Pięćdziesiąt twarzy Greya
- Kategoria:
- literatura obyczajowa, romans
- Cykl:
- Pięćdziesiąt odcieni (tom 1)
- Tytuł oryginału:
- Fifty Shades of Grey
- Wydawnictwo:
- Sonia Draga
- Data wydania:
- 2012-09-05
- Data 1. wyd. pol.:
- 2012-09-05
- Liczba stron:
- 608
- Czas czytania
- 10 godz. 8 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788375085563
- Tłumacz:
- Monika Wyrwas-Wiśniewska
- Ekranizacje:
- Pięćdziesiąt twarzy Greya (2015)
- Tagi:
- powieść erotyczna BDSM
Hipnotyczna, uzależniająca, iskrząca seksem i erotyką powieść, której nie sposób odłożyć.
Studentka literatury Anastasia Steele przeprowadza wywiad z młodym przedsiębiorcą Christianem Greyem. Niezwykle przystojny i błyskotliwy mężczyzna budzi w młodej dziewczynie szereg sprzecznych emocji. Fascynuje ją, onieśmiela, a nawet budzi strach. Przekonana, że ich spotkania nie należało do udanych, próbuje o nim zapomnieć – tyle że on zjawia się w sklepie, w którym Ana pracuje, i prosi o drugie spotkanie.
Młoda, niewinna dziewczyna wkrótce ze zdumieniem odkrywa, że pragnie tego mężczyzny. Że po raz pierwszy zaczyna rozumieć, czym jest pożądanie w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Instynktownie czuje też, że nie jest w swej fascynacji osamotniona. Nie wie tylko, że Christian to człowiek opętany potrzebą sprawowania nad wszystkim kontroli i że pragnie jej na własnych warunkach…
Czy wiszący w powietrzu, pełen namiętności romans będzie początkiem końca czy obietnicą czegoś niezwykłego? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość Christiana i jak wielką władzę mają drzemiące w nim demony?
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Pięćdziesiąt odcieni irytacji
Oto nadszedł ten dzień, kiedy dane jest mi napisać recenzję TEJ książki. Książki, o której na długo przed polską premierą, wszystko zostało już napisane i powiedziane. To nie lada wyzwanie, napisać coś nowego. Mój głos z pewnością nie wniesie wiele świeżości do toczącej się od tygodni dyskusji nad fenomenem „Pięćdziesięciu twarzy Greya”, ale dla mnie osobiście jest to recenzja ważna – w końcu po raz pierwszy mogę sobie bezkarnie napisać o książce ironicznie, bo nie będę w tym pierwsza.
Historii zapewne nie muszę szczegółowo przybliżać. Była dziennikarka, gospodyni domowa, Erica Leonard, lat 49, funkcjonująca dziś pod pseudonimem E.L. James, naczytała się „Zmierzchu” Stephenie Mayer. Podobnie jak miliony innych kobiet, dała się oczarować wampirom. W przeciwieństwie jednak do tych milionów innych kobiet, Brytyjka, od dziecka skrycie pragnąca zostać pisarką, zabrała się za pisanie fan-fika „Zmierzchu” (czyli dalszych, alternatywnych losów jego bohaterów). Zaczęło się niewinnie, a skończyło na napisaniu romansu z elementami erotyki (czyli czegoś, co w „Zmierzchu” w ogóle nie występowało). Bo napisać, że „Pięćdziesiąt twarzy…” jest powieścią stricte erotyczną, byłoby obrazą dla takich klasyków gatunku, jak John Cleland („Fanny Hill”) czy David Lawrence („Kochanek lady Chatterley”). Ale do tego wrócę za chwilę. Fascynacja autorki „Zmierzchem” mocno przebija z jej debiutu. Konstrukcja pary głównych bohaterów jest inspirowana Bellą i Edwardem ze „Zmierzchu” do tego stopnia, że wręcz przypominają oni ich lustrzane odbicia. Anastasia Steele, 23-letnia absolwentka literatury, jest niezdarna, niewinna, niepewna siebie i nieświadoma swojej urody. Wypisz, wymaluj Bella. On natomiast, czyli Christian Grey, jest niczym wampir z Cullenów – tak przystojny, że brakuje przymiotników do opisu tej urody (w związku z czym autorka, wzorem Meyer, używa ciągle tych samych), bajecznie bogaty, dobrze wychowany i niezmiernie tajemniczy. No i starszy od niej, tyle że nie o całe wieki, jak w „Zmierzchu”, lecz ledwie kilka lat. Trafiają na siebie - jak to zwykle bywa – przypadkiem. Nie zdradzę niczego, pisząc, że ona szybko się w nim zadurzy, ale nie będzie pewna czy to mężczyzna dla niej. I racja, bo okazuje się, że Grey nie jest zainteresowany normalnym związkiem. On szuka kobiety do odgrywania teatrzyku sado-maso, w którym on będzie Panem, a ona Uległą. Reguły są twarde – on może z nią robić wszystko, ona nie może go nawet dotknąć… Reszty zdradzać nie będę, zresztą jest łatwa do przewidzenia.
Zostańmy jednak jeszcze przy bohaterach. Wzorem „Zmierzchu”, „Pięćdziesiąt twarzy Greya” nie ma bohaterki, którą można byłoby polubić. Ana jest koszmarnie irytująca. Denerwuje nas w niej wszystko, a najbardziej jej naiwność i łatwość z jaką daje się uwieść Greyowi. To nie jest książka, której feministki mogą cokolwiek zawdzięczać (a mówi się o niej w takim kontekście), bo mężczyzna jest tu traktowany jak bóg, a skrytym marzeniem każdej kobiety zdaje się być całkowite jemu oddanie. Żeby jednak być szczerą muszę dodać, że w idealizowaniu męskiej urody James nie pobiła Stephenie Mayer. Choć była blisko. Nie mniej, Any nie da się lubić, a jak wie każdy, kto przeczytał w życiu choć jedną książkę, fajnie jest móc się w jakiś sposób identyfikować, czy po prostu zżyć, z bohaterem. A więc minus na starcie. Obok mało wyrazistej głównej bohaterki mamy jednak Christiana Greya, który jest jej zdecydowanym przeciwieństwem i ratuje tę powieść. To klasyczny homme fatale - niebezpiecznie pociągający, tak seksualnie, jak i intelektualnie, mężczyzna, którego chcemy zdobyć mimo jego niedostępności i świadomości, że znajomość z nim może nam przynieść jedynie zgubę. Grey jest bogatym biznesmenem, zasłuchanym w muzyce klasycznej. Nosi tylko lniane, białe koszule, ma własny odrzutowiec, szybowiec i kilka samochodów. No i ta nienaganna kultura osobista. I ta zdolność do prawienia komplementów – dowcipnych, niebanalnych… I skrywany sekret z przeszłości, który czyni go jeszcze bardziej atrakcyjnym… Ach, Grey to chodzący ideał i doskonały materiał na powieściowego łamacza serc. Jeśli jednak myślisz, że Grey to seks-maszyna bez uczuć (bo przecież tak musi być, skoro praktykuje seks sado-maso), jesteś w błędzie. Grey jednak jest księciem z bajki i głównie ten fakt decyduje, że w przypadku „Pięćdziesięciu twarzy Greya” nie mamy do czynienia z literaturą erotyczną, a zwykłym romansidłem. Zamykanie w szufladki nie ma jednak większego sensu, bo wyznaję, że nie o to chodzi, czy coś się mieści, czy nie mieści w jakimś pojęciu. Nie mniej, seksu BDSM (skrót od ang. bondage & discipline, domination & submission) jest tu tak naprawdę jak na lekarstwo. I nie ma on w sobie nic z drapieżności czy perwersji, o jaką się go podejrzewa. Nie ma tu bynajmniej nic, o czym gdzieś już nie słyszeliśmy. Kajdanki, bicze, związywanie – to nie jest żadne novum. Ponadto, E.L. James ma może i dobre pomysły na same… hm… pozycje i figury, ale nie potrafi ich opisać w sposób, który naprawdę mógłby budzić jakieś podniecenie (a czy nie o to chodzi w literaturze erotycznej?). Jej warsztat językowy jest zbyt ubogi do opisywania seksu, czy to tradycyjnego („waniliowego”, jak dowiadujemy się od Greya), czy tego bardziej niegrzecznego. Ale cóż się dziwić, skoro bardziej doświadczeni od niej twórcy przyznają, że napisać wiarygodną scenę erotyczną jest bardzo trudno. Pani James jest w tym bardzo słaba. Jej zasób słownictwa jest bardzo ubogi. W konsekwencji, Ana najczęściej podczas seksu „rozpada się na milion kawałków”, a Grey krzyczy na nią: „poczuj to dla mnie, mała”. Ich dialogi, o ile można je tak nazwać, podczas zbliżeń, są kuriozalne. Problem z E.L. James polega też na tym, że – bez zagłębiania się w szczegóły, bo to nie miejsce na nie - jej wizja seksu jako takiego, jest mocno wyidealizowana. Z tego powodu książka ta jest bardzo szkodliwa, bo przekazuje młodym, niedoświadczonym dziewczynom (które niewątpliwie po nią sięgną, zważywszy, że jest ona ogólnodostępna) dalekie od rzeczywistości komunikaty na temat tego, jak będzie wyglądać ich życie seksualne, kiedy już w końcu je zaczną. Dość powiedzieć, że dziewczyna, która nigdy nie miała do czynienia z seksem, utratę dziewictwa wita od razu wielokrotnym orgazmem. W gruncie rzeczy „Pięćdziesiąt twarzy… „ pozostaje więc tylko tym, z czego się wzięło – fikcją, pobożnym życzeniem, rzeczywistością, w której fajnie byłoby żyć, ale która nie istnieje.
Analizować książkę z pozycji (uff, co za niefortunny dobór słów) domorosłego seksuologa można by jeszcze długo, ale bezpieczniej będzie przejść do innej ważkiej sprawy. Mianowicie - tłumaczenie. Choć już sam język oryginału z pewnością nie sięgał literackich szczytów (pozostańmy w klimacie książki), to jednak polski tłumacz solidnie przyłożył się do tego, by nie dać nam czytelniczej satysfakcji. W tłumaczeniu najbardziej rażą takie kwiatki jak „kuźwa do kwadratu”, „kurka wodna” i „o, święty Barnabo!”. Dlaczego Ana nie może normalnie przeklinać? Tak, wiem, jest zbyt niewinna, ale najbardziej wymowne słowo na „k” w końcu jednak pada z jej ust i to bodajże dwukrotnie. Jeśli jednak tłumaczka chciała pozostać wierna oryginałowi i włożyć w usta Any przekleństwa, które prawdziwymi przekleństwami nie są, jestem pewna, że przy dobrych chęciach znalazłaby w naszym potocznym słownictwie synonimy brzmiące mniej niecodziennie niż „kurka wodna”. Na tym jednak nie koniec. Ta książka ma tak naprawdę dwie bohaterki – Anę i – uwaga – jej „wewnętrzną boginię”. Nie dowiedziałam się z książki, czy każda kobieta ją ma, ale sądząc po tym, że często zastępowana jest ona „świadomością” (szczytem szczytów jest zdanie „moja świadomość wystawiła swoją somnambuliczną główkę”), domyślam się, że tak. Fakt faktem jednak, że gdy tylko pojawia się na horyzoncie „wewnętrzna bogini” Any, miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt. Nietrafione jest też okazjonalne tłumaczenie nazwiska Greya na „Szary” („Pan Szary”). W języku angielskim gra słów jest w tym wypadku do wykorzystania, zwłaszcza że Grey ma szare oczy. Po polsku jednak nie jest to tak finezyjne. Zdaje się, że pani Monika Wiśniewska, która tłumaczyła „Pięćdziesiąt twarzy…” (choć świetnie przetłumaczyła tytuł „Fifty Shades Of Grey”), potraktowała tłumaczenie zbyt dosłownie. Zabrakło jej chyba odwagi, by zdobyć się na odrobinę inwencji. Być może to przez fakt, że pracowała na bestsellerze i bała się go „zepsuć”. No to się udało.
Skoro to książka tak źle napisana i wtórna, co wobec tego sprawia, że się ją pochłania, a nie czyta? Cóż, prawda jest taka, że można się przy niej po prostu zapomnieć. „To słodka udręka – do zniesienia… przyjemna - nie, nie od razu (…)” posługując się cytatem z Any. Nie od razu, ale w miarę czytania da się przywyknąć do stylu E.L. James i jej wewnętrznej bogini (być może to ona kazała napisać jej tę książkę) i czerpać po prostu pewną perwersyjną radość z tego, że oto mamy w ręku książkę, która niczego od nas nie wymaga. Z każdym kolejnym rozdziałem wzrasta poziom jej „szmirowatości”, a jak pewnie udowodnili amerykańscy naukowcy (albo wkrótce to zrobią), natura ludzka jest przewrotna i im niższy poziom coś reprezentuje, tym większą przyjemność sprawia nam obcowanie z tym. Z literaturą jest tak chyba w szczególności. Jasne, obiektywnie patrząc „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to strata czasu, zwłaszcza kiedy na półce stoją w kolejce do przeczytania „Ulisses” i „Czarodziejska góra”, ale jako guilty pleasure czytane dla totalnego relaksu po ciężkim dniu, sprawdza się doskonale.
Nie da się pisać o tej książce, bez analizy zamieszania, jakie wywołała. Rynek wydawniczy zaczyna zalewać fala „greyopodobnych” dzieł, aspirujących do miana literatury erotycznej. A to oznacza, że jest popyt. Trylogia E.L. James sprzedała się już w nakładzie 40 milionów egzemplarzy, a liczba ta cały czas rośnie. Kto kupuje? Oczywiście kobiety. I to w każdym wieku, choć to pewnie zależne jest od kraju. Wątpię, że w Polsce sięgną po nią typowe „mamuśki”, równolatki autorki. Ale w Stanach wiele kobiet po czterdziestce przyznaje, że dzięki lekturze tej książki, ich życie seksualne rozkwitło na nowo. Krytycy, recenzenci i dziennikarze szukają odpowiedzi na pytanie, co takiego jest w prozie James, że to właśnie ona rozbudziła uśpione fantazje. Tymczasem, wydaje mi się, że gdzieś w tym całym dyskursie zagubiło się sedno, o jakie chodzi w recenzowaniu literatury – czy warto po tę książkę sięgnąć? Nie ma na to pytanie łatwej odpowiedzi. Zachęcać do czytania słabej literatury nie wypada, ale z drugiej strony - jeśli ta książka jest dziś nie tyle książką, co zjawiskiem, to zainteresowani literaturą, feminizmem czy obyczajowością powinni po nią sięgnąć. I jestem przekonana, że prędzej czy później to zrobią. Nie widzę w jej przeczytaniu nic złego – jeden, góra dwa wieczory wyrwane z życiorysu, zmarnowane, nie do odratowania. Najważniejsze to podejść do lektury z dystansem i nie zapomnieć, że obok pseudoerotycznych romansów nadal istnieje jeszcze w świecie Literatura.
Malwina Sławińska
* tytułu recenzji nie wymyśliłam ja, lecz pani E.L. James
Wszystkie cytaty za: E.L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, przeł. Monika Wiśniewska, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2012.
Oceny
Książka na półkach
- 50 757
- 8 912
- 4 195
- 2 245
- 674
- 641
- 443
- 298
- 263
- 218
Opinia
Podobno na recenzje bestsellerów nigdy nie ma najlepszego momentu - gdy już mają metkę bestsellera, to zazwyczaj zdążyły je polecić tysiące osób. Czasem jednak okazuje się, że zbliża się ekranizacja tejże książki i znowu zrobi się o niej głośno. Sieć zapełni się nową falą pytań, czy warto, dla kogo i czemu tak źle. Dziś przychodzę opowiedzieć Wam, jak odebrałam bestseller 2012 roku autorstwa E.L. James. "Pięćdziesiąt twarzy Greya" zgarnęło pierwsze miejsca na listach najczęściej kupowanych i omawianych tytułów na całym świecie. Tabu zostało przełamane i kobiety zaczęły otwarcie mówić o swoich potrzebach, a ja równie otwarcie ocenię pomysł, który do tego doprowadził.
Anastasia Steele w ostatniej chwili zostaje poproszona o z pozoru niezbyt trudną rzecz. Jej współlokatorka i przyjaciółka, Kate Kavanagh, rozchorowała się i nie jest w stanie stawić się na wywiad z niejakim Christianem Greyem, jednym z najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Ana zgadza się i wyrusza na podbój Grey Enterprises Holdings Inc. Na miejscu jednak odbiera jej mowę. Pan Grey okazuje się być nieziemsko przystojnym, miłym, pełnym emocji, błyskotliwym, budzącym respekt mężczyzną, który zniewala Anę od pierwszego spotkania. Christian żywi podobną fascynację młodą studentką, która nie wie jeszcze, że Grey nie odpuszcza, dopóki nie dostanie tego, czego pożąda. Między tą dwójką rozwija się specyficzna relacja, która poza ogromnym zaufaniem i uczuciem będzie wymagała przekroczenia granic i zmiany dla drugiej osoby. Czy ten układ jest w stanie przetrwać?
Temat tabu, jaki przez długi czas stanowiła erotyka w książkach, próbowało przełamywać już wielu pisarzy. Słynne dzieła Markiza de Sade czy kontrowersyjne historie Anne Rice zebrały swoich fanów, którzy jednak nie otwierali się ze swoimi wrażeniami na świat. Podobnie osoby praktykujące BDSM (Bondage & Discipline, Domination & Submission, Sadism & Masochism) chowały się w cieniu, nie ujawniając pasji przed znajomymi. Trylogia E.L. James również przez pewien czas kryła się w postaci fan-fiction na podstawie "Zmierzchu" Stephenie Meyer, następnie została wydana jako e-book i dopiero po jakimś czasie zainteresowało się nią większe wydawnictwo. I poszło. Iskra zapłonęła, a książki w niedługim czasie obiegły cały świat. Prawa do ekranizacji sprzedano za 5 milionów dolarów i to w wyniku istnej walki wytwórni o możliwość przeniesienia trylogii na ekran. Od dawna nie słyszałam o takim szale na punkcie jakiejś historii. A tu kobiety na całym świecie zachwyciła powieść uważana za "porno dla gospodyń domowych".
Zamierzam Wam pokazać, nie tylko w tej recenzji, że to nie jest porno. I nie nadaje się tylko dla gospodyń domowych. Na kartach trylogii Greya kryje się przepiękna historia miłosna z pikanterią, dobrze obmyślonym portretem psychologicznym, thrillerem, kryminałem i elementami wspomnianego wyżej BDSM, które przełamało tabu i "uwolniło seks".
Zacznijmy więc od bohaterów. Na pierwszy rzut weźmy drugoplanowych. Kate Kavanagh z miejsca stała się moją ulubienic. Zabawna, spostrzegawcza, troskliwa i rozrywkowa dziewczyna była wspaniałym kontrastem dla Any, na której punkcie fioła miał pewien przyjaciel, Jose. Szkoda tylko, że odbierał ich relację jako początek czegoś więcej, a nie dobrą przyjaźń - not cool. Tutaj wypadałoby przejść do rodzeństwa Christiana. Mia była przesympatyczna, ale nie na tyle, bym naprawdę ją polubiła. Elliot również. Ot, byli - dobrze. Kochali Christiana - też dobrze. Jednak w jakiś dziwny sposób nie do końca dawali mu tę miłość odczuć.
A Grey mocno tego potrzebował, chociaż nie jestem pewna, czy umieściłby ten element choćby na trzecim miejscu listy najważniejszych rzeczy w życiu. Na pewno wyprzedziłyby go dwa inne punkty: Anastasia i seks. Christian - zabójczo przystojny, onieśmielający, zniewalający, budzący respekt - miał tę dziwną rzecz, że w życiu "łóżkowym" preferował brunetki. Przypominały mu o kimś z przeszłości, z kim nie wiązał dobrych wspomnień. Na co dzień otaczał się więc samymi blondynkami, ułatwiając sobie w ten sposób trzymanie się zasady, że nie uprawia seksu z pracownicami. Aż tu nagle pojawiła się ta specjalna brunetka - Ana - która wywróciła jego świat do góry nogami. Dziewczyna, która okazała się uosobieniem niewinności, cnoty, naiwności i romantyczności rodem z XIX wieku. Wdarła się do dzikiego życia Christiana Greya, odmieniając codzienność obydwojga. I wychodząc ze skóry szarej myszki.
To wyjście ze skorupy i otwarcie się na nowe doświadczenia sprawiło, że kobiety pokochały tę książkę. Ten nieziemsko wyglądający i szarmancki mężczyzna z tajemniczą, bolesną przeszłością okazał się bożyszczem większości damskiej populacji na ziemi. Christian rozkochał w sobie miliony, zaś Ana stała się przykładem kobiety odważnej i zarazem rozważnej, która postanawia zaufać ukochanemu mężczyźnie i w ten sposób pomóc nie sobie, a jemu i efektywnie pracować nad ich relacją. Nauczyć go, co to znaczy "kochać" i wskazać mu to, czego od lat nie umiał dostrzec.
Również świat nieco otworzył się na myśl, która do niedawna dla wielu ludzi była nie do zrozumienia. Istnieją dwudziestokilkuletnie dziewice i mają się dobrze. Nie lubią presji znajomych i środowiska, a jednocześnie zastanawiają się, kiedy nadejdzie ich kolej. I nie jest im wstyd! Normalnie żyją, koegzystują z płcią brzydką (ekhem, może nie w przypadku Christiana) i rozmawiają o relacjach damsko-męskich. Swobodnie rozwijają zainteresowania, korzystając z wolności związanej ze statusem singielki. I Grey to pokazał.
Jednak nie tylko o to poszło. Kobiety zaczęło pewniej rozmawiać z partnerami o tym, czego oczekują. Rozpoczęły wymianę zdań ze znajomymi, odważniej sięgają po rady i wypróbowują nowe elementy. Złamały pieczęć tabu i rozpuściły ją w ogniu. Wywołały liczne dyskusje o seksualności i podkręciły atmosferę w sypialni. Przestały przejmować się konwenansami i utartymi zwyczajami. Pozwoliły swojej kobiecości wypłynąć na wierzch i korzystają z jej dobrodziejstw.
I to wszystko za sprawą jednej książki. Historii, która jednak nie jest idealna.
Największą wadą jest język. Nie zazdroszczę tłumaczce pracy nad tekstem, gdyż nie mogła go uratować, bowiem poziom językowy samej autorki leży i kwiczy. Język jest prosty, wręcz ubogi, bohaterowie uwzięli się na dwa określenia na krzyż, a dialogi podczas seksu są dość monotonne (nie oczekuję epopei, ale czegoś głębszego od "dojdź dla mnie" etc. w każdej możliwej scenie).
Rzeczą, jak dla mnie, sporną jest wskazanie dominacji mężczyzny nad kobietą jako coś, co obydwojgu przynosi satysfakcję. Osobiście nie odbieram tego jako bardzo negatywną rzecz. Nie uznaję tego jednoznacznie za wadę, dopóki obie strony działają w tym układzie rozsądnie i z umiarem, nie widzę nic złego. Tutaj wszystko było w porządku, jednak wiem, że wiele osób jest wrażliwych w tematach feministycznych, do których ten z pewnością się zalicza, więc przestrzegam.
W kilku słowach - jest romantycznie, erotycznie i rozrywkowo, ale trzeba podejść do tej historii z pewnym dystansem. Jest ona swego rodzaju współczesną baśnią o Kopciuszku, która wreszcie spotyka swojego Księcia. A że tę parę łączy coś więcej niż płomienne uczucie, to chyba tym lepiej, prawda? Łamiemy kolejny schemat.
Podobno na recenzje bestsellerów nigdy nie ma najlepszego momentu - gdy już mają metkę bestsellera, to zazwyczaj zdążyły je polecić tysiące osób. Czasem jednak okazuje się, że zbliża się ekranizacja tejże książki i znowu zrobi się o niej głośno. Sieć zapełni się nową falą pytań, czy warto, dla kogo i czemu tak źle. Dziś przychodzę opowiedzieć Wam, jak odebrałam bestseller...
więcej Pokaż mimo to