Zygmunt Mycielski – kompozytor, pisarz i publicysta – ur. 17 sierpnia 1907 r. w Przeworsku. Studia muzyczne odbył pod kierunkiem Rizziego w Krakowie oraz Nadii Boulanger i Paula Dukasa w paryskiej École Normale de Musique. W Paryżu przebywał do 1936 roku, gdzie był m.in. założycielem Stowarzyszenia Młodych Muzyków Polskich i przez pewien czas jego prezesem. Po powrocie do Polski zajmował się komponowaniem i publicystyką muzyczną. W 1939 roku brał udział w kampanii wrześniowej. Przedostał się do Francji, gdzie dostał się do niewoli i przebywał w obozie jenieckim do 1945 roku. Potem wrócił do Polski. Włączył się czynnie w organizowanie powojennego życia
muzycznego. Był m.in. prezesem Związku Kompozytorów Polskich i redaktorem naczelnym „Ruchu Muzycznego”. W roku 1968 za swą bezkompromisową postawę (opublikował w paryskiej „Kulturze” „List otwarty do muzyków czeskich i słowackich"),został na ponad dwadzieścia lat wykreślony z życia publicznego – nie wykonywano jego utworów, zakazano publikacji. Na jego twórczość składają się pieśni, utwory kameralne i symfoniczne, wśród których zwracają uwagę te z ostatniego okresu twórczości – Liturgia Sacra, Trzy psalmy, Fragmenty. Zygmunt Mycielski zmarł 5 sierpnia 1987 roku i został pochowany w rodzinnym majątku w Wiśniowej.
Autor to dość ciekawy facet. Przyjaciel Andrzejewskiego, z którym łączyły go wspólne preferencje seksualne, nie dał się złamać, a przede wszystkim potrafił zachować niezależność. Był jednym z niewielu ludzi z kręgów stricte muzycznych szykanowanych przez SB. A jego Niby-dziennik przenosi nas nieco w przeszłość, w czasy, w których wszystko było chyba prostsze.
Według mnie jeden z ważniejszych dzienników. Dla mnie stał się ważny w wyjątkowym stopniu, z powodu rodzaju wrażliwości autora. Chyba nie tylko dla mnie, jak czytam w wielu innych książkach dotykających tematu lat powojennych. Dziennik Mycielskiego często jest przywoływany jako punkt odniesienia i to nie jeden z wielu, tylko jednak jeden z najważniejszych. Poza szczególną osobą autora, kompozytora, arystokraty i literata, za taką rangą dziennika przemawia jakże rzadko spotykana wolność, niezależność myśli. Nie sposób się pozbyć wrażenia, że to właśnie Zygmunt Mycielski właściwie widział to, co się działo w Polsce w latach 50., podczas gdy inni straszliwie błądzili. Warto by rozwinąć wątek "właściwego", prawdziwego oglądu rzeczywistości w tych trudnych latach. Według mnie w tym przypadku chodziło o brak "zaćmy", tak typowej dla wielu intelektualistów epok, nie poddanie się tzw. heglowskiemu ukąszeniu. Ta ultra-rzadka odporność w dużej mierze tworzy wielką wartość pierwszej części dziennika. Spotykamy tu spojrzenie odrębne, odważne, głębokie i wyrażone, jak się wydaje, szczerze. Co do formy literackiej, to można powiedzieć tyle, że w dzienniku z lat 50. jest wiele fragmentów rewelacyjnych literacko i treściowo i są to nieraz krótkie akapity, nieraz długie fragmenty, np. o Polsce albo o problemach globalnych. Rewelacyjne opisy życia w PRL-u to bardzo mocna strona książki; absurdy tamtych lat opisał Mycielski wybornie. O polityce również pisze w dzienniku dużo i ciekawie, nawet ciekawiej niż o muzyce, w której jego stanowisko jest dość problematyczne, a opisy męki twórczej nie należą może do najlepszych partii książki. Żeby wyłuskać jeszcze jakoś dodatkowo wysoką wartość tego dziennika dorzuciłbym klasę intelektualną i moralną Mycielskiego. Często ciekawie i głęboko analizuje on otoczenie, nie ucieka od trudnych pytań, nie wybiela się, nie relatywizuje wszystkiego, ma odwagę, ocenia. Taki zestaw cech zrodził we mnie jako czytelniku pewien sposób zaufania do autora, dzięki czemu wartość lektury jeszcze wzrosła. Szczerze polecam.