Biblioteczka
2024-02-17
2024-01-13
2023-12-24
Jeśli czytam debiut, najczęściej towarzyszę autorowi w dalszej drodze i wypatruję jego kolejnych książek, ponieważ lubię obserwować rozwój nie tylko historii, ale także warsztatu danego pisarza. Niemniej jednak uważam, że debiuty rządzą się swoimi prawami i należy mieć to na uwadze w trakcie ich czytania. Nie inaczej było w przypadku Jaszczurki którą miałam przyjemność przeczytać w ramach współpracy recenzenckiej z Ulą Gudel 🦎
W połowie lektury Jaszczurki uderzyła mnie myśl, że jest to książka pełna moich fascynacji sprzed lat, kiedy dopiero rozpoczynałam moją przygodę z fantastyką. Wtedy moja pracująca na najwyższych obrotach wyobraźnia podsuwała mi obrazy bohaterki będącej szarą myszką, która jednak zostaje osadzona w centrum wydarzeń decydujących o losach świata i tak ta nic nie znacząca dziewczyna – ale jednak dziewczyna o wielu talentach – okazuje się być odpowiedzią na pradawne proroctwa oraz wyzwolicielką uciśnionych. Ta sentymentalna myśl sprawiła, że uśmiechnęłam się do siebie z pobłażaniem.
Mimo że tytułowa Jaszczurka, a tym samym główna bohaterka, Eli, zdaje się w stu procentach odpowiadać powyższemu opisowi, finalnie wciągnęłam się w fabułę. Szczególnie interesujący jest konstrukt plemienia Ha’ami, którego członkowie biorą Eli oraz jej towarzysza w niewolę, a następnie długo debatują, co począć z tą dwójką.
W międzyczasie, ze względu na swoje pochodzenie, Eli zyskuje więcej swobody i zaczyna ramię w ramię z czytelnikiem poznawać obcą kulturę. Plemię Ha’ami rządzone jest przez surowe prawa, a o sławie wojowników decyduje ich brutalna siła. Pośród Ha’amich nie ma miejsca na słabość, ale jednocześnie poszczególni członkowie plemienia darzą się dużym szacunkiem, a Bracia i Siostry są sobie równi. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że w kraju Ha’ami panuje wyważony, może nie do końca oczywisty matriarchat – pomimo że to mężczyźni oficjalnie pełnią rolę władców, kobiety opiekują się każdą dziedziną życia, od kultury i historii począwszy, a na medycynie i inżynierii skończywszy.
Tak jak coraz więcej dowiadujemy się o oprawcach dziewczyny, tak lepiej poznajemy również samą Eli. I muszę przyznać, że to powolne dawkowanie informacji bardzo dobrze wypadło, ponieważ nie tylko ma swoje uzasadnienie w fabule, ale także podtrzymywało moje niegasnące zainteresowanie. Książka natomiast kończy się w takim momencie, że gdyby tylko drugi tom był już dostępny, natychmiast bym po niego sięgnęła.
Jaszczurce bez wątpienia można wypunktować kilka minusów, ale to plusy przeważają w moim odbiorze tej książki. Bawiłam się dobrze, czułam się zaangażowana w historię i koniecznie muszę dowiedzieć się, jak potoczą się dalsze losy poszczególnych bohaterów. Co za tym idzie, niecierpliwie wypatrują kolejnych tomów Dziewczyny bez imienia i pragnę jeszcze raz podkreślić, że czytelników nie wolno zostawiać w tak dużej niepewności, bo to łamie im serduszka!
Jeśli czytam debiut, najczęściej towarzyszę autorowi w dalszej drodze i wypatruję jego kolejnych książek, ponieważ lubię obserwować rozwój nie tylko historii, ale także warsztatu danego pisarza. Niemniej jednak uważam, że debiuty rządzą się swoimi prawami i należy mieć to na uwadze w trakcie ich czytania. Nie inaczej było w przypadku Jaszczurki którą miałam przyjemność...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-18
O tym, że chcę przeczytać Pieśń Pustyni, wiedziałam praktycznie od początku mojej przygody z bookstagramem. Stąd możecie wyobrazić sobie, jak bardzo ucieszyłam się, kiedy w ramach współpracy z Grzegorzem Wielgusem dostałam w ręce wymarzony egzemplarz recenzencki. Dla Pieśni Pustyni porzuciłam inną, czytaną wtedy książkę i będąc już po lekturze wiem, że nie jest to zdradza z rodzaju tych, których kiedykolwiek będę żałować.
Cudo – tym jednym słowem z powodzeniem mogłabym opisać to, co w swojej powieści autor zaserwował nam, czytelnikom. Na dzień dobry zostajemy rzuceni w środek akcji, co zmusza nas do podjęcia szybkiej decyzji – czy warto kibicować głównej bohaterce? Ten zabieg sprawił, że nie tylko zdecydowałam się trzymać kciuki za Pustynną, ale też od razu dałam się porwać wielowątkowej fabule. W Pieśni Pustyni mamy kilka perspektyw i są one jak te nitki prowadzące do jednego kłębka, a podążanie za nimi i obserwowanie, jak kolejne wątki coraz ciaśniej się ze sobą splatają, sprawia nieprzyzwoitą wręcz przyjemność. O ile przez kilka POV zawsze wybieram swoich ulubieńców – i tak było również tym razem – o tyle nie mogę napisać, że rozdziały pisane z perspektywy pozostałych bohaterów w czymkolwiek ustępowały tym z moimi pupilami w rolach głównych. Każda z postaci została skonstruowana w dokładny, przemyślany sposób i każda, bez wyjątku, miała intrygującą historię do opowiedzenia.
A to, jak wszystkie wydarzenia w książce zataczają coraz węższe koło, by nieuchronnie zbliżać się ku wspólnemu, kulminacyjnemu punktowi, który pozostaje ukryty przed wzrokiem czytelnika? Mistrzostwo. Osobiście bardzo lubię być w ten sposób wodzona za nos, kiedy z rozdziału na rozdział wiem coraz więcej, ale meritum sprawy wciąż mi umyka.
Uważam, że najmocniejszą stroną Pieśni Pustyni są bohaterowie. Niemniej nie mam niczego do zarzucenia konstrukcji fabuły. Autor buduje napięcie oraz nawarstwia wątki w sposób, który bardzo przypadł mi do gustu – powoli, konsekwentnie, z dbałością o istotne szczegóły. Widać, że Grzegorz Wielgus doskonale wie, dokąd to wszystko zmierza i nic nie jest tutaj dziełem przypadku, a ja gotowa jestem dać się pokroić za autorów, którzy są w pełni świadomi skonstruowanego przez siebie świata. Świata, który nie jest tylko tłem dla poczynań bohaterów, ale stanowi istotny element książki. Nie bez znaczenia dla biegu wydarzeń pozostaje również mistycyzm, stanowiący kolejny mocny punkt Pieśni.
Cóż więcej mogę napisać? Przepadłam. I niezmiernie cieszę się, że tak wychwalana Pieśń Pustyni w istocie na to zasługuje – chyba nikt z nas nie lubi rozczarować się po tym, jak za bardzo rozochocił się pochlebnymi recenzjami, prawda? Nawet jeśli z tego względu miałam pewne obawy związane z tą lekturą, te zostały rozwiane po kilku pierwszych stronach – pochłonęły je piaski Erkal.
Serdecznie polecam Wam Pieśń Pustyni i sama niecierpliwie oczekuję na kolejne tomy. To kawał naprawdę dobrej, polskiej fantastyki, którą warto docenić i z którą warto się zapoznać. Mogę Wam zagwarantować, że się nie zawiedziecie!
O tym, że chcę przeczytać Pieśń Pustyni, wiedziałam praktycznie od początku mojej przygody z bookstagramem. Stąd możecie wyobrazić sobie, jak bardzo ucieszyłam się, kiedy w ramach współpracy z Grzegorzem Wielgusem dostałam w ręce wymarzony egzemplarz recenzencki. Dla Pieśni Pustyni porzuciłam inną, czytaną wtedy książkę i będąc już po lekturze wiem, że nie jest to zdradza z...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-28
„Gasnące Słońce” to lekkie fantasy o nieskomplikowanej fabule, co może zachęcić osoby dopiero pragnące zmierzyć się z tym gatunkiem. Rozczytani w fantastyce czytelnicy mogą odczuwać w trakcie lektury niedosyt, aczkolwiek książka ta może dobrze sprawdzić się w ramach chwili wytchnienia od rozbudowanych światów i wielowątkowych historii.
Dwa plemiona, Słońca oraz Księżyca, żyją obok siebie i nieustannie toczą ze sobą wojny. Wzajemną niechęć podsycają krążące pośród członków plemion plotki, które czynią z wrogów pozbawione uczuć potwory. Czy mimo oczywistych różnic pomiędzy tymi nacjami, znajdzie się ktoś gotowy doszukać się również podobieństw? Może stojące po dwóch stronach barykady ludy mają ze sobą więcej wspólnego, niż dotychczas gotowe były przyznać?
Zderzenie dwóch światów jest często wykorzystywanym motywem i w „Gasnącym Słońcu” nie zostało nam zaproponowane nic nowego. Fabuła ukazana z perspektywy głównych bohaterów – Sonyi, członkini Plemienia Słońca oraz Levonego, księcia Plemienia Księżyca – skupia się na relacji tej dwójki, rozwijającej się w oparciu o starcie się wyobrażeń z rzeczywistością. Plusem bez wątpienia jest to, że bohaterowie poznają się w naturalnym i niewymuszonym tempie, choć szybko można domyślić się kierunku, w którym ta relacja podąża. Tajemnicą nie jest również tożsamość głównego antagonisty. Generalnie zabrakło mi tutaj elementu zaskoczenia.
Z drugiej strony na swój sposób podobała mi się ta prostota oraz brak większych, fabularnych komplikacji, dzięki czemu „Gasnące Słońce” czytało mi się szybko, a także całkiem przyjemnie. Znalazło się kilka smaczków, które zwróciły moją uwagę i jestem ciekawa, jaki wpływ będą one miały na rozwój historii – mowa tutaj chociażby o Dzikich, ale też o motywie posiadania przez członków plemion totemów, czyli duchowych, zwierzęcych opiekunów.
„Gasnące Słońce” nie jest książką, która obudziła we mnie wulkan emocji i doprowadziła do jego erupcji. Niemniej nie żałuję spędzonego z nią czasu i kiedy najdzie mnie ochota na lżejszą pozycję, sięgnę po tom drugi. Jestem ciekawa, jak potoczą się dalsze losy bohaterów oraz czy moje przypuszczenia okażą się słuszne.
„Gasnące Słońce” to lekkie fantasy o nieskomplikowanej fabule, co może zachęcić osoby dopiero pragnące zmierzyć się z tym gatunkiem. Rozczytani w fantastyce czytelnicy mogą odczuwać w trakcie lektury niedosyt, aczkolwiek książka ta może dobrze sprawdzić się w ramach chwili wytchnienia od rozbudowanych światów i wielowątkowych historii.
Dwa plemiona, Słońca oraz Księżyca,...
2023-10-14
Jakie jest Wasze najwcześniejsze czytelnicze wspomnienie?
Tygiel Dusz upolowałam jeszcze podczas Targów Książki w Warszawie – skuszona wieloma pozytywnymi recenzjami, nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki i teraz, kiedy jestem już po lekturze, wiem, że był to trafiony zakup.
Pierwszy tom Hierarchii Magii przywodzi mi na myśl klasyczną fantastykę z motywem od zera do bohatera i, jak mogłam sobie przypomnieć dzięki tej pozycji, okazuje się, że motyw ten bardzo lubię. Zaczynamy towarzyszyć głównemu bohaterowi, Caldanowi, na chwilę przed tym, jak jego spokojne i uporządkowane życie wywraca się do góry nogami. Zmuszony przez tak zwaną siłę wyższą, Caldan podejmuje wędrówkę zarówno do innego miasta, jak i w głąb siebie, co być może pozwoli mu na odkrycie własnego dziedzictwa.
Podczas czytania Tygla Dusz towarzyszyło mi duże poczucie komfortu. Miałam wrażenie, jakbym cofnęła się o te naście lat i znowu zaczytywała się w ukochaną fantastykę w zaciszu mojego pokoju. Zgaduję, że na moje odczucia miał wpływ styl, w jakim została napisana ta książka. Odniosłam wrażenie, że opowiadając nam tę historię, Hogan nigdzie się nie spieszy. Znalazł się czas zarówno na przedstawienie bohaterów, zarysowanie świata, jak i skonstruowanie intrygi oraz ukazanie tajników niebanalnego systemu magicznego. Tygiel Dusz czyta się niezwykle płynnie i z pewnym rodzajem spokoju oraz ukontentowania, czego dawno nie doświadczyłam.
Niemniej im dalej, tym bardziej coś mnie uwierało. W końcu doszłam do wniosku, że zarówno Caldan, jak i jego przyjaciółka Miranda są dla mnie postaciami zbyt „poprawnymi” – nadal nie znalazłam lepszego określenia na to specyficzne wrażenie, jakie wywarła na mnie ta dwójka. Co mam na myśli? Wyobraźcie sobie nastolatków, którzy w obliczu kłopotów potrafią na chłodno kalkulować i szukać optymalnych rozwiązań, którzy zawsze gładko i ładnie się wypowiadają, a emocje zdają się być gdzieś obok nich. Zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe, prawda?
I tak jak nie mam niczego innego do zarzucenia tej książce, tak ten zgrzyt nie dawał mi spokoju. Jestem ciekawa, czy odnieśliście podobne wrażenie, jeśli Tygiel Dusz jest już za Wami?
Osobiście lubię zżyć się z bohaterami i poczuć ich emocje, jednakże tym razem nie potrafiłam tego zrobić i w związku z tym odczuwam niedosyt. Mam jednak nadzieję, że to, czego zabrakło mi w pierwszym tomie Hierarchii Magii, odnajdę z nawiązką w drugim. Ta historia jest naprawdę dobra i chciałabym potrafić wsiąknąć w nią całą sobą!
Jakie jest Wasze najwcześniejsze czytelnicze wspomnienie?
Tygiel Dusz upolowałam jeszcze podczas Targów Książki w Warszawie – skuszona wieloma pozytywnymi recenzjami, nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki i teraz, kiedy jestem już po lekturze, wiem, że był to trafiony zakup.
Pierwszy tom Hierarchii Magii przywodzi mi na myśl klasyczną fantastykę z motywem od zera...
2023-07-30
Czego zazwyczaj oczekujecie od książki?
Ja mogłabym wymieniać długo to, co sprawia, że dana lektura do mnie trafia i uznaję ją za dobrą pozycję. Idąc tym tropem, oddałam się dalszym rozmyślaniom i doszłam do wniosku, że nie ma takiej książki, która dałaby mi wszystko naraz. Szczerze? Nawet nie chciałabym, żeby tak było. Każda książka jest inna, a tym samym każda jest wyjątkowa. Każda porusza inne struny w moim wnętrzu i tym samym zaspokaja mnie na innej płaszczyźnie. Z każdej książki czerpię to, czego akurat potrzebuję i co w danym momencie ze mną rezonuje. Zgadzacie się z tym, że w różnych momentach życia można odebrać jedną i tę samą książę na różne sposoby? Jeśli tak, czy nie uważacie, że to niesamowite?
„Gwiazda Północy, Gwiazda Południa” to pierwszy tom cyklu „Mistrz Gry”, o którym swego czasu przeczytałam dużo dobrego i byłam pewna, że kiedyś będę chciała po niego sięgnąć. Niespodziewanie los się do mnie uśmiechnął i „Gwiazda” znalazła się w moich rękach szybciej, niżbym się tego spodziewała.
Akcja nabiera tempa już od pierwszych stron i nie zwalnia ani na minutę. Z początkowo odczuwanego przeze mnie chaosu wyłoniła się pełna dynamiki opowieść, zbudowana wokół postaci Aline – młodej kobiety o silnym charakterze, świadomej zarówno swoich zalet, jak i wad. Nie da się ukryć, że to Aline i jej przygody stanowią rdzeń fabuły, na szczęście daleko jej do głównej bohaterki, która irytowałaby bądź drażniła swoim zachowaniem. Nawet jeśli nie zgadzałam się z niektórymi decyzjami czy wyborami Aline, te były na tyle dobrze umotywowane, że potrafiłam je zrozumieć i uznać za racjonalne – zważywszy na bagaż doświadczeń bohaterki.
Joanna Lampka pisze lekko, w sposób, który narzuca czytelnikowi tempo czytania i zachęca do przerzucania kolejnych stron. „Gwiazda Północy, Gwiazda Południa” to tego rodzaju pozycja, którą można przeczytać na jedno, góra dwa, a może trzy posiedzenia – w żadnym momencie nie czułam się zmęczona i przytłoczona nadmiarem zdarzeń, mimo że tych faktycznie nie brakowało i miałam tylko chwilę na złapanie oddechu.
Zakończenie tego tomu sprawia, że czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak tylko od razu sięgnąć po kolejną część i tak też uczyniłam. Zdradzę Wam, że drugi tom pochłonęłam jeszcze szybciej, niż pierwszy 😉
Jak wspomniałam na wstępie, książki poruszają mnie na różne sposoby. „Gwiazda Północy, Gwiazda Południa” jest lekką lekturą, która zapewniła mi sporo dobrej zabawy, głównie ze względu na tempo i – jakby nie patrzeć – nieskomplikowaną fabułę. „Gwiazda” nie sprawiła, że czuję się poruszona do głębi, ale czy faktycznie musiała to zrobić? Oczywiście, że nie! Nie oczekuję tego od każdej książki, którą czytam i cenię sobie również te pozycje, które mogę przeczytać w tempie ekspresowym i które pozwalają mi przewietrzyć głowę.
Czego zazwyczaj oczekujecie od książki?
Ja mogłabym wymieniać długo to, co sprawia, że dana lektura do mnie trafia i uznaję ją za dobrą pozycję. Idąc tym tropem, oddałam się dalszym rozmyślaniom i doszłam do wniosku, że nie ma takiej książki, która dałaby mi wszystko naraz. Szczerze? Nawet nie chciałabym, żeby tak było. Każda książka jest inna, a tym samym każda jest...
2023-07-11
Myślę, że „Warkocz ze Szmaragdowego Morza” zachwyci każdego czytelnika, który zwraca uwagę na oprawę graficzną książki. Nie bez powodu poruszam tę kwestię już na początku recenzji, ponieważ tak jak lubię nacieszyć oko ładną okładką, tak zawsze ważniejsza jest dla mnie treść. W tym przypadku jednakże nie sposób nie wspomnieć o tym, jak piękne jest to wydanie! „Warkocz” zilustrował Howard Lyon i odwalił więcej niż kawał dobrej roboty. Już sama okładka zachwyca i przyciąga wzrok, a to, co dzieje się w środku, to prawdziwa magia. Każdy rozdział okraszony jest kolorową ilustracją, każda strona delikatnie zdobiona, tak samo jak numery kolejnych rozdziałów są odpowiednio wyróżnione. Tym, co chwyciło mnie za serce jest to, że wspomniane zdobienia rozwijają się i zmieniają w miarę postępu fabuły. Było to coś, co nieustannie wywoływało we mnie zachwyt – prosta rzecz, a jak cieszy! Mój zmysł estetyki szalał w euforii, a ręce nie potrafiły oderwać się od oprawy!
Ciężko przestać mi pisać o tym, jak bardzo podoba mi się to wydanie, ale domyślam się, że wszyscy czekacie na opinię na temat treści. Było to dopiero moje drugie spotkanie z piórem Sandersona i poczułam się pozytywnie zaskoczona, ponieważ odniosłam wrażenie, jakby cykl „Skyward” (tak, to spotkanie numer jeden) oraz „Warkocz” napisało dwóch różnych pisarzy. „Warkocz ze Szmaragdowego Morza” to powieść w baśniowym klimacie. Tytułowa Warkocz, nasza protagonistka, zamieszkuje niewielką wyspę na Morzu Szmaragdowym i na co dzień zajmuje się sprzątaniem w domu diuka. Warkocz przyjaźni się z synem diuka, młodym księciem Charlie’em i szybko okazuje się, że ta para darzy się głębszym uczuciem. Niestety, Charlie zmuszony jest wyruszyć w zaaranżowaną przez ojca podróż, która ma na celu znalezienie dla niego narzeczonej, co niestety nie kończy się dobrze dla księcia. Wskutek nieprzewidzianych zdarzeń, Warkocz rusza na ratunek ukochanemu.
Jako fanka nietuzinkowych rozwiązań dotyczących magii, jestem zachwycona skonstruowanym przez Sandersona światem. Muszę Wam bowiem zdradzić, że bezkresne oceany z krainy Warkocz wypełnione są… zarodnikami. Drobinami spadającymi z sześciu księżyców tej planety, które w kontakcie z wodą, a nawet odrobiną wilgoci – w tym także z tą, jaką wydziela ludzkie ciało – zachowują się w sposób co najmniej nieprzewidziany i potrafią, cóż, z łatwością doprowadzić do śmierci delikwenta, który się z nimi zetknie.
Choć bardzo bym chciała, nie zdradzę Wam niczego więcej. Uważam, że każdy powinien odkryć tę książkę sam. Całość skomponowana jest w taki sposób, że wskazanym jest delektowanie się zarówno treścią, jak i wszystkimi graficznymi detalami. Ja bawiłam się naprawdę dobrze! Mocno kibicowałam Warkocz, która wspaniale się rozwinęła i odkryła swoje mocne strony, a także polubiłam jej towarzyszy. Urzekł mnie ten baśniowy klimat umiejętnie wpleciony w nietypowo, ale misternie skonstruowany świat i osobiście chyba jeszcze nie zetknęłam się z tak odświeżającym pomysłem! I jeszcze piraci. Wiecie, że w tej książce są piraci?!
Myślę, że „Warkocz ze Szmaragdowego Morza” zachwyci każdego czytelnika, który zwraca uwagę na oprawę graficzną książki. Nie bez powodu poruszam tę kwestię już na początku recenzji, ponieważ tak jak lubię nacieszyć oko ładną okładką, tak zawsze ważniejsza jest dla mnie treść. W tym przypadku jednakże nie sposób nie wspomnieć o tym, jak piękne jest to wydanie! „Warkocz”...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-11
Przed premierą „Pożogi” zdecydowałam się na reread dwóch poprzednich części cyklu „Ukryte dziedzictwo” i odsłuchałam je w audiobooku. Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę! Dzięki ponownemu zanurzeniu się w świecie wykreowanym przez Ilonę Andrews nie tylko odświeżyłam sobie przebieg wydarzeń, ale też bardziej zżyłam się z bohaterami serii, przez co po trzeci tom cyklu sięgnęłam z tym większą ochotą i zaciekawieniem, a także zniecierpliwieniem – czym prędzej chciałam poznać odpowiedzi na pytania, które podczas czytania mnożyły się w mojej głowie jak grzyby po deszczu!
W przypadku „Ukrytego dziedzictwa” nie doświadczyłam miłości od pierwszego wejrzenia, a raczej od pierwszego czytania, ale od drugiego…? Zdecydowanie tak!
Przede wszystkim jestem zafascynowana systemem magicznym, a co z tym ściśle powiązane, również systemem politycznym stworzonymi przez małżeństwo Andrews. Lubię mówić o sobie, że mam duszę humanisty i umysł ścisłowca – ze względu na to drugie uwielbiam, kiedy magią rządzą ściśle określone reguły oraz kiedy ma ona swoje ograniczenia, przez co bohaterowie nie są wszechmocni i jak najbardziej prawdopodobnym jest, że mogą się przeforsować. W przypadku „Pożogi” czy też całej serii „Ukrytego dziedzictwa” mamy dodatkowo element dziedziczenia – na podstawie profili genetycznych rodziców z wysokim prawdopodobieństwem można określić talenty, jakie będą posiadały dzieci danej pary oraz rangi, w których będą one występować. Stąd byłam bardzo usatysfakcjonowana za każdym razem, kiedy te zawiłości były tłumaczone w „Pożodze” i roztrząsane przez bohaterów, realnie wpływając na ich życiowe wybory. Cieszą mnie też takie smaczki jak ten, kiedy tytuł serii – ukryte dziedzictwo – miał szansę w pełni wybrzmieć na kartach powieści.
Głównie z tego względu nie mogłam przeboleć, że „Pożoga” kończy się w momencie, w którym autorzy wykładają kawę na ławę i prezentują każdy z talentów najmłodszych członków rodziny Baylorów. To ma być zakończenie?! Dla mnie to dopiero początek!
A jeśli już o Baylorach mowa, to w tej części przeszli oni samych siebie – w pozytywnym znaczeniu tego stwierdzenia. Darzę tę rodzinę ogromną sympatią i jestem pod wrażeniem jej kreacji – jeśli spojrzeć na Baylorów jako całość i nadać im cechy osobnego bytu, to jest to mój ulubiony bohater „Pożogi”. Baylorowie są ze sobą mocno zżyci i razem stanowią siłę nie do zatrzymania. Nie są też pozbawieni wad, razem i każdy z osobna, co tylko dodaje im autentyczności. Te mocne i wyraziste charaktery idealnie ze sobą harmonizują, tworząc całość, która wyciska z oczu czytelnika łzy zarówno rozbawienia, jak i wzruszenia.
„Pożoga” nie jest książką z rodzaju tych, które poruszają mnie do głębi, ale dostarczyła mi niesamowicie dużo rozrywki i przede wszystkim za to ją cenię. Czytając niektóre dialogi, zaśmiewałam się w głoś, co zdarza mi się naprawdę rzadko i między innymi z tego względu „Pożoga” zasługuje na wyróżnienie oraz polecenie jej dalej. Jeśli tylko lubicie urban fantasy z wątkiem romantycznym, to powinniście bawić się doskonale! Dzięki „Pożodze” mogłam przewietrzyć głowę i zapomnieć o otaczającym mnie świecie, co w tamtym momencie było mi bardzo potrzebne. I czy nie dlatego kochamy czytać książki?
Przed premierą „Pożogi” zdecydowałam się na reread dwóch poprzednich części cyklu „Ukryte dziedzictwo” i odsłuchałam je w audiobooku. Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę! Dzięki ponownemu zanurzeniu się w świecie wykreowanym przez Ilonę Andrews nie tylko odświeżyłam sobie przebieg wydarzeń, ale też bardziej zżyłam się z bohaterami serii, przez co po trzeci tom cyklu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-24
„Legendy i latte” to urocza opowieść o tym, co może czekać na naszych ulubionych bohaterów po zakończeniu fantastycznej kariery. Z niegasnącym uśmiechem wymalowanym na twarzy towarzyszyłam orczycy Viv podczas budowania nowego życia i obserwowałam, jak ta krok po kroku spełnia swoje marzenie o otworzeniu kawiarni, przy czym okazało się to nie lada wyzwaniem, jeśli wziąć pod uwagę, że w Thune o kawie nikt dotychczas nie słyszał. Potraficie to sobie wyobrazić?!
Podobnie jak w wielu powieściach fantasy, również w tym przypadku przed wyruszeniem w drogę Viv musiała zebrać drużynę i uważam, że kolejni bohaterowie pojawiający się na kartach powieści byli jak puzzle wskakujące na właściwe miejsce układanki. Hobgoblin Kat, sukkuba Tandri i szczurołak Naparstek stali się moimi ulubieńcami. I tak przewracałam kolejne kartki, podczas gdy moje nozdrza łaskotał wyimaginowany aromat kawy, a opisy słodkich wypieków były tak malownicze, że nieustannie ciekła mi ślinka.
Jednakże za tym sielskim obrazkiem skrywa się tajemnica, a przeszłość nie przestaje deptać Viv po piętach, przez co przed orczycą zaczynają piętrzyć się kolejne trudności. W pewnym momencie Viv – a wraz z nią czytelnik – będzie musiała zadać sobie pytanie, czy możliwym jest całkowite odcięcie się od przeszłości i zmienienie swojej natury? Ponieważ czy to nie tak, że to właśnie przeszłość nas ukształtowała i stanowi zbyt istoty element, by ot tak ją wymazać?
Przez większość lektury bawiłam się naprawdę dobrze i odczuwałam przyjemne ciepło, aczkolwiek w pewnym momencie ten rzucony na mnie czar prysł, lecz nie potrafię wytłumaczyć, czym zostało to spowodowane. Może autor nie zdołał na wystarczająco długo utrzymać mojego zainteresowania? Końcówki książki na pewno nie czytałam z tak dużą przyjemnością, jak jej początku, którym byłam oczarowana.
Niemniej uważam, że „Legendy i latte” są warte uwagi i będę je miło wspominać. Z przyjemnością obserwowałam zmiany zachodzące w Viv i przyglądałam się, jak może wyglądać życie bohatera „na emeryturze”, oraz że odwieszenie miecza na kołek wcale nie oznacza końca przygód.
„Legendy i latte” to urocza opowieść o tym, co może czekać na naszych ulubionych bohaterów po zakończeniu fantastycznej kariery. Z niegasnącym uśmiechem wymalowanym na twarzy towarzyszyłam orczycy Viv podczas budowania nowego życia i obserwowałam, jak ta krok po kroku spełnia swoje marzenie o otworzeniu kawiarni, przy czym okazało się to nie lada wyzwaniem, jeśli wziąć pod...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-03
„Dar anomalii” to debiutancka książka Pawła Zbroszczyka i moim zdaniem jest to dobra pozycja dla osób, które dopiero planują rozpocząć swoją przygodę z literaturą fantasy. Świat przedstawiony przez autora nie jest skomplikowany, a załączona do książki mapka umożliwia poznawanie kolejnych lokacji wraz z bohaterami, choć zapewniam, pod koniec książki ci wciąż mają wiele do odkrycia. Pomimo wprowadzenia nowej, skrzydlatej rasy – Parkan – Paweł zdecydował się także na sięgnięcie do korzeni i na kartach jego powieści możemy spotkać również elfy, krasnoludy oraz gnomy, co na pewno niesie ze sobą poczucie komfortu – nie wszystko na dzień dobry jest nowe i złożone, co – gdyby było inaczej – nowicjusza mogłoby przyprawić o zawrót głowy.
Jako że fantasy to mój ulubiony gatunek i towarzyszy mi od dawna, osobiście po przeczytaniu „Daru anomalii” odczuwam niedosyt. Uważam, że historia Leby oraz Brena ma duży potencjał, który w tym tomie nie został w pełni wykorzystany. Czytając, odnosiłam wrażenie, jakbym ślizgała się po powierzchni świata przedstawionego i choć bardzo chciałam się w nim zanurzyć, nie potrafiłam. Jakby coś stało mi na przeszkodzie… Czy mogę z tego względu zaliczyć się w poczet zhańbionych...? Nie zrozumcie mnie jednak źle, nie uważam, że „Dar anomalii” to zła pozycja. Autor naprawdę zgrabnie operuje słowem, przez co książkę czyta się lekko i można płynąć przez kolejne rozdziały, nie odczuwając przy tym znużenia. Dla niektórych pewnie będzie to lektura nieodkładalna, na tak zwane jedno posiedzenie.
Niemniej oczekiwałam, że bardziej zaangażuję się w fabułę i zżyję z głównymi bohaterami, a że tak się nie stało, czuję się odrobinę zawiedziona. Co nie zmienia faktu, że na pewno sięgnę po kolejne księgi. Ta historia ma potencjał i niesie ze sobą powiew świeżości oraz co najmniej kilka niekonwencjonalnych rozwiązań, Zbroszczyk natomiast pisze w sposób przystępny i przyjemny.
Pawle, masz na swoim koncie udany debiut, którego serdecznie Ci gratuluję i czekam na kolejne księgi „Daru anomalii”, po których oczekuję tylko więcej!
„Dar anomalii” to debiutancka książka Pawła Zbroszczyka i moim zdaniem jest to dobra pozycja dla osób, które dopiero planują rozpocząć swoją przygodę z literaturą fantasy. Świat przedstawiony przez autora nie jest skomplikowany, a załączona do książki mapka umożliwia poznawanie kolejnych lokacji wraz z bohaterami, choć zapewniam, pod koniec książki ci wciąż mają wiele do...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-11
Polubiłam się z piórem @agasotor 😊 Książkę "Zamaskowany, zamaskowana" dostałam "w gratisie" do wygranego "Ambarasu od zaraz" i spędziłam z nią bardzo miłe chwile.
Daniel Seler jest nauczycielem języka polskiego oraz niespełnionym pisarzem, który co prawda ma na swoim koncie kilka opublikowanych książek, ale jak dotąd nie osiągnął spektakularnego sukcesu. W pewnym momencie życie tego czterdziestoletniego mężczyzny wali się na łeb, na szyję. Traci pracę i partnerkę, w konsekwencji czego nie ma gdzie się podziać, a powrót do rodziców, którzy nigdy nie pochwalali jego pasji, jaką jest pisanie, ani trochę mu się nie uśmiecha. Tym sposobem Daniel trafia na wyboistą oraz krętą drogę, którą podążamy wraz z nim przez całą powieść i, cholera!, jaka ta podróż była przyjemna!
Nie chcę Wam zdradzać zbyt wiele, żebyście bawili się równie dobrze, jak ja, kiedy sięgniecie po "Zamaskowanego". Niemniej jest to budująca historia, która opowiada o tym, że nigdy nie jest za późno na to, aby spełniać marzenia i co ważniejsze, że absolutnie nie należy ich porzucać po to, aby spełnić cudze oczekiwania. Autorka na prostym przykładzie pokazuje, że szczęście może dać tylko życie w zgodzie ze sobą i swoimi przekonaniami, a naginanie się, aby zadowolić innych, nigdy nie będzie wiązało się ze spełnieniem i zadowoleniem. Niby takie proste i oczywiście, ale teorię nie zawsze tak łatwo przekuć w praktykę, prawda...?
Dodatkowo Aga Sotor ma lekkie i przyjemne pióro, co sprawia, że można płynąć przez lekturę, a dzięki umiejętnie wplecionemu humorowi, naprawdę dobrze się przy tym bawić. Cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z twórczością Agi i mam nadzieję, że nie ominę żadnej książki, która wyjdzie spod jej ręki 😊
Polubiłam się z piórem @agasotor 😊 Książkę "Zamaskowany, zamaskowana" dostałam "w gratisie" do wygranego "Ambarasu od zaraz" i spędziłam z nią bardzo miłe chwile.
Daniel Seler jest nauczycielem języka polskiego oraz niespełnionym pisarzem, który co prawda ma na swoim koncie kilka opublikowanych książek, ale jak dotąd nie osiągnął spektakularnego sukcesu. W pewnym momencie...
2023-03-04
Czy potrafisz określić swój temperament? Jesteś introwertykiem, tak jak ja? Ekstrawertykiem? A może znajdującym się gdzieś po środku ambiwertykiem?
Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po tę książkę dwa lata temu, momentalnie poczułam się ukojona. Nie zapomnę tego uczucia, które trudno opisać prostymi słowami i do czegokolwiek przyrównać, niemniej było to coś, czego w tamtym momencie bardzo potrzebowałam. Jeśli, tak jak ja, jesteście introwertykami w świecie, który wydaje się być stworzony dla ekstrawertyków, być może moglibyście mnie zrozumieć.
Nie przeczytałam wtedy całej książki, ale te ponad sto stron, które dosłownie połknęłam, pomogły mi polubić się z moim introwertyzmem i zrozumieć, że nie powinnam z nim walczyć - że mogę pracować nad swoją osobowością, ale nie zmienię swojego temperamentu. Przeczytanie o tym było naprawdę uwalniające, mimo że już wcześniej identyfikowałam się jako introwertyk.
Dziś postanowiłam jeszcze raz przeczytać, a przede wszystkim dokończyć przerwaną te dwa lata temu lekturę i nie wywarła ona na mnie tak pozytywnego i dojmującego wrażenia. Może tak miało być? Może ta książka miała swój moment w moim życiu te dwa lata temu i właśnie wtedy wyciągnęłam z niej to, co najważniejsze? Myślę, że jest to wielce prawdopodobne. W 𝘚𝘦𝘬𝘳𝘦𝘵𝘯𝘺𝘮 ż𝘺𝘤𝘪𝘶 𝘪𝘯𝘵𝘳𝘰𝘸𝘦𝘳𝘵𝘺𝘬ó𝘸 można znaleźć naprawdę wiele cennych wskazówek, w tym także dla ekstrawertyków, którzy chcieliby lepiej zrozumieć 𝘴𝘸𝘰𝘫𝘦𝘨𝘰 𝘪𝘯𝘵𝘳𝘰𝘸𝘦𝘳𝘵𝘺𝘬𝘢. Autorka porusza wiele aspektów życia codziennego, biorąc je pod lupę i analizując; tłumacząc, dlaczego introwertycy reagują tak, a nie inaczej i jakie mechanizmy są odpowiedzialne za ich zachowania. Było to interesujące, jednak do czasu - poczułam się znużona mniej więcej za połową książki i odniosłam wrażenie, że wałkujemy w koło Macieju ten sam temat 😩 Niemniej wciąż potrafiłam wyciągnąć z tekstu wskazówki i podpisać się imieniem i nazwiskiem pod wieloma zdaniami - tak, to ja, też tak robię!
Jeśli jesteś introwertykiem lub czujesz, że możesz nim być, z całego serducha polecam Ci sięgnąć po tę lekturę 🩷 Jeśli jesteś ekstrawertykiem i chcesz zrozumieć, dlaczego Twój partner/przyjaciel/współpracownik/rodzic/znajomy (niepotrzebne skreślić) potrzebuję tak dużo czasu dla siebie i nie jest duszą towarzystwa, również jest to dla Ciebie pozycja obowiązkowa.
Uwaga❗ W tym miejscu chciałabym poruszyć jedną istotną kwestię. 𝗡𝗶𝗲 𝗺𝘆𝗹𝗺𝘆 𝗶𝗻𝘁𝗿𝗼𝘄𝗲𝗿𝘀𝗷𝗶 𝘇 𝗳𝗼𝗯𝗶𝗮𝗺𝗶 𝘀𝗽𝗼ł𝗲𝗰𝘇𝗻𝘆𝗺𝗶. Jeśli na samą myśl o interakcji z ludźmi odczuwasz lęk lub doświadczasz paniki, zgłoś się po profesjonalną pomoc. Nie ma takiej rzeczy, nad którą nie można pracować, tylko nie zawsze da się to zrobić samemu, a proszenie o pomoc nie jest powodem do wstydu.
Czy potrafisz określić swój temperament? Jesteś introwertykiem, tak jak ja? Ekstrawertykiem? A może znajdującym się gdzieś po środku ambiwertykiem?
Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po tę książkę dwa lata temu, momentalnie poczułam się ukojona. Nie zapomnę tego uczucia, które trudno opisać prostymi słowami i do czegokolwiek przyrównać, niemniej było to coś,...
2023-03-11
𝘒𝘢𝘵𝘢𝘴𝘵𝘳𝘰𝘧𝘢 to bezpośrednia kontynuacja książki 𝘈𝘮𝘣𝘢𝘳𝘢𝘴 𝘰𝘥 𝘻𝘢𝘳𝘢𝘻, której recenzję również możecie znaleźć na moim profilu. Jeśli jednakże nie znacie pierwszej części przygód niesamowitego duetu, który tworzą Janina oraz Roma (#teamroma), myślę, że także doskonale poradzicie sobie z lekturą. Czy jednocześnie niczego nie tracicie? Tego napisać nie mogę, ponieważ przygody Janiny, Romy oraz ich bliskich są warte przeczytania każdej strony!
𝘒𝘢𝘵𝘢𝘴𝘵𝘳𝘰𝘧𝘢 zaserwowana czytelnikom przez Agę Sotor to jedyny kataklizm, na jaki się godzę i któremu z ochotą się poddam. Jeśli mam zginąć, to tylko od śmiertelnej dawki humoru, jakiego w 𝘒𝘢𝘵𝘢𝘴𝘵𝘳𝘰𝘧𝘪𝘦 nie brakuje, o ile wcześniej nie wyzionę ducha podczas szaleńczego biegu za pędzącą na łeb, na szyję fabułą. Tak jak pióro Agi ani na sekundę nie zwolniło podczas pisania 𝘒𝘢𝘵𝘢𝘴𝘵𝘳𝘰𝘧𝘺, tak i mój wzrok skakał po kolejnych zdaniach, ponieważ bardzo chciałam wiedzieć, co będzie dalej!
Ale, wracając do meritum, w 𝘒𝘢𝘵𝘢𝘴𝘵𝘳𝘰𝘧𝘪𝘦 towarzyszymy młodszej z sióstr Wiśniewskich, Alicji, i choć pod względem usposobienia bliżej mi do Kingi, to większą sympatią zapałałam do 𝘔𝘢ł𝘦𝘫. To właśnie wokół jej osoby zbudowana jest fabuła, w której nie brakuje również ukochanych przez czytelników Janiny oraz Romy. Tak jak w 𝘈𝘮𝘣𝘢𝘳𝘢𝘴𝘪𝘦 to one wysunęły się na pierwszy plan, tak odnoszę wrażenie, że w 𝘒𝘢𝘵𝘢𝘴𝘵𝘳𝘰𝘧𝘪𝘦 Aga oddała więcej miejsca Alicji i nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba. Jak to mówią, krew nie woda! Co widać bardzo dobrze, kiedy pierwsze skrzypce grają Alicja oraz Roma.
Z przyjemnością znalazłam się pośród znanych mi bohaterów i zanurzyłam się w ich świecie - poczułam się poniekąd tak, jakbym wróciła do domu. Głośnego, pełnego chaosu, a przy tym jednak niesamowicie ciepłego 🩷 Nieśmiało mogę stwierdzić, że 𝘒𝘢𝘵𝘢𝘴𝘵𝘳𝘰𝘧𝘢 podoba mi się nawet bardziej niż 𝘈𝘮𝘣𝘢𝘳𝘢𝘴 🤭 Jeśli istnieje klątwą drugiego tomu, to na pewno nikt nie rzucił jej na Agę Sotor.
𝘒𝘢𝘵𝘢𝘴𝘵𝘳𝘰𝘧𝘢 to bezpośrednia kontynuacja książki 𝘈𝘮𝘣𝘢𝘳𝘢𝘴 𝘰𝘥 𝘻𝘢𝘳𝘢𝘻, której recenzję również możecie znaleźć na moim profilu. Jeśli jednakże nie znacie pierwszej części przygód niesamowitego duetu, który tworzą Janina oraz Roma (#teamroma), myślę, że także doskonale poradzicie sobie z lekturą. Czy jednocześnie niczego nie tracicie? Tego napisać nie mogę, ponieważ przygody...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-25
Początkowo nie planowałam wstawiać recenzji tej książki, ale szybko przekonałam się, że jest to pozycja, którą powinien poznać każdy opiekun psa bądź kota.
O tym, że żywienie jest ważnym aspektem życia wpływającym na zdrowie człowieka wiemy już od dawna. Dlaczego więc w przypadku zwierząt miałoby być inaczej? Odpowiednia dieta, dopasowana do potrzeb danego gatunku stanowi profilaktykę dla wielu chorób, co bezpośrednio przekłada się na zwiększenie długości życia zwierzęcia, a któż z nas nie chciałby, aby jego pupil towarzyszył mu jak najdłużej?
W swojej książce Agnieszka Cholewiak-Góralczyk, technik weterynarii zajmująca się dietetycznym prowadzeniem psów i kotów opowiada, co skłoniło ją do porzucenia wspinaczki po drabince w korpo-świecie na rzecz rozwinięcia swojej pasji, jaką okazało się żywienie zwierząt. W każdym rozdziale Pani Agnieszka prowadzi opiekuna przez skomplikowany świat dietetyki z pewnością i przekonaniem, mocno trzymając go za rękę, przez co bez zawahania podążyłam za jej wskazówkami.
Książka 𝘕𝘪𝘦 𝘥𝘭𝘢 𝘱𝘴𝘢 (𝘪 𝘬𝘰𝘵𝘢) 𝘬𝘪𝘦ł𝘣𝘢𝘴𝘢 to skondensowana dawka wiedzy i jeśli ktoś, tak jak ja, nie ma podstaw, aby samodzielnie przekopać się przez materiały dostępne w sieci, a chciałby zacząć lepiej żywic swojego kota/psa, to w pierwszej kolejności powinien sięgnąć po tę pozycję. Pani Agnieszka oddała w ręce opiekunów narzędzie, które pozwala na zdobycie podstawowej wiedzy, wdrożenie zmian i wybranie modelu żywienia, który będzie korzystny i satysfakcjonujący zarówno dla zwierzęcia, jak i samego opiekuna.
Po tej lekturze czuję się podekscytowana - wiem, jak dokonywać lepszych wyborów żywieniowych dla mojego kota i nie mogę się doczekać, kiedy zaopiekuję się nim jeszcze bardziej, a to za pomocą właściwej diety 😻
Początkowo nie planowałam wstawiać recenzji tej książki, ale szybko przekonałam się, że jest to pozycja, którą powinien poznać każdy opiekun psa bądź kota.
O tym, że żywienie jest ważnym aspektem życia wpływającym na zdrowie człowieka wiemy już od dawna. Dlaczego więc w przypadku zwierząt miałoby być inaczej? Odpowiednia dieta, dopasowana do potrzeb danego gatunku stanowi...
2022-12-31
"Potłuczona filiżanka" autorstwa @annakasiuk_author to kolejna książka, którą miałam przyjemność przeczytać dzięki wygranej podczas relacji live "Dlaczemu pisze", organizowanej przez wydawnictwo @_dlaczemu
Podobnie jak @agasotor kupiła mnie podczas swojego wywiadu i wiedziałam, że muszę sięgnąć po "Ambaras", tak @annakasiuk_author trafiła wprost do mojego wnętrza, a opowieść o tym, jak wyglądał research przed napisaniem "Potłuczonej filiżanki" sprawiła, że koniecznie chciałam sięgnąć po tę pozycję. Jeśli jesteście ciekawi tego researchu, zapraszam Was do odsłuchania wywiadu z autorką, który znajdziecie zapisany na profilu @_dlaczemu
Główną bohaterką powieści jest Sonia, dwudziestojednoletnia studentka chorująca na schizofrenię i to właśnie jej choroba stanowi trzon przedstawionej w książce historii, wokół którego zbudowani są zarówno wszyscy bohaterowie, jak i wątki. Tyle samo uwagi co Sonii, autorka poświęca także jej matce, Magdzie - lekarce pracującej na oddziale dziecięcym szpitala psychiatrycznego. Magda podjęła decyzję o samodzielnym leczeniu córki, jednakże czy słuszną?
W "Potłuczonej filiżance" dominuje ukazanie dynamicznej relacji córki z matką oraz matki z córką, ponieważ wydaje się, że relacja ta nie działa w obydwie strony tak samo. Jednocześnie ojciec Sonii zostaje zepchnięty na margines, lecz kiedy Anna Kasiuk słusznie oddaje mu głos, okazuje się, że jest to głos rozsądku. Wątek Piotra, ojca głównej bohaterki, z pewnych względów poruszył mnie najbardziej.
Tej książki nie można opisać zwięźle. Relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami są wielowymiarowe i oddziałują na siebie nawzajem, przez co rodzina Sonii wraz z towarzyszącymi jej bliskimi tworzy swego rodzaju system naczyń połączonych, w którym jednakże woda przelewa się wbrew przewidywaniom i prawom fizyki.
Anna Kasiuk pisze, że schizofrenik jest jak potłuczona filiżanka. Ja pokusiłabym się o poszerzenie tej definicji i objęcie nią całej rodziny, z chorym na czele. Ponieważ kiedy ta filiżanka upadnie i rozpryśnie się na ostre kawałki, owszem, można ją posklejać, kalecząc przy tym palce, ale już nie sposób odwzorować pierwotnego kształtu, a pęknięcia... będą zawsze widoczne.
"Potłuczona filiżanka" autorstwa @annakasiuk_author to kolejna książka, którą miałam przyjemność przeczytać dzięki wygranej podczas relacji live "Dlaczemu pisze", organizowanej przez wydawnictwo @_dlaczemu
Podobnie jak @agasotor kupiła mnie podczas swojego wywiadu i wiedziałam, że muszę sięgnąć po "Ambaras", tak @annakasiuk_author trafiła wprost do mojego wnętrza, a...
2022-12-29
"Ambaras od zaraz" autorstwa @agasotor wygrałam podczas wywiadu prowadzonego na profilu @_dlaczemu, za co, korzystając z okazji, raz jeszcze dziękuję 🥰
Przyznam szczerze, że dopóki nie usłyszałam Agi na żywo, nie planowałam przeczytania "Ambarasu". Zawsze kręciłam się wokół innych gatunków niż komedia i ta była daleko na mojej liście czytelniczych zainteresowań... Niemniej Aga okazała się tak ciepłą i mądrą osobą, że z miejsca mnie oczarowała i postanowiłam, że muszę, ale to muszę przeczytać książkę, która wyszła spod ręki kobiety, która przekonała mnie do siebie w mgnieniu oka! Stąd byłam tym bardziej mile zaskoczona, kiedy po zakończeniu relacji live okazało się, że "Ambaras od zaraz" trafi właśnie w moje ręce 😍
Musiałam dać tej lekturze czas. Nie od razu się wciągnęłam i wydaje mi się, że musiałam ostrożnie zbadać nowy dla mnie grunt, a kiedy okazało się, że ten jest całkiem stabilny, puściłam się biegiem przez kolejne strony, byle tylko nadążyć za Romą i Janiną, a uwierzcie mi, tej dwójce siedemdziesięciolatek naprawdę trudno dotrzymać kroku 😉
Początkowo pałające do siebie niechęcią kobiety w końcu łączy wspólny cel, jakim jest wyswatanie ich wnuczki, Kingi, trzydziestolatki pochłoniętej robieniem kariery w korporacji o wdzięcznej nazwie XD. Bezkompromisowa Roma i zachowawcza Janina tworzą nietuzinkowy duet, który nie raz i nie dwa sprawi, że parskniecie śmiechem i z niedowierzaniem pokręcicie głową.
Ale! W przerwach od ocierania łez wyciśniętych rozbawieniem, podczas czytania "Ambarasu" można też znaleźć czas na refleksję i zwrócić uwagę na kilka prostych prawd sprytnie przemyconych pomiędzy wierszami. Jedna z nich głosi, że praca jest w życiu ważna, ale na pewno nie najważniejsza i absolutnie nie można poświęcać dla niej życia prywatnego. O czym na nowo przypomniałam sobie pod koniec zeszłego roku 😉 A co jeszcze znajdziecie w "Ambarasie" pod warstwą dobrego humoru, przekonacie się sami, jeśli sięgnięcie po tę książkę 😉
Tym bardziej, że już na początku lutego ukaże się drugi tom "Do katastrofy jeden krok", więc będziecie mogli być na bieżąco! Ja na pewno po niego sięgnę ☺️
"Ambaras od zaraz" autorstwa @agasotor wygrałam podczas wywiadu prowadzonego na profilu @_dlaczemu, za co, korzystając z okazji, raz jeszcze dziękuję 🥰
Przyznam szczerze, że dopóki nie usłyszałam Agi na żywo, nie planowałam przeczytania "Ambarasu". Zawsze kręciłam się wokół innych gatunków niż komedia i ta była daleko na mojej liście czytelniczych zainteresowań... Niemniej...
2022-09-30
„Niepokonane” autorstwa Kamerona znalazły się w mojej biblioteczce w szczególny sposób, ponieważ otrzymałam je w prezencie od przyjaciółki 💗 Uznałam, że właśnie z tej okazji pokuszę się o napisanie recenzji.
„Niepokonane” to całkiem sympatyczna lektura, jeśli przymknąć oko na niektóre aspekty książki. Opowieść o czterech przyjaciółkach, diametralnie różniących się od siebie zarówno charakterem, jak i wyglądem, rozwija się dynamicznie między innymi ze względu na to, że tło historii stanowi wątek kryminalny – swoją drogą, ciekawie zakończony. Sylwia, Marta, Kaja oraz Loveth starają się rozwiązać sprawę zagadkowej śmierci męża Sylwii i jednocześnie borykają się z własnymi problemami, co pozwala czytelnikowi na utożsamianie się z bohaterkami powieści. Szczególnie sympatyzowałam z Kają, doszukawszy się w niej cech, które sama posiadam, nawet jeśli dostrzeżenie kilku z nich wywołało we mnie dyskomfort – człowiek pracuje nad sobą całe życie, prawda?
Co z wspomnianym przymykaniem oka? Przyznam, że niektóre poczynania głównych bohaterek były dla mnie nie tyle nawet zaskakujące, co irracjonalne – we współczesnym świecie wiele rzeczy po prostu by nie przeszło, a jeśli już, spotkałyby się one z natychmiastowymi konsekwencjami. W „Niepokonanych” na porządku dziennym są zarówno nielegalny wyścig samochodowy po mieście, wywołanie fałszywego alarmu bombowego, jak i doszczętne spalenie domu należącego do kochanki męża. Pewnie, wypadki chodzą po ludziach, ale nie wyobrażam sobie decydowania się na żaden z tych kroków w obliczu akurat tych problemów, które musiały zostać rozwiązane.
Co by się nie działo, Sylwia, Marta, Kaja oraz Loveth razem stawiają czoła przeciwnościom losu i patrząc na to, co spotkało każdą z kobiet, rzeczywiście są one niepokonane. Myślę, że właśnie o tym należy pamiętać – niezależnie od tego, co się nam przytrafi, niezależnie od kłód rzucanych pod nasze nogi, świat nie skończy się z dnia na dzień, a kobieca siła, szczególnie ta poparta przyjaźnią, sprawia, że zawsze staniemy do walki. O nasze marzenia i cele, o naszych bliskich. A przede wszystkim o siebie.
„Niepokonane” autorstwa Kamerona znalazły się w mojej biblioteczce w szczególny sposób, ponieważ otrzymałam je w prezencie od przyjaciółki 💗 Uznałam, że właśnie z tej okazji pokuszę się o napisanie recenzji.
„Niepokonane” to całkiem sympatyczna lektura, jeśli przymknąć oko na niektóre aspekty książki. Opowieść o czterech przyjaciółkach, diametralnie różniących się od...
2022-04-07
2022-03-14
Krew Niewinnych to drugi tom Hierarchii Magii i nie jestem pewna moich odczuć względem tego cyklu. Porzuciłam tę książkę po około dwustu stronach na rzecz innych, co – o ile pamięć mnie nie myli – dotąd mi się nie przytrafiło. Niemniej kiedy wróciłam do lektury, poszło mi już całkiem sprawnie. Zatem, o co chodzi?
Już podczas czytania pierwszego tomu miałam wrażenie, że czegoś mi brakuje i tym czymś były emocje. Wrażenie to nie do końca zatarło się w Krwi Niewinnych, ale bez wątpienia było lepiej i Caldan przestał być kalkulującą chłodno maszyną. Toczące go wątpliwości oraz niemoc wobec niektórych, dotykających go problemów sprawiły, że automatycznie stał się dla mnie bardziej ludzki, a tym samym łatwiej było mi z nim sympatyzować oraz mu kibicować.
Wciąż jednak nie potrafię całą sobą wsiąknąć w wykreowany przez autora świat. Tak jak zazwyczaj zanurzam się w lekturze, tak w tym przypadku odnoszę wrażenie, że stoję z boku i jestem wyłącznie biernym obserwatorem. Jednocześnie z zainteresowaniem śledzę rozwój wydarzeń i podoba mi się, jak wraz z rozwojem umiejętności Cladana mam okazję lepiej poznać ten nietuzinkowy system magiczny, będący połączeniem czarów oraz rzemiosła.
Moja „bierność” powoduje, że nie bardzo wiem, co więcej mogłabym napisać Wam o Krwi Niewinnych. Nie bez powodu w moim biogramie znajduje się sformułowanie „z uczuciem o książkach” – kiedy czytam, w mojej wyobraźni rysują się obrazy, a przez serce przewalają się adekwatne do wydarzeń ze stron książki emocje. Nigdy nie wystarczało mi, że powieść napisana jest poprawnie pod względem językowym oraz że autor pokusił się o ciekawe rozwiązania, czy to fabularne, czy to podczas kreowania świata. Kiedy sięgam po daną książkę, chcę być przez nią wywrócona na lewą stronę, chcę nie móc się po niej pozbierać i cierpieć katusze książkowego kaca. Ani Tygiel Dusz, ani Krew Niewinnych mi tego nie dały.
I bynajmniej nie ma w tym niczego złego. Nie twierdzę, że przez to Krew Niewinnych jest złą książką. Przeciwnie, uważam, że pod wieloma względami to bardzo dobra pozycja. Jedynym, czego zabrakło, to chemia pomiędzy mną, a piórem autora i nie jest to niczyja wina. Po prostu, samo życie. Nie jest to też powód, abym porzuciła tę serię. Absolutnie nie!
Chcę wiedzieć, do czego doprowadzi zawiązany przez Hogana splot wydarzeń. Chcę wiedzieć, kim dokładnie są poszczególni bohaterowie, których umiejętności i pochodzenie wciąż nie zostały do końca wyjaśnione. Chcę wiedzieć, dokąd i jak daleko Caldan zawędruje obraną przez siebie, pełną zakrętów i wzniesień ścieżką. A że podejdę do tego na spokojnie i z chłodną głową – cóż, jakoś to przeboleję 🙃
Krew Niewinnych to drugi tom Hierarchii Magii i nie jestem pewna moich odczuć względem tego cyklu. Porzuciłam tę książkę po około dwustu stronach na rzecz innych, co – o ile pamięć mnie nie myli – dotąd mi się nie przytrafiło. Niemniej kiedy wróciłam do lektury, poszło mi już całkiem sprawnie. Zatem, o co chodzi?
więcej Pokaż mimo toJuż podczas czytania pierwszego tomu miałam wrażenie, że...