-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2017-09-04
2015-01-17
Tris wraz z grupką przyjaciół ucieka z Chicago. Odkąd rządzą nim bezfrakcyjni z Evelyn na czele, zapanowała tam anarchia, a miasto zaczęło popadać w ruinę. Przyjaciele jadą autem przed siebie, nie do końca wiedząc, gdzie się udać. I kiedy krajobraz za oknem zaczyna się zmieniać, dostrzegają, że ktoś na nich czeka. Zostają zabrani do Agencji, ośrodka, w którym dowiadują się, że całe ich życie to kłamstwo, że byli tylko szczurami doświadczalnymi w rękach ludzi uważających się za bogów, których chora ideologia doprowadzi do tragedii.
Wierna to plot twist, którego się nie spodziewałam. Okazuje się, że mamy tu do czynienia z historią a'la Truman Show, z tym że na większą skalę. Zawsze wywołuje to we mnie jakiś niesmak, czuję się zdradzona i oszukana. Chicago, frakcje, Niezgodni - wszystko jest jedynie eksperymentem w rękach rządu, a poza granicami miasta każda rzecz ma zupełnie odwrotną wartość.
Jeśli miałabym oceniać każdą z części trylogii według wartości, jakie niosą, Wierna byłaby zdecydowanie na pierwszym miejscu. Mamy tutaj Agencję, która czuwa nad miastami-eksperymentami, chcąc doprowadzić do eliminacji osobników z genami uszkodzonymi, czyli tych, których wyniki w testach przynależności wskazywały jednoznacznie frakcję, do której dana osoba powinna przynależeć. Agencja nie ma żadnych skrupułów, dla dobra eksperymentu jest w stanie wymordować połowę jego populacji czy wykasować pamięć wszystkim mieszkańcom miast. Wszystko po to, by przywrócić czystość genetyczną. Jeśli to nie brzmi znajomo, to podpowiem tylko, że Hitler kierował się podobną ideologią, zwaną Eugeniką.
Wierna to powieść o mniejszościach. O tym, jak są uciskane, a ich zasługi umniejszane. Jak "czyści genetycznie" są uprzywilejowani i "zdrowi", a uszkodzonych genetycznie traktuje się jak ułomnych. I mimo że w świetle prawa CG i UG są sobie równi, to każdy wie, że jest inaczej i tę różnicę wyraźnie daje się odczuć. Veronica Roth w Wiernej uświadamia czytelnikowi, jak bardzo absurdalne jest takie myślenie i tego rodzaju ideologie. Pokazuje, że gdyby świat naprawdę bazował na równości i pomaganiu sobie nawzajem, lepiej by nam się żyło.
Jeśli chodzi o zakończenie - I TU ZACZYNA SIĘ SPOILER - to liczyłam na coś bardziej dramatycznego. Po cichu miałam nadzieję, że Tris wyruszy do Chicago razem z Tobiasem, coś pójdzie nie tak i ich pamięć też zostanie zresetowana. Wiecie, tak, żeby całkiem o sobie zapomnieli i już nigdy się nie zeszli, żyli osobno, a cały ich wysiłek i odniesione podczas walk rany poszły na marne. Myślę, że to fanów pary zabolałoby bardziej niż śmierć Tris. Chciałabym chociaż raz przeczytać tego rodzaju zakończenie, bo najwidoczniej mam jakieś masochistyczne skłonności. Chociaż domyślam się też, że taka książka by się nie sprzedała, bo wszyscy kochają happy endy, i mimo śmierci głównej bohaterki, wszystko skończyło się dobrze, a ludzie żyli długo i szczęśliwie - I TU SPOILER SIĘ KOŃCZY.
Bardzo brakowało mi w tej części emocji. Bohaterowie są co prawda dojrzalsi, a Roth wyraźnie poprawiła się jako pisarka, ale brak wściekłości, żalu, rozgoryczenia, rozpaczy czy poczucia straty sprawia, że Wierna nie jest tak dobra, jak mogłaby być. Niby te wszystkie uczucia gdzieś tam są, ale jest ich mało i są dość mocno przytłumione.
Technicznie, występują te same błędy, co w poprzednich częściach. Drobne literówki, niekiedy dziwny szyk zdań, dziwaczny przekład imion, ale poza tym jest w sumie okej.
Komu polecam? Tym, którzy przeczytali wcześniejsze części Niezgodnej, rzecz jasna ;)
ocena: 4.5
czytam-wiec-zyje.blogspot.com
Tris wraz z grupką przyjaciół ucieka z Chicago. Odkąd rządzą nim bezfrakcyjni z Evelyn na czele, zapanowała tam anarchia, a miasto zaczęło popadać w ruinę. Przyjaciele jadą autem przed siebie, nie do końca wiedząc, gdzie się udać. I kiedy krajobraz za oknem zaczyna się zmieniać, dostrzegają, że ktoś na nich czeka. Zostają zabrani do Agencji, ośrodka, w którym dowiadują się,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-13
Po symulacji ataku Chicago znów opanowuje chaos. Część Nieustraszonych dopuszcza się zdrady i przyłącza do Erudytów, podczas gdy reszta frakcji opowiada się przeciwko nim. Jeanine Matthews jest teraz wrogiem numer jeden, a Tris jest tym, czego bezduszna kobieta chce najbardziej, bo dziewczyna jest pierwszą w historii Niezgodną tak silną, że nie działają na nią nawet najbardziej wymyślne symulacje, które wypróbowuje na niej przywódczyni Erudytów.
Kiedy Cztery zostaje przywódcą Nieustraszonych, rodzi się plan, który ma się zakończyć śmiercią Jeanine. Tris jednak zdaje sobie sprawę, że nie może na to pozwolić, zanim nie odzyska bardzo ważnych danych z siedziby Erudycji. Wie, że musi dopuścić się zdrady.
Nie wiem, co mam myśleć o tej części. Z jednej strony dużo się dzieje, są intrygi, których brakowało mi w pierwszej książce, ale te intrygi okazały się bardzo przewidywalne. Jedyną niewiadomą, której nie byłam w stanie rozgryźć do końca to ta informacja, której tak zażarcie pilnowała Jeanine, ale to też nie było jakieś wielkie łał. Związek Tris i Tobiasa ewoluuje i w tej chwili mam go już serdecznie dość. Z tą Tris to mam taki trochę dylemat, bo jednocześnie ją lubię i nie. Została teraz Mary Sue na pełny etat. Wszystko robi najlepiej, jest najsilniejsza, najmądrzejsza, najodważniejsza, a każdy ją podziwia. Rozumiem, że to główna bohaterka, ale trzeba postawić jakieś granice. Dać trochę supermocy innym postaciom. Co stało na przeszkodzie, żeby każdy miał "to coś"? Nic, byliby bardziej zwartą grupą i razem roznieśli Erudytów w drobny mak. Z drugiej strony lubię jej sposób myślenia, bo jest w miarę logiczny i dobrze napisany.
Styl autorki wciąż trzyma poziom. Nadal pojawia się mnóstwo detali, ale książkę czyta się bardzo szybko, bo dużo się dzieje. Polskie tłumaczenie natomiast pozostawia wiele do życzenia. Imiona tłumaczone są bardzo pokracznie, a błędów logicznych i literówek jest cała masa.
Jednak mimo tych wszystkich drażniących mnie aspektów, Zbuntowaną czytało mi się nieźle i dobrze się przy niej bawiłam.
Polecam tym, którzy już mają za sobą Niezgodną i zastanawiają się, czy brać się za kolejną część. Jest to seria na tyle niezła, że warto zapoznać się z całą historią.
ocena na blogu: 3.5
czytam-wiec-zyje.blogspot.com
Po symulacji ataku Chicago znów opanowuje chaos. Część Nieustraszonych dopuszcza się zdrady i przyłącza do Erudytów, podczas gdy reszta frakcji opowiada się przeciwko nim. Jeanine Matthews jest teraz wrogiem numer jeden, a Tris jest tym, czego bezduszna kobieta chce najbardziej, bo dziewczyna jest pierwszą w historii Niezgodną tak silną, że nie działają na nią nawet...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-15
Siedemnastoletnia Bella, chcąc ułatwić matce podróżowanie z niedawno poślubionym baseballistą Philem, postanawia przeprowadzić się ze słonecznego Phoenix do deszczowego i wiecznie zachmurzonego Forks, w którym mieszka i pracuje jej ojciec. Rozpoczyna naukę w lokalnym liceum i już pierwszego dnia jej uwagę przykuwa niezwykłe rodzeństwo. Kiedy na lekcji biologii Bella siada koło jednego z pięciorga Cullenów, nie wie jeszcze, że doświadczy rzeczy, o jakich jej się nie śniło. Wśród nich są emocje tak silne, że nawet śmierć nie jest w stanie im przeszkodzić.
Serio, czy ten wstęp był w ogóle potrzebny? Jeśli - poza moimi rodzicami - istnieje jeszcze osoba, która nie zna tej historii, byłabym w ciężkim szoku.
Zmierzch to nie tylko jakaś tam seria. Zmierzch to era. Zmierzch zmienił romans paranormalny. Z gatunku czasem czytanego stał się gatunkiem czytanym najchętniej i najczęściej. Nagle pojawiło się mnóstwo książek o tej tematyce, a wampiry już nigdy nie będzie kojarzone z morderczymi istotami. Czy to dobrze? Mnie pasuje.
No dobra, ale skoro tak wychwalasz, to czemu tylko 3/6? Odpowiedź jest bardzo prosta. Zmierzch był moim pierwszym stopniem do wtajemniczenia. Nigdy wcześniej nie czytałam romansów, tym bardziej paranormalnych, a przeczytałam go, mając lat siedemnaście, więc nietrudno było mi utożsamić się z główną bohaterką. Wtedy byłam oczarowana, zakochana w sadze po uszy i przeczytałam wszystkie cztery książki chyba trzy razy pod rząd. Potem przyszło forum. Oczarowanie przerodziło się w miłość, potem zaczęłam dorastać, zmieniać swoje podejście do świata, miłość przerodziła się w sentyment, zaczęłam zajmować się własnym życiem, czytać więcej różnorodnej literatury, sentyment nigdy nie umarł, ale osłabł. Zapomniałam o Sadze. Zapomniałam o forum, które umarło, a które kochałam i kocham nadal, bo chcąc, nie chcąc, zmieniło moje życie na wielu płaszczyznach.
Czytając Zmierzch po latach, mając porównanie w postaci innych książek z gatunku, a także patrząc przez pryzmat moich przekonań i doświadczeń, wiem już, że jest to seria daleka od ideału. Wiem, że Bella jest bezpłciowa, arogancka i głupia. Wiem, że Edward to manipulant, którego uczucie dalekie jest od miłości. Wiele razy miałam ochotę rąbnąć oboje, bo to dokładnie ten typ bohaterów, których nie cierpię. On ma gdzieś jej zdanie, a ona ulega mu, jednocześnie uważając się za silną i niezależną.
I mimo że to książka tak kiepska, że bohaterowie tak ubodzy i nijacy, to nie umiem jej znienawidzić. Doskonale wiem, jaką ma opinię i jest to typ, który albo się kocha, albo nienawidzi. Ja kocham, mimo że jest to uczucie zupełnie irracjonalne, ale wiecie co? Nie obchodzi mnie to.
Kilka dni temu skończyłam dwadzieścia cztery lata i pomyślałam sobie, że czas jasno i wyraźnie dać sobie samej do zrozumienia, że nie interesuje mnie, co inni sądzą o moich gustach. Dojrzewałam do tego przez dłuższy czas i myślę, że ta postawa po prostu przychodzi z wiekiem. Śmieszy mnie, gdy widzę w sieci osoby mówiące o swoich "guilty pleasures", czyli rzeczach, które lubią, mimo że lubić nie powinni. NIE POWINNI. Dlaczego? Kto mówi, co powinieneś, a czego nie powinieneś lubić? W końcu większość rzeczy, książki, muzyka, robienie na drutach są po to, żeby uszczęśliwiać, sprawiać radość, dostarczać rozrywki. Nie ma czegoś takiego jak "guilty pleasures". Jeśli coś lubisz i nie krzywdzisz tym nikogo, to naprawdę świetnie. Kim jest reszta, żeby mówić Ci, co masz robić i jak żyć? Dlaczego ludzie czują się w obowiązku poinformowania mnie, że nie powinnam lubić tego, co mi się podoba? Przecież nie wpływa to na nich w żaden sposób. Jeśli jesteś jedną z osób, która miesza innych z błotem tylko dlatego, że lubi coś, co powszechnie uważane jest za nielubiane i za coś, czego nie powinno się lubić ot tak, dla zasady, to radzę Ci usiąść i przemyśleć, co robisz. A potem zajmij się własnym życiem, bo najwidoczniej masz jeszcze sporo do zrobienia, skoro starasz się ingerować w życie drugiej osoby.
I wiecie co? Jestem szczęśliwym człowiekiem. Lubię Zmierzch. Zawsze będzie zajmował w moim sercu i na półce honorowe miejsce. Nie jestem w stanie ubrać w słowa moich uczuć do Sagi, ale wiem, że osoby, które ją przeczytały, kiedy tylko została wydana, czują się podobnie.
Skończę czytać serię po angielsku, a jak już będę czuła się na siłach, to przeczytam też po norwesku, bo czemu nie?
Czy polecam? Chyba nie muszę, ale życzę Wam, żebyście nie wstydzili się czytać Zmierzchu w autobusie, bo nie ma nic ważniejszego od radości, jaką Wam to sprawia ;)
Ocena: 3/6
Więcej na blogu czytam-wiec-zyje.blogspot.com (I tym razem to nie jest sucha recenzja ;))
Siedemnastoletnia Bella, chcąc ułatwić matce podróżowanie z niedawno poślubionym baseballistą Philem, postanawia przeprowadzić się ze słonecznego Phoenix do deszczowego i wiecznie zachmurzonego Forks, w którym mieszka i pracuje jej ojciec. Rozpoczyna naukę w lokalnym liceum i już pierwszego dnia jej uwagę przykuwa niezwykłe rodzeństwo. Kiedy na lekcji biologii Bella siada...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-17
Nie wiem, dokąd zmierza Kenyon. Mam wrażenie, że zbliża się jakaś ostateczna walka i seria chyli się powoli ku końcowi, bo akcja bardzo się zagęszcza. Rzecz jasna nie chcę, żeby stało się to w najbliższej przyszłości, bo ta seria jest naprawdę genialna.
"Son Of No One" to świetna odskocznia po pełnym tortur "Styxksie" i mimo że Cadegan jest rzecz jasna bohaterem po przejściach, to książka ocieka wręcz humorem. Śmiałam się w głos za każdym razem, kiedy Cade i Jo próbowali się dogadać. Że nie wspomnę o dwóch Adar Llwch Gwin Talfrynie i Ioanie. Zupełne przeciwieństwa. Talfryn gada głupoty, a Ioan wywraca oczami. Warto przeczytać choćby dla samych ich dialogów.
Tymczasem zapraszam na forum dla fanów serii o Mrocznych Łowcach
www.darkhunterfans.fora.pl
Nie wiem, dokąd zmierza Kenyon. Mam wrażenie, że zbliża się jakaś ostateczna walka i seria chyli się powoli ku końcowi, bo akcja bardzo się zagęszcza. Rzecz jasna nie chcę, żeby stało się to w najbliższej przyszłości, bo ta seria jest naprawdę genialna.
"Son Of No One" to świetna odskocznia po pełnym tortur "Styxksie" i mimo że Cadegan jest rzecz jasna bohaterem po...
2014-10-13
Styxx urodził się 9548 lat przed Chrystusem i już od pierwszego dnia życia miał obowiązki. Najważniejszy - bycie księciem i następcą tronu na wyspie Didymos, jako że urodził się jako pierwszy z dwojga identycznych bliźniąt. Jego brat, Acheron, nie miał tyle szczęścia. Kiedy po raz pierwszy otworzył oczy, został skazany na życie w cierpieniu, odtrącony przez wszystkich, w szczególności własnych rodziców. Jego oczy bowiem miały kolor płynnego srebra, co było niezaprzeczalnym dowodem na to, że Acheron nie jest człowiekiem, a Aara - matka chłopców - najprawdopodobniej zdradziła króla Kserksesa z którymś z bogów. W tym momencie życie chłopca zamienia się w koszmar, który nie ma nic wspólnego z radosnym i dostatnim życiem, na które liczyła dla swego syna prawdziwa matka Acherona, atlantydzka bogini Apollymi, umieszczając dziecko w łonie królowej. I wydawać by się mogło, że Styxx ze swoimi niebieskimi oczami będzie wiódł życie, jakie każdy książę wieść powinien, jednak surowość, ignorancja oraz podejrzliwość ojca, a także brak przychylności ze strony bogów i reszty rodziny skazuje chłopca na życie w piekle. Dopiero, kiedy jako nastolatek Styxx postanawia ze wszystkim skończyć i rzuca się z klifu, odkrywając przy okazji, że jest nieśmiertelny, jego los - jak na ironię - obraca się o 180 stopni. Wtedy Styxx poznaje Bethany, ale jak długo potrwa ich szczęście?
Mam taką zasadę, że nie publikuję na blogu recenzji książek/serii, które są moimi osobistymi faworytami, bo w takim wypadku nie ma żadnej szansy na to, że recenzja będzie obiektywna. Cóż, recenzja z samej definicji obiektywna być nie może, ale w tym wypadku będzie rażąco nieobiektywna.
Kiedy czytałam Acherona, wydawało mi się, że chłopak miał naprawdę przekichane życie. Jako siedmioletni chłopiec został oddany na wychowanie Estesowi, bratu Kserksesa, na Atlantydę, gdzie - kiedy już osiągnął wiek "odpowiedni" - został wujkową prostytutką, który to wujaszek również nie stronił od bratanka. Tortury (dosłownie tortury) serwowane mu dzień w dzień na przestrzeni wielu lat nie mieszczą się w głowie i zastanawia się człowiek, jak ten chłopak będzie potem żył normalnie. Poza tym, jak to możliwe, że jedno z bliźniąt jest prostytutką, która nie chce niczego poza chwilą spokoju, podczas gdy drugie jest zarozumiałym księciem opływającym w dostatki?
Kiedy czytałam Acherona, nienawidziłam Styxksa. Nie rozumiałam, jak mógł traktować swojego bliźniaka w taki sposób, jak mógł mu nie pomóc, jak mógł być tak arogancki i napuszony. Dopiero przeczytanie jego książki otworzyło mi oczy. I o ile Acherona należałoby żałować, to Styxksa niestety trzeba. Bo widzicie, ten drugi urodził się z takim fajnym darem - poza tym, że atlantydzcy bogowie ciągle krzyczeli w jego głowie i słyszał myśli innych ludzi, to odczuwał też ból zadawany jego bratu. Bratu, który był bity na życzenie ojca dzień i noc, a potem bity, gwałcony i torturowany przez wuja i jego kompanów. Nie można też zapomnieć o tym, jak wiele razy Styxx był bity za nieokazanie królowi należytego szacunku, zabierany przez wuja na "polowania", a także pchnięty nożem przez matkę, ojca, brata i Ryssę, starszą siostrę bliźniąt, której prawdziwe oblicze odkrywamy dopiero w Styxksie. Że nie wspomnę o PTSD, które nęka młodego księcia od czasu wojny, na którą wysłał go ojciec, kiedy chłopiec miał lat szesnaście. Kochany, troskliwy tata...
Nie chcę się tutaj wdawać w szczegóły odnośnie tych wszystkich tortur, bo jest tego naprawdę dużo i opisane dość szczegółowo, a dobre serce i skromność Styxksa sprawiają, że cała ta niesprawiedliwość łamie człowiekowi serce.
No ale w końcu książę spotyka Beth, której nie mówi, kim tak naprawdę jest, a ona kocha go za jego dobroć. Oczywiście, jak to u Kenyon bywa, szczęście nie trwa wiecznie. Oj, płakałam ci ja. Dużo i długo. Prawdopodobnie dlatego, że książka to, bagatela, 836 stron.
Czy polecam? Jasne! Komu? Fanom Kenyon. Fanom porządnego romansu paranormalnego. Fanom tzw. "tortured hero" (Kenyon jest w tym mistrzynią, tak baj de łej). Fanom serii Dark Hunter. Fanom dobrej księgi pełnej akcji, miłości, erotyki i humoru (o, ironio!).
ocena: 6/6
czytam-wiec-zyje.blogspot.com
Styxx urodził się 9548 lat przed Chrystusem i już od pierwszego dnia życia miał obowiązki. Najważniejszy - bycie księciem i następcą tronu na wyspie Didymos, jako że urodził się jako pierwszy z dwojga identycznych bliźniąt. Jego brat, Acheron, nie miał tyle szczęścia. Kiedy po raz pierwszy otworzył oczy, został skazany na życie w cierpieniu, odtrącony przez wszystkich, w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-10-02
2014-09-25
Seth i Lydia po raz pierwszy spotykają się w niezbyt miłych okolicznościach. Ona przybywa do Azmodei ratować swego ojca, on - by wydobyć z niego informacje na temat klucza do Olimpu. On - egipski półbóg, syn Seta - boga ciemności i chaosu, więziony i torturowany od czterech tysięcy lat przez Noira, pierwotnego boga i władcę Azmodei. Ona - ponad tysiącletnia hybryda, Łowca Snów i Zwierzołowca w jednym, niemowa doskonały wojownik, by uratować ojca, jest w stanie zrobić wszystko. Seth pojmuje Lydię na oczach Solina i więzi ją w swojej komnacie w Azmodei. Dziewczyna początkowo miała być tylko kartą przetargową, ale wkrótce pomiędzy tym dwojgiem powstaje nić porozumienia, która zmienia się w silne uczucie.
To, moim zdaniem, zaraz obok "Acherona" najtragiczniejsza część serii. Cierpienie, którego doświadczył Seth w swoim długim życiu przekracza wszelkie pojęcie i ciężko nie uronić łzy nad jego losem. Mężczyzna nigdy nie zaznał matczynego ciepła, ani miłości. Wszyscy, którym kiedykolwiek zaufał, zawiedli go. Nie pamięta już delikatności, ani życia bez bólu, ale to się zmienia, kiedy poznaje Lydię. Ona ogrzewa jego serce, rozpala duszę i pokazuje, czym jest życie bez bólu i lęku, pełne miłości i zaufania. Seth bywa rozczulający, szczególnie w momentach takich jak nauka korzystania z dobrodziejstw technologii. Kiedy jednak Jaden pokazuje Lydii, przez co Seth przeszedł jako dziecko, a potem w Azmodei, służąc Noirowi - serce się człowiekowi kraje.
U Kenyon zawsze występuje dobre zakończenie i czytając często mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Tutaj, kiedy akcja konkretnie się popaprała, książkę miałam w 94% przeczytaną i spanikowałam, bo mimo że chcę nieszczęśliwego zakończenia, to Seth z całą pewnością na takie nie zasługiwał. Odetchnęłam więc z ulgą, kiedy w ostatniej chwili wszystko wróciło na swoje miejsce.
Seth i Lydia po raz pierwszy spotykają się w niezbyt miłych okolicznościach. Ona przybywa do Azmodei ratować swego ojca, on - by wydobyć z niego informacje na temat klucza do Olimpu. On - egipski półbóg, syn Seta - boga ciemności i chaosu, więziony i torturowany od czterech tysięcy lat przez Noira, pierwotnego boga i władcę Azmodei. Ona - ponad tysiącletnia hybryda, Łowca...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-24
Szczerze mówiąc, jest to jedna z mniej ciekawych części serii. Dev poza swoim poczuciem humoru jest dość nijaki. Sam podobała mi się ze względu na swoje pochodzenie. Lubię silne kobiece postacie i Amazonka to coś, czego było mi trzeba. Drażni mnie tylko schemat w stylu "kocham go, ale nie mogę z nim być, bo *wstawić błahy powód, który bohaterce wydaje się nie do ogarnięcia*". Miło jest znów powrócić do tej serii i już zabieram się za kolejną część :)
Szczerze mówiąc, jest to jedna z mniej ciekawych części serii. Dev poza swoim poczuciem humoru jest dość nijaki. Sam podobała mi się ze względu na swoje pochodzenie. Lubię silne kobiece postacie i Amazonka to coś, czego było mi trzeba. Drażni mnie tylko schemat w stylu "kocham go, ale nie mogę z nim być, bo *wstawić błahy powód, który bohaterce wydaje się nie do...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-16
Co może mieć wspólnego seksowny wampir z tysiącem lat na karku i szara, zaniedbywana przez męża myszka w średnim wieku? Wydawałoby się, że nic. Bogusław prowadzi spokojne, monotonne wręcz życie kierowcy nocnej taksówki. Odkąd wampiry przestały żywić się bezpośrednio na ludziach, jedynego dreszczyku emocji dostarcza mężczyźnie Leon, młody, rezolutny krwiopijca, któremu nie straszne humory Sławka. Sytuacja zmienia się, kiedy jadąc poznańskimi ulicami, stary wampir omal nie potrąca zamyślonej kobiety wchodzącej mu tuż przed maskę auta. Wściekły kierowca daje jej reprymendę, jednak ta, zamiast odszczeknąć się, dziękuje Bogusławowi za to, że udało mu się w porę wybrnąć z sytuacji. Taka postawa intryguje mężczyznę i choć Kaśka w ferworze obowiązków zapomniała o całym zdarzeniu w chwilę później, Bogusław nie jest w stanie, poniekąd przeczuwając, że jego życie ulegnie diametralnym zmianom. Od tej chwili Kaśka nigdy tak naprawdę nie opuszcza jego myśli, a przypadkowe spotkanie w dyskotece tylko wzmaga obsesję wampira. Czy tym dwojgu będzie kiedykolwiek dane być ze sobą? Czy Kaśka zrezygnuje z życia w nieudanym małżeństwie na rzecz własnego szczęścia? Czy Bogusław zdecyduje się zawalczyć o kobietę swych marzeń, mimo tak niepewnych dla Rodzaju czasów?
Na informację o „Tajemnicach…” natrafiłam zupełnie przypadkiem na serwisie Chomikuj.pl. Bardzo dobre opinie sprawiły, że skontaktowałam się z autorką i w ten sposób książka trafiła w moje łapki. Przyznam szczerze, że mimo iż książka została odebrana bardzo pozytywnie, a ja bardzo chciałam ją przeczytać, miałam pewne wątpliwości. No bo znów wampiry i znów romans. A jak wampiry i romans, to i główna bohaterka, która jest zapatrzona w siebie i głupia jak but, a sami wiecie, jak ja uwielbiam takie postaci. Nie zrozumcie mnie źle, ja uwielbiam wampiry i romanse paranormalne, ale przeczytałam ich już tyle, że ciężko nie dostrzec tego samego, utartego schematu. Do tego całość osadzona w polskich realiach, a to zwykle oznacza szaroburą scenerię i wszechobecne marudzenie i trochę mi się to wszystko gryzło. Wystarczyło jednak przeczytać kilka stron i już wiedziałam, że stereotypy mogę sobie wsadzić w kieszeń, jest to bowiem powieść dojrzała i na naprawdę światowym poziomie, przy której chowają się wszystkie te amerykańskie czytadła.
Jest ciekawie, intrygująco i inaczej niż zwykle, bo oto dostajemy bohaterkę w średnim wieku, która będąc w cieniu atrakcyjnego męża i jego zawodowych sukcesów, całkowicie poświęca się opieką nad dwójką dzieci i dorzucaniu drwa do domowego ogniska. Małżonek nie szczędzi Kaśce gorzkich epitetów i kąśliwych uwag na temat jej sylwetki, a ona, z racji łagodnego usposobienia, pozwala mu na to, ale tylko do czasu. Małżeństwo w końcu rozpada się, a kobieta mimo trudnej sytuacji staje na nogi i powoli wychodzi na prostą.
Strasznie polubiłam Kaśkę. Nareszcie dostałam konkretną babkę, której daleko do ideału, a nie Mary Sue. Kaśka jest kochaną matką, której relacja z dziećmi jest wręcz rozczulająca. Kaśka przeżywa różnorakie rozterki, ale żadna z jej decyzji nie bierze się znikąd. Nawet jej kompleksy są racjonalnie uzasadnione, co zresztą potwierdzi każda kobieta z kompleksami. Na szczęście resztki Kasinej pewności siebie ratuje Bogusław, który traktuje kobietę niczym boginię i czytając o nich, nie raz zdarzyło mi się kwiknąć i zapowietrzyć. Przykład Kaśki w sumie daje nadzieję. Nadzieję na to, że nigdy nie jest za późno, żeby się zakochać i że miłość zdarza się nie tylko młodziutkim, wypacykowanym modelkom Victoria’s Secret.
Podobało mi się też, że autorka nie starała się na siłę osadzać realiów w jakimś amerykańskim mieście, tylko zdecydowała się na nasz Poznań. Dzięki temu czujemy pewną więź z bohaterami, jesteśmy świadomi, że oni tak jak my mówią w tym samym języku czy robią zakupy w tych samych marketach. Poza tym „Tajemnice…” to nie tylko dobra książka, ale też całkiem niezła wycieczka po Poznaniu i kiedy kolejny raz odwiedzę to miasto, chętnie przejdę się uliczkami, którymi chadzali bohaterowie powieści.
Jeśli chodzi o kwestie techniczne, to też w zasadzie nie mam nic do zarzucenia. Dialogi mogłyby być nieco bardziej wyluzowane, ale poza tym wszystko jest naprawdę cacy i dopięte na ostatni guzik. Akcja jest konkretnie rozwinięta, nie pędzi, ale też nie dłuży się w nieskończoność, dzięki czemu ciężko oderwać się od czytania. Język, jakim operuje autorka, jest godny podziwu. Plastyczny i szalenie bogaty, wiele można się nauczyć. Tak naprawdę dopiero rozmowa z autorką dała uświadomiła mi, jaka to jest ciężka robota umieć sklecić słowa w taki sposób, żeby to brzmiało dobrze. Wyobrażałam sobie siebie siedzącą przed Wordem, próbującą zapisać swoje pomysły w taki, a nie inny sposób i za każdym razem zadawałam sobie pytanie „jak, do cholery, ona to robi?”. No mnie do poziomu Magdy Rewers w każdym razie bardzo daleko, ale w jej przypadku widać, że jest to pasja i warsztat wypracowywany przez lata.
Już nie mogę się doczekać kolejnych tomów. Wiem, że jeszcze trochę trzeba będzie poczekać, ale dostałam cynk od samego źródła, kiedy mniej więcej mogę spodziewać się drugiej części.
Komu polecam? Naprawdę wszystkim. Warto zapoznać się z tą powieścią nawet, jeśli nie jesteście fankami gatunku (zakładam, że to literatura głównie kobieca, ale jeśli któryś z panów lubi romans paranormalny, również powinien się skusić!), bo „Tajemnice…” są dowodem na to, że literatura polska, jeśli napisana przez odpowiednią osobę, w niczym nie ustępuje literaturze zagranicznej i warto sięgać po nią częściej.
Ocena: 5.5/6
http://czytam-wiec-zyje.blogspot.com/
Co może mieć wspólnego seksowny wampir z tysiącem lat na karku i szara, zaniedbywana przez męża myszka w średnim wieku? Wydawałoby się, że nic. Bogusław prowadzi spokojne, monotonne wręcz życie kierowcy nocnej taksówki. Odkąd wampiry przestały żywić się bezpośrednio na ludziach, jedynego dreszczyku emocji dostarcza mężczyźnie Leon, młody, rezolutny krwiopijca, któremu nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-23
Często zastanawiamy się, czy wiodąc przeciętne życie i mieszkając w polskim mieście na szarym blokowisku mamy szansę na to, żeby spotkało nas jeszcze coś ekscytującego. Coś, co oderwie nas od realiów, w jakich żyjemy i sprawi, że życie nabierze sensu, że nasze mniejsze lub większe porażki zostaną w jakiś sposób wykasowane i zaczniemy wszystko od nowa, z czystym kontem. Bohaterowie "Marzycieli i pokutników" wiodą żywot taki sam, jak większość Polaków. Większość z nich ma pracę, z której nie jest do końca zadowolona; rodzinę, która wchodzi na głowę, a także mnóstwo żalu do samych siebie o niezrealizowane marzenia z młodości. Każdego z nich jednak spotyka coś, co odmienia ich życie na zawsze. Coś nie do końca z tej ziemi. Coś, czego nie da się w logiczny sposób wytłumaczyć.
"Marzyciele i pokutnicy" to zbiór dziesięciu opowiadań. Każde z nich traktuje o czymś innym i celuje w różne grupy społeczne, jednak wszystkie łączy wątek paranormalny, a także przewijająca się tu i ówdzie czerwona ciężarówka, której historię poznajemy już w pierwszym opowiadaniu. Na końcu każdej historii znajdziemy przypis od autora, który wyjaśnia nam, co zainspirowało go do napisania tego w taki akurat sposób i skąd czerpał swoje pomysły.
Szczerze powiedziawszy mam bardzo mieszane uczucia. Na dziesięć opowiadań podobały mi się jedynie dwa - "Przewoźnik" oraz "W imię Twoje". Były pomysłowe, dopracowane i w miarę zaskakujące. Po ich przeczytaniu pokiwałam głową z podziwem, ba! opowiedziałam je nawet rodzicom, którzy też byli pod wrażeniem, bo te historie okazały się strzałem w dziesiątkę. Reszta albo mnie znudziła, albo nie wywarła większego wrażenia, albo zakończenie było kiepskie, albo zwyczajnie mnie zmierziło. Znalazło się kilka opowiadań z niesamowitym potencjałem ("Niepokorni", "Kopacze"), które kończą się szybko i bez jako takiej pompy, której się spodziewałam. Znalazły się też takie, w których odniosłam wrażenie, że kobieta jest dla autora czymś w rodzaju podgatunku. Jeśli kogoś trzeba obśmiać, zmieszać z błotem, zwalić winę za całe zło świata - najlepiej posłuży do tego kobieta. Okropnie mi się taki zabieg nie podoba. Kobieta znów została wsadzona w jakieś śmieszne ramy, w których spełniona może czuć się li i jedynie mając męża i gromadę dzieci ("Dzięki temu obudziła się w niej dusza prawdziwej kobiety, chciała mieć własny dom, kochającego męża, dzieci i czuć się szczęśliwa" - Niepokorni), w zamian otrzymując wieczne niezadowolenie ze strony współmałżonka, co oczywiście nie jest jego winą, bo on jest mężczyzną i musi przeżywać przygody, a ona, baba jedna, przeszkadza mu tylko.
Miałam nadzieję na konkretne, surrealistyczne opowiadania, a dostałam taką trochę gorzką pigułkę. Nie twierdzę jednak, że jest to zła książka. Pomysły na wszystkie te historie są naprawdę niezłe, żałuję jedynie, że wykonanie nie do końca przypadło mi do gustu.
Komu polecam? Osobom, które mają ochotę przeczytać coś lekkiego, polskiego, paranormalnego, momentami zakrawającego o horror, a które niezbyt przejmują się rolą kobiet w naszym zdominowanym przez mężczyzn świecie.
Ocena 3/6
czytam-wiec-zyje.blogspot.com
Często zastanawiamy się, czy wiodąc przeciętne życie i mieszkając w polskim mieście na szarym blokowisku mamy szansę na to, żeby spotkało nas jeszcze coś ekscytującego. Coś, co oderwie nas od realiów, w jakich żyjemy i sprawi, że życie nabierze sensu, że nasze mniejsze lub większe porażki zostaną w jakiś sposób wykasowane i zaczniemy wszystko od nowa, z czystym kontem....
więcej mniej Pokaż mimo to2012-10-02
Kiedy książka ukazała się w księgarniach, zapanowało szaleństwo. Oto po raz pierwszy ukazuje się „erotyk” wydany pod polskim nazwiskiem, w dodatku męskim. I to nie byle jaki erotyk. „Facet na telefon” to opisy czystego, surowego, pokuszę się nawet o stwierdzenie , że mechanicznego seksu. Sięgnęłam po tę pozycję tylko dlatego, że jest porównywana z „Pięćdziesięcioma twarzami Greya” i ponoć ma być o niebo lepsza – bardzo obrazowa, seks taki, o jakim każda kobieta marzy, no po prostu miód malina. Powiem tak: jeśli ta książka mówi o seksie, o jakim marzy każda białogłowa, to mamy w Polsce bardzo dużo sfrustrowanych, niedopieszczonych i nieuświadomionych kobiet.
Fenomen „Faceta na telefon” polega chyba na tym, że są to podobno autentyczne wydarzenia z życia autora, który pisząc bloga, postanowił wydać też coś w formie papierowej, bo niby czemu nie. Problem polega na tym, że jednak płynność języka i gładkość stylu, jakimi operuje pan Adam, nie wystarczą, żeby napisać książkę, która porwie czytelnika. A, niestety, im dalej, tym bardziej ta plastyczność języka i to cudowanie po prostu staje się męczące. To, że pisze się bloga o takiej, a nie innej tematyce, który odwiedzają ponoć miliony polskich kobiet (co ciekawe, bo dopóki nie sięgnęłam po „Faceta na telefon” o blogu nie miałam zielonego pojęcia), nie znaczy, że książka okaże się sukcesem, bo – co tu dużo mówić –czytelnik głupi nie jest. Czytelnik widzi, że ciekawej i wciągającej fabuły tu nie znajdzie. Owszem, jest to fragment z życia pana Adama, ale czy fakt, że nie jest się wioskowym głupkiem i umie się całkiem nieźle posługiwać językiem polskim oraz prowadzi niecodzienny styl życia to już coś, co warte jest wydania? Poza tym nie podoba mi się kierunek, w jakim to wszystko idzie. Nie podoba mi się to reklamowanie prostytucji. Owszem, autor podkreśla, że nigdy nikogo nie namawiał, że dziwi się ludziom zadającym mu tego typu pytania, no ale gdyby tak bardzo zależało mu na zachowaniu swojej profesji w tajemnicy, to czy pisałby bloga, na którym zamieszcza co pikantniejsze kawałki? Dziwi mnie to. Naprawdę, bardzo mnie to dziwi. Ale dość o autorze, pomówmy o książce samej w sobie.
Jak już wspomniałam – brak tu fabuły. Całość składa się na opisy kolejnych spotkań z kolejnymi klientkami. Są to kobiety w różnym wieku, o różnych charakterach i różnym wyglądzie. Zwykle bardzo zamożne, bo pan Adam za szybki numerek liczy sobie bagatela dwa tysiące złotych. Co więcej, niestety nie dają się poznać inaczej, jak li i jedynie przez opisy narratora, co jest bardzo kiepskie i nieciekawe.
Adam jest przystojny, wysportowany, lubi seks i lubi pieniądze. Wydawałoby się, że ma wszystko, ale jednak… Czegoś mu chyba brak, bo nie jest zadowolony. Ciągle odczuwamy wrażenie, że skrywa jakąś tajemnicę, że nie cieszy się z tego, co robi. W końcu po każdej nocy z klientką biega sobie po Warszawie jakieś dwadzieścia kilometrów, czy to deszcz, czy to śnieg, podkreślając za każdym jednym razem, jak bardzo nienawidzi biegać. Sam siebie karze, dając sobie taki wycisk, karze siebie za to, co robi. I tu rodzi się we mnie uczucie zupełnego niezrozumienia. Panie Adamie – po co pan to robi? Po co para się pan takim zawodem? Przecież to jest bez sensu. Ale potem przypominam sobie stare powiedzenie: dla chcącego nic trudnego. I odnoszę wrażenie, że Adam lubi sobie ponarzekać, jaki to kiepski zawód, jak bardzo nienawidzi siebie i swojego odbicia w lustrze. Dla mnie, prostego człowieka, być może o małym rozumku, jest to nie do ogarnięcia. Bo wiecie, jestem w stanie zrozumieć, kiedy ktoś jest do tego zmuszany i po prostu nie ma jak uciec, ale nasz główny bohater sprzedaje się, bo tak łatwiej, bo wygodniej. Jakby ta książka powstała tylko po to, żeby się w jakiś sposób usprawiedliwić i, nie wiem, wyżalić? Nie jest mi żal Adama. Robi to, co chce robić, udając, że jest inaczej. Może oszukiwać rodzinę, czytelników, kogokolwiek, ale samego siebie nie oszuka.
Istnieje jeszcze jeden dylemat, który zrodził się we mnie, podczas czytania. Czy to aby na pewno pisze mężczyzna. Kilka razy w książce zdarzyła się jakaś pomyłka i pan Adam zamiast „mógłbym”, pisał „mogłabym” (i coś w ten deseń). Literówka? OK, ale kilkukrotnie w jednej książce? Dziwne, ale to tylko takie moje dywagacje. Poza tym, który facet wie cokolwiek o beżu, zieleni w odcieniu mchu i kolorze lawendowym? Przyrzekam, parsknęłam śmiechem, kiedy przeczytałam taki opis.
Trochę w tej recenzji filozofuję, wybaczcie, ale to wszystko – blog, książka, osoba pana Adama – wydaje mi się tak okropnie naciągane i sztuczne, że aż bolą od tego oczy. Wracając jeszcze raz do samej publikacji, powiem tak: książka jest bez polotu i fantazji, a co tu mówić o jakiejkolwiek duszy. To po prostu nudne czytadło. Erotyki są teraz na czasie, ale to, że w jakimś tworze znajduje się nagromadzenie „łechtaczek” i „penisów” jeszcze go erotykiem nie czyni.
Komu polecam? Nikomu. Naprawdę, „Facet na telefon” to nie jest tzw. must have czy raczej must read. Zbyt wiele tutaj braków, żeby warto było ją przeczytać. Nie daję książce pały tylko dlatego, że spodobał mi się język i styl A.J. Gabryela. Cała reszta była zwyczajnie kiepska.
http://czytam-wiec-zyje.blogspot.com
Kiedy książka ukazała się w księgarniach, zapanowało szaleństwo. Oto po raz pierwszy ukazuje się „erotyk” wydany pod polskim nazwiskiem, w dodatku męskim. I to nie byle jaki erotyk. „Facet na telefon” to opisy czystego, surowego, pokuszę się nawet o stwierdzenie , że mechanicznego seksu. Sięgnęłam po tę pozycję tylko dlatego, że jest porównywana z „Pięćdziesięcioma twarzami...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-10-05
„Zanim umrę” to powieść o życiu. Tak, o życiu. O szacunku do życia, do każdej sekundy, do świata, który nas otacza i jak bardzo nie zdajemy sobie sprawy z cudu, który ma miejsce tuż obok, na naszych oczach.
Tessa Scott ma szesnaście lat i od dwunastego roku życia choruje na białaczkę limfoblastyczną. Bohaterkę powieści poznajemy, kiedy zaprzestała już dalszej walki z rakiem i powoli godzi się z losem, który ją czeka, nie ma jednak zamiaru siedzieć bezczynnie i czekać na to, co nieuniknione. Nastolatka postanawia sporządzić listę rzeczy, które chce zrobić przed śmiercią. Niektóre z nich to te wymagające odwagi, inne to trywialne i proste sprawy, takie jak przytulenie brata. Rodzina Tessy początkowo uważa listę za niedorzeczny pomysł, z czasem jednak przekonuje się i pomaga jej w realizacji planów. Dziewczyna po kolei spełnia listę życzeń, znajduje się tam jednak pewien punkt, który Tessa pragnie zrealizować najbardziej, ale nie może zrobić tego w pojedynkę. I wtedy pomaga jej Adam, chłopak z sąsiedztwa, który odmienia życie nastolatki na tę krótką chwilę.
Myśli biegnące przez jej głowę są przedziwne, jednak uzmysławiają nam, jak ważna jest każda chwila, każda mała rzecz, każde przypadkowe spotkanie i wydarzenie. Daje nam do zrozumienia, że żyć to nie tylko jeść i oddychać. Żyć to czerpać ze świata jak najwięcej, obserwować , cieszyć się, troszczyć, kochać i doznawać. To także popełnianie błędów. Nie raz i nie dwa. Tessa pokazuje nam, że nie mamy czasu, że powinniśmy oddychać pełną piersią i żyć, jakby jutra nie było. Dzięki niej wiemy, że śmierć to nie abstrakcja, która nas nie dotyczy, więc zanim odejdziemy, zróbmy, co w naszej mocy, by doświadczyć całego dobra, jakie oferuje nam świat.
„Zanim umrę” to poważna i głęboka powieść, która zmusza nas do chwili namysłu i zrozumienia, czym dla mnie jest życie. Co wydarzyło dotąd się w nim wydarzyło, co jeszcze ma szansę się wydarzyć i jak mogę na to wpłynąć. Ile mogę zmienić i jak to zrobić. Przede wszystkim jednak ta książka to pobudka. Oto na naszych oczach umiera nastoletnia dziewczyna, wszystko widzimy z jej perspektywy, bo to ona opowiada nam swoją historię. Widzimy jak uchodzi z niej życie i nagle otwierają nam się oczy, bo dostrzegamy, ile na co dzień nam umyka.
„Zanim umrę” to tego typu lektura, która nie trafia się często i po którą my sami często sięgać nie będziemy. Mamy tu kawał dobrej i prawdziwej literatury. Brakowało mi jednak emocji. Było szczęście, miłość, złość, agresja, rezygnacja, zażenowanie, zaskoczenie i wiele więcej, ale wszystko wydawało się jakby przytłumione. Nie oczekiwałam fajerwerków ani „żyli długo i szczęśliwie”, ale naprawdę chciałam, żeby książka wywołała we mnie złość, jaką czuła Tessa, radość, kiedy oglądała sztuczki Cala, miłość jej rodziców i przyjaciółki. Wszystko to było na kartkach, ale ja tego nie poczułam i to jest jedyny, ale niestety ogromny minus tej książki.
Czy polecam? Jak najbardziej. Komu? Tym, którzy mają chwilę dla siebie i czas na przemyślenia. Tym, którzy uważają, że to jest właśnie ten moment, w którym trzeba coś zmienić i potrzebują jakiegoś kopa. „Zanim umrę” to właśnie ten kop, który sprawi, że zaczniesz żyć naprawdę.
http://czytam-wiec-zyje.blogspot.com
„Zanim umrę” to powieść o życiu. Tak, o życiu. O szacunku do życia, do każdej sekundy, do świata, który nas otacza i jak bardzo nie zdajemy sobie sprawy z cudu, który ma miejsce tuż obok, na naszych oczach.
Tessa Scott ma szesnaście lat i od dwunastego roku życia choruje na białaczkę limfoblastyczną. Bohaterkę powieści poznajemy, kiedy zaprzestała już dalszej walki z...
2012-10-15
Skuszona pozytywnymi recenzjami „Syreny”, sięgnęłam po nią i ja. Książka zapowiadała się nieźle. Ciekawa fabuła, pomysł wnoszący do literatury odrobinę świeżości, ale… Może zacznę od początku.
Vanessa i jej rok starsza siostra Justine, wraz z rodzicami co roku spędzają wakacje w domku letniskowym, w miejscowości Winter Harbor. Nastolatki miło spędzają czas w towarzystwie braci z sąsiedztwa, Caleba i jego starszego brata Simona. Przyjaciele, chcąc poczuć dreszczyk emocji, skaczą do wody z urwiska Chione. Jedyną osobą, która nie potrafi pokonać strachu i skoczyć, jest Vanessa. Dziewczyna, odkąd sięga pamięcią, boi się wszystkiego – od ciemności po burzę. A burza bardzo szybko nadciąga nad urwisko. Kiedy niebo robi się czarne i zaczyna się ulewa, Justine oraz Caleb postanawiają skoczyć jeszcze raz, robiąc przy okazji salto w tył, co dla nastolatki kończy się rozcięciem na nodze. Przyjaciele pomagają Justine zatamować krwawienie i szybko wracają do domu, gdzie między siostrami i ich rodzicami wywiązuje się kłótnia. Następnego dnia do drzwi letniego domku Sandsów puka policja, chcąca poinformować rodzinę, że Justine znaleziono martwą u stóp urwiska Chione. Dlaczego dziewczyna popełniła samobójstwo? Co ukrywała przed ukochaną siostrą? Jakie tajemnice skrywa rodzina Sandsów?
Powiem tak: fabuła i pomysł są interesujące. Syreny zostały przedstawione nieco inaczej niż pamiętamy z „Małej Syrenki” i to właśnie mi się podobało. W „Syrenie” znajdziemy i odrobinę romansu, i fantasy, będzie troszkę tajemniczo i groźnie, niewykluczone, że poczujemy dreszczyk emocji. Problem w tym, że jak wszystkiego jest po troszku, to tak naprawdę nie ma nic.
Fabuła jest ciekawa, jednak nieco przewidywalna, choć nie ukrywam, że w pewnych momentach książka mnie zaskakiwała. Niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Nie chodzi o to, że niektóre wątki nie potoczyły się po mojej myśli. Rzecz w tym, że kiedy przyszedł czas na wszelkie wyjaśnienia, poczułam się ogromnie zawiedziona, bo były tak płytkie i banalne, że po prostu bym na nie nie wpadła, sądząc po tylu pozytywnych opiniach. Momentami nie wiadomo, co skąd się wzięło, nagle pojawia się jakiś wątek i człowiek jakby dostał obuchem w głowę, zastanawia się, czy przysnął, czy nie skupił się wystarczająco na czytaniu, że gdzieś mu umknęło kilka stron, które wyjaśniałyby sytuację, która właśnie dzieje mu się w książce przed oczami. Ale kartkuje, cofa i nic. Dochodzi do wniosku, że czyta uważnie, ale nadal nie ogarnia. Zbyt duży chaos panuje w „Syrenie” i bardzo mi się to nie podoba.
Co do postaci, to tutaj też jest niestety dość płytko, a główna bohaterka to przerysowana do granic możliwości Mary Sue. Oczywiście jest piękna, ale zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Siostra jej zazdrości i próbuje jej dorównać, a Vanessa przecież zawsze myślała, że to Justine jest czego zazdrościć. Jest dobra, inteligentna, jest w stanie poświęcić się dla dobra ogółu. Słowem: wzór cnót wszelakich. Nie wspominając o całym tym cyrku z Simonem. Relacja Vanessa-Simon jest płyciuteńka, że aż przykro, a ja jestem zwyczajnie zawiedziona.
Wiele się spodziewałam i niestety, kiedy ja nadal czekałam na wielkie WOW, książka się skończyła. Mimo wszystko na pewno sięgnę po kolejne tomy, choćby po to, żeby dowiedzieć się, jak potoczyły się losy Vanessy.
Podsumowując: „Syrena” to książka dla nastolatek, które chcą poczuć dreszczyk emocji i mają ochotę po prostu poczytać sobie coś w jesienne wieczory, nie oczekując od książki zbyt wiele. Czy polecam? Ci, którzy wolą książki ambitne i z przesłaniem, nie znajdą tego w „Syrenie”, natomiast jeśli ktoś chce się przy książce zrelaksować i lekko odmóżdżyć, powinien być zadowolony.
http://czytam-wiec-zyje.blogspot.com
Skuszona pozytywnymi recenzjami „Syreny”, sięgnęłam po nią i ja. Książka zapowiadała się nieźle. Ciekawa fabuła, pomysł wnoszący do literatury odrobinę świeżości, ale… Może zacznę od początku.
Vanessa i jej rok starsza siostra Justine, wraz z rodzicami co roku spędzają wakacje w domku letniskowym, w miejscowości Winter Harbor. Nastolatki miło spędzają czas w towarzystwie...
2013-12-23
Ethan to nastolatek mieszkający w Gatlin, małym miasteczku w Karolinie Południowej. W Gatlin nie dzieje się praktycznie nic, każdy dzień jest przewidywalny do granic możliwości, a jakiekolwiek odstępstwa od rutyny urastają do rangi nie lada sensacji. Ethan jest popularny i powszechnie lubiany, spotyka się z równie znaną i lubianą Emily, gra w szkolnej drużynie koszykówki, wydawałoby się, że jego życie jest łatwe i przyjemne, prawda jednak okazuje się inna. Od śmierci matki Ethan śni sny o dziewczynie, którą próbuje uratować, a która wymyka mu się z rąk. Sen powtarza się i jest bardzo realistyczny, tak realistyczny, że po przebudzeniu nastolatek umorusany jest w pyle i błocie, które obecne były również we śnie. Życie Ethana zmienia się, gdy w szkole nie pojawia się nowa uczennica Lena Duchannes, siostrzenica Macona Ravenwooda, mężczyzny, którego niewielu ludzi tak naprawdę widziało, a którego każdy obawia się jak złego ducha, bo z tym też Macon jest utożsamiany. Nastolatka bardzo różni się od reszty dziewcząt z liceum Jackson, przez co staje się obiektem drwin całej szkoły. Z wyjątkiem jednej osoby. Ethan bowiem odkrywa, że Lena to dziewczyna z jego snu.
Podoba mi się ta seria. Jest szalenie klimatyczna, a ja bardzo lubię tego typu powieści, które przy tym są napisane z pomysłem i mają ciekawą fabułę. „Piękne istoty” trzymają w napięciu i niepewności od początku do końca i nie ma tu czasu na nudę. Postaci występuje całe mnóstwo, ale każda jest inna i z charakterem. Para głównych bohaterów to inteligentne, racjonalnie myślące nastolatki. Ethan na okrągło czyta książki zakazane przez kościół Gatlin (czyli praktycznie wszystko, co kiedykolwiek zostało wydane), a Lena zaczytuje się w poezji Bukowskiego, sama zresztą też pisze. Nie jest płytka i zaślepiona miłością od pierwszego wejrzenia. Lena jest podejrzliwa i ostrożna, targają nią przeróżne emocje, z jednej strony nie chce być taka jak nastolatki z Gatlin, jednak z drugiej chciałaby być przez nich akceptowana i lubiana. Chciałaby wieść normalne, nastoletnie, beztroskie życie, jednocześnie zdając sobie sprawę, że to niemożliwe ze względu na to, kim tak naprawdę jest. Ethan natomiast zachowuje się jak normalny nastolatek – nie zawsze wie, co powiedzieć i jak się zachować, trochę obawia się własnych uczuć, popełnia błędy, przez co uczucie tych dwojga rozwija się powoli i w takim tempie, w jakim powinno.
„Piękne istoty” to powieść bardzo dynamiczna, ale nie odczułam, żeby cokolwiek działo się zbyt szybko, przez co książkę czyta się naprawdę dobrze, nie odnosząc wrażenia, że cokolwiek zostało napisane na siłę i bez uprzedniego przemyślenia.
Jestem jak najbardziej na tak i zabieram się już za kolejny tom.
Komu polecam? Każdemu, kto lubi fantastykę i romans paranormalny, bo mimo że książka jest o nastolatkach, to jednak uważam, że spodoba się większości, które zaczytuje się w w/w gatunkach. Dostajemy wielką miłość, intrygę, mnóstwo wątków fantastycznych, a momentami odrobinę dramatu. To mieszanka, która w połączeniu z ciekawą fabułą zaowocowała bardzo porządną powieścią.
Ocena: 5/6
czytam-wiec-zyje.blogspot.com
Ethan to nastolatek mieszkający w Gatlin, małym miasteczku w Karolinie Południowej. W Gatlin nie dzieje się praktycznie nic, każdy dzień jest przewidywalny do granic możliwości, a jakiekolwiek odstępstwa od rutyny urastają do rangi nie lada sensacji. Ethan jest popularny i powszechnie lubiany, spotyka się z równie znaną i lubianą Emily, gra w szkolnej drużynie koszykówki,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-12-15
Natan Hurst to młody mężczyzna cierpiący na zespół Tourette'a. Choroba męczy go od urodzenia, nie przeszkodziła mu jednak w zdobyciu dobrej pracy czy przyjaciół. Natan jest szefem działu ochrony w sieci sklepów Music World, a jego zadaniem jest wyłapywanie złodziejaszków pośród personelu. Wracając z jeden z akcji, okazuje się, że jego lot do rodzinnego Salt Lake City został odwołany z powodu śnieżycy. Wyczerpany i z zapaleniem oskrzeli kieruje się w stronę hotelu lotniskowego, gdzie ma zarezerwowany apartament. Po drodze poznaje jednak Addison, samotną matkę z dwójką dzieci - rezolutną Elizabeth i jej starszym, chorym na białaczkę bratem Collinem. Postanawia pomóc tej trójce i odstępuje im swoje miejsce w hotelu. Wtedy zaczynają dziać się cuda.
"Podarunek" to ciepła opowieść o miłości i sile, jaką ze sobą niesie. Sile, która jest w stanie przenosić góry. Dobrze czasem przeczytać taką krzepiącą powieść, szczególnie, kiedy zbliżają się święta, a my z roku na rok jesteśmy coraz bardziej zabiegani. "Podarunek" przypomina, co jest tak naprawdę w życiu ważne.
Gdyby kilka z Was nie poleciło mi tej książki, prawdopodobnie nigdy bym po nią nie sięgnęła. Takie rzeczy z reguły nie są dla mnie, ale świąteczny nastrój nieco ociepla nasze serca, przez co są wrażliwsze na pewne historie bardziej niż w ciągu reszty roku.
Gdybym przeczytała "Podarunek" w innym momencie, niż przed Bożym Narodzeniem, prawdopodobnie miałabym bardzo mieszane odczucia. Mamy tu bowiem ciepłą i ciekawą fabułę, niestety jednak bardzo sztampową, banalną, przewidywalną i nieco naiwną. Nie miałam okazji zagłębić się w historie postaci bardziej, autor powiedział jedynie kilka zdań na temat przeszłości bohaterów i to tyle. Nie mogłam się wczuć tak, jak bym sobie tego życzyła, no po prostu brak mi tutaj było głębi. Jednak na wszelkie negatywne aspekty przymykam jedno oko do połowy, bo to jest właśnie tego rodzaju powieść, którą chce się przed świętami przeczytać - prosta, ciepła i dobra dla serca, nie obciążająca mózgu jakoś szczególnie, ot miła alternatywa dla oglądania Kevina samego w domu (którego zresztą uwielbiam).
Komu polecam? Ano właśnie tym, którym znudziło się już oglądanie tych samych filmów rok w rok, a którzy chcą poczuć świąteczny klimat, tym bardziej, że w ciągu ostatnich dni śniegu za oknem jak na lekarstwo.
Natan Hurst to młody mężczyzna cierpiący na zespół Tourette'a. Choroba męczy go od urodzenia, nie przeszkodziła mu jednak w zdobyciu dobrej pracy czy przyjaciół. Natan jest szefem działu ochrony w sieci sklepów Music World, a jego zadaniem jest wyłapywanie złodziejaszków pośród personelu. Wracając z jeden z akcji, okazuje się, że jego lot do rodzinnego Salt Lake City został...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-09-30
Bardzo lubię, kiedy książka, na którą trafiam zupełnie przypadkiem, okazuje się czymś, co przeczytałam z zupełną przyjemnością. Lubię też, kiedy okazuje się świetnie napisana i kiedy uczy mnie czegoś nowego. Tak też było w przypadku „Kwiatu Śniegu i Sekretnego Wachlarza”.
Rzecz dzieje się w dziewiętnastowiecznych Chinach, kiedy to kobiety znaczyły niewiele więcej od pyłku kurzu, a narodziny dziewczynki odbierane były przez rodziców jako osobistą porażkę. Jednak sprytne kobiety, by móc porozumiewać się między sobą, wynalazły sekretne pismo nu shu, które nieznane było mężczyznom. Używane w nu shu znaki odczytywało się różnie, zależnie od kontekstu i zabarwienia emocjonalnego. Wiele razy natomiast zdarzyło się tak, że źle odczytany znak prowadził do tragedii.
Autorka przenosi nas w świat, w którym kobieta tylko poprzez ból i łzy może zyskać na znaczeniu.
Swoją historię opowiada nam osiemdziesięcioletnia już Lilia, zaczynając od samego początku. Pewnego dnia, kiedy matka sześcioletniej Lilii posyła po wróżbitę, który ma wyznaczyć termin krępowania stóp, nie wie jeszcze, że ta wizyta odmieni życie jej córki.
Lilii wiedzie się raz lepiej, raz gorzej, jednak jej życiu bezustannie towarzyszy żal ,gniew, nawet pragnienie zemsty, a ona sama nie wyobraża sobie nawet, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić.
Dawno już nie czytałam tak przepełnionej żalem i goryczą powieści. Lisa See pokazuje nam z bliska życie kobiet dziewiętnastowiecznych Chin i bynajmniej nie wygląda ono tak, jak my, Europejki, sobie je wyobrażałyśmy. Żywot Chinek był nieustanną harówką – przez pierwsze lata życia, dopóki nie wyszła za mąż, dziewczyna musiała być posłuszna rodzicom; potem mężowi, dając mu syna; potem z kolei własnemu synowi, bo… przecież jest synem. Można by to określić jednym wielkim rytuałem ciągnącym się od narodzin do śmierci. Ich przeznaczeniem było siedzieć w „izbie na górze” i haftować, szyć bądź prząść bawełnę i godziły się na to, bo cóż mogły zrobić? Mawiały, że ich życiem kieruje los, a one nie mogą zrobić nic innego, jak tylko mu podlegać.
„Kwiat Śniegu i Sekretny Wachlarz” czyta się jak biografię, która biografią przecież nie jest, a opisy są tak brutalne i dosadne, że ciężko powstrzymać się od łez i pohamować niedowierzanie. Opis krępowania stóp wstrząsnął mną do głębi. Wszystko wprost i bardzo, bardzo obrazowo. Zdziwił mnie także stosunek matek do dzieci. Tutaj nie ma mowy o bezwarunkowej, matczynej miłości, która dla większości z nas jest czymś normalnym i naturalnym. Wszystko zależy przede wszystkim od płci dziecka, od kolejności, w jakiej się urodziło, a nawet od karnacji.
Ta powieść jednak nie jest wyłącznie o bólu, stracie, wyrzeczeniach, tragediach, milczeniu, posłuszeństwie i tajemnicach, a można by wyliczać tak jeszcze długo. Jest to głównie opowieść o miłości i poświęceniu, które możemy ofiarować drugiemu człowiekowi bez względu na to, kim jest i jak żyje, a także o tym, ile cierpienia może przynieść nam osoba, którą kochamy ponad życie i jak bardzo ów cierpienie może nas zrujnować. Przede wszystkim jednak „Kwiat Śniegu i Sekretny Wachlarz” poszerza horyzonty i uczy, że zawsze trzeba mieć nadzieję na przebaczenie.
Książka napisana jest bardzo porządnie, język jest płynny i przyjemny dla oka. Spotkamy wiele chińskich, nieprzetłumaczonych słów, których znaczenie zostaje nam wyjaśnione. Ten zabieg bardzo mi się podobał, gdyż autorka autentycznie próbuje nauczyć nas co nieco o zwyczajach i kulturze panujących w Chinach dziewiętnastego wieku. Książka na pewno spodoba się ty, którzy interesują się kulturą Dalekiego Wschodu.
„Kwiat Śniegu i Sekretny Wachlarz” należy do tych książek, które odciskają w człowieku pewien ślad i pozostają w sercu na długo. Cieszę się, że los, nad którym nie mam żadnej kontroli, naprowadził mnie na tę powieść i jestem mu za to wdzięczna.
http://czytam-wiec-zyje.blogspot.com
Bardzo lubię, kiedy książka, na którą trafiam zupełnie przypadkiem, okazuje się czymś, co przeczytałam z zupełną przyjemnością. Lubię też, kiedy okazuje się świetnie napisana i kiedy uczy mnie czegoś nowego. Tak też było w przypadku „Kwiatu Śniegu i Sekretnego Wachlarza”.
Rzecz dzieje się w dziewiętnastowiecznych Chinach, kiedy to kobiety znaczyły niewiele więcej od pyłku...
2012-10-28
Na „Pamiętam cię” rzuciłam się od razu, jak tylko przeczytałam recenzję na jakimś blogu. Oto pojawia się książka, która – jak wynikało z opisu – jest prawdziwym horrorem. Potraktowałam to trochę z przymrużeniem oka, bo czytałam już wiele takich horrorów, które owszem, były przyjemne, ale ani trochę mnie nie ruszyły. A jak było tym razem?
„Pamiętam cię” przedstawia nam dwie równoległe, z pozoru nie mające ze sobą żadnego związku historie, które opisywane są na przemian. Z jednej strony mamy młode małżeństwo, Gardara i Katrin, i ich przyjaciółkę, Lif, wdowę, która jeszcze nie do końca otrząsnęła się po śmierci męża. Trójka wybiera się na tydzień do opuszczonej islandzkiej wioski pozbawionej elektryczności czy bieżącej wody, celem wyremontowania starego domu, który wraz z Gardarem kupił Einar, zmarły mąż Lif. Kiedy przybywają na miejsce, wita ich ziąb i głucha cisza, a także przeświadczenie, że nie są sami. Z drugiej strony natomiast mamy lekarza w średnim wieku, rozwodnika, który od trzech lat, po zaginięciu synka, izoluje się od świata. Freyr jest dobrym człowiekiem i szanowanym psychiatrą. Wspiera byłą żonę, będąc jej głosem rozsądku, nie chcąc, by z rozpaczy całkowicie straciła kontakt ze światem. Jednak od pewnego momentu w życiu Freyra zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Na tyle dziwne i niezwykłe, że coraz trudniej powiedzieć o nich, że to tylko zbieg okoliczności czy omamy. Jakich sekretów strzegą bohaterowie? Co ukrywają przed sobą nawzajem?
Na wyobraźnię zdecydowanie działa tu sceneria. Przenosimy się na Islandię, gdzie wzburzone fale omywają fiordy, hula silny i przenikliwie zimny wiatr, a mrok spowija Hesteyri szybciej niż gdziekolwiek indziej i otula ciaśniej niż przebywający tam by sobie życzyli.
Historia poprowadzona jest niesamowicie. Z końcem każdego rozdziału z jednej strony chciałam książkę odłożyć, bo byłam po prostu przerażona, z drugiej zaś tak ciekawa tego, co wydarzy się dalej, że ciężko było mi się oderwać i kładłam się spać dopiero nad ranem (kiedy już się przejaśniało, za Chiny Ludowe nie usnęłabym, gdy nadal było ciemno). Każda z historii powoli nabiera tempa, a także jedna z drugą zazębiają się, w efekcie tworząc świetną całość. Pod koniec, kiedy już niektóre z zagadek zostały rozwiązane, a bohaterowie zdobywali się na chwilę szczerości, siedziałam ze szczęką opuszczoną niemal do kolan. Dosłownie. Musiałam nawet chwilami przerywać czytanie, żeby się uspokoić. „Pamiętam cię” zdecydowanie nie jest przewidywalną książką. Pewnych faktów i powiązań domyślimy się tylko wtedy, kiedy autorka nam na to pozwoli, a i tak, mimo wszystko, będziemy w ciężkim szoku.
Czy przeczytawszy „Pamiętam cię” dostałam to, czego oczekiwałam od horroru? Zdecydowanie tak, bo to horror z prawdziwego zdarzenia. Co prawda nie ma tutaj szaleńca ganiającego z siekierą po ulicach, mamy natomiast zdarzenia niezwykłe i bardzo nie z tego świata. Pomyślicie „przecież takich filmów były już setki, jeśli nie tysiące, co może być w tej książce, czego jeszcze nie widzieliśmy”. Otóż właśnie. „Pamiętam cię” to idealny przykład przewagi książki nad filmem. Czytając, nie ogranicza nas zupełnie nic, a wyobraźnia działa tu na najwyższych obrotach (co może skutkować strachem przed wejściem do ciemnej łazienki).
Co prawda po przeczytaniu mam wiele pytań, tym bardziej, że zakończenie jest jak najbardziej otwarte, jednak wiem, że był to celowy zabieg – pozostawić czytelnika z niedosytem i pytaniami, na które sam odpowie sobie tak, na ile pozwala jego wyobraźnia.
Książkę polecam tym, którzy szukają czegoś, co ich przestraszy i zarówno będzie cackiem na miarę jaj Faberge. Jestem pewna, że przekładając kolejne strony, poza dobrą zabawą i szalejącą wyobraźnią, będziecie się zwyczajnie (a może i niezwyczajnie) bać.
http://czytam-wiec-zyje.blogspot.com
Na „Pamiętam cię” rzuciłam się od razu, jak tylko przeczytałam recenzję na jakimś blogu. Oto pojawia się książka, która – jak wynikało z opisu – jest prawdziwym horrorem. Potraktowałam to trochę z przymrużeniem oka, bo czytałam już wiele takich horrorów, które owszem, były przyjemne, ale ani trochę mnie nie ruszyły. A jak było tym razem?
„Pamiętam cię” przedstawia nam dwie...
2013-07-23
„Wiedźma.com.pl” to historia młodej, samotnej matki zajmującej się redagowaniem książek. Krystyna Szyft, bądź też Reszka dla rodziny i znajomych, wraz ze swoją latoroślą pomieszkuje kątem u rodziców, borykając się przy okazji z kłopotami finansowymi. Pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, Reszka dowiaduje się, że dostała spadek. I to nie jakiś tam pierścionek z tombaku z oczkiem udającym rubin – nie, nie. Kobieta otrzymała dom od Katarzyny Szyft – osobie zupełnie sobie nieznanej, warto dodać – we wsi o jakże uroczej i ortograficznie niepoprawnej nazwie Czcinka. Jako osobnik uzależniony od Internetu, czym prędzej wklepuje Czcionkę w Google i… i nic. Czcinki w Googlach nie ma. Nie ma jej też na mapach, tak zwykłych, jak i sztabowych użyczonych przez kolegę Krystiana Szyfta – ojca Reszki. Teoretycznie Czcinka po prostu nie istniała. Na szczęście Czcinkę podciągnięto pod oddział pocztowy w Tarnikach, o których Internet już coś niecoś słyszał. Krystyna więc, po załatwieniu formalności u notariusza, pakuje torbę i wyrusza obejrzeć swój spadek.
Będąc w Tarnikach, Reszka odwiedza pierwszy lepszy spożywczak, żeby rozeznać się, jak do tej Czcinki dotrzeć, o ile ów Czcinka w ogóle istnieje. Okazuje się, że do wioski można dość jedynie „z buta”. Trzy kilometry ścieżką przez las. Eskortowana przez wątpliwej inteligencji, acz solidnej postury młodzieńca (który zachowywał się co najmniej dziwnie, a po pewnym czasie czmychnął po prostu na rowerze, zostawiając Reszkę samą w środku lasu) trafia w końcu do miejsca przeznaczenia. Czcinka okazuje się wioską nie byle jaką, gdyż Krystyna ma wrażenie, jakby przeniosła się w czasie, a uczucie to pogłębia się, kiedy dostaje się do swojego domu (co zresztą nie odbyło się łatwo, przyjemnie i bez walki) i zastaje tam kuchnię węglową, brak pralki, a o istnieniu – a raczej nieistnieniu – wanny chyba nawet nie warto wspominać. Pierwszej nocy Krystyny w przyszłym miejscu zamiesz(k)ania także nie można zaliczyć do udanych, gdyż ktoś bezczelnie próbuje włamać się do domostwa. Atak zostaje odparty tłuczkiem do mięsa.
W miarę zapoznawania się z „tubylcami”, Reszka odkrywa, że w Czcince nazwisko Szyft budzi szacunek graniczący ze strachem, a sama Katarzyna Szyft traktowana była niemalże jak Królowa Matka. Po drodze młoda kobieta zaprzyjaźnia się z pasierbem swojej ciotecznej babki, a jednocześnie jedynym w miarę inteligentnym okazem w okolicy, Andrzejem Kobielakiem, który dodatkowo okazuje się być lekarzem. Im dłużej jednak Reszka przebywa w Czcince, tym dziwniejsze rzeczy dzieją się dookoła niej, a ona coraz częściej i coraz intensywniej zastanawia się, dlaczego to właśnie ona otrzymała ten dom po Katarzynie Szyft. Kim była ta kobieta i co takiego wydarzyło się w wiosce na przestrzeni lat?
Tyle o samej fabule. I tak mam wrażenie, że za dużo zdradziłam. Teraz konkrety.
Książka jest dobra. Przyjemnie się czyta, styl autorki jest naprawdę godny podziwu, słownictwo i lekkość, z jaką nim operuje, to prawdziwa uczta dla oczu. Po przeczytaniu nasuwa mi się stwierdzenie „błyskotliwa i pełna humoru”, bo tego tutaj niemało. Nie brak też elementu zaskoczenia, grozy, a i wątków paranormalnych jest sporo (w zasadzie, to jest to podstawa książki, tak szczerze mówiąc). Urzeka relacja Reszki z jej synem Jeremim, a także relacja dziadek – wnuk. Naprawdę można poczuć zażyłość łączącą tych ludzi. W książce nie brak też wątku miłosnego, trochę niepotrzebnego moim zdaniem i nieco kulawego, bez niego byłoby równie ciekawie. Co do postaci głównej bohaterki, to ogólnie rzecz biorąc jestem na tak. Fajna babka, z fajnym dzieciakiem i fajną, choć może niezbyt dobrze płatną pracą. Było jednak coś, co irytowało mnie niemożebnie. Chodzi tu mianowicie o udawanie babki typu „jestem samowystarczalna, mam wysokie ajkju i nie zawaham się go użyć, pyskata, sarkastyczna, niczego się nie boję, słowem rżnę trudną do zdobycia, ale niech tylko jakiś facet okaże mi trochę ciepła, to chętnie do niego przylgnę i już raczej nie odpuszczę”. Nienawidzę tego, po prostu nienawidzę. Nie cierpię, kiedy ktoś traktuje ludzi z góry i wydaje mu się, że jest jakimś cudem lepszy od nich. Reszka taka właśnie momentami była, ale w ogólnym rozrachunku była raczej do zniesienia.
Ogólnie książka jest miła w odbiorze, lekko, szybko i przyjemnie się czyta i jest dość wciągająca (czytałam dzisiaj do 4 z groszami). Polecam tym, którzy mają ochotę na coś, co nie jest opasłym tomiszczem, a przy okazji ma ciekawą fabułę i jest po prostu miłe dla oka.
„Wiedźma.com.pl” to historia młodej, samotnej matki zajmującej się redagowaniem książek. Krystyna Szyft, bądź też Reszka dla rodziny i znajomych, wraz ze swoją latoroślą pomieszkuje kątem u rodziców, borykając się przy okazji z kłopotami finansowymi. Pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, Reszka dowiaduje się, że dostała spadek. I to nie jakiś tam pierścionek z tombaku z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rok 2044. Świat pogrążony jest w biedzie i głodzie ze względu na panujący kryzys energetyczny. Jedyną ucieczką od paskudnej rzeczywistości jest OASIS, wirtualna rzeczywistość, w której każdy może być kim chce. Tutaj można chodzić do szkoły, bawić się, pracować czy zakochać, w OASIS wszystko jest możliwe. Pięć lat wcześniej, kiedy umiera twórca OASIS, James Halliday, świat ogarnia szaleństwo. Bezdzietny Halliday postanawia przekazać całą swoją fortunę temu, kto pierwszy odnajdzie jego jajo wielkanocne (ang. easter egg – nawiązania do gier, filmów, muzyki, ogólnie pojętej popkultury zamieszczane przez twórców tychże) w OASIS. Rozpoczyna się wyścig. Jajogłowi pracują w pocie czoła, by odnaleźć pierwszy klucz, który ma ich poprowadzić dalej do zwycięstwa. Mijają lata. Kiedy większość dała już za wygraną, tablica wyników zmienia się i na pierwszym miejscu pojawia się imię tajemniczego Parzivala.
Świat przedstawiony w Player One jest świetny. Nie mówię tu o świecie realnym, bo ten opisany jest jedynie po łebkach. Wszędzie rdzewiejące pojazdy, porzucone przez właścicieli, których nie było stać na paliwo, a „dom” Wade’a Wattsa to jedna z wielu przyczep, które stoją jedna na drugiej. Świat wirtualny natomiast jest czymś, co chciałabym zobaczyć. OASIS jest podzielona na sektory, w każdym sektorze mogą znajdować się dziesiątki/setki mniejszych i większych planet, z których każda rządzi się własnymi prawami. Tu zalety się kończą.
Jako że rzeczywistość OASIS jest dużo bardziej atrakcyjna od świata realnego, cała ludzkość spędza tu swoje dnie (chyba że jest jednym z niewielu szczęśliwców, którzy mają pracę). Gra podobno nie uzależnia, co zostało dowiedzione medycznie. Jednak Wade, jak większość ludzi, robi przerwy jedynie na jedzenie, spanie i siku, a kiedy zakłada na wizjer i rękawice, elementy niezbędne do gry w OASIS, oddycha z ulgą i dopiero tu czuje się jak w domu. To jeden z kilku problemów, jakie mam z Player One. Coś zostaje powiedziane, czytelnik ma w to uwierzyć, ale zachowanie żadnej z postaci tego nie potwierdza.
Wade jest zagorzałym jajogłowym i wie, że Halliday chciał, żeby wszyscy pokochali to, co on. Słowem: lata 80-te. Halliday uwielbiał ten okres w swoim życiu, kochał każdą grę, serial, film czy muzykę z tamtego okresu i każdemu jajogłowemu wypadało je znać. Zastanawia mnie natomiast jedna rzecz. Wade zna każdy ulubiony serial, film i grę twórcy OASIS. Jeśli Halliday lubił jakąś piosenkę, Wade wiedział wszystko i mam na myśli absolutnie wszystko o tym utworze, wykonującym ją zespole, roku wydania, reszcie piosenek i tekstów z tego albumu, który zresztą znał na pamięć i przesłuchał miliard razy. To samo z filmami/serialami. Watts znał każdą linijkę tekstu ulubionych filmów Hallidaya, bo – jak mówi – ten widział ponad czterdzieści razy i ogląda go kilka razy w miesiącu, a tamten sto pięćdziesiąt siedem (nie żartuję, Wade widział Świętego Graala Monty Pythona 157 razy). Do tego zagrał w każdą ulubioną grę Hallidaya. Również miliard razy i grał w nie tak długo, aż pobił wszelkie rekordy, a potem podobno grał raz na jakiś czas, dla przypomnienia, tak kilka razy w miesiącu. Rzecz polega na tym, że w chwili, gdy poznajemy Wade’a Wattsa konkurs trwa już pięć lat, my znamy go od około pół roku, kiedy mówi nam, że zna na pamięć wszystko, co kiedykolwiek polubił Halliday. To mówi chłopak, który chodzi do szkoły, a więc ma jakieś obowiązki poza przyjemnościami i hobby, którym stało się poszukiwanie jaja. W ciągu tego pół roku chłopak nie zagrał w żadną grę, nie obejrzał żadnego filmu, nie przesłuchał ani jednej płyty, co podobno robił kilka razy na miesiąc/tydzień. Nie lubię, kiedy tak się dzieje. Autorzy mają nieskończone możliwości, jeśli chodzi o fabułę. Nie mają ograniczonego czasu czy środków, nie ogranicza ich technologia. Mogą poświęcić postaci tak wiele kartek, jak tylko im się podoba, jednak Cline ograniczył się do zmuszenia czytelnika, żeby uwierzył w to, co Wade mu powie, nie potwierdzając tego czynami i uważam, że poszedł tu na łatwiznę...
więcej na blogu http://czytam-wiec-zyje.blogspot.com/2017/09/tytu-one-autor-cline-wydawnictwo-opis.html
Rok 2044. Świat pogrążony jest w biedzie i głodzie ze względu na panujący kryzys energetyczny. Jedyną ucieczką od paskudnej rzeczywistości jest OASIS, wirtualna rzeczywistość, w której każdy może być kim chce. Tutaj można chodzić do szkoły, bawić się, pracować czy zakochać, w OASIS wszystko jest możliwe. Pięć lat wcześniej, kiedy umiera twórca OASIS, James Halliday, świat...
więcej Pokaż mimo to