-
ArtykułySEXEDPL poleca: najlepsze audiobooki (nie tylko) o seksie w StorytelLubimyCzytać1
-
ArtykułyTom Bombadil wreszcie na ekranie, nowi „Bridgertonowie”, a „Sherlock Holmes 3” jednak powstanie?Konrad Wrzesiński2
-
Artykuły„Dzięki książkom można prawdziwie marzyć”. Weź udział w akcji recenzenckiej „Kiss cam”Sonia Miniewicz4
-
Artykuły„Co dalej, palenie książek?”. Jak Rosja usuwa książki krytyczne wobec władzyKonrad Wrzesiński37
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2017-01-29
2016-06-05
Świat jaki do tej pory znali się kończy. Mgły przestały być sprzymierzeńcem – zaczynają zabijać, ziemią wstrząsają coraz silniejsze trzęsienia, góry popielne wypluwają popiół ze wzmożoną siłą, lawa zalewa okoliczne osady. Czy istnieje szansa na ratunek?
Vin pragnęła uratować świat, była przeświadczona, że jest Bohaterem Wieków niosącym wyzwolenie. Z tym przekonaniem udała się do Studni Wstąpienia w nadziei, że uda jej się uzyskać odpowiedzi na nurtujące ją pytania, ale w ostateczności doprowadziła do uwolnienia siły drzemiącej w Studni. Zniszczenie w końcu odzyskał swobodę i nie spocznie dopóki nie doprowadzi do upadku ludzkości.
Aczkolwiek Zrodzona z Mgły nie zamierza się poddać. Z pomocą Elenda oraz pozostałych członków ekipy są gotowi zapłacić każdą cenę, aby pokonać boska istotę. Ich pierwszym postanowieniem jest zagwarantowanie wyżywienia i bezpieczeństwa obywatelom Imperium, w tym celu postanawiają zdobyć kilka miast, w których jaskiniach znajdują się zapasy pozostawione przez Ostatniego Imperatora. Ich kolejnym celem jest miasto Fadrex, rządzone przez Yomena, który nie zamierza oddać go bez walki…
Muszę wspomnieć o kilku bohaterach, którzy zasługują na uwagę. Pierwszym z nich jest Spook, którego mieliśmy okazję poznać w pierwszym tomie. Cynooki, który nie odgrywał istotnej roli w ekipie Kelsiera, był chłopcem na posyłki i zwiadowcą. Jednak Spook pragnął czegoś więcej, pragnął mieć istotną rolę w całym przedsięwzięciu, pragnął coś znaczyć. Sanderson postanowił dać mu szansę. W „Bohaterze Wieków” nie pojawia się zbyt wiele nowych postaci. Jedną z nich jest wspomniany wcześniej Yomen. Obligator władający Fadrex – człowiek niezwykle inteligentny i przebiegły. Kolejną osobą wartą uwagi jest Quellion, który włada miastem Północnego Dominium – Urteau. Zagorzały wyznawca religii Ocalałego, który postanowił oczyścić ulice swojego królestwa ze szlachetnie urodzonych.
Jednym z najbardziej nurtujących zagadnień w tej serii były kwestie związane z tajemniczymi istotami: kolossami, kandra oraz inkwizytorami. W drugim tomie autor troszeczkę nam wyjaśnił, ale w „Bohaterze wieków” odkrywa wszystkie sekrety. Jaka była geneza ich powstania? To jak autor sobie wszystko opracował zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wydaje mi się, że nic nie pozostawił przypadkowi - wszystko zostało obmyślone od początku do końca. Kolejną kwestią są metale i trzy rodzaje magii: allomancja, feruchemia i hemalurgia. W moim mniemaniu autor jest mistrzem w tworzeniu nietuzinkowych systemów magicznych. Według mnie tej serii nie brakuję absolutnie niczego. Mamy tu tajemnice, które autor zgrabnie połączył, splótł ze sobą wiele wątków, nawet tych, które na pierwszy rzut oka wydały się mało istotne. W tym tomie podobnie jak w drugim, Sanderson duży nacisk kładł na taktykę wojenną, kwestie polityczne oraz teologiczne, ale nie brakuje tutaj miłości, oddania, bólu po stracie oraz takiej ludzkiej niepewności oraz zwątpienia.
Co do zakończenia, to muszę przyznać, że tego się nie spodziewałam. Kiedy przeczytałam ostatnią stronę siedziałam jak sparaliżowana. Zastanawiałam się: ale jak to? Nie zrozumcie mnie źle, bo zakończenie było niesamowite! Określiłabym je mianem - "spektakularnego majstersztyku”. Miało wydźwięk słodko-gorzki. Gdyby autor zdecydował na całkowicie szczęśliwe zwieńczenie tej historii, na pewno nie byłabym zachwycona, a tak było ono emocjonalne do granic możliwości, świetnie wyważone, co nie zmienia faktu, że moje serce zostało złamane.
Nie pozostaje mi nic innego, jak udać się w podróż w czasie, trzysta lat do przodu, tym samym pożegnać się z dotychczasowymi bohaterami i poznać nowych. Niewątpliwie zrobię to z ogromnym bólem serca, ale z drugiej strony wierzę, że Brandon Sanderson mnie nie zawiedzie...
*** Więcej na: www.houseofreaders.blogspot.com ***
Świat jaki do tej pory znali się kończy. Mgły przestały być sprzymierzeńcem – zaczynają zabijać, ziemią wstrząsają coraz silniejsze trzęsienia, góry popielne wypluwają popiół ze wzmożoną siłą, lawa zalewa okoliczne osady. Czy istnieje szansa na ratunek?
Vin pragnęła uratować świat, była przeświadczona, że jest Bohaterem Wieków niosącym wyzwolenie. Z tym przekonaniem udała...
2021-06-29
2024-04-02
2014-07-07
Swoją przygodę z prozą Brandona Sandersona zaczęłam właśnie od „Drogi królów”. Przypadkiem trafiłam na opis tej książki w zapowiedziach wydawniczych i przepadłam. Całą sobą czułam, że to coś dla mnie i odliczałam dni do jej premiery i momentu, kiedy w końcu trafi w moje ręce. Jeszcze nigdy tak mocno nie nakręciłam się na żadną książkę. Jeśli wierzycie w znaki od losu, to to było jak piorun trafiający prosto w czoło. Ta książka sprawiła, że musiałam zastanowić się nad moim dotychczasowym sposobem oceniania. Zapoczątkowała nawałnicę obniżania ocen wśród książek fantasy, bo jak jakaś książka mogła wcześniej otrzymać ocenę 10, czyli taką samą jak pierwszy tom ABŚ? „Drodze królów” nic nie mogło dorównać. Ta powieść to fenomen.
Jeśli od tej recenzji oczekujecie jakichś słów krytyki, to ostrzegam, że się nie doczekacie. To nie tego typu opinia. Tutaj będzie sam zachwyt i pieśni pochwalne nad geniuszem Sandersona. Temu panu powinno stawiać się pomniki.
Ok, bo poniosły mnie emocje. Pierwszy raz po tę powieść sięgnęłam w 2014 roku, a ostatnio jako, że niedawno była premiera trzeciego tomu postanowiłam, że muszę sobie odświeżyć fabułę (i przy okazji podzielić się z Wami moimi odczuciami). Zastanawiałam się, czy tym razem moje wrażenia będą inne? Może już nie będzie tylu emocji i intensywnych doznań? W końcu już znam przebieg fabuły. No cóż… nic z tego. Mam wrażenie, że to jest książka, która za każdym razem otworzy przed nami coś innego. Tyle w niej tajemnic i nieodkrytych powiązań. W „Drodze królów” trafiamy do Rosharu, jednego z jedenastu planet składających się na Cosmere. Monumentalność świata stworzonego przez Sandersona może przytłoczyć, ale i zachwycić.
Cały cykl składać się będzie z dziesięciu tomów (w partiach po 5). Każda część poświęcona będzie innemu bohaterowi. Co to znaczy? Oprócz bieżącej akcji nie zabraknie retrospekcji. I takim sposobem w pierwszym tomie skupiamy się na Kaladinie – jego teraźniejszości oraz przeszłości. Młody mężczyzna trafia do wojska, gdzie zostaje dotkliwie zdradzony i napiętnowany jako niewolnik. Wraz z karawaną pełną podobnych wyrzutków jak on, podąża na wschód, na Strzaskane równiny – w sam środek konfliktu, gdzie alethyjscy żołnierze od sześciu lat walczą z Parshendimi – ludem, który stoi za zabójstwem ich króla. Kaladin pragnął się tam znaleźć jako żołnierz. Wierzył, że spotka tam honorowych jasnookich, a nie zdrajców jak do tej pory. Na pewno nie spodziewał się, że zostanie zmuszony do służenia jednemu arcyksięciu jako mostowy. Mozolna praca przy ich dźwiganiu równa się skazaniu na śmierć.
Autor skupia się też na trzech innych postaciach. Pierwszą z nich jest Shallan z Jah Keved, która wyruszyła w długą podróż w poszukiwaniu królewskiej córki Jasnah. W jakim celu? Pragnie uratować swój ród przed upadkiem, a w tym celu musi stać się złodziejką i okraść najbardziej wpływową kobietę w królestwie. Drugi jest Delinar – brat zmarłego króla. Arcyksiążę wokół którego krążą niewygodne plotki jakoby podupadał na zdrowiu, a nawet wariował. Każda arcyburza oznacza dla niego kolejną wizję. Kto je przesyła? Natomiast trzecim bohaterem jest Szeth-syn-syn-Vallano, czyli moja ulubiona postać z całej książki. Zabójca z Shonovaru, który wbrew sobie zmuszany jest do zabijania i siania zamętu. Jest pionkiem w rękach możnych i wpływowych. Z wszystkich postaci, rozdziałów z jego perspektywy jest najmniej, ale są niezwykle dynamiczne. Jego pojawienie zwiastuje masę trupów i wypalonych oczu.
Przejdźmy do tego co równie ważne i istotne, czyli świata przedstawionego. Autor podszedł do wszystkich elementów z niesamowitą pieczołowitością. Waluta, uzbrojenie, religia, fauna, flora, rasy ludzi - wszystkie te elementy zostały stworzone od zera. Nie mogłabym zapomnieć o magii. Wiąże się ona z Burzowym Światłem oraz kulami (klejnotami). Bardzo istotne są również fabriale, które posiadają zdolność dusznikowania (transformacji) – w zależności od układu klejnotów mogą przekształcić na przykład kamień w żywność. Możliwości są prawie nieograniczone. Kolejnym elementem są Ostrza Odprysku oraz Pancerze Odprysku (zwiększają siłę, wytrzymałość oraz szybkość). Ten pierwszy pojawia się na wezwanie, a drugi jest wspomagany przez Burzowe Światło. Można zostać pełnym Odpryskowym lub posiadać tylko Pancerz lub Ostrze. Nie brakuje tutaj tajemniczej historii a nawet mitów dotyczących Świetlistych Rycerzy i ich Odstępstwa. Książkę wzbogacają liczne mapy Rosharu, Strzaskanych Równin, obozów oraz przepiękne ilustracje przedstawiające oryginalną faunę i florę. Dzięki temu wiemy jak wyglądają skałopąki, łupkokora, węgorze niebieskie czy chulle. Nie ma sensu więcej opisywać, bo z tej recenzji wyszłaby epopeja, a i tak rozrasta się w przerażającym tempie. Tak to jest pisać recenzję o książce, którą się kocha. Wtedy nie ma czegoś takiego jak umiar.
Wiele osób nie potrafi wskazać tylko jednej ulubionej książki. U mnie po przeczytaniu „Drogi królów” się to zmieniło. Pozycja ta bez dwóch zdań znajduje się na najwyższym stopniu mojego prywatnego podium. Komu mogłabym ją polecić? Według mnie powinien poznać ją każdy fan fantastyki. Niewątpliwie jest po pozycja wymagająca, wielowątkowa, ale gwarantuje, że będziecie mieć olbrzymią satysfakcję z lektury. Poza tym apeluje: nie przejmuje się jej gabarytami przywodzącymi na myśl cegłę gotową powalić każdego, bo jest to powieść, od której nie można się odkleić. Za pierwszym podejściem łyknęłam ją w 5 dni, bo gdy jej nie czytałam, cały czas miałam ją gdzieś z tyłu głowy, a gdy akurat pochłaniałam, w dziwny sposób przyklejała się do moich rąk i zapominałam o bożym świecie. Wciąga niczym ruchome piaski. Dajcie jej szansę. Z pewnością się nie rozczarujecie!
Swoją przygodę z prozą Brandona Sandersona zaczęłam właśnie od „Drogi królów”. Przypadkiem trafiłam na opis tej książki w zapowiedziach wydawniczych i przepadłam. Całą sobą czułam, że to coś dla mnie i odliczałam dni do jej premiery i momentu, kiedy w końcu trafi w moje ręce. Jeszcze nigdy tak mocno nie nakręciłam się na żadną książkę. Jeśli wierzycie w znaki od losu, to to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-06
2017-02-07
Feyra ocaliła Prythian przed bezwzględną Amaranthą. Zyskała nieśmiertelność i niebezpieczne moce, ale opłaciła je niewyobrażalnym cierpieniem i teraz, mimo iż znajduje się w bezpiecznym miejscu na Dworze Wiosny w ramionach ukochanego, planując wspólny ślub, nie może zaznać spokoju. Tamlin jest gotowy dać jej wszystko – drogocenną biżuterię, piękne stroje, ale zabiera jej jedną najistotniejszą rzecz – wolność i swobodę. Feyra nie może opuszczać pałacu bez odpowiedniej asysty. Czuje, że się dusi. Ile jeszcze wytrzyma? Czy drzemiące w niej moce dadzą o sobie znać? A jakby tego było mało, ciąży na niej brzemię… umowa zawarta z księciem Dworu Nocy, który w każdej chwili może upomnieć się o swoje i zabrać Feye do swojego pałacu…
Zanim sięgnęłam po tę książkę miałam wielkie obawy. Czy sprosta moim gargantuicznym oczekiwaniom? Czy dorówna świetnej poprzedniczce? A przede wszystkim: czy spodoba mi się wątek romantyczny? Nie ukrywam, że wizja Feyry w ramionach Rhysa niezbyt mi się uśmiechała. I nie zrozumcie mnie źle, kocham tego zarozumiałego faceta, a raczej fae, ale nie lubię takiego przeskakiwania z kwiatka na kwiatek. Jest to miłość typu: dzisiaj kocham tego, a za dwa miesiące tamtego. Strasznie mnie to denerwuje. Bałam się, że będę miała powtórkę z rozrywki i że autorka zrobi podobnie, jak w „Szklanym tronie” – mężczyznę, który wcześniej jawił się jako kopalnia cnót i wszelkich doskonałości, nagle całkowicie oczerni i znieważy, aby dać bohaterce możliwość (bez większego poczucia winy) wpaść w ramiona kolejnego wybranka - w przypadku Celaeny nie do końca jej wyszło. Aczkolwiek „Dwór mgieł i furii”, to całkowicie inna bajka.
Praktycznie przez większą część książki w ogóle nie mamy wątku romantycznego. Skupiamy się na innych istotniejszych rzeczach, jak chociażby uratowanie Prythaniu przed bezwzględnym królu zza morza. Czyż to nie wystarczający powód, aby wszelkie romantyczne uniesienia odstawić w kąt? Zdecydowanie! Muszę przyznać, ze strasznie mi się podobało, jak autorka wszystko rozegrała. Powolutku, bez z błędnego przyśpieszania i mimo iż z reguły jestem cięta na wszelkie wątki romantyczne, to tutaj byłam zachwycona. Kocham to, że na początku ich wzajemnej relacji było trochę skakania sobie do oczu, dogryzania, ciętych ripost. Po długim czasie pojawiły się rozmowy od sera, szczere zaufanie, a na koniec wybuchła nieokiełznana namiętność. Scen erotycznych było całkiem sporo – na pewno więcej niż w pierwszym tomie, więc przestrzegam młodsze czytelniczki.
Bohaterowie to cud, miód, maliny i orzeszki… Rhys… Rhysand… Kocham tego pana! Darzyłam go sympatią już w trakcie czytania pierwszego tomu, ale to pikuś w porównaniu z drugim. To jak ukazała go autorka, jako aroganckiego, bezczelnego, apodyktycznego i mrocznego księcia, to tylko kropla w morzu. Jak się okazuję Rhys ma inne oblicze. Potrafi być niezwykle wrażliwy, uczuciowy i ofiarny. Dba o swoich poddanych i jest gotowy poświęcić własne życie, by dać im bezpieczeństwo i szczęście. Oba te wizerunki współgrają obok siebie, ale tylko najbliżsi przyjaciele wiedzą o istnieniu tego drugiego. Najlepsze jest to, że mimo iż poznajemy to bardziej ludzkie oblicze Rhysa, to z biegiem czasu absolutnie nic nie traci ze swojej charyzmy. Bałam się, że z czasem straci na charakterze, ale na szczęście dalej był nieznośny i pewny siebie! Kocham to! Natomiast Feyra w drugim tomie… rozkwita. Staje się zdecydowaną kobietą gotową walczyć o szczęście swoje oraz swoich najbliższych. Jest jak lwica. Obserwowanie tej transformacji było niezwykle satysfakcjonujące. A teraz przedstawiam wam czwórkę wspaniałych - Azriela, Mor, Kasjana i Armenę, czyli paczkę księcia Dworu Nocy. Nieśmiertelni fae, którzy przeżyli niejedno, , a razem z Rhysem tworzą piekielnie wybuchowy team. Na pierwszy rzut oka wydają się niesamowicie niedopasowani. Każdy ma inny temperament, kłótnie wybuchają na każdym kroku, ale więź między nimi jest niezaprzeczalna i równie nieśmiertelna jak ich ciała.
Akcja „Dworu mgieł i furii” nie może poszczycić się wieloma zwrotami akcji, co nie znaczy, że książka była nudna, po prostu przez większą część podążała utartym szlakiem. Było kilka wydarzeń, które powodowały szybsze bicie serca, czy nagły wzrost ciśnienia we krwi, ale te sceny nie miały większego wpływu na przebieg fabuły. Wydaje mi się, że autorka zostawiła sobie wszystko na ostatnie dwieście stron, bo to co się tam działo… dosłownie ścięło mnie z nóg. Jestem w szoku i dosłownie leżę i kwiczę.
Według mnie tej książce absolutnie nic nie brakuję – jest idealnie zrównoważona. Mamy w niej ekscytującą fabułę, wciągającą akcję pełną intryg, zdrad i podstępów, ale także przyjaźń gotową na każde poświęcenie oraz nieokiełznaną i szaloną miłości mogącą ukoić wszelkie koszmary i pokonać każdą przeszkodę. Czego chcieć więcej? Ja teraz siedzę podłamana i zastanawiam się, jak ja wytrzymam do premiery trzeciego tomu. Nie dam rady! Nie sądziłam, że „Dwór mgieł i furii” aż tak mi się spodoba – byłam trochę sceptyczna, ale skłaniam pokłony i czekam na więcej!
Feyra ocaliła Prythian przed bezwzględną Amaranthą. Zyskała nieśmiertelność i niebezpieczne moce, ale opłaciła je niewyobrażalnym cierpieniem i teraz, mimo iż znajduje się w bezpiecznym miejscu na Dworze Wiosny w ramionach ukochanego, planując wspólny ślub, nie może zaznać spokoju. Tamlin jest gotowy dać jej wszystko – drogocenną biżuterię, piękne stroje, ale zabiera jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-08
Jane Eyre w wieku niemowlęcym traci rodziców. Trafia pod opiekę swego wuja i jego rodziny. Po śmierci brata swej matki, dziewczynka zostaję na łasce jego żony, która nie jest z tego powodu zbyt szczęśliwa i niejednokrotnie to okazuje. Również trójka jej dzieci nie odnosi się przyjaźnie do Jane. Poniżana, a nawet bita, uważana za wyrodne dziecko, przynoszące same kłopoty zostaję w końcu odesłana do zakładu wychowawczego dla sierot w Lowood. Jako osiemnastolatka, opuszcza szkołę i dostaje zatrudnienie na posadzie guwernantki w posiadłości Edwarda Fairfaxa Rochestera. Jednak, jak się okazuję jej chlebodawca za murami swej okazałej rezydencji ukrywa mroczny sekret...
Pierwszą rzeczą, o której pragnę napisać, to postacie. Jane polubiłam od pierwszej strony. Co najważniejsze nie jest ona idealna – posiada wady i zalety. Nie należy do piękności, nie czaruję powierzchownością, ale z pewnością nadrabia to swoim charakterem, inteligencją, sposobem spostrzegania świata. Jest osobą wrażliwą, ale jednocześnie silną i posiadającą mocny system wartości moralnych, które przestrzega z całą stanowczością. Wszystkie te cechy sprowadzają się do tego, że jest postacią mocno nieszablonową w stosunku do okresu, w którym przyszło jej żyć.
Natomiast Edward Rochester na początku jawił się jako oschły, zatwardziały, gruboskórny mężczyzna. Jednak z biegiem czasu i dokładniejszym poznaniu okazał się czuły i opiekuńczy. Chociaż muszę przyznać, że było kilka jego zachowań, których nie do końca akceptowałam. Aczkolwiek, po prawdzie jest to mężczyzna, który niesamowicie dużo wycierpiał, popełnił wiele błędów i przyszło mu pokutować za nie przez wiele lat swego życia.
Na kartach tej powieści miałam przyjemność poznać wiele innych niesamowicie ciekawych postaci godnych uwagi, budzących moją sympatię, jak i takich, którym nie byłam przychylna. Jednak na żadną z nich nie pozostałam obojętna.
Poza tym jestem całkowicie wniebowzięta stylem autorki. Chociaż będąc szczerą, muszę przyznać, że z początku trudno było mi się do niego przyzwyczaić, ale później…. aż brak mi słów, aby oddać to jak urzeczona byłam czytając te cudowne, malownicze opisy. To taki rodzaj powieści, którą żyłam całą sobą, każdym zdaniem, słowem. Kiedy przyszło mi czytać dialogi między panem Rochesterem i Jene byłam zachwycona. Jakie ta dwójka potrafiła prowadzić rozmowy!
"Dziwne losy Jane Eyre" nie jest tylko historią miłosną. Charlotte Brontë w genialny sposób oddała czasy XIX-wiecznej Anglii, w której przyszło jej żyć. Pokazała wyraźny podział klasowy oraz wszelkie stereotypy obowiązujące w ówczesnym społeczeństwie.
Na tym kończę, bo jak przyjdzie mi pisać więcej, to zacznę hiperwentylować z zachwytu, bo zaczyna mi brakować tchu. Moja przygoda z klasykami dopiero się zaczęła, ale dzięki tej powieści zrodziła się we mnie chęć, by sięgnąć po więcej. Bez wątpienia watro przeczytać, bo powieść ta jest po prostu wspaniała, wzruszająca, pełna piękna i mądrości, a co najważniejsze przesycona jest zapierającym dech w piersi klimatem. Klasyka w najlepszym wydaniu!
*** Więcej na: www.houseofreaders.blogspot.com ***
Jane Eyre w wieku niemowlęcym traci rodziców. Trafia pod opiekę swego wuja i jego rodziny. Po śmierci brata swej matki, dziewczynka zostaję na łasce jego żony, która nie jest z tego powodu zbyt szczęśliwa i niejednokrotnie to okazuje. Również trójka jej dzieci nie odnosi się przyjaźnie do Jane. Poniżana, a nawet bita, uważana za wyrodne dziecko, przynoszące same kłopoty...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10-03
Na wstępie muszę wspomnieć, że zapewne ta recenzja wyjdzie bardzo chaotyczna, za co przepraszam, ale w mojej głowie panuję prawdziwa zawierucha, przez co nie potrafię uporządkować myśli. Dla mnie w książkach Sandersona jest wszystko, co potrzebuje do szczęścia, a opisując moje wrażenia po jej przeczytaniu jestem cała roztrzęsiona…
Niegdyś Elantris było najpiękniejszym miastem w całym Opelonie. Zachwycało swoją architekturą, majestatycznością, a jego mieszkańcy posiadający wyjątkowe umiejętności, byli czczeni niczym bóstwa. Tak było dziesięć lat temu, ale nastał Shaod i wszystko zmienił. Magia poszła w zapomnienie, miasto popadło w ruinę, a większość mieszkańców przestała istnieć – ci co zostali, zmienili się w przerażające istoty pozbawione rozumu, z poplamioną i zmarszczoną skórą. Elantryjczykiem mógł zostać każdy od chłopa po arystokratę. Raoden rano jest księciem Arelonu, a wieczorem wbrew swojej woli zostaje wtrącony do Elantris. Shaod zabrał mu wygląd – stracił włosy, skóra zaczęła się marszczyć i zmieniać kolor – jednak obiecał sobie, że nie straci jednego – rozumu.
Coraz częściej wydaje mi się, że nie ważne co by Sanderson napisał, to ja i tak to pochłonę i poproszę o więcej. Czemu tak się dzieję? Głównie dlatego, ze uwielbiam styl autora. Dla mnie jest on fenomenalny – prosty, ale pod takim względem, że „Elantris” przesączona jest nazwami własnymi odnoszącymi się do magii AonDor czy różnych religii, ale autor ma na tyle lekkie pióro, że nie przytłacza tym nazewnictwem. Poza tym w bardzo niewymuszony sposób potrafi wtrącać różnego rodzaju porównania, zawsze niezwykle trafne, a same dialogi są nieco górnolotne - autor niejednorodnie wkłada w usta swoich bohaterów wielkie, mądre słowa, ale także potrafi rozbawić niezwykłym, często ironicznym humorem. Wydaje mi się, ze jego słownik nie ma granicy. Dla mnie umysł Sandersona jest nieodgadniony…
Nie mieści się w mojej głowie, jak można stworzyć tyle serii, ile stworzył Sanderson i każda z nich jest tak szalenie niepowtarzalna. W „Elantris” jest wyjątkowo mało magii, co mnie zaskoczyło. Pod tym względem ta seria jest zdecydowanie inna od chociażby „Ostatniego Imperium” czy „Archiwum burzowego światła”, w których magiczne umiejętności są zaprezentowane na stracie. Oczywiście od pierwszej strony czuć, że Elantris to wyjątkowe miasto, które otoczone jest mgiełką tajemniczości i wiemy, że jest to związane z zapomnianą magią. Aczkolwiek dopiero z Raodenem odkrywamy jej tajniki, powoli wdrażamy się w umiejętności, którymi posługiwali się Elantryjczycy sprzed dziesięciu laty. AonDor to magia, która polega na malowaniu skomplikowanych wzorów, np. w powietrzu, zwanych Aonami. Można je wzmacniać lub ukierunkować modyfikatorami. W ten sposób można stworzyć wszystko czego dusza zapragnie – zmieniać kamień w jedzenie, teleportować się czy leczyć najpoważniejsze rany czy choroby.
Poza tym klimat powieści jest fenomenalny… z jednej strony mamy nędznych elantryjczyków, żyjących w zapadających się budynkach, wszechobecnym brudzie, szlamie, zrezygnowanych i jęczących po kątach, pozbawionych wszelkiej nadziei i odczuwających wieczny głód, bo miasto pozbawione jest żywności, której nie dostają z zewnątrz. Z drugiej strony zostajemy zderzeni z całkiem innym światem. Kae przycupnięte na wchodzie Elantris, prezentuje się niezwykle marnie przy sąsiedzie. Zamieszkane jest przez bogatych arystokratów, organizujących bale i zastanawiających się kto ma większy majątek. Zderzenie tych dwóch światów jest bardzo gwałtowne i wstrząsające.
Bohaterowie wywołują kolejną gonitwę myśli. Nawet nie wiem od czego zacząć. Autor w największym stopniu skupia się na trzech protagonistach: Raodenie, Sarene oraz Hrathenie. Raoden zanim trafił do Elantris, był bardzo szanowanym przez obywateli księciem - w przeciwieństwie do swego ojca. Z bezpiecznego pałacu trafia do zdegenerowanego miasta, gdzie na każdym kroku czai się niebezpieczeństwo. Jest niezwykle inteligentny, potrafi zjednoczyć ludzi we wspólnym celu, a co najważniejsze jest autorytetem dla innych. Sarene to księżniczka z Teodu, która pojawiła się w Arolenie celem poślubienia królewskiego syna (Raodena), jednak się spóźniła, bo książę wyzionął ducha. Niestety kontrakt małżeński zmusza ją do pozostania w Arelonie. Sarene czuje się jak ryba w wodzie wśród spiskujących i podstępnych arystokratów. Jest zdecydowana, bardzo uparta, ale jednocześnie ma w sobie pewną nutkę delikatności i kobiecości. Jak się na coś uprze to nie odpuści. Haraten to gyorn (kapłan), którego celem jest zjednoczenie wszystkich królestw w jednej religii – Shu-Dereth. Arelon oraz Teod to jego ostatnie cele. Owego zjednoczenia chcę dokonać bez rozlewu krwi, ale czy będzie to możliwe? Jego postać sieje najwięcej chaosu i wywołuje masę konfliktów. Wzbudzał we mnie skrajne negatywne emocje, ale gdzieś tam głęboko podziwiałam jego oddanie sprawie i zawziętości. To jest właśnie piękne u Sandersona – każda postać ma w sobie głębie, która tylko czeka, aby ja odkryć. Co ważniejsze bohaterowie wykreowani przez Sandersona mają w sobie pewną dojrzałość, wewnętrzną mądrość i większości z nich po prostu nie da się nie lubić. Oprócz głównej trójki, warto wspomnieć o Galladonie – marudnym i pesymistycznym elantyjczyku, który jako pierwszy wyciągnął pomocną dłoń do Reaodena czy Kiinie – utalentowanym kulinarnie wujku Sarene. Chciałabym wymienić więcej, bo wiele postaci jest godnych uwagi, ale ta recenzja miałaby niewyobrażalne rozmiary (a i tak rozrasta się w niebezpiecznym tempie).
Co mnie zastanawia – akcja tej książki nie gna na łeb na szyję – jest raczej stonowana – głownie pierwsza połowa, a ja i tak chciałam więcej i więcej. Nie mogłam przestać o niej myśleć… cały czas zastanawiałam się, co będzie dalej, snułam własne teorie… przez co byłam niczym zombie dla świata, bo nawet gdy jej nie czytałam, byłam zakopana we własnym umyśle. A kiedy książka ponownie trafiała w moje ręce, czułam się ja w siódmym niebie – niczym ćpun, który dostał swoją działkę – to przerażające. Dochodzę do wniosku, że autor naprawdę w niesamowity sposób zarysował fabułę, która mimo, że spokojna, była niezwykle intrygująca. Tak naprawdę dopiero od połowy zaczęło się wszystko ładnie zazębiać, pojawiło się sporo niespodzianek… a zakończenie to kwintesencja Sandersona… wstrząsające i nieco przygnębiające zarazem.
O tej powieści mogłabym pisać i pisać… powstałaby makabrycznie obszerna rozprawka, bo książki Sandersona są wyjątkowo rozbudowane i niewątpliwie jest o czym pisać. Nie jest to prosta historia fantastyczna z jednotorową akcją, ale ma ona wiele rozgałęzień i odnóg. Największą rolę odrywa polityka, przeciwstawienie władzy oraz religia, a raczej fanatyzm religijny. Wszyscy bohaterowie są biegli w sztuce manipulacji - prowadzą grę, kto kogo przechytrzy w pierwszej kolejności. Jednak jak to w książkach Sandersona równie ważną rolę odrywa przyjaźń, honor i prawdziwa odwaga. Nie mogę uwierzyć, że to debiut autora. Nie jestem w stanie pojąć jego geniuszu swoim ograniczonym rozumem. Składam pokłony do samej ziemi.
Na wstępie muszę wspomnieć, że zapewne ta recenzja wyjdzie bardzo chaotyczna, za co przepraszam, ale w mojej głowie panuję prawdziwa zawierucha, przez co nie potrafię uporządkować myśli. Dla mnie w książkach Sandersona jest wszystko, co potrzebuje do szczęścia, a opisując moje wrażenia po jej przeczytaniu jestem cała roztrzęsiona…
Niegdyś Elantris było najpiękniejszym...
2024-04-14
2021-04-15
2012-10-01
2022-09-28
2013-01-09
2024-05-28
2024-03-17
2022-03-10
2020-08-27
2022-08-30
2022-12-04
Fantastka to gatunek, który przenosi nas do magicznych, niezwykłych i zapierających dech w piersi światów tworzonych od zera oraz zachwycających swoją magią. Właśnie za to kocham ten gatunek, a Sanderson jest w nim bezapelacyjnym mistrzem. Każda jego książka oszałamia oryginalnością. Autor stworzył Cosmere, czyli cały wszechświat Adonalsium składający się z układów planetarnych. Każdy jego cykl umiejscowiony jest na innej planecie. Na każdej panują inne zasady i realia. Jednak nie są one całkowicie od siebie oderwane. Sanderson stworzył całą sieć nici, które łączą się ze sobą, a ich odkrycie jest prawdziwym wyzwaniem…
Nie przepadam za antologiami, gdyż zazwyczaj prezentują bardzo nierówny poziom. Niektóre opowiadania są fenomenalne, a następne koszmarnie słabe i męczące. Dlatego takie zbiory unikam szerokim łukiem i sięgam po nie stosunkowo rzadko. Jednak jeśli chodzi o Sandersona, to wszystkie moje zasady przestały być istotne. Sanderson, to Sanderson – muszę przeczytać wszystkie książki spod jego pióra i nie ma wyjątków. Czy wszystkie odpowiadania zawarte w „Bezkresie magii” mnie usatysfakcjonowały, a może któreś mnie rozczarowało?
„Bezkres magii” podzielony jest na szczęść części, a każda z nich poświęcona jest innemu układowi Cosmere: Sel, Scadrial, Taldain, Tren, Drominad oraz Roshar. Łącznie książka liczy dziewięć opowiadań. Przed każdym z nich są ilustracje, informacje o danym układzie i jego schematy. A po każdym tekście będziemy mieli okazję przeczytać posłowie autora, w którym wyjaśnia interesujące kwestie z nim związane. Niektórych opowiadań nie polecam czytać bez wcześniejszego zapoznania się z podstawowymi książkami, gdyż mocno spojlerują wydarzenia w nich zawarte.
Opowiadanie „Tajna historia” umiejscowione jest w tym samym czasie, co Pierwsza era „Ostatniego Imperium”. Można napisać, że streszcza wszystkie wydarzenia z trylogii, ukazując je z innej perspektywy, a do tego wyjaśnia kilka intrygujących kwestii. Co więcej Sanderson przybliża nam postać Zwinki w opowiadaniu „Tancerka krawędzi” i tym samym trafiamy do Rosharu ze świata „Archiwum burzowego światła”, czyli mojej ukochanej serii autora. Zakochałam się w tej humorystycznej historii młodej Świetlistej. Jej postać jest genialna i czekam na więcej jej osoby w podstawowym cyklu. W zbiorze znajduje się również mikropowieść „Dusza cesarza”, wydana wcześniej jako oddzielna książka. Traktuje o Shai, która jest uzdolnionym Fałszerzem i została zmuszona przez arbitrów cesarza do pewnego niemożliwego zadania…
Poza tym w antologii mamy kilka układów, które wcześniej nie pojawiły się w żadnej książce, jak: Tren, Draminad oraz Taldain. Ten pierwszy, opowiadaniem „Cienie ciszy w Lasach Piekła” wrzuca nas w bezwzględny świat opanowany przez krwiożercze widma. Cisza, główna bohaterka jest starszą kobietą - właścicielką tawerny, która za wszelką cenę próbuje utrzymać rodzinę. Z tą historią spotkałam się już w antologii „Niebezpieczne kobiety”. Teraz przeczytałam ją po raz drugi i niezmiennie mnie zachwyca. Mam nadzieję, że Sandersona powróci jeszcze do tej tajemniczej krainy. Natomiast wraz z układem Draminad i opowiadaniem „Szósty ze Zmierzchu” trafiamy na planetę obsianą wyspami. Na największej z nich poznajemy Zmierzch i jego ptaki zwane Aviarami. Są to istoty posiadające niezwykłe zdolności, które są porządane przez wszystkich dookoła… Jest to zderzenie tradycji z rozwijającą się techniką. W układzie Taldain zwiedzamy planetę uwięzioną miedzy dwoma gwiazdami, planetę, której jedna półkula nieustannie jest skąpana w słońcu, a druga w cieniu. Trafiamy do tej pierwszej – pustynnej, gorącej krainy, gdzie będziemy towarzyszyć bohaterowi, który uczy się władać pisankami. Autor przedstawił to w formie komiksu pod tytułem „Biały piasek”. Aczkolwiek skusił się też na formę opisową, która zdecydowanie bardziej mi się podobała. System magiczny przedstawiony na Taldain elektryzuje. Jest bardzo widowiskowy i czekam na więcej.
Cosmere oszałamia swoją monstrualnością. Szczerze? Trochę mnie to przytłacza i czytając książki Sandersona i te opowiadania czuje się trochę jak głupek błądzący w ciemnościach. Aby wyzbierać owe okruszki pozostawione przez autora trzeba być bardzo spostrzegawczym i uważnym, ale i tak nie jest możliwe połączyć wszystkiego w całość. Cosmere cały czas ewoluuje, przekształca się. Autor ma w planie powiększać ten świat, dodawać nowe układy czy przybliżać nowe planety. Jestem pod wrażeniem pomysłu Sandersona, który stworzył coś, co może rozwijać w nieskończoność.
Cóż więcej mogę napisać? Jestem zachwycona! Różnorodność tych opowiadań zwaliła mnie z nóg. Niektóre mnie wzruszyły, a inne rozbawiły – zdecydowanie żadne nie rozczarowało. Jest to świetne uzupełnienie i prawdziwa gratka dla fanów autora. Antologię tę polecam szczególnie osobom, które poznały już podstawowe dzieła Sandersona, jak „Ostatnie Imperium”, „Archiwum Burzowego Światła” czy „Elantris”. Bez ich znajomości może być trudno z przyswojeniem sobie niektórych informacji i czerpaniem czystej przyjemności z ich czytania. Zasadniczo to jest jedyny minus tego zbioru – jest raczej kierowany do starych wyjadaczy, a nie czytelników, którzy dopiero chcą rozpocząć swą przygodę z autorem.
Fantastka to gatunek, który przenosi nas do magicznych, niezwykłych i zapierających dech w piersi światów tworzonych od zera oraz zachwycających swoją magią. Właśnie za to kocham ten gatunek, a Sanderson jest w nim bezapelacyjnym mistrzem. Każda jego książka oszałamia oryginalnością. Autor stworzył Cosmere, czyli cały wszechświat Adonalsium składający się z układów...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to