Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nie spodziewałam się, że książka pani Ewy Bolesty Mroczek aż tak mi się spodoba. Oczekiwałam raczej historii o przygodach trzech sióstr, które wspólnie spędzają w wakacje w swoim ogrodzie. Zamiast tego dostałam powieść wielowarstwową, skłaniającą do refleksji i naładowaną pozytywnymi myślami i uczuciami. „Ogród pełen emocji” to opowieść dla wszystkich małych (I większych) czytelników.



Poznajcie bohaterki – trzy siostry, które razem z rodzicami zamieszkują dom na skraju wioski. Dziewczęta mają inne zainteresowania, nastawienie do świata, ale niezmiernie się kochają. Klementyna w każdej sytuacji znajdzie coś pozytywnego, nawet jeżeli jej siostry nie mogą tego dostrzec. Alicja, która kocha zwierzęta, pochłania książki i uwielbia być w ciągłym roku. Laura, najmłodsza z nich, kocha podjadać, ale i potrafi się zdenerwować, gdy coś jej nie wychodzi. Wszystkie trzy stanowią mozaikę, pełną kolorów i barw, które, chociaż różnią się od siebie, całością stanowią coś pięknego.






Dla kogo skierowana jest ta książka? Jak wspomniałam – dla wszystkich. Autorka skupia się na tym, aby pokazać czytelnikom, że każda sytuacja ma dobre strony i nie wszystko jest tragiczne. Ciekawą koncepcją jest rozpoczęcie każdego rozdziału od wstawki z pamiętnika Alicja, w którym to dziewczynka zapisuje ciekawostki o zwierzętach i to nie takich najpopularniejszych, ale np. o jenocie czy myszojeleniu! Robi to w niezwykle ciekawy dziecięcy sposób, zadając również pytania, które intrygują do dalszych poszukiwań. Dodatkowo każde zwierzę czy owad, jest w jakimś stopniu obecny w poszczególnych rozdziałach.




Rozmowy między dziewczynkami są mądre u filozoficzne, ale nie w dorosły sposób. Autorka zadbała o to, aby wszystko zrozumieli mali czytelnicy, wkładając proste słowa o wielkich rzeczach, w usta Klementyny, Alicji i Laury. Czytając „Ogród pełen emocji”, czułam się niezwykle spokojna i naładowana wręcz pozytywną energią, która aż emanuje z tej lektury! Ewa Bolesta Mroczek stworzyła książkę ciekawą, piękną, nastrojową i pozytywną. Jedyny minus jest taki, iż w rozdziale o dbaniu o linie nie ma stwierdzenia o bodypositive, który jest niezwykle ważny w dzisiejszych czasach.



Czy polecam? Jak najbardziej! To piękna lektura dla każdego dziecka!

Za książkę i zaufanie dziękuję autorce!

Nie spodziewałam się, że książka pani Ewy Bolesty Mroczek aż tak mi się spodoba. Oczekiwałam raczej historii o przygodach trzech sióstr, które wspólnie spędzają w wakacje w swoim ogrodzie. Zamiast tego dostałam powieść wielowarstwową, skłaniającą do refleksji i naładowaną pozytywnymi myślami i uczuciami. „Ogród pełen emocji” to opowieść dla wszystkich małych (I większych)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Są takie książki, które pomimo tego, że wydają nam się wtórne, potrafią nas zaskoczyć. Są też takie, w których autorów wykazał się wyobraźnią i dał nam coś nowego, niezwykłego i emocjonującego. Do tej drugiej kategorii zaliczam Papierowego Maga. O czym jest ta historia?



Charlie N. Holmberg przenosi nas do świata, w którym jest magia. Inny, tak odmienny Londyn to miejsce, w którym mieszka Ceony Twill. Całe życie marzyła, aby zostać Wytapiaczem i władać magią metalu. Po skończeniu szkoły dowiaduje się, że wybór został jej przepisany odgórnie i musi zostać Składaczem, czyli magiem, który włada mocą papieru. Nie jest to dla Ceaony wymarzona ścieżka kariery. Dziewczyna uważa, że ten rodzaj magii jest bezsensowna i bezużyteczna. Gdy przybywa do domu swojego mentora, Emery’ego Thane’a nie spodziewa się, że magia papieru może być tak fascynująca. Jednak jej nauczyciel coś ukrywa. Niedługo później dom w którym mieszkają zostaje zaatakowany.



Papierowy Mag zachwycił mnie pomysłem. Charlie B. Holmberg stworzyła nowy rodzaj magii, a w tej części dokładnie poznajemy jeden z nich. Razem z Ceony czytelnik zgłębia tajemnice papieru i składania. Przyznam, że kolejne lekcje były dla mnie niesamowicie ciekawe i zaczynałam doceniać moc bohaterki, tak jak ona sama. Jaka jest Ceony? Odważna, śmiała, ale jednocześnie lekkomyślna, ambitna, pyskata. Można ją polubić, chociaż niektóre jej zachowania mogą lekko denerwować. Emery Thane to człowiek na pozór dojrzały – chociaż ma około 30 lat, jest niewiele starszy od bohaterki, ale wydaje się, że dźwiga spory bagaż doświadczeń. Jest o wiele trudniejszy do rozgryzienia niż Ceony i widać, że skrywa wiele tajemnic i sekretów. Wydarzenia dość szybko następują po sobie i trudno załapać oddech, a wydarzenia kulminacyjne świetnie zostały rozegrane.



Fajna fabuła, szybka akcja, ciekawi bohaterowie… A jednak tej książce czegoś zabrakło. Głębi. Wszystko dzieje się zdecydowanie za szybko. Niektóre momenty mogłoby zostać lepiej rozpisane. Postacie mogłyby dostać więcej miejsca, bo pomimo że wydają się dość istotne dla fabuły, nie wiemy o nich niemal nic. Gdyby autorka zechciała chociaż na chwilę zwolnić, dopisać kilkadziesiąt stron, bardziej skupić się też na odkrywaniu magii papieru i jej tajemnic, ta książka dużo by zyskała. Jest to pierwsza część serii, a zatem jest to wprowadzenie do większej fabuły, ale ja potrzebuje więcej emocji, rozbudowanych postaci, chwil wytchnienia. Pomimo tych wad, Papierowego Maga czytało mi się zadziwiająco dobrze i nie mogłam się od tej lektury oderwać. Jestem zaintrygowana tym, jak autorka pokieruje dalszymi losami Ceony, bo tutaj widzę kilka różnych ścieżek do wyboru. Czekam więc na kolejną część i mam nadzieję, że autorka mnie nie zawiedzie.

Są takie książki, które pomimo tego, że wydają nam się wtórne, potrafią nas zaskoczyć. Są też takie, w których autorów wykazał się wyobraźnią i dał nam coś nowego, niezwykłego i emocjonującego. Do tej drugiej kategorii zaliczam Papierowego Maga. O czym jest ta historia?



Charlie N. Holmberg przenosi nas do świata, w którym jest magia. Inny, tak odmienny Londyn to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Fantastyka to taki gatunek, który kocham od dziecka. Uwielbiam odkrywać nowe, magiczne światy, przeżywać niezapomniane przygody z bohaterami i zakochiwać się w kolejnych lekturach. Dom między chmurami to powieść, która przyciąga czytelnika piękną, niemal hipnotyzującą okładką oraz intrygującą fabułą. Dodatkowo, napisana została przez naszą rodaczkę, a warto się wspierać nawzajem.

Jaka jest historia Koro i Tami, którą C. Klobuch spisała w Domu między chmurami?

Koro to czarnoskóry cudzoziemiec, który mus poskromić wielkiego, drapieżnego ptaka, Ortisa. Derwan, dowódca Wielkiego Księstwa Ostrodu, ma w związku ze zwierzęciem wielkie plany. Chcę go wykorzystać do patrolów, aby uchronić się przed atakami wojowników Imperium Bataarskiego. Koro ma przed sobą bardzo trudne zadanie. Podczas tresury poznaje Tami, krewną Derwana. Dziewczyna tęskni za wiejską posiadłością i nie znosi miasta. Jednak powietrzne podróże nie są dla niej.

Czy wojownicy z wrogich terytoriów nadal będą najeżdżać Wielkie Księstwo Ostrodu?

Musicie wiedzieć, że Dom między chmurami to debiut. I muszę dodać, że nawet dobry. Ta historia nie jest pozbawiona wad, mam jej trochę do zarzucenia, ale widać, że C.Klobuch ma niesamowitą wyobraźnię i potrafi wszystkie swoje wyobrażenia ubrać w odpowiednie słowa, co widać już po kilkunastu stronach. Wszystko, co autorka zdradziła nam, czytelnikom w Domie między chmurami wydaje się być dokładnie zaplanowane. Poncja to świat pełen tajemnic, dziwnej i pradawnej magii, zadziwiających stworzeń i ludzi, a wszystko to czeka na odkrycie. Kocham poznawać nowe miejsce, stworzone od a do zet, a w tej powieści światem przedstawionym jestem zachwycona! Już dawno nie spotkałam tak dopracowanego miejsca akcji.

Jednak mam kilka „ale”, których przełknąć nie potrafię. Po pierwsze – kreacja bohaterów. Koro jest głównym bohaterem i chociaż na scenie pojawia się Tami i kilkoro innych postaci, to on grał w tej historii pierwsze skrzypce. Jednak pomimo tego, że miał najwięcej miejsca, to był nijaki. Tak samo jak reszta bohaterów. Zabrakło im głębi, koloru, charyzmy. Widać, że autorka starała się stworzyć bohaterów realnych, ale niestety, nad tym będzie musiała jeszcze popracować. Nie czułam tych wszystkich emocji, a romans, który C. Klobuch zdecydowała się wprowadzić, nie nadał książce pikantności i iskry. Gdy akcja nabierała tempa, zapomniałam o tych mankamentach, ale w momencie, gdy zwalniała, nudziłam się i czekałam, aż coś się wydarzy. Jednak fragmenty, które opisywały próby poskromienia stworzenia, były świetne – szczegółowe i oddziaływujące na wyobraźnię.

Dom między chmurami to historia, która nie jest idealna, ale widać, że autorka miała pomysł. Wszystkie wydarzenia i sceny zaplanowane zostały od początku do końca i nic nie dzieje się przypadkowo.

Fantastyka to taki gatunek, który kocham od dziecka. Uwielbiam odkrywać nowe, magiczne światy, przeżywać niezapomniane przygody z bohaterami i zakochiwać się w kolejnych lekturach. Dom między chmurami to powieść, która przyciąga czytelnika piękną, niemal hipnotyzującą okładką oraz intrygującą fabułą. Dodatkowo, napisana została przez naszą rodaczkę, a warto się wspierać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jak tylko zobaczyłam zapowiedź tej książki, wiedziałam, że koniecznie będę musiała ją przeczytać. Najbardziej skusiła mnie mitologia słowiańska, która przeżywa swój renesans, ale wciąż mi jej mało w literaturze współczesnej, a to wspaniałe źródło inspiracji. Z racji tego, że niemal nie zachowały się źródła, które opisują tę religię, a wiedza, jaką posiadamy współcześnie, jest bardzo okrojona, autor decydując się na czerpanie inspiracji z miologii Słowian, ma duże pole do popisu. Jak poradziła sobie Emily A. Duncan?

Nadia jest dziewczyną, która jest obdarzona niezwykłą mocą. W głowie słyszy szepty bogów, ale musi żyć w ukryciu. Serafin to książę, którego otacza grono kandydatek, które chcą zostać jego żoną oraz zabójcy. Trzecim bohaterem jest potwór, skryty za spojrzeniem, o którym nie można zapomnieć. Między dwoma królestwami toczy się wojna, a drogi naszych bohaterów przecinają się, aby mogli razem walczyć.

Czegoż nie ma w tej książce. Charakterni bohaterowie, zwroty akcji, miłość, nienawiść i cierpienie. Nie spodziewałam się, że ta historia wywoła we mnie tyle emocji i nie będę mogła się od niej oderwać. Nie jest to książka idealna, bo ma kilka wad, wszak „Niegodziwi święci” to debiut (nadmienię, że bardzo dobry). Dołóżcie do tego, co wymieniłam wyżej magię, dworskie intrygi, wojnę, człowieka, którego nazywają potworem i mamy powieść, która wciąga i potrafi omamić czytelnika od pierwszego słowa. Emily Duncan udało się stworzyć historię niebanalną, chociaż miejscami schematyczną. Od dawna powtarzam, że wykorzystywanie tych samych „zagrań” nie jest złe, jeżeli autor opiszę historię w sposób ciekawy. Tak jest w przypadku tej powieści. Jako, że kocham fantastykę młodzieżową, gdzie jednym z głównych wątków jest miłość i magia, to ta powieść wydaje mi się wręcz napisana dla mnie. Zaznaczę od razu, że romans nie wypływa na pierwszy plan, więc książka nie robi się mdła i nudna od wszechogarniającej słodkości, ale mam nadzieję, że autorka pociągnie ten wątek w kierunku, który mi się marzy. Fabuła pędzi do przodu, a zwroty akcji czy niespodziewane wydarzenia zaskakują czytelnika. Emily Duncan umie budować napięcie i pokierować fabułą tak, że serce zaczyna coraz szybciej bić.

Wspomniałam, że kilka szczegółów mi się nie spodobało. Po pierwsze mitologia nie jest aż tak wyszczególniona, jak się spodziewałam. Spodziewałam się, że religia wysunie się na pierwszy plan, zwłaszcza patrząc na moc Nadii, ale tak się nie stało. Po drugie – niektóre wątki mogły zostać bardziej rozwinięte, a postacie drugoplanowe wyraźniej zarysowane. Są to jednak delikatne mankamenty, które w porównaniu z całokształtem lektury, są niemal niezauważalne. „Niegodziwi święci” to bardzo dobry debiut. To początek serii, której kontynuacji nie mogę się doczekać.

Jak tylko zobaczyłam zapowiedź tej książki, wiedziałam, że koniecznie będę musiała ją przeczytać. Najbardziej skusiła mnie mitologia słowiańska, która przeżywa swój renesans, ale wciąż mi jej mało w literaturze współczesnej, a to wspaniałe źródło inspiracji. Z racji tego, że niemal nie zachowały się źródła, które opisują tę religię, a wiedza, jaką posiadamy współcześnie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Eve jest dziewczyną, która nie miała w życiu łatwo. Jej wygląd oraz miejsce pracy powodują, że ludzie przyklejają jej łatki. Daniel to jej przeciwieństwo – ułożony, dokładny, sumienny. Oboje są z dwóch różnych światów, dzieli ich przepaść. Gdy Daniel ze swoją dziewczyną, wprowadzają się do nowego mieszkania, znajdują pamiętnik, w którym narratorka opisuje swoje życie.

Drogi dwójki bohaterów krzyżują się, kiedy mężczyzna wraz z Alice, postanawiają zrobić sobie tatuaże, na dowód swojej miłości. Traf chciał, że wybierają salon, w którym pracuje Eve. Mężczyzna ulega fascynacji tajemniczą dziewczyną, chociaż wie, że robi źle.

Czy przeciwieństwa się przeciągają? Wiadomo to już od dawna, a autorzy chętnie wykorzystują ten wątek w swoich książkach. Zdecydowała się na to również J. Harrow w swojej książce „Nieodpowiednia dziewczyna”. Tylko że autorka zdecydowała zabawić się znanym już schematem i trochę pozmieniać – o ile powieści gdzie to chłopak jest zły, a dziewczyna ułożona i grzeczna, mamy na rynku bez liku, ale gdy chcemy przeczytać coś odmiennego, już wybór mamy utrudniony. Przyznam się, że bardzo miło czytało mi się tę historię, chociaż nie jest ona doskonała i pojawia się kilka zgrzytów, to pozwala skutecznie oderwać myśli od codzienności. Poznawanie dwójki bohaterów, zagłębianie się w ich życie i rozwijającą się między nimi relacje, było bardzo intrygujące i ciekawe. Samo to, że autorka to dziewczynę uczyniła złą, bardzo mi się podobało i zaintrygowało.

Eve nie miała łatwego życia. Autorka wykreowała jej postać bardzo ciekawie. Najpierw poznałam ją dzięki pamiętnikowi, bo to do niej należał notes, który znalazł Daniel w nowym mieszkaniu. Jest niezależna, dumna, ale za tym wszystkim kryje się dziewczyna, która przeszła piekło jako nastolatka i nie potrafi zaufać mężczyźnie. Za murem, którym się otoczyła, ukrywa się dziewczyna strasznie zraniona i zlękniona. Eve jest postacią autentyczną i taką, którą pomimo wszystko można polubić, chociaż jej niezdecydowanie czasami doprowadzało mnie do irytacji. Daniel został wykreowany na bohatera odpowiedzialnego i rozsądnego. O ile na początku taki właśnie się wydawał, to w chwili, kiedy poznał Eve, pojawił się mi pierwszy zgrzyt. Nasz bohater uganiał się jednocześnie za tytułową nieodpowiednią dziewczyną, ale nie zakończył związku z Alice. Nie spodobało mi się jego zachowanie i sposób, w jaki kombinował i mamił. Owszem, fajnie czytało się o ich uczuciu, relacji, budowaniu jakiegokolwiek zaufania, to Daniel został przeze mnie skreślony jako fajny, główny, męski bohater.

„Nieodpowiednia dziewczyna” to historia, która wciąga. Autorka miała intrygujący pomysł, który opisała w intrygujący sposób. To powieść, którą czyta się szybko, wywołuje (głównie) pozytywne emocje, ale nie wszystkim przypadnie do gustu sposób, w jaki autorka rozegrała niektóre sceny.

Eve jest dziewczyną, która nie miała w życiu łatwo. Jej wygląd oraz miejsce pracy powodują, że ludzie przyklejają jej łatki. Daniel to jej przeciwieństwo – ułożony, dokładny, sumienny. Oboje są z dwóch różnych światów, dzieli ich przepaść. Gdy Daniel ze swoją dziewczyną, wprowadzają się do nowego mieszkania, znajdują pamiętnik, w którym narratorka opisuje swoje życie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ty był świetnym thrillerem. Wejście w rolę psychopaty i mordercy nie jest łatwe, ale Caroline Kepnes udało się to perfekcyjnie. Z wielkimi oczekiwaniami podeszłam do Ukrytych ciał, które zaczęłam czytać, już po obejrzeniu drugiego sezonu serialu. Jeżeli boicie się, że książka Was nie zaskoczy, to możecie swoje obawy schować głęboko do kieszeni. Bo to, co się tutaj działo, przeszło moje wszelkie oczekiwania. Karoline Kepnes skopała mnie emocjonalnie.

Zacznę od początku.

Joe się zakochał. Znalazł kolejną kobietę, Amy. Niestety, zdradziła jego uczucia, okradła i uciekła. Dziewczyna nie wie, z kim zadarła. Joe Goldberg postanawia się zemścić i porzuca Nowy Jork, księgarnię i pana Mooneya. Wyjeżdża do Los Angeles, gdzie ma zamiar odnaleźć byłą dziewczynę i ją zabić. Bez zbędnych ceregieli. Amy musi zapłacić za to, co zrobiła. W Los Angeles Joe z początku nie może się odnaleźć, do czasu, aż poznaje ją. Love. Kobietę idealną, w której się zakochuje. Jest w stanie zrobić dla niej wszystko, nawet zabić i nauczyć się grać w tenisa. Goldberg zrobi wszystko, by tej miłości nie zniszczył nikt. Love jest jego wymarzoną, jedyną, tak różną od poprzednich miłość, Courtney, Beck czy Amy.

Jednak tytułowe Ukryte ciała nie przestaną go męczyć.

Lektura tej książki sprawiła mi nie lada kłopot. O ile Ty czytałam z ciekawością i wielkim zaangażowaniem, to ta część mnie przerosła. Caroline Kepnes po raz kolejny zabiera czytelnika do głowy Joe. Człowieka, który nie wzbudza już litości ani współczucia; bohatera, który zabija nie tylko w ostateczności, ale również wtedy, gdy ktoś wykona jeden niewłaściwy ruch. To mężczyzna, który nie bawi się w przetrzymywanie, żeby zmylić – on nie raz bawi się ofiarą; gra z nią w kotka i myszkę. To, do czego posunął się Joe w tej części, cały czas walcząc o to, by nic nie przeszkodziło jego uczuciu, przeraża. Morderstwo nie jest wyjściem ostatecznym, to środek pierwszego wyboru. O ile w Ty nasz bohater był bardziej dokładny, a plan działania miał obmyślony, tak w tej kombinuje na bieżąco i nie żałuje swoich czynów. Czytelnik widzi pewien paradoks – w oczach innych bohaterów Goldberg jest bohaterem pozytywnym, mężczyzną inteligentnym, z poczuciem humoru, wiernym. My wiemy jaki jest naprawdę, a jednak i nas potrafi zaskoczyć, mordując po raz kolejny. Jego myśli przerażają. Jego postrzeganie świata przyprawia o dreszcze na całym ciele.

Ukryte ciała to książka ciężka emocjonalnie i bardzo oddziaływująca na psychikę czytelnika. Chociaż intrygująca i zaskakująca, to dla mnie okazała się aż za bardzo męcząca. Co kilka stron przerywałam lekturę – myśli Joego są chore, a on sam ze strony na stronę staje się coraz bardziej bezwzględny i bezlitosny. Czy w końcu przeszłość się na nim zemści? Czy sprawiedliwość go dopadnie? Joe cały czas pamięta o tym, co pozostawił w domu Peach. To go prześladuje, ale nie hamuje. Joe Goldberg stał się prawdziwym psychopatą i bezwzględnym mordercą, który przeraża. Caroline Kepnes przeniosła mnie do świata bohatera, który rozwiązuje problemy śmiercią.

Jest to książka dobra, thriller psychologiczny, który trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Nie jest to historia dla wszystkich; to opowieść, która paraliżuje, obezwładnia i nie pozwala o sobie zapomnieć.

Ty był świetnym thrillerem. Wejście w rolę psychopaty i mordercy nie jest łatwe, ale Caroline Kepnes udało się to perfekcyjnie. Z wielkimi oczekiwaniami podeszłam do Ukrytych ciał, które zaczęłam czytać, już po obejrzeniu drugiego sezonu serialu. Jeżeli boicie się, że książka Was nie zaskoczy, to możecie swoje obawy schować głęboko do kieszeni. Bo to, co się tutaj działo,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kocham retellingi baśni. Nie mogę przejść obojętnie obok takiej książki. Zaczytuje się w nich od dawna, ale jeszcze nie czytałam nic związanego z bajką o Babie Jadze i domku na kurzej stopce. Dom na kurzych łapach Sophie Anderson to historia przesiąknięta magią, obyczajami, zwyczajami i rzucająca nowe światło na tę niemal zapomnianą już historię.

Jagowie to ludzie, którzy pomagają przeprawić się duszom po śmierci przez Bramę. Urządzają im przyjęcie, słuchają historii o ich życiu, po czym wysyłają do gwiazd. Babcia Marinki jest Jagą, a dziewczynka jest jej następczynią. I nie byłoby żadnych problemów, gdyby nie to, że Marinka nie chcę przejąć roli swojej babci. Nie czuje się dobrze w domku i chcę poznać inne dzieci swoim wieku. Chcę być wolna i poznawać świat. Nie chcę przeprowadzać dusz, bo to zajęcie wydaje jej się nudne i … nie dla niej. Baba przestrzega wnuczkę przed oddaleniem się od domku i codziennym poprawianiem ogrodzenia z kości, aby żywi nie zbliżyli się do domku. Jednak Marinka nie słucha babci i łamie zasady, zwłaszcza gdy spotyka małą dziewczynkę, która nie przekroczyła bramy…

Do czego doprowadzi sekret dziewczynki?

Dom na kurzych łapach to historia skierowana do nieco młodszych czytelników, ale i ja świetnie się przy tej książce bawiłam. Jest to opowieść o miłości, tęsknocie za życiem, za bliskimi, o popełnianiu błędów i szukaniu siebie. Sophie Anderson stworzyła opowieść, która daje Jagom nowe życie i zadania. Baba Jaga to już nie czarownica, ale kobieta, która pomaga duszom, która je kocha i odsyła do gwiazd. Dom Baby i Marinki, sam wybiera miejscea, w którym aktualnie się znajdują. Przyznam, że jestem zachwycona pomysłem autorki na zaadaptowanie tej baśni w nowy, oryginalny sposób, ale nie pozbawiony magii i tajemniczości. Wszystko w tym świecie idealnie do siebie pasuje, a zwroty akcji czy nowinki, wprowadzone przez Sophie Anderson pozytywnie zaskakują.

Marinka to dziewczynka, która dorasta i musi zacząć definiować siebie. Buntuje się i nie chcę przyjąć roli, jaką wybrała dla niej babcia. Chcę żyć jak inne dzieci i tęskni za „normalnością”. Wiele czytelniczek zrozumie jej postępowanie, zachowanie i wczuje się w bohaterkę. Ja, parząc na zachowanie dziewczynki z perspektywy lat, też ją rozumiem. Każdy z nas przeszedł okres buntu i warto o nim pamiętać, zwłaszcza, w rozmowach z młodszymi. Nasza bohaterka popełnia błędy, owszem, ale dorasta i nie boi się do nich przyznać. Jest jeszcze dzieckiem, ale zarazem już nastolatką, w dodatku obarczona brzemieniem Jagów. Nie pomaga jej to podejmować decyzji racjonalnych, jednak na wskutek wszystkich wydarzeń, zaczyna dorastać i rozumie pewne rzeczy.

Dom na kurzych łapach to historia, która Was pochłonie. Opowieść spisana przez Sophie Anderson jest przesiąknięta magią, miłością i poświęceniem. To książka w której zaczytają się nie tylko dzieci, ale także i dorośli.

Kocham retellingi baśni. Nie mogę przejść obojętnie obok takiej książki. Zaczytuje się w nich od dawna, ale jeszcze nie czytałam nic związanego z bajką o Babie Jadze i domku na kurzej stopce. Dom na kurzych łapach Sophie Anderson to historia przesiąknięta magią, obyczajami, zwyczajami i rzucająca nowe światło na tę niemal zapomnianą już historię.

Jagowie to ludzie, którzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wojtek Drewniak swój kanał prowadzi już od kilku lat i robi to z pasją i zaangażowaniem nie mniejszym niż na początku działalności. Historia bez cenzury ma spore grono fanów (do którego zaliczam się i ja) i każdy nowy odcinek oglądam, a do tych starszych często wracam. Autor cechuje się specyficznym poczuciem humoru, które wielu może nie przypaść do gustu, a historię opowiada tak, że chcę się słuchać więcej i więcej. Czy kolejna jego książka jest tak dobra, jak filmy, zamieszczane na popularnym serwisie?



Historia bez cenzury. Średniowiecze bez trzymanki to już 4 książka w dorobku autora. Czyta się ją przyjemnie i szybko, a uśmiech nie schodzi z naszych ust. Fani poczucia humoru pana Wojtka odnajdą w niej te charakterystyczne żarciki czy porównania. Połykałam rozdział za rozdziałem w mgnieniu oka, a ciekawostki i wydarzenia, o których pisze autor, nie raz i nie dwa wprawiły mnie w zdumienie. O czym jest ta książka? Jak mogliście się domyślić o średniowieczu. Z czym Wam się ten okres kojarzy? Z Kościołem, Piastami, dziesięciną, plagami, brudem, ubóstwem, zimnymi zamkami? Tylko tyle. Nie jest to mój ulubiony okres w historii, o wiele bardziej podoba mi się renesans, ale powoli zaczynam i do średniowiecza się przekonywać, a książka pana Wojtka pozwoliła mi spojrzeć na tę epokę z szerszej perspektywy. Podczas lektury nie mogłam się nadziwić, że średniowiecze jest tak dziwną epoką, a absurd goni absurd. Autor opowiada o Wikingach, o zwyczajach, o Joannie d’Arc, torturach, krucjatach i zakonach rycerskich, a w każdym rozdziale przemyca multum ciekawostek i informacji, o których do tej pory nie mieliśmy pojęcia.





Po lekturze tej książki będziecie zdumieni, że średniowiecze wcale nie jest nudne i brudne (no, może trochę), ale ciekawe i dynamiczne. Podręczniki powinny być napisane tak jak HBC, a wtedy nauka historii nie przeprawiałaby nikogo o ból głowy. Widać, że autor kocha swoją dziedzinę nauki, bo opowiada o niej w taki sposób, że nie da się od książki oderwać. Są żarciki, są wstawki, są dopowiedzenia, ale wszystko jest spójne i ciekawe. Taka pozycja powinna trafić do rąk nie tylko uczniów, ale także i dorosłych, bo warto uczuć się nowych rzeczy i odczarowywać pewne epoki, takie jak średniowiecze.

Wojtek Drewniak swój kanał prowadzi już od kilku lat i robi to z pasją i zaangażowaniem nie mniejszym niż na początku działalności. Historia bez cenzury ma spore grono fanów (do którego zaliczam się i ja) i każdy nowy odcinek oglądam, a do tych starszych często wracam. Autor cechuje się specyficznym poczuciem humoru, które wielu może nie przypaść do gustu, a historię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Proza Marty Kisiel ma to do siebie, że wciąga od pierwszych słów i zdań. Nie da się od jej książek oderwać – autorka ma niezwykły talent do tworzenia światów, plątania rzeczywistości z magią i elementami fantastycznymi oraz do tworzenia postaci nietuzinkowych i intrygujących, chociaż nie zawsze pozytywnych. A język, jakim posługuje się pisarka? Toż to prawdziwa uczta czytelnika. Ironiczny, dopieszczony, elastyczny i plastyczny.

Płacz to już trzecia część cyklu wrocławskiego. Do tej pory mogliście przeczytać Toń i Nomen Omen (co ciekawa, druga część ukazała się pierwsza i to od tej książki zaczęła się moja przygoda z twórczością Marty Kisiel). Po wydarzeniach, jakie miału miejsce w Toni, panny Stern muszą nauczyć się żyć, ale nie jest to łatwe. Prawda je przeraża i trudno się od niej uwolnić. Klara, Eleonora i Dżusi oddalają się od siebie – zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Najmłodsza z panien Stern wyprowadza się do innego miasta, ciotka ucieka codziennie na Lipową, a ta stateczna członki rodu rzuca pracę i wyjeżdża, nikomu nie zdradzając miejsca swojego pobytu. Jednak coś się dzieje – Dżusi i Klara zaczynają odbierać dziwne telefony z zaświatów. Okazuje się, że Eleonora zaginęła. Czy wyprawa na ratunek pomoże rodzinie się pojednać? Wraz z Klarą i Dżusi do Gór Sowich wyruszają Karolek, Gerd i pani Matylda.

Dlaczego Eleonora zaginęła? Jakie mroczne i przerażające tajemnice skrywają Góry Sowie?

Ostatni tom cyklu wrocławskiego jest dobry, ale niestety, nie najlepszy. Ma w sobie wszystko to, czego oczekiwałam, ale jednak bez tej charakterystycznej iskry. Jak zwykle Marta Kisiel zabiera swoich czytelników w przeszłość. Historia jest mroczna, okrutna i nacechowana cierpieniem. O ile w Toni i Nomen Omen autorka przedstawia swoim czytelnikom Wrocław okresu II wojny światowej, jego oblężenie i tragedię mieszkańców, to w Płaczu zabiera nas do Gór Swoich, gdzie funkcjonowały również obozy koncentracyjne, a hitlerowcy budowali Riese, czyli sieć korytarzy wydrążonych w górach. Jaki był ich cel? Spekulacji jest wiele, a autorka przedstawia kilka z nich w swojej książce.

Akcja w Płaczu obejmuje zaledwie kilka dni, ale pojawiają się też retrospekcje. Fabuła jest tutaj napięta, a każda kolejna strona niepokoi, bo nie wiadomo, jakie nowe widmo nas zaatakuje. Płacz to powieść mroczna, tajemnicza, przerażająca, ale nie pozbawiona swoistego poczucia humoru autorki, który przebija się na pierwszy plan, zwłaszcza w postaci pani Matyldy Bolesnej i Dżusi – obie mają cięty język, są pewne swego i nie boją się utarczki słownej. W tej części cyklu wrocławskiego Marta Kisiel odsłania prawdziwe lęki i strachy bohaterów. Obdziera ich z tej całej otoczki i pokazuje to, kim naprawdę są. Już nie raz wspominałam, że autorka potrafi tworzyć postacie wielobarwne, głębokie, nieidentyczne i skomplikowane. Po lekturze tej książki mogę was zapewnić, że to, co autorka zrobiła z bohaterami sprawia, że nie możemy wyjść z szoku. Marta Kisiel złamała mi serce nie raz, ale zrobiło to przemyślanie. Wszystkie wątki do siebie pasują i łączą się ze sobą.

Płacz to naprawdę dobra książka. Zadowoli wszystkich fanów twórczości Marty Kisiel, ale niestety, nie uważam, że jest to najlepsza część cyklu wrocławskiego.

Proza Marty Kisiel ma to do siebie, że wciąga od pierwszych słów i zdań. Nie da się od jej książek oderwać – autorka ma niezwykły talent do tworzenia światów, plątania rzeczywistości z magią i elementami fantastycznymi oraz do tworzenia postaci nietuzinkowych i intrygujących, chociaż nie zawsze pozytywnych. A język, jakim posługuje się pisarka? Toż to prawdziwa uczta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo lubię powieści historyczne, które pozwalają mi poznać dawne dzieje i spojrzeć na historię oczami ludzi, którzy w niej uczestniczyli. Nie ma drugiej takiej autorki jak Elżbieta Cherezińska, która pisze tak, że nie da się od jej powieści oderwać. Przenosi nas do świata odległego, ale jednocześnie bliskiego i robi to tak, że mamy wrażenie, jakbyśmy byli naocznymi świadkami tamtych wydarzeń. Korona Śniegu i Krwi rozpoczyna cykl Odrodzone królestwo.


O ile znamy Rozbiory Polski dość dokładnie, to czasy Rozbicia Dzielnicowego są pełne niedopowiedzeń, białych plam. Na lekcjach historii opowiada się o tym ogólnie, a uczniowie (przynajmniej za moich czasów) muszą uczyć się, komu przypadła jaka dzielnica. Imiona i przydomki władców nic nam nie mówią i dość szybko zapominamy o tym etapie historii. Ja sama nie przepadałam za tymi tematami, ale po książkę Cherezińskiej sięgnęłam z nadzieją, że trochę mi rozjaśni w głowie. Przyznam się Wam, że to była świetna lektura – pełna przygód, polityki, walk, ale także codziennego życia w czasach średniowiecznych. To moje trzecie spotkanie z twórczością Elżbiety Cherezińskiej i z każdą jej kolejną powieścią, utwierdzam się w przekonaniu, że ta kobieta ma ogromny talent, którego można jej tylko pozazdrościć.



O czym jest Korona Śniegu i Krwi? O rozbiciu dzielnicowym, kiedy to państwo, niegdyś potężne, słabnie w oczach Europy i staje się łakomym kąskiem dla sąsiadów. Władcy poszczególnych dzielnic nie mogą dojść ze sobą do porozumienia. Bohaterem nie jest Władysław Łokietek, ale Przemysł II, który może odwrócić klątwę, odczytaną przez Jakuba Świnkę. Korona śniegu i krwi to historia, od której nie można się oderwać. W nią się wpada, a dzięki talentowi autorki, przenosimy się do czasów rozbicia dzielnicowego i wraz z bohaterami uczestniczymy w opisanych wydarzeniach. Ta opowieść to taki portal do przeszłości. Elżbieta Cherezińska zadbała o to, aby nikt nie poczuł się zagubiony. Dokładnie opisuje wszystkie zwyczaje jakie panowały w tamtych czasach. Czułam się oczarowana, gdy czytałam wszystkie opisy zwyczajów lub gdy zgłębiałam tajniki kuchni.




Ta książka ma w sobie ogrom wątków – oprócz polityki, erotyki (nie bójcie się – wszystko idealnie do siebie pasuje), życia codziennego w Koronie Śniegu i Krwi znajdziemy również fantastykę. Czy da się połączyć powieść historyczną z magią? Owszem, a Cherezińska robi to perfekcyjnie, umiejętnie przeplatając realizm z fantastyką. Czasami czułam się zagubiona, gdy zagłębiałam się w wątki polityczne, ale gdy już się wczytałam, a imiona i przydomki przestały mi się mieszać, to coraz lepiej odnajdywałam się w lekturze. Postacie, jakie kreuje autorka, są żywe i wyraziste i dzięki temu ludzie, których znaliśmy do tej pory tylko z kart podręczników do historii, stają się bliżsi.

Korona Śniegu i Krwi nie jest to powieść do przeczytania „na raz”. Owszem, jest intrygująca, ciekawa, wciągająca, ale czasami trzeba odłożyć ją na bok, aby chwilę pomyśleć i wszystko w głowie ułożyć. Czas spędzony z prozą Cherezińskiej na pewno nie będzie stracony.

Bardzo lubię powieści historyczne, które pozwalają mi poznać dawne dzieje i spojrzeć na historię oczami ludzi, którzy w niej uczestniczyli. Nie ma drugiej takiej autorki jak Elżbieta Cherezińska, która pisze tak, że nie da się od jej powieści oderwać. Przenosi nas do świata odległego, ale jednocześnie bliskiego i robi to tak, że mamy wrażenie, jakbyśmy byli naocznymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zastanawialiście się kiedyś, jak niemieccy obywatele postrzegali wojnę, obozy koncentracyjne, holocaust? Czy byli tak zaślepieni miłością do wodza, że ślepo wierzyli w jego przekonania? Może nie chcieli wiedzieć albo bali się o własne życie, dlatego głośno się nie sprzeciwiali. Wojna dotknęła także ich, ale mało się o tym mówi.

Anette Hess dotyka problemu niewiedzy, milczenia, jakie panowało w pokoleniu, ran, które urodziło się po wojnie lub w jej trakcie. Frankfurt, 1963 rok. Ewa jest młodą tłumaczką, mieszka z rodzicami, którzy prowadzą restaurację, ma narzeczonego, z którym chce spędzić życie. Wydaje się, że jej życie jest beztroskie, jednak kobieta, jako że dobrze zna język polski, dostaje propozycje tłumacza w rozprawie sądowej przeciwko zbrodniarzom SS, którzy służyli w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Dopiero wtedy Ewa pierwszy raz spotyka się z tematem holocaustu i zagłady. Jej rodzice i narzeczony są przeciwni udziałowi bohaterki w rozprawach, ale kobieta nie ma zamiaru rezygnować. Proces, w którym będzie uczestniczyć, zmieni nie tylko środowisko niemieckie, ale także ją i jej prywatne życie.

Żeby usiąść do recenzji książki, potrzebowałam czasu. Moje pierwsze wrażenia z lektury nie były zbyt pozytywne, bo spodziewałam się czegoś innego. Dopiero po przemyśleniu ważnych spraw, fabuły i tego, w jakim czasie rozgrywają się wydarzenia, doszłam do wniosku, że W niemieckim domu to książka bardzo, bardzo dobra. I inna. Dotyka tematu II wojny światowej, ale nie z perspektywy Żydów czy innych prześladowanych narodów, ale Niemców. Wyróżnia się na tle innych powieści tym, że porusza temat milczenia i rozgrzebuje rany, które ledwo zdążyły się zabliźnić. Pokolenie Ewy nie miało pojęcia o prześladowaniach, piecach krematoryjnych, obozach. Nie uczono ich tego w szkole, rodzice nie przekazywali im tej wiedzy. Żołnierze SS, którzy pracowali w Auschwitz, wiedli spokojne życie przez wiele lat, nieniepokojeni przez wymiar sprawiedliwości. Ewa na sali sądowej spotyka dwie strony – tych, którzy przeżyli piekło na ziemi i teraz muszą wrócić do tych czasów, aby winnych można było ukarać. Ci ludzie cierpią. Druga strona to ława oskarżonych – ludzi pewnych tego, że nie mieli z obozami nic wspólnego. Aroganccy, pyszni, przekonani, że po tylu latach nikt nie może ich o nic oskarżyć. Ten kontrast boli i przeraża.

Jednak tuż obok sali sądowej, Ewa ma życie prywatne, które pod wpływem tego, czego jest świadkiem, bardzo się zmienia. Kobieta dorasta i dojrzewa – z bohaterki, która chciała wyjść za mąż i nawet nie przyznawała się przed sobą, że nie chcę rzucić swojej pracy, staje się osobą świadomą siebie, swoich potrzeb i racji, a co najważniejsze, dzielnie staje w ich obronie. Potrafi powiedzieć nie. Bardzo spodobała mi się przemiana Ewy oraz to, że potrafiła spojrzeć na wydarzenia z przeszłości i obiektywnie je ocenić.

Jeżeli szukacie książki innej niż wszystkie, ale smutnej i paraliżującej, to W Niemieckim Domu będzie dla Was doskonałym wyborem!

Zastanawialiście się kiedyś, jak niemieccy obywatele postrzegali wojnę, obozy koncentracyjne, holocaust? Czy byli tak zaślepieni miłością do wodza, że ślepo wierzyli w jego przekonania? Może nie chcieli wiedzieć albo bali się o własne życie, dlatego głośno się nie sprzeciwiali. Wojna dotknęła także ich, ale mało się o tym mówi.

Anette Hess dotyka problemu niewiedzy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Thriller postapokaliptystyczny? Czy to może się udać? Czy autor będzie umiał wyważyć wszystkie składniki tak, aby po połączeniu, powstało z tego coś dobrego? Wiele pytań, mało odpowiedzi. Cóż, przyznam, że „Magazyn” skusił mnie, bo chciałam poznać odpowiedź na te wszystkie pytania.

Chmura to olbrzymi kompleks, założony przez Gibbsona Wellsa. Na terenie USA znajduje się kilka takich placówek, które całkowicie opanowały rynek. Zakupy wprost do domu stały się codziennością i wybawieniem, a o pracę w Chmurze co miesiąc starają się nowi chętni. Dach nad głową, chłód, mieszkanie… Jednak nie wszyscy mogą przejść rekrutacje. Udaje się to Paxtonowi, byłemu strażnikowi więziennemu, który ma żal do Chmury, bo przez nią musiał zamknąć swoją małą, ale własną, firmę. W miejscu rekrutacji poznaje Zinnę, młodą kobietę, która od początku coś ukrywa, jednak mężczyzna tego nie zauważa. Oboje zaczynają pracę w Chmurze, każde w innym dziale, ale między nimi zaczyna się pojawiać jakieś uczucie. Zinna jednak pracuje pod przykrywką i chcę wykonać swoje zdanie, a potem zniknąć.

Gdy okazuje się, że Chmura ma wiele tajemnic, bohaterowie będą musieli zdecydować, co dalej robić.

„Magazyn” wciągnął mnie dopiero po około 150-200 stronach. W pierwszej części książki, autor zamieścił wiele ciekawych elementów, ale nie łączyły się dla mnie w całość. Jednak gdy już się zaczytałam, to nie mogłam się oderwać i nie mogłam doczekać się, aż poznam zakończenie tej historii. Autor w końcu złapał mnie w zastawione przez siebie sidła i dałam się porwać akcji, intrydze i emocjom, jakie towarzyszyły bohaterom.

Gdy globalne ocieplenie zbiera swoje żniwo, wszyscy chcą pracować w Chmurze, która trzyma całą gospodarkę USA w garści. Jednak gdy bohaterowie zaczynają swoją „przygodę”, w idealnej fasadzie czytelnik zaczyna dostrzegać pęknięcia, które pokazują, że nie wszystko jest tak wspaniałe, na jakie wygląda. Śledzimy akcje z perspektywy Zinny i Paxtona, ale autor zdecydował się też oddać głos Wellsowi, który już na samym początku, za pomocą wpisów na blogu, przyznaje się, że jest chory i zdradza wszystko o początkach swojej firmy. Jak wspomniałam, w idealnej fasadzie Chmury, pojawiają się pęknięcia, mikroszczeliny, na które bohaterowie od razu zwracają uwagę. Nic nie jest idealne. To wydaje się niby nie mieć znaczenia w całej koncepcji koncernu, ale gdy czytelnik doda dwa do dwóch, zaczyna mieć pewne podejrzenia. Ja wciągnęłam się w tę historię, gdy akcja nabrała zdecydowanego tempa. Podejrzewam, że autor chciał wywołać u czytelnika uczucie oczekiwania na coś strasznego, ale w moim przypadku, mu się to nie udało.

Podobał mi się romans, między głównymi bohaterami, umilał lekturę i wprowadzał do niej coś nowego i intrygującego. W „Magazynie” brak jakichś wyraźnych wątków pobocznych, bo wszystko dotyczy głównych bohaterów, którzy napotykają w nowym miejscy problemy. Jak dla mnie słabo został opisany świat wewnętrzny. Niby coś tam wiemy, bo pojawiają się wzmianki, ale nie ma dokładniej tego opisanego. Szkoda, ale drugiej strony, w „Magazynie” tyle się dzieje, że gdyby autor chciał umieścić w książce jeszcze więcej, zwyczajnie zabrakłoby mu miejsca.

Powieść Roba Harta to emocjonujący thriller, które porywa czytelnika do nie tak całkiem odległego świata. Chociaż z początku nie polubiłam się z tą książką, to muszę przyznać, że autor umiejętnie połączył wszystkie składniki i wyszła mu z tego całkiem ciekawa historia.

Thriller postapokaliptystyczny? Czy to może się udać? Czy autor będzie umiał wyważyć wszystkie składniki tak, aby po połączeniu, powstało z tego coś dobrego? Wiele pytań, mało odpowiedzi. Cóż, przyznam, że „Magazyn” skusił mnie, bo chciałam poznać odpowiedź na te wszystkie pytania.

Chmura to olbrzymi kompleks, założony przez Gibbsona Wellsa. Na terenie USA znajduje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dzięki książce Anety Jadowskiej, przenosimy się do posezonowej Ustki. To czas, kiedy nad morzem jest spokój, cisza, nie ma hordy turystów. Kocham ten czas o wiele bardziej niż letnie upały i bitwy o kawałek plaży. O wiele bardzo wolę przejść się w puchowej kurtce na spacer, pooglądać zimowe morze, niż szukać w nim ochłody w letni dzień. Niestety, nie dla wszystkich ten okres jest tak atrakcyjny, dlatego w pensjonacie pań Garstek, Wielkiej Niedźwiedzicy panuje lekki przestój. Nie ma w nim za wielu gości – tylko łowcy Duchów oraz pani Jadwina z panem Kazikiem. Pensjonat przeżywa pewne kłopoty finansowe – gdy gości brakuje, nie ma też pieniędzy na spłaty zaciągniętych kredytów. Maria ukrywa ten fakt przed wnuczką, ale Magda dobrze wie, co się dzieje. Mini Garstka chciałaby, aby pensjonat wyszedł z kłopotów.

Gdy Tamara, która wyjechała realizować pewien projekt, wraca wraz z byłym ukochanym (co wcale nie znaczy, że ponownie są parą) i przybywa nowa Ptaszyna, przestaje być nudno. Ciotka tymczasowo musi poruszać się na wózku inwalidzkim, a podejrzane zniknięcie gościa wprowadza Garstkę w przedziwny nastrój. Czy podejrzenia Tamary są słuszne? Czy w Wielkiej Niedźwiedzicy doszło do morderstwa?

W losy Garstki wpada się jak śliwka w kompot. Poprzedni tom czytałam już dawno, chyba zaraz po premierze, gdy dorwałam go w bibliotece. Była ta lektura ciekawa, momentami zabawna, ale i również troszkę przerażająca. Czy u trupach, zbrodni, morderstwach, sprawach trudnych da się pisać tak prosto? Łączyć te wszystkie makabryczne sprawy z codziennymi kłopotami, normalnym życiem, a nawet dodać odrobiny humoru, który urzeka? Aneta Jadowska pokazała, że jak najbardziej jest to możliwe. Ale trzeba być nią. Czytając Martwy sezon, przenosiłam się nad morze po sezonie; przebywałam wraz z bohaterami w Wielkiej Niedźwiedzicy, prowadziłam z nimi śledztwo i bolało mnie to co się wydarzyło, tak samo jak ich. Akcja do przodu biegnie lekko i szybko niczym łania po polu, a czytelnik nawet nie zauważa, gdy coraz bardziej zatapia się w lekturze. Można się pośmiać i wzruszyć; zwątpić w powodzenie akcji i trzymać kciuki za bohaterów. Cała lektura moja zdecydowanie za szybko, a w czytelniku pojawia się dziwna tęsknota do morza, do Garstek, do Wielkiej Niedźwiedzicy.

Należy zaznaczyć, że Aneta Jadowska porusza ważny problem – przemocy w rodzinie. Babcia Magdy prowadzi Przystań. Miejsce, gdzie ofiary mogą się schronić. Starsza Pani pozwala wyrwać się im z domu i pomaga stanąć na nogi. Daje schronienie. Martwy sezon głośno krzyczy o problemie przemocy domowej i o cichej zgodzie, którą daje rząd. Żyjemy w XXI wieku, a nadal wśród nas może życ ktoś, kto potrzebuje tylko podania ręki. Nie warto być głuchym i ślepym na krzywdę kogo innego (i nie mówię tylko o kobietach, mężczyźni również mogą być ofiarami, co Aneta Jadowska wyraźnie w swojej książce zaznaczyła).

Dzięki książce Anety Jadowskiej, przenosimy się do posezonowej Ustki. To czas, kiedy nad morzem jest spokój, cisza, nie ma hordy turystów. Kocham ten czas o wiele bardziej niż letnie upały i bitwy o kawałek plaży. O wiele bardzo wolę przejść się w puchowej kurtce na spacer, pooglądać zimowe morze, niż szukać w nim ochłody w letni dzień. Niestety, nie dla wszystkich ten...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To, o czym przeczytacie w Płuczkach Pawła Reszki, jest niewyobrażalne. Chociaż mieszkam między trzema obozami zagłady – Bełżec, Sobibór i Majdanek – nigdy nie słyszałam, o takim zachowaniu ludności cywilnej. O co chodzi, zapytacie?

Przez wiele lat, kobiety, mężczyźni, dzieci, całe rodziny, na terenie byłych obozów zagłady w Bełżcu i Sobiborze rozkopywali masowe groby, aby znaleźć złoto, którego nie znaleźni hitlerowcy. Prochy, które zbierali całymi workami, przepłukiwali w rzece albo w specjalnych dołach, płuczkach. Paweł Reszka odnajduje ludzi, którzy w tym uczestniczyli, oni, albo ich rodziny; ludzi, którzy pamiętali i szuka kogoś, kto powie, że to było złe i niewłaściwe; kto zrehabilituje się po latach, a nie będzie szukać żadnego usprawiedliwienia.

Czy mu się to udaje?

Skończyłam tę książkę jeszcze przed świętami, w ubiegłym roku i nadal nie mogę wyjść z szoku. W mojej głowie spierają się dwa argumenty – chociaż wiem, że to było złe, to w pewnych kwestiach staram się znaleźć usprawiedliwienie dla tych, którzy rozkopywali masowe groby. Jednak bieda, jaka panowała wtedy w Polsce, była ogromna. Rodzice chcieli ubrać i nakarmić swoje dzieci i w pewnym sensie wytworzyli mechanizm obronny przed tym, co robili. Owszem byli również Ci, którzy chcieli się tylko wzbogacić, liczyli na łatwy zarobek i jeszcze wiele, wiele lat po wojnie, trudnili się tym „zajęciem”. W swojej książce Paweł Reszka rozmawiał z tymi, którzy pamiętają ten czas. Niewielu odważyło się powiedzieć wprost, że to, co robili, było złe i nie powinno mieć miejsca. Ci, którzy nigdy nie poszli na teren obozu, potrafią jednoznacznie nazwać zachowanie hien cmentarnych. Ale nie tylko z uczestnikami rozkopywania masowych grobów rozmawiał Reszka, a co najważniejsze – nie dotarł tylko do prostych chłopów, ale także do ludzi wykształconych, którzy wychowywali się w Bełżcu, Sobiborze czy w sąsiednich wsiach.

Zadziwia to, że przez lata nikt nie chciał nic z tym zrobić. Teren, na którym hitlerowcy zabili tysiące niewinnych ludzi, był bezczeszczony i wystawiony na pastwę tych, którzy chcieli się wzbogacić. Ten proceder trwał bardzo długo. Paweł Reszka przytacza rozprawy sądowe osób, które udało się złapać i postawić przed sądem. Jednak gdy czytałam, do jakiej skali urosło rozkopywanie masowych grobów, to aż włos jeżył mi się na głowie. Jednocześnie od Płuczek nie mogłam się oderwać i chciałam przerwać, bo to, co opisał Paweł Reszka, wprawia czytelnika w dziwną stagnację, odrętwienie i chociaż autor podaje nam na tacy fakty, to trudno w nie uwierzyć. Na uwagę zasługuje również miejsce autora w książce – pan Paweł jest gdzieś z boku, niemy, oddaje całkowicie głos swoim rozmówcom, ale jego obecność jest wyczuwalna.

To, o czym przeczytacie w Płuczkach Pawła Reszki, jest niewyobrażalne. Chociaż mieszkam między trzema obozami zagłady – Bełżec, Sobibór i Majdanek – nigdy nie słyszałam, o takim zachowaniu ludności cywilnej. O co chodzi, zapytacie?

Przez wiele lat, kobiety, mężczyźni, dzieci, całe rodziny, na terenie byłych obozów zagłady w Bełżcu i Sobiborze rozkopywali masowe groby, aby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po fenomenalnym, według mnie, Okrutnym Księciu, bez zwłoki zabrałam się za Złego Króla i przeczytałam go niemal na jednym wdechu, nie mogłam się oderwać, a potem zostałam z pustką w sercu, bo miałam ogromnego kaca książkowego. Bardzo, bardzo dużego. Takiego, że nie mogłam skupić się na żadnej innej lekturze, bo wszystko wydawało mi się mdłe i nijakie.

To jest jeszcze lepszego od Okrutnego Księcia. Na kartach tej historii dzieje się więcej, wszystko jest jeszcze bardziej przerażające i niebezpieczne. Emocje, które wywołała we mnie Holly Black, spowodowały że nie mogłam się od książki oderwać..

Plan Jude się powiódł – jej braciszek, Dąb, w którego żyłach płynie królewska krew, jest bezpieczny. Na tronie zasiadł Cardan, dawny prześladowca dziewczyny, który nie chciał mieć nic wspólnego z koroną. Jude została jego seneszalem, najbliższym doradcą, ale król nie ma zamiaru ułatwiać jej życia. Jest wściekły dlatego, że dziewczyna użyła podstępu, aby go od siebie uzależnić. Jednak nie wszyscy zaakceptowali nowy porządek i nowego władcę. Pojawia się zdrajca, ktoś z najbliższego otoczenia Jude i Cardana, kto chce przejąć władze dla siebie. Oprócz rywalizacji z nowym wrogiem, odpieraniu ataków króla, Jude będzie musiała walczyć jeszcze z własnymi uczuciami, nad którymi bardzo ciężko jej zapanować. Czy to możliwe, że można pokochać swojego wroga?

W Złym królu akcja jest jeszcze szybsza, emocje niemal nokautują czytelnika, a każda kolejna strona jest zagadką. Znowu chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy, ale obawiałam się tego, że znowu mnie te wydarzenia poturbują. Ja bardzo przeżywam wszystko to, co dzieje się na kartach książek, a jeżeli akcja jest interesującą, wątek miłosny dopracowany, a bohaterka mnie nie irytuje, to ja jestem w niebie. W Okrutnym księciu Jude dopiero „wchodziła” w świat spisków, knowań i polityki; w „Złym królu” musi nauczyć się wszystkiego sama. Jako szara eminencja rządzi całą krainą elfów i musi zapracować na szacunek, bo nikt nie bierze jej na poważnie. Holly Black nie boi się zaskoczyć czytelnika, wprowadzając nowe elementy zaskoczenia czy przyśpieszając akcję. Nic dziwnego, że jej książki na całym świecie pokochały miliony czytelników.

Jak pisałam w recenzji Okrutnego księcia, bardzo polubiłam Jude. Miała wady, z których doskonale zdawała sobie sprawę. Chociaż Madok nie jest jej biologicznym ojcem, to zachłanność i rządzę władzy przejęła po nim. Jude boi się tego, że jej pragnienie może ją zaślepić. Jest to postać tak żywa, realna, że trudno przejść obok niej obojętnie. Wszystkie jej emocje i uczucia oddziaływają na czytelnika tak, że czasami trzeba zrobić sobie chwilę przerwy, aby wszystko ułożyć sobie w głowie. Jude jest bohaterką dojrzałą, która uczucia odstawia na dalszy plan, skupiając się na tym, co najważniejsze. Potrafi się przyznać do błędów i zawsze stara się myśleć logicznie. To postać, która z nastolatki zmienia się w kobietę na oczach czytelnika. Jest silna. Szkoda, że nie wszystkie autorki potrafią wykreować taką postać, którą da się lubić, a jednocześnie, dla młodszych czytelników, może być wzorem do naśladowania.

Przede mną jeszcze Królowa niczego, ale Zły król jest książką, która jest jeszcze lepsza od pierwszej części trylogii. Chcecie przeczytać coś lekkiego, ciekawego, intrygująco; coś, co was wciągnie do innego świata? To historie napisane przez Holly Black są dla was.

Po fenomenalnym, według mnie, Okrutnym Księciu, bez zwłoki zabrałam się za Złego Króla i przeczytałam go niemal na jednym wdechu, nie mogłam się oderwać, a potem zostałam z pustką w sercu, bo miałam ogromnego kaca książkowego. Bardzo, bardzo dużego. Takiego, że nie mogłam skupić się na żadnej innej lekturze, bo wszystko wydawało mi się mdłe i nijakie.

To jest jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Collen Hoover to już marka sama w sobie, na którą autorka sobie zapracowała. Ta kobieta ma niezwykły talent, do tworzenia historii niesamowicie wzruszających i chwytających czytelnika za serce tak, aż płyną łzy. Ja uwielbiam książki Hoover, chociaż nie czytałam wszystkich jej powieści. Niektóre przepłakałam, inne nie wywołały we mnie wielkich emocji, jednak zawsze kończyłam lekturę usatysfakcjonowana i zadowolona. Jak było w przypadku Gdyby nie Ty?

Morgan zaszła w ciążę w wieku siedemnastu lat i to zmieniło jej życie na zawsze. Nie skończyła studiów, bo ciężko jej było pogodzić wychowywanie dziecka z zajęciami. Wyszła za mąż za swojego pierwsze chłopaka, Chrisa i razem wiodą szczęśliwe życie. Morgan ma młodszą siostrę Jenny i w latach beztroski, wraz z Jonahem, najlepszym przyjacielem jej męża, tworzyli zgraną paczkę. Niestety, ich drogi się rozeszły, a Jonah zniknął z ich życia. Po latach jednak wrócił. Clara to nastolatka, która się buntuje, zakochuje i kombinuje i marzy o szkole aktorskiej. Morgan chcę dla swojego dziecka jak najlepiej i jednocześnie stara się ją uchronić przed błędami, jakie sama popełniła w młodości.

Jeden telefon zmienia ich życie na zawsze. Gdy śmierć zabiera im ukochaną osobę, kobiety muszą na nowo odnaleźć radość życia i pogodzić się ze stratą. Gdy na jaw wychodzą tajemnice i sekrety, komplikuje to ich relacje jeszcze bardziej. Morgan znajduje pocieszenie w mężczyźnie, który przed laty ją opuścił, a Clara w chłopaku, który przez lata jej unikał.

Czy matka i córka ułożą sobie życie?

Hoover ma talent do budowania historii przejmujących, od których nie da się oderwać. Są przewidywalne i po kilkudziesięciu stronach można podejrzewać, jak się skończą, ale wcale mi to nie przeszkadza. Wszystko przez emocje, jakie dostarcza autorka. Collen Hoover tworzy historię niesamowicie wręcz realną i prawdziwą; taką, która mogła przydarzyć się nam. Bez problemu przeskakuje między rolą matki i córki, bez zamieszania. Oddziela obie narracje grubą kreską, a czytelnik odczuwa jednocześnie emocje obu bohaterek i rozumie ich zachowania i uczucia – ból, rozpacz, żałobę, tęsknotę i miłość, która pojawia się niespodziewanie. Gdy czytałam książkę, napisałam do koleżanki, że rozpadłam się po 100 stronach. Po tym, jak autorka zburzyła spokój bohaterek, nie mogłam się pozbierać, a moje serce nie mogło tego zrozumieć. Razem z kobietami przeżywałam żałobę i wraz z nimi czułam się zakłopotana.

Nie wiem, jak Collen Hoover to robi, ale potrafi świetnie odnaleźć się w skórze zarówno matki i córki, dzięki czemu lektura jest jeszcze bardziej realna i prawdziwa. Ja o wiele lepiej odnalazłam się w roli Morgan, ale uczucia Clary przypomniały mi moje własne, nastoletnie lata i był to miły powrót do przeszłości. Wspomniałam, że Gdyby nie Ty jest to książka przewidywalna, ale nie przeszkadzało mi to, bo sposób, jaki autorka podała całą historię, spodobał mi się na tyle, że nie mogłam się od niej oderwać. To powieść nie tylko o żałobie, stracie i miłości, ale także o relacji między matką a córką, która jest trudna, wyboista, naszpikowana wyrzutami, pretensjami, bólem, zakazami i nakazami, ale przez to wszystko przebija się miłość, której nie da się opisać słowami. Wydaje się, że życie z niemowlakiem jest trudne, jednak im dalej w las, tym coraz trudniej dogadać się z dorastającym dzieckiem.

Gdyby nie Ty to historia piękna i trudna, ale książkę czyta się z przyjemnością. Czy jest to najlepsza powieść autorki? Nie. Jest dobra, nawet bardzo dobra, ale nie jest wspaniała, bo brak w niej tej iskry, która nie pozwoliłaby mi zapomnieć o tej historii. Jednak pomimo to uważam, że warto przeczytać Gdyby nie Ty i oddać się akcji i emocjom.

Collen Hoover to już marka sama w sobie, na którą autorka sobie zapracowała. Ta kobieta ma niezwykły talent, do tworzenia historii niesamowicie wzruszających i chwytających czytelnika za serce tak, aż płyną łzy. Ja uwielbiam książki Hoover, chociaż nie czytałam wszystkich jej powieści. Niektóre przepłakałam, inne nie wywołały we mnie wielkich emocji, jednak zawsze kończyłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miłości matki do dziecka nie da łatwo się opisać. To uczucie, które pojawia się niespodziewanie i wypełnia nasze serca. Chcemy zrobić dla tych małych istotek wszystko, ale najbardziej pragniemy, aby były szczęśliwe. Aby nie zaznały głodu i zimna. Aby wyrosły na dobrych ludzi. Niestety, był taki czas, kiedy nie wszystkie matki mogły zapewnić dzieciom bezpieczeństwo, ciepły posiłek i spokój. II wojna światowa wielu kobietom odebrała prawo do wychowywania dzieci na swoich zasadach; musiały się ukrywać, porzucić znany sobie świat, aby zapewnić swoim pociechom to, co najcenniejsze – życie.

Żółty ptak śpiewa to historia o takiej miłości. Wielkiej, prawdziwej, bezwarunkowej, szczerej, trwającej nawet w najgorszych warunkach. To uczucie, które potrafi przetrwać najgorszą zawieruchę i nie osłabnąć. To, co jest między Różą a Szirką to najprawdziwsza miłość.

Matka i córka ukrywają się w stodole. Róża musi nauczyć Szirkę jak być cicho, nie wydawać najmniejszego odgłosu, nie krzyczeć, nie śpiewać, nie nucić, ponieważ nawet najcichszy dźwięk może ich wydać. Przyszło im żyć w czasach II wojny światowej, są Żydówkami i aby przeżyć, muszą się ukrywać. Obie tęsknią do dawnych czasów i do muzyki. Szirke szczególnie – jest dzieckiem, nie wszystko jeszcze rozumie, a wychowana była wśród dźwięków. Aby zająć czymś swoją córeczkę, Róża opowiada jej bajkę o ogrodzie, w którym mała dziewczynka musi być cicho i o żółtym ptaszku. Kobieta i dziewczynka muszą stawić czoła śmiertelnemu zagrożeniu, a w świecie, który ogarnięty jest wojną, ich miłość nie maleje.

Nie spodziewałam się po tej książce, aż takiego ładunku emocjonalnego. Podczas lektury płakałam i nie potrafiłam wyobrazić sobie, co czuje Róża, gdy widzi, jak jej dziecko cierpi i jakie brzemię czuje na swoich barkach, gdy zastanawia się nad tym, czy przeżyją kolejny dzień. To wszystko, co dzieje się między głównymi bohaterkami wychodzi na pierwszy plan. Owszem, czytelnik ma świadomość, że panuje wojna, a całe dotychczasowe życie Róży i Szirke, a także tysięcy innych ludzi, odeszło i nigdy nie wróci. Ludzie muszą się ukrywać, aby przeżyć. Dziewczynka będzie musiała opuścić swoją matkę – i w tym momencie nie wiedziałam, czy dam radę przeczytać tę książkę do końca. Jennifer Rosner rozbiła moje serce na milion kawałków, wywołała łzy i nie sądziłam, że dam radę dokończyć tę historię, ale bardzo chciałam poznać zakończenie, a im dalej w treść, tym działo się więcej i więcej. Nie raz i nie dwa udzielał mi się strach bohaterek, które musiały znosić wiele. Miłość matki do córki gra w tej powieści „pierwsze skrzypce”, a każda kolejna strona utwierdza czytelnika, że to uczucie jest niezniszczalne; jest trwalsze niż najtwardszy minerał i nie do opisania słowami.


Żółty ptak śpiewa jest to książka piękna, bo opisuje najwspanialszą miłość, ale i straszna. Chociaż Róża i Szirke to postacie fikcyjne, to za ich historią stoi wiele istnień – zapomnianych, nieznanych, ze smutnym zakończeniem. Tytułowy żółty ptaszek był dla dziewczynki czymś normalnym w tym ogarniętym świecie wojną, był najlepszym przyjacielem i powiernikiem, któremu mogła się zwierzać i śpiewać. Szirke stara się uciec do swojego magicznego ogrodu, aby przeżyć. Żółty ptak śpiewa jest to historia, która wyróżnia się na tle powieści wojennych. Jest w niej strach, ból, cierpienie, śmierć, ale to miłość między matką a córką jest tutaj najważniejsza

Miłości matki do dziecka nie da łatwo się opisać. To uczucie, które pojawia się niespodziewanie i wypełnia nasze serca. Chcemy zrobić dla tych małych istotek wszystko, ale najbardziej pragniemy, aby były szczęśliwe. Aby nie zaznały głodu i zimna. Aby wyrosły na dobrych ludzi. Niestety, był taki czas, kiedy nie wszystkie matki mogły zapewnić dzieciom bezpieczeństwo, ciepły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W małych miasteczkach wszyscy się znają, zwłaszcza w najbliższym sąsiedztwie. Aby coś ukryć, trzeba być bardzo przebiegłym i umieć grać. Gdy jeden chłopak włamuje się nocą do domów sąsiadów i poznaje ich sekrety, zrozpaczona matka, Olivia, wysyła anonimowe listy z przeprosinami. Plotki i podejrzenia napiętrzają się, a jedna z poszkodowanych zaczyna węszyć. Dodatkowo młoda kobieta, Amanda, zostaje zamordowana. Wszystkie podejrzenia padają na jej męża, Roberta, który nie ma alibi. Niedługo jednak kolejni sąsiedzi zostają przesłuchiwani, a kolejne fakty wychodzą na jaw.

Kto zamordował młodą kobietę?

Lubię, gdy thrillery psychologiczne głęboko wchodzą do mojej głowy; gdy nie pozwalają o sobie zapomnieć; gdy zaskakują, zadziwiają i przerażają. Ktoś kogo znamy jest książką, którą warto przeczytać. Autorka bawi się słowem i całą koncepcją thrillera, wodzi czytelnika za nos i wprawia go w zdumienie. Nie spodziewałam się tego, że Shari Lapena aż tak dobrze czuje się w tym gatunku i tak zwinnie lawiruje między bohaterami, ich życiorysami i tajemnicami, bo te mają wszyscy, mniejsze lub większe. W Ktoś kogo znamy podejrzenia przeskakują z bohatera na bohatera. Akcja książki to scena, na której aktorzy błądzą, gubią się, nawzajem oskarżają i skrywają swoje sekrety, które niszczą im życie. Jestem zachwycona tym, jak budowane jest napięcie; jak ze strony na stronę ono rośnie i nie pozwala oderwać się od książki. Gdy akcja wydaje się zawiła, bo pojawiają się nowe poszlaki, nowe tropy, ale czytelnik bez problemu może się w tym odnaleźć.

Ktoś kogo znamy nie jest typowym thrillerem. Powyżej wspomniałam, że autorka bawi się całą koncepcją tego gatunku. Zamordowana kobieta znajduje się gdzieś z boku, oskarżenia padają co rusz na kolejnego bohatera, ale uwaga czytelnika skupiona jest na rodzinach, które pojawiają się na scenie tego przejmującego przedstawienia. Na początku lektury, wydaje się, że sąsiedzi Roberta i Amandy pojawią się tylko na chwilę, bo wydaje się, że autorka, zdradziła wszystko już na początku, na pierwszych stronach książki, ale później skutecznie miesza w głowie czytelnikowi. Z wielkim zaangażowaniem śledziłam kolejne wydarzenia i coraz bardziej byłam zaintrygowana tym, kto zabił. Czy moje podejrzenia są słuszne? Gdy już prawda wychodzi na jaw, wszystko jest logiczne, ale i bardzo szokujące.

Sylwetki bohaterów są bardzo realne. To, jakie uczucia nimi targają, emocje, jakie im towarzyszą, bardzo czytelnika poruszają. Są osoby, które lubimy i współczujemy, ale też takie, które nie wzbudzają naszej sympatii. Jednak podczas lektury odniosłam wrażenie, że Shari Lapena celowo ukierunkowuje nasze uczucia negatywnie lub pozytywnie w stosunku do danego bohatera. Autorka fenomenalnie manipuluje czytelnikiem i dopiero po skończonej lekturze sobie to uświadamiamy. Już wiem, że na pewno przeczytam poprzednie książki pisarki.

Czy polecam? Jak najbardziej! Ktoś kogo znamy to książka, z którą spędzicie emocjonujące chwilę i nie będziecie się nudzić.

W małych miasteczkach wszyscy się znają, zwłaszcza w najbliższym sąsiedztwie. Aby coś ukryć, trzeba być bardzo przebiegłym i umieć grać. Gdy jeden chłopak włamuje się nocą do domów sąsiadów i poznaje ich sekrety, zrozpaczona matka, Olivia, wysyła anonimowe listy z przeprosinami. Plotki i podejrzenia napiętrzają się, a jedna z poszkodowanych zaczyna węszyć. Dodatkowo młoda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po lekturze „Adeptki”, do „Kandydatki” podeszłam dość sceptycznie. O ile pierwsza część serii Czarnego Maga (chociaż miała to być trylogia) mi się podobała, to przez drugą ciężko mi było przebrnąć. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że serię napisaną przez Rachel E Carter dotknął syndrom drugiego tomu. Jak było w przypadku Kandydatki? Lepiej, gorzej? Czy miałam ochotę rzucić tą książką przez okno?


O wiele, wiele lepiej! Jak do tej pory, to najlepsza część tej historii. Najbardziej brutalna, pozbawiona skrupułów, z bohaterką, która (w końcu!) zaczyna dorastać, dostrzegać prawdziwe niebezpieczeństwo i być postacią, którą zaczęłam lubić.

W życiu Ryiah wiele się zmieniło. Zaręczyła się z bratem następcy tronu, jest zakochana, ukończyła szkolenie na maga z drugą lokatą i wyrusza do Ferrens Kep, aby kontynuować szkolenie. Niestety, nad Jerarem wisi groźba wojny, a król wraz z synami starają się zrobić wszystko, aby oddalić niebezpieczeństwo. Rozłąka z Darrenem nie służy ich związkowi. I zbliża się nabór na Czarnego Maga, w którym oboje narzeczeni chcą wziąć udział. Niestety, Riyah będzie musiała stawić czoła wielkiemu złu i wybrać strony, po której zdecyduje się walczyć.



Akcja w „Kandydatce” nie zwalnia ani na moment. Nie ma jednego punktu kulminacyjnego, w którym nagromadzone napięcie pęka jak bańka mydlana. W tej książce czytelnik znajduje się w samym środku akcji, wraz z dziewczyną, która ma ambicje, które czasami przesłaniają jej zdrowy rozsądek. Jednak zanim skupię się na Ryiah i tym, jaką drogą przeszła, chciałabym jeszcze raz zaznaczyć, że jak do tej pory, to najlepsza część serii. Autorka przestała być delikatna i wrzuciła czytelnika w sam środek intryg, knowań, zdrad, okrucieństwa, nienawiści, zabójstw, braku litości. Kilkakrotnie odkładałam książkę, brałam dwa albo trzy głębokie wdechy i ponownie do niej wracałam. Jednocześnie bałam się czytać dalej, ale chciałam się dowiedzieć, jak „Kandydatka” się kończy, bo słyszałam i czytałam wiele pozytywnych opinii.

Ryiah działała mi na nerwy przez dwie pierwsze części, ale w pewnym momencie „Adeptki” zaczęłam zauważać, że moja irytacja malała, a pojawiła się sympatia, która w trzecim tomie rozkwitła. Owszem, nadal nasza magini bojowa miała głupie zagrywki, a ambicja czasami przesłaniała jej logiczne myślenie, ale dało się ją polubić. Wątek miłosny w „Kandydatce” występował częściej niż w poprzednich tomach, co mi się podobało, bo lubię, gdy ukochany bohaterki jest mroczny, z trudną przeszłością, ambitny i ukrywający uczucia. Jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej, bo autorka zakończyła tę książkę w takim miejscu, że nie mogę przestać myśleć o tym, co jeszcze się wydarzy.

Po lekturze „Adeptki”, do „Kandydatki” podeszłam dość sceptycznie. O ile pierwsza część serii Czarnego Maga (chociaż miała to być trylogia) mi się podobała, to przez drugą ciężko mi było przebrnąć. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że serię napisaną przez Rachel E Carter dotknął syndrom drugiego tomu. Jak było w przypadku Kandydatki? Lepiej, gorzej? Czy miałam ochotę rzucić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Są takie historie, które trafiają do nas bardziej i mocniej, niż byśmy tego chcieli. Takie opowieści, które zawiązują nam olbrzymi supeł w gardle i w sercu, którego nie da się rozplątać. Takie, które urzekają, ale wywołują namacalny ból, który chcielibyśmy wyrwać z siebie i wyrzucić, aby już do nas nie wracał, ale jednocześnie pragniemy o nim pamiętać, aby nie zatracić tego, kim jesteśmy i co nasz ukształtowało.

Taka właśnie jest książka „Strupki” Pauliny Jóźwik. Jeżeli nie słyszeliście nazwiska autorki, to nic dziwnego – ta powieść to debiut młodej pisarki, która szturmem wdarła się na rynek wydawniczy i urzekła czytelników. Jestem ciekawa, jak dalej pani Paulina będzie się rozwijać, bo skoro debiut jest aż tak dobry, to aż chce się dowiedzieć, co będzie dalej.

Pani Paulina Jóźwik w „Strupkach” główne role oddała dwóm postaciom – Pol, narratorce oraz Alzhaimerowi, który zamieszkał razem z jej babką oraz siostrą i stał się niechcianym lokatorem, którego nie można się pozbyć. Młoda kobieta wyjechała ze wsi, od babki i siostry, aby się uczyć i pracować. Teraz wraca na pogrzeb najbliższej osoby, która ją wychowała, gdy zabrakło rodziców, bo wyjechali do pracy. Bohaterka wspomina swoje życie na wsi, przedstawiając czytelnikowi sceny, wydarzenia, ale także skupia się na teraźniejszości – pogrzebie, żałobie i wszystkich emocjach, które aż trudno nazwać.

Dlaczego ta książka jest mi tak bliska? Bo na Alzhaimera chorowała moja babcia. To nie tylko zapominanie wydarzeń z życia czy miejsca, na które odłożyło się przedmiot; to powolne zatracanie siebie, kawałek po kawału. To tracenie swojego życia, zapominanie bliskich: dzieci i wnuków. Alzhaimer to choroba, która zakrada się i powoli niszczy człowieka, a także całą jego rodzinę. Staje się domownikiem, które uprzykrza życie, wywołuje łzy, strach i smutek. Paulina Jóźwik w swojej książce przekazała wszystkie te emocje, które towarzyszyły i mi. Wyparcie, cierpienie, ból, smutek, żal. Każda osoba, której bliski chorował na Alzhaimera, powinna odnaleźć w Strupkach kawałek siebie i swoich uczuć.

Narratorka wspomnieniami buduje w głowie czytelnika obraz swoje życia, wszystkich wydarzeń, które ją ukształtowały. Wspomina swoją pierwszą miłość, skupia się na najbliższej rodzinie, a babcia wciąż przewija się przez te retrospekcje, co pokazuje, że była bardzo ważną osobą dla Poli. Starsza pani była dla dziewczynki drogowskazem, obrońcą, powiernicą. Kochała ją całym sercem. Z wzajemnością. Ucieczka była dla Poli ratunkiem, oderwaniem, bo choroba babci sprawiała jej olbrzymi ból.

„Strupki” to książka, którą czyta się w jeden wieczór. Proza Pauliny Jóźwiak charakteryzuje się prostotą, ale jest bardzo nacechowana emocjonalnie i uczuciowo. Ta powieść wywołuje kaca książkowego, skłania do refleksji, wspomnień. Dla tych, którzy nie znają Alzhaimera, przybliża obraz tego „niechcianego lokatora” i pokazuje, jak wpływa nie tylko na osobę chorą, ale także i na jej bliskich.

Są takie historie, które trafiają do nas bardziej i mocniej, niż byśmy tego chcieli. Takie opowieści, które zawiązują nam olbrzymi supeł w gardle i w sercu, którego nie da się rozplątać. Takie, które urzekają, ale wywołują namacalny ból, który chcielibyśmy wyrwać z siebie i wyrzucić, aby już do nas nie wracał, ale jednocześnie pragniemy o nim pamiętać, aby nie zatracić...

więcej Pokaż mimo to