rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Oczywiście, zupełnie nie dziwi mnie, że Kasacja, jak i cała seria o Chyłce, są tak poczytne. Polacy niestety nie lubią dobrej, porządnej literatury. Język jest niesamowicie nijaki, powiedziałabym nawet, że infantylny. Dialogi powodują u mnie ciarki wstydu, bo prawdziwi ludzie nie rozmawiają w ten sposób. Czyta się to jak fanfik 13-latki, która miała pomysł, ale niestety zerowy warsztat. Chyłka jest obrzydliwą karykaturą kobiety, typową "pick me", która "nie jest jak inne dziewczyny". Jest rasistką i seksistką, wredną alkoholiczką i homofobem.

W jaki sposób mamy czytać tę serię? Jak ją odbierać? Jak komedię? Tragedię? Dramat? Parodię? Fantastykę? Obstawiam parodię i dramat.

Naprawdę miałam nadzieję, że skoro ta książka i seria są tak uwielbiane przez Polaków, to faktycznie będzie to coś wartego uwagi. Niestety, po raz kolejny przekonałam się, że nie warto kierować się opiniami w internecie.

Dwie gwiazdki zamiast jednej, bo pomysł jest okej.

Oczywiście, zupełnie nie dziwi mnie, że Kasacja, jak i cała seria o Chyłce, są tak poczytne. Polacy niestety nie lubią dobrej, porządnej literatury. Język jest niesamowicie nijaki, powiedziałabym nawet, że infantylny. Dialogi powodują u mnie ciarki wstydu, bo prawdziwi ludzie nie rozmawiają w ten sposób. Czyta się to jak fanfik 13-latki, która miała pomysł, ale niestety...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rok 2044. Świat pogrążony jest w biedzie i głodzie ze względu na panujący kryzys energetyczny. Jedyną ucieczką od paskudnej rzeczywistości jest OASIS, wirtualna rzeczywistość, w której każdy może być kim chce. Tutaj można chodzić do szkoły, bawić się, pracować czy zakochać, w OASIS wszystko jest możliwe. Pięć lat wcześniej, kiedy umiera twórca OASIS, James Halliday, świat ogarnia szaleństwo. Bezdzietny Halliday postanawia przekazać całą swoją fortunę temu, kto pierwszy odnajdzie jego jajo wielkanocne (ang. easter egg – nawiązania do gier, filmów, muzyki, ogólnie pojętej popkultury zamieszczane przez twórców tychże) w OASIS. Rozpoczyna się wyścig. Jajogłowi pracują w pocie czoła, by odnaleźć pierwszy klucz, który ma ich poprowadzić dalej do zwycięstwa. Mijają lata. Kiedy większość dała już za wygraną, tablica wyników zmienia się i na pierwszym miejscu pojawia się imię tajemniczego Parzivala.

Świat przedstawiony w Player One jest świetny. Nie mówię tu o świecie realnym, bo ten opisany jest jedynie po łebkach. Wszędzie rdzewiejące pojazdy, porzucone przez właścicieli, których nie było stać na paliwo, a „dom” Wade’a Wattsa to jedna z wielu przyczep, które stoją jedna na drugiej. Świat wirtualny natomiast jest czymś, co chciałabym zobaczyć. OASIS jest podzielona na sektory, w każdym sektorze mogą znajdować się dziesiątki/setki mniejszych i większych planet, z których każda rządzi się własnymi prawami. Tu zalety się kończą.

Jako że rzeczywistość OASIS jest dużo bardziej atrakcyjna od świata realnego, cała ludzkość spędza tu swoje dnie (chyba że jest jednym z niewielu szczęśliwców, którzy mają pracę). Gra podobno nie uzależnia, co zostało dowiedzione medycznie. Jednak Wade, jak większość ludzi, robi przerwy jedynie na jedzenie, spanie i siku, a kiedy zakłada na wizjer i rękawice, elementy niezbędne do gry w OASIS, oddycha z ulgą i dopiero tu czuje się jak w domu. To jeden z kilku problemów, jakie mam z Player One. Coś zostaje powiedziane, czytelnik ma w to uwierzyć, ale zachowanie żadnej z postaci tego nie potwierdza.

Wade jest zagorzałym jajogłowym i wie, że Halliday chciał, żeby wszyscy pokochali to, co on. Słowem: lata 80-te. Halliday uwielbiał ten okres w swoim życiu, kochał każdą grę, serial, film czy muzykę z tamtego okresu i każdemu jajogłowemu wypadało je znać. Zastanawia mnie natomiast jedna rzecz. Wade zna każdy ulubiony serial, film i grę twórcy OASIS. Jeśli Halliday lubił jakąś piosenkę, Wade wiedział wszystko i mam na myśli absolutnie wszystko o tym utworze, wykonującym ją zespole, roku wydania, reszcie piosenek i tekstów z tego albumu, który zresztą znał na pamięć i przesłuchał miliard razy. To samo z filmami/serialami. Watts znał każdą linijkę tekstu ulubionych filmów Hallidaya, bo – jak mówi – ten widział ponad czterdzieści razy i ogląda go kilka razy w miesiącu, a tamten sto pięćdziesiąt siedem (nie żartuję, Wade widział Świętego Graala Monty Pythona 157 razy). Do tego zagrał w każdą ulubioną grę Hallidaya. Również miliard razy i grał w nie tak długo, aż pobił wszelkie rekordy, a potem podobno grał raz na jakiś czas, dla przypomnienia, tak kilka razy w miesiącu. Rzecz polega na tym, że w chwili, gdy poznajemy Wade’a Wattsa konkurs trwa już pięć lat, my znamy go od około pół roku, kiedy mówi nam, że zna na pamięć wszystko, co kiedykolwiek polubił Halliday. To mówi chłopak, który chodzi do szkoły, a więc ma jakieś obowiązki poza przyjemnościami i hobby, którym stało się poszukiwanie jaja. W ciągu tego pół roku chłopak nie zagrał w żadną grę, nie obejrzał żadnego filmu, nie przesłuchał ani jednej płyty, co podobno robił kilka razy na miesiąc/tydzień. Nie lubię, kiedy tak się dzieje. Autorzy mają nieskończone możliwości, jeśli chodzi o fabułę. Nie mają ograniczonego czasu czy środków, nie ogranicza ich technologia. Mogą poświęcić postaci tak wiele kartek, jak tylko im się podoba, jednak Cline ograniczył się do zmuszenia czytelnika, żeby uwierzył w to, co Wade mu powie, nie potwierdzając tego czynami i uważam, że poszedł tu na łatwiznę...

więcej na blogu http://czytam-wiec-zyje.blogspot.com/2017/09/tytu-one-autor-cline-wydawnictwo-opis.html

Rok 2044. Świat pogrążony jest w biedzie i głodzie ze względu na panujący kryzys energetyczny. Jedyną ucieczką od paskudnej rzeczywistości jest OASIS, wirtualna rzeczywistość, w której każdy może być kim chce. Tutaj można chodzić do szkoły, bawić się, pracować czy zakochać, w OASIS wszystko jest możliwe. Pięć lat wcześniej, kiedy umiera twórca OASIS, James Halliday, świat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdarza się Wam czasem usiąść i pomyśleć nad życiem? Ale tak naprawdę pomyśleć i zastanowić się, co my tak naprawdę robimy i dokąd zmierzamy? A przede wszystkim po co? Mnie zdarza się dość często, a po przeczytaniu Wolności Urojonej wiem, że nie jestem sama i takich jak ja jest coraz więcej.

Alan Mere żyje dostatnim życiem. Ma dobrą pracę, piękne mieszkanie, najnowocześniejsze sprzęty i ogólnie wszystko, o czym człowiek w jego wieku i na jego stanowisku marzy. Alan, jak wszyscy inni w wieżowcu, już jako dziecko wiedział, co będzie w życiu robił. Oddane przez rodziców do wychowalni malucha, od razu zaczęto przyuczać do zawodu, by jako dorosły mężczyzna mógł dawać z siebie sto procent. Alan jednak nie jest do końca zadowolony ze swojego życia. Pęd za pieniędzmi, konsumpcjonizm i wszechobecny seks zaczynają go męczyć. Pewnego razu spotyka kobietę, o której nie może przestać myśleć. To ona sprawia, że mężczyźnie spadają z oczu klapki i dostrzega, jak bardzo różni się prawdziwy świat od tego, którego wizja była mu wpajana od dziecka. Odtąd wszystko w życiu Alana zaczyna się sypać, co z dnia na dzień potęguje jego chęć wydostania się na zewnątrz, wyjście z wieżowca, chęć bycia wolnym. Tylko czy to w ogóle jest możliwe?

Czytając Wolność Urojoną, śmieszy człowieka zachowanie kolegów Alana. Ślepo wierzą w to, co głoszą media i zwyczajnie płyną z nurtem rzeki, który to nurt wypłukuje im z głów jakąkolwiek umiejętność samodzielnego myślenia. Śmieszy, no bo przecież żadne z nas takie nie jest. Żadne z nas nie kupuje suplementów reklamowanych w telewizji, żadne z nas nie wierzy w informacje podawane nam codziennie w radiu, żadne z nas nie marzy o nowiuśkim iPhonie, żadne nie jest uzależnione od internetu czy Facebooka, żadne z nas nie chce mieć więcej i zarabiać więcej, żadne z nas nie przywiązuje wielkiej wagi do rzeczy zupełnie nieistotnych. Brzmi niepokojąco znajomo. nie?

Wolność Urojona to antyutopia, ale czyta się ją raczej jak nieco przerysowany dokument. Wieżowiec, w którym żyje Alan to mrowisko, a ludzie to mrówki, które pracują bez wytchnienia w złudnym przekonaniu, że są szczęśliwe, dorabiając tak naprawdę tych, którzy stoją nad nimi z batem. No bo czym lepiej zamydlić oczy i zamknąć usta, jeśli nie nowinkami technicznymi i głoszeniu wszem i wobec, że wszyscy jesteśmy wolni, równi i możemy mówić i robić co chcemy? Coraz częściej łapię się na myśleniu, że tak naprawdę rodzimy się tylko po to, żeby harować za marne grosze, żeby potem na łożu śmierci zdać sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie żyliśmy. Tylko czy jesteśmy w stanie umknąć kapitalizmowi? Czy jesteśmy w stanie zrezygnować ze wszystkich tych dóbr, dzięki którym żyjemy na pozór lepiej, spokojniej i szczęśliwiej? Wystarczy zadać sobie pytanie "czy byłbym w stanie skasować konto na fejsie i zrezygnować z abonamentu na internet?". Jednak może wcale nie musimy rezygnować z życia, jakie znamy, ale najpierw musimy zdać sobie sprawę z tego, że jesteśmy wykorzystywani? Może musimy zajrzeć w głąb siebie i znaleźć to, co tak naprawdę przynosi nam radość? Nie dajmy się stłamsić i nie pozwólmy, by nam wmawiano, że szczęście mogą nam sprawiać tylko takie rzeczy, z których mamy jakąś materialną korzyść. Może wolność to świadomość, że nie żyjemy w świecie, jaki kreują media?

Teraz trochę o samej fabule. Czuję niedosyt. Brakuje mi więcej informacji na temat świata przedstawionego, funkcjonowania społeczeństwa, wątków pobocznych, itp, a cała akcja rozegrała się jak na mój gust zbyt szybko. Mogłaby z tego wyjść całkiem niezła seria na wzór Igrzysk Śmierci czy Niezgodnej, z tym że trochę mroczniejsza i o wiele bardziej realistyczna.

Czy polecam? Jasne. Nareszcie jakiś powiew świeżości w rodzimej literaturze i to w dodatku na poziomie.

ocena: 5/6
czytam-wiec-zyje.blogspot.com

Zdarza się Wam czasem usiąść i pomyśleć nad życiem? Ale tak naprawdę pomyśleć i zastanowić się, co my tak naprawdę robimy i dokąd zmierzamy? A przede wszystkim po co? Mnie zdarza się dość często, a po przeczytaniu Wolności Urojonej wiem, że nie jestem sama i takich jak ja jest coraz więcej.

Alan Mere żyje dostatnim życiem. Ma dobrą pracę, piękne mieszkanie,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dobry omen Neil Gaiman, Terry Pratchett
Ocena 7,3
Dobry omen Neil Gaiman, Terry ...

Na półkach:

Pewnego wieczoru na świat przyszedł chłopiec. Tak naprawdę to dwóch chłopców - jeden z nich to syn amerykańskiego attaché kulturalnego, drugi zaś - syn Mr Younga, najzwyklejszego zjadacza chleba. Jest też trzeci chłopiec, a imię jego Wielki Adwersarz, Pogromca Królów, Anioł Bezdennej Otchłani, Be­stia zwanej Smokiem, Książę Tego Świata, Ojciec Kłamstwa, Szatański Pomiot i Władca Ciemności, zwany dalej Antychrystem, a jeszcze dalej po prostu Adamem. O losie chłopców przesądziła pomyłka sióstr zakonnych (satanistek), które zagrały chłopcami w "trzy kubki", co poskutkowało tym, że żadne z dzieci nie trafiło tam, gdzie trafić powinno. Toteż w niebie, jak i na ziemi, jak i w piekle przez jedenaście błogich lat uważało się, że Warlock, syn attaché kulturalnego, jest Antychrystem, który ma sprowadzić na świat zagładę. Jakież było zdziwienie wszystkich, w szczególności Crowleya - wysłannika Piekieł, kochającego drzemki i swojego bentleya - odpowiedzialnego za cały ten bajzel, Azirafala - anioła, a także bibliofila antykwariusza, oraz Agnes Nutter - od trzystu lat martwej wróżki, której przepowiednia końca świata jako jedyna okazała się trafna i dokładna, kiedy okazało się, że Warlock Antychrystem wcale nie jest. Księciem Piekieł jest oczywiście Adam, ale okazuje się, że on wcale nie chce końca świata...

Przejdę od razu do sedna. Powodem mojej nieobecności jest właśnie ta książka (i zepsuty komputer). Czytałam ją przez ponad dwa miesiące i ogólnie unikałam jak ognia, ale że nie lubię nie kończyć książek, toteż się zmusiłam. Zmaganie się z Dobrym Omenem było jak rodzenie kamieni nerkowych - długie, męczące i bolesne (szczególnie dla oczu). Na początku daje się odczuć, że autorzy bardzo starali się, żeby książka była lekka i zabawna, ale efekt okazał się odwrotny od zamierzonego. Długie, zawiłe zdania wybijają czytelnika z rytmu. W dodatku są to zdania zbudowane w taki sposób, że zanim skończy się je czytać, już się zapomina, co było na początku, a temat zdążył się zmienić pięć razy. Jest tu mnóstwo niepotrzebnych wstawek, które miały mieć charakter humorystyczny, ale często były totalnie wyrwane z kontekstu i znów się człowiek zdążył dziesięć razy pogubić. Myślałam, że po prostu muszę brnąć dalej, że może przywyknę do tego dziwacznego stylu i skakania w fabule, ale przeczytałam połowę książki i nadal nie do końca wiedziałam, co się tak naprawdę dzieje. Ciężko się toto czyta, sama fabuła bywa zabawna (jedno zdanie, tylko jedno, rozśmieszyło mnie tak bardzo, że w samolocie do domu zaczęłam śmiać się w głos), ale na ogół jest raczej nudno. Wystąpiło mnóstwo zupełnie niepotrzebnych wątków, które miały chyba pełnić rolę zapchajdziury i również wybijają czytelnika z rytmu. W notatkach mam napisane, że czasem odnosi się wrażenie, jakby tę książkę napisał ktoś na kwasie. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć konkretnie, dlaczego tak napisałam, ale wierzę, że miałam powód.

O Gaimanie i Pratchetcie słyszałam wiele dobrego, ale po tak kiepskim pierwszym spotkaniu nie wiem, czy skuszę się na coś jeszcze ich autorstwa, bo Dobrym Omenem jestem mega rozczarowana. Sam pomysł niezły, ale wykonanie to totalna porażka.

Czy polecam? Raczej nie.

Pewnego wieczoru na świat przyszedł chłopiec. Tak naprawdę to dwóch chłopców - jeden z nich to syn amerykańskiego attaché kulturalnego, drugi zaś - syn Mr Younga, najzwyklejszego zjadacza chleba. Jest też trzeci chłopiec, a imię jego Wielki Adwersarz, Pogromca Królów, Anioł Bezdennej Otchłani, Be­stia zwanej Smokiem, Książę Tego Świata, Ojciec Kłamstwa, Szatański Pomiot i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Britt ma osiemnaście lat i całe życie stoi przed nią otworem. W czasie wiosennej przerwy, wraz ze swoją bogatą przyjaciółką Korbie, postanawia wyruszyć na wycieczkę w góry Teton, do rodzinnej posiadłości koleżanki, Idlewilde. Britt do tej wyprawy szykowała się prawie rok. Zamierzała przejść cały łańcuch górski i udowodnić byłemu chłopakowi, Calvinowi, że jest twarda tak jak on. W drodze do Idlewilde okazuje się, że auto Britt nie jest w stanie pokonać zaśnieżonej trasy. Dziewczęta po chwili namysłu postanawiają wyruszyć wprost w burzę śnieżną w poszukiwaniu pomocy. Trafiają na niewielką chatkę, w której dostrzegają palące się światła. Zziębnięte walą do drzwi. Ku zdziwieniu Britt, drzwi otwiera Mason, chłopak, którego poznała wcześniej tego samego dnia. Dziewczyna od razu czuje się bezpieczniej, ale czy nie popełnia właśnie największego błędu w swoim życiu?

No, troszkę mi się pochorowało i zwlekałam z napisaniem o tej książce ponad tydzień, ale już jestem. Muszę jednak przyznać, że zwlekałam nie tylko ze względu na chorobę. Po prostu opadały mi witki za każdym razem, kiedy przysiadałam do pisania. Okazuje się, że po raz kolejny dałam się zwieść wysokim notom na LC i GR. Wygląda na to, że nigdy się nie nauczę, że kategorii young adult będę dawała kolejne szanse, a i tak skończy się to zawodem, ale nadal będę próbowała. No ale do rzeczy.

Mam z Black Ice problem. Mój problem to przede wszystkim główna bohaterka. Dziewczyna, która od początku dokonuje błędnych i nielogicznych wyborów; dziewczyna, która za swoją najlepszą przyjaciółkę ma snobkę, która poniża ją na każdym kroku (ale jest bogata, a to przecież najważniejszy aspekt przyjaźni). Dziewczyna, która od roku przygotowuje się na górską wycieczkę, ćwiczy, szykuje ubrania, prowiant... Nie wie jednak, że w góry, w miejsce dzikie, gdzie telefony komórkowe tracą zasięg, przede wszystkim zabiera się telefon satelitarny. Ale nie mogę jej winić, w końcu przygotowywała się do tej wycieczki od roku. Albo autorka zrobiła niedokładny research, ale tego nie wiem. W końcu, gdyby Britt miała telefon satelitarny, całe to gorące law story nie miałoby miejsca. Britt to dziewczyna, która nie potrafi dać sobie na spokój na spokój z chłopakiem, który jej nie chciał. Britt w kółko o nim rozmyśla, zastanawia się, co w takiej sytuacji zrobiłby Calvin, co Calvin by pomyślał, co by powiedział. Ja rozumiem, że to boli, każdy w końcu był zakochany, ale takie rozczulanie się po kilkuset stronach robi się po prostu mało atrakcyjne. Mało tego, do Britt nie dociera, że chłopak, który z nią zerwał najwidoczniej nie chce mieć z nią nic wspólnego, o nie. Ta wyprawa to głównie dla niego. Dziewczyna chce, żeby Calvin też wziął w niej udział, żeby mogła mu pokazać, że nie jest delikatnym i zależnym od wszystkich kwiatuszkiem (którym zresztą jest). Mimo wszystko jest gotowa wybaczyć mu, że zrywając z nią, zrujnował najważniejszą noc w jej życiu (czyt. bal absolwentów *chlip, chlip*), taka jest dobra! Britt jest opryskliwa, złośliwa i, co tu dużo mówić, głupia jak but. Gra w durne gierki, udaje kokietkę, jest zwyczajnie nie do zniesienia. Dowodów na bezdenną głupotę Britt jest mnóstwo, większość z nich zaznaczyłam na czytniku, ale naprawdę nie wiem, czy starczyłoby mi czasu, żeby je wszystkie tutaj wyszczególnić. Poza tym możliwe, że ktoś by mnie pozwał za udostępnianie większej części książki.

Drugi problem, jaki mam z Black Ice, to fabuła. Teoretycznie nie ma się czego czepiać, bo w końcu akcja jest wartka, cały czas coś się dzieje, intryga goni intrygę... a jednak. Fabuła jest zwyczajnie nie z tej ziemi. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam romans paranormalny, ale Black Ice romansem paranormalnym nie jest. Niby zostało nam to wyjaśnione tak, że nikt nie powinien się przyczepić, bo Mason/Jude wcale nie jest tym złym, on chciał dobrze, ale nie mógł, ma dobre serduszko i w ogóle cud, miód i orzeszki. A jednak spokoju nie daje mi fakt, że Britt i tak wpadła po uszy. Jakby nie patrzeć, chłopak ją uprowadził, ją i jej tak zwaną przyjaciółkę. Mówił, że nie chciał, że musiał, a ja myślałam sobie "matko, przecież to niemożliwe, żeby ktokolwiek dał się na to nabrać". Jednak chyba się myliłam, patrząc na ocenę na LC. Mój problem z Black Ice jest taki, że chłopak, w którym zakochuje się główna bohaterka to porywacz, który mógł pomóc jej uciec, ale nie chciał. Mój problem jest taki, że Britt, mimo że z początku wie, że ma do czynienia z syndromem sztokholmskim, postanawia to zignorować i daje za wygraną, pozwalając obezwładnić się "prawdziwemu uczuciu". Mój problem z Black Ice jest taki, że gdyby taka historia faktycznie miała miejsce, Britt byłaby martwa, a w najlepszym przypadku uwiązana gdzieś w piwnicy, jednak wciąż przekonana o prawdziwości swoich uczuć, bo na tym właśnie polega syndrom sztokholmski.

Moim kolejnym problemem jest sposób, w jaki autorka decyduje się przedstawić kobiety w tej powieści. Wiem, że Becca Fitzpatrick ma jakieś dziwne ciągoty w kierunku mizoginii. Co prawda nie czytałam Szeptem (i po lekturze Black Ice wiem na pewno, że nie przeczytam), ale czytałam na temat tej serii bardzo dużo i wiem, że jej główna bohaterka również okazuje się silna, twarda, niezależna, dopóki na horyzoncie nie pojawia się Prins Czarming i odbiera jej całą wolną wolę. Drażni mnie kreowanie takich postaci kobiecych przez mężczyzn, ale kiedy kobiety same strzelają sobie w ten sposób w stopę, zwyczajnie nie jestem w stanie tego zrozumieć.

Ze względu na tempo wydarzeń, powieść przeczytałam dość szybko. Technicznie jest w porządku, nie ma błędów, co tylko zadziałało na korzyść powieści i poskutkowało dwiema gwiazdkami, a nie jedną.

Komu polecam? Ogólnie odradzam, ale wiem, że należę do mniejszości, której Black Ice nie przypadło do gustu, więc ci, co chcą i tak przeczytają, o ile jeszcze tego nie zrobili.

Ocena: 2/6
czytam-wiec-zyje.blogspot.com

Britt ma osiemnaście lat i całe życie stoi przed nią otworem. W czasie wiosennej przerwy, wraz ze swoją bogatą przyjaciółką Korbie, postanawia wyruszyć na wycieczkę w góry Teton, do rodzinnej posiadłości koleżanki, Idlewilde. Britt do tej wyprawy szykowała się prawie rok. Zamierzała przejść cały łańcuch górski i udowodnić byłemu chłopakowi, Calvinowi, że jest twarda tak jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tris wraz z grupką przyjaciół ucieka z Chicago. Odkąd rządzą nim bezfrakcyjni z Evelyn na czele, zapanowała tam anarchia, a miasto zaczęło popadać w ruinę. Przyjaciele jadą autem przed siebie, nie do końca wiedząc, gdzie się udać. I kiedy krajobraz za oknem zaczyna się zmieniać, dostrzegają, że ktoś na nich czeka. Zostają zabrani do Agencji, ośrodka, w którym dowiadują się, że całe ich życie to kłamstwo, że byli tylko szczurami doświadczalnymi w rękach ludzi uważających się za bogów, których chora ideologia doprowadzi do tragedii.

Wierna to plot twist, którego się nie spodziewałam. Okazuje się, że mamy tu do czynienia z historią a'la Truman Show, z tym że na większą skalę. Zawsze wywołuje to we mnie jakiś niesmak, czuję się zdradzona i oszukana. Chicago, frakcje, Niezgodni - wszystko jest jedynie eksperymentem w rękach rządu, a poza granicami miasta każda rzecz ma zupełnie odwrotną wartość.

Jeśli miałabym oceniać każdą z części trylogii według wartości, jakie niosą, Wierna byłaby zdecydowanie na pierwszym miejscu. Mamy tutaj Agencję, która czuwa nad miastami-eksperymentami, chcąc doprowadzić do eliminacji osobników z genami uszkodzonymi, czyli tych, których wyniki w testach przynależności wskazywały jednoznacznie frakcję, do której dana osoba powinna przynależeć. Agencja nie ma żadnych skrupułów, dla dobra eksperymentu jest w stanie wymordować połowę jego populacji czy wykasować pamięć wszystkim mieszkańcom miast. Wszystko po to, by przywrócić czystość genetyczną. Jeśli to nie brzmi znajomo, to podpowiem tylko, że Hitler kierował się podobną ideologią, zwaną Eugeniką.

Wierna to powieść o mniejszościach. O tym, jak są uciskane, a ich zasługi umniejszane. Jak "czyści genetycznie" są uprzywilejowani i "zdrowi", a uszkodzonych genetycznie traktuje się jak ułomnych. I mimo że w świetle prawa CG i UG są sobie równi, to każdy wie, że jest inaczej i tę różnicę wyraźnie daje się odczuć. Veronica Roth w Wiernej uświadamia czytelnikowi, jak bardzo absurdalne jest takie myślenie i tego rodzaju ideologie. Pokazuje, że gdyby świat naprawdę bazował na równości i pomaganiu sobie nawzajem, lepiej by nam się żyło.

Jeśli chodzi o zakończenie - I TU ZACZYNA SIĘ SPOILER - to liczyłam na coś bardziej dramatycznego. Po cichu miałam nadzieję, że Tris wyruszy do Chicago razem z Tobiasem, coś pójdzie nie tak i ich pamięć też zostanie zresetowana. Wiecie, tak, żeby całkiem o sobie zapomnieli i już nigdy się nie zeszli, żyli osobno, a cały ich wysiłek i odniesione podczas walk rany poszły na marne. Myślę, że to fanów pary zabolałoby bardziej niż śmierć Tris. Chciałabym chociaż raz przeczytać tego rodzaju zakończenie, bo najwidoczniej mam jakieś masochistyczne skłonności. Chociaż domyślam się też, że taka książka by się nie sprzedała, bo wszyscy kochają happy endy, i mimo śmierci głównej bohaterki, wszystko skończyło się dobrze, a ludzie żyli długo i szczęśliwie - I TU SPOILER SIĘ KOŃCZY.

Bardzo brakowało mi w tej części emocji. Bohaterowie są co prawda dojrzalsi, a Roth wyraźnie poprawiła się jako pisarka, ale brak wściekłości, żalu, rozgoryczenia, rozpaczy czy poczucia straty sprawia, że Wierna nie jest tak dobra, jak mogłaby być. Niby te wszystkie uczucia gdzieś tam są, ale jest ich mało i są dość mocno przytłumione.

Technicznie, występują te same błędy, co w poprzednich częściach. Drobne literówki, niekiedy dziwny szyk zdań, dziwaczny przekład imion, ale poza tym jest w sumie okej.

Komu polecam? Tym, którzy przeczytali wcześniejsze części Niezgodnej, rzecz jasna ;)

ocena: 4.5
czytam-wiec-zyje.blogspot.com

Tris wraz z grupką przyjaciół ucieka z Chicago. Odkąd rządzą nim bezfrakcyjni z Evelyn na czele, zapanowała tam anarchia, a miasto zaczęło popadać w ruinę. Przyjaciele jadą autem przed siebie, nie do końca wiedząc, gdzie się udać. I kiedy krajobraz za oknem zaczyna się zmieniać, dostrzegają, że ktoś na nich czeka. Zostają zabrani do Agencji, ośrodka, w którym dowiadują się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po symulacji ataku Chicago znów opanowuje chaos. Część Nieustraszonych dopuszcza się zdrady i przyłącza do Erudytów, podczas gdy reszta frakcji opowiada się przeciwko nim. Jeanine Matthews jest teraz wrogiem numer jeden, a Tris jest tym, czego bezduszna kobieta chce najbardziej, bo dziewczyna jest pierwszą w historii Niezgodną tak silną, że nie działają na nią nawet najbardziej wymyślne symulacje, które wypróbowuje na niej przywódczyni Erudytów.

Kiedy Cztery zostaje przywódcą Nieustraszonych, rodzi się plan, który ma się zakończyć śmiercią Jeanine. Tris jednak zdaje sobie sprawę, że nie może na to pozwolić, zanim nie odzyska bardzo ważnych danych z siedziby Erudycji. Wie, że musi dopuścić się zdrady.

Nie wiem, co mam myśleć o tej części. Z jednej strony dużo się dzieje, są intrygi, których brakowało mi w pierwszej książce, ale te intrygi okazały się bardzo przewidywalne. Jedyną niewiadomą, której nie byłam w stanie rozgryźć do końca to ta informacja, której tak zażarcie pilnowała Jeanine, ale to też nie było jakieś wielkie łał. Związek Tris i Tobiasa ewoluuje i w tej chwili mam go już serdecznie dość. Z tą Tris to mam taki trochę dylemat, bo jednocześnie ją lubię i nie. Została teraz Mary Sue na pełny etat. Wszystko robi najlepiej, jest najsilniejsza, najmądrzejsza, najodważniejsza, a każdy ją podziwia. Rozumiem, że to główna bohaterka, ale trzeba postawić jakieś granice. Dać trochę supermocy innym postaciom. Co stało na przeszkodzie, żeby każdy miał "to coś"? Nic, byliby bardziej zwartą grupą i razem roznieśli Erudytów w drobny mak. Z drugiej strony lubię jej sposób myślenia, bo jest w miarę logiczny i dobrze napisany.

Styl autorki wciąż trzyma poziom. Nadal pojawia się mnóstwo detali, ale książkę czyta się bardzo szybko, bo dużo się dzieje. Polskie tłumaczenie natomiast pozostawia wiele do życzenia. Imiona tłumaczone są bardzo pokracznie, a błędów logicznych i literówek jest cała masa.

Jednak mimo tych wszystkich drażniących mnie aspektów, Zbuntowaną czytało mi się nieźle i dobrze się przy niej bawiłam.

Polecam tym, którzy już mają za sobą Niezgodną i zastanawiają się, czy brać się za kolejną część. Jest to seria na tyle niezła, że warto zapoznać się z całą historią.

ocena na blogu: 3.5
czytam-wiec-zyje.blogspot.com

Po symulacji ataku Chicago znów opanowuje chaos. Część Nieustraszonych dopuszcza się zdrady i przyłącza do Erudytów, podczas gdy reszta frakcji opowiada się przeciwko nim. Jeanine Matthews jest teraz wrogiem numer jeden, a Tris jest tym, czego bezduszna kobieta chce najbardziej, bo dziewczyna jest pierwszą w historii Niezgodną tak silną, że nie działają na nią nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Altruizm, Erudycja, Prawość, Nieustraszoność i Serdeczność to pięć frakcji, na które została podzielona społeczność Chicago. Po kolejnej wojnie ludzie jednogłośnie postanowili wyeliminować cechy kierujące dotychczas rządzącymi i nigdy więcej nie pozwolić, by zawładnęły jakąkolwiek jednostką. W ten sposób egoizm zastąpiła bezinteresowność, głupotę inteligencja, nieszczerość i dwulicowość zastąpiła uczciwość, niechęć i obojętność- uczciwość, a tchórzostwo - odwaga. Aby dowiedzieć się kto nadaje się do jakiej frakcji, każdy szesnastolatek przechodzi test przynależności, który wskazuje mu, gdzie najlepiej by pasował, ale test to tylko sugestia. Każdy może sam wybierać, do jakiej frakcji chce przynależeć. Gorzej, jeśli test przynależności nie jest jednoznaczny i pokazuje więcej lub jeden wynik, bądź żadnego. W najlepszym wypadku taka osoba staje się bezfrakcyjnym i odtąd musi radzić sobie sama, w najgorszym - muszą zginąć, bo Niezgodni zagrażają swoimi wszechstronnymi umysłami idealnie działającemu systemowi.

Beatrice Prior jest Niezgodna. Tylko dzięki życzliwości Tori, która nie wierzy w niezawodność systemu, udaje jej się uniknąć śmierci. Dołącza do nieustraszonych i kiedy już zyskuje przyjaciół, odnajduje miłość i pokonuje trudy nowicjatu, dochodzi do incydentu, który zmienia życie Tris w koszmar.

Po Niezgodną sięgnęłam z taką obsuwą, bo nie czułam do tej książki żadnego pociągu. Wiedziałam, że będzie to kopia Igrzysk Śmierci, które kocham, a zwyczajnie nie podoba mi się, kiedy dzieje się tak, że jak jakaś książka z konkretnego gatunku osiąga ogromny sukces, to nagle pojawia się miliard innych łudząco podobnych. I mimo że ciężko tych podobieństw nie zauważyć, to nie będę porównywała jednej serii z drugą.

Dlaczego w takim razie zdecydowałam się jednak sięgnąć po Niezgodną? Tak w ramach wyzwania. Potrzebowałam książki, która będzie miała w tytule jedno słowo i oto jest. Czego zupełnie się nie spodziewałam to to, jak bardzo spodoba mi się Niezgodna. Podoba mi się postapokaliptyczny świat, który zbudowała Roth, lubię też jej postacie, mimo że Tris to taka trochę Mary Sue w przebraniu. Styl autorki jest na wysokim poziomie, podobają mi się detaliczne opisy, które są w dobrym guście i nie przekraczają granic absurdu. Lubię fakt, że Tris nie wchodzi do Jamy i nie tłucze wszystkich na kwaśne jabłka w pierwszym dniu nowicjatu. Podoba mi się, że uczucie między nią i Tobiasem rodzi się powoli, zamiast pojawiać się nagle jak Filip z konopii jak to zwykle w young adult bywa. Co mi się niekoniecznie podobało to to, że ten związek w ogóle ma miejsce. Jeśli czytam dystopię, to chcę bohaterkę, która kopie wszystkim tyłki, a nie migdali się po kątach. Jest wojna, do jasnej. Ja wiem, że Beatrice jest nastolatką, że hormony, bla, bla, bla, ale czytając o rewolucji, chcę, żeby to rewolucja była na pierwszym miejscu, a nie służyła jako tło dla całujących się nastolatków. Kolejna rzecz, której mi brakowało, to intrygi. Za mało! Gdzie są zdrajcy? Gdzie szpiedzy? Gdzie suspens? Gdzie momenty, które powodują, że szczęka roztrzaskuje się o podłogę?

W każdym razie Niezgodną czytało mi się bardzo dobrze i bardzo szybko. Jestem zadowolona, a biorąc pod uwagę fakt, jaką cholerną jestem marudą, to wiele o książce świadczy.

Zastanawia mnie tylko, czy Roth, pisząc swoją serię, myślała o tym, co dzieje się na świecie i dlatego napisała Niezgodną, czy po prostu uznała, że skoro Igrzyska odniosły taki sukces, to ona też spróbuje i bardziej opierała się na twórczości Suzanne Collins niż na wydarzeniach ze świata? Bardzo chciałabym, żeby to było to drugie.

Komu polecam? Fanom dystopii, rzecz jasna. No i porządnego young adult, które ostatnio stało się tak modne i tak pełne szajsu, że ciężko odnaleźć w nim prawdziwą perełkę. Niezgodna może nie jest do końca perełką, ale jest zdecydowanie czymś, na co warto zwrócić uwagę.

A, no i jeszcze jedno. Kto do cholery kieruje pociągiem?!?

ocena na blogu: 4.5
czytam-wiec-zyje.blogspot.com

Altruizm, Erudycja, Prawość, Nieustraszoność i Serdeczność to pięć frakcji, na które została podzielona społeczność Chicago. Po kolejnej wojnie ludzie jednogłośnie postanowili wyeliminować cechy kierujące dotychczas rządzącymi i nigdy więcej nie pozwolić, by zawładnęły jakąkolwiek jednostką. W ten sposób egoizm zastąpiła bezinteresowność, głupotę inteligencja, nieszczerość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzieciństwo Jonasza właśnie dobiega końca. Chłopiec kończy dwanaście lat, tym samym wkraczając w świat dorosłych. Każdy dwunastolatek podczas uroczystej ceremonii otrzymuje przydział do pracy, która według Starszyzny najbardziej będzie do niego pasowała. Starszyzna nigdy się nie myli, gdyż dzięki absolutnej infiltracji, ma możliwość obserwowania dzieci w każdym momencie ich życia. Wszystko po to, by rola, jaką nastolatki mają odegrać w społeczeństwie, była zgodna z ich preferencjami.

Świat, w którym żyje Jonasz nie wie, czym jest ból, głód, nienawiść czy miłość. Jego świat nie zna wojny, kolorów, muzyki ani zwierząt. Pozbawiony wszelkich bodźców jest miejscem, które społeczność uznała za bezpieczne.

Podczas własnej ceremonii Jonasz nie zostaje wywołany na scenę. Początkowo jest tylko podenerwowany, mając pewność, że nieomylna Przewodnicząca Rady Starszych ten jeden raz popełniła błąd i zaraz go naprawi. Tak się jednak nie dzieje, a chłopca ogarnia coraz większa panika. Kiedy ostatni dwunastolatek schodzi ze sceny, pada imię Jonasza. Wtedy dowiaduje się, że rola, jaką ma odegrać, jest wyjątkowo ważna i jedyna w swoim rodzaju. Chłopiec ma zostać Biorcą Pamięci.

Szkolenie Jonasza trwa już rok. Dzięki dotychczasowemu Biorcy, który każe nazywać się Dawcą Pamięci, nastolatek poznaje wspomnienia z czasów, kiedy świat pełen był barw, muzyki, emocji i sztuki był na porządku dziennym. Nastolatek postanawia porzucić dotychczasowe życie w dniu, w którym ogląda film, gdzie jego ojciec zwalnia jedno z bliźniaków jednojajowych. Jonasz od zawsze kojarzył zwolnienie z czymś miłym. W końcu zwalnianie staruszków wiązało się z wielką uroczystością i radością. Okazuje się jednak, że zwolnienie to nic innego jak zastrzyk uśmiercający zwalnianego. Od tej pory dwunastolatek i Dawca obmyślają plan, dzięki któremu wszystkie wspomnienia, które dotąd pobrał, zostaną zwrócone społeczeństwu, by to na nowo nauczyło się żyć w świecie uczuć i barw. Okazuje się jednak, że nie będzie miał na to czasu. Kiedy wraca ze szkolenia do domu, dowiaduje się, że mały chłopczyk, Gabriel, który od pewnego czasu mieszkał z rodziną Jonasza, ma zostać zwolniony kolejnego dnia z samego rana. Nie myśląc wiele, nastolatek pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i ucieka, zabierając ze sobą Gabriela. Czy uda mu się ochronić życie własne i chłopca? Czy odnajdzie azyl? Czy społeczeństwo, które do tej pory uważał za idealne, będzie w stanie poradzić sobie z losem, który je czekał?

Powiem Wam tak: to nie jest zła książka. Ale wiele, WIELE brakuje jej do dobrej. Autorka poczęstowała nas samą esencją i co prawda nie jest to złe, ale z drugiej strony nie ma tutaj żadnych wątków pobocznych, przez co powieść jest tak krótka (nie wiem, skąd na LC ponad 200 stron, moja ma ledwie 104), a co za tym idzie, nie ma szans zżyć się z bohaterami. Są tak samo nijacy jak ich szarobure, wyprane z emocji społeczeństwo. Może tak miało być, ale każdy z nas wie, że autorom zawsze zależy na tym, żeby jego postacie były ciekawe i różnorodne, a tutaj tego nie ma. Nie byłam w stanie odczuwać wszystkiego razem z Jonaszem (kto, tak nawiasem, wpadł na tłumaczenie tych wszystkich imion na polski? porażka), złość, która nim targała, kiedy dowiedział się od rodziców, że Gabriel ma zostać zwolniony spłynęła po mnie jak po kaczce, bo i z tym maluchem nie miałam okazji się zżyć.

Dziwna to książka. Jest tak cholernie bezpłciowa, że nie wiem, co więcej mogłabym o niej napisać. Zwyczajnie nie ma o czym. Jedyny pozytyw to sam koncept. Trochę taki a'la Equilibrium. Widzieliście Equilibrium? To też taki trochę Dawca, ale bardziej dla dorosłych, z większą ilością akcji i Christianem Bale'em w roli głównej. Ogólnie chodzi o pozbawienie samych siebie wszelkich bodźców, które mogłyby wywoływać emocje, tj. szeroko pojęta sztuka, zwierzęta, hormony, itd. Z jednej strony pomysł niezły, bo pozbawiając siebie uczuć, automatycznie eliminujemy nienawiść i chciwość, a te jak wiadomo zawsze prowadzą do wojny. Z drugiej, trochę szkoda, że nie ma w domach psów, kotów czy, jak w moim przypadku, królików, ale gdybym miała wybierać, to pewnie wybrałabym opcję numer jeden. To bardzo romantyczne, takie stawianie pięknych idei ponad wszystko, ale bardzo niepraktyczne, bo w obliczu wojny i śmierci, każdy dałby się pokroić za taki spokój jak w Dawcy.

Suma summarum, książka ujdzie, ale jak się nie ma zbyt dużych wymagań, bo sama koncepcja jest naprawdę ciekawa i to 3- daję właśnie za pomysł. Komu polecam? Fanom dystopii, którzy nie są zbyt wymagający.

Czy przeczytam resztę Kwartetu? Szczerze mówiąc, wątpię.

Dzieciństwo Jonasza właśnie dobiega końca. Chłopiec kończy dwanaście lat, tym samym wkraczając w świat dorosłych. Każdy dwunastolatek podczas uroczystej ceremonii otrzymuje przydział do pracy, która według Starszyzny najbardziej będzie do niego pasowała. Starszyzna nigdy się nie myli, gdyż dzięki absolutnej infiltracji, ma możliwość obserwowania dzieci w każdym momencie ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzieciństwo Jonasza właśnie dobiega końca. Chłopiec kończy dwanaście lat, tym samym wkraczając w świat dorosłych. Każdy dwunastolatek podczas uroczystej ceremonii otrzymuje przydział do pracy, która według Starszyzny najbardziej będzie do niego pasowała. Starszyzna nigdy się nie myli, gdyż dzięki absolutnej infiltracji, ma możliwość obserwowania dzieci w każdym momencie ich życia. Wszystko po to, by rola, jaką nastolatki mają odegrać w społeczeństwie, była zgodna z ich preferencjami.

Świat, w którym żyje Jonasz nie wie, czym jest ból, głód, nienawiść czy miłość. Jego świat nie zna wojny, kolorów, muzyki ani zwierząt. Pozbawiony wszelkich bodźców jest miejscem, które społeczność uznała za bezpieczne.

Podczas własnej ceremonii Jonasz nie zostaje wywołany na scenę. Początkowo jest tylko podenerwowany, mając pewność, że nieomylna Przewodnicząca Rady Starszych ten jeden raz popełniła błąd i zaraz go naprawi. Tak się jednak nie dzieje, a chłopca ogarnia coraz większa panika. Kiedy ostatni dwunastolatek schodzi ze sceny, pada imię Jonasza. Wtedy dowiaduje się, że rola, jaką ma odegrać, jest wyjątkowo ważna i jedyna w swoim rodzaju. Chłopiec ma zostać Biorcą Pamięci.

Szkolenie Jonasza trwa już rok. Dzięki dotychczasowemu Biorcy, który każe nazywać się Dawcą Pamięci, nastolatek poznaje wspomnienia z czasów, kiedy świat pełen był barw, muzyki, emocji i sztuki był na porządku dziennym. Nastolatek postanawia porzucić dotychczasowe życie w dniu, w którym ogląda film, gdzie jego ojciec zwalnia jedno z bliźniaków jednojajowych. Jonasz od zawsze kojarzył zwolnienie z czymś miłym. W końcu zwalnianie staruszków wiązało się z wielką uroczystością i radością. Okazuje się jednak, że zwolnienie to nic innego jak zastrzyk uśmiercający zwalnianego. Od tej pory dwunastolatek i Dawca obmyślają plan, dzięki któremu wszystkie wspomnienia, które dotąd pobrał, zostaną zwrócone społeczeństwu, by to na nowo nauczyło się żyć w świecie uczuć i barw. Okazuje się jednak, że nie będzie miał na to czasu. Kiedy wraca ze szkolenia do domu, dowiaduje się, że mały chłopczyk, Gabriel, który od pewnego czasu mieszkał z rodziną Jonasza, ma zostać zwolniony kolejnego dnia z samego rana. Nie myśląc wiele, nastolatek pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i ucieka, zabierając ze sobą Gabriela. Czy uda mu się ochronić życie własne i chłopca? Czy odnajdzie azyl? Czy społeczeństwo, które do tej pory uważał za idealne, będzie w stanie poradzić sobie z losem, który je czekał?

Powiem Wam tak: to nie jest zła książka. Ale wiele, WIELE brakuje jej do dobrej. Autorka poczęstowała nas samą esencją i co prawda nie jest to złe, ale z drugiej strony nie ma tutaj żadnych wątków pobocznych, przez co powieść jest tak krótka (nie wiem, skąd na LC ponad 200 stron, moja ma ledwie 104), a co za tym idzie, nie ma szans zżyć się z bohaterami. Są tak samo nijacy jak ich szarobure, wyprane z emocji społeczeństwo. Może tak miało być, ale każdy z nas wie, że autorom zawsze zależy na tym, żeby jego postacie były ciekawe i różnorodne, a tutaj tego nie ma. Nie byłam w stanie odczuwać wszystkiego razem z Jonaszem (kto, tak nawiasem, wpadł na tłumaczenie tych wszystkich imion na polski? porażka), złość, która nim targała, kiedy dowiedział się od rodziców, że Gabriel ma zostać zwolniony spłynęła po mnie jak po kaczce, bo i z tym maluchem nie miałam okazji się zżyć.

Dziwna to książka. Jest tak cholernie bezpłciowa, że nie wiem, co więcej mogłabym o niej napisać. Zwyczajnie nie ma o czym. Jedyny pozytyw to sam koncept. Trochę taki a'la Equilibrium. Widzieliście Equilibrium? To też taki trochę Dawca, ale bardziej dla dorosłych, z większą ilością akcji i Christianem Bale'em w roli głównej. Ogólnie chodzi o pozbawienie samych siebie wszelkich bodźców, które mogłyby wywoływać emocje, tj. szeroko pojęta sztuka, zwierzęta, hormony, itd. Z jednej strony pomysł niezły, bo pozbawiając siebie uczuć, automatycznie eliminujemy nienawiść i chciwość, a te jak wiadomo zawsze prowadzą do wojny. Z drugiej, trochę szkoda, że nie ma w domach psów, kotów czy, jak w moim przypadku, królików, ale gdybym miała wybierać, to pewnie wybrałabym opcję numer jeden. To bardzo romantyczne, takie stawianie pięknych idei ponad wszystko, ale bardzo niepraktyczne, bo w obliczu wojny i śmierci, każdy dałby się pokroić za taki spokój jak w Dawcy.

Suma summarum, książka ujdzie, ale jak się nie ma zbyt dużych wymagań, bo sama koncepcja jest naprawdę ciekawa i to 3- daję właśnie za pomysł. Komu polecam? Fanom dystopii, którzy nie są zbyt wymagający.

Czy przeczytam resztę Kwartetu? Szczerze mówiąc, wątpię.

Dzieciństwo Jonasza właśnie dobiega końca. Chłopiec kończy dwanaście lat, tym samym wkraczając w świat dorosłych. Każdy dwunastolatek podczas uroczystej ceremonii otrzymuje przydział do pracy, która według Starszyzny najbardziej będzie do niego pasowała. Starszyzna nigdy się nie myli, gdyż dzięki absolutnej infiltracji, ma możliwość obserwowania dzieci w każdym momencie ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzieciństwo Jonasza właśnie dobiega końca. Chłopiec kończy dwanaście lat, tym samym wkraczając w świat dorosłych. Każdy dwunastolatek podczas uroczystej ceremonii otrzymuje przydział do pracy, która według Starszyzny najbardziej będzie do niego pasowała. Starszyzna nigdy się nie myli, gdyż dzięki absolutnej infiltracji, ma możliwość obserwowania dzieci w każdym momencie ich życia. Wszystko po to, by rola, jaką nastolatki mają odegrać w społeczeństwie, była zgodna z ich preferencjami.

Świat, w którym żyje Jonasz nie wie, czym jest ból, głód, nienawiść czy miłość. Jego świat nie zna wojny, kolorów, muzyki ani zwierząt. Pozbawiony wszelkich bodźców jest miejscem, które społeczność uznała za bezpieczne.

Podczas własnej ceremonii Jonasz nie zostaje wywołany na scenę. Początkowo jest tylko podenerwowany, mając pewność, że nieomylna Przewodnicząca Rady Starszych ten jeden raz popełniła błąd i zaraz go naprawi. Tak się jednak nie dzieje, a chłopca ogarnia coraz większa panika. Kiedy ostatni dwunastolatek schodzi ze sceny, pada imię Jonasza. Wtedy dowiaduje się, że rola, jaką ma odegrać, jest wyjątkowo ważna i jedyna w swoim rodzaju. Chłopiec ma zostać Biorcą Pamięci.

Szkolenie Jonasza trwa już rok. Dzięki dotychczasowemu Biorcy, który każe nazywać się Dawcą Pamięci, nastolatek poznaje wspomnienia z czasów, kiedy świat pełen był barw, muzyki, emocji i sztuki był na porządku dziennym. Nastolatek postanawia porzucić dotychczasowe życie w dniu, w którym ogląda film, gdzie jego ojciec zwalnia jedno z bliźniaków jednojajowych. Jonasz od zawsze kojarzył zwolnienie z czymś miłym. W końcu zwalnianie staruszków wiązało się z wielką uroczystością i radością. Okazuje się jednak, że zwolnienie to nic innego jak zastrzyk uśmiercający zwalnianego. Od tej pory dwunastolatek i Dawca obmyślają plan, dzięki któremu wszystkie wspomnienia, które dotąd pobrał, zostaną zwrócone społeczeństwu, by to na nowo nauczyło się żyć w świecie uczuć i barw. Okazuje się jednak, że nie będzie miał na to czasu. Kiedy wraca ze szkolenia do domu, dowiaduje się, że mały chłopczyk, Gabriel, który od pewnego czasu mieszkał z rodziną Jonasza, ma zostać zwolniony kolejnego dnia z samego rana. Nie myśląc wiele, nastolatek pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i ucieka, zabierając ze sobą Gabriela. Czy uda mu się ochronić życie własne i chłopca? Czy odnajdzie azyl? Czy społeczeństwo, które do tej pory uważał za idealne, będzie w stanie poradzić sobie z losem, który je czekał?

Powiem Wam tak: to nie jest zła książka. Ale wiele, WIELE brakuje jej do dobrej. Autorka poczęstowała nas samą esencją i co prawda nie jest to złe, ale z drugiej strony nie ma tutaj żadnych wątków pobocznych, przez co powieść jest tak krótka (nie wiem, skąd na LC ponad 200 stron, moja ma ledwie 104), a co za tym idzie, nie ma szans zżyć się z bohaterami. Są tak samo nijacy jak ich szarobure, wyprane z emocji społeczeństwo. Może tak miało być, ale każdy z nas wie, że autorom zawsze zależy na tym, żeby jego postacie były ciekawe i różnorodne, a tutaj tego nie ma. Nie byłam w stanie odczuwać wszystkiego razem z Jonaszem (kto, tak nawiasem, wpadł na tłumaczenie tych wszystkich imion na polski? porażka), złość, która nim targała, kiedy dowiedział się od rodziców, że Gabriel ma zostać zwolniony spłynęła po mnie jak po kaczce, bo i z tym maluchem nie miałam okazji się zżyć.

Dziwna to książka. Jest tak cholernie bezpłciowa, że nie wiem, co więcej mogłabym o niej napisać. Zwyczajnie nie ma o czym. Jedyny pozytyw to sam koncept. Trochę taki a'la Equilibrium. Widzieliście Equilibrium? To też taki trochę Dawca, ale bardziej dla dorosłych, z większą ilością akcji i Christianem Bale'em w roli głównej. Ogólnie chodzi o pozbawienie samych siebie wszelkich bodźców, które mogłyby wywoływać emocje, tj. szeroko pojęta sztuka, zwierzęta, hormony, itd. Z jednej strony pomysł niezły, bo pozbawiając siebie uczuć, automatycznie eliminujemy nienawiść i chciwość, a te jak wiadomo zawsze prowadzą do wojny. Z drugiej, trochę szkoda, że nie ma w domach psów, kotów czy, jak w moim przypadku, królików, ale gdybym miała wybierać, to pewnie wybrałabym opcję numer jeden. To bardzo romantyczne, takie stawianie pięknych idei ponad wszystko, ale bardzo niepraktyczne, bo w obliczu wojny i śmierci, każdy dałby się pokroić za taki spokój jak w Dawcy.

Suma summarum, książka ujdzie, ale jak się nie ma zbyt dużych wymagań, bo sama koncepcja jest naprawdę ciekawa i to 3- daję właśnie za pomysł. Komu polecam? Fanom dystopii, którzy nie są zbyt wymagający.

Czy przeczytam resztę Kwartetu? Szczerze mówiąc, wątpię.

Dzieciństwo Jonasza właśnie dobiega końca. Chłopiec kończy dwanaście lat, tym samym wkraczając w świat dorosłych. Każdy dwunastolatek podczas uroczystej ceremonii otrzymuje przydział do pracy, która według Starszyzny najbardziej będzie do niego pasowała. Starszyzna nigdy się nie myli, gdyż dzięki absolutnej infiltracji, ma możliwość obserwowania dzieci w każdym momencie ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzieciństwo Jonasza właśnie dobiega końca. Chłopiec kończy dwanaście lat, tym samym wkraczając w świat dorosłych. Każdy dwunastolatek podczas uroczystej ceremonii otrzymuje przydział do pracy, która według Starszyzny najbardziej będzie do niego pasowała. Starszyzna nigdy się nie myli, gdyż dzięki absolutnej infiltracji, ma możliwość obserwowania dzieci w każdym momencie ich życia. Wszystko po to, by rola, jaką nastolatki mają odegrać w społeczeństwie, była zgodna z ich preferencjami.

Świat, w którym żyje Jonasz nie wie, czym jest ból, głód, nienawiść czy miłość. Jego świat nie zna wojny, kolorów, muzyki ani zwierząt. Pozbawiony wszelkich bodźców jest miejscem, które społeczność uznała za bezpieczne.

Podczas własnej ceremonii Jonasz nie zostaje wywołany na scenę. Początkowo jest tylko podenerwowany, mając pewność, że nieomylna Przewodnicząca Rady Starszych ten jeden raz popełniła błąd i zaraz go naprawi. Tak się jednak nie dzieje, a chłopca ogarnia coraz większa panika. Kiedy ostatni dwunastolatek schodzi ze sceny, pada imię Jonasza. Wtedy dowiaduje się, że rola, jaką ma odegrać, jest wyjątkowo ważna i jedyna w swoim rodzaju. Chłopiec ma zostać Biorcą Pamięci.

Szkolenie Jonasza trwa już rok. Dzięki dotychczasowemu Biorcy, który każe nazywać się Dawcą Pamięci, nastolatek poznaje wspomnienia z czasów, kiedy świat pełen był barw, muzyki, emocji i sztuki był na porządku dziennym. Nastolatek postanawia porzucić dotychczasowe życie w dniu, w którym ogląda film, gdzie jego ojciec zwalnia jedno z bliźniaków jednojajowych. Jonasz od zawsze kojarzył zwolnienie z czymś miłym. W końcu zwalnianie staruszków wiązało się z wielką uroczystością i radością. Okazuje się jednak, że zwolnienie to nic innego jak zastrzyk uśmiercający zwalnianego. Od tej pory dwunastolatek i Dawca obmyślają plan, dzięki któremu wszystkie wspomnienia, które dotąd pobrał, zostaną zwrócone społeczeństwu, by to na nowo nauczyło się żyć w świecie uczuć i barw. Okazuje się jednak, że nie będzie miał na to czasu. Kiedy wraca ze szkolenia do domu, dowiaduje się, że mały chłopczyk, Gabriel, który od pewnego czasu mieszkał z rodziną Jonasza, ma zostać zwolniony kolejnego dnia z samego rana. Nie myśląc wiele, nastolatek pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i ucieka, zabierając ze sobą Gabriela. Czy uda mu się ochronić życie własne i chłopca? Czy odnajdzie azyl? Czy społeczeństwo, które do tej pory uważał za idealne, będzie w stanie poradzić sobie z losem, który je czekał?

Powiem Wam tak: to nie jest zła książka. Ale wiele, WIELE brakuje jej do dobrej. Autorka poczęstowała nas samą esencją i co prawda nie jest to złe, ale z drugiej strony nie ma tutaj żadnych wątków pobocznych, przez co powieść jest tak krótka (nie wiem, skąd na LC ponad 200 stron, moja ma ledwie 104), a co za tym idzie, nie ma szans zżyć się z bohaterami. Są tak samo nijacy jak ich szarobure, wyprane z emocji społeczeństwo. Może tak miało być, ale każdy z nas wie, że autorom zawsze zależy na tym, żeby jego postacie były ciekawe i różnorodne, a tutaj tego nie ma. Nie byłam w stanie odczuwać wszystkiego razem z Jonaszem (kto, tak nawiasem, wpadł na tłumaczenie tych wszystkich imion na polski? porażka), złość, która nim targała, kiedy dowiedział się od rodziców, że Gabriel ma zostać zwolniony spłynęła po mnie jak po kaczce, bo i z tym maluchem nie miałam okazji się zżyć.

Dziwna to książka. Jest tak cholernie bezpłciowa, że nie wiem, co więcej mogłabym o niej napisać. Zwyczajnie nie ma o czym. Jedyny pozytyw to sam koncept. Trochę taki a'la Equilibrium. Widzieliście Equilibrium? To też taki trochę Dawca, ale bardziej dla dorosłych, z większą ilością akcji i Christianem Bale'em w roli głównej. Ogólnie chodzi o pozbawienie samych siebie wszelkich bodźców, które mogłyby wywoływać emocje, tj. szeroko pojęta sztuka, zwierzęta, hormony, itd. Z jednej strony pomysł niezły, bo pozbawiając siebie uczuć, automatycznie eliminujemy nienawiść i chciwość, a te jak wiadomo zawsze prowadzą do wojny. Z drugiej, trochę szkoda, że nie ma w domach psów, kotów czy, jak w moim przypadku, królików, ale gdybym miała wybierać, to pewnie wybrałabym opcję numer jeden. To bardzo romantyczne, takie stawianie pięknych idei ponad wszystko, ale bardzo niepraktyczne, bo w obliczu wojny i śmierci, każdy dałby się pokroić za taki spokój jak w Dawcy.

Suma summarum, książka ujdzie, ale jak się nie ma zbyt dużych wymagań, bo sama koncepcja jest naprawdę ciekawa i to 3- daję właśnie za pomysł. Komu polecam? Fanom dystopii, którzy nie są zbyt wymagający.

Czy przeczytam resztę Kwartetu? Szczerze mówiąc, wątpię.

Dzieciństwo Jonasza właśnie dobiega końca. Chłopiec kończy dwanaście lat, tym samym wkraczając w świat dorosłych. Każdy dwunastolatek podczas uroczystej ceremonii otrzymuje przydział do pracy, która według Starszyzny najbardziej będzie do niego pasowała. Starszyzna nigdy się nie myli, gdyż dzięki absolutnej infiltracji, ma możliwość obserwowania dzieci w każdym momencie ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anna Lawenda na co dzień jest zapracowaną tłumaczką. Żyje pełnią życia tylko, kiedy wyjeżdża w swoje ukochane miejsca, gdzie rysuje pejzaże i spędza beztrosko czas. Jej życie zmienia się, gdy dzwoni do niej nieznajomy mężczyzna, prosząc o spotkanie. Kiedy podczas uroczystego otwarcia restauracji Trzy Topole wzrok Adama pada na szkice jego dawno nieistniejącego już domu, budząc w nim od lat uśpione emocje i wspomnienia, mężczyzna postanawia spotkać się z ich autorką. I może w rysunkach nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dwór, w którym mieszkał niegdyś Adam, spłonął w pożarze setki lat temu.

Naprawdę nie wiem, od czego powinnam zacząć. Może od tego, że dawno już nie czytałam takiej szmiry. Jest to jedna z niewielu książek, których nie byłam w stanie zmęczyć. W pewnym momencie zaczęłam się obawiać, że jeśli przewrócę oczami raz jeszcze, to po prostu oślepnę. Ale zacznę może od postaci. Adam. Trzystuletni wampir, nieziemski, rzecz jasna, którego wąskie wąskie wargi jakimś cudem okazują się być pociągające. Przystojny i zwierzęcy jak dziki kocur, któremu nawet zamężne staruszki nie są w stanie się oprzeć. Przyjaciel Abrahama Lincolna, od którego dostał zapalniczkę z grawerem. Trzystuletni, a więc wnioskuję, że dojrzały mężczyzna, który nazywa swoje auto "dziewczynką" i podaje nam specyfikacje silnika z dokładnością godną sprzedawcy samochodów z dwudziestoletnim stażem. Kiedy wzrok Anny Lawendy pachnącej lawendą pada na Boskiego Ostrowskiego, kobieta doznaje cofnięcia w rozwoju i od tej pory jej wiek mentalny nie przekracza lat piętnastu. Kiedy tylko widzi, bądź myśli o Boskim Ostrowskim, "robi się ciepła i wilgotna w intymnym miejscu" i przestaje dziwić się babci, która zawsze lubiła koty. I bór raczy wiedzieć, czemu ma służyć ta dygresja. Między parą, rzecz jasna, od pierwszej sekundy zaczyna iskrzyć. Robią podchody niczym nastolatki, a po spotkaniu oboje dzielą ten sam sen erotyczny. To musi być miłość! Tak przynajmniej sądzi mieszkające w domu Adama małżeństwo po pięćdziesiątce (a więc w podeszłym już, według autorki, wieku), jedyni śmiertelnicy, którzy wiedzą, czym jest Boski.

Recepta autorki na sukces? "Lej pan wody ile wlezie!" Opisy nie pełnią w tej powieści żadnej funkcji, poza byciem zapchajdziurą. Są tak absurdalne, że robi się po prostu niedobrze. Przykład: "Rumieniec uniesienia malujący jej cerę na kolor lilii wodnych rosnących w jego ogrodzie. Tak, to ten kolor. Długo się nad tym zastanawiał, zanim znalazł dla niego odpowiednie porównanie. Jedwabiste włosy koloru nasion lnu rozsypane wokół jej pięknej twarzy." OŁ MAJ GAD. Wiecie co mi to przypomina? Moje wypracowania z polskiego. Też lałam wodę, żeby tylko dobić do tych trzystu słów, a opisy Wioletty Szulc do złudzenia przypominają mi moje wypracowania z lektur pozytywistycznych. Para, która mieszka w domu Adama to też taka zapchajdziura, która nic nie wnosi, ale zapełnia trochę przestrzeń w Wordzie.

Opisy są żenujące, tak samo jak monologi i dowcipy, a przemyślenia Anny są zwyczajnie niedorzeczne. Dobrze, że rzecz dzieje się w Polsce, a Boski Ostrowski nie błyszczy w słońcu, bo jeszcze bym pomyślała, że autorka zbyt mocno zainspirowała się Zmierzchem. A tak uważam, że zainspirowała się nim tylko troszkę. No, może bardziej niż troszkę. W czym nie ma, rzecz jasna, nic złego, ale od twórczości własnej oczekuję nieco więcej własnej inwencji.

Technicznie ciągle mi coś zgrzytało. Począwszy od wszędobylskiego "OK" w miejscu "okej", przez dziwaczny szyk zdań, a na błędach logicznych skończywszy ("Przed oczami cały czas widział dwa obrazki. Nieduże, narysowane ołówkiem[...] Autor namalował nawet lancetowate liście i drobne, delikatne kwiatostany."). Często w przypadku okropnych książek przynajmniej okładka jest ładna. Tu nie ma nawet tego. James Franco i laska z niebieskim policzkiem? Łał, ktoś się naprawdę postarał.

Tak sobie myślę, że może i ja powinnam zacząć publikować swoje teksty. Ogólnie nie uważam ich za arcydzieła, ale skoro osoby z zerowym warsztatem - bo jego brak jest wyraźnie odczuwalny - publikują i odnoszą sukces, to czemu nie? Jedyne, co sprawia mi przykrość, to to, że grupa docelowa Rysunku w sercu ma tak niskie wymagania, że uznała tę powieść za całkiem niezłą.

Komu polecam? Nikomu. Poczytajcie coś innego. Chyba wszystko będzie lepsze niż to.

czytam-wiec-zyje.blogspot.com

Anna Lawenda na co dzień jest zapracowaną tłumaczką. Żyje pełnią życia tylko, kiedy wyjeżdża w swoje ukochane miejsca, gdzie rysuje pejzaże i spędza beztrosko czas. Jej życie zmienia się, gdy dzwoni do niej nieznajomy mężczyzna, prosząc o spotkanie. Kiedy podczas uroczystego otwarcia restauracji Trzy Topole wzrok Adama pada na szkice jego dawno nieistniejącego już domu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://czytam-wiec-zyje.blogspot.no/2014/11/o-em-dzi-ona-czyta-zmierzch.html

http://czytam-wiec-zyje.blogspot.no/2014/11/o-em-dzi-ona-czyta-zmierzch.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Siedemnastoletnia Bella, chcąc ułatwić matce podróżowanie z niedawno poślubionym baseballistą Philem, postanawia przeprowadzić się ze słonecznego Phoenix do deszczowego i wiecznie zachmurzonego Forks, w którym mieszka i pracuje jej ojciec. Rozpoczyna naukę w lokalnym liceum i już pierwszego dnia jej uwagę przykuwa niezwykłe rodzeństwo. Kiedy na lekcji biologii Bella siada koło jednego z pięciorga Cullenów, nie wie jeszcze, że doświadczy rzeczy, o jakich jej się nie śniło. Wśród nich są emocje tak silne, że nawet śmierć nie jest w stanie im przeszkodzić.

Serio, czy ten wstęp był w ogóle potrzebny? Jeśli - poza moimi rodzicami - istnieje jeszcze osoba, która nie zna tej historii, byłabym w ciężkim szoku.

Zmierzch to nie tylko jakaś tam seria. Zmierzch to era. Zmierzch zmienił romans paranormalny. Z gatunku czasem czytanego stał się gatunkiem czytanym najchętniej i najczęściej. Nagle pojawiło się mnóstwo książek o tej tematyce, a wampiry już nigdy nie będzie kojarzone z morderczymi istotami. Czy to dobrze? Mnie pasuje.

No dobra, ale skoro tak wychwalasz, to czemu tylko 3/6? Odpowiedź jest bardzo prosta. Zmierzch był moim pierwszym stopniem do wtajemniczenia. Nigdy wcześniej nie czytałam romansów, tym bardziej paranormalnych, a przeczytałam go, mając lat siedemnaście, więc nietrudno było mi utożsamić się z główną bohaterką. Wtedy byłam oczarowana, zakochana w sadze po uszy i przeczytałam wszystkie cztery książki chyba trzy razy pod rząd. Potem przyszło forum. Oczarowanie przerodziło się w miłość, potem zaczęłam dorastać, zmieniać swoje podejście do świata, miłość przerodziła się w sentyment, zaczęłam zajmować się własnym życiem, czytać więcej różnorodnej literatury, sentyment nigdy nie umarł, ale osłabł. Zapomniałam o Sadze. Zapomniałam o forum, które umarło, a które kochałam i kocham nadal, bo chcąc, nie chcąc, zmieniło moje życie na wielu płaszczyznach.

Czytając Zmierzch po latach, mając porównanie w postaci innych książek z gatunku, a także patrząc przez pryzmat moich przekonań i doświadczeń, wiem już, że jest to seria daleka od ideału. Wiem, że Bella jest bezpłciowa, arogancka i głupia. Wiem, że Edward to manipulant, którego uczucie dalekie jest od miłości. Wiele razy miałam ochotę rąbnąć oboje, bo to dokładnie ten typ bohaterów, których nie cierpię. On ma gdzieś jej zdanie, a ona ulega mu, jednocześnie uważając się za silną i niezależną.

I mimo że to książka tak kiepska, że bohaterowie tak ubodzy i nijacy, to nie umiem jej znienawidzić. Doskonale wiem, jaką ma opinię i jest to typ, który albo się kocha, albo nienawidzi. Ja kocham, mimo że jest to uczucie zupełnie irracjonalne, ale wiecie co? Nie obchodzi mnie to.

Kilka dni temu skończyłam dwadzieścia cztery lata i pomyślałam sobie, że czas jasno i wyraźnie dać sobie samej do zrozumienia, że nie interesuje mnie, co inni sądzą o moich gustach. Dojrzewałam do tego przez dłuższy czas i myślę, że ta postawa po prostu przychodzi z wiekiem. Śmieszy mnie, gdy widzę w sieci osoby mówiące o swoich "guilty pleasures", czyli rzeczach, które lubią, mimo że lubić nie powinni. NIE POWINNI. Dlaczego? Kto mówi, co powinieneś, a czego nie powinieneś lubić? W końcu większość rzeczy, książki, muzyka, robienie na drutach są po to, żeby uszczęśliwiać, sprawiać radość, dostarczać rozrywki. Nie ma czegoś takiego jak "guilty pleasures". Jeśli coś lubisz i nie krzywdzisz tym nikogo, to naprawdę świetnie. Kim jest reszta, żeby mówić Ci, co masz robić i jak żyć? Dlaczego ludzie czują się w obowiązku poinformowania mnie, że nie powinnam lubić tego, co mi się podoba? Przecież nie wpływa to na nich w żaden sposób. Jeśli jesteś jedną z osób, która miesza innych z błotem tylko dlatego, że lubi coś, co powszechnie uważane jest za nielubiane i za coś, czego nie powinno się lubić ot tak, dla zasady, to radzę Ci usiąść i przemyśleć, co robisz. A potem zajmij się własnym życiem, bo najwidoczniej masz jeszcze sporo do zrobienia, skoro starasz się ingerować w życie drugiej osoby.

I wiecie co? Jestem szczęśliwym człowiekiem. Lubię Zmierzch. Zawsze będzie zajmował w moim sercu i na półce honorowe miejsce. Nie jestem w stanie ubrać w słowa moich uczuć do Sagi, ale wiem, że osoby, które ją przeczytały, kiedy tylko została wydana, czują się podobnie.


Skończę czytać serię po angielsku, a jak już będę czuła się na siłach, to przeczytam też po norwesku, bo czemu nie?

Czy polecam? Chyba nie muszę, ale życzę Wam, żebyście nie wstydzili się czytać Zmierzchu w autobusie, bo nie ma nic ważniejszego od radości, jaką Wam to sprawia ;)

Ocena: 3/6

Więcej na blogu czytam-wiec-zyje.blogspot.com (I tym razem to nie jest sucha recenzja ;))

Siedemnastoletnia Bella, chcąc ułatwić matce podróżowanie z niedawno poślubionym baseballistą Philem, postanawia przeprowadzić się ze słonecznego Phoenix do deszczowego i wiecznie zachmurzonego Forks, w którym mieszka i pracuje jej ojciec. Rozpoczyna naukę w lokalnym liceum i już pierwszego dnia jej uwagę przykuwa niezwykłe rodzeństwo. Kiedy na lekcji biologii Bella siada...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie wiem, dokąd zmierza Kenyon. Mam wrażenie, że zbliża się jakaś ostateczna walka i seria chyli się powoli ku końcowi, bo akcja bardzo się zagęszcza. Rzecz jasna nie chcę, żeby stało się to w najbliższej przyszłości, bo ta seria jest naprawdę genialna.

"Son Of No One" to świetna odskocznia po pełnym tortur "Styxksie" i mimo że Cadegan jest rzecz jasna bohaterem po przejściach, to książka ocieka wręcz humorem. Śmiałam się w głos za każdym razem, kiedy Cade i Jo próbowali się dogadać. Że nie wspomnę o dwóch Adar Llwch Gwin Talfrynie i Ioanie. Zupełne przeciwieństwa. Talfryn gada głupoty, a Ioan wywraca oczami. Warto przeczytać choćby dla samych ich dialogów.

Tymczasem zapraszam na forum dla fanów serii o Mrocznych Łowcach
www.darkhunterfans.fora.pl

Nie wiem, dokąd zmierza Kenyon. Mam wrażenie, że zbliża się jakaś ostateczna walka i seria chyli się powoli ku końcowi, bo akcja bardzo się zagęszcza. Rzecz jasna nie chcę, żeby stało się to w najbliższej przyszłości, bo ta seria jest naprawdę genialna.

"Son Of No One" to świetna odskocznia po pełnym tortur "Styxksie" i mimo że Cadegan jest rzecz jasna bohaterem po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Styxx urodził się 9548 lat przed Chrystusem i już od pierwszego dnia życia miał obowiązki. Najważniejszy - bycie księciem i następcą tronu na wyspie Didymos, jako że urodził się jako pierwszy z dwojga identycznych bliźniąt. Jego brat, Acheron, nie miał tyle szczęścia. Kiedy po raz pierwszy otworzył oczy, został skazany na życie w cierpieniu, odtrącony przez wszystkich, w szczególności własnych rodziców. Jego oczy bowiem miały kolor płynnego srebra, co było niezaprzeczalnym dowodem na to, że Acheron nie jest człowiekiem, a Aara - matka chłopców - najprawdopodobniej zdradziła króla Kserksesa z którymś z bogów. W tym momencie życie chłopca zamienia się w koszmar, który nie ma nic wspólnego z radosnym i dostatnim życiem, na które liczyła dla swego syna prawdziwa matka Acherona, atlantydzka bogini Apollymi, umieszczając dziecko w łonie królowej. I wydawać by się mogło, że Styxx ze swoimi niebieskimi oczami będzie wiódł życie, jakie każdy książę wieść powinien, jednak surowość, ignorancja oraz podejrzliwość ojca, a także brak przychylności ze strony bogów i reszty rodziny skazuje chłopca na życie w piekle. Dopiero, kiedy jako nastolatek Styxx postanawia ze wszystkim skończyć i rzuca się z klifu, odkrywając przy okazji, że jest nieśmiertelny, jego los - jak na ironię - obraca się o 180 stopni. Wtedy Styxx poznaje Bethany, ale jak długo potrwa ich szczęście?

Mam taką zasadę, że nie publikuję na blogu recenzji książek/serii, które są moimi osobistymi faworytami, bo w takim wypadku nie ma żadnej szansy na to, że recenzja będzie obiektywna. Cóż, recenzja z samej definicji obiektywna być nie może, ale w tym wypadku będzie rażąco nieobiektywna.

Kiedy czytałam Acherona, wydawało mi się, że chłopak miał naprawdę przekichane życie. Jako siedmioletni chłopiec został oddany na wychowanie Estesowi, bratu Kserksesa, na Atlantydę, gdzie - kiedy już osiągnął wiek "odpowiedni" - został wujkową prostytutką, który to wujaszek również nie stronił od bratanka. Tortury (dosłownie tortury) serwowane mu dzień w dzień na przestrzeni wielu lat nie mieszczą się w głowie i zastanawia się człowiek, jak ten chłopak będzie potem żył normalnie. Poza tym, jak to możliwe, że jedno z bliźniąt jest prostytutką, która nie chce niczego poza chwilą spokoju, podczas gdy drugie jest zarozumiałym księciem opływającym w dostatki?

Kiedy czytałam Acherona, nienawidziłam Styxksa. Nie rozumiałam, jak mógł traktować swojego bliźniaka w taki sposób, jak mógł mu nie pomóc, jak mógł być tak arogancki i napuszony. Dopiero przeczytanie jego książki otworzyło mi oczy. I o ile Acherona należałoby żałować, to Styxksa niestety trzeba. Bo widzicie, ten drugi urodził się z takim fajnym darem - poza tym, że atlantydzcy bogowie ciągle krzyczeli w jego głowie i słyszał myśli innych ludzi, to odczuwał też ból zadawany jego bratu. Bratu, który był bity na życzenie ojca dzień i noc, a potem bity, gwałcony i torturowany przez wuja i jego kompanów. Nie można też zapomnieć o tym, jak wiele razy Styxx był bity za nieokazanie królowi należytego szacunku, zabierany przez wuja na "polowania", a także pchnięty nożem przez matkę, ojca, brata i Ryssę, starszą siostrę bliźniąt, której prawdziwe oblicze odkrywamy dopiero w Styxksie. Że nie wspomnę o PTSD, które nęka młodego księcia od czasu wojny, na którą wysłał go ojciec, kiedy chłopiec miał lat szesnaście. Kochany, troskliwy tata...

Nie chcę się tutaj wdawać w szczegóły odnośnie tych wszystkich tortur, bo jest tego naprawdę dużo i opisane dość szczegółowo, a dobre serce i skromność Styxksa sprawiają, że cała ta niesprawiedliwość łamie człowiekowi serce.

No ale w końcu książę spotyka Beth, której nie mówi, kim tak naprawdę jest, a ona kocha go za jego dobroć. Oczywiście, jak to u Kenyon bywa, szczęście nie trwa wiecznie. Oj, płakałam ci ja. Dużo i długo. Prawdopodobnie dlatego, że książka to, bagatela, 836 stron.

Czy polecam? Jasne! Komu? Fanom Kenyon. Fanom porządnego romansu paranormalnego. Fanom tzw. "tortured hero" (Kenyon jest w tym mistrzynią, tak baj de łej). Fanom serii Dark Hunter. Fanom dobrej księgi pełnej akcji, miłości, erotyki i humoru (o, ironio!).

ocena: 6/6
czytam-wiec-zyje.blogspot.com

Styxx urodził się 9548 lat przed Chrystusem i już od pierwszego dnia życia miał obowiązki. Najważniejszy - bycie księciem i następcą tronu na wyspie Didymos, jako że urodził się jako pierwszy z dwojga identycznych bliźniąt. Jego brat, Acheron, nie miał tyle szczęścia. Kiedy po raz pierwszy otworzył oczy, został skazany na życie w cierpieniu, odtrącony przez wszystkich, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Seth i Lydia po raz pierwszy spotykają się w niezbyt miłych okolicznościach. Ona przybywa do Azmodei ratować swego ojca, on - by wydobyć z niego informacje na temat klucza do Olimpu. On - egipski półbóg, syn Seta - boga ciemności i chaosu, więziony i torturowany od czterech tysięcy lat przez Noira, pierwotnego boga i władcę Azmodei. Ona - ponad tysiącletnia hybryda, Łowca Snów i Zwierzołowca w jednym, niemowa doskonały wojownik, by uratować ojca, jest w stanie zrobić wszystko. Seth pojmuje Lydię na oczach Solina i więzi ją w swojej komnacie w Azmodei. Dziewczyna początkowo miała być tylko kartą przetargową, ale wkrótce pomiędzy tym dwojgiem powstaje nić porozumienia, która zmienia się w silne uczucie.
To, moim zdaniem, zaraz obok "Acherona" najtragiczniejsza część serii. Cierpienie, którego doświadczył Seth w swoim długim życiu przekracza wszelkie pojęcie i ciężko nie uronić łzy nad jego losem. Mężczyzna nigdy nie zaznał matczynego ciepła, ani miłości. Wszyscy, którym kiedykolwiek zaufał, zawiedli go. Nie pamięta już delikatności, ani życia bez bólu, ale to się zmienia, kiedy poznaje Lydię. Ona ogrzewa jego serce, rozpala duszę i pokazuje, czym jest życie bez bólu i lęku, pełne miłości i zaufania. Seth bywa rozczulający, szczególnie w momentach takich jak nauka korzystania z dobrodziejstw technologii. Kiedy jednak Jaden pokazuje Lydii, przez co Seth przeszedł jako dziecko, a potem w Azmodei, służąc Noirowi - serce się człowiekowi kraje.
U Kenyon zawsze występuje dobre zakończenie i czytając często mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Tutaj, kiedy akcja konkretnie się popaprała, książkę miałam w 94% przeczytaną i spanikowałam, bo mimo że chcę nieszczęśliwego zakończenia, to Seth z całą pewnością na takie nie zasługiwał. Odetchnęłam więc z ulgą, kiedy w ostatniej chwili wszystko wróciło na swoje miejsce.

Seth i Lydia po raz pierwszy spotykają się w niezbyt miłych okolicznościach. Ona przybywa do Azmodei ratować swego ojca, on - by wydobyć z niego informacje na temat klucza do Olimpu. On - egipski półbóg, syn Seta - boga ciemności i chaosu, więziony i torturowany od czterech tysięcy lat przez Noira, pierwotnego boga i władcę Azmodei. Ona - ponad tysiącletnia hybryda, Łowca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyjątkowo udana część. Nie rozumiem, dlaczego budzi mieszane uczucia. Co prawda to jest inny panteon, ale to nie nowość w tej serii, bo mamy tu do czynienia z całą rzeszą panteonów, a indiańska mitologia okazała się całkiem ciekawa. Mam nadzieję, że w przyszłości ukaże się kolejny tom o Abby i Sundownie, bo przecież Kojot w końcu znów upomni się o swojego Motyla.
Scena bonusowa fenomenalna. Z jednej strony zabawna, a z drugiej, cóż, uroniłam kilka łez ;)

Wyjątkowo udana część. Nie rozumiem, dlaczego budzi mieszane uczucia. Co prawda to jest inny panteon, ale to nie nowość w tej serii, bo mamy tu do czynienia z całą rzeszą panteonów, a indiańska mitologia okazała się całkiem ciekawa. Mam nadzieję, że w przyszłości ukaże się kolejny tom o Abby i Sundownie, bo przecież Kojot w końcu znów upomni się o swojego Motyla.
Scena...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szczerze mówiąc, jest to jedna z mniej ciekawych części serii. Dev poza swoim poczuciem humoru jest dość nijaki. Sam podobała mi się ze względu na swoje pochodzenie. Lubię silne kobiece postacie i Amazonka to coś, czego było mi trzeba. Drażni mnie tylko schemat w stylu "kocham go, ale nie mogę z nim być, bo *wstawić błahy powód, który bohaterce wydaje się nie do ogarnięcia*". Miło jest znów powrócić do tej serii i już zabieram się za kolejną część :)

Szczerze mówiąc, jest to jedna z mniej ciekawych części serii. Dev poza swoim poczuciem humoru jest dość nijaki. Sam podobała mi się ze względu na swoje pochodzenie. Lubię silne kobiece postacie i Amazonka to coś, czego było mi trzeba. Drażni mnie tylko schemat w stylu "kocham go, ale nie mogę z nim być, bo *wstawić błahy powód, który bohaterce wydaje się nie do...

więcej Pokaż mimo to