliot Bloom to facet, który nie przepada za ludźmi. Może dlatego pracuje z kwiatami? Na pewno jest świetny w tym co robi. Może sami klienci są upierdliwi, ale jakiś kontakt musi z nimi trzymać - w końcu to oni płacą. Najbardziej irytująca wydaje się być Whitney Harrison, która nie tylko ma zniżki w jego kwiaciarni, ale też asystentkę, która wprawia serce Elliota w drżenie.
Ama uwielbia organizować śluby. Sama jednak nie ma zamiaru babrać się w instytucję małżeństwa, a nawet związki. Czysty układ i brak etykietek dają jej poczucie bezpieczeństwa i nie narażają na bolesne rozstania, dramaty i rozczarowania. Tak jest łatwiej, prawda?
Losy tej dwójki splatają się w Sacramento, gdzie jedno z serc zostaje złamane, by po kilku latach los rzucił im pod nogi drugą szansę i szpachlę - w końcu Ama urządza śluby, a na ślubach są kwiaty. Biorąc pod uwagę umiejętności Elliota jakie jest prawdopodobieństwo współpracy? Wysokie. Cholera.
W końcu mamy historię, gdzie nasza bohaterka jest jakaś! Ma osobowość, nie jest papierowa (choć z tym można byłoby polemizować), jest charakterna. Właściwie wszyscy są tutaj jacyś. Nikt, kto znaczył coś w tej powieści, nie został potraktowany jako tło.
Sama fabuła może nie jest czymś oryginalnym, jednak sposób jej przedstawienia już tak. Spotkania bohaterów mają uzasadnienie, całość jest logiczna. Fabuła kręci się wokół Amy i Elliota, jednak wątek czyjegoś ślubu nie zostaje zaniedbany. Jest tutaj idealny balans. Nic nie przesładza historii. Niejednokrotnie spotkałam się z tym, że autorzy zapominają, że czytelnicy potrzebują logicznych działań bohaterów, a przypadkowe spotkania i zrzucanie tego na przeznaczenie do nich nie należą, a są według mnie po prostu oznaką lenistwa. Dlatego cieszę się, że tutaj można jest to tak naturalne i spójne.
Trochę skaczemy w czasie między przeszłością, a teraźniejszością oraz dwoma perspektywami - zarówno Amy jak i Elliota, co rzuca snop światła na ich relacje.
Poruszona została problematyka mamy Amy, która już kilkanaście razy wychodziła za mąż, przez co wiara protagonistki w szczęśliwe, długoterminowe związki prawie nie istnieje. Może to skłonić nas do refleksji jak odbicie związku naszych rodziców wpływa na ich postrzeganie przez nas samych. Zresztą sama autorka na końcu książki zostawiła pytania zachęcające do dyskusji. Poza tym zostawiła piękne podziękowania - chyba pierwszy raz wspominam o nich w recenzji, jednak nie mogłam pozostawić bez komentarza wspominki o pirackich wersjach. Love it!
Bawiłam się świetnie, szybko pochłaniałam rozdział za rozdziałem i czekam na więcej dobrych romansów, które wpadną mi w ręce.
Przekonując się niejednokrotnie, że romansidła to już nie moje klimaty, sięgnęłam po Forget Me Not. Patrząc na okładkę człowiek może poczuć się zbity z tropu, nie wiedząc jaki gatunek literacki ma przed sobą. Można byłoby nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest to książka o kwiatach i... no dobra. Po prostu okładka jest tak piękna, że nie mogłam przejść obok niej...
więcej mniej Pokaż mimo to2024
2024-03-01
Jest okres postu i dookoła słyszę jak wiele postanowień ludzie zaczynają wprowadzać. Co jeszcze lepsze -faktycznie się ich trzymają. Spotkałam już osoby, które nie piją w tym czasie alkoholu, albo takie, które postanowiły powstrzymać się od słodyczy, czy fast-foodów. Nie jestem osobą, która trzyma się postanowień zbyt długo, jednak w tym przypadku jest to coś więcej, a mianowicie zadbanie o zdrowie ze strony hormonalnej.
Od samego początku pojawia się problem ze znalezieniem autorki jako faktycznie kogoś, kto tytułuje się stopniem doktora, który ma związek z pracami naukowymi ukierunkowanymi w stronę zdrowia, żywienia, hormonów... no czegokolwiek. Trafiłam na stronę autorki, gdzie pojawia się informacja, że uzyskała ona stopień doktora z chiropraktyki, czym według wikipedii jest dziedzina medycyny niekonwencjonalnej oparta na diagnozie, leczeniu oraz zapobieganiu mechanicznym zaburzeniom i dysfunkcjom narządu ruchu.
Po tym przydługawym wstępie można zabrać się za samo wnętrze omawianej pozycji.
.
Książka jest wypełniona ogromem informacji i nie skupia się na samym poście - może odrobinę. Najwięcej czasu poświęca czemuś, czego funkcjonowanie ma duży wpływ na nasz organizm - na hormonach. Estrogen, testosteron, progesteron... jeśli kiedyś ich działanie było owiane tajemnicą, teraz część z nich zostaje rozwiązana. Bez wątpienia książka nie wyczerpuje tematu, jednak skupia się na tym, co dla nas powinno być najistotniejsze. Do tego przedstawione jest w to łopatologiczny sposób, który nie nastręcza trudności ze zrozumieniem omawianych treści.
Co również istotne! Jest to pozycja w pełni poświęcona kobietom, która w zależności od działania gospodarki hormonalnej i jej problemami, przedstawia rozwiązania, które mogą zmniejszyć nieprzyjemne dolegliwości i pomóc w poprawie funkcjonowania naszych hormonów i dopasowywanie działań w zależności od naszego indywidualnego cyklu. Podoba mi się to, że autorka podeszła do sprawy w tak zindywidualizowany sposób - w końcu hormony u kobiet i u mężczyzn mogą pełnić różne funkcje jak testosteron, który u mężczyzn odpowiada m in. za rozwój męskich narządów płciowych, rozwój owłosienia, czy choćby przebieg powstawania nasienia, podczas gdy u kobiet odpowiada na popęd seksualny, czy proces rozrodczy.¹
Autorka rozwiewa też większość wątpliwości (nie daję sobie ręki uciąć, że wszystkie, bo zawsze się jakieś pojawiają) co w przypadku stosowania leków, czy też suplementów. Jest też sporo informacji na temat tego jak przygotować się do poszczenia, w jaki sposób robić to bezpiecznie, a w przypadku jakichkolwiek wątpliwości, konsultować się z lekarzem.
Nie powinno się jednak po poście rzucać na jedzenie, które nie sprzyja naszemu organizmowi, dlatego też prawie 1/4 książki poświęcona jest przepisom. Byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam tam ketobiotyczne gofry, zdrowe nuggetsy, czy dyniowe curry. Wszystko brzmi normalnie, tylko niektóre składniki są dość specyficzne i najszybciej dałoby je radę znaleźć w większych marketach. Są oczywiście takie, które brzmią dziwnie, a ich przygotowanie najprawdopodobniej nie będzie szło tak gładko jak można zobaczyć w filmikach kulinarnych - jak steki z kalafiora w nasionach z ciecierzycy w rukolowym chimichurri. Niektóre z nich bez wątpienia warte są spróbowania i nawet jeśli ciężko komuś powstrzymać się od jedzenia przed przynajmniej siedemnaście godzin, to może wypróbowanie zdrowych przepisów zachęci do wprowadzania bardziej racjonalnego żywienia.
Na ostatnich stronach mamy bibliografię i zabrakło mi tego, aby pojawiły się przypisy do konkretnych informacji, co uważam za dość istotne. Chcąc sprawdzić konkretne dane, mamy kilkadziesiąt pozycji i musimy sprawdzić każdą z nich, żeby coś zweryfikować. Może tytuł nie ma przypominać publikacji naukowej, jednak biorąc pod uwagę, że są tu rzeczy, które mogą mieć wpływ na czyjeś zdrowie, bezpieczniej byłoby mieć jakieś potwierdzenie czarno na białym.
Książkę od siebie polecam jako pozycję edukacyjną dotyczącą pracy naszego organizmu. Jako książkę kucharską dla osób, które lubią testować nowe smaki lub zdrową kuchnię. Co do postu pozostaję sceptyczna. Nie zachęcam, nie odradzam. Nie mam żadnego wykształcenia medycznego, dlatego przede wszystkim zachęcam do konsultacji z lekarzem.
v
Jest okres postu i dookoła słyszę jak wiele postanowień ludzie zaczynają wprowadzać. Co jeszcze lepsze -faktycznie się ich trzymają. Spotkałam już osoby, które nie piją w tym czasie alkoholu, albo takie, które postanowiły powstrzymać się od słodyczy, czy fast-foodów. Nie jestem osobą, która trzyma się postanowień zbyt długo, jednak w tym przypadku jest to coś więcej, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2020
Nie macie pojęcia jak dawno wojny makowe powinny być przeze mnie przeczytane. Jakoś tak się jednak zawsze je odkładało w czasie i zabierało za inne pozycje, które musiałam skończyć. Chociaż to trochę usprawiedliwienie, bo czasu zawsze bym choć troszkę znalazła. Wcześniej jednak nawet nie wiedziałam jak wygląda okładka, spod skrzydeł jakiego wydawnictwa zostało wypuszczone, kto jest autorem i co najważniejsze - o czym jest treść.
Rin jest sierotą wojenną, która nie ma ani wesołej przeszłości, ani kolorowej przyszłości. Pracuje w sklepie, aby jakoś przysłużyć się rodzinie w której żyje. Aby odciążyć domowy budżet Fangowie decydują się wydać dziewczynę za mąż za trzy razy starszego mężczyznę. Chcąc uniknąć swojego przeznaczenia, nie mając grosza przy duszy, decyduje się na desperacki krok - chce wziąć udział w egzaminach keju i dostać się na najlepszą uczelnię jaką jest Sinegardzka Akademia Wojskowa. Ma o wiele mniej czasu niż rówieśnicy, a jednak udaje jej się. To jednak dopiero początek, bo poza nowym miejscem są też nowi ludzie, nowe wyzwania i.... problemy. Jak sobie z nimi poradzi? A może wszystko jeszcze bardziej się zagmatwa? Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem?
"Jeżeli istniejecie, jeśli naprawdę jesteście gdzieś tam, na górze, pomóżcie mi. Wskażcie mi drogę ucieczki z tego zasranego grajdołka. A jeśli tego zrobić nie możecie, sprawcie przynajmniej, by inspektor importu zszedł na atak serca."
Mój początkowy nieuzasadniony sceptycyzm powinien w tym momencie wstać i zdzielić mnie po głowie, bo już po pierwszych stronach książka pochłonęła mnie całkowicie. Chciałabym to tak ładnie ubrać w słowa, ale nie wiem od czego zacząć, więc po prostu mam nadzieję, że nie powstanie z tego bezładna plątanina wyrazowa.
Pierwsza rzecz na którą zwróciłam uwagę, to miejsce całej historii. Nie tylko okładka i nazwisko autorki, ale też miejsca i postacie są nasycone kulturą Chin. Jak dla mnie to ogromny plus, bo wreszcie pojawiła się zmiana kontynentu na którym wszystko się toczy. Może nie dla wszystkich ma to znaczenie, ale jest to smaczek dla osób, które lubią kulturę wschodu, albo chociaż filmy z Brucem Lee.
W tej pozycji pojawiają się również odniesienia do innych dzieł i początkowo nie wiedziałam czy są one wymyślone na potrzeby twórczości, czy istnieją naprawdę. Niedługo jednak pojawiło się dzieło genialnego stratega Sun Zi, które sama mam na swojej półce dawno przerobione. Omawiane zagadnienia pozwoliło mi zobaczyć sprawy z innej perspektywy niż dotychczas i jeszcze raz sięgnąć po książkę. (którą swoją drogą polecam ^^)
Na bohaterach nie chcę się za bardzo skupiać, bo nie ma za bardzo się czego przyczepić. Jest cała masa imion i nawet jeśli w jednym momencie wydają się ważni, to zaraz znikają. Trochę jak w życiu. Nie poznajemy ich od strony psychicznej, ale to nie razi, bo podczas całej tej historii możemy dobrze się im przyjrzeć z zewnątrz.
Sama Rin zasługuje na podziw za ciężką pracę i samodyscyplinę. Oczywiście nie myślcie, że jest to chodzący geniusz, bo droga nie jest łatwa, a i dziury się w niej pojawiają. Wraz z rozwojem wydarzeń moje podejście do protagonistki się nie zmieniało, ponieważ nie robiła niczego, czego nie zrobiłabym na jej miejscu.
"-Jestem mistrzem tradycji - rzucił Jiang - Z tego wynikają pewne przywileje.
-Takie jak unikanie wykładania własnego przedmiotu?
Jiang zadarł głowę i odparł zadufanym tonem :
- Nauczyłem wszystkich z jej roku, jak smakuje gorycz zawodu oraz, co jest lekcją znacznie bardziej istotną, że nie są tak ważni, jak im się niekiedy wydaje."
Opisy jak i dialogi są bardzo wyważone. Nie razi brak ani nadmiar żadnego z nich. Do tego rozmowy nie brzmią sztucznie, a wiele razy wprowadziły mnie w stan ogólnej wesołości. Nie brak oczywiście filozoficznych pytań, które trzeba zgłębić. Przez to wszystko tak się wciągnęłam, że nie zauważyłam kiedy z pierwszej w nocy zrobiła się siódma rano (i to dwukrotnie).
Całość ma ogromny potencjał i dalsze części, także nie daję tej książce maksimum, bo wierzę, że ma jeszcze więcej do zaoferowania.
Jest to debiut Rebecci F. Kuang i przyznam, że pozycja zasługuje na ogromne uznanie i uwagę. Z niecierpliwością czekam na Republikę Smoka, która mam nadzieję ukaże się już niedługo. Swoją drogą, to nawet dobrze, że odkładałam tyle ten tytuł. bo teraz bym pewnie była bardziej zdenerwowana, że trzeba czekać na kontynuację ^.^
Po raz kolejny Fabryka słów spisała się na medal (trochę się czuję, jakbym czekała od nich na jakąś słabą pozycję, ale to nie tak),
Nie macie pojęcia jak dawno wojny makowe powinny być przeze mnie przeczytane. Jakoś tak się jednak zawsze je odkładało w czasie i zabierało za inne pozycje, które musiałam skończyć. Chociaż to trochę usprawiedliwienie, bo czasu zawsze bym choć troszkę znalazła. Wcześniej jednak nawet nie wiedziałam jak wygląda okładka, spod skrzydeł jakiego wydawnictwa zostało wypuszczone,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-22
Okładka Nie mogę ci powiedzieć przypomniała mi o komediach kryminalnych, których kilka lat temu pojawił się nagły wysyp. A może mam takie wrażenie, bo dość sporo się ich tutaj pojawiło. Na szczęście Jakub Bączykowski przedstawia nam historię kryminalną w najczystszej postaci, a okładka to tylko delikatne oprószenie cukrem, które doda słodyczy przed nadchodzącą goryczą.
Damian wraz z partnerem Łukaszem postanawiają wybrać się do Warszawy na niezapomniany weekend. Jest to nie tylko okazja do spędzenia razem czasu, ale też szaleństw na które nie mogą sobie pozwolić na co dzień. Historia zaczyna się niewinnie, a kończy katastrofalnie, gdyż Łukasz ginie w niejasnych okolicznościach, a Damian zapada w śpiączkę. Zrozpaczony ojciec naszego bohatera nie ma zamiaru pozostawić tej sprawy samej sobie. Zresztą... nikt nie zamierza.
Książka nie przedstawia nam perspektywy jednego bohatera i chyba można się zgodzić, że kilka punktów widzenia jest dość częstym zabiegiem stosowanym przez autorów kryminałów. Na szczęście dla mnie tak jest i w tym przypadku, ponieważ za każdym razem, gdy przeskakiwaliśmy do rozdziału, gdzie bohaterami są Damian i Łukasz, miałam nadzieję, że skończy się on jak najszybciej. Problem z polubieniem postaci w moim przypadku wynika z niestabilności Damiana. W jednej chwili ufa Łukaszowi, w drugiej podejrzewa go o najgorsze rzeczy, w jednej chwili myśli o nim jak o miłości, której trzeba dać się rozwinąć, żeby po chwili nie być pewnym, czy dalsza relacja ma jakikolwiek sens. Jest to raczej coś, co dobrze się śledzi z perspektywy trzeciej osoby, ale nie chciałoby się być tego częścią, bo bohaterowie w Warszafce zwyczajnie męczą.
Ciekawie natomiast śledzi się losy ciotki Damiana, która wprowadza trochę melancholii i delikatności. Jest też trochę uczuć między nią, a jej dawnym uczniem, czyli dochodzi tutaj różnica wieku.
Mam wrażenie, że autor stara się trochę przełamać te niekoniecznie akceptowalne wątki i myślę, że w przypadku Simony jak najbardziej mu się udaje. W przypadku relacji między Łukaszem, Damianem, czy też pojawiającym się tam w międzyczasie kolegą i jego związkami, rzecz ma się trochę inaczej. Ta seksualność jest przedstawiona w tak niesmaczny sposób, a wiem, że da się przedstawić to dobrze - mamy w końcu przykład Kate in waiting czy Never been kissed.
W książce dużo się dzieje, ale to bardziej takie zapychacze czasu, żeby można było przeskakiwać między wątkami i przy okazji zgrać się w czasie. Wątek kryminalny rzuca wiele mylnych tropów, które nakręcają do przeczytania kolejnego rozdziału. Autor stworzył ciekawy zarys i różnorodne rozwiązania. Nie pasowało tu trochę uzupełnienie tego, co ma dziać się pomiędzy, ale myślę, że w następnych pozycjach może być lepiej, dlatego czekam na inne tytuły.
Pióro autora jest lekkie i czyta się przyjemnie. Całość pochłonęłam szybko - udało mi się nawet rozwiązać zagadkę zanim wszystko wyszło na jaw.
Mogę polecić jako luźny przerywnik, kiedy chcemy oderwać się od cięższej literatury.
Okładka Nie mogę ci powiedzieć przypomniała mi o komediach kryminalnych, których kilka lat temu pojawił się nagły wysyp. A może mam takie wrażenie, bo dość sporo się ich tutaj pojawiło. Na szczęście Jakub Bączykowski przedstawia nam historię kryminalną w najczystszej postaci, a okładka to tylko delikatne oprószenie cukrem, które doda słodyczy przed nadchodzącą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pamiętasz moment w którym czułeś się na tyle niepewnie, że nie zapytałeś kogoś o kontakt? A może wstydziłeś się zapytać o odrobinę soli w restauracji? Bywają w naszej codzienności chwile nieśmiałości (rym niezamierzony) i wydawać by się mogło, że jest to ludzkie. Otóż nie! Nieśmiałe są nawet drzewa, a nazywa się to dokładnie nieśmiałość koron drzew lub jeśli miałoby to ułatwić poszukiwania crown shyness. Nie jestem biologiem. Udało mi się znaleźć informację, że drzewa dają sobie wzajemnie przestrzeń do wzrastania, bo jest to dobry sposób na uzyskania światła słonecznego dla zjawiska fotosyntezy. Podczas czytania nie zdawałam sobie sprawy o co chodzi, a po znalezieniu w Internecie zdjęcia tego zjawiska nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo jest nam przegapiać takie rzeczy na co dzień. Podobno nie dotyczy to wszystkich gatunków drzew, jednak teraz bez wątpienia podczas spacerów będę zerkała w górę szukając nieśmiałych koron. Cudowna sprawa!
No, ale wracamy do przygody siostrata Dex, którzy podróżują wraz z Mszaczkiem po Pandze, aby zapoznać robota z ludźmi i znaleźć odpowiedź na jego pytanie. W drodze napotykają nowe twarze, nowe problemy i stare zwątpienia, które co jakiś czas powracają zakłócając przebieg trasy.
Książka jest zdecydowanie mniej filozoficzna niż jej poprzedniczka. W tamtej można odczuć lekkość i chęć oddechu, tutaj mamy fabułę, gdzie pojawiają się trudniejsze emocje. Siostrat Dex w dalszym ciągu nie są pewni tego, co robić z całym swoim życiem. Głównym motywem, który można przełożyć do naszej rzeczywistości, jest kryzys egzystencjalny. Brak pomysłu na siebie, próba odwlekania zmierzenia się z problemem, robienie wszystkiego, co tylko się da, żeby nie myśleć o przyszłości. Brzmi jak coś, co może dopaść każdego z nas. Nie ma tu jednak słów otuchy. Czuję, że może nastąpić to w trzecim tomie. Tutaj jest tylko melancholia, ale nie cały czas. Przetykana jest przygodami Mszaczka, które z impetem wchodzi do społeczeństwa ludzi.
Nie wiem czy jest tu ktoś, kto oglądał anime Fullmetal alchemist. Jest to historia o dwóch braciach, gdzie dusza jednego z nich została zamknięta w ciele robota. Alphonse Elric jest więc wielkim i groźnie wyglądającym robotem, jednak jest tak uroczy, zabawny i miły, że nie można się go bać. Właśnie z taką postacią kojarzy mi się nasz książkowy robot, z którym ma się ochotę iść razem ku przygodzie.
Dobrze spędzony czas nad lekturą, której trzeci tom być może powstanie. Seria jest nietuzinkowa. Podtrzymuję opinię, że nadaje się zarówno dla starszych jak i młodszych odbiorców. Język niebinarny nie sprawia problemów, ponieważ idzie się do niego przyzwyczaić.
Modlitwa za nieśmiałe korony drzew jest odrobinę słabsza, aniżeli Psalm dla zbudowanych w dziczy, jednak nie powinno być to dużym zaskoczeniem, bo to zwykle pierwszy tom jest tym najlepszym, choć nie zawsze.
Pozostaję mi tylko polecić Wam albo Waszym dzieciom historię Mszaczka i siostrata Dex, którzy przemierzając zastępy dzikiej puszczy, a następnie ludzkich wiosek, zastanawiają się nad tym czym jest życie i jak je przeżyć, żeby było ono jak najbardziej satysfakcjonujące.
Pamiętasz moment w którym czułeś się na tyle niepewnie, że nie zapytałeś kogoś o kontakt? A może wstydziłeś się zapytać o odrobinę soli w restauracji? Bywają w naszej codzienności chwile nieśmiałości (rym niezamierzony) i wydawać by się mogło, że jest to ludzkie. Otóż nie! Nieśmiałe są nawet drzewa, a nazywa się to dokładnie nieśmiałość koron drzew lub jeśli miałoby to...
więcej Pokaż mimo to